Jak poradzić sobie z samobójczą śmiercią 14-letnich dzieci, jak ją zrozumieć, zaakceptować, dalej po stracie żyć? Oto problem przed którym stoją rodzice Fritza i Niny, współczesnego Romea i Julii, mimo że minęły już cztery lata od tego tragicznego w skutkach wydarzenia. Poprzez uczestnictwo w sztuce, również i my, widzowie stawiamy sobie te same pytania. Jesteśmy tak blisko bohaterów, że bliżej już się nie da. Bo poznajemy charaktery, osobowości, życiorysy, głębokość relacji, bliskość więzi pomiędzy bohaterami, słuchamy, jak roztrząsają, co się wydarzyło i dlaczego, staramy się razem z nimi poznać całą prawdę, bez względu na to, jaka by nie była, w malutkiej salce SCENY 61, cóż z tego, że pustej, szarej, oświetlonej tylko trzema białymi neonami. Z biegiem czasu- przynoszącym coraz więcej informacji, emocji, napięć- mamy szansę poczuć to, co czują zrozpaczeni, zagubieni, chorzy z bólu i cierpienia rodzice. Nie radzą sobie ze śmiercią dzieci, jak nie radzili sobie ze swoim życiem. Po to jest ta nasza z nimi bliskość, by zrozumieć, że między nimi jej nie ma. Po to jesteśmy tylko my i oni, by wypełnić pustkę, która w nich rośnie i tak im doskwiera, więzi. By nic nie odwracało uwagi od tego, co wypełza z wnętrza postaci, z pamięci i toksycznie poraża bezsilnością, samotnością, zagubieniem. Uświadamiając, że każdy może znaleźć się w podobnej sytuacji, gdy musi się zmierzyć ze śmiercią, żałobą, akceptacją odejścia. I nie będzie mógł uciec. To klaustrofobiczne położenie wizualizuje mała przestrzeń z kilkoma drzwiami do wyjścia dla sytuacji bez wyjścia bohaterów i widzów, ich cieni, którzy podobnie jak oni szukają rozwiązania zagadki, tajemnicy życia i śmierci. W tym wypadku miłości dla śmierci. Śmierci z miłości. Bo wiemy już, wiemy to na pewno, że MIŁOŚĆ TO ŚMIERĆ, ŚMIERĆ TO MIŁOŚĆ A TO TU JEST NIEFAJNE.
Co zastanawia, bo dlaczego ma być fajnie? Muszą być fajni rodzice, ich dzieci, fajne życie wspólne i indywidualne. Nie było i młodzi postanowili wylogować się z tego świata. Łatwo żyli, łatwo pożegnali się z życiem. Nie z jakiegoś dramatycznego, konkretnego powodu ale w buncie młodości i miłości nieprzygotowanej do walki o siebie. Wiedzieli, że rodzice swą walkę przegrali. Fritz i Nina nie zdecydowali się, by być razem. Wystarczyło im wyobraźni i sił, by umrzeć razem.
Sztuka Dei Loher ostro rozprawia się z dysfunkcyjną rodziną, słabością jej członków. Jest poważnym oskarżeniem. Iwonie Kempie, reżyserce spektaklu, i aktorom udało się pokazać przyczyny jej rozpadu poprzez charakterystykę postaci rodziców, ich relacji, więzi. Opis ich egzystencji, historie, zachowanie. Żałoba, która się nie może skończyć wydaje się zasłużoną karą za zmarnowane życie, śmierć dzieci, nieumiejętność zrozumienia, co się tak naprawdę wydarzyło. Nic dziwnego, że ból potężnieje i niszczy każdego z nich. Rozmawiają na zgliszczach. Sami są niezdolni do życia. Trwają dalej, raczej na złe niż na dobre. Zło się nie odstanie. Ból nie minie. I wiemy o tym dzięki aktorom, którzy skutecznie grą aktorską nakręcają tę sprężynę rosnącego napięcia i niszczącej rozpaczy. Do jednego nieszczęścia jakim jest porażka ich związków, doszła tragiczna śmierć dzieci. Związani są jedynie tą relacją, jak im się wydawało, niezawinionego przez siebie cierpienia.
Cloe Agaty Kuleszy jest najbystrzejsza. Ambitna, zdolna, zapracowana materialistka kieruje browarem i chce osiągnąć sukces. Walczy. Zapewne nie miała czasu dla syna, który tak naprawdę nie był złym dzieckiem. Cloe na początku jest najbardziej ze wszystkich spokojna i wycofana, jakby panowała nad sytuacją. To tylko poza, gorset pozwalający jej pracować, żyć dalej, zajmować się innymi. Zobaczymy jednak jej przenikliwość, czułość, wolę walki, choć z powodu lojalności do męża, przywiązania i odpowiedzialności za niego i browar zrezygnowała z tego, by zmienić życie. A miała szansę, mogła!
Jej mąż, Eddie Sławomira Maciejewskiego, jest całkowitym jej przeciwieństwem. To bezbarwny, adecyzyjny, znudzony, nieodpowiedzialny słabeusz, mąż i ojciec. Wszystko, co odziedziczył, co żona wypracuje, najchętniej by rozdał. Buja w obłokach. Beztrosko przemyka przez całe życie. Ale kocha Cloe. Przynajmniej tak twierdzi. Nieobecny w życiu żony i syna- nie znał go dobrze, nie mógł mieć wpływu na ukształtowanie silnego charakteru. Nauczyć go mógł tylko życia po najmniejszej linii oporu, bez walki. Fritz się destrukcyjnie buntuje; rozbija nowy, szklany stół i zostawia 90 euro. Umieszcza w środku tej demolki lapidarny list pożegnalny, który jest oskarżeniem rodziców i uzasadnieniem samobójstwa. Chce dotknąć ich do żywego, wie na czym im najbardziej zależy. Szczególnie matkę.
Else Magdaleny Schejbal jest krucha, nadwrażliwa, całkowicie się rozsypuje. Choć docieka, drąży, pyta. Podporządkowana, słaba, uległa, całe życie się dostosowywała do decyzji męża, Johnny'ego. Wykonuje nudną,spokojną pracę w księgowości, w skutek czego była coraz bardziej niezadowolona z życia, sfrustrowana, nieszczęśliwa, co tłumiła, ukrywała. Ale nieszczęśliwa matka to nieszczęśliwa córka. Else skupiona na sobie, nie zauważyła prawdopodobnie, że Nina staje się taka jak ona.
Johnny Wojciecha Brzezińskiego jest typem niespokojnego, ciągle szukającego swego miejsca pracownika banku. To on narzucał żonie i córce nieustanne przeprowadzki, tak że nigdzie nie czuły się u siebie. Chciał przenieść się do miasta, sam o to prosił pracodawcę, miał nadzieję na awans. Wada serca Else, którą ma od urodzenia, jest jego wadą. Z lęku o zdrowie i życie żony obsesyjnie obserwuje ją w dzień i w nocy. Nina pewnie ten lęk ojca dziedziczy. Boi się o matkę, którą kocha. Boi się żyć. Johnny skoncentrował się na żonie, nie zdążył poznać i zrozumieć córki. Po jej śmierci nie jest w stanie pracować, załamał się. Przeżył, ona nie była w stanie. Jak matka podporządkowała się swojemu partnerowi, którego kochała. I ta słabość charakteru, lęk, że się z nim rozstanie, bo ojciec znów w nowe miejsce wyruszy, prawdopodobnie sprawiło, że zgodziła się popełnić razem z nim samobójstwo.
Wszyscy się kochają ułomną miłością. Młodzi niedojrzałą, szaloną, rodzice wypaloną, opartą na przyzwyczajeniu, poczuciu obowiązku. Ale mają siebie. Dwa małżeństwa, cztery osoby nie mają szans, by wszystko rozpocząć od początku; stracili złudzenia, zbyt są doświadczeni. Poza tym prawda o nich, dzieciach, powodach ich śmierci jest lekcją spóźnioną. Nie przyniesie ulgi, nie ukoi bólu tylko go oswoi, wyciszy, stłumi. Z nieumiejętności zmiany, wsłuchiwania się w siebie, w innych, z braku rozpoznawania co jest fałszem a co prawdą pozwoli zaledwie dalej trwać.
Agata Kulesza stworzyła najlepszą rolę spektaklu: skupioną, skontrastowaną, dramatyczną, konsekwentną. Poraża jej sceniczna metamorfoza, siła odkrywanej prawdy o bohaterce, przekonuje ból po stracie syna, współczucie okazane Else. Magdalena Schejbal nie radzi sobie z artykulacją, intonacją, interpretacją tekstu, szczególnie na początku spektaklu. Nie znajduje pomysłu, jak grać, jakby nie była pewna jaki portret psychologiczny swojej bohaterki chce nam przedstawić. Tekst sztuki jest szczególny, trudny i nie podpowiada prostego wyboru. Panowie również mają problemy ze swoimi postaciami, by były bardziej przekonujące. Bo wszystko jest zaklęte w słowach, w opowiadanych wspomnieniach, historiach. W ich wybrzmieniu, oddziaływaniu na aktorów a poprzez nich na widzów. To one mają nieść ból, lęk i emocje. Mają decydujący wpływ na to, czy przybliżymy się do zrozumienia tego, co się tak naprawdę NAD CZARNYM JEZIOREM wydarzyło.
NAD CZARNYM JEZIOREM DEA LOHER
przekład – Grażyna Kania
reżyseria i opracowanie muzyczne – Iwona Kempa
scenografia – Justyna Elminowska
reżyseria światła – Mateusz Wajda
Występują:
Cleo – Agata Kulesza
Else – Magdalena Schejbal
Johnny – Wojciech Brzeziński
Eddie – Sławomir Maciejewski
premiera: 28.01.2018
fot. Bartek Warzecha