sobota, 30 grudnia 2023

CZEGO NIE WIDAĆ TEATR WYBRZEŻE


Minęło sporo czasu, kiedy widziałam spektakl CZEGO NIE WIDAĆ Teatru Wybrzeże i nadal o nim myślę. Nie znajduję wytłumaczenia, dlaczego ta komedia mnie aż tak bardzo zirytowała, w ogóle nie śmieszyła. Przecież tematem jest teatr, którym się interesuję. Przecież reżyseruje Jan Klata, którego praca mnie ciekawi. Może wcale nie ma znaczenia dla mnie, czego nie widać w procesie przygotowywania spektaklu(scena z próby generalnej), tego, co się dzieje na zapleczu podczas grania przedstawienia, czy już w jego regularnym przebiegu. Różnice pomiędzy tymi trzema bytami nie są duże. Panuje męczący chaos, dominuje landrynkowy kicz, wylewa się ze sceny nieznośna lekkość banału. A jednak...

Widzowie obserwując, co się dzieje na scenie, w gruncie rzeczy podglądają, a sztuka ta daje do tego okazję aż trzykrotnie. Pierwszą jest próba generalna, która jest jeszcze work in progress; wiele można zmienić, poprawić, przećwiczyć. Dopracować. Tu obserwuje się  wpadki, pomyłki, powtórki. Można podejrzeć, jak reżyser pracuje z aktorami, twórcami, z jakiego powodu coś się zmienia, ulepsza, wydłuża czy skraca. Można przekonać się jak bardzo nerwowy jest to moment, jak bardzo stresujący i w jaki sposób sobie wszyscy z napięciem przedpremierowym radzą. Czy są do grania swych ról przygotowani. Czy wpadają w panikę, krzyczą, wrzeszczą, wściekają się. Za chwilę premiera spektaklu  pod tytułem CO WIDAĆ a wszystko się rozpada. Ciągle jest w powijakach. Ułomna. Niedopracowana.

Backstage pobudza wyobraźnię. Tego, co się tam dzieje, zazwyczaj nie widać. Ale nie w tym spektaklu. Akcja na zapleczu toczy się wartko. Prywatne miesza się z teatralnym i może się wydać bardziej interesujące niż sama sztuka. Bebechy  podskórnego życia, podtekstów, napięć, emocji, interpersonalnych stają są tu pierwszoplanowe. Panuje nerwowa atmosfera, przytłacza galimatias towarzysko-zawodowych relacji. Słychać pogłos fragmentów tekstu, hałas trzaskających z impetem drzwi, żywe reakcje widowni, której oczywiście nie widzimy.  Aż trudno uwierzyć, że w takich warunkach przedstawienie może być grane.

Trzecia odsłona to zwykły przebieg spektaklu w trakcie tournee. Tym razem widać jeszcze bardziej nonszalancką, niechlujną grę aktorską, pozbawioną dyscypliny, wszelkiej kontroli. Wszystko się rozjeżdża, wali, każdy gra ot, tak, bez zwracania uwagi na innych. Trudno znieść  po raz trzeci brzmienia tekstu infantylnej farsy, obserwowanie banalnych bohaterów, ich idiotycznych póz, tyrad, lapsusów, bezładnie toczącej się akcji w słodkiej scenografii( ściana różowo-białej tapety), wytrzymywać hałas raz po raz trzaskających otwieranych- zamykanych gwałtownie jedenastu par(?!) drzwi. Zastanawianie się, kto zjadł sardynki. Co się stało, że zniknęły. Ale  w tej  części Katarzyna Figura ma mistrzowskie wejście. Gdyby wszyscy od początku tak grali, to CZEGO NIE WIDAĆ  byłoby aż nadto widoczne!

Może chodzi Klacie o absurdalność rzeczywistości, w której gramy kiepskie role byle jak z byle kim-zmanierowani, znudzeni, zepsuci. Może chodzi o chaos powszedniości, bylejakości, miernoty, który infekuje tak bardzo, tak głęboko, że nawet farsa staje się swoją ostrą karykaturą.  Co dopiero prawdziwe życie.  Brak czasu, pieniędzy, umiejętności, harmonii, zrozumienia, profesjonalizmu, sensu jest tu supergwiazdą. Jej wcielenia superbohaterem. Nie widać tego, co istotne, ważne, niebezpieczne. Jak te obrazy Rosji, Putina, wojny, nadciągającej katastrofy przemykające przez scenę niepostrzeżenie (wyświetlane wideo, żołnierz w pełnym rynsztunku wyruszający do boju), jakby pochodziły z innego porządku, obcego świata. Jak wszelki kryzys, bo nie tylko w teatrze tym spektaklem jest on mocno ilustrowany. Jak aktorzy (w kostiumach stylizowanych na więzienne pasiaki w swej roli zamknięci i w ostatniej części spektaklu we wzorze tapety, czy wszyscy ludzie, którzy biegają bezładnie, uwięzieni w kieracie absurdalnej rzeczywistości, w rolach sobie obcych, narzuconych, niechcianych.  Całkowicie rozśrodkowani, zagubieni, niezdolni do wspólnej gry,  do współdziałania, co przyniosłoby sukces. W tym sensie jest to ostra krytyka cywilizacji Zachodu, która przyspiesza w swym pędzie, galopuje na oślep, zapętla się coraz bardziej i bardziej (jak w filmie CZYŻ NIE DOBIJA SIĘ KONI? S.Pollacka, TANGO Z.Rybczyńskiego, WESELE A.Wajdy), zmierzając nie wiedzieć do czego, gubiąc po drodze wszystko, co najważniejsze. Godność, cel, złoty róg. Człowieczeństwo.

Rezygnacja z dostrzegania i mierzenia się z prawdą, udawanie, że jej się nie widzi lub o niej nie wie, prowadzi do degradacji. To, co się wypiera, co lekceważy albo na co się przymyka świadome/nieświadomie oczy do klęski. Co ludzi nie obchodzi z najróżniejszych powodów a co jest ważne, istotne, decyduje, by zrozumieć całokształt zjawiska/wydarzeń/życia, wniknąć głębiej, zobaczyć szerzej, przeżyć intensywniej funduje upadek. Wybiera się przyznanie do akceptacji chaosu  dla wygodnego uzasadnienia bierności, wycofania. Bo wiedza wymusza zaangażowanie, zajęcie stanowiska, wykonanie pracy. Rodzi sprzeciw wobec absurdów, miałkości egzystencji i głupoty ludzkiej. Uzasadnione są więc w tym wypadku pytania: Z czego się śmiejecie? Z samych siebie? Przede wszystkim z mentalności serfujących na fali lekkości bytu; łatwego znieczulenia, przyjemnego funu, bezbolesnego samozadowolenia. 

Wspomnienie tego spektaklu nadal budzi we mnie mieszane uczucia, bo zakleja usta słodyczą landrynki(scenografia, kostiumy, kołowrót scenicznej narracji), budzi niezdrowy apetyt na nieosiągalne sardynki. Każe szukać  w mętliku scenicznym, co funduje światu w potrzebie, w kryzysie wyhodowana na głodzie  konsumpcji bezsilność, poczucie niepewności (z niezliczoną ilością wejść-wyjść awaryjnych), usiłująca za wszelką cenę, tego co trzeba nie zobaczyć, nie zrobić, nie powiedzieć. Co widać. Do bólu widać!




fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

niedziela, 17 grudnia 2023

MATKA I DZIECKO TEATR WARSAWY

 

Spektakl Teatru WARSawy MATKA I DZIECKO autorstwa Jona Fossego( Nobel 2023) w reżyserii Adama Sajnuka opowiada o przypadku rodzica, który porzuca swoje dziecko i nie utrzymuje, bo nie szuka, z nim kontaktu. Konfrontuje i obnaża-łącząc na mgnienie dwa byty równoległe, które bliskie biologicznie są tak naprawdę sobie obce-wielką samotność, brak relacji, więzi, uczuć, które są wynikiem świadomej decyzji kobiety pragnącej żyć na własnych warunkach, w wolności, swobodzie, niezależności. Ucieka ona od rodziny, porzuca miejsce urodzenia, odrzuca świat wartości, jaki reprezentuje, bo go nie akceptuje. Obraz prowokuje rozważania o tym, jak to jest możliwe, że  dojrzałe osoby, biologiczna matka i dorosły syn, nie mają sobie nic do powiedzenia, nie potrafią być ze sobą. Spotkanie jest więc krótkie, nie prowadzi do zmiany czegokolwiek. Przeszłości nie można zmienić, przyszłości nie ma w czym zakotwiczyć. Może tak naprawdę chodziło o to, że się oboje zobaczyli, przez chwilę byli razem.  Warto podkreślić, że z inicjatywy syna.

On, doskonale wykształcony(dwa fakultety: z filozofii i literatury), wychowany przez cudownych, ciepłych dziadków i ojca, który założył kolejną rodzinę, emanuje siłą spokoju, opanowania, pewności siebie. Cokolwiek czuje i myśli, doskonale to ukrywa. Ona, piękna, wyemancypowana kobieta sukcesu, z żelazną konsekwencją realizująca swój plan kariery i życia, jest emocjonalnie jego przeciwieństwem. Spotyka się ogień z wodą. Maciej Czerklański, statyczny w swej posturze, w postawie niewzruszony jak skała, jest synem, który już samą obecnością wywołuje w matce niepokój, zdenerwowanie, prowokuje wspomnienia, spowiedź, wyjaśnienia, irytujące zachowanie. Matka Kamilli Baar, elegancka, wyzywająca, na wskroś nowoczesna kobieta, nie do końca panuje nad sytuacją. Broni się jakby była oskarżana, zachowuje się wyzywająco. Dobitnie podkreśla motywacje swoich decyzji, mocno uzasadnia nieustępliwość w realizacji dokonanych wyborów. Może wydać się, że mimo wszystko jest słaba, żałosna, paradoksalnie przegrana. Miota się na  krwistym dywanie, czerwienią pełzającym wysoko po ścianie, raz po raz układa kwiaty w wazonie, sięga ciągle po papierosa, zakłada i zdejmuje okulary, nerwowo pije whisky, kompulsywnie je banana, poprawia makijaż, tańczy, ni stąd ni zowąd się opala przy kwarcówce. Wszystko po to, by zagadać niepokój, zagłuszyć dotykające ją poczucie winy, ukryć zmieszanie. Na próżno i niepotrzebnie. Syn ją rozumie, akceptuje, nie musi wybaczać. Zrobił to, czego ona nigdy nie zrobiła; odwiedził ją, bo chciał ją tylko zobaczyć. Gdy spotykają się oboje są już dojrzali. Syn doskonale ukrywa swoje emocje. Matka przeciwnie, nie jest w stanie. Można odnieść wrażenie, że dziecko sprawdza, że nie potrzebuje matki, ona, że nie potrafi być z synem. Oboje-tak bardzo nie znający siebie-są bardzo bliscy sobie. Wychowani przez tych samych ludzi, w tradycyjnej rodzinie, są silni, wolni, każde idzie własną drogą. Potrafią znieść wszystko.

Spektakl uzmysławia, jak łatwo można usunąć drugiego człowieka- nawet tego krew z krwi, kość z kości, zakładamy, że nową wersję lepszego a może nawet najlepszego siebie(dziecko)- z własnego życia i niekoniecznie chodzi o usunięcie ciąży. Wystarczy wyjechać, zerwać kontakt, odciąć się. Jakby ta najgłębiej zakodowana obecność miłości, przynależności w sercu, pamięci, genach mogła być do cna wymazana. Do jakiego poziomu rozumienia, do jakiej intensywności czucia redukuje się odpowiedzialność za drugiego człowieka, by być pewnym tego, że inaczej nie można postąpić? Chyba tylko wtedy, gdy się wie na pewno, że samemu się mu zagraża, bo będąc z nim w znienawidzonym miejscu, narzuconym stylu życia, doprowadzi się go do destrukcji. Być może to jest taki przypadek. Matka dokonuje aborcji całej przeszłości: rodzinnej, rodzicielskiej, stylu życia, miejsca, w którym się wychowywała, bo to ją niszczyło i unieszczęśliwiało. Nie mogła być pewna, że się jej uda nowe, inne, wspaniałe życie ale zaryzykowała, podjęła decyzję i w niej trwała. Przerażające jest jednak, gdy się pomyśli, że zafundowała dziecku to od czego sama uciekła. To był naprawdę dramatyczny wybór, bo stanowił olbrzymie obciążenie. Być może sądziła, że w dorosłym życiu syn, podobnie jak ona też będzie w stanie zrobić, co zechce. Wybierze dobre dla siebie życie. 

Czy to spotkanie matki z synem się udało? Na pewno było sprawdzianem. Samo w sobie postawiło matkę w stan oskarżenia. Zanurzyło w morzu wątpliwości. Jeszcze raz, gdy zamierzone cele w życiu osiągnęła, pokazało, że i tak wszystko się dokonało a ona po chwili, już w samotności, otrząsnęła z siebie emocje, zrzuciła napięcie i zapatrzona w panoramę tętniącego życiem miasta, paląc papierosa, uspokoiła się. Wyciszyła. Była znów kobietą, nie matką. Syn odszedł, jak winny odchodzić dzieci w świat-już dorosłe, skazane na samodzielne kształtowanie swego życia. Gdy ostatecznie odcięły pępowinę łączącą je z rodzicami, głównie matką. 

W swej sztuce Jon Fosse, dzięki precyzyjnej reżyserii Adama Sajnuka, powściągliwej ale wymownej scenografii i kostiumom Katarzyny Adamczyk, budującej nastrój muzyce Michała Lamży, sugestywnemu światłu Dariusza Adamskiego dowodzi, że co  na pierwszy rzut oka wydaje się różne, szalone, dziwne, tak naprawdę jest takie samo, normalne, proste. Autor i twórcy spektaklu sugerują, że obojętność, obcość, wycofanie jest maską niepokoju, lęku, miłości. Pokazują, że każdy stanowi samotny byt, tworzy wsobny świat skazany wyłącznie na wiarę w siebie. A to, co najważniejsze jest niewypowiedzialne. Dlatego tytułem jest MATKA i DZIECKO. Cokolwiek zdarza się, jedno ma wpływ na drugie, każde żyje w drugim, jest w niepojęty sposób nierozerwalną- czasem cudowną, czasem przeklętą, nigdy jednoznaczną - jednią. 


MATKA I DZIECKO  JON FOSSE

Reżyseria: Adam Sajnuk
Scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
Opracowanie muzyczne: Michał Lamża
Światło: Dariusz Adamski
Tłumacz: Halina Thylwe

Obsada:
Kamilla BAAR
Maciej CZERKLAŃSKI

Zdjęcia: Sara Niedźwiecka

piątek, 15 grudnia 2023

POLOWANIE NA OSY.HISTORIA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE TEATR STUDIO

Na początku było bestialskie morderstwo 22-letniej Jolanty Brzozowskiej, dokonane podczas napadu rabunkowego przez troje ludzi o cztery lata od niej młodszych, później proces sądowy, który skazał ich na dożywocie. Spektakl POLOWANIE NA OSY. HISTORIA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE wyreżyserowany przez Natalię Korczakowską z dramaturgią Marcina Cecko w Teatrze Studio w Warszawie, oparty na faktach( książka Wojciecha Tochmana HISTORIA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE) przedstawia przebieg i okoliczności zbrodni oraz skutki dla Moniki Osińskiej, które uznaje za niesprawiedliwe, bezduszne, nieludzkie. Oddając głos jednemu z katów, bierze go w obronę, kwestionując zasadność wyroku sądowego, upominając się dla niej o godne traktowanie, wyraża zdanie, że dożywocie dla młodych ludzi jest krzywdzące. Więcej, poprzez tytuł upomina się o przypadki temu podobne, sugerując, że historia Moniki Osińskiej nie jest przypadkowa, nie jest jednostkowa. Wizualizuje zderzenie jednostki z systemem, jej przegraną. Bez przebaczenia.

Właściwie nic nie dowiadujemy się o ofierze poza opisem maltretowania jej ciała przez troje oprawców, którzy, jak twierdzą, przyszli tylko ukraść pieniądze na studniówkę, bez zamiaru mordowania ze szczególnym okrucieństwem. Jolanta wykorzystana jest we wzruszającej scenie, gdy złamana więziennym życiem Osa przytula się do niej w pozycji embrionalnej. Obie stapiają się w jednię-ofiarę traktowaną bez litości, z zimną krwią.  Obie stają  się w niej  bolesnym wyrzutem, mocnym oskarżeniem tych, którzy do tego dramatu dopuścili. 

Spektakl zajmuje się nie przyczynami, które doprowadziły do zbrodni Jolanty, tylko po jej morderstwie zbiorową zbrodnią na Osie. Krytykuje media, które manipulują informacją szukając sensacji w celu podniesienia oglądalności, stygmatyzuje kuzyna ofiary, który okazał się hochsztaplerem, oskarża wymiar sprawiedliwości o brak niezawisłości, niezależności, bezstronności w sprawie obiektywnego wyjaśnienia zbrodni i wymierzenia sprawiedliwej kary, obrońcę wchodzącego w rolę prokuratora, opresyjną służbę penitencjarną, nieskuteczny proces resocjalizacji, bezduszną, pozorowaną opiekę psychologiczną(kompletnie nieprofesjonalna psycholożka), opinię publiczną żądną krwi a nie prawdy. Podkreśla znaczenie nieobecnego ojca, podporządkowanej mu prymitywnej matki. Sztuka dowodzi ich winy za skazanie Osy na dożywocie, na wieczną samotność, bo zawsze była sama. Przeprowadza dowód na to, że nie chodziło o sprawiedliwość ale o zemstę. 

Twórcy konsekwentnie wykluczają jej udział własny w zbrodni. Jakby była ubezwłasnowolniona mentalnie. To ciekawe, że wszyscy są tu winni, a ona, choć się przyznaje, postrzegana jest jako ofiara złego wychowania, systemu edukacji, ignorowania przez rodzinę, szkołę, znajomych, instytucje. Wychodzi na to, że zawsze biernie uczestniczyła w nie swoim życiu. Jednak, jeśli życie jest wartością samą w sobie, to ona nadal żyła, a Jola, na której złamał się kij bejsbolowy oprawcy, okaleczona z wieloma ranami ciętymi, z podciętym gardłem, dławiąc się własną krwią umarła. Ale przecież jej cierpienie nie trwało dwadzieścia siedem lat z opcją na dożywocie. Właściwie Jola cierpiała krótko, a Osa długo. To jest rzeczywiście głęboko niesprawiedliwe. Krzywdzące. 

Spektakl jest sprawnie wyreżyserowany. Imponuje bogactwem efektów specjalnych, elektroniki, pomysłów inscenizacyjnych adekwatnie wizualizujących zamęt komunikacyjny, chaos informacyjny towarzyszący procesowi przedstawiania okoliczności i następstw zbrodni. Z jednej strony umożliwia celne, wyraziste  sformułowanie komunikatu, z drugiej, paradoksalnie, różnorodnością użytych środków kradnie uwagę swą atrakcyjnością, może odciągać uwagę od prezentowanych treści.  (multimedia Marka Kozakiewicza, sztuczna inteligencja, gry video, telewizja, rap The Blu Mantic & L.Ø.V. Music Group), Funkcjonalna,  pomysłowa scenografia i kostiumy Marka Adamskiego tworzą idealny kontekst dla przedstawianej akcji. Prawie całą scenę zajmuje metalowa klatka, metafora świata Osy, synonim uwięzienia, opresji, kary. Jakby całe życie głównej bohaterki toczyło się pod dyktando konieczności, na które nie miała wpływu.  Olbrzymie ekrany po obu stronach sceny służą do projekcji live, pozwalających na skadrowane zbliżenia, czyniąc rzeczywistość wyolbrzymioną, przerysowaną, rozsadzoną ukrytymi motywami, intencjami, wymową. Jakby technologia prowadziła własne śledztwo, akcentowała to, co sama uważa za ważne. Podobnie wykorzystana jest ogromna ściana- konstrukcja  znajdująca się za klatką, na szczycie której też toczy się akcja, podkreślając treści o tym, co obiektywnie-nieuchronne, nieuniknione, niewzruszone- bo narzucone z góry. Multimedia z różnych perspektyw uzupełniają sceniczną narrację, w dużej mierze dominują, w swej ekspansji narzucają swój punkt widzenia. 

Aktorstwo w tym spektaklu jest ważnym atutem walki sztuki o stawianą w nim tezę. Bardzo przekonujący jest Bartosz Porczyk grający demonicznego obrońcę wchodzącego w rolę prokuratora, perwersyjnego macho prezentera telewizyjnego, stosującego mobbing i molestowanie seksualne wobec swej asystentki, tu Mai Pankiewicz, doskonałego tancerza w choreografii Ramony Nagabczyńskiej i Karoliny Kraczkowskiej. Fascynujący jest ten lapidarny, dramatyczny duet Bartosza Porczyka i Wiktorii Kruszczyńskiej w klatce więziennej. Dominika Ostałowska cudownie aktorsko kreuje wybitną reporterkę Lidię Ostałowską- zaangażowaną, współczującą, ciepłą, profesjonalną. Ewelina Żak zmanierowaną, gwiazdorzącą Senatorkę czy gwałconą żonę, kobietę zdesperowaną, przerażoną więźniarkę. Genialnie oziębła psycholożka Sonii Roszczuk w aparycji, ekspresji ciała i ducha mrozi swą bezdusznością, agresją profesjonalizmu wymierzonego przeciw swojej pacjentce. Idealnie wpisuje się w chordę społeczności otumanionej głodem sensacji, zemsty, odwetu, która poczuła krew. Wiktoria Kruszczyńska, debiutująca w tej sztuce rolą Osy, gra postać zagubioną, wycofaną, zaskoczoną wszystkim, czego doświadcza, w całkowitej opozycji do kreowanej w portrecie medialnym, sądowym wyrachowanej, przebiegłej, okrutnej przywódczyni kolegów-zabójców, która skazana została na dożywocie. Obserwujemy w spektaklu nieszczęsne dziecko, nieświadome swej winy, siebie samej. Samotne, zagubione, skrzywdzone.  W końcu uznaje swoją winę, zastrzegając, że dwadzieścia pięć lat więzienia to wystarczająca kara. Daniel Dobosz w roli szwagra Jolanty to obleśny typ, starający się zbić jak największy kapitał na tej zbrodni. Skutecznie manipuluje, z uporem podjudza, napastliwie atakuje. Świetnie wizualizuje ślepą na prawdę zemstę. Podobne pobudki prezentuje jasnowidz Roba Wasiewicza stosujący swoje czary mary. Każda postać w swych intencjach gra na siebie, nie bacząc na sprawiedliwość. Z zaciekłością prezentuje swój punktem widzenia, z uporem narzuca swoją narrację.


Właściwie obserwujemy w teatrze przeprowadzenie dowodu na to, że wyrok dożywocia, szczególnie dla osób nieletnich, jest niesprawiedliwy, nieludzki. Czy słusznie? Oczywiście podkreśla się dobitnie, że Osa czuje się winna, że inni też tak uważają, ale kwestionują zasadność dożywocia. Rozwodzą się nad katuszami, jakie przychodzi skazanej przeżywać w więzieniu. Sugerują, że kara jest niewspółmierna do popełnionego czynu. Nadal nie wyjaśniono jednak, dlaczego zachowywała się z taką obojętnością w czasie zbrodni, mimo, że odtworzona jest wizja lokalna, a Osa po więzieniu chodzi z kijem bejsbolowym, co dowodzi, że to co się stało, odcisnęło na niej głębokie piętno. Nic nie zrobiła; ani nie powstrzymywała bezpośredniego zabójcy, ani nie wezwała pomocy, wydała ukradzione pieniądze na ubranie, poszła jak nigdy nic na studniówkę. Widziała przecież maltretowaną, dobijaną brutalnie, niewiele od niej starszą ofiarę. Skąd te psychopatyczne odruchy, niezrozumiałe zachowanie, nie wiadomo. Nie dowiemy się.

Po obejrzeniu spektaklu rodzi się pytanie, czy aby po kilku dekadach od prawdziwych wydarzeń  nie jest on przewodem dowodowym, tym razem sztuki, opowiadającym się za skazaną, paradoksalnie, perfekcyjnie skonstruowaną, poprzez emocje nadal działającą agitacją. Bo przecież nie manipulacją. Zachwiane są w sztuce proporcje w przedstawieniu i uwiarygodnieniu przyczyn oraz okoliczności zbrodni, tak bestialskiej, spontanicznej, okrutnej oraz jej równie niesprawiedliwych, jak dowodzą twórcy, dla Osy skutkach. W momencie zbrodni, życie Joli się zakończyło a los Osy ostatecznie dokonał. To czyn o tym decyduje. Czyn jest miarą właściwą nie indywidualne spekulacje, oceny, odczucia. Spektakl natomiast całkowicie zajmuje się tym, co i dlaczego dzieje się po zbrodni. Czy jest to właściwe, słuszne i sprawiedliwe. Otóż oczywiście nie jest, bo zło, które się dokonało jest aktem założycielskim konsekwencji, jakie by nie były. Intencje twórców spektaklu są, jak sądzę, zbieżne z konstatacją Trumana Capote, autora Z ZIMNĄ KRWIĄ, ale też Krzysztofa Kieślowskiego, reżysera filmu KRÓTKI FILM O ZABIJANIU, którzy swą sztuką walczyli z karą śmierci. Ich dzieła podobnie dotyczą niezrozumiałej zbrodni, jej potworności, braku głębszych motywacji morderców, surowości  wyroku sądu, bezduszności instytucji, oczekiwań opinii społecznych, które wymierzają niewspółmiernie nieludzką karę za dokonany nieludzki czyn-zrównują wyrok z czynem. Dotyczą więc rozważań o tym, że zbrodnia rodzi zbrodnię. Zło skutkuje złem. Bo osąd żywych-zamordowani milczą, ani nie oskarżają, ani nie bronią- nie jest miłosierny. Nawet zrozumiawszy, co się stało, nikt nie wybacza winy, nie rezygnuje z surowej kary (oko za oko,..., śmierć za śmierć). Nie daje kolejnej szansy, bo ofiary od swych oprawców też jej nie otrzymały. W przypadku zabójstwa Joli Brzozowskiej funduje winnym dożywotnie piekło. Piekło, które dotyka również tych, którzy o nim wiedzą i są w stanie sprawić, by się ponownie gdzieś, kiedyś nie powtórzyło. Co jest słusznym ale jednak utopijnym marzeniem. Chcemy do końca wierzyć, że dobro, nawet w największym zbrodniarzu, zwycięży, doprowadzi do jego przemiany, poprawy. Nie chcemy zrezygnować z myśli, że człowiek może być do cna zły. W tej postawie też może przejawiać się pycha. Bo oto uznaje ona, że okazując litość, miłosierdzie, poradzi sobie z konsekwencjami takich decyzji. I gdy więzień wychodzi na przepustkę/zwolnienie warunkowe i znów bestialsko zabija, wlicza to w koszty swej wielkoduszności. Ofiary się już nie liczą, bo nie cierpią, nie żyją. Ma znaczenie to, co żyje, bo nadal pozostaje głównym bohaterem, ważnym rozgrywającym i rozgrywanym. Demokracja, praworządność nauczyła nas, że ci, którzy dorośli do niej, zrozumieją, wybaczą katom i wchłoną cały ból ofiary. Pogodzą się z jej nieistotnością. Bo liczą się żywi, żywi. Ci, którzy nadal mają czas, motyw, sposobność i środki. 

Spektakl w sposób mądry, ale też bardzo atrakcyjny, otwiera ważną dyskusję. Czy ją podejmiemy?

Osa wyszła z więzienia warunkowo, w końcu dostała szansę. Miała złego obrońcę. Można sobie wyobrazić, że w Stanach na pewno dobry prawnik, świetnie opłacony, najlepiej z renomowanej kancelarii, by ją uratował. Nie dopuściłby do wydania tak surowego wyroku. Strategia obrony wpłynęłaby na media a one na opinię publiczną. Zbrodnia miała miejsce  w Polsce w latach 90-tych. I, niestety, dziś w XXI wieku, nadal poluje się na Osy. Historii na śmierć i życie nie widać końca.

POLOWANIE NA OSY. HISTORIA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE

Adaptacja tekstu: Natalia Korczakowska i Marcin Cecko
Reżyseria: Natalia Korczakowska
Dramaturgia: Marcin Cecko
Scenografię i kostiumy: Marek Adamski
Multimedia: Marek Kozakiewicz
Operatorzy kamer: Gloria Grünig i Janusz Szymański
Animacje: Marcin Kosakowski
Muzyka: The Blu Mantic & L.O.V. Music Group. 
Reżyseria świateŁ: Bartosz Nalazek
Choreografia: Ramona Nagabczyńska i Karolina Kraczkowska.

Obsada: Daniel Dobosz, Wiktoria Kruszczyńska, Dominika Ostałowska, Maja Pankiewicz, Bartosz Porczyk, Halina Rasiakówna (nagranie), Sonia Roszczuk, The Blu Mantic, Rob Wasiewicz i Ewelina Żak.

Prapremiera spektaklu - 24 listopada 2023

Fot. Tomasz Ostrowski

sobota, 9 grudnia 2023

STREAM TR WARSZAWA

 

W tym spektaklu widzowie umiejscowieni są w epicentrum przestrzeni teatralnej. Dowolnie mogą zwracać się w kierunku tego, co chcą obserwować, za czym podążać, w czym uczestniczyć. Na dwóch przeciwstawnych ekranach ale też wokół obecnych toczy się akcja, nie zawsze symultanicznie. Jakby świat teatralnej narracji krążył po orbitach, współistniejąc w różnym czasie, miejscu. Każdy sam decyduje, co chce wybrać, na czym skupi uwagę. Może zainteresuje go nie tylko temat, problem, sytuacja, co uniwersalne, stałe, ważne a co zmienne, nieuchwytne, ulotne w czuciu, relacji, kontakcie, języku komunikacji. Zrozumie treści wyrażone poprzez ciało i duszę uwikłane we własne potrzeby, ograniczenia, marzenia. Dostrzeże rolę działającego na nie czasu. Doceni mit zakorzeniony w streamie współczesnej  ekspresji.

Wszystko jest w ruchu, świat, człowiek w nim się zmienia a jednak nadal podlega prawom natury. Matka + córka= więź pierwotna, chłopak + dziewczyna= relacja -przetrwanie, życie + śmierć=przemijanie to punkty stałe. Demeter z Kore powtarzają te same rytuały dorastania, dojrzewania, życia już bez siebie: matka wchodzi w okres starości, czas choroby, prowadzącej do nieuniknionej śmierci, córka zrywa z dziecięctwem, usamodzielnia się, żyje po swojemu. Tęsknota Demeter za Kore i jej lęk o dziecko to odwieczny syndrom pustego gniazda, trudności z emocjonalnym pogodzeniem się z sytuacją gdy dziecko musi odejść, usamodzielnić się, odnaleźć swoje miejsce. Zmaganie się Kore z życiem prowadzi do klęski, bo jej  wirtualna egzystencja jest jałowa, miłość prawdziwa z mężczyzną, kochającym tylko siebie Narcyzem, niemożliwa. Brakuje w nim sensu, treści i zakotwiczenia gdy jedynym dowodem na istnienie jest wirtualna rzeczywistość, multimedialna przestrzeń a ludzie stają się awatarami. Tak więc otrzymujemy krytyczną wizję współczesnego świata. Strumień świadomości przepuszczony przez pryzmat zachodzących zmian.

Aktorsko spektakl jest bezbłędny. Ciepła, czuła, wzruszająca Maria Maj przedstawia nam Demeter, boginię płodności i figurę kobiety i matki, tracącą kontakt i kontrolę nad dzieckiem, które nie daje sobie rady, nieuchronnie zmierza ku samobójstwu. Aktorka przedstawia nam osobę głęboko nieszczęśliwą, bo zmiany, czas pozbawia ją wszystkiego-urody, zdrowia, szczęścia-skazują na samotność w najtrudniejszym okresie życia, starości. Maria Byczkowska w roli Kore, charakteryzuje funkcjonowanie i formatowanie  młodych ludzi przez życie w społeczności rzeczywistości wirtualnej, instynktownie tęskniącej za naturą. Mateusz Górski to współczesny Narcyz. Nie tylko mężczyzna ale i człowiek skoncentrowany egoistycznie na sobie. To typ egotyczny niezdrowo zafascynowany śmiercią.

Katarzyna Minkowska kreuje napięcie pomiędzy światem rodzicielskiej miłości i troski, który odchodzi a światem dzieci mającym się dopiero rozwinąć(Demeter, Kore), pomiędzy pragnieniem miłości bliźniego swego a miłością własną (Kore, Narcyz)- w każdym przypadkach są to egzystencje samotne i martwe. Bez przyszłości. Ten rozziew pomiędzy potrzebami a tym, co może się spełnić ma wymiar dramatyczny. Zacierają się granice kanoniczne wyznaczone przez kodeksy moralne, estetyczne, prawne, unieważniają wartości tradycyjne, które kultywuje dom, rodzina, wiara, zrywają relacje uczuciowe, emocjonalne, rodzinne, bo ważna jest akceptacja nie bliskich, znanych sobie osób a anonimowych internautów, nie wymierne życie a stworzona narracja-fantazja w sieci, nie prawda a iluzja. Reżyserka, która jest autorką scenografii i tekstu sugeruje, że wszyscy znajdujemy się w streamie czasu, wszelkich zmian, w procesie adaptacji do nowej rzeczywistości, która stawia więcej pytań niż daje satysfakcjonujących odpowiedzi. Rozpad starego świata nie gwarantuje szczęścia w nowej wspaniałej rzeczywistości. Raczej obnaża meandry ewolucji mentalnej, mielizny społecznościowego stylu życia w przestrzeni wirtualnej, pułapki nowinek technologicznych. Bardzo bolesnych, bardzo trudnych do zaakceptowania. Bo człowiek uwięziony między mitem a rzeczywistością, wbrew oczekiwaniom, paradoksalnie zanurzony w pełnej wolności, może przestać mieć na cokolwiek wpływ. Smutna to konstatacja, tragiczna perspektywa, dramatyczny koniec. Jak testament Kore, jak ostatni obraz spektaklu, gdy Demeter -w żałobie po córce, umierająca, samotna- pozostaje w (grobowca)  pustej przestrzeni jedynie w towarzystwie pluszowych zabawek.



STREAM
Twórcy i twórczynie:
reżyseria, scenografia i tekst: Katarzyna Minkowska
tekst i dramaturgia: Tomasz Walesiak
muzyka: Wojciech Frycz
dramaturgia ruchu: Aneta Jankowska
kostiumy i scenografia: Julita Goździk
asystent scenografki: Łukasz Mleczak
video: Agata Rucińska
koncepcja i wykonanie ciała Demeter i popiersia Kore: Agnieszka Adamska i Julita Goździk

Obsada: Martyna Byczkowska (Kore), Mateusz Górski (Narcyz), Natalia Kalita (Epione), Maria Maj (Demeter), Paweł Tomaszewski (Hades)
.
Debiut TR
Spektakl powstał w ramach nagrody Debiut TR, powołanej w 2015 roku. Wyróżnienie przyznawane jest co roku na Forum Młodej Reżyserii, organizowanym przez Akademię Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie.


fot. materiał teatru, Maciej Jaźwiecki

sobota, 2 grudnia 2023

OPOWIEŚCI NIEMORALNE TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE



OPOWIEŚCI NIEMORALNE w reżyserii Jakuba Skrzywanka, trzy obrazy-rozważania-stylizacje dotyczące sfery seksualnej człowieka, bardziej potrzeb jego ciała, ale przecież chcąc, nie chcąc i ducha, w efekcie relacji międzyludzkich i relacji człowieka z naturą, prowadzą do konstatacji, że tak naprawdę wszyscy pragniemy tego samego. Jakkolwiek przejawia się dążenie do poczucia szczęścia, spełnienia, zaspokojenia, chodzi ciągle o to samo: o bliskość, czułość, kontakt. O marzenie przeżywania trudno definiowalnej więzi, która jest mocna, szczera i prawdziwa. Autentyczna. Bo najważniejsze jest, gdy znajdujemy w drugim człowieku siebie. Dlatego go kochamy, dla niego się poświęcamy, razem z nim jesteśmy. Istotne jest, by poznać i zrozumieć siebie w innym, obcym, wykluczonym. Ale prawda jest o wiele bardziej skomplikowana. Tęsknimy po wieczność za nieosiągalnym ideałem a zaspokajamy się płytką namiastką. Moralność bywa kontrowersyjna, gdy za tarczą słusznej poprawności jest do szpiku kości zepsuta, boleśnie niemoralna.

Trzy historie -o tradycyjnym systemie (dom, kościół), idei wolności(sprawa Polańskiego) i powrotu do raju utraconego (symbioza z naturą) -są niemoralne, bo człowiek/świat w nich tak naprawdę wykorzystuje, gwałci, zniewala. Odrzuca świadomość, że robi to sam sobie, ignoruje fakt, że niszczy siebie, bo czynienie krzywdy jest destrukcyjne. Życie to gra sprzecznych potrzeb, interesów, wartości, nie wszystko jest takie, jakim się wydaje, człowiek niesie w sobie wzniosłe dobro i obłudne zło, ma czułą duszę i materialne ciało. Czy jest to młoda dziewczyna(Ewa= córka, Samanta Geimer,=ofiara Polańskiego), żona( mąż się nią znudził ), ksiądz(spowiedź dziewczyny go podnieca, domaga się intymnych szczegółów, wywiera silną presję), własne ciało(masturbacja), przyroda (drzewa, rośliny) wygrywa przemoc.  

Pierwsza część to obraz klasycznej rodziny w uścisku norm religijnych. Klaustrofobiczny, duszny dom fasadowo kościelny, święty to bezpieczny, pruderyjny, szorstki mikroświat próbujący narzucać ludziom niewzruszalne ramy presji systemów moralnych. Funduje wstyd, wzmaga poczucie winy. Uniemożliwia szczęście, radość, szczerość w relacjach. Dowodzi, że trzymanie się sztywnych zasad jest niemożliwe. Tu rządzi patriarchat, siła instytucjonalnych norm i zasad. Ta opowieść sceniczna inspirowana jest powieścią  DZIEJE GRZECHU Stefana Żeromskiego i jej ekranizacją Waleriana Borowczyka.



Druga opowieść BESTIA, rekonstrukcja  wydarzeń z 1977 roku oparta na materiałach procesowych w sprawie gwałtu Samanty Geimer przez Romana Polańskiego, demaskuje potworność wykorzystywania nieletnich, łatwość krzywdzenia dla zaspokajania chuci, zachcianki, perwersji. Akt seksualny to czysta pornografia w cywilizowanym, kulturotwórczym, przesiąkniętym chaosem świecie. Historia podejmuje temat bezwstydu, braku odpowiedzialności, kary. Bagatelizowania konsekwencji. Pokazując sferę seksualną człowieka z perspektywy absolutnej wolności dowodzi, że nie jest on w stanie zaspokoić swoich naturalnych potrzeb. Wolność nie rozwiązuje problemu samotności, cierpienia, Jeśli seks kojarzy się tylko i wyłącznie z cielesnością, jest wypreparowanym aktem brania nie zrekompensuje deficytów emocjonalnych, uczuciowych i duchowych. Człowiek staje się synonimem przedmiotu z krótkim, często jednorazowym okresem przydatności. Obiektem, który można co najwyżej traktować instrumentalnie, bezdusznie. Wolno nań zapolować, użyć go, by natychmiast odrzucić, zapomnieć. Przerażające jest to, że z gruntu niemoralne zachowanie nadal próbuje się usprawiedliwiać, bagatelizować, tłumaczyć. Manipulacyjnie dowodząc, że właściwie nic się nie stało.

Trzeci obraz GOTO-WYSPA MIŁOŚCI wizualizuje całkowitą alienację i wynaturzenie człowieka, paradoksalnie na łonie natury. Akcja dzieje się na wyspie, na powrót w Raju Utraconym, gdzie człowiek zaspokaja swoje potrzeby wyłącznie poprzez kontakt z przyrodą. Społeczność jest zatomizowana, poddaje się rytmowi eko otoczenia, jedynie bio relacji. Człowiek człowiekowi w ogóle nie jest potrzebny. Staje nagi wobec siebie i świata, bezwstydny i wyzwolony, nie może być już bardziej sam. Bez człowieczeństwa, norm i zasad, cywilizacji wyposażony jest tylko w instynkt. Czyni sam siebie integralną częścią przyrody, świata ale prymitywny, obojętny pozostaje wobec siebie i tego świata całkowicie bezbronny i słaby. Przybyły na wyspę nowy jej mieszkaniec, zapoznawszy się z tym nowym wspaniałym uniwersum, próbuje zrozumieć czego tak naprawdę chce, na czym mu zależy, czego mu brakuje. Pożąda tego, co wyparł i od czego się uwolnił. Rozdarty pomiędzy pragnieniem a spełnieniem, cierpi. Wiecznie rozczarowany, niezaspokojony, egocentryczny. Samotny.

Niemoralność człowieka wynika z czynienia krzywdy, nieważne czy nieświadomie czy z premedytacją. Gdy  ruguje siebie z drugiego człowieka, kimkolwiek by ten człowiek był czy ze świata, jakim by ten świat nie był. Niemoralność świata wynika z czynienia krzywdy człowiekowi, gdy w imię dobra, piękna, prawdy słuszności kastruje jego wolną wolę, nie ufa mu i restrykcyjnie wyznacza granice, definiuje co jest właściwe a co nie i bezwzględnie swe prawa egzekwuje. Gdy człowiek nie potrafi się w nim odnaleźć i ocalić a świat nie chce go zrozumieć i się zmienić. 


Spektakl jest interesujący, bardzo dobrze wyreżyserowany przez Jakuba Skrzywanka. Czytelny scenariusz, którego współautorem jest reżyser, i konsekwentna dramaturgia Weroniki Murek, trójdzielna scenografia i reżyseria światła Agaty Skwarczyńskiej, pomysłowe kostiumy, szczególnie przezroczyste z pierwszej części spektaklu,  Joanny Hawrot, sugestywna, odważna choreografia Agnieszki Kryst oraz wideo Ioanna Marii i muzyka Konstantego Usenki wraz z równą grą całego składu aktorskiego spektaklu: Aleksandrą Bożek, Arkadiuszem Brykalskim, Michałem Czachorem, Grzegorzem Falkowskim, Andrzejem Kłakiem, Natalią Lange, Marią Robaszkiewicz tworzą opowieść o hipokryzji moralności. O jej dwuznaczności, nieskuteczności zarówno w aspekcie prawnym, jak i ludzkim. Warto się nad tym zastanowić. Wniknąć w temat głębiej. Poprzez historyczne doświadczenie ludzkości, poprzez naturę i potrzeby indywidualnego człowieka. Jak czyni to ten spektakl. Jak czyni to bohater Arkadiusza Brykalskiego w ostatniej scenie. Powodzenia:) 


OPOWIEŚCI NIEMORALNE
reżyseria – Jakub Skrzywanek
scenariusz – Weronika Murek, Jakub Skrzywanek
dramaturgia – Weronika Murek
scenografia i reżyseria światła – Agata Skwarczyńska
kostiumy – Joanna Hawrot
choreografia – Agnieszka Kryst
reżyseria wideo – Ioann Maria
muzyka – Konstanty Usenko
konsultantki scen intymnych – Agnieszka Róż i Jewgienia Aleksandrowa
asystentka reżysera – Karolina Kowalczyk


obsada – Aleksandra Bożek, Arkadiusz Brykalski, Michał Czachor, Grzegorz Falkowski, Andrzej Kłak, Natalia Lange, Maria Robaszkiewicz

***

konsultacje prawne – kancelaria DotLaw

w scenariuszu wykorzystano fragment książki „Seks w wielkim lesie. Botaniczny przewodnik dla kochanków na łonie przyrody” autorstwa Łukasza Łuczaja

fot.: Magda Hueckel

niedziela, 26 listopada 2023

ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA TEATR LUDOWY W KRAKOWIE XI FESTIWAL POLSKA W IMCE

 

Ten spektakl przywraca wiarę w potęgę artystycznej ekspresji w teatrze. W siłę prostej historii prostych ludzi. W mocne aktorstwo psychologiczne. Tak silnie działa. Tak chwyta za serce.

Studium człowieka przegranego, przemielonego przez tryby kapitalizmu u kresu kariery, życia, mężczyzny zawiedzionego przez własne nadzieje, aspiracje, marzenia,  ojca rozczarowanego przez dorosłe dzieci pokazuje kruchość ludzkich wysiłków w zapewnienie godnego bytu, szczęścia rodzinie, jej członkom. Plany Willy’ego Lomana, który ciężko pracował przez całe życie ufając systemowi, przełożonym, najbliższym, własnym wyobrażeniom, jak się okazało, całkowicie niekompatybilnym z twardą rzeczywistością, legły w gruzach. Błędne rozpoznanie własnych możliwości, wiara w ambicje rozbudzone przez system, ignorowanie sygnałów ostrzegawczych doprowadziło  do punktu gdy musiał zmierzyć się z prawdą. Słaby, wypalony, na skraju wyczerpania nerwowego w poczuciu klęski w ostatnich godzinach życia jednak nadal walczy. Miota się jeszcze między pragnieniem a niemożnością jego zaspokojenia, bo nadzieja umiera ostatnia. Na próżno. 

Smutne jest bezowocne zmaganie człowieka z nieprzyjaznym losem, własnymi niedoskonałościami, chronicznym niedostatkiem. Gdy trudno mu związać koniec z końcem. W nieustającym biegu, w znoju codzienności, w wirze ciężkiej pracy. Nie sposób pogodzić się z porażką, zaakceptować upływ czasu, co osłabia, degraduje, niszczy ciało i duszę, wszelkie relacje. A ludzi przegranych nikt nie lubi, nie akceptuje, nie chce zatrudniać gdy priorytetem jest pogoń za sukcesem, pieniędzmi, władzą. O tym wszystkim Willy nigdy nie zapomniał. Nie znajdując wyjścia, nowych sposobów zabezpieczenia przyszłości synów cierpi, miota w desperacji, w końcu ociera się o szaleństwo. Rozziew między tym, czego wymaga świat a tym, co jest w stanie Willy mu dać pozostaje tak wielki, że podejmuje decyzję o samobójstwie. Ma mało czasu. Jest rozżalony, chwyta się każdej okazji, by nie stracić ostatecznie gruntu pod nogami.  Stąd te kłótnie z dziećmi, żoną, przełożonym. Napastliwość, niecierpliwość, rozdrażnienie. Rozmowy z nieżyjącym bratem, który odniósł finansowy sukces. Życie na napędzie iluzji, wspomnień. Niegasnącej troski i miłości. Marzenia.

Piotr Pilitowski wspaniale zagrał Willy’ego Lomana. Budzi podziw wypracowane znaczącym gestem, ruchem ciała, głosem  ekstremalnie dwubiegunowe napięcie wyrażające stan psychiczny jego bohatera. Rosnąca irytacja, tłumiona agresja w końcu raz po raz wybucha. Stan przygnębienia kontrastuje z momentami euforii. Dowody miłości z aktami agresji. Stany panicznego lęku z niepokojącym spokojem. Kocha dzieci, martwi się o Biffa, do końca ma nadzieję, że mu się uda ułożyć życie. Doskonale przy tym wie, że wszystko stracone. Nie potrafi mu pomóc. Pogłębia tylko dotychczasowe problemy. Willy traci wszystko. Czuje się bezsilny, wyczerpany, skończony. Nie może jednak się z tym pogodzić. Aktor buduje postać głęboko tragiczną. Z potężniejącym lękiem leżącym u źródeł wszelkich jej działań. 

Katastrofa koncepcji na życie ojca nie byłaby tak wiarygodna i mocna gdyby nie postać Biffa kreowana przez Piotra Frasanowicza. Starszy syn Willy'ego nie godzi się na wyidealizowany obraz siebie, stworzony przez ojca. Walczy z nim, zdenerwowany, rozdrażniony gwałtownie reaguje. Z trudem panuje nad sobą. Konsekwentnie potwierdza swym zachowaniem ,działaniem, jaki jest naprawdę. Nie ma złudzeń co do rzeczywistości i na swój sposób szuka dla siebie recepty na życie(farma). Aktorowi udaje się pokazać w sposób subtelny a dobitny, że jest młodszą wersją  ojca. Dlatego tak bardzo irytują go mrzonki Willy'ego co do jego talentów. możliwości. 

Równie interesująco Beata Schimscheiner z Leną Schimscheiner grają Lenę, żonę Willy'ego Lomana. Przedstawiają kobietę dobrą, kochającą męża, łagodną, zatroskaną matkę. Wchłaniającą humory męża, tłumaczącą jego zachowanie synom nieudacznikom. Cierpi w ciszy, kontroluje wyrażanie emocji. Dba o dom, najbliższych. Nie narzeka, nie awanturuje się, zawsze obecna czeka. Po śmierci męża nie rozpacza, bo wszystkie łzy wypłakała przez całe życie. Nic jej nie zostało. Oprócz pustego domu, który jest już spłacony, oprócz wolności, która jest jej niepotrzebna. Gdy ci, których nadal kocha, odeszli. Samotność to nie wolność a pustka, której nie wypełni trwanie bez uczuć. Gdy walka z samym sobą, szarpanie z życiem zakończyła śmierć Willy'ego, kobieta siedzi przed domem bez sił, bez woli. Bez pomysłu na ciąg dalszy. Nie jest ofiarą, bo nie może nią być ktoś, kto kochał, kocha nadal. Nie poświęciła się tylko zwyczajne żyła życiem rodziny. Teraz też musi się przystosować. Gorzko jednak brzmią jej słowa o wolności. Myśli bardziej o mężu, chłopcach niż o sobie. Jej udręka się nie skończyła, nie umarła razem z Willym. Będzie w niej żyć aż do jej śmierci. Willy i Linda to awers i rewers tego samego losu, bolesna jednia znoju życia.

Małgorzata Bogajewska tworzy spektakl o mężczyźnie, głowie rodziny w potrzasku przeciętności, odrealnionej manią wielkości, w śmiertelnym uścisku wspomnień, ambicji, marzeń, bo tylko to może Willy Loman mieć na pewno. Na zrealizowanie planów zabrakło mu talentu, siły, szczęścia. Ciężka praca to o wiele za mały kapitał na sukces. Ale nie można zarzucić mężowi, że pragnie zapewnić godny byt rodzinie, ojcu, że usiłuje dbać o to, by dzieci radziły sobie, choćby w dalekiej przyszłości, człowiekowi, który marzy i stara się swoje plany zrealizować, bo chce, jak wszyscy wokół niego, osiągnąć cokolwiek więcej. Tymczasem do końca żyje w klaustrofobicznym pudełku, wśród kartonów jak bezdomny, jak biedak (doskonała scenografia Justyny Elminowskiej). Ma stary poobijany samochód i przegrane życie. I wydawałby się żałosnym głupcem gdyby nie wzbudzał litości jako zwykły, w gruncie rzeczy dobry, z gruntu nieszczęśliwy człowiek. Dzięki koncepcji reżyserki, dzięki mistrzowskiemu aktorstwu.

To wspaniale, że trwa XI FESTIWAL POLSKA W IMCE, dzięki któremu można było obejrzeć ten głęboki, piękny spektakl, tak bliski człowieka, życia. 

 ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA  Arthur Miller

Reżyseria: Małgorzata Bogajewska
Scenografia: Justyna Elminowska
Muzyka: Bartłomiej Woźniak
Asystent reżysera: Tadeusz Łomnicki
Współpraca dramaturgiczna Jan Łuć

Obsada:

Willy Loman: PIOTR PILITOWSKI
Linda, jego żona: BEATA SCHIMSCHEINER
Młoda Linda: LENA SCHIMSCHEINER (gościnnie)
Happy, młodszy syn Willy’ego: PAWEŁ KUMIĘGA
Biff, starszy syn Willy’ego: PIOTR FRANASOWICZ
Wuj Ben: KAJETAN WOLNIEWICZ
Charley, przyjaciel Willy’ego: TADEUSZ ŁOMNICKI
Howard Wagner: WOJCIECH LATO

Chłopiec : ALAN WOJTUSIK (gościnnie) / MACIEJ UHRUSKI (gościnnie)
fot. Jeremi Astaszow / mat. teatru

sobota, 25 listopada 2023

PRZYPADKOWA ŚMIERĆ ANARCHISTY TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE

 

PRZYPADKOWA ŚMIERĆ ANARCHISTY to spektakl Teatru Powszechnego w Warszawie wyreżyserowany przez Michała Zadarę na podstawie sztuki Dario Fo. Akcja przenosi nas na komisariat policji gdzie dokonuje się dekonstrukcja okoliczności śmierci, jak policja twierdziła, samobójczej anarchisty Giuseppe Pinellego, który został aresztowany w związku z zamachem bombowym. Przez trzy dni był przesłuchiwany, w końcu wyrzucony przez okno z czwartego piętra po tym jak się podobno przyznał  do stawianych mu zarzutów. Bardzo poważny temat  opresji, przemocy władzy,  jej mataczenia w wyjaśnianiu sprawy zabójstwa, bezsilności mediów przedstawiony jest na scenie przewrotnie komediowo a nawet farsowo. Bezkarny system działający według wariackich zasad obnażony jest przez osobę z wariackimi papierami. Ha, to czyste wariactwo! Ale demaskujące z zimną krwią.

Ale może w tym szaleństwie jest metoda. Tylko przypadkowo rozpoczęte śledztwo, przesłuchiwanie funkcjonariuszy policji przez mitomana,  osobę uznaną za niepoczytalną, outsidera nie podlegającego zwyczajowym przepisom prawa, w dodatku kobietę, która z impetem przejmuje inicjatywę może doprowadzić do odkrycia przerażającej prawdy. Paradoksalnie jej patologiczne kłamstwa, zaburzona osobowość, wchodzenie w rolę ofiary, manipulacyjne umiejętności wpływania na ludzi, wywierania na nich presji przyczyniają się do rozwiązania zagadki śmierci Pinellego. Pokazują w końcu wykolejony, chory, zdegenerowany mechanizm sprawowania władzy, która zamiast strzec porządku, dbać o bezpieczeństwo doprowadza do chaosu, anarchii, bezprawia. Jest zepsuta, szkodliwa, zbędna. Nieprofesjonalna. 
 
W roli przypadkowej anarchistki, która za nic ma obowiązujące przepisy, jak kameleon zmienia osobowości narzucając swój punkt widzenia,  z psychopatycznym zacięciem rozgrywa kolejne starcia, wdziera się szturmem w system i go rozsadza, z impetem śmieszy, tumani, przestrasza świat męski jest Barbara Wysocka. Schodzi ze sceny po to tylko, by zmienić kostium i natychmiast w nowej postaci przejąć rząd dusz. Podsuwa pomysły, zmienia argumenty, sugeruje alternatywne przebiegi zdarzeń, nowe narracje, zmusza policjantów do wyznań, które były dotąd tajemnicą. Jest przekonująca, uparta, napastliwa. Ta wymagająca, złożona, bogata rola- wymarzona chyba dla każdego aktora- jest doskonała. Przypadkową śmierć anarchisty przedzierzga w przypadkową śmierć anarchistki.

Barwną postać dziennikarki, Dominiki Wielowieyskiej, stworzyła Karina Seweryn. W czerwonym płaszczu, z włączonym mikrofonem uporczywie stara się zarejestrować wyznania zdezorientowanych, plączących się w swych wersjach policjantów, nastrój chaosu, mataczenia, potężniejącego absurdu. Jak czerwona kropka celownika laserowego namierza cele do likwidowania zła.

Arkadiusz Brykalski, Grzegorz Falkowski, Artem Manuilov, Oskar Stoczyński z powodzeniem kreślą metamorfozy portretów mentalnych policjantów  z różnych szczebli władzy. Obnażają niekompetencję, brak profesjonalizmu, infantylizm grupy zawodowej, która solidarnie ukrywa prawdę. Sztuka zamiast się oburzać ośmiesza. Krok po kroku zdziera maski obłudy, kłamstwa, słabości władzy, która tracąc kontrolę sama się unieważnia. Musi odejść. 

Michał Zadara wyreżyserował bardzo dobry spektakl, na co zapracował temat, zawrotne tempo, nagłe zwroty akcji, kumulujący się absurd i humor, aktorstwo w rejestrach różnorodnych osobowości. Wykorzystując fakty, które wydarzyły się we  Włoszech w 1969 roku, stanowiące  bazę sztuki Dario Fo, wydobył ich ponadczasowy potencjał dla nakreślenia uniwersalnego charakteru zdegenerowanej władzy poprzez działanie jej instytucji, funkcjonariuszy. Akcja dzieje się tu i teraz, w Polsce ale przecież też może wydarzyć się zawsze i wszędzie. Widz rozpoznaje mechanizmy systemowego przyzwolenia stosowania przemocy, wywierania presji, bezprawnego używania siły, co doprowadza do tragedii. Podążając za autorem reżyser, z nim twórcy i aktorzy, wykorzystali sarkazm. Głównym demaskatorem ośmieszanego systemu jest osoba zaburzona z glejtem nietykalności, poczuciem siły, stygmatem psychopaty, która paradoksalnie pokazuje sposób(umówmy się, że mocno kontrowersyjny) w jaki można z  nim walczyć. Barbara Wysocka udowodniła, że nie trzeba wariatką być, można ją wspaniale wiarygodnie zagrać. Sztuka to potęga!

 

PRZYPADKOWA ŚMIERĆ ANARCHISTY DARIO FO
reżyseria – Michał Zadara
adaptacja, tłumaczenie – Michał Zadara
tłumaczenie, dramaturgia – Maksymilian Nowak
scenografia – Robert Rumas
kostiumy – Julia Kornacka
muzyka – Andrzej Smolik
reżyseria światła – Artur Sienicki
asystent reżysera – Maksymilian Nowak
konsultacje merytoryczne – Krzysztof Boczek
inspicjentka – Sylwia Mączarowska

obsada – Arkadiusz Brykalski, Grzegorz Falkowski, Artem Manuilov, Karina Seweryn, Oskar Stoczyński, Barbara Wysocka

fot. Krzysztof Bieliński


sobota, 18 listopada 2023

ANTYGONA TEATR POLSKI W WARSZAWIE

 

ANTYGONA  Sofoklesa w reżyserowana przez Piotra Kurzawę w Tatrze Polskim w Warszawie  to sztuka wystawiona klasycznie-jasno, zrozumiale, przejrzyście. Nie zaskakuje, nie szokuje, nie przekracza granic dotychczasowych interpretacji. Wystawiona w scenografii nawiązującej do architektury greckiej, w kostiumie współczesnym, łączy przeszłość z teraźniejszością.  Postawy bohaterów są wyraziście nakreślone, racje współcześnie wyartykułowane, tak że nie ma wątpliwości co do ich charakteru, intencji, przekonania. Nie ma ambiwalencji w zachowaniu postaci scenicznych. Każda osoba jest monolitem w swej roli bez skazy, szczelin, wątpliwości. Zacietrzewienie w rozmowie, zatwardziałość serca i rozumu w wypełnianiu swych powinności, nieustępliwość w raz podjętej decyzji wyklucza wszelki kompromis.  Nie chodzi o porozumienie,  znalezienie wyjścia z konfliktu pełnionych ról społecznych ale o zamanifestowanie racji, postawieniu na swoim, co z resztą  z żelazną konsekwencją jest realizowane.  Każdy z bohaterów to figura jednoznacznej funkcji, nieprzejednanej postawy, niewzruszonej decyzji. Na zabój. Po kres. Bez względu na skutki, które są a priori przewidywalne, nieodwołalne, tragiczne. Ważne jest, co ostatecznie robi Kreon i Antygona. Następstwa są przez nich ignorowane. Nie mają żadnych wątpliwości, nie prowadzą negocjacji, nie zmieniają zdania. Właściwie tylko przedstawiają i konfrontują wykluczające się racje: Ismena z Antygoną/siostra z siostrą/, Antygona z Kreonem/prawa boskie a prawa ludzkie/, Kreon z Hajmonem /ojciec z synem/, Tejrezjasz z Kreonem/mądrość kontra siła/, Koryfeusz z Kreonem/skutki z przyczynami/.

W spektaklu wyreżyserowanym przez Piotra Kurzawę aktualne są dylematy, co jest ważne, właściwie, słuszne. Tragedia ostatecznie tłumaczona jest fatum. Bez względu na to, co bohater wybierze, co zrobi, zawsze poniesie klęskę. Wobec losu człowiek, kimkolwiek by nie był, pozostanie bezsilny.  Zamanifestowanie swojej racji, trzymanie się jej do końca, jest jedynym momentem, gdy wybiera, testuje i sprawdza się w akcie niezależności, wolności, człowieczeństwa. Tu wygrywa. Tylko to się liczy, choć wie, że i tak nie będzie happy endu. 

Współczesność jest bardziej bezwstydna, elastyczna w czynach i narracjach. Wyrafinowanie kreatywna. Tak wyraziste opozycje, z jakimi mamy do czynienia w tragedii Sofoklesa, dziś nie istnieją. Wszystko jest pozanormatywnie skomplikowane, splątane, zagmatwane. Wszystkie strony mogą mieć rację. Ważna jest skuteczność i interes. Skrupuły, poczucie winy, kara to pojęcia obce.

Sztuka ta mówi o tym, że uporczywe trzymanie się swojej powinności: jako króla, siostry(brata się ma raz na zawsze), jest rezygnacją z kompromisu. Kreon przegrywa, bo nie słucha wiernych, doświadczonych, mądrych doradców i nie znajduje wyjścia z kryzysu, którego sam jest autorem, Antygona nie kocha Hajmona lecz brata, to dla niego ryzykuje i umiera, Hajmon kocha swoją dumę i po decyzji Antygony, nie znajdując ratunku dla ukochanej u ojca, zabija się, jego matka nie kocha męża a kocha syna toksyczną miłością, bo na wieść o jego śmierci popełnia samobójstwo. Ismena nie potrafi przekonać Antygony, choć z zaciekłością walczy z nią o zmianę decyzji. Podobnie Tejrezjasz i Korfeusz chcą ratować króla Kreona-bezskutecznie. Nie miłość do ludzi jest tu ważna ale pycha miłości własnej. Potęga władzy, moc siły.

Antygona Bernadetty Statkiewicz niesie rolą nie młodzieńczą pasję, nie bunt wynikający z niezgody, nie emocje, ale twardą, zimną determinację. Nieugięte trwanie przy określonych wartościach. Jakby wszystkie uczucia, emocje, czyny wynikały z tego, kim się jest a nie co czuje. Nie ma w tej postawie giętkości, sprytu, kalkulacji. Cierpienia, wahania, słabości.  Można jej przyznać rację lub się z nią nie zgodzić ale czy jest mi jej żal? Na podobnej konstrukcji logicznej budowana jest motywacja postawy Kreona. Ale Szymon Kuśmider zagrał go z pasją, głębią, dramatem. Podobnie Tejrezjasz Henryka Niebudka, z tym że dodatkowo wzrusza jego bezradność wobec nieustępliwości Kreona. Bardzo przejmująco, wiarygodnie gra Dorota Bzdyla. Ismena mnie przekonała. Jej argumentom, sugestiom, radom będąc Antygoną bym uległa. Rola Elizy Borowskiej robi wrażenie siłą tragizmu-jej Eurydyki niemy krzyk wyraził cały ból, rozpacz. A Hajmona Jakuba Kordasa, który przegrał jako syn, zakochany mężczyzna, następca tronu było mi prawdziwie żal. Chór, zbiorowa persona, wycisza emocje. Porządkuje myśli, komentuje, wyjaśnia. Uspokaja. Działa jak balsam na zbolałą duszę, udręczone ciało. Godzi z losem.

W ANTYGONIE jeden dylemat moralny(prawo boskie czy prawo ludzkie)  stał się próbą dla każdego bohatera, prowadzi do zguby wszystkich. Nikt nie przetrwa zadowolony, szczęśliwy. Jakby głównym przesłaniem sztuki był dowód na niedoskonałość człowieka, znikomość ludzkich wysiłków. Jakby życie było komedią omyłek wiodącą ludzi ku nieuniknionej porażce, tragicznej śmierci. 


ANTYGONA  Sofokles

Reżyseria: Piotr Kurzawa
Scenografia i kostiumy – Małgorzata Pietraś
Muzyka – Paweł Szamburski
Reżyseria światła – Jarosław Wardaszka
Efekty pirotechniczne – Tomasz Pałasz
Asystent reżysera – Michał Świechowski
Asystent /Inspicjent – Mateusz Karoń
Suflerka – Małgorzata Ziemak/ Iwona Mierzwa
Producentka wykonawcza – Justyna Kowalska


OBSADA:
Antygona – Bernadetta Statkiewicz
Ismena – Dorota Bzdyla
Kreon – Szymon Kuśmider
Strażnik – Paweł Krucz
Hajmon – Krzysztof Kwiatkowski / Jakub Kordas
Tejrezjasz – Henryk Niebudek
Eurydyka – Eliza Borowska
Posłaniec – Tomasz Błasiak
Koryfeusz – Dominik Łoś
Chór – Marta Alaborska, Hanna Skarga, Katarzyna Skarżanka, Michał Kurek, Maksymilian Rogacki

fot. Karolina Jóźwiak

niedziela, 12 listopada 2023

JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ TEATR IM. STEFANA ŻEROMSKIEGO W KIELCACH ŁAŹNIA NOWA W KRAKOWIE


Najpierw była książka, potem spektakl JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ Mateusza Pakuły (dramaturga, pisarza, reżysera) -cały czas przeżywana choroba ojca i żałoba po jego śmierci. Niezgoda na ból, cierpienie, brak właściwej opieki nad chorym, później umierającym, bezradność wobec sytuacji, która przerosłaby każdego. Nie sposób tę gehennę analizować, a szczególnie obiektywnie ocenić zarówno przez najbliższych chorego, jak i zupełnie obce osoby. Można jedynie współczuć rodzinie, cieszyć się, że Mateusz Pakuła miał w ogóle siłę pisać, co pomogło mu rozładować napięcie, negatywne emocje, znajdować w tym szaleństwie czasu choroby i umierania kochanej osoby pozytywy. W ten sposób radził sobie z niezwykle trudną rodzinną sytuacją, z  głębokim cierpieniem. Z rzeczywistością, która może  doprowadzić zdrowych ludzi na skraj załamania nerwowego. Niektórzy wykorzystują sztukę do walki o legalizację eutanazji. Czy słusznie? 

Spektakl z oczywistych względów jest osobisty, intymny. Szczery i bolesny. Prawdziwy. Dosadnie i szczegółowo relacjonuje objawy i przebieg choroby, proces umierania, okres po śmierci ojca. obserwacje, emocje, uczucia artysty, członków rodziny. Otoczenia. Nie unika opisu drastycznych scen, wzruszających momentów relacji z ojcem, wspomnień, refleksji, niepowściągniętej furii wobec całkowitej bezsilności.  Scenariusz jest właściwie monologiem wewnętrznych przeżyć rozpisanym na wielogłos sceniczny. Różnorodność środków wyrazu zwielokrotnia jego siłę oddziaływania. Monochromatyczna scenografia, jednakowe kostiumy (czarne garnitury, krawaty, białe koszule) Justyny Elminowskiej, muzyka Zuzanny Skolias-Pakuły, Antonisa Skoliasa, Marcina Pakuły oraz światło Pauliny Góral z udziałem Andrzeja Plata,  Jana Jurkowskiego, Szymona Mysłakowskiego, Marcina Pakuły tworzą monolit, który jest gniewnym, wściekłym głosem w sprawie legalizacji eutanazji, która skróciłaby męki nieuleczalnie chorego.

Spektakl nie pozwala na dystans. Tak bardzo zbliża się do bolesnej prawdy o stracie, że nie można z nią dyskutować. Dlatego tak silnie działa. Niezwykle sugestywnie emocjonalnie osacza i więzi dając tylko krótki oddech w scenach zabarwionych poczuciem humoru. Jest przecież świadectwem. Szczególnie dramatycznym, bo autor jest osobą niewierzącą-nie może zdać się na miłosierdzie, boską interwencję i obietnicę życia wiecznego, nie może zrzucić  swego bólu na Boga, zawierzyć jego wyrokom, planom, ani oczekiwać u niego pocieszenia. Oskarża o nieludzkie traktowanie chorego i rodziny niewydolny, skorumpowany system, instytucje państwa, służbę zdrowia, Kościół katolicki, konkretnych ludzi. Obarcza je winą, odpowiedzialnością. z całą mocą niepodważalnych argumentów, furią swojego bólu . Ten świat jest opresyjny, nieludzki, bezduszny; bez krzty empatii, bez cienia zrozumienia i zwykłej przyzwoitości.  Uzmysławia to, jak bardzo terminalnie chory, jego rodzina jest samotna, bezsilna, słaba w momencie kryzysu, gdy musi stawić czoła nieuniknionemu losowi ale i niezrozumiałej podłości ludzkiej(kumulacja obojętności, bezduszności, braku empatii, świadomego chamstwa i nieprofesjonalizmu) . Może liczyć tylko na siebie, bo pomoc nie nadejdzie ani od Boga, ani od człowieka. 

Zarówno książka, jak i sztuka teatralna dotyczy faktów ale zabarwionych ekstremalnym emocjonalnym indywidualnym doświadczaniem sytuacji granicznych. Żal, gorycz, wściekłość, pochodne bezsilności, są uzasadnione i trudne do zniesienia. Można tylko mieć nadzieję, że czas je osłabi; zneutralizuje strach przed cierpieniem, zagłuszy lęk przed śmiercią. Miłość stłumi świadomość, że człowiek nie ma na wszystko wpływu, nie jest Superbohaterem. Jednak w efekcie sztuka ta dobitnie wskazuje współodpowiedzialność za dokonane/dokonujące się zło uporczywego utrzymywania przy życiu osób nieludzko cierpiących bez nadziei na przeżycie. Działa jak elektrowstrząsy: zadaje ból, daje pocieszenie, przewartościowuje dla nadziei uzdrowienia. W gruncie rzeczy z powagą mówi o każdym z nas. Choć nie bez czułości, ciepła, poczucia humoru. Również o mnie jak nie zabiłam ojca Mateusza Pakuły i jak bardzo tego żałuję. Eutanazja w Polsce nadal jest nielegalna.




JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ 
Mateusz Pakuła
 
adaptacja i reżyseria: Mateusz Pakuła
scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
muzyka: Zuzanna Skolias-Pakuła, Antonis Skolias, Marcin Pakuła
reżyseria światła: Paulina Góral
wideo: Olga Balowska
wokale: Zuzanna Skolias

obsada: Andrzej Plata,  Jan Jurkowski(gościnnie), Szymon Mysłakowski(gościnnie), Marcin Pakuła(gościnnie)

Prapremiera koprodukcji Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach 20 stycznia 2023.

fot. Klaudyna Schubert - mater. prasowe

sobota, 11 listopada 2023

ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ TEATR IM.H.MODRZEJEWSKIEJ W LEGNICY w INSTYTUCIE TEATRALNYM


ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ to tytuł intencjonalny monodramu z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy autorstwa Anny Podczaszy, wykonany przez Joannę Gonschorek
w ramach cyklu Mono w Instytucie. Nasuwa się od razu myśl dlaczego nie piękny tylko przeciętny, normalny, przyjemny. co brzmi optymistycznie ale jednak ostrożnie, asekuracyjnie. Jakby pozytywne nastawienie na przeżywanie świata gasił lęk, że nic się dobrego nie może zdarzyć, że a priori nie można marzyć o czymś więcej.

W takiej sytuacji jest bohaterka monodramu. Potrzebuje pomocy, wsparcia, zainteresowania. Dobrego słowa. Rozmowy. Obecności ludzi. Pozostaje samotna do końca. Kobieta-ubrana w czarną suknię, uwięziona w solidnym, rustykalnym, skórzanym fotelu-siedzi przed ścianą ekranów telewizorów wyświetlających różnorodne obrazy. Natłok informacji, projekcja wspomnień, gonitwa myśli wizualizuje chaos, zaburzenie oglądu świata, ludzi, siebie. Wydaje się, ze ulega katatonicznej dezintegracji. Wycofania, zagubienia. Nieistnienia. Gdy wstaje, cała drży. To ciało sygnalizuje zagrożenie. Wyraża stan psychiki.

Może dzieje się tak z powodu doświadczeń życiowych, trudności w kontaktach z ludźmi. Może obawy kobiety przed sytuacjami granicznymi(choroba, umieranie, śmierć) zniszczyły jej pewność siebie, osłabiły poczucie bezpieczeństwa. Lęki egzystencjalne zgasiły radość życia, zatarły jego sens. Rozczarowanie przekształciło się we frustrację, wzmogły jej złość, furię, szaleństwo. Samotność pozbawiła ją dystansu do rzeczywistości. Nadal zawodzą i drażnią ją ludzie, instytucje (NFZ, OJOM), system, może przede wszystkim ona sama. Odczuwa boleśnie brak komunikacji międzyludzkiej, zrozumienia, zanik empatii. Potężnieje w niej bunt przeciw oziębłości relacji, braku ludzkiej życzliwości. Nie może znieść ucieczki człowieka przed bliskością, czułością, więzią. Odpowiedzialnością. Nie umie się z tym pogodzić. A może, w zaciekłości wszelkiej negacji nie chce.

Przejmujący jest refren grany przez Joannę Gonschorek z coraz większym bólem, agresją, napastliwością. Refren- wyrzut, pretensja, oskarżenie, w końcu rozdzierający krzyk- upominający się o spotkanie człowieka z człowiekiem. Powracająca fraza potężnieje, w końcu staje się obrazem szaleństwa bezradności życia wobec śmierci człowieczeństwa.

Sytuacja zmienia się gdy kobieta wyłącza emisję ekstremalnych uczuć, gasi erupcję skrajnych emocji, wycisza negatywne myśli. Czarną sukienkę zmienia na czerwoną, nakłada niebieski sweter, przenosi się na łono natury, rozkłada nie jeden a dwa lekkie, nowe leżaki. Jest swobodna, radosna, uśmiechnięta. Odprężona. Uwalnia pozytywną energię, cudownie afirmatywną wyobraźnię. To wtedy pojawia się wizja nie pięknego a ledwie ładnego dnia. Nastawienia, które buduje, daje nadzieję. Oczyszcza duszę, uspokaja umysł. I pozwala cieszyć się każdą chwilą. Po nieuniknioną śmierć.


ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ

Tekst: Anna Podczaszy
Rreżyseria i scenografia: Magda Skiba
Muzyka: Amadeusz Naczyński i Marek Litwin
Projekcje wideo: Karol Budrewicz

Obsada: Joanna Gonschorek

Fot. Karol Budrewicz/ mat. teatru 

BEKSIŃSCY TEATR POLSKI W BYDGOSZCZY

 

W ramach Festiwalu Nowe Oświecenie zorganizowanym przez Ursynowskie Centrum Kultury „Alternatywy” w Warszawie widzowie mogli obejrzeć spektakl Teatru Polskiego w Bydgoszczy pod tytułem "Beksińscy". Był on ostatnim punktem programu " Beksiński artysta-człowiek", w ramach którego otwarto wystawę "Zdzisław Beksiński-fotografia",  zaprezentowano film „Z wnętrza” oraz odbyło się spotkanie z Magdaleną Grzebałtowską, autorką książki „Beksińscy. Portret podwójny”, na podstawie której powstał spektakl. To interesująca propozycja dla tych, którzy interesują się sztuką i życiem Zdzisława Beksińskiego. Wielowymiarowa prezentacja nie tylko artysty, jego dzieła ale i człowieka- ojca, męża, syna w kontekście jego tragicznej śmierci oraz trudnych losów rodziny jest bardzo cenna, bo pozwala w sposób szczególny spojrzeć na jego twórczość przez pryzmat życia, a przede wszystkim relacji, więzi, zależności, które w sposób bardzo silny, niemal podskórny jednoczy rodzinę, uzależnia od siebie wzajemnie swych członków. 

Spektakl drąży tajemnicę tworzenia Zdzisława ale nie zobaczymy żadnego jego  obrazu, przebija się przez aurę psychiki Tomasza ale nie rozprasza  jej mroku, docieka znaczenia milczenia Zofii pozwalając jej dużo mówić. Ostatecznie nie rozwiązuje żadnej zagadki, choć wiadomo że nic nie dzieje się bez przyczyny. Zapracowany, spokojny, zamknięty w sobie artysta eksploduje twórczością apokaliptycznej wizji świata, katastroficznej projekcji ludzkości, portretu człowieka bez człowieczeństwa. Tak przytłaczającą, graniczną wizją, że nie daje nadziei, odbiera wiarę, zapiera dech.  

Tymczasem na scenie  Tomasz Taranta gra Zdzicha, który jest nieporadny, zagubiony, egocentryczny. Jakiś normalny, przeciętny, choć inteligentny i dowcipny. Z osobowością sformatowaną przez swego dominującego ojca. Z jednej strony przez całe życie dokumentował co się dało (taśmy, fotografie, filmy), z drugiej nie chciał mówić o swojej twórczości, "ukrywał" się w swoim mieszkaniu, bo niewiele podróżował. Jakby zacierał ślady, gubił tropy, by celowo pozostać niedostępnym człowiekiem, nieprzeniknionym artystą. Tak, by nikt nie starał się już nim kiedykolwiek sterować, nie miał na niego wpływu. By mógł robić, co go uszczęśliwiało lub dawało wytchnienie. Dlatego ciągle malował, sprzedawał obrazy (nawet hurtem), bo zależało mu na każdej formie niezależności. Do końca pozostał zalęknionym, straumatyzowanym dzieckiem. Wychowywany przez dominującego, silnego ojca nie chciał powtarzać jego błędów (dopiero po jego śmierci zaczął malować). Choć syna wychowywał inaczej, obaj byli do siebie podobni.

Tomek, grany przez Radomira Rospondka, też ma artystyczną duszę, talent ale o wielkim sukcesie może tylko pomarzyć. Nigdy nie dorósł do dojrzałości. Mimo pełnej wolności, uzależniony był od rodziców, szczególnie od nadopiekuńczej, nie wiedzącej jak postępować z synem, matki. Nie wytrwał w żadnym związku. W końcu przegrał z depresją. Zofia  to kobiecość zniewolona, podporządkowana, cicha, łagodna. Ale słaba. Zafiksowana na zajmowaniu się nie sobą a rodziną, gubi w czasie, w codzienności, w życiu życiem innych, siebie. Ale Sylwia Zmitrowicz gra Zofię Matkę Polkę, siłaczkę. Michał Siegoczyński, jak dobry psychiatra, właśnie ją w spektaklu wnikliwie bada, rozbudowuje jej postać, nadaje równe mężczyznom znaczenie, upatrując w niej źródło i przyczynę ich kondycji. Zofia zabezpiecza funkcjonowanie rodziny. Wycofana, służebna pozostaje zawsze ważna. 

W spektaklu cała prawda wizualizuje się w emocjonalnym obrazie rodziny, każdego jej członka. Wszystko, co najważniejsze ukryte jest w ciele, języku ala Masłowska, otulinie klaustrofobicznego wnętrza. Świat zewnętrzny nie istnieje a mieszkanie w Warszawie jest ubogie, ciasne, ciemne ze stygmatem śmierci (grobowiec jako centralnie usytuowany element wyposażenia mieszkania). Domek z ogrodem w Sanoku jest tylko martwym wspomnieniem. Rajem utraconym. Beksińskiemu nie udało się ukryć we własnej twórczości. Mimo że nieustannie wszystko obsesyjnie nagrywał, ciężko pracował nieśmiertelność oddalała się. Sztuka wieszcząca nicość, bezsens, zagładę paradoksalnie miała być jej gwarantem. Jego synowi nie udało się żyć własnym życiem, znaleźć spokoju, sensu i szczęścia. Zofia, cień rodziny, przyczajona, cicha, zatroskana stała się figurą istotną, nieprzezroczystą, widoczną.  Beksińscy stanowili jednię. Nie potrafili żyć samodzielnie, tak bardzo różni, osobni. Splątani w klinczu konieczności, codzienności, pracy samotni, głęboko cierpiący, walczą każdy na swój sposób o przetrwanie, śmiertelnie w swych losach tragiczni.

Spektakl rozbraja powagę ciężaru ich życia. Daje głos każdemu. Wymiar ludzki. Dystans. Nie pozwala im "uciec, zasnąć, nie budzić się więcej".* Oglądanie dokumentów o rodzinie Beksińskich osobiście mnie bardzo boli. Paradoksalnie sztuka umożliwia skuteczne znieczulenie. I to jest jej nie do przecenienia wartość.



BEKSIŃSCY 

REŻYSERIA I OPRACOWANIE TEKSTU: Michał Siegoczyński
WSPÓŁPRACA MERYTORYCZNA I REDAKCYJNA: Zuzanna Bojda, Jarosław Murawski
SCENOGRAFIA: Weronika Ranke
MUZYKA: Kamil Pater
REŻYSERIA ŚWIATEŁ/PROJEKCJE VIDEO: Michał Głaszczka
RUCH SCENICZNY: Alisa Makarenko
INSPICJENT: Adam Pakieła
ASYSTENTKA REŻYSERA: Michalina Rodak

WYSTĘPUJĄ: Michalina Rodak, Sylwia Zmitrowicz, Radomir Rospondek, Tomasz Taranta oraz Sun Xueer

* "Beksińscy. Album wideofoniczny."

fot.: Dawid Stube


czwartek, 2 listopada 2023

ŚLEPY TOR TEATR WIELKI OPERA NARODOWA W WARSZAWIE


ŚLEPY TOR, opera w trzech aktach z librettem Antoniego Libery i muzyką Krzysztofa Meyera, mówi o tym, że życie to podróż w kurczącym się dla współczesnego człowieka czasie, która wiedzie go w końcu na ślepy tor. Ku śmierci.  Akcja rozgrywa się na dwóch planach: w poczekalni dworca kolejowego i na peronie. Bohaterami są podróżni. Ani opcja ideowa, światopoglądowa postępowych, zaangażowanych modernistów(akt pierwszy), ortodoksyjnie religijnych  konserwatystów(akt drugi) czy agresywnych terrorystów (akt trzeci) nie zdaje testu na człowieczeństwo w sytuacji kryzysowej, granicznej. Pozbawieni empatii, bez poczucia przyzwoitości i zdrowego rozsądku egoiści, zafiksowani poczuciem misji egotyści, nie potrafią rozwiązać nawet najprostszego problemu. Zepsuty automat z napojami, nieczynna kasa biletowa, opóźnienie pociągu wywołuje frustrację, agresję, panikę. Prowokuje irracjonalne zachowanie.  Przybyli na dworzec dbają wyłącznie o swój komfort, interes, wizerunek. Pozostają obojętni wobec niedoszłego samobójcy, człowieka w potrzebie, który swoim czynem może spowodować katastrofę(przywiązuje się łańcuchem do torów). To jedyna osoba, która ma świadomość jałowości swych starań,  beznadziejności położenia, bezsensu życia. Podróżników kompletnie to nie interesuje, tak bardzo zajęci są sobą. Gorzej, bo zawiadowca stacji kolejowej, nieprzejednany formalista, jest bezsilny wobec niewydolności instytucji, którą reprezentuje,, podporządkowany procedurom, pozostaje bierny. Nic nie jest w stanie zrobić z własnej inicjatywy, zgodnego z własnym sumieniem, odruchem serca. Ponosi klęskę. 

Powtarzanie w trzech aktach tej samej fabuły niestety osłabia dramaturgię dzieła. Choć czyni ją prostą, klarowną, jasną, to powtarzanie jednego tematu w różnych konfiguracjach światopoglądowych, politycznych, ideowych rozbija napięcie, odziera przekaz z warstwy katastroficznej intensywności sprowadzając go do prostego komunikatu.  A co by było gdyby zrezygnowano z tego rozwiązania i na scenę wchodziłyby kolejne grupy-reprezentacje, powodując coraz większą koncentrację: ludzi, problemów, napięcia? Zwłaszcza, że i tak nie ma w tej operze dominujących partii solowych,  można odnieść wrażenie, że narastanie śpiewnych melorecytacji  mogłoby być więcej i więcej, aż stałaby się chóralnym głosem-hałasem kakofonicznym. Prawdziwym chaosem, klinczem nie do zniesienia. A tak z aktu na akt coraz bardziej wszystko jest przewidywalne, pozbawione tragizmu, który prowadziłby widza do grozy. Śmierć samobójcy daje wytchnienie,  jest oczywista i oczekiwana.  Zafiksowane swoimi pomysłami na życie mini społeczności, stymulowane autokreacją nie dziwią brakiem empatii. Opera przeradza się w groteskę, ociera o absurd, generuje ironiczny śmiech. Może dlatego w ostatniej części-epilogu w garderobie-wykonawcy już po występie, wątpią w wartość tej sztuki, mają obawy czy została zrozumiana. Są w stosunku do inscenizacji zapobiegliwie sceptyczni, na wyrost krytyczni.  Mają sporo wątpliwości. Jakby nie wierzyli w sprawczą moc sztuki. W jej wartość, wymowę. Oni również czują się bezsilni, nieprzekonujący, nieskuteczni, jak bohaterowie, w których się na scenie wcielili. Tylko samobójca jest wiarygodny. Czy to wszedł rolę zbyt głęboko, czy też ma osobiste powody, kończy jak postać sceniczna. Twórcy stawiają diagnozę, że to nasz współczesny stan demencji mentalnej, dekadencji psychofizycznej. Może mają rację?

Dominacja śpiewanego recytowania partii wokalnych, bez ekwiwalentu dramatycznego, prowokuje myśl, że muzyka zgaszona przez przykuwającą  uwagę treść pełni w tym wypadku wyłącznie funkcję ilustracyjną, akcentującą, wzmacniającą. A przecież jest naprawdę interesująca, nowoczesna, bogata! Pełna cytatów(Ravel, chorał gregoriański, Beethoven, Debussy). Świetnie wykonana przez Orkiestrę Teatru Wielkiego-  Opery Narodowej pod batutą Łukasza Borowicza. Brawo! Aż kusi, by przekonać się jak wybrzmiewa samoistnie. Mimo braku dłuższych partii wokalnych w tej operze, bo dominuje monochromatyczne chóralne dialogowe brzmienie, udało się niektórym solistom zaznaczyć mocniej swoją obecność, zaistnieć indywidualnie siłą swego talentu. Krzysztof Szumański(Zawiadowca), Robert Gerlach(Profesor, Generał Zakonu, Timur), Mateusz Zajdel(Dziennikarz, Producent Wina) nie zawiedli. Rafał Żurek z Bartłomiejem Misiudą stworzyli zabawny duet. Trzeba jednak podkreślić, że brzmienie wokalne w przewadze zbiorowej monotonni melorecytacji było w kontrze z bogatym brzmieniem orkiestrowym natomiast teatralność tej inscenizacji zdominowała jej charakter operowy. Epilog to teatr w teatrze czyli w tym wypadku opera w operze, rozszerzenie jej znaczeń narracji.. Scenografia Jagny Janickiej- perfekcyjna, doskonała- proponując trzy plany: typowej poczekalni kolejowej, peronu- przestrzeni metaforycznej w nastroju dramatów Becketta oraz garderoby, tworzy adekwatny kontekst dla charakterystyki kondycji współczesnego człowieka. Pokazuje, że w przestrzeni sztuki i realu życie swe kończy zarówno jednostka, jak i społeczności samobójstwem. 

Inscenizacja ta jest kompilacją cytatów literackich, muzycznych, teatralnych. Obecny jest duch Kafki, nastrój Becketta, brzmienia Janaczka, innych wielkich. Jakby twórcy swym dziełem podkreślali, że jesteśmy wypadkową spuścizny kulturowej, mentalnej. A że niebezpiecznie przyśpieszamy, ślepo skupieni wyłącznie na własnych celach, przestrzegają czym to może się skończyć.

By przekonać się, jaką siłę posiada teatralność tej inscenizacji warto poczekać do końca. OCZEKUJĄCA na peronie milcząca, statyczna, stara jak świat śmierć, cierpliwie snując nić życia po jego kres jest intensywnie obecna. Jest kontrapunktem dla ludzi współczesnych, którzy w amoku wypełniania swego przeznaczenia zatracają wszelki sens, każdą wartość, człowieczeństwo obracając wszystko w komunał, banał, żart. Indywidualne/zbiorowe samobójstwo. Gdy dzieło się dokonało przez chwilę znacząco patrzy w oczy widzów, i zaraz rusza dalej przed siebie. Sprawdza, czy bezmyślnie a może jednak świadomie zbaczają na ślepy tor. Donikąd. 


ŚLEPY TOR

Krzysztof Meyer, Antoni Libera
Scenografia: Jagna Janicka
Kostiumy: Anna Adamek
Choreografia: Izadora Weiss
Dyrygent: Łukasz Borowicz
Reżyseria światła: Bogumił Palewicz
Inscenizacja: Marek Weiss
Współpraca reżyserska: Izadora Weiss
Casting director: Izabela Kłosińska