sobota, 31 maja 2025

45.WST: CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE TEATR IM.ALEKSANDRA FREDRY W GNIEŹNIE

 


CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE, spektakl wyreżyserowany przez Wiktora Rubina i Jolantę Janiczak, w opowiadanej historii o Stanisławie Przybyszewskiej porusza istotne aspekty życia artysty, procesu twórczego, promocji i handlu sztuką oraz wynagrodzenia za nią, co umożliwia utrzymanie i dalszą pracę. Oczywiście cały wysiłek ogniskować się winien w uznaniu świata i ostatecznie uzyskaniu statusu nieśmiertelności, zapewnionej twórcy przez jego dzieło.

Tekst Jolanty Janiczak balansuje pomiędzy tym, co materialne i pozamaterialne, twórcze i destrukcyjne. Żeby przetrwać, pracować, szczególnie w pełnej wolności, potrzebne są środki albo empatyczna, stała pomoc otoczenia. Nie sposób tę pomoc przyjąć, gdy proces twórczy, jak w przypadku Przybyszewskiej, wyzwalany był przez cierpienie, samoudręczenie, samotność, które z czasem eskalowały. Doprowadziły ją do choroby, szaleństwa, obłędu. Do śmierci.

A przecież oczekiwania Przybyszewskiej wobec świata nie były wygórowane. Była piękna, młoda, zdolna, u progu kariery pisarskiej. Świat ją zawiódł. Sławny ojciec, Stanisław Przybyszewski, odrzucił, ignorował, nie kochał córki. Nie odpisywali na jej listy znani, a cenieni przez nią pisarze, szczególnie zależało jej na kontakcie z Tomaszem Mannem. Wydawnictwa mnie drukowały jej dzieła, teatry go nie wystawiały, jak tego oczekiwała. Czuła się niedoceniona, niechciana. Odkryła własny sposób na pobudzenie umysłu, natchnienia. Karmiła ducha, głodząc na śmierć ciało. Stan osłabienia fizycznego uruchamiał u niej wenę twórczą, ale z czasem budził też demony, majaki, halucynacje. W spektaklu pojawia się wymarzony ojciec, empatyczny, zatroskany, czuły opiekun - autorytet. Towarzyszy jej widmo Robespierre'a, który zawsze był jej inspiracją i fascynacją, idealnym bohaterem. Obecny jest zmarły mąż, początkujący niedoceniony artysta, który przedawkował w Paryżu morfinę. Nie opuszcza jej też nauczycielka Zofia, która mieszkała obok jej rozpadającego się baraku i do końca z poświęceniem i oddaniem się nią opiekowała. Jednak Przybyszewska traktuje ją obcesowo a nawet wrogo - jakby jej przeszkadzała, jakby jej nie potrzebowała. Rozczarowana, zgorzkniała, wściekła na siebie i cały świat traci kontakt z rzeczywistością. I choć jest wycieńczona, odrzuca wszelką pomoc.

Uparcie twierdzi, że czuje wstyd, żyjąc w zimnym, wrogim, bo obojętnym na nią i jej twórczość świecie. Głuchym na to, co ma mu do powiedzenia. Zrezygnowana, pozbawiona wszystkiego, co było dla niej ważne - dumna i bezkompromisowa - do końca pozostała wierna sobie, wybranej strategii twórczej. Zgorzkniała, rozżalona, w obłędzie odrzucała wszystko, co było materialne, zawodne, ulotne. Straciła urodę, godność, dobre imię i przekonana była, że to nie jej lecz świata wina. Gardząc nim, swym odejściem go ukarała. Miała zaledwie 34 lata i ważyła 30 kilogramów.

Spektakl redukuje świat do przestrzeni zimnej, pustej, nieprzyjaznej (scenografia i wideo Łukasz Surowiec). Biel wszędzie zalegającego śniegu, ekrany z obrazami płomieni - energetycznych, ale nie dających przecież ciepła, malutki, rozpadający się, zagracony barak sklecony z pustych okien, ogromny ekran, na którym wyświetlana jest lista potrzeb (zakupów) i rezygnacji (skreślone pozycje) wizualizuje materialny świat, w którym żyją bohaterowie- figury artystów a może też ludzie tacy sami jak my dzisiaj. Michał Czachor, występujący w spektaklu gościnnie, gra Stanisława Przybyszewskiego,  który jest świadomy swojej kondycji artystycznej. Zna swoją wartość, korzysta ze sławy. Realnie ocenia rzeczywistość, twardo stoi na ziemi. Aktor ma niełatwe zadanie - jego bohater jest cyniczny i praktyczny, brutalny i czuły. Obecny i nieobecny. A jednak zawsze ujmujący i uroczy. Joanna Żurawska gra Przybyszewską na skraju załamania nerwowego, usilnie udowadniającą swoją krzywdę i stosunek do niej. Jest pobudzona, nerwowa, egzaltowana. Ciągle przekonuje samą siebie o słuszności swojego postępowania. Cierpiąca i czerpiąca z tego siłę. Jednocześnie świadoma znikomości swoich wysiłków. Aktorka gra całą sobą, szczerze, ekspresyjnie, czym wyzwala współczucie dla młodej kobiety i żal za tym, co mogła jeszcze napisać. Budzi zażenowanie, że ulegając systemowi, który nie potrafi ocalić tego, co najcenniejsze, wiedzie nas, ludzi, ku zagładzie. Jak Przybyszewska samą siebie.   

Sztuka ma konstrukcję uproszczoną, bo redukującą wydarzenia, rugującą szczegóły, które mogły mieć wpływ na prawdziwy los i charakterystykę głównej bohaterki. Spektakl kondensuje relacje świat - jednostka, związek przyczyna - skutek, zależność życie - twórczość. Tworzy przybliżone, możliwie wiarygodne charakterystyki osób, ich związki, by uzasadnić tezę o bezsilności artysty, który swoją twórczością pragnie skomunikować się z ludźmi, by coś ważnego, jego zdaniem, im przekazać. Świat jest obojętny (system, instytucje, polityka) i walczy o zachowanie swojego status quo. Nie jest zainteresowany rewolucyjnymi zmianami, do których mogłaby doprowadzić działalność artysty. Wstyd to za mało, by można było cokolwiek zmienić. By dało się coś wskórać. Za mało.

CZUJĘ WSTYD, ŻYJĄC W TAKIM ŚWIECIE

reżyseria: Wiktor Rubin
tekst, współpraca reżyserska i dramaturgia: Jolanta Janiczak
scenografia i wideo: Łukasz Surowiec
kostiumy: Rafał Domagała
muzyka: Krzysztof Kaliski
reżyseria światła: Monika Stolarska

obsada: Kamila Banasiak, Joanna Żurawska, Michał Czachor (gościnnie), Maciej Hązła, Michał Karczewski

fot. D. Stube/ mat. organizatora


sobota, 24 maja 2025

45.WST: BĘDZIE TRZEBA, TO PÓJDĘ NA WOJNĘ TEATR DRAMATYCZNY, SCENA PRZODOWNIK

 

BĘDZIE TRZEBA, TO PÓJDĘ NA WOJNĘ to kameralny, skromny monodram o wojnie i kobietach na wojnie. W Ukrainie. O wojnie, która nie jest ani lokalna, ani wzniosła, ani możliwa do uzasadnienia, bo zła nie można wytłumaczyć, pojąć, obronić. Wydaje się, że nigdy się nie skończy. Nie słabnie  agresywne, militarne natarcie Rosji. Trwa gra na wyniszczenie Ukrainy, na zmęczenie, złamanie ducha i woli Ukraińców. A świat zamyka oczy i kalkuluje. I czeka. 

Ciemna przestrzeń sceny "uzbrojona" jest jedynie w instrumenty muzyczne w jej centrum, prowizoryczny namiot gdzieś z boku, niezbędne przedmioty (latarka, plecak) i symboliczne lotnisko dla mini drona. Jedynie olbrzymi ekran poszerza pole widzenia. Wyświetlany film prezentuje fragmenty codziennego życia młodej dziewczyny w obozie przejściowym, jej przygotowania do walki w ekstremalnie surowych warunkach (scenografia, kostiumy, światło, wideo Karoliny Pawelczyk). Brakuje wszystkiego - jedzenia, picia, możliwości kąpieli, snu, a przede wszystkim bratniej duszy. W dodatku wojna wyzwala w ludziach wszystko, co najgorsze. Sprawdza wydolność fizyczną, testuje odporność psychiczną. Relacje między żołnierzami są trudne, zachowania prostackie, traktowanie szorstkie. Zwłaszcza kobiety źle to znoszą. Hartowane na polu walki w rygorze bezwzględnego patriarchatu, który je gnębi, upokarza, bada ich odporność na grubiaństwo, samotność, wykluczenie. Ubezwłasnowolnione przez procedury, nakazy, zakazy muszą walczyć i przetrwać, co jest piekielnie trudne, bo amunicji i sprzętu ciągle brakuje. Ale determinacja i hart ducha je nie opuszcza. Spektakl pokazuje jak bardzo silna jest wola walki, jak bardzo świadoma jest decyzja o udziale w niej młodej, wykształconej, znającej świat dziewczyny, publicystki, autorki reportaży i książek, aktywistki. Mogłaby przecież spokojnie żyć w Polsce razem z siostrą, która jest przerażona jej udziałem w walkach.

Agata Różycka w roli kruchej, delikatnej, subtelnej Lastivki (Jaskółka) jest przeciwieństwem brutalności, okrucieństwa, cierpień wojennych, których doświadcza, które musi znosić i pokonać. Jest naturalna i niepozorna, niczym się nie wyróżnia. Nie budzi skrajnych uczuć. Jej narracja, której źródłem są listy i materiały dokumentalne, jest osobistym wyznaniem. Wydaje się oczywiste, że taka jest naprawdę. Nie ma w jej zachowaniu udawania, w postawie fałszu, w relacji ani patosu, ani uniesienia. Bez emocji opowiada o tym, co naprawdę czuje, co faktycznie przeżywa. Nie ukrywa, że to, co robi i to, czego doświadcza jest dla niej nowe, obce, trudne. Boi się o przyjaciółkę, gdy ta nie odbiera telefonu, a która podobnie jak ona jest na wojnie. Niepokój, niepewność jutra, fizyczne i psychiczne zmęczenie nigdy jej nie opuszcza. A jednak potrafi przetrwać najgorsze dla niej chwile, zachować przekonanie o słuszności podjętej decyzji. Jak twierdzi, daje radę. 

Lastivka wchodzi na scenę w bogatej, strojnej sukni z trenem jakby w otulinie świata, który podkreśla jej naturalną niewinność i piękno kobiecości. Na wojnie, w lesie ta cywilizacyjna zbroja stanie się namiotem dającym prowizoryczne schronienie. Przez jakiś czas dziewczyna pozostanie w samej bieliźnie samotna, bezbronna i słaba. Wkraczając w rewir walki bezpowrotnie straci wszystko, co było jej dotychczasowym życiem i co doprowadziło ją do podjęcia decyzji o udziale w wojnie jakby rodziła się na nowo. Mentalność człowieka, cele i sens działania w czasie pokoju są sprzeczne z tymi, które zaskakują i wymuszają w nim zmianę swą koniecznością w czasie wojny. Tak było z Lastivką, patriotką a może naiwną czy szaloną dziewczyną, która tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy na co się porywa. A jednak zdumiewa jej odwaga, determinacja, ambicja, by zmierzyć się nie tylko z Rosjanami, wrogo do niej nastawionym otoczeniem, ale i ze samą sobą. 

Cieszę się, że Magda Szpecht, która napisała scenariusz razem z Szymonem Adamczakiem, również autorem dramaturgii i światła, wyreżyserowała tak wyciszony, refleksyjny, intymny spektakl. Historia dziewczyny, która z własnej, nieprzymuszonej woli wkroczyła do piekła wojny jest ciekawa. Nie epatuje przemocą, nie wstrząsa - cała przenicowana obawą, strachem, zabijającym myślenie i czucie zmęczeniem. Jest na swój sposób wzruszająca. Jak sentyment Lastivki do miejsc, które kocha, chyba bardzo kocha, bo gotowa jest zaryzykować wszystko, co jej pozostało, a jest najcenniejsze -  niespełnione życie. Ale prawda o motywacjach dziewczyny jest chyba bardziej złożona. Warto do niej dotrzeć. Skutki decyzji pozostają nieznane. Dobrze byłoby je poznać. Powodzenia :)


BĘDZIE TRZEBA, TO PÓJDĘ NA WOJNĘ


reżyseria, scenariusz: Magda Szpecht
dramaturgia, scenariusz, światło: Szymon Adamczak
scenografia, kostiumy, światło, wideo: Karolina Pawelczyk
materiał dokumentalny: współpracowniczka na froncie
współpraca wideo: Michał Rogulski
muzyka, udźwiękowienie: Krzysztof Kaliski
produkcja: Michał Rogulski ÆFEKT
kierowniczka produkcji: Lena Tworkowska
inspicjent: Julian Potrzebny


obsada: Agata Różycka

Fot. Karolina Jóźwiak

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: KOFMAN. PODWÓJNE WIĄZANIE NOWY TEATR

 

Sarah/Susanne, główna bohaterka spektaklu KOFMAN.PODWÓJNE WIĄZANIE  utknęła. Z nie swojej winy znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Całe jej życie było walką, którą ostatecznie przegrała. 

Kofman, francuska filozofka, do końca życia była więźniem okrutnej wojny, ofiarą silnych osobowości dwóch matek i patriarchatu. Czuła się mocno związana z biologiczną matką - biedną, niewykształconą, ortodoksyjną Żydówką i równie silnie z przybraną - bogatą, wykształconą katoliczką, Francuzką. Każda reprezentowała inną religię, kulturę, status. Każda miała inną mentalność i strategię na uzależnienie od siebie dziecka, oczywiście dla jego dobra. Nie wyzwoliła się nigdy z traum związanych z wojną- z poczucia śmiertelnego zagrożenia, z panicznego lęku przed opuszczeniem, nie wyciszyła cierpienia z powodu aresztowania ojca i jego śmierci w Auschwitz oraz zerwania kontaktu ze swoją żydowską rodziną. Dręczyło ją poczucie winy, wstydu, a jako kobieta miała zamkniętą drogę kształcenia  i utrudniony rozwój w powojennej rzeczywistości. Pozostawała w klinczu strachu, który przerodził się z czasem w lęk - paraliżujący, ograniczający jej potencjał i rozwój, co ją ostatecznie ukształtowało, uszczelniło i zamknęło drogę do życia na własnych warunkach. Nie wiedziała, kim tak naprawdę jest, bo nie potrafiła stopić spuścizny przeszłości w monolit pewności i wiary w siebie, tak, by samej uporządkować przeszłość, zaplanować przyszłość. Nic nie było w stanie jej pomóc, bo nawet długoletnia terapia nie dawała poprawy jej stanu zdrowia. Poznając jej historię, można dowiedzieć się, jak świat zewnętrzny wniknął w nią i ją zniewolił. Jak destrukcyjnie na nią działał. Ukształtował byt ubezwłasnowolniony przez cierpienie, niepewność i zagrożenie. Walka o przetrwanie i próba życia tak, jak sama chciała wieść dręczyła ją psychicznie i wycieńczała fizycznie. Presja otoczenia i konieczność ulegania mu wypaliły w niej piętno wymuszonego, niechcianego posłuszeństwa. To zapewne ją i fascynowało, i mierziło, ale pozostawała wobec tej sprzeczności do końca bezradna.

Katarzyna Kalwat wyreżyserowała spektakl z właściwym sobie pietyzmem i wyczuciem. Bardzo przejrzysty. Skomponowała opozycję opresji świata i rozbudzonych potrzeb jednostki, której  ciało zawsze gwałtownie reagowało na przeżycia generujące stres. Komunikowało to, czego nie potrafiła lub nie chciała wyjawić. Powstał spektakl wybitny artystycznie i pasjonujący psychologicznie. Oparty na sublimacji, na wykluczającym kompromis współistnieniu walczących ze sobą opozycji, przeciwieństw, kontrastów. Gwarantuje to historia Kofman oparta na faktach  pochodzących z jej autobiografii w opracowaniu scenicznym tekstu Janusza Morgańskiego i Moniki Muskały, realistyczna scenografia Zbigniewa Libery z wizualnym pęknięciem w środku sceny symbolizującym wewnętrzne rozdarcie głównej bohaterki, światło i zdjęcia do filmu Marcina Koszałki, kostiumy Katarzyny Kalwat i Saskii Hellmann. Aktorzy grają swe role fenomenalnie. Doskonała jest Maja Ostaszewska jako Kofman oraz jako narratorka komentująca i uzupełniająca informacje o postaci i jej losach. Wspaniała jest Maria Maj, żydowska mama Sarah, troskliwa, przejęta, ciepła i jednocześnie wymagająca, szorstka, a nawet okrutna. Nieprawdopodobnie silnie hipnotyzuje Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, francuska mama Suzanne, elegancka, wykształcona, skupiona, wprowadzająca dziewczynę w nowy, wspaniały świat, oferujący wolność, rozwój i samorealizację. Podniecająco cudowny i bezwzględnie weryfikujący każdego, kto zechce grać według jego skomplikowanych zasad. Zdumiewa fenomen aktorski, Jacek Poniedziałek - wcielający się z sukcesem w kilka postaci. Intryguje Alicja Strojek. Kamila Wąsik-Janiak wykonuje muzykę Wojtka Blecharza, co czyni spektakl nie tylko nasyconym barwami intensywnych kontrastów, ale i dźwięków wydobywających dodatkowe pokłady wrażliwości. Każda postać jest tu ważna, złożona, pieczołowicie uwiarygodniona, każda kreacja bogata, ekscytująca, pochłaniająca uwagę widzów bez reszty. 

Przypadek Kofman pokazuje, że czasem nie da się spoić w jednię skrajnie różnych religii, mentalności, idei, bo zawsze będą ze sobą w człowieku przeciw niemu walczyły. Podwójne wiązanie generuje katastrofę. W tym wypadku dwa wykluczające się światy wtargnęły w jaźń dziecka i pacyfikowały ją, dzieliły, niszczyły przez całe życie. Wychowanie w rodzinie ortodoksyjnych Żydów wiązało ją organicznie z nakazem przynależności, obowiązkiem religijnym i społecznym, ale jej własne potrzeby, predyspozycje i pragnienia zmuszały ją do respektowania reguł cywilizacji zachodniej, chrześcijańskiej, bo gwarantowały rozwój, dawały nadzieję spełnienia i szczęścia. To kim była i do czego zmuszała ją walka o przetrwanie stało w opozycji do tego, kim chciała być naprawdę. Doświadczenie wojny, śmierci ojca, permanentnego zagrożenia, nieustającej walki o przetrwanie i bezskutecznego poszukiwania drogi do samorealizacji pogłębiały tylko wewnętrzne rozdarcie. Skutkowało to brakiem spójnej tożsamości, brakiem pewności siebie, cierpieniem nie do zniesienia, egzystencją nie do udźwignięcia. Mimo usilnych starań, mimo wszechstronnej pomocy. Po napisaniu bardzo krótkiej  biografii Kofman popełniła samobójstwo. 



KOFMAN. PODWÓJNE WIĄZANIE
reżyseria: Katarzyna Kalwat  
sceniczne opracowanie tekstu: Janusz Morgański, Monika Muskała
scenografia: Zbigniew Libera
muzyka: Wojtek Blecharz
reżyseria światła, zdjęcia do filmu: Marcin Koszałka
kostiumy: Katarzyna Kalwat, Saskia Hellmann
konsultacja choreograficzna: Igor Shugaleev
opracowanie architektoniczne koncepcji scenografii i jej realizacja wizualna: Saskia Hellmann
instrumentalistka: Kamila Wąsik-Janiak

obsada:  Maria Maj, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Maja Ostaszewska, Jacek Poniedziałek oraz Alicja Strojek



wtorek, 20 maja 2025

FESTIWAL LAMENTACJE 2025: DZIADY LIBERTY THEATER W TBILISI

 

DZIADY, spektakl zrealizowany w LIBERTY THEATER w Tbilisi, którego autorem scenicznym i reżyserem jest Andro Enukidze, zaskakuje naturalnym, wyciszonym, intymnym brzmieniem. Jego inscenizacyjna wymowa pozbawiona wzniosłości, patosu, nadmiernych emocji czy udziwnień  stylizacyjnych i interpretacyjnych charakteryzuje się skromnością i prostotą. Dzięki temu jest szczera i przekonująca. Jakże świeża! Jakże inna!

Akcja, chociaż przenosi się z miejsca na miejsce (np. cele, Salon u Nowosilcowa), toczy się zawsze w przygnębiającym więzieniu. Kraty, zgrzebne ściany, proste sprzęty i niewyszukane kostiumy nadają całości surowy charakter (scenografia Teo Kukhianidzego, kostiumy Very Kipiani). Komunikują, że przedstawiają świat zwyczajnych ludzi opowiadających o tym, co się zdarzyło, co ich dotyka i boli, co czują i czego pragną. Z ich przywarami i słabością, z ich pragnieniami i ambicją. Wielka Improwizacja jest bardzo osobistą rozmową Konrada z samym sobą. Z tą cząstką boskości drzemiącą w każdym człowieku, która poprzez proces myślowy i czucia jest świadoma swojej sprawczości i wymaga od siebie samego czegoś lepszego, większego, głębszego. To nie z Bogiem Konrad toczy tu bój o rząd dusz. On wymaga i żąda od siebie. To coś nowego i bardzo przekonującego, bo to każdy człowiek winien brać się do roboty, jeśli chce coś zmienić. Nie może uciec od odpowiedzialności, gdy wszystko zależy tylko od niego. Nie ma wymówek. Bóg nie da, Bóg nie sprawi. Bóg nie załatwi tego, co sam człowiek ma tu na ziemi dla dobra swojego i ogólnego zdziałać. Konrad tu nie filozofuje, nie ulatuje ponad poziomy, nie traci kontaktu z rzeczywistością, ale dokonuje analizy sytuacji, spogląda w głąb siebie i stara się zmobilizować do działania. 

Aktorzy sprawiają się w swych rolach doskonale. Archil Baratashvili (Nowosilcow), Kakha Mikiashvili (ksiądz Piotr) czy Givi Balanchivadze (Konrad), ale też Giga Kakubava (Żegota, Diabeł, lokaj Nowosilcowa) prezentują wyciszonych, skupionych, wyrazistych bohaterów grając powściągliwie, bez bombastycznych efektów aktorskich. Skutkuje to prawdą o narodzie stłamszonym, bezsilnym, samotnym, ale niepozbawionym honoru, walczącym resztką sił o zachowanie godności, o wyzwolenie spod jarzma upokorzenia, przemocy, niewoli.

Taką inscenizację łatwo można by uznać za trywialną, płytką, pozbawioną napędu. Przeciętną i nudną. Pretensjonalną. Ale ona opowiada o życiu i ludziach takich, jacy są. Ja ją nazwę nie romantyczną, ale pragmatyczną. Myślę, że to była dla Polaków niezła lekcja pokory. Ale jest i duma, i radość, że Gruzini mają serca gorące i otwarte na sprawy polskie, z którymi się utożsamiają, uznają za swoje. Że są nam bliscy. Skomponowali DZIADY według klucza, który jest wspólny i zrozumiały zarówno dla Polaków, jak i Gruzinów. Tak, Mickiewicz trafia nie tylko pod polskie, ale i gruzińskie strzechy. 

DZIADY ADAM MICKIEWICZ


Autor wersji scenicznej i reżyseria: Andro Enukidze
Scenografia: Teo Kukhianidze
Kostiumy: Vera Kipiani
Muzyka: Zaza Marjanishvili
Choreografia: Davit Metreveli
Wideo: Marina Salukvadze

OBSADA:
Givi Balanchivadze, Nodar Meladze, Buka Glonti, Giga Kakubava, Otar Ashkareli, Gogi Turkiashvili, Giorgi Piranishvili, Archil Baratashvili, Kakha Mikiashvili, Kakhi Gazdeliani, Nika Kakheli, Lizi Kotrikadze, Giorgi Tsertsvadze, Tekla Sulakvelidze, Mikheil Arjevanidze, Giorgi Jikia, Mamuka Mumladze, Nina Kalatozi, Guga Katsarava, Salome Chulukhadze, Mariam Nadiradze, Khatuna Berdzenishvili, Sofi Khizanishvili, Temur Dvali, Giorgi Gotsadze, Tato Kublashvili, Gregori Laikov (Białoruś), Oleg Amurov (Ukraina)
W nagraniach wideo: Studenci z Państwowego Uniwersytetu Teatru i Filmu im. Szoty Rustavelego w Tbilisi: Nana Javakhishvili, Temur Dvali, Giorgi Gotsadze, Tato Kublashvili

sobota, 17 maja 2025

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: NIE SMUĆCIE SIĘ. JA ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI TEATR IM. STEFANA JARACZA W OLSZTYNIE

 

Teatralny tandem: Jolanta Janiczak, autorka tekstu i dramaturgii, i Wiktor Rubin, reżyser spektaklu NIE SMUĆCIE SIĘ. JA ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie, podjął temat związany z wiarą w Boga. Wykorzystał tu prawdziwą historię objawień maryjnych, które miały miejsce we wsi Gietrzwałd na Warmii, między 27 czerwca a 16 września 1877 roku. Dwunastoletnia Barbara Samulowska i trzynastoletnia Justyna Szafryńska na prośbę postaci, która mówiła do nich w gwarze warmińskiej, wstąpiły do zakonu Szarytek. Sztuka konfrontuje dwie ścieżki doświadczania wiary i podporządkowane im wybory życiowe. Stawia pytanie, co właściwie prowadzi do świętości: pobyt i praca w zakonie, jak wybrała zgodnie ze swoim głębokim przekonaniem i ze swoją naturą Barbara, czy życie wśród zwykłych ludzi, na jakie zdecydowała się dojrzała (trzydziestotrzyletnia) Justyna, po tym jak potajemnie uciekła z zakonu. We Francji wyszła za mąż,  pracowała jako krawcowa. Jej życie owiane jest tajemnicą, bo słabo jest udokumentowane, nie wiadomo więc, co tak naprawdę się wydarzyło. Jej historia sceniczna jest w dużej mierze oparta na spekulacjach. 

Spektakl pieczołowicie kreśli hipotetyczne portrety psychologiczne obu kobiet. Docieka, jaki wpływ na kształtowanie ich charakterów i przebieg życia miało doświadczenie objawienia, reguła zakonu. Czy wiara pomogła w życiu, stanowiła wyzwanie czy może przeszkadzała? Jolanta Janiczak dokładnie rekonstruuje motywacje, odczucia, myśli i czyny Barbary i Justyny, wpływ pobytu w zakonie na ich relacje z ludźmi, na ich całe życie. 

Aktorzy doskonale wywiązują się z niełatwych zadań. Milena Bauer przedstawia widzom Justynę niezależną, buntującą się, ale i wątpiąca, drążącą, która w końcu porzuca zakon. Jej bohaterka ma odwagę, determinację, silny charakter, mimo sceptycyzmu wielką wiarę. Udało jej się w tajemnicy opuścić zakon i stawić czoło egzystencji poza nim, choć jak sama twierdzi zakon jej nie porzuca, nadal głęboko w niej tkwi i nią zarządza. A jednak Justyna w jakiś sposób łączy te dwa odmienne światy, potrafi zastosować zasady panujące w zakonie w świeckim rytuale dnia codziennego. Sięga do jądra wiary, kieruje się ufną, oddaną miłością. I chyba w ten sposób odnosi zwycięstwo. Ale nie osiąga świętości. Inaczej jest z Barbarą, którą gra Aleksandra Kolan. Miła, potulna zakonnica, która nie wyobraża sobie życia poza zakonem, całkowicie się mu podporządkowuje. Jest cicha, posłuszna, oddana. Szczęśliwa, bo spełniona, bo na swoim miejscu. Umartwia się sypiając na łożu nabitym gwoździami. Jej życie jest całkowicie uporządkowane, przewidywalne, spokojne. Poświęcone Bogu i służbie ludziom. Pracowała jako misjonarka w Gwatemali, gdzie zmarła. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny.

Mnie osobiście najbardziej interesuje nie wątek emancypacyjny sztuki, nie opresyjna reguła zakonu, która łamie indywidualizm lecz opcja wyboru dróg życiowych, gdy punktem wyjścia jest bezwarunkowa wiara, czysta niewinność, instynktowna ufność, bezdyskusyjne posłuszeństwo. Zakonnice wyznawały te same wartości, miały podobne zasady życiowe, podlegały surowej regule zakonu, a jednak każda z dziewcząt żyła zgodnie ze swoją naturą: Barbara była łagodna i podporządkowana a Justyna niespokojna i wadząca się z ludźmi i z Bogiem. Barbara całkowicie ufna jak dobre dziecko boże a Justyna jak syn marnotrawny, który musi zmierzyć się ze światem, ale który zawsze wraca do Ojca. Właściwie obie szły ścieżkami, które mogły je doprowadzić do świętości. Barbara miała tylko trochę więcej szczęścia. Justyna wybrała szlak trudniejszy, mniej bezpieczny, na pozór niezrozumiały, a nawet szalony. Ciągle dostrzegała nieprawidłowości, sprzeczności w kwestii wiary, postępowania Kościoła katolickiego, zakonu, nie była ślepo posłuszna, uległa, cicha. Mierzyła się z wątpliwościami i problemami. Z zasadami, z którymi nie mogła się zgodzić, gdy były nielogiczne, niewłaściwe czy krzywdzące. Była inteligentna, kreatywna, niepokorna. Walczyła o prawdę, o zmiany, o postrzeganie świata, o rozumienie i traktowanie ludzi zawsze w kontekście wiary i z głęboką pokorą. 

Nawiązując do tematu FESTIWALU NOWYCH EPIFANII "A CÓŻ IM ZWRÓCISZ ZA TO, CO ONI TOBIE DALI ?" można powiedzieć, że obie dziewczynki doświadczyły objawienia, a gdy dorosły i dojrzały, oddały we właściwy sobie tylko sposób, co otrzymały - wiarę, która pozwoliła im pomagać ludziom, służyć Bogu, czynić świat lepszym, znośniejszym. Dziś niewielu ludzi wie o tym, niewielu słyszało o Barbarze Samulowskiej i Justynie Szafryńskiej. A dowodzi tego końcowy performance, i zabawny, i smutny - sfilmowany w Watykanie. Życie wszystko weryfikuje. Upływający czas wszystko zaciera. Dobrze, że sztuka o tym nie milczy. Drąży. Szuka prawdy, zadaje pytania. Mądrze i czule opowiada. Sugeruje, że każdy podporządkowany jest jakimś regułom, rytuałom, obowiązkom i może się im bez sprzeciwu podporządkować albo podjąć trud, by się z ich ograniczeń uwolnić. Zawsze ma szansę spełnić się podążając własną drogą. Jak dużych wysiłków wymaga walka, by móc pozostać sobą, pokazuje ten spektakl. To jego najcenniejszy walor.

Czy my również z podobną determinacją mocujemy się z życiem, ludźmi, sami ze sobą, by walczyć o to, w co wierzymy? Czy miejsca, w których żyjemy podobne są do tych scenicznych cel - klatek (scenografia i wideo Łukasz Surowiec)? Pozornie więżą, bo tak naprawdę nie izolują, nie ograniczają. Podobnie jak reguła zakonu, jak zasady i normy społeczne w każdym miejscu i czasie. Problemy generuje sam człowiek. Jest dla siebie największą przeszkodą, największym ograniczeniem. To w nim samym toczą się najważniejsze bitwy, czasem walka trwa przez całe życie.


NIE SMUĆCIE SIĘ. JA ZAWSZE BĘDĘ Z WAMI

Tekst i dramaturgia: Jolanta Janiczak
Reżyseria: Wiktor Rubin
Scenografia i wideo: Łukasz Surowiec
Kostiumy: Marta Szypulska
Muzyka: Krzysztof Kaliski
Ruch sceniczny: Magda Jędra
Reżyseria światła: Monika Stolarska
Asystentka kostiumografki: Natalia Dziarczykowska
Inspicjentka/suflerka: Grażyna Czarkowska

Występują:
Milena Gauer, Aleksandra Kolan, Marta Markowicz, Barbara Prokopowicz, Radosław Hebal, Maciej Pesta

Chór Matek Boskich: Jagoda Białek (Studium Aktorskie), Aleksandra Najda (Studium Aktorskie), Monika Stępień, Aleksandra Wajzer, Olha Zakorchemna

Fot. Monika Stolarska (1), Marta Ankiersztejn (2)

czwartek, 15 maja 2025

FESTIWAL LAMENTACJE 2025: KOŁO SPRAWY BOŻEJ TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU


Sztuka Konrada Hetela KOŁO SPRAWY BOŻEJ usytuowana na ciasnym, dusznym, zgrzebnym paryskim poddaszu, nawiązuje do konkretnych wydarzeń historycznych. 

Spektakl Teatru Wybrzeże to teatralny majak, który wykorzystując logikę snu, ujawnia prawdziwe oblicze i stan ducha Towiańczyków, polskich emigrantów po powstaniu listopadowym 1830. Demaskuje ich fascynację utopijną ideą kształtowania człowieka tak, by jego wewnętrzna siła i determinacja doprowadziły go do odzyskania niepodległości Polski, przemiany duchowej Europy, a nawet zbawienia świata. Szaleństwo poświęcenia się wdrażaniu w życie tego konceptu, którego inspiracją była charyzmatyczna osobowość Andrzeja Towiańskiego(Maciej Konopiński), przywódcy sekty - jak się tu okazało hochsztaplera, sprzedawczyka i manipulanta - jest pokazane z poczuciem  humoru, przyjmuje groteskową formę a okazuje się być skutkiem fatalnej psycho-fizycznej kondycji najtęższych umysłów i najwrażliwszych polskich poetów - Adama Mickiewicza (Michał Jaros), Juliusza Słowackiego (Paweł Pogorzałek), Seweryna Goszczyńskiego ( Robert Ciszewski) - skłóconych, zazdrosnych, knowających przeciwko sobie. Nie poznali się na fałszywym proroku. Stali się artystycznie bezpłodni. Z górnolotnego programu nic nie wynikło: poezja stała się tylko martwym komunikatem, ambicje wewnętrznego odrodzenia nie doprowadziły do osiągnięcia celu. Wszelkie szczytne plany i działania  spełzły na niczym. Emigranci zajęci plotkami, uszczypliwościami, intrygami skompromitowali się, zawiedli. Kobiety, Celina Mickiewiczowa (Karolina Kowalska) i Karolina Towiańska (Joanna Kreft-Baka), starają się dostosować do życia swoich mężów, ale przybiera to formę skrajnie różnego szaleństwa. Mickiewiczowa swobodna, prowokująca, wyzywająca, zachowuje się i ubiera poza przyjętą i oczekiwana normą, a Towiańska koturnowa, ortodoksyjna, despotyczna, pozostaje surową i wymagającą wyznawczynią idei swojego męża. 

Radek Stępień wyreżyserował dowcipnie i lekko klasyczny i skromny ale błyskotliwy spektakl, który pokazuje nieśmiertelne polskie piekiełko, jego małostkowość, manię wielkości, irracjonalną walkę o przywództwo. Poznajemy Polaków na emigracji w stanie kryzysu, pogubienia, utraty instynktu, w wykorzenionej tożsamości, co umożliwia manipulowanie nimi, wykorzystywanie ich autorytetów. A przecież starali się być razem w tej emigracyjnej niedoli. Z daleka od kraju podjęli trud działania dla dobra ogólnego, chcieli odnaleźć się w zupełnie nowej dla nich rzeczywistości. A przeżywali horror nie do pozazdroszczenia - byli za starzy na odrodzenie i zaczynanie wszystkiego od początku, byli za słabi, by utrzymać swoje status quo, byli za biedni, by mimo wszystko godnie funkcjonować w świecie, który rządził się prawami, do których nie byli przyzwyczajeni, przystosowani. Dlatego wyrzuceni na strych, jak zużyte, do szczętu wykorzystane obiekty, stali się groteskowymi bohaterami snu mary, który dla jednych z czasem bezpowrotnie przemija, dla drugich idzie w przyszłe pokolenia. Świetny, krytyczny ale bezbolesny spektakl ku pokrzepieniu serc, mimo wszystko!



KOŁO SPRAWY BOŻEJ  Konrad Hetel
 
Reżyseria: Radek Stępień
Dramaturgia: Konrad Hetel
Scenografia: Konrad Hetel i Paweł Paciorek
Kostiumy: Aleksandra Harasimowicz
Muzyka: Bartosz Dziadosz
Światła: Klaudyna Schubert
Projektu plakatu: Tomek Wolff

Obsada: Michał Jaros – Adam Mickiewicz, Paweł Pogorzałek – Juliusz Słowacki, Robert Ciszewski – Seweryn Goszczyński, Maciej Konopiński – Andrzej Towiański, Karolina Kowalska – Celina Mickiewiczowa, Joanna Kreft-Baka – Karolina Towiańska


fot. Krzysztof Bieliński

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: POLOWANIE TEATR im. ADAMA MICKIEWICZA W CZĘSTOCHOWIE

 

Sztuka Ishbel Szatrawskiej POLOWANIE wystawiona w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, w adaptacji i reżyserii Piotra Pacześniaka podejmuje temat wychowania w tradycyjnej rodzinie, którą zarządza niczym szczególnym nie wyróżniający się mężczyzna, mąż i ojciec, myśliwy. Matka to kobieta bez znaczenia, niezbędna w domu i zagrodzie, cicha i spokojną, posłusznie pozostająca w cieniu despotycznego męża. Dorosły syn stara się usamodzielnić, pójść własną drogą, ale jego wysiłki nie przynoszą rezultatów. Nie ma się czym pochwalić. Nic sam nie osiągnął, uzależniony jest od ojca i jego szefa. Relacje rodzinne i towarzyskie są poprawne, podlegają hierarchii, więzi międzyludzkie określa stopień przywiązania, posłuszeństwa i zależności. Doskonale ilustruje to wspólna kolacja w domu znajomych, przy czym pan domu jest pracodawcą ojca i również myśliwym a jego żona byłą kochanką syna, którego uwiodła.

Sztuka przepracowuje temat przekazywania wartości, jakie reprezentuje i wdraża w życie rodzina  konserwatywna. Ojciec ma nadzieję, że syn stanie się jego młodszą wersją, że powieli jego wzorce, będzie kontynuował jego zainteresowania i pasje (myślistwo). Życie to niekończące się polowanie - trzeba tropić, dopadać, zabijać dla utrzymania równowagi, dla przetrwania. To uczy dyscypliny, uważności, hartuje i wyznacza cel, do którego trzeba zdążać. Ojciec wychowywał syna jak jego wychowywano. Nadal wywiera na niego presję. Kontroluje go i nim steruje. Oczekuje posłuszeństwa. W momencie, gdy dorosły syn (ma ponad 30 lat) buntuje się, jego sprzeciw rodzi w rodzinie ostry konflikt. 

Czy syn ma szansę na samodzielne podejmowanie decyzji i ponoszenie ich konsekwencji? Otrzymał w spuściźnie wychowania model kształtowania życia i siebie,  który mu nie odpowiada, ale nie znajduje w sobie dosyć sił, determinacji, środków, by go odrzucić czy zmienić. Brakuje mu pewności siebie, charakteru, kreatywności. Impulsywnie oskarża ojca, nie znajdując winy w sobie. Drastyczne zachowanie, poważne oskarżenia, karczemna kłótnia, która mogła skończyć się tragicznie, pogarsza tylko sytuację i do niczego konstruktywnego nie doprowadziła. 

A cóż im zwrócisz za to, co oni tobie dali? (temat przewodni NOWYCH EPIFANI w 2025 roku) - można zapytać syna. No cóż, odpłacił im tym, co mu wpoili: złym, agresywnym zachowaniem. Użył przemocy. Nie potrafił być ponad rzeczywistość, która mu nie odpowiada. Impulsywny niedojrzale uległ emocjom. A mógłby przecież wykorzystać wiedzę o błędach wychowawczych, jakie popełnili jego rodzice i uniknąć ich powielania. Mógłby postąpić właściwie. Rodzice przećwiczyli opresyjny wzorzec, ale on mógł przecież wypracować własny, nowy będąc w kontrze, w opozycji do nich. Mógłby spróbować i nie ustawać w wysiłkach kształtowania własnego życia, gdy już wie czego nie chce, nie toleruje, nie znosi. Problem w tym, że nie wie czego chce, czego pragnie, nie marzy. Na tyle mu dostatnio i wygodnie, że odpuszcza. Na tyle mu dobrze, że okazje, które wykorzystuje, zaspokajają go,  wystarczają mu. Ale kontestuje, krytykuje, się burzy gdy frustracja przekroczy granicę jej tolerowania. Pretensje i oskarżenia wylewają się wtedy falą tłumionej dotąd agresji i osiągają poziom niebezpiecznie krytyczny. Może i jest nam go żal, szczególnie dlatego, że jest beznadziejnym przypadkiem., ale jaki ojciec, taki syn. Jakie dzieciństwo i młodość, taka przyszła dojrzałość. Właściwie nie ma przyszłości. Bo nie ma niezależnego, silnego charakteru, brakuje mu wyobraźni, pozbawiono go poczucia własnej wartości. To nie on poluje, to inni polują na niego. Tak łatwą jest do schwytania zwierzyną, tak oczywistą ofiarą.

Spektakl jest prosty, przejrzysty, jasny. Inscenizacyjnie atrakcyjny. Z precyzją wyreżyserowany. Poprawnie zagrany. Opiera się na stereotypach. Odnosi się do wiedzy i doświadczeń widzów, którym zapewne tego typu rodziny i ich problemy są dobrze znane, łatwo więc się z nimi utożsamiają. Nie jest  wyzwaniem, ale może stanowić punkt wyjścia dla przemyśleń, dyskusji na temat roli modelu rodziny, wpływu jaki ma ona na kształtowanie przyszłych pokoleń. Właściwie nikt wychowywania dzieci, tworzenia relacji, budowania więzi nie uczy poza samym życiem, które umożliwia obserwację, symulację, wyciąganie wniosków z  popełnionych błędów, doznanych porażek swoich i innych ludzi. Dlatego jest to takie trudne, nieprzewidywalne, zwłaszcza gdy dominują emocje, gdy one rządzą i nadają ton. 
    


POLOWANIE

Tekst: Ishbel Szatrawska
Reżyseria i adaptacja: Piotr Pacześniak
Scenografia: Łukasz Mleczak
Kostiumy: Zoya Wygnańska
Muzyka: Michał Zachariasz
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Reżyseria świateł: Monika Stolarska
Asystent reżysera: Andrzej Rospondek
Obsługa techniczna:
Dźwięk, multimedia: Piotr Andrzej Całus
Światło: Przemysław Bielawski
Fryzjerstwo, charakteryzacja, garderoby: Ewa Chłód, Ewa Gut, Ewa Michalak
Rekwizyty: Oskar Nowak, Grzegorz Gut
Obsługa sceny: Jacek Celiński, Zbigniew Dulnik, Dariusz Haładus, Paweł Kużdżeń, Bartłomiej Odwaga

Występują:

Karol Czajkowski – Łukasz
Adam Hutyra – Witold
Agnieszka Łopacka – Barbara
Waldemar Cudzik – Rudzki
Hanna Zbyryt – Natalia
Robert Rutkowski – Władziu

Fot. Piotr Dłubak

piątek, 9 maja 2025

FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2025: PUSTE MIEJSCA TEATR WYBRZEŻE w GDAŃSKU

 

Spektakl wywołuje duże emocje. Dotyczy sytuacji przekraczającej ludzkie wyobrażenie, stawiającej człowieka wobec wyborów granicznych, bowiem podjęcie przez kobietę decyzji o usunięciu zaawansowanej ciąży jest bardzo trudne - niesie wiele wątpliwości, potencjalnych problemów, pytań natury etycznej. Mimo że matka ma wszechstronne wsparcie.

Główna bohaterka, Julia (Katarzyna Dałek),  jest w zagrożonej ciąży. Dziecko w każdej chwili może umrzeć, a jego śmierć zagraża życiu młodej matki. Co należy w takiej sytuacji robić? Zdać się na ślepy los i czekać na ostateczny przebieg wypadków, licząc na cud szczęśliwego rozwiązania, czy sprowokować poród, w wyniku którego dziecko na pewno umrze, ale matka ma wtedy większą szansę na przeżycie? Który wariant wybrać? Kto poniesie odpowiedzialność? Czy w przyszłości matka poradzi sobie z  psychologicznymi skutkami  podjętej przez siebie decyzji? 

Sztuka ujawnia kontekst tych traumatycznych i bolesnych tematów. Akcja toczy się w domu, w szpitalu, w pracy, w miejscach, w których znajdują się najbliżsi Julii. Tworzy obraz rodziny, w której wyrastała i z którą łączą ją bliskie więzi - Matka (Marzena Nieczuja -Urbańska) i ojciec (Krzysztof Matuszewski) to zwyczajni rodzice, wyznający tradycyjne wartości. Pokazuje relacje z partnerem, Paulem (Piotr Biedroń), pracującym w teatrze, który ją kocha i o nią dba. A mimo to pojawia się jej alter ego, Julia 2 (Dorota Androsz), która jest personifikacją jej wewnętrznego splątania, a więc zarówno siły, afirmacji sytuacji, optymizmu, jak i jej obaw, dylematów, lęków wynikających ze stresu jaki generuje zagrożona ciąża. Wzbogaca to wiedzę o stanie emocjonalnym i psychicznym młodej dziewczyny w sytuacji krytycznej, która ją zaskoczyła, której długofalowych skutków nie jest w stanie przewidzieć. Ostatecznie zdana jest na siebie i musi zdecydować sama. W tym procesie rozstrzygającym o jej i dziecka życiu lub śmierci, nikt nie jest w stanie jej pomóc. Nikt jej nie wyręczy, nie zastąpi, nie weźmie odpowiedzialności. Ani rodzice odwiedzający ją w szpitalu, ani Paul, który jest ojcem dziecka, ani personel medyczny, który jest bardzo profesjonalny i empatyczny. Julia sama musi zdecydować i ponieść konsekwencje. 

Pusta przestrzeń wypełniona piaskiem ze zdewastowanym sufitem przybiera adekwatnie barwy stanów emocjonalnych Julii. Podkreśla bezmiar osamotnienia i cierpienia, które wynika z przeżywanego przez nią dramatu matki tracącej upragnione dziecko, przeżywającej po nim żałobę. Jest obolała i słaba, załamana i zagubiona, niepewna i wątpiąca, bo czuje pustkę w sobie, bo czuje pustkę świata, który ją otacza. Scenografia i światło Agaty Świerczyńskiej znacząco ją podkreśla, umożliwia tworzenie interpretacyjnych kontekstów (np. wyrównywanie piasku jako zacieranie śladów traum). Wideo Mateusza Zielińskiego poszerza pole widzenia i wzbogaca wizualny świat przeżyć bohaterów. Podobnie działa muzyka Miłosza Pękali - staje się dźwiękowym nośnikiem emocji.

Dlatego autorka sztuki, a za nią reżyserka Lena Frankiewicz włączają sferę teatru, miejsca, w którym jest szansa na przepracowanie i oswojenie traumy, na symulację potencjalnych wariantów przyszłości. Realne życie staje się metaforą, symbolem dającym bezpieczny dystans, który umożliwia panowanie nad ekstremalnymi emocjami, jakie generuje ogromny stres i cierpienie. Ani na moment obraz nie traci siły oddziaływania na wrażliwość, empatię widzów, bo niesie piękny przekaz o przemijaniu cierpienia, o oswajaniu bólu po stracie, mimo że zawsze zostawia ona ślad, czasami głęboką bliznę. Julia i Paul  odzyskują równowagę, na powrót zaczynają cieszyć się życiem, snują plany na przyszłość zajadając pączki. Ale poczucie pustki nadal będzie przypominało Julii o traumatycznych przeżyciach. Musi dokonać wielkiego wysiłku, by nie zaczęła się rozrastać. Nie wystarczy liczyć tylko na szczęście.

Gdyby zapytać Julii: „A cóż im zwrócisz za to, co oni tobie dali?” (przewodni temat FESTIWALU NOWE EPIFANIE w 2025 roku) mogłaby odpowiedzieć, że wzajemność, przetrwanie, nadzieję, że można znaleźć w sobie siłę na przezwyciężenie najtrudniejszych w życiu chwil, na poradzenie sobie ze stratą, żałobą, cierpieniem jeśli dostaje się od otoczenia wsparcie, pomoc, współczucie i  bezwarunkową miłość. Paul kocha Julię a ona jego. Rodzice dali jej życie i są z nią bez względu na wszystko i ona jest z nimi. Babcia, siostra i przyjaciółka mają z Julią serdeczną, bliską więź i nie opuszczają jej w potrzebie. Ona sama siebie ratuje, uruchamiając Julię 2. Pracownicy szpitala: ginekolożka, psycholożka, pielęgniarki -profesjonalne, taktowne, miłe - robią wszystko, by jej wszechstronnie pomóc. Ale i sztuka ma moc, stanowi terapeutyczne zaplecze służącej w potrzebie. Podpowiada rozwiązania, wskazuje alternatywy, dodaje otuchy, może być wsparciem. Julia może liczyć na ludzi, bo są jej opoką i ratunkiem. Dali jej siebie, zapełnili puste miejsca, i ona tym samym im odpłaciła. Dzielnie przetrwała. 



Reżyseria:Lena Frankiewicz
Scenografia, światło: Agata Skwarczyńska
Choreografia: Anna Steller
Wideo: Mateusz Zieliński
Muzyka: Miłosz Pękala

Występują:
Dorota Androsz – Julia 2
Piotr Biedroń – Paul oraz Cień
Katarzyna Dałek – Julia
Sylwia Góra – Gloria (aktorka), Doktor Prat (ginekolożka), Carme (psycholożka), Martina (przyjaciółka), Irene (siostra), Paula (pielęgniarka)
Krzysztof Matuszewski – Ricard oraz Josep
Marzena Nieczuja-Urbańska – Merche (matka), Mari (pielęgniarka z Andulazji), Babcia, Anestozjolożka, Ester (pielęgniarka na praktykach), Sprzedawczyni, Paula (pielęgniarka)

czwartek, 8 maja 2025

FESTIWAL LAMENTACJE 2025: W MAŁYM DWORKU TEATR A.FREDRY W GNIEŹNIE

 

Dramat W MAŁYM DWORKU Stanisława Ignacego Witkiewicza, artysty wszechstronnego i oryginalnego, nadal trudnego do interpretacji teatralnej, w inscenizacji Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, wyreżyserowany i opracowany muzycznie przez Jana Marka Kamińskiego przyjmuje czystą formę horroru. Tytuł brzmi niewinnie, a bohaterami sztuki są członkowie przeciętnej rodziny w zwyczajnym otoczeniu, którzy wiodą typową egzystencję. A jednak jest to siedlisko żywych trupów, których przewiny, grzechy i błędy przywiodły do dramatu. Forma zdradza wszystko. Bezpośrednio komunikuje. Dodatkowo obcowanie żywych z umarłymi, gdy żywi wyglądają i zachowują się jak umarli, a umarli jak żywi - dezorientuje. Mierzenie się z prawdą nie jest dla nich łatwym czy przyjemnym procesem. Rodzi i zabawne, i przerażające konsekwencje. 

W centrum przestrzeni wypełnionej  na pozór przypadkowymi, zużytymi, okaleczonymi, nie pasującymi do siebie sprzętami znajduje się niepokojąca instalacja gigantycznego pająka, która narzuca swą tajemniczą obecnością upiorny nastrój (scenografia i multimedia Ewelina Węgiel). Obrazy wyświetlane na żywo, będące kolażem zbliżeń, dodatkowo wzmacniają nastrój osobliwości. Charakteryzacja każdej postaci (kostiumy Tomasza Armada) i przebieg zdarzeń buduje atmosferę absurdu. Realizm jest zaburzony, wynaturzony, okaleczony jakby uzewnętrzniano to, co w każdym bohaterze, a także w jego otoczeniu i relacjach z innymi, zepsute, wyraźnie zakłamane, zręcznie zamataczone. Jakby obraz i jego narracja - przerysowana, karykaturalna, bezwstydna- pochodziły z przeżywanego na jawie koszmaru. Wywołuje u widzów dreszczyk emocji. Zadziwia ich i oszałamia. Bohaterowie są wyraziści, charakterystyczni, kiczowaci, pozbawieni zahamowań. Można odnieść wrażenie, że schwytani w sieć pająka (a właściwie prawdy) już nie żyją i pośmiertnie odgrywają makabryczno- komiczny danse macabre - ulegając Widmu Matki rozliczają się z życiem, konfrontują się ze śmiercią. Spektakl nie jest moralitetem mającym na celu sprowadzenie wszystkiego do normalności, przywrócenie harmonii i spokoju. Prawda nikogo tu nie wyzwoli, a konsekwentnie zbiera krwawe żniwo siejąc grozę. Po prostu wyjdzie na jaw. Obnaża relacje, sytuacje, postawy. Maski spadają, sztuczne biusty Zosi i Amelki również. Jednocześnie forma paranoicznej groteski oprócz funkcji demaskatorskiej, stwarza dystans, daje szansę na przeżycie zbiorowego seansu oczyszczenia, uwolnienia się od makabry realnego świata zakodowanej w najzwyczajniejszej prozie życia. Ucieczkę do lepszego, szczęśliwszego wymiaru. 

Wydaje się, że Witkacy znalazł doskonałych interpretatorów swojej koncepcji artystycznej czystej formy. To ona nadaje tu główny ton, rozwija znaczenia, wydobywa sensy. Na początku może niektórych zaskakuje, a nawet szokuje, ale obsceniczna, odważna, kontrowersyjna, ostatecznie doskonale się broni i zdobywa dla autora i twórców sztuki nowych, szczególnie młodych widzów, o czym świadczyły ich entuzjastyczne reakcje. Bardzo mnie to cieszy, bo uważam, że Witkacy nadal jest niedocenianym artystą. Ani do końca odkrytym, ani do końca rozumianym.  Tym większe uznanie dla wszystkich twórców i doskonale radzących sobie z trudną materią sztuki Witkacego aktorów.  Brawo!





W MAŁYM DWORKU STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ

Reżyseria i opracowanie muzyczne – Jan Marek Kamiński
Scenografia i multimedia – Ewelina Węgiel
Kostiumy – Tomasz Armada
Dźwięk – Maciej Szymborski

OBSADA
Ojciec Dyapanazy Nibek – Roland Nowak
Jego córki:
Zosia – Katarzyna Lis (gościnnie)
Amelka – Kamila Banasiak
Kuzyn Jęzory Pasiukowski – Dominik Rubaj (gościnnie)
Jego i Nibków kuzynka Aneta Wasiewiczówna – Natalia Szczypka (gościnnie)
Widmo Matki Anastazji Nibek – Joanna Żurawska
Dwóch oficjalistów:
Ignacy Kozdroń – Wojciech Siedlecki
Józef Maszejko – Maciej Hązła
Kucharka Urszula Stechło – Katarzyna Kalinowska
Chłopiec kuchenny Marceli Stęporek – Michał Karczewski

fot. Dawid Stube




czwartek, 1 maja 2025

KOSMICZNY DOM TR Warszawa


KOSMICZNY DOM to poetycko- muzyczna opowieść o okruchach życia: namiastkach uczuć, kruchości więzi, nieistotnych zdarzeniach, rutynowych gestach, które komponują się w pochwałę powszedniości, zwyczajności i wynoszą brak istotnego znaczenia, brak głębokiego sensu jako znaczący sens istoty bytu. Obraz jest monochromatyczny, prosty, surowy i przez to szlachetny, czysty, ujmujący. 

Scena i widownia stanowią dopełniającą się jednię. W centrum świat się kręci, razem z nim aktorzy zbici w grupkę osób sobie podobnych, które zaznaczają jednak swój indywidualizm wyglądem, ustawieniem względem siebie, głosem. Śpiewają razem i osobno w jednej tonacji, bez bombastycznych interpretacyjnych fajerwerków jakby stanowili monolit cielesny natchniony tym samym duchem pokory, skromności, zwyczajności. Wokół obrotówki zastygli w bezruchu widzowie stanowią nieruchome obiekty wpatrzone w mrok kosmicznego bezkresu rozświetlanego wirującymi okrągłymi lampami - gwiazdami. Przestrzeń, nastrój i wypowiedziane melodyjnie treści sprowadza całą istotę egzystencji do nieubłaganej konieczności, którą trzeba zauważyć, której trzeba się przyjrzeć i w którą trzeba się wsłuchać, by móc zaakceptować i docenić jej wagę nieistotności, która zazwyczaj jest ignorowana, wypierana, ośmieszana przez cele wyższe, wartości ważniejsze, idee szczytne. Tymczasem w życiu zdarzają się zajęcia nudne, zdarzenia błahe, skutki przypadkowe, stany nieciekawe. Tu nie są postrzegane jako niepotrzebne, ulotne, bez znaczenia. Wręcz przeciwnie. Spektakl wynosi ekstremalnie zredukowane życie, jego chwile, momenty, mgnienia, bo pozwalają one godnie przetrwać w spokoju, w przewidywalności rutyny, w ulotności czasu, niepewności losu, mimo przemijania wszystkiego w warunkach kosmicznego domu. Bo perspektywa wszechświata zmniejsza wszelki ludzki wymiar do minimum. A o tym się nie pamięta. Ze wstydu, z pychy, arogancji. Przez codzienną galopadę. Tak po prostu.

W TR Warszawa powstał spektakl krótki, powściągliwy i wyjątkowo spójny artystycznie. Perfekcyjnie zagrany. Wzruszający naturalną prostotą, ujmujący żelazną konsekwencją. Precyzyjnie skomponowany. Proponujący powrót do czerpania siły z życia jakie jest, bo to często niezauważalnie buduje w człowieku radość istnienia, uruchamia poczucie szczęścia, wolności. Cicha, normalna, skromna egzystencja czasem wystarczy, by móc poczuć się spełnionym. Linie Lapelytė, autorce konceptu, reżyserce i kompozytorce oraz Birutė Kapustinskaitė, autorce tekstu i dramaturżce, znakomicie się udało uchwycić piękno chwili, znaczenie przypadku, wagę drobiazgów, konieczność rezygnacji i ulegania rutynie oraz akceptowania monotonii i porażek. Bo czas się nie zatrzyma, zawsze jest jakieś dalej. O czym przypomina też Wim Wenders w swoim filmie PERFECT DAYS. Wymowa obrazu filmowego z tym teatralnym jest zbieżna, choć są to różne estetyki, światy, języki. Wypracowują innymi środkami wyrazu podobne rozpoznanie, prowadzą do tych samych wniosków.

A więc trzeba wyjść na zewnątrz osoby, jaką ukształtował świat na swój obraz i podobieństwo, jaką się samemu stworzyło, by móc wsłuchać się w śpiew ptaków, szum liści, w siebie. Poczuć powiew wiatru, ciepło słońca. Spojrzeć w niebo. Wziąć głęboki oddech. Pójść na spacer z psem, spontanicznie rzucić palenie. Cokolwiek zdarzy się, przeminie. Czegokolwiek się doświadczy, nie dotknie, nie skrzywdzi. Gdy człowiek jednoczy się z naturą, ta go ratuje, ocala, wyzwala. Daje wytchnienie. Dystans. Wtedy to pogoń za sukcesem, mamoną, hedonizmem okazuje się nieważna, nieistotna. Zbędna. Tak naprawdę do przetrwania niewiele nam potrzeba, bo poczucie bezpieczeństwa i proste zasady. Warto się więc zatrzymać, na przykład w teatrze. Poczuć atmosferę luzu, posłuchać koncertu codzienności, poddać się nastrojowi KOSMICZNEGO DOMU. Powodzenia.:)
 


KOSMICZNY DOM 
autorka konceptu, reżyserka i kompozytorka: Lina Lapelytė
autorka tekstu i dramaturżka: Birutė Kapustinskaitė
reżyser świateł: Martynas Kazimierėnas
kostiumografka: Julija Frodina (Between_lab)
producent muzyczny i drugi kompozytor: Daniel Bürkner
dodatkowe wspóltwórczynie: Nouria Bah, Ella Finer, Sharon Gal
muzyczny asystent reżyserki: Evaldas Alekna
asystentka reżyserki: Monika Tuniewicz
tłumaczka z języka angielskiego na polski: Saba Litwińska
autorka aranżacji tekstowej: Zuzanna Wrońska
konsultacje choreograficzne: Alka Nauman
inspicjent: Wojciech Sobolewski
kierowniczka produkcji: Magda Igielska

obsada:
Jan Dravnel, Izabella Dudziak, Monika Frajczyk, Magdalena Kuta, Lech Łotocki, Sebastian Pawlak, Tomek Tyndyk, Justyna Wasilewska, Mirosław Zbrojewicz

W spektaklu zostały użyte następujące utwory, będące częścią wystawy Liny Lapelytė In The Dark, We Play i powstałe na zamówienie Jencks Foundation i Cosmic House w Londynie:

Four Seasons
Lyrics: Nouria Bah
Music: Lina Lapelytė

Everything is Moving
tekst z People at Dinner, Or Sleeping:
Ella Finer wraz z Florą Pitrolo, 2024
muzyka: Sharon Gal

fot. Adrian Lach