środa, 27 marca 2024

WESELE TEATR IM.JULIUSZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE



„A głupi! a głupi!
A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi!
To, póki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitem, głupi, u was zwada?
Nie można było, głupi, ani się rozmowić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! A niech-no kto podda
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! " Adam Mickiewicz PAN TADEUSZ

WESELE Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Mai Kleczewskiej, wystawione w Teatrze Juliusza Słowackiego w Krakowie dokładnie po 123 latach od prapremiery dowodzi swego ponadczasowego charakteru, stanowi komentarz dla niepokojącej obecnie sytuacji społeczno-politycznej, tekstem Wyspiańskiego tłumaczy współczesne relacje międzyludzkie, celnie oddaje panujące dziś nastroje. Mówi, co nam w duszach gra, w głowach mąci. Porusza tematy bieżące, jednak zawsze w zgodzie z duchem dramatu, i co ważne, w bardzo interesującej interpretacji. Jest artystycznym majstersztykiem. Aż dech zapiera.

Spektakl zaczyna się intrygującym rumorem dochodzącym zza kurtyny po czym akcja sztuki rozgrywa się w dużej, białej izbie z czarnymi otworami-oknami , z krzyżem zawieszonym na ścianie, z obrazem Matki Boskiej, suto zastawionym stołem, ze skrzynią i łóżkiem nakrytym kolorową kapą(scenografia Małgorzaty Szczęśniak). Przestrzeń podzielona jest na widoczną, dostępną(scena) i przeczuwaną, mroczną(poza chatą, foyer). Widownię przecina dokładnie w jej środku przejście-droga. Kostiumy podkreślają spotkanie Polaków z różnych okresów czasu, z wielu światów w adekwatnych kostiumach. Są więc stroje tradycyjne, kolorowe, te z pawimi piórami i współczesne, weselne. Zgromadzeni poruszają się w dużej przestrzeni swobodnie, prześwietleni ostrym światłem. Nie ma dusznej, ciężkiej, klaustrofobicznej atmosfery, ciasnoty, co zacierałoby różnice między jawą a snem, co przymuszałoby weselników do (sprowokowanej, niechcianej) bliskości, by nie można było przegapić dzielących ich klasowych podziałów, mentalnych różnic, historycznych animozji. Konfrontacji tego co wzniosłe z tym co przyziemne, niewzruszone i zmienne.  Miesza się tu wszystko i kotłuje. Przenika nawzajem: żywi i ci nigdy nieumarli: figury- symbole, znaki, ludzie-wyrzuty sumienia, zjawy, obcy ale swoi. Tak ich wiele, tak wiele. Prawdziwych ludzi i zmór, duchów, widm, marzeń, pragnień. Strachów. Lęków. Przeczuć. Ba, nawet są żywe chochoły! Materializuje się na oczach widzów pamięć -jakże materialna, konkretna, przyziemna.

Muzyka głośno gra,  szaleństwo zabawy zagłusza rozmowy gości, domowników. Nie wiadomo dokładnie o czym ze sobą mówią, o co pytają, bo chyba tak naprawdę się nawzajem nie słuchają, w konsekwencji nie rozumieją. Widzowie też nie słyszą wyraźnie wymiany zdań, dochodzą do nich tylko strzępy słów, dociera do nich tylko pogłos rozmów. Choć tekst dramatu jest im znany, muszą się skupić, by dociec, co się dzieje. Weselny rejwach, hałas, zamieszanie zakłóca zrozumienie sensu mezaliansu, weselnego spotkania, pomieszania tak różnych światów: gospodarskiej wsi, chłopów stąpających mocno po ziemi i mieszczańskiego miasta, inteligencji otumanionej poezją, ideałami. Porozumienie jest trudne, bo kąśliwe, zaczepne, konfrontacyjne choć roztańczone, rozchełstane, na pozór swobodne- przepite wódką, zagryzione przekąską. Ale gdzie nie ma komunikacji, zrozumienia, nie może być solidarności, zgody, jedności. Przymierza. A to generuje chaos. Prowadzi do klęski. W dodatku gdy nie ma silnego przywódcy sytuacja jest beznadziejna. Minęło tyle lat, Isia jest już staruszką(przepiękny, wzruszający epizod Bożeny Adamek) a wyzwolenie nie przychodzi, nic się nie zmieniło. Czekała tak długo i się nie doczekała, ona jedna widziała Chochoła, ale to nie ona jego lecz on ją wynosi z izby.

Początek wyrasta więc z artystycznej wizji Wajdy ale tak naprawdę w zaakcentowanej do niej opozycji. Pojawiają się ci obcy, choć swoi(Żyd-Tadeusz Zięba/Feliks Szajnert i jego córka-Dominika Bednarczyk/Agnieszka Przepiórska), rozstrzelane widma Żydów przez Rycerza/Żołnierza Wyklętego (Tomasz Wysocki)ale i oni są z innego świata. Rachela jak Kasandra jest ledwie tolerowana, mówi ale nikt jej nie słucha, a jak słucha nie rozumie(mówi w jidysz?). Staje się nie muzą a obiektem seksualnego pożądania cynicznego Poety(Mateusz Janicki), ofiarą hedonizmu, zapowiedzią holokaustu. Jej ojciec zaspokaja finansowe potrzeby Księdza(Sławomir Rokita) i Czepca( (prześwietny Marcin Kalisz), na pewno też innych ale szacunku nie doświadczy, równości nie zazna. Zostanie upokorzony gwiazdą Dawida, zabity. Los Żydów jest przesądzony. Zawsze będą tu w Polsce ciałem obcym, niechcianym. 

Przybyłe na wesele widma, duchy, historyczne  symbole wiecznych wartości, postaw patriotycznych nie są wytworem indywidualnej a zbiorowej  wyobraźni. Rozmawiają nie tylko z weselnikami ale też ze sobą, Nie w kącie, na osobności a obok tańczących w izbie, jak jedni z nich, żywi, cieleśni, realni. 


WESELE za sprawą miłości Państwa Młodych, mariażu  wsi i miasta, miało być symboliczną próbą pojednania, scementowania tego co dzieli ludzi, różni Polaków. To spotkanie pokazało, że zbliżenie, porozumienie, prowadzące do jedni skrajnie różnych światów, jest niemożliwe a w obliczu realnych niebezpieczeństw(wojny) ich postawa zostaje bezlitośnie obnażona. Potrzebuje impulsu, który jednoczy, potrzebuje przywódcy, który poprowadzi.  Zmory przeszłości, widma, spersonifikowane niepokoje, obawy, marzenia, kompleksy, które wkroczyły na scenę weselną udowodniły, że wszelkie podziały mogły się tylko pogłębić, wyostrzyć, stać zabójcze, bo redefinicja ich statusu, nie wskrzesiła, nie uszlachetniła ducha a zadowalała tylko ciało. Stańczyk(Krzysztof Głuchowski), Szela(Marian Dziędziel), Hetman (Rafał Dziwisz), współczesny agresywny biznesmen(Andrzej Grabowski) usiedli przy stole, jedli i pili i mówili, mówili. Ich mit prysł, racja się zdewaluowała, czar przepadł. A nawet zbezcześcił honor Rycerz/Żołnierz Wyklęty. Ale nic się już temu co zaprzeszłe nie udaje, bo te wszystkie duchy żyją, nadal żyją-plączą się, odchodzą ale na powrót wracają, wnikają wciąż do umysłów, w dusze i kolejne narracje. Infekują anachronizmem, rażą pretensjonalnością, co boleśnie kontrastuje z Wernyhorą-kobietą, rozpaczającą matką, która opłakuje żałobną pieśnią śmierć swego syna(ukraińska aktorka, Anna Syrbu)- jest kolejną porażającą przestrogą, zapowiedzią zagłady. Skargą bólu przejmującą, rzewną. Taką, która nawet najbardziej zatwardziałe serce poruszy. Skłoni do działania.  To kochająca, czuła kobieta dająca życie, strażniczka miru przynosi złoty róg-ratunek i nadzieję.  Można jeszcze coś zrobić. Zaradzić katastrofie. Ale wola  zgromadzonych pozostaje niewzruszona, wojna obecna jest w każdym z nich, walka toczy się  też miedzy nimi, mimo że są na weselu. W tych ze wsi i w tych z miasta. W żywych i nie do końca umarłych. 

Poeta gwałci i odrzuca Rachelę (układ choreograficzny jak u Piny Bausch i zakrwawiona suknia skrzywdzonej dziewczyny robią piorunujące wrażenie, butny nieobecny mężczyzna i poniżona kobieta, Żydówka). Scena antycypuje zagładę, ponadczasowe relacje kobieta-mężczyzna. Panna Młoda obśmiewana jest przez Poetę gdy on jej tłumaczy z szyderstwem gdzie jest Polska właśnie. Ale kobietę atakuje też kobieta: siostra siostrę, Pannę Młodą(Martyna Krzysztofik) zdulszczona Radczyni(Lidia Bogaczówna), zmanierowana mieszczka. Wojna się toczy, rozkręca, nabiera szwungu. Czepiec z Gospodarzem też są w opozycji-chłop w woli działania kontra chłop w przeciwdziałaniu. Temperamentny Czepiec z pasją walczy, miota się, szuka sposobu, ratunku. Gospodarz(genialny, mistrzowski Juliusz Chrząstowski)otumaniony strachem, dezorientacją, zagubieniem wypiera wszystko, popada w sen. Letarg. Niepamięć. Dezercję. Obaj eskalują  walkę o swoje w klinczu sprzecznych postaw. Przedstawiciel najmłodszego pokolenia chłopów, Jasiek(Antek Sztaba), jest mentalnie gdzieś indziej, w ogóle nie ma pojęcia, co się dzieje. Jedynie Pan Młody (świetny Mateusz Bieryt) próbuje łączyć, zasypywać podziały. Bezskutecznie. Wernyhora-Ukrainka przynosi róg, strategię przetrwania, którą Polak zaprzepaszcza. Znów chłop w swej masie z kosą na sztorc staje przeciw panu(otacza go groźnie, chcąc zmusić go, by odważył się dowodzić, by działał), lecz trwa to krótko, bardzo krótko. Za krótko. Wszyscy dostrzegają toczącą się wokół wojnę i zastygają sparaliżowani panicznym strachem. Patrzą zdumieni na płonące pola, miasta. I się od tego nieszczęścia odwracają, jakby z własnej, nieprzymuszonej woli. Odchodzą w niebyt. Donikąd. 

Bez odwagi, by można było spojrzeć prawdzie w oczy, bez silnego lidera/przywódcy- nie sprosta się wyzwaniom. Kobiety nadal będą podgatunkiem patriarchatu, choć nauczyły się sprytnie z nim radzić (jak Gospodyni z mężem). Chłopi/słabsi stanowić będą siłę ale przez klasę średnią, niby mądrzejszą, dobrze wykształconą poniżani, traktowani z pogardą, zastygną w kompleksach. Żyd, Obcy, Inny to element użyteczny a mimo to niepożądany. Gubi się złoty róg, człowieczeństwo, zwykłą przyzwoitość, zdrowy rozsądek, instynkt samozachowawczy, pomysł na przetrwanie. Jakby wszyscy byli zaskoczeni złem świata- "A głupi! a głupi! A głupi.."- w ogóle do walki z nim nie przygotowani. Ignoruje się mądrość przeszłości, bo już nie działa, nie ma nic teraźniejszości do zaoferowania. Może nadchodzi kolejna zagłada. Schodzą więc wszyscy martwi ze sceny życia. Bez serc, bez ducha. W hańbie. Wesele się skończyło, weselić się nie ma komu, z czego. Pozostaje poczucie zawodu, wstydu i rozczarowania. Króluje zainfekowany wściekłością straconej szansy wiecznie pogłębiający się smutek. Pa pa wzajemne zrozumienie, pa pa pojednanie, pa pa solidarność, pa jedność. Szansa na przetrwanie. 


Na scenie pozostaje kobieta/chochoł/człowiek współczesny niezwykły i niewyjaśnialny (Kaya Kołodziejczyk). Sama sobie serce z piersi wyrywa-Polskę właśnie- i krwawiące na strzępy ostatkiem sił rwie w furii i odrzuca. Próbuje już jako truchło pójść tą samą drogą, co w stuporze przerażenia, lęku, bezsilności weselnicy, widma wszystkie lecz na plecy upada z  impetem jakby jakaś siła fatalna a niewidoczna cofała ją, by powróciła, znów spróbowała(odrodzić się, żyć, działać, walczyć?). Lecz ona nie ustaje, próbuje po wielokroć aż z butów słomę wysypuje i ją podpala. Może to wymarzony, nowy nowego narodu przywódca. Bo kolejne  chochoły wkraczają na scenę, podążają ku niej, ku widzom. W końcu, zaproszone przecież, na wesele przybywają, stają się jedynymi beneficjentami niewiadomej, przeżywanej ni to we śnie, ni na jawie, przyszłości. Idzie nowe. Ukryte w słomie, w kamuflażu bio, w eko poprawności. Może w takiej otulinie, mają szansę przetrwać wartości, idee mogące się rozwinąć w nowych czasach, w których będzie możliwe godne, wolne, szczęśliwe życie w zjednoczonej przeciw złu, podziałom, wojnom jedności. Lecz gdy słomiany zapał,  jak ostatnie światło nadziei gaśnie, pogrąża się wszystko w mroku. Czas na reset. W niewiadomym. Nic i nikogo już nie ma. Kończy się, ginie bez wyjątku, co było. By w nowej formie, nowej treści narodziło się wszystko.



Maja Kleczewska pięknie wizję naszego świata wyczarowała. Jego diagnozę. Lęk przed przyszłością. Z pomocą dramaturgiczną Grzegorza Niziołka, scenografią Małgorzaty Szczęśniak, kostiumami zaprojektowanymi przez Konrada Parola, choreografią Kayi Kołodziejczyk, muzyką Cezarego Duchnowskiego, światłem i multimediami Wojciecha Pusia oraz wspaniałymi aktorami Teatru im. Juliusza Słowackiego. Wielka sztuka. Polska. Wielki teatr. Narodowy.


WESELE   Stanisław Wyspiański
Reżyseria: Maja Kleczewska
Dramaturgia: Grzegorz Niziołek
Scenografia: Małgorzata Szczęśniak
Kostiumy: Konrad Parol
Choreografia: Kaya Kołodziejczyk
Muzyka: Cezary Duchnowski
Światła i multimedia: Wojciech Puś
Współpraca scenograficzna: Marcin Chlanda
Asystentka kostiumografa: Emilia Sarga
Asystenci reżyserki: Ludmiła Dziasek, Łukasz Groszkiewicz, Piotr Sędkowski


Fot. Bartek Barczyk, Jacek Poręba

wtorek, 19 marca 2024

15 FESTIWAL NOWE EPIFANIE: PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW. RZECZ O MIŁOŚCI W KOŚCIELE TEATR POLSKI W BYDGOSZCZY

 

Widzów wita otwarta, ciepła, neutralna przestrzeń, która może być salą muzealną z eksponatami-rzeźbami szczątków ludzkich (przebity patykami korpus człowieczy, nogi ukrzyżowanego bez krzyża, ręka ludzka). Jedynie organowa muzyka sakralna, zapach kadzidła, dzwonek mogą wskazywać, że jest to pusty kościół z Golgotą rzeźb-relikwii (korpus -może św. Sebastiana, patrona gejów?, nogi Jezusa Chrystusa przybite do krzyża, ręka świętego lub na przykład lewa ręka Adama, z fresku Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, w sumie naciągając może Trójca, może nawet Święta-okaleczone, ułomne namiastki boskości). Na scenę wkracza procesja ale budząca niepokój, bo może się kojarzyć z paradą, w tym wypadku braci i sióstr w wierze wyraźnie utrefnionych, w habitach udziwnionych, z księdzem w peruce,  z arcybiskupem clownem lub transwestytą wiezionym na cekinowym, kolorowym wózku inwalidzkim.  Po chwili uczestnicy pantomimicznie, prześmiewczo wizualizują w różnych stylizacjach grzechy - zwięzłą definicję zła. Tak się przedstawia niejednoznaczna gra wstępna spektaklu Teatru Polskiego w Bydgoszczy PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW. RZECZ O MIŁOŚCI W KOŚCIELE w reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego. 

Ten teatralny projekt nawiązuje, chcąc nie chcąc, do książki Colleen McCullough i miniserialu obyczajowego z 1983 roku z Richardem Chamberlainem  w roli głównej. Wskazuje na to tytuł sztuki i problem wyboru między miłością do Boga i perspektywą zrobienia kariery w Kościele katolickim przez mężczyznę a jego miłością do kobiety. Jej głębokie uczucie było mniej ważne od  miłości własnej mężczyzny, sługi bożego.  Gdy ją opuścił, musiała poradzić sobie z konsekwencjami rozstania(brak osoby kochanej, poczucia bezpieczeństwa, zaufania, opieki, akceptacji). Ambicja mężczyzny zwyciężyła a celibat narzucony przez instytucję nie pozwalał na szczęśliwe rozwiązanie. Ten konflikt miłości ludzi  z miłością do Boga wydaje się w rozumieniu miłości Boga do człowieka absurdalny. 

Twórcy spektaklu rozszerzają problem krzywdy zwykłego człowieka w kontekście grzechów Kościoła katolickiego, przedstawiając różne historie z życia wzięte. Mówią o tym, co wielu drażni i boli. Poruszają problemy błędów i wypaczeń instytucji, która winna być świetlanym przykładem tego, co reprezentuje. W rzeczywistości nie spełnia swej roli, wykorzystuje rząd dusz do czynienia zła, bo od zawsze przyzwala na nie, nie reaguje, nie piętnuje, nie karze. Chroni sprawców, nie ofiary. Obojętna na zło, bo je sankcjonuje,  usilnie trzyma się tradycji. Pozostaje niewzruszona. Może tylko złamać, udziwnić, wynaturzyć. Skrzywdzić. Słudzy boży molestują, są molestowani, wykorzystują są wykorzystywani w poczuciu bezkarności. Ofiary problemy rozwiązywać muszą sami. A przecież potrzebują profesjonalnej pomocy. Czy może im ją zapewnić amatorka, Anja Rubik, modelka, celebrytka, samozwańcza terapeutka spontanicznie organizująca grupę wsparcia? Każdy uczestnik terapii opowiada o sobie, wyznaje co czuje, czego mu brakuje, co chce, o czym marzy. I każdy odkrywa lub otrzymuje wskazówkę, radę, pomoc. Przepracowuje traumę. Odradza w sobie pewność siebie, odzyskuje poczucie własnej wartości. Ma szansę postępować uczciwie, w poczuciu wolności, szczerości, prawdy. Znów może w siebie, innych ludzi i ewentualnie Boga uwierzyć. Co budzi nadzieję. Otwiera nowe życie w miłości ale poza Kościołem, bo ma ona wymiar wyłącznie przyziemny, cielesny, zmysłowy. 

Świetne jest w tym spektaklu aktorstwo, zasługuje na wielkie brawa. Nie brakuje scen doskonałych (spowiedź arcybiskupa, w tej roli bezbłędny Jerzy Pożarowski), dobrych intencji twórców pragnących naprawić to, co psuje Kościół. Piaskowski z Sulimą, kontynuując swój styl soft teatru, upominają się w charakterystycznej dla siebie estetyce o dobro jednostki, jej punkt widzenia, jej rację. Akcentują, co jest niewygodne, ukrywane, wypierane a niezbędne do poznania  pełni prawdy o człowieku, o jego miłości nie do Boga a ludzi. Wytykają grzechy, obnażają je i odpuszczają wskazując naprędce wymyślone rozwiązania. Nadają im status intuicyjnej, indywidualnej pracy u podstaw, bez dokonania dogłębnej analizy, która mogłaby doprowadzić do radykalnej zmiany. 

W gruncie rzeczy sztuka oskarża i ośmiesza nie tylko instytucję ale i sposób uzdrawiania osób przez nią skrzywdzonych. Spektakl nie rozsadza, nie wstrząsa, nie budzi grozy. Łagodnie traktuje błądzących w miłości w Kościele. Sprowadza powagę do banału, ważny problem do formy kontrowersyjnej(scena ze zwłokami dziewczynki). Skupia się na ofiarach ale wobec ogromu krzywd wydaje się bezsilny. Widzom pozwala się rozluźnić, uspokoić, odprężyć, bo pozostają w istocie obojętni, rozbawieni, wdzięczni za to, że ich wyręczono. Nie muszą już nic robić. I pewnie nie będą. 

Czy to wystarczy?

Sztuka krytyczna doprowadzić winna do katharsis ale tu zadowala się tylko łagodną połajanką, bezbolesną wyliczanką krzywd, rozbrajającą zabawą. Rozładowuje negatywne emocje, powtarza stereotypy, potwierdza to, o czym wszyscy wiedzą, niektórzy z autopsji znają. Jakby dowodziła, że nie trzeba dramatyzować, eskalować, żądać, a wystarczy pokazywać, informować i czekać na cud samo uzdrowienia instytucji. Jeśli się wierzy w oczyszczającą moc sztuki. Artyści stoją murem za człowiekiem, jego dobrem, powrotem do siebie samego, do miłości prawdziwej. Jak dzieci biorą potrzebujących za rękę lub obejmują ich, bezwarunkowo ufają. Uczą i uzdrawiają. Dla pozostałych będzie to niestety wciąż za płytko, zbyt nieskutecznie, za mało. Za mało.

W tym kontekście problem miłości w Kościele jest nierozwiązany. Pozostaje sprawą wyłącznie osobistą. Instytucja, która jedno głosi, drugie czyni, pozostaje anachroniczna, niereformowalna, niewzruszona. I stanie się coraz bardziej ułomna, okaleczona, szczątkowa, jak niejednoznaczne obiekty w pustej przestrzeni 2033 roku.


PTAKI CIERNISTYCH KRZEWÓW. RZECZ O MIŁOŚCI W KOŚCIELE

REŻYSERIA: Jędrzej Piaskowski
DRAMATURGIA, TEKST, REŻYSERIA ŚWIATEŁ: Hubert Sulima
SCENARIUSZ SCENICZNY: Hubert Sulima, Jędrzej Piaskowski
SCENOGRAFIA: Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek
KOSTIUMY: Rafał Domagałac
MUZYKA: Jacek Sotomski

Obsada: Karol Franek Nowiński, Emilia Piech, Jerzy Pożarowski, Michalina Rodak, Michał Surówka, Małgorzata Trofimiuk, Jakub Ulewicz, Małgorzata Witkowska


niedziela, 17 marca 2024

15 FSTIWAL NOWE EPIFANIE: GUSŁA LUBUSKI TEATR W ZIELONEJ GÓRZE

 

GUSŁA w reżyserii Grzegorza Brala, spektakl Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, wskrzesza co umarło, co odeszło, a jednak paradoksalnie w nas, Polakach, a może w każdym człowieku ciągle żyje. To kultura wszczepia kolejnym pokoleniom tożsamościowy kod, odsłania niezmienność porządku rzeczy, demaskuje piętno natury ludzkiej. Wykorzystane na potrzeby spektaklu II i fragmenty IV części DZIADÓW Adama Mickiewicza wydobywają i akcentują to, co najgłębiej ukryte, co pierwotne, co nigdy nie ginie. Co wraca, uczy, przestrzega, straszy senną marą. Opowieści o winie i karze, historie o niezawinionej krzywdzie budują przekaz, w którym zmartwychwstaje z popiołu i obraca się w pył wysiłek istnienia, ból najsłabszego, krzywda ludzkiego świata. Portret człowieka w jego splątaniu i złożoności. Uwięzionego między niebem a piekłem, życiem i śmiercią.

Guślarz, powstały z ziemi, jakby był jej częścią, otwiera i zamyka czasoprzestrzeń. Wyprowadza z ciemności upiora- człowieka, reprezentację porządku zaprzeszłego świata, by ten mógł przyjrzeć się sobie i po konfrontacji z rzeczywistością, w nią na powrót go wtrąca. Przeprowadza go przez rytuał spowiedzi-wyznania: opowiedzenia o swym losie, upomnienia się o sprawiedliwość, przyznania się do winy, zaakceptowania kary. Obnaża go, pokazuje w prawdzie. Wobec samego siebie i zgromadzonych. To ten, który przyszedł na gusła egzorcyzmuje siebie. W mroku i świata, i własnych dusz. W błądzeniu w wiecznym poszukiwaniu odkupienia, które nie może się dokonać. W niemożności uwolnienia się od poczucia zarówno wyrządzonej, jak i doświadczonej krzywdy. Bo, co się dokonało, nie da się naprawić, uznać za niebyłe. Pozostało człowiekowi tylko -ze świadomością siebie, własnych czynów -wiecznie trwać. Ciągle przeżywać, analizować, ku przestrodze uczyć, upominać. Wyłaniać się i ukrywać w ciemności. Jak Guślarz gasić świecę.



Reżyser odpowiedzialny za choreografię Grzegorz Bral, z nim pozostalitwórcy i aktorzy, przywołują obrzęd DZIADÓW ale proponują obraz bardziej uniwersalny, bo sięgają do tego, co w człowieku i społecznościach, które tworzy, jest nie do końca definiowalne, pozostaje zawsze mroczne, tajemnicze, bolesne, ważne. Wyczarowują rzeczywistość wyczuwalną/ rozumianą zmysłowo. Doskonałym śpiewem i  grą aktorów:  Aleksandra Podolaka(charyzmatyczny, groźny Guślarz), Elżbiety Donimirskiej(Sowa, Starzec), Katarzyny Kawalec(Aniołek), Radosława Walendy(Widmo Pana), Romany Filipowskiej(Dziewczyna, Pasterka), Pawła Wydrzyńskiego(Widmo-Upiór), Joanny Koc(Kruk ), Daniela Zawady(Pustelnik), Jamesa Malcolma(Upiór ), ekspresyjną muzyką Macieja Rychłego, wykonywaną na żywo Pianino – Daniela Grupę(pianino) i Michała Ostrowskiego(skrzypce), wzmacniającą swym tempem, akcentem, barwą tekst, odrealniającą postaci mocną charakteryzacją Marii Kaczmarowskiej, jedyną w swoim rodzaju atmosferą, kompozycją, magią obrazu(mrok, dym, światło),  dynamiką wypracowaną przez dramaturgię Alicji Bral uruchamiają bardzo silne emocje. Skontrastowanie ascetycznej scenografii i przepięknych, bogatych kostiumów Adama Łuckiego decyduje o pozaczasowości akcji i podkreśla znaczenie kierującej się instynktem, zdroworozsądkowym prawem moralnym nietkniętej wpływami cywilizacji i kultury społeczności, tworzącej ją jednostki ludzkiej. Obraz człowieka doświadczającego trudnych  realiów życia-wymagających spełnienia obowiązków wobec innych, powinności wobec siebie - zmuszonego ponosić konsekwencje własnych czynów po wiek wieków mocno porusza. Uwięzienie w wiecznym niespełnieniu, zniewoleniu, rozczarowaniu staje się piekłem. Fala emocji wdziera się szturmem do serc, uwodzi umysły widzów i porywa rzewną nutą bezsilności wobec losu wykutego przez postawę, decyzje  człowieka, wobec fatum, z którym stara się bezskutecznie pogodzić. Spektakl swą spójnością estetyczną, intensywną ekspresją, przemyślaną dramaturgią, nastrojem grozy, prostym a jednak celnym pomysłem interpretacyjnym zachwyca. Dowodzi, że  bohaterowie GUSEŁ to my. Wypowiedziane wstrząsająco, wyśpiewane temperamentnie GUSŁA, wyrosłe z DZIADÓW, mają nam wiele do powiedzenia.  Inspirują, obnażają, fascynują. Sugestywna wizja, artystyczna jednia inscenizacji porwała widzów, zawładnęła nimi i uniosła do standing ovation. Aplauz długo, bardzo długo nie pozwalał aktorom zejść ze sceny Teatru Polskiego w Warszawie, gdzie spektakl gościł w ramach 15. FESTIWALU NOWE EPIFANIE 2024. Zasłużenie. Bardzo zasłużenie. 


GUSŁA Adam Mickiewicz

Reżyseria, choreografia - Grzegorz Bral
Dramaturgia - Alicja Brał
Scenografia, kostiumy - Adam Łucki
Charakteryzacja - Maria Kaczmarowska
Kompozytor - Maciej Rychły
Koordynator - Joanna Stremich
Koordynator - Katarzyna Kawalec
Fotograf, kamera - Kamil M. Derda
Wodzirej i koordynator muzyków - Michał Kiszowara

Obsada:
Guślarz – Aleksander Podolak
Sowa, Starzec – Elżbieta Donimirska
Aniołek – Katarzyna Kawalec
Widmo Pana – Radosław Walenda
Dziewczyna, Pasterka – Romana Filipowska
Widmo-Upiór – Paweł Wydrzyński
Kruk – Joanna Koc
Pustelnik – Daniel Zawada
Upiór – James Malcolm

Muzycy:
Pianino – Daniel Grupa
Skrzypce - Michał Ostrowski


fot. Magdalena Szulczak

sobota, 9 marca 2024

DON'T GIVE UP TEATR RAMPA

 

W czasach PRL-u rzeczywistość była szaroburo nudna, beznadziejnie monotonna, przewidywalna, bo narzucona z góry- totalitarnie ideologiczna. Nic dziwnego, że zetknięcie się z kolorowym, eksplodującym, wolnym światem choćby tylko znanym z telewizji (wyjeżdżać za granice mogły tylko jednostki uprzywilejowane), było jak zażycie środków odurzających. Teledyski w MTV były kosmicznym naturalnym dopalaczem, dowodem na istnienie świata doskonałego, raju, arkadii. Obietnicą kosztowania owoców zakazanych, niedostępnych. Rozbudzały wyobraźnię, wskrzeszały nadzieję, dawały chwile wytchnienia. Wskazywały drogi ratunku, były antidotum na nudę, świat jednowymiarowy, zamknięty, beznadziejny. Tworzyły fatamorganę dobrobytu, spełnienia, normalności. Wolności. Były zagłuszaczem bylejakości, ucieczką od biedy, alternatywą dla codziennych problemów, bo innej przyszłości nie było.

Dlatego bohaterka monodramu, w tej roli Anna Mierzwa, atrakcyjna blondynka w średnim wieku, zafascynowana twórczością piosenkarską, osobowością i scenicznym wizażem Kate Bush jest jej fanką Jej twórczość podnosi ją na duchu. Zauroczona utożsamia się z nią. Naśladuje swoją idolkę-śpiewa jej piosenki, nosi seksowny czerwony kostium superbohaterki( Robert Woźniak), ufa mamonie niezwykłych mocy pozwalających ratować siebie, rodzinę i świat, radzić sobie z wszelkimi kłopotami, z pesymizmem, depresją, złem. Daje ogromną siłę ta moc wyobraźni, marzenia, wiary. Przynosi ulgę, jest znieczuleniem przed znojem codzienności, nudą. Kolejne urodziny naszej bohaterki nie są stresującym zbliżaniem się do przepaści smutku (wiadomo, proza życia!, czas płynie!)  lecz sprawdzają skuteczność skrzydeł wyrosłych u ramion dzięki piosenkom Kate Bush, optymizmowi i sile jakie niosą. Dowodem na to, że nigdy nie można zwątpić, poddać się. Ulec. Przenigdy!

Aktorka ze swadą opowiada, pięknie śpiewa- naturalnie spaja dwa wykluczające się światy. Lekko, z poczuciem humoru buduje skomplikowaną, atrakcyjną postać. Pracującą kobietę, matkę umęczoną a jednak obdarzoną wolą zmiany, szukającą ratunku, dążącą do psychicznej równowagi i duchowej harmonii. Pozwala na to pomysłowy tekst, dramaturgia Agaty Brajczewskiej, która sprawnie z  Heleną Radzikowską wyreżyserowała ten minimalistyczny spektakl w przestrzeni łączącej pustkę życia z działalnością sceniczną (wybieg). Choreografia Krystyny Lama Szydłowskiej spowodowała, że bohaterka dominuje, wypełnia ją temperamentem, dynamiką, dramatyzmem. Ciepłem. Nie bez znaczenia są multimedia Oli Knedler i aranżacje piosenek Stanisława Pawlaka, tak przecież ważne w monodramie muzycznym.

Podoba mi się ta walka o siebie postaci  wykreowanej przez Annę Mierzwę. Jej determinacja siły woli. Jej uporczywe ale jednak nie desperackie szukanie sposobu, by utrzymać się na powierzchni. Z pozoru absurdalne, dla niektórych naiwne naśladowanie abstrakcyjnego wzoru. Bo jest w tym sens. Wzruszająca, czuła, budująca racja. Sposób na ocalenie na pewno gdzieś istnieje. Każdy może go znaleźć, wypracować, u innych podpatrzeć. A więc drogie Panie, a może i Panowie: NIE PODDAWAJCIE SIĘ. NIGDY. Powodzenia!


DON'T GIVE UP

Tekst i dramaturgia: Agata Brajczewska
Reżyseria: Agata Brajczewska i Helena Radzikowska
Aranżacje muzyczne: Stanisław Pawlak
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Scenografia i kostiumy: Robert Woźniak
Multimedia: Ola Knedler

Obsada: Anna Mierzwa

Fot.Robert Jaworski

środa, 6 marca 2024

KRÓL LEAR TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 
William Shakespeare w swych studiach nad istotą i obliczem władzy, motywacji i skutków jej sprawowania musiał opowiedzieć historię Leara, końca wszelkich wysiłków i starań. Przepracowuje w KRÓLU LEARZE problem sukcesji w kontekście starości, relacji i więzi ojciec- dzieci(Król Lear i córki, Hrabia Gloucester i synowie). To studium dotyczące popełniania błędów w ocenie ludzi(rodziny,  najbliższych współpracowników, samego siebie), ulegania emocjom, miłości własnej i skutków jakie z tego wynikają. Gdy dzierży się wielką władzę, pod koniec życia ma się wszystko i całe to bogactwo traci, upadek ma wymiar antycznej tragedii. Przeżyć rozpad świata, który się całe życie z ogromnym trudem, poświęceniem i talentem budowało, utracić z własnej winy, co się kochało to śmiertelna tortura.
 
Król Lear, mimo ostrzeżeń, sprzeciwu otoczenia przekazuje władzę i dzieli królestwo Brytanii miedzy dwie córki Gonerylę i Reganę, bo rozczarowany szczerą i prawdomówną odpowiedzią  najukochańszej Kordelii, wydziedzicza ją. Ta decyzja króla, wydawać by się mogło szczodra, sprawiedliwa, mądra, osłabia królestwa, doprowadza  do wojny, rozpadu rodziny. Jest dla starca początkiem drogi ku degradacji, nędzy, bezdomności, bo pogarda córek perfidnie poniża go, jest oznaką braku szacunku, pozbawia go człowieczeństwa a on dumny, dotknięty głęboko ulega emocjom, reaguje gwałtownie. Traci orientację. Z bólu popada w szaleństwo. Obłęd. I nie mogąc znieść cierpienia umiera.

Wszystko stało się nie tak, jak tego oczekiwał. Popełnił kardynalny błąd, bo to nie wynik słabości charakteru króla lecz stetryczałej starości, która szukała tylko samozadowolenia płynącego z próżności schlebiającej pysze  zwiodła go. Lear oczekiwał wdzięczności, uwielbienia, należnego mu szacunku. Nic sobie nie pozostawił poza statusem ojca i tytułem króla. Gdy oddał wszystko, nic mu nie zostało. Potrzebna mu była już tylko miłość, ale z czasem zrozumiał, że nikt go już nie potrzebuje i nie kocha. Odpowiedź Kordelii go dotknęła, odrzucił ją lecz po bezdusznym,  psychopatycznym dręczeniu  oraz ostentacyjnej demonstracji siły Goneryli i Regany już wiedział, że się pomylił, źle ocenił córki a najmłodszą, wydziedziczoną,  skrzywdził. To wtedy narodził się jego żal nad sobą i głębokie, dręczące cierpienie, które zabija. Prawda o własnych błędach jest najskuteczniejszą trucizną. Lear zrzucił z siebie wszystkie warstwy ochronne, maski i stanął bezbronny, nagi wobec surowego losu. Był stracony. Gorzej, wiedział, że pociągnął za sobą wszystkich. 

Jan Englert, odtwórca głównej roli, ma prawo i kompetencje, jest w idealnym wieku, doskonałej kondycji, by zagrać Króla Leara. Wielki aktor  buduje na scenie głęboko tragiczną postać potężnego władcy, szczęśliwego ojca, pewnego siebie starca, który schodzi ze sceny życia. Przypadek jego bohatera dowodzi, że nie ma godnej starości, bo odbiera wszystko, nie ma godnej śmierci, gdy ponosi się sromotną klęskę z powodu błędnych decyzji, złej oceny ludzi, fatum. Z czasem król traci złudzenia, doświadcza rozczarowania sobą i światem. Funduje sobie najtrudniejszy egzamin w życiu i przegrywa. Dojrzewa do prawdy o swoim położeniu, o dzieciach, relacjach, więziach międzyludzkich, o świecie -rezygnuje z władzy, traci ją też nad sobą samym. Nie był przygotowany na odrzucenie, poniżenie, pogardę córek,  metodyczne pozbawianie go człowieczeństwa. Król Lear przeżywa to, o czym powinien wiedzieć wcześniej, będąc potężnym władcą, doświadczonym  przez życie człowiekiem.  Pragnąc czynić dobrze, roztrwonił wszystko i musiał znosić skutki brutalnej rzeczywistości wynikającej z presji  córek, ich prawdziwych uczuć do niego. Gdy  Kordelia, którą ukochał najbardziej, umarła, zgasło i jego życie. Stał się jej całunem. Grobem. Wszystko się skończyło.

Interpretacja Grzegorza Wiśniewskiego podkreśla próbę sił pomiędzy racjami ojca i dzieci. Jednak nikt ostatecznie nie wygrywa. Ujawnia znikomość podłości, nieskuteczność nadużywania władzy. Subtelność i delikatność miłości, która nie może być kartą przetargową. Podkreśla sromotną klęskę konstrukcji świata, uznanego za obowiązujący, gdy przywódca-ojciec rezygnuje z władzy. Bo tylko ten, kto ją ma, narzuca swój system zasad i wartości. Decyduje i egzekwuje. Król Lear Jana Englerta z  determinacją nieuznającej sprzeciwu dzieli królestwo między wyniosłą, zaborczą, wyrachowaną Gonerylę Danuty Stenki i manipulowaną przez nią okrutną, impulsywną Reganę Ewy Konstancji Bułhak. Wydziedziczona za powściągliwość, szczerość w okazywaniu uczuć Kordelia Dominiki Kluźniak staje się Błaznem, który towarzyszy Learowi: komentuje, stara się mu przemówić do rozsądku, rzuca mu w twarz gorzką prawdę. Walczy o niego na różne sposoby. W kolejnym wcieleniu jest głosem poetycznego wyrażania uczuć(w songach). Prawdomówna, prowokująca do bólu, bo widzi nieszczęście ojca, przejęta z rozpaczy, bo nie może mu pomóc, kochająca czuwa nad nim, nie opuszcza go w swych tak różnych wcieleniach. To piękna, wzruszająca, mocna kreacja. Aktorka gra wspaniale, zadziwia skalą, różnorodnością, intensywnością wyrażanych emocji. Buduje wielowymiarową, pozbawioną ostentacyjnego wyrażania siebie postać. Zupełnie inną córką jest Goneryla stworzona z  całego arsenału mocnych, wyrazistych, może nawet przerysowanych środków wyrazu przez Danutę Stenkę. Jej postać- monstrum, typ tyrana, szwarccharakteru- jest zimna, wyrachowana, bezwzględna, nie ma skrupułów, by upokorzyć, złamać, pozbyć się ojca, zniszczyć autorytet, wyeliminować króla, jakby się go bała, chciała ukarać albo na nim zemścić. Gdy ma już władzę mataczy, spiskuje bezwstydnie, bez poczucia winy. Ma sprzymierzeńca w siostrze Reganie Ewy Konstancji Bułhak, która jest uległym, podatnym na wpływy, sterowanie, manipulację ale z natury okrutnym, impulsywnym, przez to bardzo niebezpiecznym, bo nieobliczalnym przywódcą. Nad Królem Learem czuwa jeszcze lojalny, wierny, oddany Książe Kentu w kreacji Ireneusza Czopa, który podobnie jak Kordelia w przebraniu Błazna towarzyszy starcowi w drodze do zatracenia. 

Równolegle do historii upadku Leara opowiadana jest historia zaślepienia innego ojca,  Hrabiego Gloucestera, granego przez Jana Frycza. Tym razem chodzi o przywileje, miłość ojca do synów, uczucia synów do ojca. Jeden jest bękartem i czuje się dyskryminowany, niedoceniany, ledwie tolerowany a drugi, ten z prawowitego łoża, mimo że jest lekkoduchem, wywyższany. Wątek jest interesujący, bo zagrany przez Przemysława Stippę Edmund, przekonująco dowodzi, że w dziecku spychanym ciągle na plan drugi, traktowanym  instrumentalnie, obserwującym jak jego matka jest lekceważona przez ojca, wyzwala się zło: potrzeba odwetu, zdrady, chęć zemsty. Z nawiązką to sobie kompensuje. Uwodzi obie siostry, im podobny. Zdradza. Hańbi rodzinę. Wychodzi na jaw uknuty przez niego i przeprowadzony perfidny plan. Kończy przegrany. Aktor jest tak dobry w roli pokrzywdzonego, że budzić może zrozumienie i współczucie. Stippa tworzy pełnokrwistą, wiarygodną postać. Hrabia Jana Frycza popełnił błąd, bo ostentacyjne faworyzując Edgara, budzi w Edmundzie wszystko, co najgorsze. Sromotnie przegrał. Edgar  Mateusza Rusina, mocno doświadczony przez manipulacje brata, okazuje się dobrym synem, opiekuje się oślepionym w szale przez Reganę, wygnanym za domniemaną zdradę ojcem.

W spektaklu dominuje zło: mroczne, ostentacyjnie bezwzględne, bezwstydne, pozbawione hamulców(np. Goneryla i Regana w czarnych skóropodobnych sukniach)  a wielobarwne dobro musi się uciekać, ukrywać, przebierać, maskować(Kordelia, Hrabia Kent, Edgar). Kto nie jest w stanie je właściwie rozpoznawać i celnie oceniać, przegrywa. W ogromnej przestrzeni sceny bohaterowie giną, jakby pustka czerni miała ich osłabić, wchłonąć, unicestwić. Burza szalejąca w szklanym boksie-choć niebezpieczna jest okiełznana, zamknięta. Może odzwierciedlała, co się dzieje w Leara mentalnym wnętrzu. Doskonała jest muzyka Aleksandry Gryki  na żywo wykonana na kontrabasie przez Tadeusza Wieleckiego/ Wojciecha Pulcyna dyskretnie podkreślająca akcję, tworząca nastrój. Niektóre projekcje wideo miały wzmocnić a rozpraszały uwagę ale olbrzymi, centralny obraz Błazna Dominiki Kluźniak robił wstrząsające wrażenie. Odsłonił całą grozę tragedii Leara w trosce, przerażeniu, bezsilnej miłości córki.

Prawość, sprawiedliwość, uczucia, ich  wyrażanie jest sprzeczne z definicją władzy. Tylko błaznów czy desperatów na to stać, choć i oni zostaną najsurowiej, jak tylko można było, ukarani. Czy Król Lear, Hrabia Gloucester, im podobni są dobrymi ale błądzącymi ojcami czy może tylko starymi, przegranymi błaznami?  Na to pytanie musimy sobie odpowiedzieć sami. Wychowywać nikt nie uczy a poprzeczka wymagań, szczególnie dla dzieci i ojców królów, ustawiona jest bardzo wysoko. Jednak w tym rozprzestrzeniającym się ogromie mroku, zalegających ciemnościach, zagęszczającym się nieszczęściu, bo wszystko obraca się w nicość, rozpada w nieistotność i ginie, tli się przygnębiająca myśl, że prawda zabija. Cały wysiłek życia Leara idzie na marne, bo to co stanowiło jego istotę i wartość a mogło przynieść odrobinę szczęścia na starość, przepada. Najbardziej boli utrata złudzeń, rozczarowanie, świadomość, że człowiek zawodzi sam siebie, jest przyczyną własnych nieszczęść i zgubą dla innych a nie ma szansy, by cokolwiek naprawić. 

Spektakl jest wyzwaniem dla widzów. Oczekuje koncentracji, uwagi. Umiejętności syntezy, samodzielnego poszukiwania sensów. Poskładania puzzli rozstrzelonej narracji, rozbitych portretów psychologicznych bohaterów więc i aktorskich kreacji, precyzyjnie przecież wypracowanych  i bardzo dobrze zagranych. Gdyby ogromna scena nie wydłużała drogi przemieszczania się aktorów a ruch sceniczny organizował krótsze przebiegi nie przerywałyby to tak drastycznie ciągłości akcji, nie zwalniałoby jej tempa i nie czyniłoby koncepcji reżyserskich, gry aktorskiej, intencji i pomysłów twórców trudnymi do zinterpretowania. Rozwleczenie scen nie niszczyłoby spójności, słabo słyszalny tekst nie osłabiałby czytelności, co nie zacierałoby wyrazistości przekazu. Nie osłabiłoby dramaturgii(współpraca dramaturgiczna Jakuba Roszkowskiego).  Ginie nam Lear, nawet jeśli jest zmultiplikowany, zastyga Jan Englert w jego roli.  Przejmujące są i mocne z jego bohaterem obrazy-komunikaty dramatu, jakby sprawiały, że rozpływał się w trudnym dla niego czasie i zanurzał coraz głębiej i głębiej w nicości przestrzeni(od sceny: skoku na stół w furii złości. otępienia w wózku inwalidzkim, zrzucaniu ubrania warstwa po warstwie wespół z dublerem, bezruch podczas burzy, moment wejścia z martwą Kordelią, śmierć nad jej ciałem). W potężniejącym mroku, który coraz bardziej na niego napiera. W końcu pochłania. 



KRÓL LEAR   WILLIAM SHAKESPEARE

reżyseria: Grzegorz Wiśniewski
współpraca dramaturgiczna: Jakub Roszkowski
scenografia, kostiumy, światło i projekcje wideo: Mirek Kaczmarek
muzyka: Aleksandra Gryka
choreografia: Wioleta Fiuk

Występują: Jan Englert (Lear, król Brytanii), Hubert Paszkiewicz (Król Francji), Robert Jarociński (Król Francji), Piotr Piksa (Książę Burgundii), Marcin Przybylski (Książę Kornwalii), Karol Pocheć (Książę Szkocji), Ireneusz Czop (Hrabia Kent; gościnnie), Jan Frycz (Hrabia Gloucester), Mateusz Rusin (Edgar), Przemysław Stippa (Edmund), Robert Czerwiński (Oswald, sługa Goneryli), Mateusz Kmiecik (Sługa Regany, Posłaniec, Kapitan), Danuta Stenka (Goneryla), Ewa Konstancja Bułhak (Regana) i Dominika Kluźniak (Kordelia/ Błazen) oraz gościnnie Tadeusz Wielecki/ Wojciech Pulcyn (wykonanie muzyki na żywo na kontrabasie), a także tancerze: Wioleta Fiuk, Andrzej Buczkowski, Grzegorz Grzywacz, Witold Jurewicz, Jerzy Klonowski, Marek Kowalski i Andrzej Pankowski.

W przedstawieniu wykorzystano następujące utwory Radiohead: Exit Music (For A Film) z płyty OK COMPUTER (1997), There, There z płyty Hail to the Thief (2003), Idioteque z płyty Kid A (2000), I Might Be Wrong z płyty Amnesiac (2001). Utwory zostały nagrane w oparciu o oryginalne kompozycje zawarte w ww. wydaniach płyt. Partie wokalne w nagraniu, jak i na żywo wykonuje Dominika Kluźniak.

Fot. Marta Ankiersztejn / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego


sobota, 2 marca 2024

GENIUSZ TEATR POLONIA


GENIUSZ, sztuka napisana przez Tadeusza Słobodzianka, wyreżyserowana przez Jerzego Stuhra w Teatrze Polonia przedstawia spotkanie dwóch niezwykłych ludzi: Stalina, dyktatora, tyrana, wcielonego zła systemu komunistycznego i Konstantina Siergiejewicza Stanisławskiego aktora, reżysera, wizjonera, współzałożyciela MChAT-u, reformatora sztuki aktorskiej(tzw. "system działań fizycznych").
 
Dzisiaj chyba każdy wie, kim był Stalin. Natomiast wielu docieka, jak to się stało, że w swej niesławie nadal jest czczony i opłakiwany, a czasy jego rządów przez wielu są wspominane z rozrzewnieniem. Kult Stalina trwa. Ten fenomen niegasnącej miłości do oprawcy pozostaje niezgłębiony. Trudno go pojąć, zrozumieć. Słobodzianek uchyla rąbek tajemnicy. Kreśli postać człowieka, jednak człowieka, który oprócz inteligencji pozwalającej mu wykorzystać każdą okazję do umocnienia władzy, socjopatę, który na zimno, metodycznie wdraża wiedzę do swoich planów prowadzących do wyznaczonych celów. Interesuje się też kulturą, sztuką, ludźmi z nią związanymi, jest więc w tym obszarze zorientowany na tyle, by doskonalić swoją metodę zarządzania strachem. Prowadzi grę z pozycji wszechmocnego, dla efektów propagandowych dobrotliwego, przyjaznego ojca narodu, kochającego każdego obywatela, kogoś bliskiego. I taka jest rola Jacka Braciaka. Jego Stalin, ubrany w jasny garnitur, nie rozstaje się z fajką, zachowuje się swobodnie, uprzejmie, przyjaźnie, jak dobry gospodarz podejmuje Stanisławskiego, gościa nie petenta. Jednak daje do zrozumienia, że jest groźny, nie budzi wątpliwości, że decyduje o życiu i śmierci nie tylko jednostek ale całych rodzin, milionów rodaków. Uważnie słucha, powściągliwie komentuje. Przyjmuje Stanisławskiego w swoim gabinecie pełnym kwiatów(obchodził 59-te urodziny dwa dni temu), ustawionych na wysokich schodach, na szczycie których króluje biurko(scenografia Natalii Kitamikado). Jednak, by podkreślić dystans do gościa, którego, jak twierdzi, szanuje i ceni, wydłuża stół konferencyjny. Ani przez chwilę nie traci kontroli. Wcześniej bardzo dobrze przygotował się do rozmowy. 


Obaj, Stalin Braciaka i Stanisławski Stuhra, z talentem, czujnością, wirtuozerią toczą walkę, pojedynek. Grają- artysta doskonałego, nauczyciela, negocjatora, polityk uważnego ucznia, taktyka przetwarzającego uzyskane informacje na swoją modłę. Geniusz obu pomaga im postawić na swoim. W efekcie Stanisławski ratuje Bułhakowa, Wachtangowa, Meyerholda a Stalin zyskał wiedzę na temat możliwości udoskonalenia swego wizerunku dla manipulowania ludźmi tak, by się tego nawet nie domyślali. Przy okazji poznajemy atmosferę życia kulturalnego w mrocznych czasach terroru, dzieje kariery Stanisławskiego i znanych artystów.  Co interesujące, Stalin opowiada historię dziejącą się w teatrze, w którym po raz pierwszy odkrył, kim tak naprawdę jest a w perspektywie, kim może się stać.  To był moment narodzin bestii. Pierwsza myśl, co chce zrobić, gdy będzie miał pistolet w ręce. Stalin Braciaka snuł te wspomnienia swobodnie, bez emocji ale z pełną premedytacją polityka, który gra aktora przed, jak twierdzi, swoim mistrzem. Przerzucał odpowiedzialność za to kim się stał na adwersarza, bo ten był reżyserem tego spektaklu(MEWA Czechowa) a on niedojrzałym młodzieńcem. W pewnym stopniu wyjaśnia to sukces Stalina. Odkrył, że może bezkarnie usuwać wszelkie przeszkody na swojej drodze życiowej, w dodatku ma konstrukcję psychiczną, która mu na to pozwala(brak wyrzutów sumienia, kary), nie ma konsekwencji za masowe zbrodnie, przekonał się, że terror rodzi strach a sparaliżowanym nim człowiekiem sowieckim- bez wolności, odwagi, bez ducha- można skutecznie zarządzać. Posuwał się więc dalej, bo nikt, nawet on sam sobie nie wyznaczał żadnych granic.

Pozytywny obraz Stalina w tej sztuce mogłoby wielu irytować, gdyby nie były demaskowane jego umiejętności manipulacyjne. To zasługa gry aktorskiej Jacka Braciaka, samej konstrukcji postaci i kontekstów sytuacyjnych sztuki, w których główną rolę odgrywa wierny, okrutny sekretarz Stalina, Poskriobyszew, opowiadający o okolicznościach zabójstwa córek cara Romanowa oraz sceny ze służalczym, ideowo oddanym Stalinowi  Kierżencewem, który perfekcyjnie relacjonuje nowinki z obszaru sztuki. Jerzy Stuhr gra ostrożnego, wyciszonego,  koncyliacyjnego Stanisławskiego, który ma świadomość, że spotykając się ze Stalinem stąpa po cienkim lodzie-rozmawia z nieobliczalnym człowiekiem, nieprzewidywalnym graczem. Czujnie go obserwuje, uważnie słucha, tłumi lęk, reaguje adekwatnie na zachowanie, riposty, zawoalowane groźby Stalina. Spełnia trudną, wymagającą powściągliwości, wyczucia misję, bo pouczanie najgroźniejszego człowieka na świecie niesie ogromne ryzyko. W pewnym sensie poprawiając wizerunek tyrana, zdaje sobie sprawę, że będzie współautorem jego sukcesu. A jednak czyni to, mając nadzieję, że będzie miał wpływ na Stalina i uratuje życie trzem wybitnym artystom. Może to nic przy dziesiątkach milionach ofiar terroru stalinowskiego ale dzięki temu zabiegowi autor sztuki zdemaskował sposób myślenia i działania cara komunizmu. Monstrum , które sięga po każdego i ma wpływ na wszystko. Kieruje się własną intuicją, zachcianką, umysłem. Zaślepione nieuleczalnie eskalującym narcyzmem. 

Spektakl ten oprócz walorów artystycznych ma potencjał dydaktyczny. Poznanie mentalności drugiego człowieka, indywidualnego i zbiorowego, prowadzi do rządu dusz. Do świadomego wyboru dobra lub zła. I konsekwentnego wdrażania go w życie. Po zapoznaniu się z karierą Stalina, nie można już powiedzieć, że nie wie się dokąd zło prowadzi, jak na wszystkie możliwe sposoby wykorzystuje dobro, które, podobnie jak sztuka, zależy od potęgi, ideologii, celów władzy. A ta zawsze doskonale przygotowana, na własnych warunkach performuje mniej lub bardziej szalone przedstawienie. 


GENIUSZ  Tadeusz Słobodzianek

reżyseria: Jerzy Stuhr
scenografia: Natalia Kitamikado
kostiumy: Małgorzata Domańska
reżyseria światła: Waldemar Zatorsk
realizacja dźwięku: Tatiana Czabańska-La Naia

Obsada: Jacek Braciak(Stalin), Paweł Ciołkosz(Aleksandr Nikołajewicz Poskriobyszew – sekretarz Stalina), Łukasz Garlicki(Platon Michajłowicz Kierżencew( Stalin w sztuce złośliwie używa nazwiska Kierżawcew) – przewodniczący Komitetu ds. Sztuk przy Radzie Komisarzy Ludowych), Jerzy Stuhr(Konstantin Siergiejewicz Stanisławski)

fot. 1 i 3 :Tomasz Ostrowski

fot.2: Robert Jaworski

Z programu do spektaklu:

"Kto jest kim w Geniuszu
Akcja sztuki Tadeusza Słobodzianka rozgrywa się 20 grudnia 1937 roku, dwa dni po 59. urodzinach Józefa Wissarionowicza Stalina (choć w oficjalnej biografii dyktator odmłodził się o rok). To był czas tzw. wielkiego terroru, którego śmiertelnymi ofiarami padło ponad milion ludzi, a blisko dziesięć milionów zesłano do łagrów. Stalin osobiście podpisywał listy osób przeznaczonych do rozstrzelania, które dostarczał wyjątkowo gorliwy wykonawca czystek, ludowy komisarz bezpieczeństwa publicznego Nikołaj Jeżow, zwany „krwawym karłem”.
Warto wiedzieć, kim są osoby, które zjawiły się w gabinecie Stalina i te, o których wspomina się w rozmowach, ponieważ wszystkie miały swoje prawdziwe, nierzadko dramatyczne, historie.
Aleksandr Nikołajewicz Poskriobyszew robił karierę w partii bolszewickiej od 1917 roku. Działał m.in. w Jekaterynburgu, stąd podejrzenie, że brał udział w zamordowaniu rodziny carskiej, które tam miało miejsce. W latach 30. dochrapał się stanowiska szefa sekretariatu Stalina i był jedną z jego nielicznych zaufanych osób.
Płaton Michajłowicz Kierżencew (w sztuce Słobodzianka Stalin złośliwie przekręca jego nazwisko) związał się z bolszewikami w 1904 roku. Po rewolucji pracował „na odcinku” prasy i propagandy, ale był również ambasadorem w Szwecji i we Włoszech. Dzięki zagranicznym podróżom poznał dość dobrze światowy teatr. W styczniu 1936 roku został powołany na stanowisko przewodniczącego Komitetu ds. Sztuk przy Radzie Komisarzy Ludowych i odgrywał tu rolę oddanego władzy cenzora.
Konstantin Siergiejewicz Stanisławski to wielka postać rosyjskiego teatru. Urodził się w 1863 roku w Moskwie w rodzinie zamożnego fabrykanta. Od wczesnej młodości pasjonował się teatrem i fascynacja ta doprowadziła go do założenia w 1898 roku Moskiewskiego Teatru Artystycznego, czyli sławnego MChAT-u. Współzałożycielem teatru był Władimir Niemirowicz-Danczeko. W pierwszym okresie działalności scena zasłynęła przede wszystkim inscenizacjami sztuk Antona Czechowa. Praca nad dramaturgią Czechowa przyczyniła się do stworzenia przez Stanisławskiego koncepcji aktorstwa, której podstawą było „przeżywanie”. Uważał, że aktor na scenie nie powinien pokazywać postaci, lecz ma nią być, żyć jej życiem jak swoim. Z czasem ta teoria i praktyka została zmodyfikowana przez „metodę działań fizycznych”, o której w sztuce Słobodzianka Stanisławski opowiada Stalinowi. Według jej założeń, przeniknięcie do najgłębszych uczuć i przeżyć, które aktor musi w sobie wywołać, by zbudować rolę, powinno dokonywać się poprzez precyzyjne elementy zachowań, uwzględniających również reakcje partnerów. Stanisławski był reżyserem, aktorem, ale przede wszystkim pedagogiem, którego idee wywarły ogromny wpływ na rosyjski i światowy teatr. Bez nich nie byłoby na przykład „Metody”, która wykształciła najwybitniejszych amerykańskich aktorów w Studio Lee Strasberga.
Nawet artyści, którzy podążali innymi drogami, jak Jerzy Grotowski, przyznawali się do głębokiej inspiracji czerpanej z pism Stanisławskiego. Ważną jego spuścizną było myślenie o teatrze i aktorstwie w kategoriach etycznych, co wyrażało zbanalizowane już zdanie: „Należy kochać teatr w sobie, a nie siebie w teatrze”. Jerzy Koenig napisał o Stanisławskim: „Stał się jednym z najszlachetniejszych przedstawicieli światłej i bezinteresownej inteligencji rosyjskiej, tej osobliwej warstwy społecznej ówczesnej Rosji, która chciała uczynić ten kraj wielkim, szczęśliwym i otwartym”.
Po rewolucji Stanisławski stracił rodzinny majątek, z którego finansował teatr, a MChAT upaństwowiono. Nadal jednak w nim pracował z Niemirowiczem-Danczenką, został również dyrektorem Teatru Operowego, prowadził studio aktorskie. W 1928 roku, gdy grał w Trzech siostrach, dostał zawału serca i już nie wrócił na scenę jako aktor. Miał swoją pozycję w establishmencie radzieckiej kultury, choć zdarzały się epizody, gdy popadał w niełaskę. Nie spotkało go jednak nic tak złego, jak wielu innych artystów, którzy padli ofiarą stalinowskiego terroru.
Wybitnym uczniem Stanisławskiego był Wsiewołod Emilewicz Meyerhold. Urodził się 150 lat temu jako syn właściciela fabryki wódek, Niemca osiadłego w Rosji. Nie poszedł jednak w ślady ojca, porwała go scena. Związał się z MChAT-em od początku jego istnienia, zagrał w nim wiele ról, m.in. w sztukach Antona Czechowa i Maksyma Gorkiego. W 1902 roku w wyniku konfliktu z Niemirowiczem-Danczenką opuścił teatr. Próbował tworzyć swoje zespoły, ale stabilizację dała mu dopiero praca reżyserska w teatrach carskich w Petersburgu. Tu właśnie do 1917 roku wystawił szereg głośnych przedstawień. W czasie przewrotu bolszewickiego zaangażował się gorliwie w krzewienie idei rewolucyjnej sztuki i tworzenie nowego systemu teatralnego. Reżyserował spektakle, które wpisały się w hasło „Października teatralnego”. Płaton Kierżencew napisał w 1923 roku apologię artysty, który stanął ramię przy ramieniu z masami robotniczymi i którego imię przyszły historyk będzie odmieniał: „Meyerhold – mistrz teatru, Meyerhold – walczący o nowy teatr, Meyerhold – komunista”.
Meyerhold zapewne szczerze wierzył w rewolucję teatralną. Wiara hunwejbina zaślepiała go, gdy np. dedykował Lwu Trockiemu premierę spektaklu Ziemia staje dęba (co mu zresztą Stalin zapamiętał) i gdy atakował Stanisławskiego za wsteczność. Ale nie zatracił instynktu wielkiego artysty, inscenizatora, który miał też swoje odmienne od Stanisławskiego poglądy na sztukę aktorską, wyrażające się w koncepcji zwanej biomechaniką. Meyerhold głosił, że aktorstwo powinno się opierać na ruchu, zdolnościach rytmicznych, gimnastycznych czy zgoła akrobatycznych. Aktor Meyerholda był świetnie wytrenowany fizycznie, co też otwierało mu nowe możliwości improwizacji.
Awangardowa działalność Meyerholda z czasem przestała być tolerowana przez władze. Nie spodobała się np. inscenizacja Damy kameliowej, którą przygotował w 1934 roku i która inspirowana była malarstwem francuskich impresjonistów. Tytułową rolę w spektaklu zagrała Zinaida Nikołajewna Reich. Jej pierwszym mężem był poeta Siergiej Aleksandrowicz Jesienin, miała z nim dzieci, ale rozwiodła się dla Meyerholda, który uczynił z niej gwiazdę swego teatru. Reich znana była z temperamentu. Potrafiła głośno bronić Meyerholda, podobno miała powiedzieć: „Jeśli Stalin nie potrafi zrozumieć sztuki, niech zapyta Meyerholda, a on wyjaśni”. 17 grudnia 1937 roku, czyli tuż przed opisanym w sztuce Słobodzianka spotkaniem Stalina ze Stanisławskim, nastąpiła kulminacja ataku na Meyerholda. W dzienniku „Prawda” ukazał się paszkwil Kierżencewa pod znamiennym tytułem Obcy teatr. Padły w nim zarzuty, że reżyser odstąpił od ideałów rewolucji. Tekst kończył się złowrogim pytaniem: „Czy taki teatr jest potrzebny radzieckiej sztuce i radzieckim widzom?”.
To właśnie z powodu tego artykułu Stanisławski wstawił się za Meyerholdem podczas spotkania na Kremlu. Upomniał się także jeszcze o dwóch pisarzy. Jednym z nich był Michaił Afanasjewicz Bułhakow. Jego historia to również przykład, jak ciągłym zagrożeniom podlegało życie artystów w systemie stalinowskim. W 1926 roku w MChAT-cie odbyła się premiera sztuki Bułhakowa Dni Turbinów, będącej sceniczną wersją jego powieści Biała gwardia. Przedstawienie, choć cieszyło się powodzeniem, spotkało się z oficjalną krytyką za idealizowanie przeciwników bolszewików w wojnie domowej. Ataki doprowadziły do zdjęcia dramatu z afisza, a w konsekwencji do zakazu wystawiania wszystkich utworów Bułhakowa. Zdesperowany autor napisał list bezpośrednio do Stalina, prosząc o zgodę na wyjazd ze Związku Radzieckiego lub znalezienie mu zatrudnienia w kraju, ponieważ nie miał z czego żyć. Stało się coś, co przeszło do legendy. Sam Stalin zadzwonił do Bułhakowa i zadysponował skierowanie pisarza do pracy w MChAT-cie. Władca ZSRR z niejasnych powodów miał słabość do Bułhakowa. Podobno Dni Turbinów oglądał kilkanaście razy. Uważał, że bolszewicy są dobrze przedstawieni w sztuce. Tekst po przerwie wrócił do repertuaru MChAT-u.
Ale problemy miała kolejna sztuka Bułhakowa Zmowa świętoszków, osnuta wokół intrygi skierowanej przeciwko Molierowi na dworze Ludwika XIV. Próby ciągnęły się w nieskończoność. Stanisławski zgłaszał uwagi do treści dramatu, przeczuwając zapewne, że nie spodoba się władzy. Wreszcie 16 lutego 1936 roku doszło do premiery, ale po kilku pokazach zakazano dalszego grania spektaklu. Zgodnie z przewidywaniami Stanisławskiego, czujny Kierżencew w raporcie dla Biura Politycznego doniósł: „Autor chce przekonać widza, że istnieje analogia między sytuacją pisarza w czasach dyktatury proletariatu a w dobie tyranii Ludwika XIV”. Ruszyła zainspirowana przez Kierżencewa zmasowana krytyka Bułhakowa. Uczestniczyli w niej również ludzie związani z MChAT-em. Rozżalony Bułhakow, zniechęcony także do Stanisławskiego i Niemirowicza-Danczenki, zrezygnował z pracy w teatrze. Swoje z niej doświadczenia opisał w satyryczny sposób w Powieści teatralnej, którą zaczął tworzyć na przełomie 1936 i 1937 roku. W postaci jednego z głównych bohaterów, Iwana Wasiljewicza, zakamuflował obraz Stanisławskiego.
Nikołaj Robertowicz Erdman, drugi pisarz, za którym wstawia się u Stalina Stanisławski, podobnie jak Meyerhold pochodził z rodziny zruszczonych Niemców. Karierę literacką zaczął robić w latach 20. Zasłynął tekstami satyrycznymi, ale szczególną popularność zdobyła jego sztuka Mandat, pokazująca w krzywym zwierciadle rzeczywistość okresu tzw. NEP-u (skrót od nazwy: nowaja ekonomiczeskaja polityka, którą określano w Związku Radzieckim w latach 20. nieco zliberalizowaną politykę gospodarczą). Utwór z wielkim powodzeniem wystawił w swoim teatrze Meyerhold. Również dla Meyerholda Erdman napisał kolejną komedię pt. Samobójca. Równolegle jej próby podjął Stanisławski w MChAT-cie. Ale w żadnym z teatrów do premiery nie doszło. Stanisławski interweniował nawet u Stalina, ale ten odpowiedział: „Moi najbliżsi towarzysze uważają, że [sztuka Erdmana] jest pustawa, a nawet szkodliwa”. W 1934 roku Erdman został zesłany na Syberię – do Jenisiejska (ciekawostka: do tego samego miasta trafili też – w 1944 roku - zesłani rodzice autora sztuki – Tadeusza Słobodzianka, który tam też się urodził w roku 1955 roku). Była to kara za jego żartobliwe teksty, które nieopatrznie odczytał aktor MChAT-u Kaczałow na przyjęciu na Kremlu. Paradoksem jest, że w tym samym roku premierę miała bodaj najsłynniejsza radziecka komedia filmowa Świat się śmieje, której Erdman był współscenarzystą. Po jakimś czasie pisarza zwolniono ze zsyłki, ale nie pozwolono mu wrócić do Moskwy, choć wstawiał się za nim w listach do Stalina również Bułhakow.
Stalin miał zamiłowanie do teatru, chodził do MChAT-u (w teatrze Meyerholda się nie pojawił rzekomo dlatego, że nie było w nim stosownej loży). Ale szczególnie upodobał sobie operę. Skorzystała z tego Wiera Aleksandrowna Dawidowa – urodziwa i utalentowana śpiewaczka, która wpadła w oko Stalinowi w roli Carmen i w sylwestra 1934 roku została jego kochanką. Nie przeszkodziło to jednak, by romansowała również z marszałkiem Michaiłem Tuchaczewskim, który w 1937 roku w sfingowanym procesie o zdradę ojczyzny został skazany na śmierć.
*
A co się stało po 20 grudnia 1937 roku z bohaterami sztuki Tadeusza Słobodzianka?
Konstantin Stanisławski umarł kilka miesięcy później, w sierpniu 1938 roku. Jego „System” – reguły sztuki aktorskiej, które tworzył całe życie – stał się podstawą oficjalnej radzieckiej pedagogiki teatralnej, narzuconej po wojnie również w innych „bratnich” krajach. Idee Stanisławskiego zostały zwulgaryzowane szczególnie, gdy sprzęgnięto je z doktryną socrealizmu. „Ukamieniowano go pomnikiem” – napisał Jerzy Koenig.
Przed śmiercią Stanisławski zdołał uzyskać zgodę na zatrudnienie Wsiewołoda Meyerholda w kierowanym przez siebie Państwowym Teatrze Operowym. To była pomoc okazana po tym, jak 7 stycznia 1938 roku Płaton Kierżencew podpisał zarządzenie o likwidacji teatru Meyerholda. Był to dla reżysera ogromny cios. Ostatnim przedstawieniem, jaki jego teatr zagrał, był Rewizor Nikołaja Gogola – jedna z najwybitniejszych inscenizacji Meyerholda. W finale spektaklu, jak opisywał Jerzy Koenig: „Po podniesieniu kurtyny z ogromnym napisem o przybyciu do miasta prawdziwego rewizora – na scenie widać woskowe figury wszystkich postaci z wyrazem niesamowitego osłupienia na martwych twarzach”. Meyerhold jednak już niewiele mógł zrobić. 20 czerwca 1939 roku został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Wielkiej Brytanii, Japonii, Niemiec, Polski, Francji, przynależności do trockistowskiego spisku i przygotowywania zamachu na Stalina. Przeszedł gehennę więzienia na Łubiance i w Butyrkach. W styczniu 1940 roku, skatowany, napisał list do ówczesnego premiera ZSRR Wiaczesława Mołotowa: „Mnie tu bili (...) kładli na podłodze twarzą do ziemi i gumową nahajką bili po piętach i plecach. (...) ból był tak intensywny, że czułem, jakby lano mi wrzątek na chore, wrażliwe miejsca. Wyłem i płakałem z bólu. Śledczy cały czas groził: »Nie będziesz pisał (czyli zmyślał), będziemy znów bić. Zostawimy ci głowę i prawą rękę, a resztę zamienimy w krwawy ochłap«. I wszystko podpisywałem. Odwołuję wszystkie zeznania, bo były wymuszone biciem. I błagam Was, szefa rządu, uratujcie mnie, przywróćcie mi wolność. Kocham moją ojczyznę i oddam jej wszystkie siły ostatnich lat życia”.
1 lutego 1940 roku odczytano Meyerholdowi wyrok Wojennego Kolegium Sądu Najwyższego: śmierć przez rozstrzelanie. Wcześniej podpisał go Stalin, a wykonał osławiony kat NKWD major Wasilij Błochin (ten sam, który mordował osobiście także polskich oficerów w Katyniu). W 1955 roku, już po śmierci Stalina, Meyerholda zrehabilitowano, ale prawdziwą datę śmierci oraz jej przyczynę podano dopiero w 1987 roku.
Meyerhold nie dowiedział się po aresztowaniu, że jego żona Zinaida Reich w nocy z 14 na 15 lipca 1939 roku została brutalnie zamordowana przez agentów NKWD. W tym czasie kierował nimi już Ławrientij Beria, który zajął miejsce Jeżowa. „Krwawy karzeł” wykonał okrutną misję czystek i okazał się zbędny. Został aresztowany i oskarżony o to samo, co Meyerhold – współpracę z obcymi wywiadami i planowanie spisku na życie Stalina. Poddano go także torturom. 4 lutego 1940 roku, czyli dwa dni po zgładzeniu Meyerholda, wyrok śmierci na Jeżowie wykonał również major Błochin. Propaganda radziecka starannie zatarła ślady po potężnym jeszcze tak niedawno komisarzu. Wyretuszowano nawet jego maleńką postać ze zdjęć ze Stalinem.
Michaił Bułhakow na przełomie lat 1937 i 1938 kontynuował prace nad rękopisem Mistrza i Małgorzaty. Fragmenty czytał przyjaciołom. Nie mieli nadziei, że powieść uda się opublikować. W związku ze zbliżającymi się 60. urodzinami Stalina pojawił się pomysł napisania sztuki o jego młodości. Bułhakowa namawiał na to MChAT. Pisarz myślał, że być może dzięki dramatowi zyska przychylność Stalina, co pozwoli wydać Mistrza i Małgorzatę. Plan okazał się naiwny. Sztuka pt. Batumi powstała, ale nie znalazła uznania w oczach głównego bohatera. Podobno Stalin miał powiedzieć Niemirowiczowi-Danczence: „Batumi uważam za bardzo dobrą sztukę, ale wystawiać jej nie można”. Wolał budować mit genialnego przywódcy, w którym nie było miejsca na młodzieńczą rewolucyjność (skądinąd pełną ciemnych plam). 13 lutego 1940 roku Bułhakow po raz ostatni podyktował żonie Jelenie poprawki do Mistrza i Małgorzaty. Miesiąc później umarł, udręczony chorobą nerek. Jego dzieło życia ukazało się dopiero w latach 60.
W 1938 roku premierę miała inna obok Świat się śmieje słynna radziecka komedia, do której Nikołaj Erdman również napisał scenariusz – Wołga, Wołga. Ale pisarz nadal nie mógł oficjalnie wrócić do Moskwy. W czasie wojny radziecko-fińskiej upomniał się o niego Beria, który potrzebował utalentowanych autorów do Zespołu Pieśni i Tańca NKWD. Anna Achmatowa, wielka poetka, wspominała spotkanie z Erdmanem: „Na mój widok mówi: »To pani«. Potem pije i milczy”. Po wojnie napisał scenariusze do filmów rysunkowych i fabularnych, współpracował z dyrektorem słynnego moskiewskiego teatru Na Tagance, Jurijem Lubimowem. Za życia nie doczekał się jednak rosyjskiej prapremiery Samobójcy. Zmarł w 1970 roku.
Płaton Kierżencew jeszcze w grudniu 1937 roku wezwał Bułhakowa, aby przekazać mu swoje uwagi do tekstów, które autor Dni Turbinów wtedy pisał na zamówienie. Ale już w styczniu następnego roku Stalin zwolnił Kierżencewa ze stanowiska przewodniczącego Komitetu ds. Sztuk. Musiał zadowolić się funkcją zastępcy głównego redaktora Encyklopedii Radzieckiej. Zmarł 2 czerwca 1940 roku.
Sekretarz Poskriobyszew pozostał wierny Stalinowi. Tej postawy nie zachwiało nawet to, że Beria w 1939 roku aresztował mu żonę. Nie pomogła interwencja Poskriobyszewa – kobietę rozstrzelano w 1941 roku. Stalin miał go pocieszać, że znajdzie mu inną żonę, co zresztą się stało. Dopiero w 1952 roku Stalin usunął zausznika ze swojego otoczenia. Poskriobyszewa próbowano wciągnąć w tzw. spisek lekarzy przeciwko Stalinowi, bo przecież podawał mu leki. Został zrehabilitowany, ale resztę swych dni do 1965 roku spędził na emeryturze.
Wiera Dawidowa pozostawała w intymnych stosunkach ze Stalinem do końca jego życia, choć jak wyznała, miał „ciało rzadkiej brzydoty”. „(...) podczas długich dziewiętnastu lat zmuszona byłam grać komedię, udając namiętną miłość (...) doprowadziłam do tego, że ostrożny Stalin miał do mnie całkowite zaufanie. Jeden jedyny człowiek dzielił ze mną ten przywilej: jego wierny sekretarz Poskriobyszew” – zwierzała się Leonardowi Gendlinowi, dziennikarzowi, który po latach spisał wspomnienia Dawidowej. Być może ich lekturę należy przyjąć z ostrożnością, ale w jakiejś mierze na pewno są świadectwem grozy, jaka panowała na stalinowskim dworze. Ze wszystkich bohaterów Geniusza lub osób, które w sztuce są wspomniane, Dawidowa żyła najdłużej. Doczekała upadku Związku Radzieckiego. Zmarła 2 lutego 1993 roku w wieku 90 lat.
*
Tak naprawdę 20 grudnia 1937 roku nie doszło do spotkania Stalina z Konstantinem Stanisławskim. Zaistniało ono tylko w wyobraźni Tadeusza Słobodzianka. Ale jak mówi sentencja: jeśli to nie jest prawdziwe, to jednak dobrze wymyślone.
Wojciech Majcherek
[W pracy nad tekstem skorzystałem z publikacji: Leksykon teatru rosyjskiego XX wieku Katarzyny Osińskiej, Rosjanie Jerzego Koeniga, Leksykon życia i twórczości Michaiła Bułhakowa Borisa Sokołowa, Stanisławski na nowo Marii Shevtsovej, Wyznania kochanki Stalina Leonarda Gendlina, Stalin. Dwór czerwonego cara Simona Montefiore].
Wojciech Majcherek – krytyk teatralny. Od 1990 roku pracował w redakcji miesięcznika Teatr. W latach 2005–2019 redaktor TVP Kultura. Kierownik literacki Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy w latach 2020–22, następnie kierownik Działu Literackiego Teatru Narodowego. Autor bloga Nie tylko o teatrze majcherek.waw.pl"