Koniec to nie my ale początek to też nie my. Jesteśmy pomiędzy, w trakcie. Jesteśmy przekaźnikiem życia w czasie. Idei, myśli, czucia. Umożliwiamy zmiany, uczestniczymy w nich, jesteśmy ich pokarmem, ofiarą, choć tak o sobie dosłownie nie myślimy. Życie tu na ziemi może się skończyć ale wieczność otwarta na nas czeka. Mając taką perspektywę, perspektywę życia wiecznego, nie przywiązujemy wagi do życia jako takiego tu na ziemi, nie trzymamy się go kurczowo. Nie nadajemy mu rangi najwyższej ważności. Łatwiej przychodzi nam z niego zrezygnować. Szczególnie gdy śmierć jest tylko momentem przejścia z marnej, niedoskonałej rzeczywistości do niewyobrażalnego , boskiego ideału dobra i szczęścia, trwającego nie przez chwilę ale przez istotne zawsze. Nie znaczy to jednak, że nie jest ważne, co w tym danym nam czasie robimy i jak żyjemy. Życie ma być sposobem na śmierć. Przy takim nastawieniu nie powinny nas dziwić , choć to trudne, że młodzi muzułmanie są w stanie zrezygnować ze wszystkiego, co niesie życie, co obiecuje samo w sobie życie , łącznie z samym życiem. Życie ma być przepustką do wieczności. Niektórym ludziom wydaje się to działaniem wbrew naturze. Wbrew życiu, które odbiera życie sobie i innym. Czy możliwe jest, by muzułmanie , ludzie przecież tacy jak my, kochali tak jak my, żyli tak jak my? Bo na pewno nie umierają tak jak my. Oczywiście ci znaczący, wybrani, niektórzy.
Ten priorytet śmierci przeciwstawionej życiu zdumiewa, zaskakuje, jest zagadką. Bo jesteśmy świadkami gwałtownej, fundamentalnej, zaskakującej, trudnej do zrozumienia i uzasadnienia przemiany człowieka zachodu w islamskiego terrorystę. Wiemy jednak, że jest to możliwe. Bo się dzieje naprawdę. Realnie.
Tu miłości się nikt nie wyrzeka, ta ma być wieczna. Przeżywania jej w normalnym życiu, życia samego na ziemi się wyrzeka. Bo wszystko, co robi męski bohater ma służyć wartościom , celom przerastającym ludzki, ziemski, jednostkowy kontekst rozumienia. Mężczyzna służy sprawie politycznej, licząc na nagrodę po śmierci. Ale wiąże swoją miłością miłość kobiety, zobowiązuje do wierności i posłuszeństwa. Zostawia ją z konsekwencjami swoich czynów, rosnącym w niej poczuciem winy, wyrzutami sumienia. Sam ucieka, bez jej wiedzy i zgody, w śmierć pisząc w liście pożegnalnym “Biorę cię w ramiona i składam pocałunki na twych dłoniach i czole. I dziękuję ci, i przepraszam za te piękne, ciężkie pięć lat, które spędziłaś ze mną. Jestem twoim księciem i wrócę po ciebie. Do zobaczenia! Twój mąż na zawsze. 10 września 2001 roku”.
Kobieta jest łagodna, poddaje się, ulega, akceptuje, więcej się domyśla niż wie. Właściwie nie ma wyboru. Gdy trzeba podejmuje grę , wykazuje inicjatywę. Okazuje się, że kulturalne, edukacyjne , środowiskowe oddziaływanie na jednostkę jest nieskuteczne wobec mocy religii, wychowania w rodzinie i zmiany perspektywy życiowej z ludzkiej, ograniczonej na wieczną, nieograniczoną. Świadomie czy nieświadomie człowiek pragnie czegoś większego niż to, co ma, kim jest w istocie. Chce czegoś, co jest wyzwaniem, obietnicą, nagrodą niekończącą się nigdy. Potrzebuje idei, wspólnoty, bliskości i więzi z rodziną , religią. Jasny, prosty cel porządkuje go i systematyzuje. Wprowadza równowagę , harmonię , spokój. Okazuje się, że człowiek jest w stanie zrezygnować ze wszystkiego w imię wiary w coś, co jest absolutnie niesprawdzalne, niepotwierdzone, niepewne. Wystarczy tylko marzenie a nie dowód, iluzoryczna pewność na jego urzeczywistnienie a nie realne doznanie. Wystarczy działanie przybliżające nas ku celowi , nie sam cel. Niepewny, nierealny, wydumany. Okazuje się , że nie jesteśmy w stanie zaspokoić pragnienia pełni szczęścia tu na ziemi, musimy mieć perspektywę wieczności. Nie chcemy się zadowolić namiastką. Wszystko, co małe nas nie cieszy, nie daje poczucia satysfakcji i przyjemności. Dlatego świat zachodu z pustym niebem, bezpłodnym, krótkim, ograniczonym czasem życiem , ubezwłasnowolniającą wszelką poprawnością demokracją, jest łatwym łupem. I nowy bóg JA, który nie uwalnia a ogranicza MY. Nie tworzy w sumie tego MY. Wystarczy przypomnieć sobie wychowanie w domu rodzinnym, zmienić perspektywę z ludzkiej na boską w wymiarze religijnym, by stać się żołnierzem terrorystą, żoną terrorysty. Cokolwiek się zdarzy, przerasta wolność jednostki , jej samostanowienie, niezależność, bo ma służyć religii, idei, polityce, szerszym planom. Zachód zachłysnął się własną bezradnością, nieskutecznością, złudną wolnością.
Ten spektakl jest o poplątaniu ludzkich wyborów. Niestabilności decyzji, roli przypadku, siły religii i wychowania. A miłość? Czyli to, co najważniejsze? Polegnie ta ziemska na rzecz tej wiecznej. Ta realna, namacalna, dzień po dniu kosztowana, zmieniająca się i dojrzewająca na rzecz iluzji, wyobrażenia, pokusy wieczności, rozkoszy nieskończonej. Kto dokonuje takiego wyboru, podejmuje taką decyzję? Czy jesteście na to gotowi? By to zrozumieć, ogarnąć, rozpracować? A powinniśmy. Ten spektakl może być punktem startowym, naszym grand zero. Inaczej nasz stan rozumienia pozostanie na poziomie splątania, zdumienia, nieuświadomienia. A całe zło przypisywać będziemy szaleństwu. To by była droga uproszczona, prowadząca do wniosków na skróty.
Wystarczyłoby może powiedzieć , że jest to melodramat i cóż nas on obchodzi gdy dotyczy kata nie ofiary? Przecież chyba ważniejsza jest tragedia tych, którzy zginęli 11 września 2001 roku w wyniku ataku na WTC. Co z ich miłością się stało? Tak myślimy. Empatycznie. Współczująco. Ofiary są nam bliższe. Czujemy, że jesteśmy im winni nasze zainteresowanie. A jednak spektakl zwraca uwagę na sprawców. By to całe zło terrorysty zrozumieć. Konsekwencje przemyśleć. I tak mamy teatr dwóch zakochanych osób, pary. Teatr dwóch postaw; życia i śmierci. Teatr dwóch światopoglądów uwikłanych w politykę; zachodu i islamu. Bo przecież nie dwóch religii. Tak to się wszystko poplątało. Bo w życiu trudno jest wszystko przewidzieć. Bo siebie samego a cóż dopiero drugiego, najbardziej nawet kochanego człowieka, jest tak trudno poznać, zrozumieć, poczuć. Zwłaszcza przy płynnej piramidzie wartości i priorytetów. Mamy wizualizację przemiany człowieka młodego, wykształconego, inteligentnego, zakochanego, który pewnie podejmuje decyzję o samobójczej śmierci. Który bez lęku, cierpienia, wahania doprowadza do śmierci wielu ludzi. Który nie myśli o konsekwencjach swoich wyborów i czynów dla ukochanej osoby po ataku terrorystycznym na World Trade Center.
Trzeba podkreślić, że Marcin Liber konsekwentnie tworzy teatr postdramatyczny o nielinearnej narracji, o poszarpanej, przerywanej akcentowanymi pauzami, cięciami, w tym wypadku od końca toczącej się akcji, wzmocnionej muzyką, pieśnią wykonywaną na żywo , filmem w tle sceny, dominacji didaskaliów. Aktorzy mają trudne zadanie w tych okolicznościach toczącej się opowieści. Bo forma jest wymagająca, zmienna, niejednorodna. Gra aktorska w tych warunkach jest wyzwaniem, zważywszy skalę problemów , emocji, stopień poplątania akcji, zmianę postaw. Łatwo pogubić sensy, zneutralizować napięcie, osłabić wymowę spektaklu. Tekst powstał na podstawie prawdziwej historii Aishy, z pochodzenia Turczynki mieszkającej w Niemczech, i Zijada Jarraha, Libańczyka, terrorysty. On ginie w ataku na WTC. Ona żyje dalej. My też. Póki co. Śpieszmy się jednak zrozumieć ten galopujący do przodu świat, tak bardzo nas ciągle zaskakuje, zdumiewa, szokuje. Tak bardzo się zmienia.
| |||
tytuł realizacji: | Koniec to nie my |
miejsce premiery: | Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza |
data premiery: | 01-09-2013 |
reżyseria: | Marcin Liber |
scenografia: | Grupa Mikser |
muzyka: | Krzysztof Kaliski |
przekład: | Iwona Nowacka |
aranżacja muzyczna: | Patryk Zwoliński |
muzyka na żywo: | Patryk Zwoliński |
Obsada: | |
- Marcin Bosak | |
- Lena Frankiewicz | |
- Mirosław Zbrojewicz |
*wykorzystano fotografię Krzysztofa Bielińskiego