Zaczyna się dynamicznie. Jak w erotycznym albo porno filmie czy spocie reklamowym tylko dla dorosłych: kopulująca para z kobietą obserwatorem. Golizna, sex, światło stroboskopowe. Krótkie, ostre, gołe, głośne "nie wiadomo o co chodzi". Kurtyna. Światło. No i przyłapano nas na podglądaniu. A może sprowokowano do podglądania. Bo tylko taki sens ma ta scena. Może oglądając sztukę cały czas będziemy podglądać pornograficzną, sadomasochistyczną gimnastykę jaźni, wizualizującą spragnione uczuć, tęskniące za seksualnym spełnieniem ciało. Nie potrafiące wymóc na świecie dla siebie zaspokojenia. Ukształtowane według jego zasad. Podporządkowane jego rygorowi. Wyćwiczone, zahartowane, posłuszne. Na ostrym głodzie pożądania poza zasięgiem spełnienia. Nieskonsumowany popęd biernie uprawiający oczami seks. I my, widzowie, jak bohaterka, nie rozładujemy napięcia powstałego w wyniku kontaktu ze światem tego spektaklu. Wyjdziemy z teatru na głodzie sztuki, która tak roznieciła w nas żar pożądania z nią obcowania, że nic tak nas łatwo już w obszarze teatru nie zaspokoi. Nie zadowoli. Utkwimy w niej na zawsze.
Piękno obrazu i dźwięku scenicznego, jego intensywność, symbolika i głębia tak sugestywne, złożone, niejednoznaczne hipnotyzują będąc w drastycznym kontraście z pustką emocjonalną, niemożnością komunikowania, porozumienia się bohaterki z ludźmi na każdym możliwym poziomie. Wielka samotność z równie wielką żądzą konsumowania życia w bólu pęcznieje, rośnie. I wieloletnia opresyjność, terror, przemoc psychiczna i fizyczna systemu-domu, szkoły, otoczenia- który do tego doprowadza, pokazuje jak w człowieku kastruje się jego indywidualność i siłę do zdobywania tego, co go określa, definiuje i znaczy o jego wartości, poczuciu spełnienia. Nie pozwala naturalnie się kształtować, odkrywać, decydować o sobie. Pianistka -wychowana bez ojca w drylu bezwzględnego posłuszeństwa, rezygnacji z normalnego życia, podporządkowana despotycznej matce i dyrektorowi szkoły, narzuconej przez nich drodze kariery artystycznej, gdy liczy się tylko najlepszy, -jest ubezwłasnowolniana. Fizycznie i psychicznie. Mentalnie. Wymuszane na niej zachowanie i postawy, zaburzają jej komunikację ze światem, z ludźmi. Niszczą jej wolę. Siłę bycia sobą. Determinację walki o siebie. O własny styl życia. Napięcie powstałe pomiędzy naturalnym pragnieniem a niemożliwym spełnieniem jest ekstremalne i eksploduje w finałowym obrazie gdy staje się pięknym ciałem, na którym w szuwarach żerują królewicze zamienione w zrelaksowane, zadowolone z siebie żaby. Nie potrafiła do żadnej się zbliżyć, żadnej pocałować lub w jej przypadku nawet o czułym, niewinnym pocałunku jej wytresowana, oziębła natura nawet nie pomyślała. Żądna perwersji, która w istocie została jej zaszczepiona przez opresyjny świat jej dzieciństwa, młodości, dojrzałości, nasz świat współczesny.
Bo jesteśmy w teatralnej świątyni w Houston, gdzie nie ma nic poza mrocznymi, czarnymi obrazami Marka Rothko- łącznikami z transcendencją, metafizyką, siłą wyższą, ostateczną-wyzwalającymi i pożerającymi jeden po drugim projekcje siebie, obrazy życia, świata wewnętrznego, intymnego, osobistego, ukrywanego. Zapomniane, wypierane wspomnienia. Stany psychologicznych wizji, pragnień, świadomości. Duchowej samotności i pustki. Cokolwiek później widzimy w scenograficznych transformacjach, słyszymy poprzez muzykę klasyczną i nowoczesną, w dźwiękach, w powściągliwym, klasycznym kostiumie, uładzonej fryzurze czy charakteryzacji postaci to pod nią pręży się świat spychany do podświadomości, dokonujący gwałtu na jednostce, kobiecie, artystce. Lecz nie tylko. Pianistka nie jest jedyną złamaną, wykrzywianą, chorą figurą tego dramatu. Wszyscy są w mniejszym czy większym stopniu dziwni w tej historii jednej postaci, pokazanej w różnych fazach, momentach życia. Uczennica, córka dojrzewająca do roli nauczycielki, niespełnionej, bez sukcesu pianistki stającej się z czasem własną matką. Poświęcenie ćwiczeniom gry na fortepianie, całkowite oddanie muzyce, podporządkowanie nauczycielom, matce, z którą łączą ją toksyczne relacje, związki, zależności. Ręce zakatowane, zbroczone krwią od ciągłych morderczych ćwiczeń i bicia ich różnej długości linijką. Nic dziwnego gdy w samoobronie, w geście znoszenia poniżania, rosnącego poczucia winy, cierpienia, że rozczarowuje matkę tyrana, samą siebie ten ból wraz z innymi negatywnymi doznaniami przetworzyła w sadomasochistyczną ekstazę. I przeniosła na sferę seksualnych oczekiwań, przeżyć, pragnień. Zaburzona relacja z ojcem, chorym, zidiociałym mężczyzną, nad którym znęcała się razem z matką, nie wypracowała normalnych relacji. W czasie ciszy odwiedzin pozostała całkowicie bierna, nieczuła, milcząca. Brak wzorca męskiego pogłębiał despotyczny dyrektor szkoły, personifikacja systemu opresyjnego, nastawionego na zimne, wymagające całkowitego podporządkowania wychowanie, forsowania wysiłku ponad miarę w wyścigu po zwycięstwo. Brak sukcesu to klęska, degradacja, świadomość, że się zawiodło. Przyczyna niskiej samooceny. Bezradności wstydu, rozczarowania. Przenoszona na kontakty z mężczyznami, z ludźmi. Wszechstronna wiedza o muzyce i niemożność perfekcyjnego jej zagrania pogłębia frustrację. Ta blokada w niej samej, skaza, nie pozwala ostatecznie zsynchronizować się umysłowi z ciałem. Brak psychicznej dyspozycji powoduje, że tylko słowami jest w stanie oddać istotę rzeczy, nazwać to, co powinno muzycznie wybrzmieć, seksualnie zadziałać. Sprawdzić się, dać satysfakcję. I w ratowaniu siebie w ramach kompensacji siłą swojej wyobraźni wyraża to, co czuje, jak czuje.
Wszystkie środki sceniczne ilustrują mechanizm wynaturzania zniewalanego człowieczeństwa. Pokazują sposoby wywierania presji. Demaskują skuteczność przemocy. Brutalnie, okrutnie obnaża stosowanie systematycznej tortury ciała dla wypierania z niego wolnego, niezależnego, swobodnie kształtującego się ducha. Sygnalizuje to chodzenie w czerwonych butach jakby nogi broczyły we krwi na drodze życia, sadomasochistyczne wizje kompensujące cierpienie duszy, dające odrobinę wolności, ukrywanie wyuzdanego wnętrza w opakowaniu poprawnej normalności. Wizualizuje to lód zewnętrzny postaci z ogniem wewnętrznym człowieka. Ekwilibrystyczne układy taneczne, choreograficzne instalacje z nagich ciał, ludzkie piramidy, układ jazdy figurowej na lodzie, akrobatyczny popis Ucznia i Córki w końcowej scenie pokazujące kult sprawnego, pięknego, młodego ciała i cielesne fascynacje bohaterki w kontraście z mechaniczną grą ciał podglądaną przez nią w peep shopie w realu.
Inspiruje mnie bogactwo tego artystycznego dzieła łączącego spójnie, konsekwentnie różnorodne, odległe i bliskie asocjacje wykorzystujące w sposób genialny plastyczny, muzyczny, tekstowy, aktorski, choreograficzny jego potencjał. Nie przeszkadza mi ten wysypujący się na scenie przede mną róg obfitości, ten pozorny chaos, jak nie drażnią mnie na pozór puste obrazy Rothko. A wyzwalają kreatywność. Spokojem ale i napierającym niepokojem. To jest teatr, który daje możliwość indywidualnej, swobodnej, nieprzewidywalnej podróży. Można kluczyć w jej labiryntach na wiele sposobów, według przez siebie stworzonego klucza. Każda kombinacja, konfiguracja jest sensowna, uzasadniona, ciekawa. Tylko moja własna wrażliwość, pamięć, wyobraźnia raz ją może poszerzyć, raz zawęzić, uprościć czy skomplikować. Zawsze to, co pozostaje po tym podglądaniu, grzebaniu, wyborze ciekawego spojrzenia, jest piękne. Niepokojąco piękne. Bo stara się dociec prawdy, wejść w czerwone buty, zanurzyć ręce we krwi, w ciele dziewczyny i zakresem tylko własnej do człowieka czułości namalować swój jej obraz na -zasycających wszystko, każdą drobię światła, informacji, miłości ale i bólu, cierpienia- czerniach Rothko.
To jest teatr jeszcze do końca nie wykalkulowany. Na szczęście. Zawiera w sobie spontaniczność, chropowatość, przypadkowość, lekkość, gromadzi tak wiele. Rozsypane prawdy i kłamstwa w czasie i w przestrzeni, w realu i w wyobraźni, bohaterów w sobie i innych ludziach. Przeładowany jest jak życie, to co je wypełnia, definiuje i pragnie. Nie wszystko musimy rozumieć, nie wszystko musimy czuć od razu czy kiedykolwiek. Nie martwmy się, jeszcze długo będzie w nas pracować, składać obrazy znaczeń jak puzzle, tworzyć własną choreografię sensów. Wielka sztuka to potrafi. Spójrzcie na obrazy Rothko. Każdy co innego zobaczy, poczuje, zrozumie. I każdy będzie miał rację. I to właściwe czucie. Najważniejsze, że własne. A poprzez nie każdego innego. Bo w istocie przenikamy przez siebie jak eony i stanowimy różnorodną jedność. I w tej różnorodności jest wielka wartość. Nie do przecenienia.
Sztuka musi być wolna. Różnorodna, zróżnicowana. Jeśli będzie niemożliwa jej ekspresja, to tłumiona, wypierana, niszczona wynaturzy się. Nie zginie ale przeniesie się w sferę absolutnie wolnej wyobraźni- zamknięta, zniewolona, okaleczona. ŚMIERĆ I DZIEWCZYNA to spektakl o sztuce.
ŚMIERĆ I DZIEWCZYNA
autor: Elfriede Jelinek na podstawie wybranych utworów ze zbioru Śmierć i dziewczyna I–V. Dramaty księżniczek (Der Tod und das Mädchen I–V. Prinzessinnendramen): Królewna Śnieżka (Schneewittchen), Śpiąca Królewna (Dornröschen) i Rosamunde
reżyseria:Ewelina Marciniak
opracowanie tekstu i dramaturgia: Łukasz Wojtysko
scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Katarzyna Borkowska
muzyka: Piotr Kubiak
choreografia: Dominika Knapik
obsada: Małgorzata Gorol, Ewa Skibińska, Katarzyna Strączek, Andrzej Kłak, Piotr Nerwelski, Michał Opaliński, Paweł Smagała oraz Mikołaj Ferenc, Krzysztof Dudek, Grzegorz Rdzak, Rossy i Tim
zdjęcie:http://www.warszawskie.org/smierc-i-dziewczyna/
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/213102.html
zdjęcie:http://www.warszawskie.org/smierc-i-dziewczyna/
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/213102.html