piątek, 20 czerwca 2025

KOBIETA SAMOTNA TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE MALTA FESTIVAL

 

Anna Smolar znów reżyseruje w Teatrze Powszechnym w Warszawie! Tym razem wzięła na warsztat temat z filmu Agnieszki Holland KOBIETA SAMOTNA i wraz z z Natalią Fiedorczuk napisała scenariusz spektaklu. Podejmuje w nim problem statusu kobiety wykształconej, opuszczonej przez męża. Może liczyć wyłącznie na siebie,  ponieważ mąż nie płaci alimentów, w związku z czym zmuszona jest ciężko pracować na dwóch etatach, by utrzymać siebie i syna, którego sama wychowuje. Nikt jej nie pomaga a jednak każdy czegoś od niej chce i nieustannie wymaga coraz więcej. Irenie, głównej bohaterce granej wspaniale przez Annę Ilczuk, permanentnie brakuje wszystkiego: pieniędzy, mieszkania, czasu, również na odpoczynek. Balansuje na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego. Jest w sytuacji bez wyjścia, coraz bardziej bezsilna, zdesperowana, wyalienowana. Kumulacja niefortunnych wydarzeń -konieczność wyprowadzki z wynajmowanego mieszkania do matki - emerytki, której niezbędna jest jej pomoc, brak stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa socjalnego, wynikający z braku pieniędzy, fundują jej ciężkie życie. Egzystencję na wariackich papierach. To musi skończyć się źle.

Irena jest kobietą samotną, dumną, ale mimo ogromnych trudności pogodną, uczynną, zaradną. Nie opuszcza jej poczucie humoru, wiara, że jej los w końcu się poprawi. Jest w niej coś niewymownie ciepłego, spontanicznie czułego, zaskakująco zwariowanego, co powoduje, że wzbudza życzliwość, sympatię, przyciąga uwagę. Harda, zadziorna, niepokorna jest ofiarą, a to wzbudza nieprzychylne dla niej i jej dziecka nastawienie. Ludzie boją się, że mogą wpaść w podobne tarapaty. Bo takie kłopoty fundują ciężkie czasy i system eliminujący słabych. W istocie otoczenie pogrąża  Irenę i piętnuje. W końcu wyklucza, marginalizuje, niszczy. Po szarży z pistoletem kobieta trafia do więzienia. Otoczenie jest wrogie, roszczeniowe, nawet pomagając jej poniża ją i upokarza. Irena czuje, że ze swoim synem spychana jest na margines. To nie ona sama, lecz jej sytuacja budzi lęk w ludziach, asekuracyjne zachowanie, niechęć i pasywna wrogość. Znajomi, rodzice w szkole, nauczyciele, pracodawcy nie są przygotowani na angażowanie się w pomoc potrzebującym. Niewidzialna ręka agresywnego kapitalizmu również ich dotyka, bo z czasem okazuje się, że mają podobne kłopoty jak ona - wpadają w analogiczne korkociągi eskalujących problemów.

Najboleśniejszym problemem i troską jest dziecko, które przecież nie na własne życzenie znalazło się w tym tyglu porażek, klęsk, decyzji dorosłych. Boguś nie ma ojca, bo ten uciekł, porzucił żonę i syna. Matki nie ma, bo nieustannie zapracowana jest nieobecna i przemęczona. Babcia to babcia, żyje w innym świecie, jest zajęta sobą, nie jest ani autorytetem, ani wychowawcą. Szkoła to miejsce opresji, stygmatyzacji i wykluczenia. Samotna matka, to samotny syn, który od urodzenia wchłania w siebie nienawiść świata, by stwierdzić, że życie jest puste, okrutne, pozbawione złudzeń i nadziei. Swoją duchową alienację Boguś komunikuje rapem znakomitej Ryfy Ri oraz dojrzałym, ostrym slamem Natalii Fiedorczuk. Jego ekspresja ciała uruchamiana przez działania otoczenia jest najcięższym oskarżeniem świata dorosłych. Boguś jest niewinną ofiarą, ale i wytresowanym przez system zbuntowanym, bezlitosnym mścicielem, który w zemście odpłaci światu pięknym za nadobne - obojętnością, oziębłością, cierpieniem. I to jest to zagrożenie wygenerowane przez ludzkość przeciwko jej przyszłości - jak głaz zawieszony nad sceną, ten z MELODRAMATU, jest antycypacją zgłady.

Doskonale zagrany przez aktorów Teatru Powszechnego spektakl Anny Smolar harmonijnie łączy realizm, który jest namacalnym, konkretnym, rozpoznającym problemy dowodem na to, jaka jest prawda, z metaforą, która na podstawie opisu rzeczywistości sublimuje potencjalne niebezpieczeństwa. To kolejna analiza błędów i wynaturzeń systemowych, które zdemaskowane, można wyeliminować i uczynić świat znośniejszym. Jeśli będzie świadomość, sposobność i wola. KOBIETA SAMOTNA  rozszerzając tematy MELODRAMATU, jest zapowiedzią wielkiej samotności, która rozsadza i niszczy strukturę społeczną i rodzi bezradność wobec wymogów świata, w którym nadal bezdusznie rządzi kapitał, władza i koneksje - siła skutecznie zarządzająca strachem przed napiętnowaniem i degradacją. Nieważne  czy widzialną, czy niewidzialną. Nieważne czy słuszną, czy w swojej słuszności fatalną.

KOBIETA SAMOTNA

reżyseria – Anna Smolar
scenariusz – Natalia Fiedorczuk, Anna Smolar
wiersze i slam – Natalia Fiedorczuk
rap Bogusia – Ryfa Ri
współpraca koncepcyjna – Agata Sikora
monologi i dialogi – Natalia Fiedorczuk, Ryfa Ri, Anna Smolar, Michał Czachor, Anna Ilczuk, Karolina Adamczyk, Julian Świeżewski, Natalia Lange, Maria Robaszkiewicz, Oskar Stoczyński
scenografia i kostiumy – Anna Met
muzyka – Jan Duszyński
choreografia – Ryfa Ri
reżyseria świateł – Rafał Paradowski
asystentka reżyserki – Barbara Bendyk
asystentka scenografki – Radosława Niezgoda
inspicjent – Zuzanna Rucińska
konsultacja prawna – Monika Płatek
konsultacja merytoryczna – Feminoteka


obsada:
Karolina Adamczyk – Milena
Michał Czachor – Krzysiek
Anna Ilczuk – Irena
Natalia Lange – Renata
Maria Robaszkiewicz – Wanda
Oskar Stoczyński – Jacek
Julian Świeżewski – Jędrek
Ryfa Ri – Boguś
Klara Bielawka (zastępstwo za Karolinę Adamczyk w dniach 18, 21-22 czerwca) – Milena

fot.: Karolina Jóźwiak

czwartek, 12 czerwca 2025

45. WST: JA TEŻ CHCĘ NAUCZYĆ SIĘ ZABIJAĆ LUDZI, PROSZĘ POMÓŻCIE MI, CZYLI PRZEMOC JEST TEŻ OKEJ AKADEMIA SZTUK TEATRALNYCH IM. STANISŁAWA WYSPIAŃSKIEGO W KRAKOWIE


Surowym, posługującym się głównie słowem spektaklem, co widać już w jego tytule: JA TEŻ CHCĘ NAUCZYĆ SIĘ ZABIJAĆ LUDZI, PROSZĘ POMÓŻCIE MI, CZYLI PRZEMOC JEST TEŻ OKEJ teatr angażuje się w temat wojny w wymiarze jednostkowych rozważań. Bez nadmiernych emocji, refleksyjnie, choć z przejęciem. Na spokojnie i metodycznie. Max Nowotarski, reżyser i autor autobiograficznego scenariusza, dzieli się z publicznością swoimi lękami, obawami, wątpliwościami dotyczącymi jego osobistej sytuacji. Jest Ukraińcem, który zdaje sobie sprawę, że już niedługo, po skończeniu studiów w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, wróci na Ukrainę, gdzie prawdopodobnie zostanie wcielony do armii i pójdzie na wojnę. Ta perspektywa jest pretekstem do zastanowienia się, czy jest gotowy na to, co jest dla niego nieuniknione. Czy chce tego czy nie, czeka go walka, niewykluczone, że na pierwszej linii frontu. Jest cywilem i wie, że przemoc na wojnie w obronie życia i ojczyzny jest dopuszczalna. Czy jednak Max Nowotarski, który stracił na wojnie już dwóch członków rodziny, jest w stanie nauczyć się radzenia sobie ze stresem, własną naturą, czy nauczy się zabijania ludzi? Jego prośba o pomoc w zdobyciu tej umiejętności nie pozostaje bez odpowiedzi. Wspierany przez Michała Dudkowskiego, Leonarda Koterskiego i Krzysztofa Maraśkiewicza mierzy się z tym tematem w teatrze.

Sytuacja Maxa Nowotarskiego nie jest prosta. Jest artystą. Brakuje mu pewności, czy jest gotowy do pełnienia służby wojskowej. Analizuje swoje dzieciństwo i okres dorastania pod kątem własnych predyspozycji, postawy i reakcji wobec agresji jego rówieśników. I choć nie uciekał przed konfrontacją, to nigdy nie był w stanie się bronić, ani atakować, zawsze unikał stosowania przemocy. Nie oddawał ciosów, nie był w stanie uderzyć przeciwnika w twarz. Wybierał bierną postawę wiedząc, że przegra, zostanie dotkliwie pobity i będzie publicznie upokorzony. W wieku dorosłym, na scenie, też nie umie zmusić się do stosowania przemocy. W bokserskim sparingu przede wszystkim się broni i choć stara się atakować wiemy, że to pyrrusowe zwycięstwo. Nie potrafi wykonać wyroku sądu wojskowego: mimo rozkazu nie zastrzelił Rosjanina skazanego na śmierć. Jakby dowodził, że nie można nauczyć się zabijania, gdy nie leży to w naturze człowieka. Nie sposób mu pomóc, ponieważ nie jest on w stanie wyzwolić w sobie agresji, nie umie czy też nie chce podjąć walki. Zdaje sobie sprawę z kompromitującego poziomu wiedzy zwyczajnych Rosjan o Ukrainie, jej statusie i prawie do suwerenności, co naocznie dowodzą rozmowy przeprowadzone z nimi w sieci podczas spektaklu. Internauci rosyjscy są zastraszeni, choć butni i pewni siebie. Powtarzają zmanipulowane putinowskie opinie, argumenty, oskarżenia. Nie można z nimi dyskutować, ani spierać się, czy dogadywać. Tłumaczyć im, co się dzieje naprawdę. Już po kilku bardzo krótkich rozmowach wiadomo, co myślą i czują. Przeprogramowanie ich mentalności nie wydaje się możliwe. Nie wzbudzają agresji lecz bezradność wobec ich otumanienia medialną propagandą. Misja walki Maxa na tym polu okazała się bezskuteczna.

Maxa Nowotarskiego interesuje też obojętność Zachodu wobec tego, co się dzieje w jego ojczyźnie, ale też niechęć młodzieży w krajach europejskich do służby wojskowej, do jej udziału w konfliktach zbrojnych. Twierdzi, że postęp technologiczny jest tak szybki, a użycie broni masowego rażenia skuteczne, że wojna wydaje się abstrakcją dla znudzonych, zblazowanych młodych ludzi. Bogactwo rozleniwia, powoduje osłabienie morale. Nikt nie chce umierać za ojczyznę, czy w obronie wartości patriotycznych, zwłaszcza gdy uważa się za obywatela świata. A jeśli młody człowiek nie chce tego w swoim kraju, to tym bardziej nie chce pomagać czynnie Ukrainie. 
 
Max Nowotarski nie jest zabójcą. Już wie, że nikt nie jest w stanie mu pomóc - ani Zachód, ani jego kreatywne działanie, którym chciałby nakłonić społeczeństwo rosyjskie do zakończenia wojny, ani trenerzy, symulacje, czy szkolenie wojskowe. Mimo racji uzasadniających stosowanie przemocy, która dla niego, zarówno w czasach pokoju, jak i podczas wojny, nie jest okey. Powiedzenie:" chcesz pokoju, szykuj się do wojny" nie  dotyczy wszystkich. Niektórzy będą zawsze jej ofiarami - zresztą nie ze swojej winy. Można im tylko pomóc w odkryciu, że nie są zabójcami i mogą w jakiś inny sposób angażować się w przywracanie pokoju. Muszą go tylko poszukać. Muszą działać. Maxowi Nowotarskiemu udało się. Robi to, co umie najlepiej - tworzy. Walczy swoją sztuką. Trudno jednak powiedzieć, czy to mu wystarcza. 


JA TEŻ CHCĘ NAUCZYĆ SIĘ ZABIJAĆ LUDZI, PROSZĘ POMÓŻCIE MI, CZYLI PRZEMOC JEST TEŻ OKEJ

reżyseria, scenariusz: Max Nowotarski

obsada:

Max Nowotarski, Michał Dudkowski, Leonard Koterski, Krzysztof MaraśkiewiczMax Nowotarski urodził się w 1994 roku w ukraińskiej Winnicy Studiował teatrologię na uniwersytetach w Pradze, Frankfurcie i Wiedniu oraz reżyserię teatralną w JAMU w Brnie i w AST w Krakowie w ramach Programu Erasmus+. "Łączy w swojej pracy osobiste doświadczenia z głęboką analizą kultury europejskiej, oferując widzom przestrzeń do konfrontacji z najtrudniejszymi pytaniami współczesności."*


niedziela, 8 czerwca 2025

45.WST: MEDEA'S CHILDREN NTGent

 

Historia Medei i jej dzieciobójstwa, opowieść o wyrafinowanym złu zemsty wyrosłej z miłości, którą zdrada zmieniła w nienawiść, jest fascynująca. W spektaklu Milo Raua MEDEA'S CHILDREN splata się oparty na micie dramat Eurypidesa z prawdziwą współczesną zbrodnią. Sztuka dowodzi, że kobieta równie mocno może zranić mężczyznę, gdy zabija ich dzieci, bo upokorzył ją i brutalnie porzucił. Unieważnił swym czynem wszystko, co było dla niej najważniejsze - dotychczasowe życie i miłość, więc ona odpłaca mu tym samym - niewyobrażalnie cierpiąc karze go, jak jej się zdaje, równie silnym cierpieniem. Jednak tylko ona ponosi wszelkie konsekwencje tego czynu. On nie.

Dzieci to byty niezależne, a świat jest okrutny, bo ludzie są nieobliczalni i zdolni do każdego zła - czy to w szaleństwie, czy w przytomności umysłu. Jednak największym złem wydaje się z premedytacją instrumentalne traktowanie dzieci- zamordowane w sztuce Eurypidesa i w realnym życiu. Ale również wykorzystane są w teatrze, w spektaklu Milo Raua, gdy w uzasadnieniu ważkich, jak się zakłada, argumentów, łącznie z tym, że robi się to dla ich dobra i z korzyścią dla nich, za ich i ich opiekunów (rodzinnych i tych w teatrze) zgodą, dochodzi do aktów symbolicznej, a jednak przerażającej w swoim okrucieństwie zbrodni na pięciu ofiarach-dzieciach. Dzieci mordują dzieci, wchodzą w role ich rodziców, dziadków. Grają realistycznie odtwarzając masakrę. Mimo tego, że jest ona nagrana i odtwarzana na wielkim ekranie podczas każdego spektaklu na pewno nie jest im obojętna. Nawet jeśli deklarują w rozmowie na początku spektaklu, że wszystko jest w porządku. Podcinanie gardeł, z których dużym strumieniem płynie krew (sztuczna), duszenie poduszką, gonitwa za ofiarą, wielokrotne uderzenia ostrym narzędziem ludzkiego ciała - w sumie zabijanie pięciorga dzieci musi trwać bardzo długo -  i tyle trwa. Wypowiadanie kwestii dotyczących eutanazji, pedofilii, bezsensu życia, grzechów głównych jako niezbywalnych winowajców zła natury ludzkiej, depresji, prowadzi do stwierdzenia, że świat boskiego porządku zastąpiony ludzkim da się wytłumaczyć, zrozumieć a więc wszystko ostatecznie można pojąć, wybaczyć i zaakceptować, by móc przejść do porządku dziennego i dalej normalnie żyć. W efekcie daje to poczucie przywracania równowagi. Ale tak naprawdę to afirmacja głębokiego nihilizmu i najohydniejszego zła jako stanu normalnego. Gdy skończy się spektakl dozwolony od lat 16-tu, z udziałem dzieci w wieku poniżej lat 16-tu możemy wracać do własnego życia. Wow, robi wrażenie ta teatralna lekcja manipulacji, deprecjacji, patologii.  Perfekcyjnie przygotowana, zainscenizowana, zagrana. 

Ale czy widzowie opuszczając teatr mają refleksję, że w równym stopniu z artystami, twórcami, opiekunami odpowiedzialni są za wykorzystanie dzieci, które na pewno nie są dorosłe i nikt nie wie, jak udział w tym spektaklu wpłynie w przyszłości na ich psychikę i życie? To nie była tylko zabawa, czy drama. Dramat, jego przebieg i wizualizacje były podwójnie wzmocnione, niesłychanie realistyczne, podane w ekstremalnej dawce emocji i prawdopodobieństwa. Nawet na dojrzałe osoby działały bardzo silnie i obecność na widowni ratownika medycznego naprawdę była uzasadniona. 

Milo Rau udowodnił nam, publiczności cywilizacji Zachodu, że postrzega dzieci jak osoby dorosłe, bo według niego od urodzenia są tak traktowane. Wychowywane, tresowane, doświadczane przez życie naśladują, powielają, zachowują się jak ich rodzice, opiekunowie, wychowawcy, otoczenie, media. Muszą się bardzo szybko przystosowywać. By zadowolić publiczność w domu, w szkole, na podwórku, w sferze mediów społecznościowych, w teatrze. Mówią, co świat wokół nich chce usłyszeć, postępują jak on oczekuje, by postępowały, akceptują, co on akceptuje. Być może instynktownie wyczuwają, że są oszukiwane w grze dorosłych, a jednak ciekawość i chęć uczestniczenia w spektaklu (o czym same mówią) jest silniejsza i posłusznie się podporządkowują teatralnym mentorom. Teatr angażując ich, paradoksalnie oddaje im przysługę. Uświadamia im ich potencjał, kształtuje ich, ale i uczy, jak mogą żyć, by móc przetrwać. Teraz wiedzą  przynajmniej, że mają grać nie tylko na scenie, ale również w codziennym życiu. Ale czy rozumieją zasady, naprawdę znają przyczyny i konsekwencje swojego uwikłania w złożony, wrogi, agresywny świat dorosłych? Są zagrożone, bo nie mają tak naprawdę żadnego dla świata znaczenia, nie mają możliwości, instrumentów i wiedzy, by móc się bronić, oceniać czy kontrolować, co się tak naprawdę dzieje.

I to jest przerażające, kontrowersyjne, nieludzkie. Milo Rau pokazał zabójstwo dokonane nie tylko na dzieciach antycznej i współczesnej Medei, ale zwizualizował w teatrze nową definicję dzieciobójstwa jako mentalną eksterminację dzieciństwa w każdym wieku, każdego dziecka. Zaangażował dzieci, uzyskał ich i opiekunów zgodę - co potwierdziły na scenie. Dał im tekst sztuki, jak Medea dała swoim synom zatrutą suknię, i jak ona wysłała je do narzeczonej ojca, Rau wysłał swoich aktorów- amatorów - dzieci na scenę. Tak naprawdę nie oddał dzieciom głosu lecz to jego głos wybrzmiał w ich ustach. Angażując dzieci do tak wstrząsającego projektu złamał tabu, już nie bada granic w sztuce, ale je ignoruje. Rozumiem jego intencję, ale nie akceptuję tego przekroczenia. Użył zbyt wrażliwego argumentu (psychika, wrażliwość,  odporność dziecka ), zbyt niedojrzałej materii (dziecko), zbyt dosłownego, zwielokrotnionego, wzmocnionego gestu (brutalna rekonstrukcja zbrodni). Rozsadził kolejną teatralną ścianę. Ważkością przedstawianych problemów i użytych środków reżyser rzucił publiczności niejedno wyzwanie, a poprzez przedstawioną charakterystykę postaci oskarżenie. Została ona pozbawiona poczucia bezpieczeństwa. Cóż dopiero sceniczny aktor - amator - dziecko.

Dzieci grały cudownie. Fantastycznie wypełniały swoje zadania. Dorośli wstrząsnęli dorosłymi, bo to była ich koncepcja, ich cele, zresztą nie tylko artystyczne. Nie wiem, czy w pełni dojrzałe, odpowiedzialne. Trudno będzie komukolwiek przebić emocje, które wywołał ten spektakl. Tak są mocne, tak silnie poruszające! 



MEDEA'S CHILDREN 

autor: Kaatje De Geest
reżyseria: Milo Rau
scenografia: ruimtevaarders (Karolien De Schepper, Christophe Engels)
rekwizyty: Joris Soenen
kostiumy: Jo De Visscher
reżyseria świateł: Dennis Diels
video: Moritz von Dungern
muzyka: Elia Rediger
coaching aktorski: Peter Seynaeve/Lien Wildemeersch
wskazówki dla dzieci: Dirk Crommelinck
produkcja: NTGent
koprodukcja: Wiener Festwochen, La Biennale de Venezia, ITA - Internationaal Theater Amsterdam, Tandem - Scène nationale (Arras Douai)

obsada:
Peter Seynaeve/Lien Wildemeersch, Anna Matthys/Juliette Debackere, Emma Van de Casteele/Ella Brennan, Jade Versluys/Bernice Van Walleghem, Gabriël El Houari/Aiko Benaouisse, Sanne De Waele/Helena Van de Casteele, Vik Neirinck/Elias Maes
 

Fot. Karolina Jóźwiak



czwartek, 5 czerwca 2025

45.WST: CHŁOPKI. OPOWIEŚĆ O NAS I NASZYCH BABKACH TEATR H.MODRZEJEWSKIEJ W LEGNICY

 

Jędrzej Piaskowski i Hubert Sulima wypracowali własny, rozpoznawalny styl. Korzystają ze znanej literatury i interpretują ją w groteskowy, ironiczny, karykaturalny sposób. Tym razem bazują na książce „Chłopki. Opowieść o nas i naszych babkach” Joanny Kuciel-Frydryszak. Teatralny obraz ma ciepłą barwę (scenografia, światło), komediowy klimat (tekst), tonujący nastrój (uspokajająca muzyka) - jakby niewinną, czułą otulinę. Artyści odzierają prześmiewczo warstwa po warstwie maskujące prawdę kamuflaże. Ich spektakl obnaża stereotypowy charakter problemów, zjawisk, ról społecznych. Ale artyści ostatecznie działają bezboleśnie i łagodnie. Rozładowują napięcie zabawnym tekstem, sceniczną sytuacją, charakterystyką bohaterów - w tym wypadku kobiet, a właściwie chłopek. Bo jest to opowieść o nas i naszych babkach. Ostatecznie osiągają zamierzony efekt - dekonstruują stereotypy, dokonują krytyki, sięgają do źródła i neutralizują bez wstrząsu patos, wzniosłość, zło. Odbrązawiają. Dowodzą, jak trudno je wyplenić, bo przechodzi z pokolenia na pokolenie w innej formie, w innym kontekście. Można odnieść wrażenie, że banalizują poważne tematy, spłycają je i obśmiewają, ale wywołane komedianctwem rozbawienie widzów zmienia się w poważną refleksję. Pojawia się smutek cierpienia, umęczenia, prawdy, który trzeba przyjąć i przeżyć.  

W spektaklu CHŁOPKI.OPOWIEŚĆ O NAS I NASZYCH BABKACH - mężczyźni (repliki transwestytów z filmów Almodovara) przebrani za kobiety adaptują się w wymuszonej sytuacją rzeczywistości. Firma DżemWar przechodząca rebranding zatrudnia tylko kobiety i panowie chcąc pracować muszą się przystosować (czytaj: przebrać). I to jest ironia losu, bo kobiety dziedziczą z pokolenie na pokolenie stereotyp niewolnicy patriarchatu i to je, niestety, stygmatyzuje na zawsze. Mężczyźni z konieczności w roli kobiet to czysta ironia mściwego losu wyrównująca rachunki krzywd. Tak więc pomieszanie męskości z kobiecością w tym spektaklu nie jest pustym gestem, ma głęboki sens. Dezorientuje i osłania. Chroni i maskuje. Pozwala dostosować się i przetrwać. Przezwyciężyć postrzeganie ludzi poprzez ich płciowość. Ostatecznie pozostaje osoba. Niejednoznaczna, nieprzenikniona jak nigdy dotąd. W wydaniu light z wewnętrzną tajemnicą, niespodzianką, wielowątkową narracją. I tym czymś niepokojącym - w rdzeniu bolesnym, cierpiącym, groźnym, uzbrojonym w ciernie nie dające spokoju, wytchnienia, poczucia bezpieczeństwa-wynikającym  z krzywdy, niskiej samooceny, braku pewności siebie, kompleksów, wstydu, chęci odwetu, zemsty. 

Sedno poruszanych spraw jest prawdą, ale jej estetyczne wrażenie myli i rozsadza mogący wynikać z niego patos i powagę. Gwarantuje to metafora ironii i sarkazmu. To, co powinno wzbudzać przerażenie, uniesienie, rozrzewnienie potraktowane w sztuce Piaskowskiego i Sulimy prześmiewczo, komediowo, pastiszowo ledwie dotyka zawartą w przekazie krytyką. Okazuje się w istocie nieszkodliwe, błahe, nieważne. Można z tym żyć. Każda postać ubrana w charakterystyczny dla siebie kostium skrzętnie skrywa traumę, ma drugie, trzecie, kolejne dno, od którego nie może odbić się na niepodległość. Ostatecznie markuje, że się udało. Komunikuje, że oficjalnie jest dobrze. Przedstawia się to dramatycznie. Gra aktorska, charakteryzacja, kostiumy, losy bohaterek sprawiają, że od pierwszych chwil spektaklu wierzy się im, współczuje i do końca je lubi. Może dlatego, że ich historie są znane, przepracowane i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Może dlatego, że szybko rozumie się konwencję narracji. W efekcie spektakl dowodzi, że niewiele się zmieniło. Nadal istnieje hierarchia, wynikająca z niej przemoc, wyzysk, upokorzenie. Uruchamiają się podobne zachowania wspólnotowe. Kobiety nękają te same lęki, unoszą te same marzenia. Z tą może różnicą, że w podobnym stopniu dotyczą też mężczyzn. Tylko kontekst jest inny i jego forma. Poza tym nic więcej. 

Mam wątpliwości, czy niektóre historie powinny być przedstawione w kabaretowym wydaniu, czy nie budzą przez to niesmaku. Czy nie przekraczają granicy zdrowego rozsądku wyśmiewając obyczajowość chłopów, wielodzietność rodzin, proste wiejskie życie. Przywołana w sztuce rodzina Ulmów i ukrywani przez nich Żydzi, zostali brutalnie zamordowani. Czy była to krytyka poświęcenia, brania odpowiedzialności za innych ludzi, krytyka głupoty ryzykowania życiem swoim i siedmiorga dzieci? Śmiać się z tego trudno. 

Spektakl cofa się historycznie w czasie, ale i w głąb genotypów statusu i ról życiowych kobiet. Zdaje się, że bezboleśnie. Godzi opiekunkę Ukrainkę i Babcię Helenę, która przeżyła rzeź w konflikcie polsko-ukraińskim. Na wesoło do zażenowania. Bo paradoksalnie tym, co w końcu zrównuje, godzi i jednoczy wszystkich - resetuje przeszłość, neutralizuje traumy, pozwala zapomnieć o zaprzeszłych problemach, pretensjach, o tym, co dzieli i skłóca - jest wojna, sygnalizowana w ostatniej scenie spektaklu, jako naczelny regulator relacji międzyludzkich. Wojna wyzwala strach i przerażenie, pogrąża w ciemnościach, burzy poczucie bezpieczeństwa. Unieważnia dotychczasowe życie, doświadcza złem, mimo płynących ze sceny pocieszeń, że są zapasy jedzenia i picia, a więc nie jest aż tak źle, jak się wydaje. 

Mimo poważnego zakończenia jest to zabawne przedstawienie wiecznie żywej mentalności folwarcznej, która dewastuje osobowości, łamie kręgosłupy moralne, nie pozwala się rozwijać, gnębi, ciemięży, ogranicza (biologia, układ społeczny, polityka, religia a na ich służbie wiara, nadzieja, miłość). Kaliber i zakres wynaturzeń jest nadal aktualny i można przypuszczać, że w przyszłości zaadoptuje się na pewno. Temat wyzysku i ciemiężenia już nie tylko kobiet, ale w ogóle ludzi nie umrze. Ma się dobrze teraz i na wieki wieków, amen. Zmiana nie wydaje się być możliwa. Nadal - jak w sztuce - wystarczy tylko się przebrać, ukryć, udawać. Przystosować. I choć w środku dusza z bólu wyje, to jest to sprawdzony sposób na przetrwanie. Dla kobiet i mężczyzn. Dla każdego. 


CHŁOPKI. OPOWIEŚĆ O NAS I NASZYCH BABKACH

autor: Hubert Sulima
reżyseria: Jędrzej Piaskowski
dramaturgia i tekst: Hubert Sulima
koncepcja: Jędrzej Piaskowski i Hubert Sulima
scenografia: Anna Maria Karczmarska i Mikołaj Małek
reżyseria światła: Klaudyna Schubert
kostiumy: Rafał Domagała
muzyka: Jacek Sotomski
asystent scenografów: Kacper Łyszczarz
inspicjent i sufler: Jolanta Naczyńska

obsada:
Anita Poddębniak, Małgorzata Urbańska, Jakub Stefaniak, Daria Bogdan, Paweł Palcat, Arkadiusz Jaskot, Zuza Motorniuk, Magda Biegańska, Anna Sienicka, Łukasz Kucharzewski, Aleksandra Listwan, Arkadiusz Jaskot

Fot.: Karolina Jóźwiak

niedziela, 1 czerwca 2025

45.WST: TĘSKNIĘ ZA DOMEM TEATR POWSZECHNY IM. J.KOCHANOWSKIEGO W RADOMIU

 

Któż nie tęskni za domem, ale tym kochającym, bezpiecznym, pozwalającym się rozwijać i odkrywać siebie, pachnącym ulubionymi potrawami? Za domem, do którego zawsze można wrócić, nabrać sił, odzyskać równowagę? Bohater sztuki przyjeżdża po długiej nieobecności do domu rodzinnego, ale jest pełen obaw i lęku, bo wie, że przekroczy próg piekła i będzie musiał się z nim zmierzyć. To, co się  dzieje w tej rodzinie jest powracającym koszmarem, który dręczy go przez całe życie.  

Mieszkanie jest stare, zniszczone, z nieśmiertelną meblościanką na wysoki połysk, ściany są pomalowane w fioletowy rzucik, firanki i obrus są koronkowe, na ścianie wisi święty obraz, straszą zużyte meble, również te kuchenne. Czas się tu zatrzymał, nawet ludzie się nie zmienili, jakoś trwają, żyją. Uległy ojciec, emeryt i alkoholik, już nie pracuje. Matka to nakręcona furiatka wiecznie utyskująca, zrzędząca, niezadowolona. Milcząca jak grób babcia ma Alzheimera, jakby wybrała usprawiedliwioną chorobą ucieczkę od rzeczywistości. Siostra mieszka daleko, a brat pracuje za grosze i z żoną w ciąży z synem mieszka u rodziców kątem. Ojciec, który nie może już wytrzymać takiego życia, nawet alkohol nie znieczula go wystarczająco, ma za sobą nieudaną próbę samobójczą. Wykształcony syn, artysta, stara się z nim rozmawiać, bo chce go zrozumieć i uratować. Bezskutecznie. 

Radosław B. Maciąg napisał sztukę i wyreżyserował ją w sposób klasyczny. Czas i miejsce, a w nim wszyscy członkowie rodziny i ich wzajemne relacje są nacechowane intensywnym sugestywnym realizmem. Można odnieść wrażenie, że jest to autentyczna historia kongenialnie przeniesiona do teatru. Nie tworzy dystansu, nie buduje metafor, przedstawia i dopowiada wszystko. Gra aktorska jest naturalna, wiarygodna, przekonująca i adekwatnie dostrojona do przyjętej konwencji. Mama Izabeli Brejtkop paraliżuje swą napastliwością. Bez powodu czepia się, atakuje lub broni. Żali się i narzeka wiecznie niezadowolona. Despotycznie kontroluje i dyryguje wszystkimi. Babcia jest przerażona, zdezorientowana, nieobecna, a przez chorobę uciążliwa, bo wymaga nieustannej uwagi i opieki. Sylwek Mateusza Palucha to chłopak prosty, wystarczy mu życie jakie ma. Nie walczy i nie oczekuje niczego więcej ani od siebie, ani od świata. Tata Piotra Kondrata to człowiek, który wszystko ma już za sobą. Zachowanie i wymagania żony, jej stosunek do niego w końcu kruszą jego opór, łamią wolę dalszego życia. Zrobił wszystko, co mógł, by zapewnić byt rodzinie. Teraz czuje się wypalony i całkowicie zbędny. Maciek Filipa Łannika to syn wrażliwy, zdolny, idący własną drogą. On jedyny próbuje coś zmienić. Mówi o domu za jakim tęskni, za tym miejscem i ludźmi, którzy uświadomili mu, że winien oderwać się od rzeczywistości, jaką zna i wyruszyć w świat, który na niego czeka i spełni jego marzenia.

Sztuka ta silnie działa na widzów. Od pierwszej do ostatniej chwili trwania spektaklu akcja trzyma ich w napięciu, bo emocjonalnie angażuje przebiegiem wypadków, zachowaniem i postawą bohaterów. Wzrusza i poraża bezczynnością Sylwka i bezsilnością Maćka wobec odkrywania i drążenia przyczyn i skutków rodzinnej tragedii. Widzowie odczuwają ją, jakby historia rodziny była ich własnym doświadczeniem i bólem. 

Klasyka wydaje się trafiać do każdego widza. Ale nie każdego satysfakcjonuje. Któż nie tęskni za teatrem przyjaznym, bezpiecznym, pozwalającym się rozwijać i odkrywać w losach bohaterów siebie? Któż nie chce przeżywać głęboko, czuć mocno? Nie wszyscy chcą się angażować. No cóż, nie zadowoli się wszystkich. Tym razem widownia jak jeden mąż uniosła się do długiej owacji. Wierzcie lub nie - w pełni zasłużonej. 

TĘSKNIĘ ZA DOMEM 

koncepcja i reżyseria: Radosław B. Maciąg
scenografia, światło, kostiumy: Dominika Nikiel
ruch sceniczny: Karolina Rentflejsz
opracowanie muzyczne: Tomasz Kucharczyk
wokal: Natalia Samojlik
inspicjentka: Magdalena Boduła
obsada: Izabela Brejtkop (Mama), Iwona Pieniążek (Babcia), Natalia Samojlik (Elka), Piotr Kondrat (Tata),  Filip Łannik (Maciek), Mateusz Paluch (Sylwek)
.
fot. Natalia Kabanow/mat. organizatora

sobota, 31 maja 2025

45.WST: CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE TEATR IM.ALEKSANDRA FREDRY W GNIEŹNIE

 


CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE, spektakl wyreżyserowany przez Wiktora Rubina i Jolantę Janiczak, w opowiadanej historii o Stanisławie Przybyszewskiej porusza istotne aspekty życia artysty, procesu twórczego, promocji i handlu sztuką oraz wynagrodzenia za nią, co umożliwia utrzymanie i dalszą pracę. Oczywiście cały wysiłek ogniskować się winien w uznaniu świata i ostatecznie uzyskaniu statusu nieśmiertelności, zapewnionej twórcy przez jego dzieło.

Tekst Jolanty Janiczak balansuje pomiędzy tym, co materialne i pozamaterialne, twórcze i destrukcyjne. Żeby przetrwać, pracować, szczególnie w pełnej wolności, potrzebne są środki albo empatyczna, stała pomoc otoczenia. Nie sposób tę pomoc przyjąć, gdy proces twórczy, jak w przypadku Przybyszewskiej, wyzwalany był przez cierpienie, samoudręczenie, samotność, które z czasem eskalowały. Doprowadziły ją do choroby, szaleństwa, obłędu. Do śmierci.

A przecież oczekiwania Przybyszewskiej wobec świata nie były wygórowane. Była piękna, młoda, zdolna, u progu kariery pisarskiej. Świat ją zawiódł. Sławny ojciec, Stanisław Przybyszewski, odrzucił, ignorował, nie kochał córki. Nie odpisywali na jej listy znani, a cenieni przez nią pisarze, szczególnie zależało jej na kontakcie z Tomaszem Mannem. Wydawnictwa mnie drukowały jej dzieła, teatry go nie wystawiały, jak tego oczekiwała. Czuła się niedoceniona, niechciana. Odkryła własny sposób na pobudzenie umysłu, natchnienia. Karmiła ducha, głodząc na śmierć ciało. Stan osłabienia fizycznego uruchamiał u niej wenę twórczą, ale z czasem budził też demony, majaki, halucynacje. W spektaklu pojawia się wymarzony ojciec, empatyczny, zatroskany, czuły opiekun - autorytet. Towarzyszy jej widmo Robespierre'a, który zawsze był jej inspiracją i fascynacją, idealnym bohaterem. Obecny jest zmarły mąż, początkujący niedoceniony artysta, który przedawkował w Paryżu morfinę. Nie opuszcza jej też nauczycielka Zofia, która mieszkała obok jej rozpadającego się baraku i do końca z poświęceniem i oddaniem się nią opiekowała. Jednak Przybyszewska traktuje ją obcesowo a nawet wrogo - jakby jej przeszkadzała, jakby jej nie potrzebowała. Rozczarowana, zgorzkniała, wściekła na siebie i cały świat traci kontakt z rzeczywistością. I choć jest wycieńczona, odrzuca wszelką pomoc.

Uparcie twierdzi, że czuje wstyd, żyjąc w zimnym, wrogim, bo obojętnym na nią i jej twórczość świecie. Głuchym na to, co ma mu do powiedzenia. Zrezygnowana, pozbawiona wszystkiego, co było dla niej ważne - dumna i bezkompromisowa - do końca pozostała wierna sobie, wybranej strategii twórczej. Zgorzkniała, rozżalona, w obłędzie odrzucała wszystko, co było materialne, zawodne, ulotne. Straciła urodę, godność, dobre imię i przekonana była, że to nie jej lecz świata wina. Gardząc nim, swym odejściem go ukarała. Miała zaledwie 34 lata i ważyła 30 kilogramów.

Spektakl redukuje świat do przestrzeni zimnej, pustej, nieprzyjaznej (scenografia i wideo Łukasz Surowiec). Biel wszędzie zalegającego śniegu, ekrany z obrazami płomieni - energetycznych, ale nie dających przecież ciepła, malutki, rozpadający się, zagracony barak sklecony z pustych okien, ogromny ekran, na którym wyświetlana jest lista potrzeb (zakupów) i rezygnacji (skreślone pozycje) wizualizuje materialny świat, w którym żyją bohaterowie- figury artystów a może też ludzie tacy sami jak my dzisiaj. Michał Czachor, występujący w spektaklu gościnnie, gra Stanisława Przybyszewskiego,  który jest świadomy swojej kondycji artystycznej. Zna swoją wartość, korzysta ze sławy. Realnie ocenia rzeczywistość, twardo stoi na ziemi. Aktor ma niełatwe zadanie - jego bohater jest cyniczny i praktyczny, brutalny i czuły. Obecny i nieobecny. A jednak zawsze ujmujący i uroczy. Joanna Żurawska gra Przybyszewską na skraju załamania nerwowego, usilnie udowadniającą swoją krzywdę i stosunek do niej. Jest pobudzona, nerwowa, egzaltowana. Ciągle przekonuje samą siebie o słuszności swojego postępowania. Cierpiąca i czerpiąca z tego siłę. Jednocześnie świadoma znikomości swoich wysiłków. Aktorka gra całą sobą, szczerze, ekspresyjnie, czym wyzwala współczucie dla młodej kobiety i żal za tym, co mogła jeszcze napisać. Budzi zażenowanie, że ulegając systemowi, który nie potrafi ocalić tego, co najcenniejsze, wiedzie nas, ludzi, ku zagładzie. Jak Przybyszewska samą siebie.   

Sztuka ma konstrukcję uproszczoną, bo redukującą wydarzenia, rugującą szczegóły, które mogły mieć wpływ na prawdziwy los i charakterystykę głównej bohaterki. Spektakl kondensuje relacje świat - jednostka, związek przyczyna - skutek, zależność życie - twórczość. Tworzy przybliżone, możliwie wiarygodne charakterystyki osób, ich związki, by uzasadnić tezę o bezsilności artysty, który swoją twórczością pragnie skomunikować się z ludźmi, by coś ważnego, jego zdaniem, im przekazać. Świat jest obojętny (system, instytucje, polityka) i walczy o zachowanie swojego status quo. Nie jest zainteresowany rewolucyjnymi zmianami, do których mogłaby doprowadzić działalność artysty. Wstyd to za mało, by można było cokolwiek zmienić. By dało się coś wskórać. Za mało.

CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE

reżyseria: Wiktor Rubin
tekst, współpraca reżyserska i dramaturgia: Jolanta Janiczak
scenografia i wideo: Łukasz Surowiec
kostiumy: Rafał Domagała
muzyka: Krzysztof Kaliski
reżyseria światła: Monika Stolarska

obsada: Kamila Banasiak, Joanna Żurawska, Michał Czachor (gościnnie), Maciej Hązła, Michał Karczewski

fot. D. Stube/ mat. organizatora


sobota, 24 maja 2025

45.WST: BĘDZIE TRZEBA, TO PÓJDĘ NA WOJNĘ TEATR DRAMATYCZNY, SCENA PRZODOWNIK

 

BĘDZIE TRZEBA, TO PÓJDĘ NA WOJNĘ to kameralny, skromny monodram o wojnie i kobietach na wojnie. W Ukrainie. O wojnie, która nie jest ani lokalna, ani wzniosła, ani możliwa do uzasadnienia, bo zła nie można wytłumaczyć, pojąć, obronić. Wydaje się, że nigdy się nie skończy. Nie słabnie  agresywne, militarne natarcie Rosji. Trwa gra na wyniszczenie Ukrainy, na zmęczenie, złamanie ducha i woli Ukraińców. A świat zamyka oczy i kalkuluje. I czeka. 

Ciemna przestrzeń sceny "uzbrojona" jest jedynie w instrumenty muzyczne w jej centrum, prowizoryczny namiot gdzieś z boku, niezbędne przedmioty (latarka, plecak) i symboliczne lotnisko dla mini drona. Jedynie olbrzymi ekran poszerza pole widzenia. Wyświetlany film prezentuje fragmenty codziennego życia młodej dziewczyny w obozie przejściowym, jej przygotowania do walki w ekstremalnie surowych warunkach (scenografia, kostiumy, światło, wideo Karoliny Pawelczyk). Brakuje wszystkiego - jedzenia, picia, możliwości kąpieli, snu, a przede wszystkim bratniej duszy. W dodatku wojna wyzwala w ludziach wszystko, co najgorsze. Sprawdza wydolność fizyczną, testuje odporność psychiczną. Relacje między żołnierzami są trudne, zachowania prostackie, traktowanie szorstkie. Zwłaszcza kobiety źle to znoszą. Hartowane na polu walki w rygorze bezwzględnego patriarchatu, który je gnębi, upokarza, bada ich odporność na grubiaństwo, samotność, wykluczenie. Ubezwłasnowolnione przez procedury, nakazy, zakazy muszą walczyć i przetrwać, co jest piekielnie trudne, bo amunicji i sprzętu ciągle brakuje. Ale determinacja i hart ducha je nie opuszcza. Spektakl pokazuje jak bardzo silna jest wola walki, jak bardzo świadoma jest decyzja o udziale w niej młodej, wykształconej, znającej świat dziewczyny, publicystki, autorki reportaży i książek, aktywistki. Mogłaby przecież spokojnie żyć w Polsce razem z siostrą, która jest przerażona jej udziałem w walkach.

Agata Różycka w roli kruchej, delikatnej, subtelnej Lastivki (Jaskółka) jest przeciwieństwem brutalności, okrucieństwa, cierpień wojennych, których doświadcza, które musi znosić i pokonać. Jest naturalna i niepozorna, niczym się nie wyróżnia. Nie budzi skrajnych uczuć. Jej narracja, której źródłem są listy i materiały dokumentalne, jest osobistym wyznaniem. Wydaje się oczywiste, że taka jest naprawdę. Nie ma w jej zachowaniu udawania, w postawie fałszu, w relacji ani patosu, ani uniesienia. Bez emocji opowiada o tym, co naprawdę czuje, co faktycznie przeżywa. Nie ukrywa, że to, co robi i to, czego doświadcza jest dla niej nowe, obce, trudne. Boi się o przyjaciółkę, gdy ta nie odbiera telefonu, a która podobnie jak ona jest na wojnie. Niepokój, niepewność jutra, fizyczne i psychiczne zmęczenie nigdy jej nie opuszcza. A jednak potrafi przetrwać najgorsze dla niej chwile, zachować przekonanie o słuszności podjętej decyzji. Jak twierdzi, daje radę. 

Lastivka wchodzi na scenę w bogatej, strojnej sukni z trenem jakby w otulinie świata, który podkreśla jej naturalną niewinność i piękno kobiecości. Na wojnie, w lesie ta cywilizacyjna zbroja stanie się namiotem dającym prowizoryczne schronienie. Przez jakiś czas dziewczyna pozostanie w samej bieliźnie samotna, bezbronna i słaba. Wkraczając w rewir walki bezpowrotnie straci wszystko, co było jej dotychczasowym życiem i co doprowadziło ją do podjęcia decyzji o udziale w wojnie jakby rodziła się na nowo. Mentalność człowieka, cele i sens działania w czasie pokoju są sprzeczne z tymi, które zaskakują i wymuszają w nim zmianę swą koniecznością w czasie wojny. Tak było z Lastivką, patriotką a może naiwną czy szaloną dziewczyną, która tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy na co się porywa. A jednak zdumiewa jej odwaga, determinacja, ambicja, by zmierzyć się nie tylko z Rosjanami, wrogo do niej nastawionym otoczeniem, ale i ze samą sobą. 

Cieszę się, że Magda Szpecht, która napisała scenariusz razem z Szymonem Adamczakiem, również autorem dramaturgii i światła, wyreżyserowała tak wyciszony, refleksyjny, intymny spektakl. Historia dziewczyny, która z własnej, nieprzymuszonej woli wkroczyła do piekła wojny jest ciekawa. Nie epatuje przemocą, nie wstrząsa - cała przenicowana obawą, strachem, zabijającym myślenie i czucie zmęczeniem. Jest na swój sposób wzruszająca. Jak sentyment Lastivki do miejsc, które kocha, chyba bardzo kocha, bo gotowa jest zaryzykować wszystko, co jej pozostało, a jest najcenniejsze -  niespełnione życie. Ale prawda o motywacjach dziewczyny jest chyba bardziej złożona. Warto do niej dotrzeć. Skutki decyzji pozostają nieznane. Dobrze byłoby je poznać. Powodzenia :)


BĘDZIE TRZEBA, TO PÓJDĘ NA WOJNĘ


reżyseria, scenariusz: Magda Szpecht
dramaturgia, scenariusz, światło: Szymon Adamczak
scenografia, kostiumy, światło, wideo: Karolina Pawelczyk
materiał dokumentalny: współpracowniczka na froncie
współpraca wideo: Michał Rogulski
muzyka, udźwiękowienie: Krzysztof Kaliski
produkcja: Michał Rogulski ÆFEKT
kierowniczka produkcji: Lena Tworkowska
inspicjent: Julian Potrzebny


obsada: Agata Różycka

Fot. Karolina Jóźwiak

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: KOFMAN. PODWÓJNE WIĄZANIE NOWY TEATR

 

Sarah/Susanne, główna bohaterka spektaklu KOFMAN.PODWÓJNE WIĄZANIE  utknęła. Z nie swojej winy znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Całe jej życie było walką, którą ostatecznie przegrała. 

Kofman, francuska filozofka, do końca życia była więźniem okrutnej wojny, ofiarą silnych osobowości dwóch matek i patriarchatu. Czuła się mocno związana z biologiczną matką - biedną, niewykształconą, ortodoksyjną Żydówką i równie silnie z przybraną - bogatą, wykształconą katoliczką, Francuzką. Każda reprezentowała inną religię, kulturę, status. Każda miała inną mentalność i strategię na uzależnienie od siebie dziecka, oczywiście dla jego dobra. Nie wyzwoliła się nigdy z traum związanych z wojną- z poczucia śmiertelnego zagrożenia, z panicznego lęku przed opuszczeniem, nie wyciszyła cierpienia z powodu aresztowania ojca i jego śmierci w Auschwitz oraz zerwania kontaktu ze swoją żydowską rodziną. Dręczyło ją poczucie winy, wstydu, a jako kobieta miała zamkniętą drogę kształcenia  i utrudniony rozwój w powojennej rzeczywistości. Pozostawała w klinczu strachu, który przerodził się z czasem w lęk - paraliżujący, ograniczający jej potencjał i rozwój, co ją ostatecznie ukształtowało, uszczelniło i zamknęło drogę do życia na własnych warunkach. Nie wiedziała, kim tak naprawdę jest, bo nie potrafiła stopić spuścizny przeszłości w monolit pewności i wiary w siebie, tak, by samej uporządkować przeszłość, zaplanować przyszłość. Nic nie było w stanie jej pomóc, bo nawet długoletnia terapia nie dawała poprawy jej stanu zdrowia. Poznając jej historię, można dowiedzieć się, jak świat zewnętrzny wniknął w nią i ją zniewolił. Jak destrukcyjnie na nią działał. Ukształtował byt ubezwłasnowolniony przez cierpienie, niepewność i zagrożenie. Walka o przetrwanie i próba życia tak, jak sama chciała wieść dręczyła ją psychicznie i wycieńczała fizycznie. Presja otoczenia i konieczność ulegania mu wypaliły w niej piętno wymuszonego, niechcianego posłuszeństwa. To zapewne ją i fascynowało, i mierziło, ale pozostawała wobec tej sprzeczności do końca bezradna.

Katarzyna Kalwat wyreżyserowała spektakl z właściwym sobie pietyzmem i wyczuciem. Bardzo przejrzysty. Skomponowała opozycję opresji świata i rozbudzonych potrzeb jednostki, której  ciało zawsze gwałtownie reagowało na przeżycia generujące stres. Komunikowało to, czego nie potrafiła lub nie chciała wyjawić. Powstał spektakl wybitny artystycznie i pasjonujący psychologicznie. Oparty na sublimacji, na wykluczającym kompromis współistnieniu walczących ze sobą opozycji, przeciwieństw, kontrastów. Gwarantuje to historia Kofman oparta na faktach  pochodzących z jej autobiografii w opracowaniu scenicznym tekstu Janusza Morgańskiego i Moniki Muskały, realistyczna scenografia Zbigniewa Libery z wizualnym pęknięciem w środku sceny symbolizującym wewnętrzne rozdarcie głównej bohaterki, światło i zdjęcia do filmu Marcina Koszałki, kostiumy Katarzyny Kalwat i Saskii Hellmann. Aktorzy grają swe role fenomenalnie. Doskonała jest Maja Ostaszewska jako Kofman oraz jako narratorka komentująca i uzupełniająca informacje o postaci i jej losach. Wspaniała jest Maria Maj, żydowska mama Sarah, troskliwa, przejęta, ciepła i jednocześnie wymagająca, szorstka, a nawet okrutna. Nieprawdopodobnie silnie hipnotyzuje Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, francuska mama Suzanne, elegancka, wykształcona, skupiona, wprowadzająca dziewczynę w nowy, wspaniały świat, oferujący wolność, rozwój i samorealizację. Podniecająco cudowny i bezwzględnie weryfikujący każdego, kto zechce grać według jego skomplikowanych zasad. Zdumiewa fenomen aktorski, Jacek Poniedziałek - wcielający się z sukcesem w kilka postaci. Intryguje Alicja Strojek. Kamila Wąsik-Janiak wykonuje muzykę Wojtka Blecharza, co czyni spektakl nie tylko nasyconym barwami intensywnych kontrastów, ale i dźwięków wydobywających dodatkowe pokłady wrażliwości. Każda postać jest tu ważna, złożona, pieczołowicie uwiarygodniona, każda kreacja bogata, ekscytująca, pochłaniająca uwagę widzów bez reszty. 

Przypadek Kofman pokazuje, że czasem nie da się spoić w jednię skrajnie różnych religii, mentalności, idei, bo zawsze będą ze sobą w człowieku przeciw niemu walczyły. Podwójne wiązanie generuje katastrofę. W tym wypadku dwa wykluczające się światy wtargnęły w jaźń dziecka i pacyfikowały ją, dzieliły, niszczyły przez całe życie. Wychowanie w rodzinie ortodoksyjnych Żydów wiązało ją organicznie z nakazem przynależności, obowiązkiem religijnym i społecznym, ale jej własne potrzeby, predyspozycje i pragnienia zmuszały ją do respektowania reguł cywilizacji zachodniej, chrześcijańskiej, bo gwarantowały rozwój, dawały nadzieję spełnienia i szczęścia. To kim była i do czego zmuszała ją walka o przetrwanie stało w opozycji do tego, kim chciała być naprawdę. Doświadczenie wojny, śmierci ojca, permanentnego zagrożenia, nieustającej walki o przetrwanie i bezskutecznego poszukiwania drogi do samorealizacji pogłębiały tylko wewnętrzne rozdarcie. Skutkowało to brakiem spójnej tożsamości, brakiem pewności siebie, cierpieniem nie do zniesienia, egzystencją nie do udźwignięcia. Mimo usilnych starań, mimo wszechstronnej pomocy. Po napisaniu bardzo krótkiej  biografii Kofman popełniła samobójstwo. 



KOFMAN. PODWÓJNE WIĄZANIE
reżyseria: Katarzyna Kalwat  
sceniczne opracowanie tekstu: Janusz Morgański, Monika Muskała
scenografia: Zbigniew Libera
muzyka: Wojtek Blecharz
reżyseria światła, zdjęcia do filmu: Marcin Koszałka
kostiumy: Katarzyna Kalwat, Saskia Hellmann
konsultacja choreograficzna: Igor Shugaleev
opracowanie architektoniczne koncepcji scenografii i jej realizacja wizualna: Saskia Hellmann
instrumentalistka: Kamila Wąsik-Janiak

obsada:  Maria Maj, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Maja Ostaszewska, Jacek Poniedziałek oraz Alicja Strojek



wtorek, 20 maja 2025

FESTIWAL LAMENTACJE 2025: DZIADY LIBERTY THEATER W TBILISI

 

DZIADY, spektakl zrealizowany w LIBERTY THEATER w Tbilisi, którego autorem scenicznym i reżyserem jest Andro Enukidze, zaskakuje naturalnym, wyciszonym, intymnym brzmieniem. Jego inscenizacyjna wymowa pozbawiona wzniosłości, patosu, nadmiernych emocji czy udziwnień  stylizacyjnych i interpretacyjnych charakteryzuje się skromnością i prostotą. Dzięki temu jest szczera i przekonująca. Jakże świeża! Jakże inna!

Akcja, chociaż przenosi się z miejsca na miejsce (np. cele, Salon u Nowosilcowa), toczy się zawsze w przygnębiającym więzieniu. Kraty, zgrzebne ściany, proste sprzęty i niewyszukane kostiumy nadają całości surowy charakter (scenografia Teo Kukhianidzego, kostiumy Very Kipiani). Komunikują, że przedstawiają świat zwyczajnych ludzi opowiadających o tym, co się zdarzyło, co ich dotyka i boli, co czują i czego pragną. Z ich przywarami i słabością, z ich pragnieniami i ambicją. Wielka Improwizacja jest bardzo osobistą rozmową Konrada z samym sobą. Z tą cząstką boskości drzemiącą w każdym człowieku, która poprzez proces myślowy i czucia jest świadoma swojej sprawczości i wymaga od siebie samego czegoś lepszego, większego, głębszego. To nie z Bogiem Konrad toczy tu bój o rząd dusz. On wymaga i żąda od siebie. To coś nowego i bardzo przekonującego, bo to każdy człowiek winien brać się do roboty, jeśli chce coś zmienić. Nie może uciec od odpowiedzialności, gdy wszystko zależy tylko od niego. Nie ma wymówek. Bóg nie da, Bóg nie sprawi. Bóg nie załatwi tego, co sam człowiek ma tu na ziemi dla dobra swojego i ogólnego zdziałać. Konrad tu nie filozofuje, nie ulatuje ponad poziomy, nie traci kontaktu z rzeczywistością, ale dokonuje analizy sytuacji, spogląda w głąb siebie i stara się zmobilizować do działania. 

Aktorzy sprawiają się w swych rolach doskonale. Archil Baratashvili (Nowosilcow), Kakha Mikiashvili (ksiądz Piotr) czy Givi Balanchivadze (Konrad), ale też Giga Kakubava (Żegota, Diabeł, lokaj Nowosilcowa) prezentują wyciszonych, skupionych, wyrazistych bohaterów grając powściągliwie, bez bombastycznych efektów aktorskich. Skutkuje to prawdą o narodzie stłamszonym, bezsilnym, samotnym, ale niepozbawionym honoru, walczącym resztką sił o zachowanie godności, o wyzwolenie spod jarzma upokorzenia, przemocy, niewoli.

Taką inscenizację łatwo można by uznać za trywialną, płytką, pozbawioną napędu. Przeciętną i nudną. Pretensjonalną. Ale ona opowiada o życiu i ludziach takich, jacy są. Ja ją nazwę nie romantyczną, ale pragmatyczną. Myślę, że to była dla Polaków niezła lekcja pokory. Ale jest i duma, i radość, że Gruzini mają serca gorące i otwarte na sprawy polskie, z którymi się utożsamiają, uznają za swoje. Że są nam bliscy. Skomponowali DZIADY według klucza, który jest wspólny i zrozumiały zarówno dla Polaków, jak i Gruzinów. Tak, Mickiewicz trafia nie tylko pod polskie, ale i gruzińskie strzechy. 

DZIADY ADAM MICKIEWICZ


Autor wersji scenicznej i reżyseria: Andro Enukidze
Scenografia: Teo Kukhianidze
Kostiumy: Vera Kipiani
Muzyka: Zaza Marjanishvili
Choreografia: Davit Metreveli
Wideo: Marina Salukvadze

OBSADA:
Givi Balanchivadze, Nodar Meladze, Buka Glonti, Giga Kakubava, Otar Ashkareli, Gogi Turkiashvili, Giorgi Piranishvili, Archil Baratashvili, Kakha Mikiashvili, Kakhi Gazdeliani, Nika Kakheli, Lizi Kotrikadze, Giorgi Tsertsvadze, Tekla Sulakvelidze, Mikheil Arjevanidze, Giorgi Jikia, Mamuka Mumladze, Nina Kalatozi, Guga Katsarava, Salome Chulukhadze, Mariam Nadiradze, Khatuna Berdzenishvili, Sofi Khizanishvili, Temur Dvali, Giorgi Gotsadze, Tato Kublashvili, Gregori Laikov (Białoruś), Oleg Amurov (Ukraina)
W nagraniach wideo: Studenci z Państwowego Uniwersytetu Teatru i Filmu im. Szoty Rustavelego w Tbilisi: Nana Javakhishvili, Temur Dvali, Giorgi Gotsadze, Tato Kublashvili

sobota, 17 maja 2025

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: NIE SMUĆCIE SIĘ. JA ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI TEATR IM. STEFANA JARACZA W OLSZTYNIE

 

Teatralny tandem: Jolanta Janiczak, autorka tekstu i dramaturgii, i Wiktor Rubin, reżyser spektaklu NIE SMUĆCIE SIĘ. JA ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie, podjął temat związany z wiarą w Boga. Wykorzystał tu prawdziwą historię objawień maryjnych, które miały miejsce we wsi Gietrzwałd na Warmii, między 27 czerwca a 16 września 1877 roku. Dwunastoletnia Barbara Samulowska i trzynastoletnia Justyna Szafryńska na prośbę postaci, która mówiła do nich w gwarze warmińskiej, wstąpiły do zakonu Szarytek. Sztuka konfrontuje dwie ścieżki doświadczania wiary i podporządkowane im wybory życiowe. Stawia pytanie, co właściwie prowadzi do świętości: pobyt i praca w zakonie, jak wybrała zgodnie ze swoim głębokim przekonaniem i ze swoją naturą Barbara, czy życie wśród zwykłych ludzi, na jakie zdecydowała się dojrzała (trzydziestotrzyletnia) Justyna, po tym jak potajemnie uciekła z zakonu. We Francji wyszła za mąż,  pracowała jako krawcowa. Jej życie owiane jest tajemnicą, bo słabo jest udokumentowane, nie wiadomo więc, co tak naprawdę się wydarzyło. Jej historia sceniczna jest w dużej mierze oparta na spekulacjach. 

Spektakl pieczołowicie kreśli hipotetyczne portrety psychologiczne obu kobiet. Docieka, jaki wpływ na kształtowanie ich charakterów i przebieg życia miało doświadczenie objawienia, reguła zakonu. Czy wiara pomogła w życiu, stanowiła wyzwanie czy może przeszkadzała? Jolanta Janiczak dokładnie rekonstruuje motywacje, odczucia, myśli i czyny Barbary i Justyny, wpływ pobytu w zakonie na ich relacje z ludźmi, na ich całe życie. 

Aktorzy doskonale wywiązują się z niełatwych zadań. Milena Bauer przedstawia widzom Justynę niezależną, buntującą się, ale i wątpiąca, drążącą, która w końcu porzuca zakon. Jej bohaterka ma odwagę, determinację, silny charakter, mimo sceptycyzmu wielką wiarę. Udało jej się w tajemnicy opuścić zakon i stawić czoło egzystencji poza nim, choć jak sama twierdzi zakon jej nie porzuca, nadal głęboko w niej tkwi i nią zarządza. A jednak Justyna w jakiś sposób łączy te dwa odmienne światy, potrafi zastosować zasady panujące w zakonie w świeckim rytuale dnia codziennego. Sięga do jądra wiary, kieruje się ufną, oddaną miłością. I chyba w ten sposób odnosi zwycięstwo. Ale nie osiąga świętości. Inaczej jest z Barbarą, którą gra Aleksandra Kolan. Miła, potulna zakonnica, która nie wyobraża sobie życia poza zakonem, całkowicie się mu podporządkowuje. Jest cicha, posłuszna, oddana. Szczęśliwa, bo spełniona, bo na swoim miejscu. Umartwia się sypiając na łożu nabitym gwoździami. Jej życie jest całkowicie uporządkowane, przewidywalne, spokojne. Poświęcone Bogu i służbie ludziom. Pracowała jako misjonarka w Gwatemali, gdzie zmarła. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny.

Mnie osobiście najbardziej interesuje nie wątek emancypacyjny sztuki, nie opresyjna reguła zakonu, która łamie indywidualizm lecz opcja wyboru dróg życiowych, gdy punktem wyjścia jest bezwarunkowa wiara, czysta niewinność, instynktowna ufność, bezdyskusyjne posłuszeństwo. Zakonnice wyznawały te same wartości, miały podobne zasady życiowe, podlegały surowej regule zakonu, a jednak każda z dziewcząt żyła zgodnie ze swoją naturą: Barbara była łagodna i podporządkowana a Justyna niespokojna i wadząca się z ludźmi i z Bogiem. Barbara całkowicie ufna jak dobre dziecko boże a Justyna jak syn marnotrawny, który musi zmierzyć się ze światem, ale który zawsze wraca do Ojca. Właściwie obie szły ścieżkami, które mogły je doprowadzić do świętości. Barbara miała tylko trochę więcej szczęścia. Justyna wybrała szlak trudniejszy, mniej bezpieczny, na pozór niezrozumiały, a nawet szalony. Ciągle dostrzegała nieprawidłowości, sprzeczności w kwestii wiary, postępowania Kościoła katolickiego, zakonu, nie była ślepo posłuszna, uległa, cicha. Mierzyła się z wątpliwościami i problemami. Z zasadami, z którymi nie mogła się zgodzić, gdy były nielogiczne, niewłaściwe czy krzywdzące. Była inteligentna, kreatywna, niepokorna. Walczyła o prawdę, o zmiany, o postrzeganie świata, o rozumienie i traktowanie ludzi zawsze w kontekście wiary i z głęboką pokorą. 

Nawiązując do tematu FESTIWALU NOWYCH EPIFANII "A CÓŻ IM ZWRÓCISZ ZA TO, CO ONI TOBIE DALI ?" można powiedzieć, że obie dziewczynki doświadczyły objawienia, a gdy dorosły i dojrzały, oddały we właściwy sobie tylko sposób, co otrzymały - wiarę, która pozwoliła im pomagać ludziom, służyć Bogu, czynić świat lepszym, znośniejszym. Dziś niewielu ludzi wie o tym, niewielu słyszało o Barbarze Samulowskiej i Justynie Szafryńskiej. A dowodzi tego końcowy performance, i zabawny, i smutny - sfilmowany w Watykanie. Życie wszystko weryfikuje. Upływający czas wszystko zaciera. Dobrze, że sztuka o tym nie milczy. Drąży. Szuka prawdy, zadaje pytania. Mądrze i czule opowiada. Sugeruje, że każdy podporządkowany jest jakimś regułom, rytuałom, obowiązkom i może się im bez sprzeciwu podporządkować albo podjąć trud, by się z ich ograniczeń uwolnić. Zawsze ma szansę spełnić się podążając własną drogą. Jak dużych wysiłków wymaga walka, by móc pozostać sobą, pokazuje ten spektakl. To jego najcenniejszy walor.

Czy my również z podobną determinacją mocujemy się z życiem, ludźmi, sami ze sobą, by walczyć o to, w co wierzymy? Czy miejsca, w których żyjemy podobne są do tych scenicznych cel - klatek (scenografia i wideo Łukasz Surowiec)? Pozornie więżą, bo tak naprawdę nie izolują, nie ograniczają. Podobnie jak reguła zakonu, jak zasady i normy społeczne w każdym miejscu i czasie. Problemy generuje sam człowiek. Jest dla siebie największą przeszkodą, największym ograniczeniem. To w nim samym toczą się najważniejsze bitwy, czasem walka trwa przez całe życie.


NIE SMUĆCIE SIĘ. JA ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI

Tekst i dramaturgia: Jolanta Janiczak
Reżyseria: Wiktor Rubin
Scenografia i wideo: Łukasz Surowiec
Kostiumy: Marta Szypulska
Muzyka: Krzysztof Kaliski
Ruch sceniczny: Magda Jędra
Reżyseria światła: Monika Stolarska
Asystentka kostiumografki: Natalia Dziarczykowska
Inspicjentka/suflerka: Grażyna Czarkowska

Występują:
Milena Gauer, Aleksandra Kolan, Marta Markowicz, Barbara Prokopowicz, Radosław Hebal, Maciej Pesta

Chór Matek Boskich: Jagoda Białek (Studium Aktorskie), Aleksandra Najda (Studium Aktorskie), Monika Stępień, Aleksandra Wajzer, Olha Zakorchemna

Fot. Monika Stolarska (1), Marta Ankiersztejn (2)

czwartek, 15 maja 2025

FESTIWAL LAMENTACJE 2025: KOŁO SPRAWY BOŻEJ TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU


Sztuka Konrada Hetela KOŁO SPRAWY BOŻEJ usytuowana na ciasnym, dusznym, zgrzebnym paryskim poddaszu, nawiązuje do konkretnych wydarzeń historycznych. 

Spektakl Teatru Wybrzeże to teatralny majak, który wykorzystując logikę snu, ujawnia prawdziwe oblicze i stan ducha Towiańczyków, polskich emigrantów po powstaniu listopadowym 1830. Demaskuje ich fascynację utopijną ideą kształtowania człowieka tak, by jego wewnętrzna siła i determinacja doprowadziły go do odzyskania niepodległości Polski, przemiany duchowej Europy, a nawet zbawienia świata. Szaleństwo poświęcenia się wdrażaniu w życie tego konceptu, którego inspiracją była charyzmatyczna osobowość Andrzeja Towiańskiego(Maciej Konopiński), przywódcy sekty - jak się tu okazało hochsztaplera, sprzedawczyka i manipulanta - jest pokazane z poczuciem  humoru, przyjmuje groteskową formę a okazuje się być skutkiem fatalnej psycho-fizycznej kondycji najtęższych umysłów i najwrażliwszych polskich poetów - Adama Mickiewicza (Michał Jaros), Juliusza Słowackiego (Paweł Pogorzałek), Seweryna Goszczyńskiego ( Robert Ciszewski) - skłóconych, zazdrosnych, knowających przeciwko sobie. Nie poznali się na fałszywym proroku. Stali się artystycznie bezpłodni. Z górnolotnego programu nic nie wynikło: poezja stała się tylko martwym komunikatem, ambicje wewnętrznego odrodzenia nie doprowadziły do osiągnięcia celu. Wszelkie szczytne plany i działania  spełzły na niczym. Emigranci zajęci plotkami, uszczypliwościami, intrygami skompromitowali się, zawiedli. Kobiety, Celina Mickiewiczowa (Karolina Kowalska) i Karolina Towiańska (Joanna Kreft-Baka), starają się dostosować do życia swoich mężów, ale przybiera to formę skrajnie różnego szaleństwa. Mickiewiczowa swobodna, prowokująca, wyzywająca, zachowuje się i ubiera poza przyjętą i oczekiwana normą, a Towiańska koturnowa, ortodoksyjna, despotyczna, pozostaje surową i wymagającą wyznawczynią idei swojego męża. 

Radek Stępień wyreżyserował dowcipnie i lekko klasyczny i skromny ale błyskotliwy spektakl, który pokazuje nieśmiertelne polskie piekiełko, jego małostkowość, manię wielkości, irracjonalną walkę o przywództwo. Poznajemy Polaków na emigracji w stanie kryzysu, pogubienia, utraty instynktu, w wykorzenionej tożsamości, co umożliwia manipulowanie nimi, wykorzystywanie ich autorytetów. A przecież starali się być razem w tej emigracyjnej niedoli. Z daleka od kraju podjęli trud działania dla dobra ogólnego, chcieli odnaleźć się w zupełnie nowej dla nich rzeczywistości. A przeżywali horror nie do pozazdroszczenia - byli za starzy na odrodzenie i zaczynanie wszystkiego od początku, byli za słabi, by utrzymać swoje status quo, byli za biedni, by mimo wszystko godnie funkcjonować w świecie, który rządził się prawami, do których nie byli przyzwyczajeni, przystosowani. Dlatego wyrzuceni na strych, jak zużyte, do szczętu wykorzystane obiekty, stali się groteskowymi bohaterami snu mary, który dla jednych z czasem bezpowrotnie przemija, dla drugich idzie w przyszłe pokolenia. Świetny, krytyczny ale bezbolesny spektakl ku pokrzepieniu serc, mimo wszystko!



KOŁO SPRAWY BOŻEJ  Konrad Hetel
 
Reżyseria: Radek Stępień
Dramaturgia: Konrad Hetel
Scenografia: Konrad Hetel i Paweł Paciorek
Kostiumy: Aleksandra Harasimowicz
Muzyka: Bartosz Dziadosz
Światła: Klaudyna Schubert
Projektu plakatu: Tomek Wolff

Obsada: Michał Jaros – Adam Mickiewicz, Paweł Pogorzałek – Juliusz Słowacki, Robert Ciszewski – Seweryn Goszczyński, Maciej Konopiński – Andrzej Towiański, Karolina Kowalska – Celina Mickiewiczowa, Joanna Kreft-Baka – Karolina Towiańska


fot. Krzysztof Bieliński

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: POLOWANIE TEATR im. ADAMA MICKIEWICZA W CZĘSTOCHOWIE

 

Sztuka Ishbel Szatrawskiej POLOWANIE wystawiona w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, w adaptacji i reżyserii Piotra Pacześniaka podejmuje temat wychowania w tradycyjnej rodzinie, którą zarządza niczym szczególnym nie wyróżniający się mężczyzna, mąż i ojciec, myśliwy. Matka to kobieta bez znaczenia, niezbędna w domu i zagrodzie, cicha i spokojną, posłusznie pozostająca w cieniu despotycznego męża. Dorosły syn stara się usamodzielnić, pójść własną drogą, ale jego wysiłki nie przynoszą rezultatów. Nie ma się czym pochwalić. Nic sam nie osiągnął, uzależniony jest od ojca i jego szefa. Relacje rodzinne i towarzyskie są poprawne, podlegają hierarchii, więzi międzyludzkie określa stopień przywiązania, posłuszeństwa i zależności. Doskonale ilustruje to wspólna kolacja w domu znajomych, przy czym pan domu jest pracodawcą ojca i również myśliwym a jego żona byłą kochanką syna, którego uwiodła.

Sztuka przepracowuje temat przekazywania wartości, jakie reprezentuje i wdraża w życie rodzina  konserwatywna. Ojciec ma nadzieję, że syn stanie się jego młodszą wersją, że powieli jego wzorce, będzie kontynuował jego zainteresowania i pasje (myślistwo). Życie to niekończące się polowanie - trzeba tropić, dopadać, zabijać dla utrzymania równowagi, dla przetrwania. To uczy dyscypliny, uważności, hartuje i wyznacza cel, do którego trzeba zdążać. Ojciec wychowywał syna jak jego wychowywano. Nadal wywiera na niego presję. Kontroluje go i nim steruje. Oczekuje posłuszeństwa. W momencie, gdy dorosły syn (ma ponad 30 lat) buntuje się, jego sprzeciw rodzi w rodzinie ostry konflikt. 

Czy syn ma szansę na samodzielne podejmowanie decyzji i ponoszenie ich konsekwencji? Otrzymał w spuściźnie wychowania model kształtowania życia i siebie,  który mu nie odpowiada, ale nie znajduje w sobie dosyć sił, determinacji, środków, by go odrzucić czy zmienić. Brakuje mu pewności siebie, charakteru, kreatywności. Impulsywnie oskarża ojca, nie znajdując winy w sobie. Drastyczne zachowanie, poważne oskarżenia, karczemna kłótnia, która mogła skończyć się tragicznie, pogarsza tylko sytuację i do niczego konstruktywnego nie doprowadziła. 

A cóż im zwrócisz za to, co oni tobie dali? (temat przewodni NOWYCH EPIFANI w 2025 roku) - można zapytać syna. No cóż, odpłacił im tym, co mu wpoili: złym, agresywnym zachowaniem. Użył przemocy. Nie potrafił być ponad rzeczywistość, która mu nie odpowiada. Impulsywny niedojrzale uległ emocjom. A mógłby przecież wykorzystać wiedzę o błędach wychowawczych, jakie popełnili jego rodzice i uniknąć ich powielania. Mógłby postąpić właściwie. Rodzice przećwiczyli opresyjny wzorzec, ale on mógł przecież wypracować własny, nowy będąc w kontrze, w opozycji do nich. Mógłby spróbować i nie ustawać w wysiłkach kształtowania własnego życia, gdy już wie czego nie chce, nie toleruje, nie znosi. Problem w tym, że nie wie czego chce, czego pragnie, nie marzy. Na tyle mu dostatnio i wygodnie, że odpuszcza. Na tyle mu dobrze, że okazje, które wykorzystuje, zaspokajają go,  wystarczają mu. Ale kontestuje, krytykuje, się burzy gdy frustracja przekroczy granicę jej tolerowania. Pretensje i oskarżenia wylewają się wtedy falą tłumionej dotąd agresji i osiągają poziom niebezpiecznie krytyczny. Może i jest nam go żal, szczególnie dlatego, że jest beznadziejnym przypadkiem., ale jaki ojciec, taki syn. Jakie dzieciństwo i młodość, taka przyszła dojrzałość. Właściwie nie ma przyszłości. Bo nie ma niezależnego, silnego charakteru, brakuje mu wyobraźni, pozbawiono go poczucia własnej wartości. To nie on poluje, to inni polują na niego. Tak łatwą jest do schwytania zwierzyną, tak oczywistą ofiarą.

Spektakl jest prosty, przejrzysty, jasny. Inscenizacyjnie atrakcyjny. Z precyzją wyreżyserowany. Poprawnie zagrany. Opiera się na stereotypach. Odnosi się do wiedzy i doświadczeń widzów, którym zapewne tego typu rodziny i ich problemy są dobrze znane, łatwo więc się z nimi utożsamiają. Nie jest  wyzwaniem, ale może stanowić punkt wyjścia dla przemyśleń, dyskusji na temat roli modelu rodziny, wpływu jaki ma ona na kształtowanie przyszłych pokoleń. Właściwie nikt wychowywania dzieci, tworzenia relacji, budowania więzi nie uczy poza samym życiem, które umożliwia obserwację, symulację, wyciąganie wniosków z  popełnionych błędów, doznanych porażek swoich i innych ludzi. Dlatego jest to takie trudne, nieprzewidywalne, zwłaszcza gdy dominują emocje, gdy one rządzą i nadają ton. 
    


POLOWANIE

Tekst: Ishbel Szatrawska
Reżyseria i adaptacja: Piotr Pacześniak
Scenografia: Łukasz Mleczak
Kostiumy: Zoya Wygnańska
Muzyka: Michał Zachariasz
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Reżyseria świateł: Monika Stolarska
Asystent reżysera: Andrzej Rospondek
Obsługa techniczna:
Dźwięk, multimedia: Piotr Andrzej Całus
Światło: Przemysław Bielawski
Fryzjerstwo, charakteryzacja, garderoby: Ewa Chłód, Ewa Gut, Ewa Michalak
Rekwizyty: Oskar Nowak, Grzegorz Gut
Obsługa sceny: Jacek Celiński, Zbigniew Dulnik, Dariusz Haładus, Paweł Kużdżeń, Bartłomiej Odwaga

Występują:

Karol Czajkowski – Łukasz
Adam Hutyra – Witold
Agnieszka Łopacka – Barbara
Waldemar Cudzik – Rudzki
Hanna Zbyryt – Natalia
Robert Rutkowski – Władziu

Fot. Piotr Dłubak

piątek, 9 maja 2025

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: PUSTE MIEJSCA TEATR WYBRZEŻE w GDAŃSKU

 

Spektakl wywołuje duże emocje. Dotyczy sytuacji przekraczającej ludzkie wyobrażenie, stawiającej człowieka wobec wyborów granicznych, bowiem podjęcie przez kobietę decyzji o usunięciu zaawansowanej ciąży jest bardzo trudne - niesie wiele wątpliwości, potencjalnych problemów, pytań natury etycznej. Mimo że matka ma wszechstronne wsparcie.

Główna bohaterka, Julia (Katarzyna Dałek),  jest w zagrożonej ciąży. Dziecko w każdej chwili może umrzeć, a jego śmierć zagraża życiu młodej matki. Co należy w takiej sytuacji robić? Zdać się na ślepy los i czekać na ostateczny przebieg wypadków, licząc na cud szczęśliwego rozwiązania, czy sprowokować poród, w wyniku którego dziecko na pewno umrze, ale matka ma wtedy większą szansę na przeżycie? Który wariant wybrać? Kto poniesie odpowiedzialność? Czy w przyszłości matka poradzi sobie z  psychologicznymi skutkami  podjętej przez siebie decyzji? 

Sztuka ujawnia kontekst tych traumatycznych i bolesnych tematów. Akcja toczy się w domu, w szpitalu, w pracy, w miejscach, w których znajdują się najbliżsi Julii. Tworzy obraz rodziny, w której wyrastała i z którą łączą ją bliskie więzi - Matka (Marzena Nieczuja -Urbańska) i ojciec (Krzysztof Matuszewski) to zwyczajni rodzice, wyznający tradycyjne wartości. Pokazuje relacje z partnerem, Paulem (Piotr Biedroń), pracującym w teatrze, który ją kocha i o nią dba. A mimo to pojawia się jej alter ego, Julia 2 (Dorota Androsz), która jest personifikacją jej wewnętrznego splątania, a więc zarówno siły, afirmacji sytuacji, optymizmu, jak i jej obaw, dylematów, lęków wynikających ze stresu jaki generuje zagrożona ciąża. Wzbogaca to wiedzę o stanie emocjonalnym i psychicznym młodej dziewczyny w sytuacji krytycznej, która ją zaskoczyła, której długofalowych skutków nie jest w stanie przewidzieć. Ostatecznie zdana jest na siebie i musi zdecydować sama. W tym procesie rozstrzygającym o jej i dziecka życiu lub śmierci, nikt nie jest w stanie jej pomóc. Nikt jej nie wyręczy, nie zastąpi, nie weźmie odpowiedzialności. Ani rodzice odwiedzający ją w szpitalu, ani Paul, który jest ojcem dziecka, ani personel medyczny, który jest bardzo profesjonalny i empatyczny. Julia sama musi zdecydować i ponieść konsekwencje. 

Pusta przestrzeń wypełniona piaskiem ze zdewastowanym sufitem przybiera adekwatnie barwy stanów emocjonalnych Julii. Podkreśla bezmiar osamotnienia i cierpienia, które wynika z przeżywanego przez nią dramatu matki tracącej upragnione dziecko, przeżywającej po nim żałobę. Jest obolała i słaba, załamana i zagubiona, niepewna i wątpiąca, bo czuje pustkę w sobie, bo czuje pustkę świata, który ją otacza. Scenografia i światło Agaty Świerczyńskiej znacząco ją podkreśla, umożliwia tworzenie interpretacyjnych kontekstów (np. wyrównywanie piasku jako zacieranie śladów traum). Wideo Mateusza Zielińskiego poszerza pole widzenia i wzbogaca wizualny świat przeżyć bohaterów. Podobnie działa muzyka Miłosza Pękali - staje się dźwiękowym nośnikiem emocji.

Dlatego autorka sztuki, a za nią reżyserka Lena Frankiewicz włączają sferę teatru, miejsca, w którym jest szansa na przepracowanie i oswojenie traumy, na symulację potencjalnych wariantów przyszłości. Realne życie staje się metaforą, symbolem dającym bezpieczny dystans, który umożliwia panowanie nad ekstremalnymi emocjami, jakie generuje ogromny stres i cierpienie. Ani na moment obraz nie traci siły oddziaływania na wrażliwość, empatię widzów, bo niesie piękny przekaz o przemijaniu cierpienia, o oswajaniu bólu po stracie, mimo że zawsze zostawia ona ślad, czasami głęboką bliznę. Julia i Paul  odzyskują równowagę, na powrót zaczynają cieszyć się życiem, snują plany na przyszłość zajadając pączki. Ale poczucie pustki nadal będzie przypominało Julii o traumatycznych przeżyciach. Musi dokonać wielkiego wysiłku, by nie zaczęła się rozrastać. Nie wystarczy liczyć tylko na szczęście.

Gdyby zapytać Julii: „A cóż im zwrócisz za to, co oni tobie dali?” (przewodni temat FESTIWALU NOWE EPIFANIE w 2025 roku) mogłaby odpowiedzieć, że wzajemność, przetrwanie, nadzieję, że można znaleźć w sobie siłę na przezwyciężenie najtrudniejszych w życiu chwil, na poradzenie sobie ze stratą, żałobą, cierpieniem jeśli dostaje się od otoczenia wsparcie, pomoc, współczucie i  bezwarunkową miłość. Paul kocha Julię a ona jego. Rodzice dali jej życie i są z nią bez względu na wszystko i ona jest z nimi. Babcia, siostra i przyjaciółka mają z Julią serdeczną, bliską więź i nie opuszczają jej w potrzebie. Ona sama siebie ratuje, uruchamiając Julię 2. Pracownicy szpitala: ginekolożka, psycholożka, pielęgniarki -profesjonalne, taktowne, miłe - robią wszystko, by jej wszechstronnie pomóc. Ale i sztuka ma moc, stanowi terapeutyczne zaplecze służącej w potrzebie. Podpowiada rozwiązania, wskazuje alternatywy, dodaje otuchy, może być wsparciem. Julia może liczyć na ludzi, bo są jej opoką i ratunkiem. Dali jej siebie, zapełnili puste miejsca, i ona tym samym im odpłaciła. Dzielnie przetrwała. 



Reżyseria:Lena Frankiewicz
Scenografia, światło: Agata Skwarczyńska
Choreografia: Anna Steller
Wideo: Mateusz Zieliński
Muzyka: Miłosz Pękala

Występują:
Dorota Androsz – Julia 2
Piotr Biedroń – Paul oraz Cień
Katarzyna Dałek – Julia
Sylwia Góra – Gloria (aktorka), Doktor Prat (ginekolożka), Carme (psycholożka), Martina (przyjaciółka), Irene (siostra), Paula (pielęgniarka)
Krzysztof Matuszewski – Ricard oraz Josep
Marzena Nieczuja-Urbańska – Merche (matka), Mari (pielęgniarka z Andulazji), Babcia, Anestozjolożka, Ester (pielęgniarka na praktykach), Sprzedawczyni, Paula (pielęgniarka)