poniedziałek, 23 kwietnia 2018

KLAUNI, CZYLI O RODZINIE. ODCINEK 3 Teatr 21


Spektakl KLAUNI, CZYLI O RODZINIE. ODCINEK 3 Teatru 21, skupiający aktorów amatorów z zespołem Downa, to ostatnia samodzielna, odrębna część tryptyku, w którym fundamentalnym tematem była miłość, pieniądze, praca, a w tym wypadku rodzina. Naturalną koleją rzeczy jest to spektakl o inności, reakcji na nią i akceptowaniu jej przez otoczenie w ramach stereotypów, instytucjonalnych granicach udzielanej pomocy, w różnej mierze odpowiedzialnego spojrzenia na osoby dysfunkcyjne, zależne od tych w pełni zdrowych, samodzielnych, ogólnie postrzeganych za normalne. Stąd nawiązanie w spektaklu do cyrku, gdzie praktykowano pokazywanie osób z różnymi wadami wrodzonymi, odbiegającymi od obowiązującej społecznie normy. Traktowano je jako sensację, dla rozrywki, zaspokojenia ciekawości, z niskich pobudek. Pokazy te były poniżające dla osób doświadczonych kalectwem. Wywoływały śmiech, lęk, odrzucenie. Całkowity brak akceptacji, który powodował wykluczenie, pozbawianie ich godności.

Spektakl stara się udowodnić, że dziś zaszła zmiana. Osoby z zespołem Downa mają szansę żyć normalnie. Być zupełnie inaczej traktowane. Służy temu projekt mieszkania treningowego, które zamieszkują wybrane pary. Mały rewir wolności wyposażony jest w podstawowe sprzęty domowe: stół, krzesła, szafę, wieszak, prasowalnicę z żelazkiem, kanapę.  Pojawia się dostojna Pani Prezydent, która jest pomysłodawczynią i osobą monitorującą przebieg eksperymentu usamodzielniania osób dotąd uznanych za niepełnosprawnych. Parze towarzyszy trener, który cały czas uczy, pilnuje, nadzoruje swoich podopiecznych. Mimo wysiłków, by spełnić marzenie o szczęściu rodzinnym, próba kończy się niepowodzeniem. Jakby osoby z zespołem Downa same sobie musiały udowodnić, że choć bardzo pragną, usilnie dążą, starają się ponad własne możliwości, by żyć i funkcjonować jak osoby zdrowe, to jest to do końca niemożliwe do spełnienia pragnienie. Spektakl pozwala im pokazać, z jakimi problemami, kłopotami muszą walczyć, by móc się w końcu oswoić z porażką.

Spektakl całkowicie wymyślony, przygotowany i zagrany przez aktorów amatorów powstał z potrzeby zmierzenia się z ich trudnymi wyborami, sytuacjami związanymi z codziennym, normalnym funkcjonowaniem w świecie, który bardzo wiele wymaga, niewiele może zaoferować. Nie jest proste testowanie własnej samodzielności, dojrzałości, gotowości do udźwignięcia w pełni dojrzałego życia osobom, które wymagały dotąd pomocy, wspomagania, kontroli.  Jest dla nich psychodramą, testem, sprawdzianem. Wyzwaniem również dla widzów. Zadaniem z wnioskami do przepracowania.

Ważne jest jednak to, by jak każdy człowiek mieli szansę spróbować i mogli sami się przekonać, na ile są w stanie być samodzielni, niezależni, odpowiedzialni. Dotąd wyręczani, chronieni, zabezpieczani przez rodzinę, opiekunów.  By nie byli pozbawieni prawa do zmierzenia się z własnymi ograniczeniami,  doświadczenia dorosłego, samodzielnego życia.  By mogli sprecyzować, na czym im zależy, co jest dla nich ważne i mieli możliwość tymi marzeniami, pragnieniami z światem się podzielić. Rozdać hipotetyczne role chętnym na przyszłość. Może coś istotnego zmienić. Zainspirować. 

Czasem wydaje się, że zdrowi, młodzi, bogaci, samodzielni, niezależni, silni istnieją właśnie po to, by wspomagać tych, którzy nie mieli tyle szczęścia, co oni. W działaniu, pomocy, empatii, byciu razem, również w teatrze, realizuje się i sprawdza człowieczeństwo najpełniej. Bowiem w gruncie rzeczy nikt nie żyje w próżni, nie stanowi dla siebie tylko samowystarczalnego świata. Nawet zdrowi bywają chorzy, perfekcyjni okazują się niedoskonali, mający wszystko czują się niezaspokojeni, zorganizowani, zapobiegliwi też potrzebują wsparcia. Inaczej, choć całkiem podobnie jak aktorzy Teatru 21, tyle że potrafią swoje skazy, wady,  nieprzystosowalność, niekompatybilność z obowiązującym powszechnie stereotypem skuteczniej ukryć. Świadomie wykorzystać, ograć. 

Kontakt ze spektaklami Teatru 21 sprowadzają człowieka na ziemię. Zawstydzają. Mobilizują. Uwrażliwiają. Wzruszają. Są takie naturalne, prawdziwe, otwarte! Działają jak katharsis, przywracają właściwą miarę życiu, ludziom. Zmuszają do rachunku sumienia, odpowiedzi na pytania, co się dotąd zrobiło, co można zmienić, co jeszcze dać z siebie, by do ludzi potrzebujących, innych, obcych skrócić dystans, lepiej ich usłyszeć, zrozumieć, poznać. A nie jest to proste, łatwe. Ciągle odkładane na później, często, zbyt często na wieczne nigdy.

Rozczarować trzeba tych, którzy twierdzą, że znów świadomie, perfidnie, obłudnie wykorzystuje się osoby z zespołem Downa, by wzbudzić nimi  zainteresowanie. Że nie są do końca świadome tego, co się dzieje na scenie. Ten spektakl jest w pełni ich autorskim dziełem. Zrealizowanym z ich inicjatywy, przez nich i przede wszystkim dla nich samych. Fakt, że widzowie korzystają, jest wartością dodaną, pożądanym, oczekiwanym sztuki działaniem. Za co winni być wdzięczni artystom, aktorom. Teatrze 21, trwaj, graj!!!Powodzenia!!!:)
  
KLAUNI, CZYLI O RODZINIE. ODCINEK 3

reżyseria: Justyna Sobczyk
współpraca reżyserska: Justyna Wielgus, Justyna Lipko-Konieczna
dramaturgia/scenariusz: Justyna Lipko-Konieczna
teksty: aktorzy Teatru 21
ruch: Justyna Wielgus
scenografia, kostiumy: Wisła Nicieja asystentka: Kamila Białkowska
muzyka: Paweł Andryszczyk
wideo: Tomasz Michalczewski
światło: Sebastian Klim
klowning: Monika Dąbrowska-Jarosz
produkcja: Dagna Dąbrowiecka, Marceli Sulecki, Katarzyna Pawłowska
partnerzy: Fundacja Win-Win
teksty: aktorzy Teatru 21
obsada: Piotr Boruta, Grzegorz Brandt, Anna Drózd, Teresa Foks, Daniel Krajewski, Maja Kowalczyk, Katarzyna Lalik, Barbara Lityńska, Anna Łuczak, Aleksander Orliński, Michał Pęszyński, Emilia Rajca, Piotr Sakowski, Cecylia Sobolewska, Marta Stańczyk, Piotr Swend, Aleksandra Skotarek, Magda Świątkowska.

Spotkanie poprowadzi Magdalena Rigamonti, dziennikarka Dziennika Gazety Prawnej, laureatka Nagrody im. Dariusza Fikusa, Grand Press i finalistka Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego.

KILKA OBCYCH SŁÓW PO POLSKU TEATR ŻYDOWSKI TEATR POLSKI


KILKA OBCYCH SŁÓW PO POLSKU to inteligentny tytuł inteligentnego spektaklu. Mówi o Marcu 68, co było dotąd nieznane, niezrozumiałe, przemilczane lub wypierane a w spektaklu opowiedziane zostało z perspektywy pokolenia dzieci wypędzonych z Polski Polaków żydowskiego pochodzenia. Jest to rekonstrukcja, wyjaśniająca co się indywidualnie i zbiorowo wtedy i przez kolejne lata aż po dzień dzisiejszy wydarzyło, na bazie zebranej wiedzy na temat kim są dzieci emigrantów, jaki wpływ na nich, ich życie miało doświadczenie rodziców. Spektakl powstał na podstawie wywiadów przeprowadzonych przez Mike'a Urbaniaka, książek wspomnieniowych, materiałów prasowych, opowieści rodziny, znajomych i przyjaciół twórców oraz ludzi, którzy chcieli się podzielić swoimi przeżyciami. Postacie sceniczne są wypadkową  zebranej wiedzy/fakty, dokumenty, relacje, niepełne przekazy/. Spektakl jest też próbą określenia dzisiejszego statusu dzieci i rodziców, zarówno tych, którzy żyją w Polsce, jak i tych, którzy pozostają na emigracji. Stara się pokazać, jak kształtują swoją tożsamość, świadomość, co ona dla nich oznacza, jak walczą o swoje miejsce w kraju i czym jest dla nich patriotyzm. Już sam fakt, że spektakl stworzyły dwa teatry, gdy jeden ma w swej nazwie Polski a drugi Żydowski jest symboliczne, znamienne i ważne.

Na scenie pojawiają się bohaterowie w podwójnej roli: siebie samych i swoich rodziców. Ubrani, ucharakteryzowani na późne lata 60-te grają sceny, które charakteryzują ten trudny, kontrowersyjny czas, sytuacje, które wszystkich zaskoczyły, decyzje, które  przerosły wszelkie wyobrażenie. I choć spektakl daleki jest od rozważań i analizowania politycznego podłoża zdarzeń, to przedstawia współczesne postawy, rozważania na temat tamtych wydarzeń, ich konsekwencji. Nikt nie sądził, że dwadzieścia lat po holokauście, Żydzi i ich rodziny będą szykanowaniem, dręczeniem, prześladowaniem zmuszani do wyjazdu pozbawieni obywatelstwa polskiego, bez paszportu, majątku, z biletem w jedną stronę. Około 13 tysięcy ludzi opuściło Polskę, niektórzy nie zdecydowali się na wyjazd i pozostali. Ból, strach, smutek, nagła konieczność budowania nowego życia stała się wspólnym doświadczeniem rodziców i dzieci. Spektakl dotyczy spuścizny politycznych decyzji rządu Władysława Gomułki, skutków medialnej i społecznej nagonki, choć nie ma tu mowy o winie i karze.

Teatr stał się miejscem  rozliczenia przeszłości polifonicznym głosem pokolenia dzieci wypędzonych, wykorzenianych, wykluczanych rodziców. 50-ta rocznica Marca 68 jest pretekstem do zastanowienia, podsumowania, wyciągnięcia wniosków, co i dlaczego tak naprawdę się wydarzyło. Jak mogło do tego dojść. Jakie miało skutki. Jak sprawy dziś się mają. Spektakl nie dramatyzuje, nie oskarża wprost, nie rozdrapuje ran a w przewrotny, metaforyczny sposób przepracowuje traumy, przywraca wspomnienia, odświeża pamięć, relacjonuje, komentuje, rozważa, również hipotetycznie, co by było gdyby. Świadczy i pamięta. Rozpoznaje, zdaje relację ze stanu rzeczy, bo znając prawdę, można z nią coś konkretnego zrobić. Jakby poza czasem, poza miejscem, poza winą i karą.

Przejmujący jest zabieg wchodzenia aktorów grających dzieci w role ich rodziców, odgrywanie i przeżywanie hipotetycznych i prawdziwych scen, emocji, uczuć. Wstrząsająca jest scena wizyty Polaków w mieszkaniu, które chcą kupić lub przejąć dla siebie, domyślając się, że jego właściciele wkrótce wyjadą. Tworzy prawdziwy obraz sytuacji opresyjnych, poniżających, wykluczających z powodu pochodzenia. Zachowań przepełnionych niechęcią, nienawiścią, pogardą. Odzwierciedlających ogólne, powszechne przyzwolenie do zachowań podłych, haniebnych, niesprawiedliwych. Czy można je zrozumieć i zadośćuczynić, przebaczyć? Marzec 68 skutkował wielką stratą zarówno dla kultury, nauki i sztuki polskiej, wstydem dla pozostających, jak i dla pozbawianych majątku i godności wyjeżdżających. Krajobraz po tych bolesnych wydarzeniach jest różnorodny, niejednoznaczny. Ważny dla wszystkich. Bo z tego, co się wydarzyło należałoby wyciągnąć wnioski, analizując  i rozumiejąc przeszłość można sobie z nią poradzić, a znając teraźniejszość, wysnuć naukę na przyszłość. Choć ani wiedza, ani świadomość sumującego się doświadczenia nie daje pewności na to, że cokolwiek się w mentalności i zachowaniu ludzi zmieni. Pozostaje pamiętać i mieć nadzieję. Robić swoje. 

Oprócz interesujących treści, będących wypadkową wywiadów, spekulacji, publicystyki i fantazji, spektakl dramaturgicznie interesująco je komponuje. Włącza zaskakująco inspirującą choreografię tańczącego, śpiewającego,występującego w spektaklu w wielu rolach Pawła Sakowicza, co jest artystycznym kontrapunktem, wnosi odprężenie, spokój, dystans. Pozwala odetchnąć, spojrzeć inaczej, głębiej, metaforycznie. Przypomina zabieg zastosowany przez Matsa Eka w sztuce Augusta Strindberga SONATA WIDM. Twórcy tworzą archetypy bohaterów, będące kompilacją postaci, sytuacji, postaw, mentalności i pochodzenia. Szczególnie interesująca jest rola Joanny Rzączyńskiej, wnuczki Szymona Szurmieja, w którą wstępuje dybuk Idy Kamińskiej, co ogniskuje sytuację odziedziczoną, wpisaną w życiorys aktorki i historię Teatru Żydowskiego. Reżyserka spektaklu, Anna Smolar wykorzystuje też własną historię dziecka przymusowych emigrantów. Urodzona, wychowana i wykształcona we Francji, podkreśla świadomy, wolny wybór obecnego życia wraz ze swoją rodziną w Polsce. Przynależy do tych, którzy powrócili i tu pracują, rozwijają się i budują swoje kariery. Walczą o to, by ich dzieci miały wolny wybór, mogły swobodnie podejmować decyzje o swojej przyszłości.

Aktorzy sprawiają się doskonale, jedynie zawiłość historii, granie prze jedną osobę wielu ról, zmiany tożsamości, mimo informacyjnej roli kostiumów, charakteryzacji, komplikować może identyfikację bohaterów. Można się zgubić, można się pomylić. Mimo czytelnych komunikatów. Powściągliwa, surowa, teatralna scenografia, co nie przeszkadza a sugeruje umowność i daje możliwość natychmiastowego przeniesienia bohaterów w czasie i przestrzeni, stwarza kontekst dla podkreślenia charakterystyki postaci i relacji międzyludzkich, wspomaga komunikowanie uczuć i emocji, podkreśla zimną, wykluczającą bohaterów atmosferę. Sterylne warunki sceniczne mają kontrastować z temperaturą tego, co się dzieje w ludziach, z ludźmi, między nimi. Możliwie najpełniej. Syntetycznie najprawdziwiej. Modelowo najwiarygodniej.

KILKA OBCYCH SŁÓW PO POLSKU to najlepszy jak dotąd spektakl wyreżyserowany przez Annę Smolar. Najdojrzalszy. Najbardziej złożony. Zdyscyplinowany. Osobisty. Głęboko przemyślany, perfekcyjnie przygotowany, konsekwentnie zrealizowany. Na pewno duży wpływ na wypadkowy efekt miał tekst, jego język i dramaturgia Michała Buszewicza oraz choreografia Pawła Sakowicza. Świeżość pomysłu i waga tematu. Perspektywa prowadzonej narracji.

KILKA OBCYCH SŁÓW PO POLSKU
Reżyseria: Anna Smolar
Tekst i dramaturgia: Michał Buszewicz
Scenografia: Anna Met
Kostiumy: Marta Kuliga
Muzyka: Jan Duszyński
Światła i video:Rafał Paradowski
Montaż video: Rafał Listopad
Choreografia: Paweł Sakowicz

Obsada:
Grażyna Barszczewska
Marcin Błaszak
Katarzyna Herman (gościnnie)
Barbara Kurzaj
Marta Kurzak
Rafał Rutowicz
Joanna Rzączyńska
Paweł Sakowicz (gościnnie)
Małgorzata Trybalska
Jerzy Walczak
Marek Węglarski

Data premiery: 10.03.2018

zdjęcie: Magda Hueckel
https://www.facebook.com/OnetKultura/videos/1509026752553753/

https://www.ipla.tv/wideo/serial/Kultura-Do-Kwadratu/5002926


REWIZOR. BĘDZIE WOJNA! COLLEGIUM NOBILIUM

Nikołaj Gogol w REWIZORZE charakteryzuje naturę ludzką, społeczną, polityczną wnikliwie krytycznie. Pokazuje wpływ władzy na zachowania człowieka. Odsłania mechanizm działania totalitaryzmu. Artur Pałyga, podkreślając walkę o władzę, moment jej przejmowania, sztukę na potrzeby analizy zachodzących zjawisk współczesnych przepisuje a Anna Augustynowicz sugestywnie scenicznie metamorfizuje poprzez autorską surową, minimalistyczną stylizację, powściągliwą, precyzyjną, otwierającą się na interpretacje młodych aktorów reżyserię. Stwarzane jest na oczach widzów uniwersalne studium o władzy absolutnej w nowych szatach formy. Tak, by można było poczuć jej grozę, nieznośną lekkość banalności zła. 
Wchodząc na salę kameralną Akademii Teatralnej wkraczamy w strefę mroku. Przed rozpoczęciem spektaklu zamykane są szczelnie okna, zasuwana jest kotara.  Zanurzamy się w  sen aktualizującej się na naszych oczach przeszłości, w horror sugerowanej nielicznymi rekwizytami przestrzeni szpitalnej, jakby to co się dzieje wskazywało znamiona chorobowe, ci, którzy się pojawiają wymagali leczenia. Prawie pusta scena jest czarna, kostiumy ciemne, przygnębiająco monochromatyczne, tylko akcenty kontrastującej bieli przełamują przygnębiający nastrój/np.biała linia kwadratu na podłodze wyznaczająca granice, biały taboret, białe ramy leżanki, parawanu, biały kołnierzyk i mankiety Dyrektorki Szkoły, kocyk z niemowlakiem, biało-czarne cymbałki i metronom, itp. oraz odblaskowa kamizelka Policjanta/. 
Gogolowska prowincja ma się dobrze. Wiele się zmieniło, by wszystko pozostało po staremu. Bezwolna, zahukana, zarządzana scementowanymi układami przez Horodniczego /przekonujący Maciej Babicz/mentalność skupiona jest na przetrwaniu. Korupcja kwitnie, manipulacja udoskonala. Więzi towarzyskie, rodzinne, społeczne są silne, mogą być wykorzystane politycznie w wyborach.  Od czasu do czasu słychać piosenkę ZAWSZE NIECH BĘDZIE SŁOŃCE, powracające tęsknotą  echo, widmo wiecznie żywego wspomnienia o socjalistycznej szczęśliwości. Niewesoła to wizja rzeczywistości. Pesymistyczna perspektywa przyszłości. Nagłe pojawienie się rewizora Chlestakowa/ doskonały Marcin Bubółka/burzy zastany porządek, budzi demony wojny, które beztrosko przemykają, podprogowo sygnalizują powtórkę zagłady/stosy butów/. Odrodzenie konserwatyzmu, nacjonalizmu, faszyzmu/sygnał komórki Chlestakowa to melodia piosenki TOMORROW BELONGS TO ME/. Nie wiadomo, którą ideologię będzie się opłacało społeczności wybrać, która opcja w tej wojnie ideologicznej zwycięży: nowa, wykorzystująca socjotechniki marketingu politycznego Chlestakowa czy dotychczasowa, bazująca na starym, utrwalonym układzie Horodniczego. Obie kandydatury są równie złe. Przydałaby się trzecia, ale tej nie ma. I nie będzie. 
Ale będzie wojna!! Starcia, sparingi, konfrontacje, mediacje.  "Asertywny, kreatywny i  wyluzowany" Chlestakow niezauważalnie, niepozornie a jednak konsekwentnie, metodycznie, podstępnie, sprytnie i uporczywie  walczy o władzę. Proponuje dobre zmiany. Pewnie wkracza na nowy dla siebie teren i wydaje się, że ma duże szanse na sukces. Młody, świeży, prężny, zdecydowany na wszystko, elastyczny jest urodzonym politykiem, nowoczesnym przywódcą. Z naturalną łatwością odczytuje potrzeby ludzi, wkrada się do serc i domów wyborców, jakby od zawsze był jednym z nich. To przebiegły, nienachalny, skuteczny polityk. Sama oczywista oczywistość. Naturalna konieczność.

Zastana władza w osobie skorumpowanego, skompromitowanego ale przewidywalnego polityka Horodniczego, wyraźnie wyczerpana, osłabiona, wycofana śpi i śni, usypia też czujność całej społeczności, tępi jej zmysł krytyczny. Obserwujemy targi, szantaże, manipulacje. Wystąpienia, deklaracje polityczne niewybredne, niewyrafinowane, doskonale wszystkim znane.  Oswojoną przyziemność, czarny pijar, bezpardonowość walki politycznej. Chodzi, jak zawsze i wszędzie, o rząd dusz, które przyzwyczajone do przystosowania się, zmuszane do ulegania władzy nie mają wizji, siły, pomysłu, planu na siebie, świat, przyszłość. Mogą tylko zagłosować. Utknęły w starym układzie, w letargu codzienności, w więzieniu konieczności. Nic dziwnego, że szczury ze snu Horodniczego  uciekać chcą z tego miejsca jak z tonącego okrętu. Ale ani one, ani ludzie nie mają dokąd. Wszędzie jest podobnie. "Wszędzie jest tak samo."

Studenci grają świetnie indywidualnie i zbiorowo. Naturalnie, lekko, wyraziście. Ciekawą  postać współczesnego rewizora proponuje Marcin Bubółka. Nienachalna ale twarda argumentacja, niepozorna ale nieustanna obecność jego bohatera pokonuje celnością, skutecznością wszelki opór.  Jego elastyczna gra polityczna wyczuwająca nastroje społeczne, potrzeby wyborców ma szansę osiągnąć cele. Żywi się wszelką słabością, wykorzystuje każdą sytuację i ciągle potężnieje. Rośnie w siłę, nabiera rozpędu. Nie czyni zbędnego zamieszania. Po cichu, swobodnie wkrada się w umysły, porusza odpowiednie struny, wyzwala pożądane dla siebie reakcje. Jak szczury we śnie Horodniczego karmi się ich majakami o świętym spokoju, szczęściu, dostatku,  porządku, wartościach w płodozmianie z masakrą, siekaniną, krwią, apokalipsą swoich żywicieli. Jest ich królem, przewodnikiem, uzurpatorem. Niebezpiecznym, przebiegłym, podstępnym politycznym kameleonem. Żołnierzem ideologii przez siebie wdrażanej. Stworzonym do wygrywania, dominowania samcem alfa.

Jego przeciwnik, Horodniczy Macieja Babicza, wyczerpany, wypalony, zalękniony, boi się, właściwie nie chce już władzy. Pozostaje na stanowisku siłą inercji. Bo w polityce był od zawsze, bo w polityce wystarczy być. Można nic nie robić. Nie do końca bezkarnie, bo męczą go koszmary. To polityk rozpoznany, popierany. Swój, choć "..osioł. Niedorajda. Próżniak. Nic nie wart, jako człowiek." pewnie nie tylko w oczach żony.  Dobczyński Vovy Makovskyi'ego to reprezentant lokalnej społeczności. Ma w sobie tę gotowość, miękkość, uległość do wykorzystania, wybiera tych,  którzy są bezwzględnie i bezwarunkowo użyteczni. To zwyczajny obywatel z przyziemną, praktyczną, prostą mentalnością.  Podobnie jak matka z córką, Zofia Domalik i Eliza Rycembel, współczesne kobiety, płyną z prądem i tak walczą o swoje. Dyrektorka Szkoły Dominiki Kryszczyńskiej wyróżnia się urzędową poprawnością. Policjant Henryka Simona to siła praktycznej konieczności, dualizm nie tylko współczesnego myślenia, zachowania/oficjalne i prywatnie/, dostosowywania się do rozmówcy. Czarne Szczury Anny Lemieszek i Hanny Skargi wyglądają jak mroczne, piękne akuszerki rodzącej się konfiguracji społecznej, politycznej, są symbolem lęków, wypieranej świadomości, pamięci. Tego, co zwierzęco chce przetrwać, prześladuje, ostrzega, chroni, głęboko, pierwotnie tkwi w człowieku.

Wszystko się tu składa na spektakl ważny, gorący, krytyczny. Współczesny. Artystycznie wyrazisty, aktorsko intrygujący, bardzo ciekawy. Inteligentny. Ilustrujący naturę ludzką niereformowalną, naturę polityczną podstępnie, prawie niewidocznie agresywną, skutecznie kolonizującą człowieka wolnego, pozbawiając go możliwości właściwego wyboru. Teatr pięknie klasykę przepisuje i pokazuje. Bo prawdziwie, bo z werwą, witalnością głębokiego przekonania, że należy walczyć, każdy w swoim zakresie, kompetencji, możliwościach, mimo ograniczeń i wszelkich przeciwności. Przerażenie i grozę niesie postępująca dehumanizacja, bo pokazuje jak żądna zmian, władzy "nienajedzona" młodość znów jest infekowana ideologiami, których działania, skutków nie doświadczyła na sobie a starość wyczerpana i bezsilna nie potrafi, nie chce, nie jest w stanie stawić opór, bo wyrzeka się, rezygnuje z działania, wycofuje. Tak więc młodzi będą przepracowywać znów powtórkę z przeszłości, obojętni,  nieświadomi, cyniczni, natomiast starzy osuwać się będą w swój własny horror sennych lęków i obaw, wypieranych wyrzutów sumienia, niedokonanych zemst.

Artur Pałyga uwspółcześnia gogolowską czernuchę mentalną człowieka, społeczności a Anna Augustynowicz swą reżyserią i estetyką podkreśla automatyzm działania dziedziczonych schematów zachowań, odruchów, spuściznę uwikłania w pozorną wolność wyboru. Jest gorzej gdy nie warto marzyć, bo świadomość niespełnienia, daremnej walki czy ucieczki jest pewna. Gdy potencjalnie można wszystko, tak naprawdę nie można nic. I to jest  najbardziej przygnębiające. Współczesny człowiek, statystyczna jednostka wyborcza- sparaliżowany lękiem, obrobiony medialnie, otumaniony marketingiem, ograniczony koniecznością przetrwania -niesiony jest prądem wypadkowej polityki. Ten brak jakiejkolwiek perspektywy, nadziei, wpływu na los swój i świata więzi jego wyobraźnię, wolę.  Znieczula go. Zobojętnia. Lub ekstremalnie frustruje, wywołuje panikę. Bo cokolwiek wybierze, kompletnie nic to nie zmienia. Każda opcja jest katastroficzna w skutkach. Zły efekt rządów takich czy innych przesądzony z góry. Nie ma alternatywy. Wyborcy nie są traktowani jak ludzie a maszyny do głosowania, które łatwo można zaprogramować na oczekiwany z góry wynik. Uprzedmiotowianie ich, traktowanie instrumentalne wydaje się oczywiste, normalne. Banalnie proste. Powszechnie akceptowane. Stąd ten rozprzestrzeniający się mrok, ciemności zasłaniające każdy horyzont zmian.

Będzie wojna! Nie, ona już się toczy w każdym człowieku, nie tylko między ludźmi. Nie zna granic. Ignoruje pamięć, doświadczenie, wiedzę o swoich destrukcyjnych skutkach. Rewizor jest już wśród nas!!! 

REWIZOR BĘDZIE WOJNA! Artur Pałyga
Reżyseria: Anna Augustynowicz
Scenografia: Paula Kukla
Kostiumy: Wanda Kowalska
Asystenci reżysera: Jan Karow (WOT), Grzegorz Simborowski (WR)

Obsada:
Anna – Zofia Domalik
Dyrektorka Szkoły – Dominika Kryszczyńska
Czarny Szczur – Anna Lemieszek
Maria – Eliza Rycembel
Czarny Szczur – Hanna Skarga
Horodniczy – Maciej Babicz
Chlestakow – Marcin Bubółka
Dobczyński – Vova Makovskyi
Policjant – Henryk Simon

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego.

KOSMOS-KOSMOS TEATR STUDIO


Nie wiem, co to było. Ale, co tam ja, nawet twórcy do końca nie wiedzą. Twierdzą, że nie jest to spektakl teatralny ani performatywne czytanie. No cóż, nazwę to wydarzeniem artystycznym, mocnym występem muzyczno-aktorskim, spójną kompozycją perfekcyjnie przemyślaną i zagraną. Zmyślną interpretacją, interesującą wariacją inspirowaną KOSMOSEM Witolda Gombrowicza. Intelektualnym, filozoficznym, zmysłowym przeżyciem. Kontemplacyjnym. Medytacyjnym. Wyciszającym i pobudzającym po niezbędne maksimum. Nakręcającym spiralę ciekawości i przyjemności. Łączącym idealne przygotowanie i wykonanie warsztatowe z emocjonalną intuicją twórców.

Błyskotliwa inteligencja i sugestywna wyobraźnia, życiowa wiedza i kunszt językowy autora tekstu, koncepcja  udźwiękowienia literatury Michała Libery, fenomenalny głos i niezwykła ekspresja, talent aktorski Tomasza Nosińskiego oraz relaksująca, ilustrująca, transowa muzyka wykonana z niezwykłą inwencją na instrumentach perkusyjnych przez Ingara Zacha i Lê Quan Ninha - wszystko to wpłynęło na uzyskanie efektu jedni, harmonii, równowagi. Pomogło w stworzeniu atmosfery podróży odbywanej w celu poszukiwania  współistnienia chaosu, przypadku, szczegółu z porządkiem, sensem całego systemu. Przenikania się materii i ducha, odzwierciedlenia złożoności świata w jego prostocie. Doprowadzenie do zrozumienia pozornych sprzeczności, wrogich przeciwności, niekompatybilności obszarów, zjawisk, światów cząstkowych. Odkrywanie tajemnicy porządku świata.  Przeobrażanie się rzeczy w znaki, symbole. Kosmosu materii w kosmos idei.

Sprzyjała temu niezwykła pora spotkania, godzina 23.00, kameralna, mroczna sala STUDIA teatrgalerii i kompozycje świetlne  Jacqueline Sobiszewski.  O nastroju zawieszenia, odprężenia, poszukiwania zadecydowało doskonałe zgranie, synchronizacja, spójne brzmienie różnych form ekspresji. Rytm, tempo wpływało na dramaturgię muzycznych i tekstowych narracji. Podobnie jak  inwencja,  umuzycznienie przedmiotów, wykorzystanie wszystkiego, co wzmacniało ilustrowanie zestawianych skojarzeń, tok rozwijanej myśli.

Koncepcja i wykonanie projektu było naprawdę fascynujące. Przyjemne i stymulujące. Takiego Gombrowicza zawsze i o każdej porze można słuchać, oglądać, przeżywać. Pokazał swoją moc, wielkość. Spotkajcie się z nim  w tej interpretacji. Koniecznie. Powodzenia:)




KOSMOS-KOSMOS

TWÓRCY:
libretto, dramaturgia, zarys kompozycji: Michał Libera
głos, szczegóły kompozycji: Tomasz Nosinski
instrumenty perkusyjne, szczegóły kompozycji:
Ingar Zach, Lê Quan Ninh
Światła: Jacqueline Sobiszewski

sobota, 21 kwietnia 2018

SZTUCZNE JEZIORO COLLEGIUM NOBILIUM


Plakat do spektaklu nie ułatwia jego interpretacji. Dominuje czerń, czarna rozpacz, pustka, nieprzenikalna głębia jeziora, w dodatku sztucznego jak sztuczna, przypadkowa jest grupa młodych ludzi, indywidualności, które za wszelka cenę chcą pełnej wolności a jednocześnie muszą żyć razem. Gdy brakuje nadziei, wyboru, alternatywy. Na autentyczność, znaczenie, jakąkolwiek istotność, więź, porozumienie. Czerń jak synonim czernuchy intelektualnej, emocjonalnej, wspólnotowej, pokoleniowej. Obrazu niemożności. Czy ze świadomości różnorodności, odrębności, inności, z niczego można stworzyć coś ważnego, choćby to miało być sztuczne, tymczasowe, scalane z konieczności, na siłę?

Tekst spektaklu powstał w trakcie aktorskich improwizacji podczas seminarium na Wydziale Reżyserii pod opieką Mai Kleczewskiej. Może dlatego przypomina jej estetykę, realizowanie pomysłów inscenizacyjnych wypływających bezpośrednio od wykonawców. Jest swoistym odważnym, śmiałym eksperymentem. Poznawczym, artystycznym, teatralnym. Trzeba przyznać, wymagającym cierpliwości, otwartości, ciekawości od widzów. Niełatwy jest w oglądaniu, bo ma specyficzną, jakby puszczoną albo zignorowaną dramaturgię, do której nie przywiązuje się tu wagi. Takiej jak zwykle, do której widzowie są przyzwyczajeni. Jakiej często, niestety, oczekują.

Ale to nie o nich tu chodzi. Najważniejsze jest, co twórcy, artyści, aktorzy mają od siebie do powiedzenia, na czym im szczególnie zależy. Jest to ważne i dla nich, i dla nas, którzy jesteśmy często tacy jak oni na scenie. Krzykliwi, wulgarni, egoistyczni, drastyczni, źli. Niezadowoleni, sfrustrowani. Jacyś potłuczeni, okaleczeni, skrzywdzeni. W przestrzeni prywatnej bohaterowie sztuki walczą między sobą, w sobie, tylko o siebie samych . Powielają medialne, popkulturowe wzorce zachowań, rozgrywek, gierek, sposobów rozwiązywania problemów, konfliktów. Ten sposób komunikowania się, informowania się-pełen pretensji, oskarżeń, opresji, chaosu-ujawnia wielkie napięcie, frustracje, lęki i nie prowadzi do porozumienia, wznieca kolejne ostre starcia, spięcia. Zachowują się, jakby byli na polu walki. Promują siebie, bronią, przedstawiają w relacjach, które ostrych zachowań, prowokacji, wyznań nie wymagają. Nie spuszczają gardy, gotowi na wszystko. Nawet zabawa jest formą konkurowania, sprawdzania się, wyścigiem szczurów. I gdy tracimy wiarę w to, że potrafią zapomnieć o sobie, nadzieję, że są zdolni do okazania pomocy-w scenie ostatniej, pięknej, wzruszającej, do bólu przejmującej, naturalnej, prostej, prawdziwej-okazują wrażliwość, empatię, odruch oczywistego, pierwotnego człowieczeństwa.

Spektakl ma formę improwizowaną, spontaniczną, luźną. Podporządkowaną puszczanej w świat informacji, uwalnianej emocji. Toczy się swobodnie, bez tempa, bez spójnej, przewidywalnej akcji, podkręcanej dramaturgii. Gdy czas nie gra roli. Tak jakbyśmy nie oglądali a podglądali wycinek życia grupy młodych ludzi żyjących razem w mieszkaniu jednego z nich, świat przeniesiony żywcem z realu jeden do jednego. Tak zaaranżowane jest miejsce ze starymi, zużytymi podstawowymi sprzętami/dywan, kanapa, itp/, tak naturalnie, jak na co dzień zachowują się młodzi ludzie, nie aktorzy, bo wydaje się, że nie grają, nie inscenizują, nie udają. Jakby byli na scenie wyłącznie sobą lub ewentualnie grali wyłącznie siebie. Przypomina to dwugodzinne obserwowanie programu na żywo BIG BROTHER. Odnosimy wrażenie, że jesteśmy nie widzami a świadkami toczących się autentycznych zdarzeń.

Brawa dla Jana Jelińskiego! Nie jest łatwo reżyserować tak trudną formalnie, logistycznie sztukę, tętniącą wyjątkowy rytmem, szczególnym aktorstwem, mającą za zadanie szukanie w człowieku zabałaganionym, pogubionym, choćby najprostszego, nawet banalnego ale jednoczącego waloru, ważnego łącznika, dobra. Udało się, choć nie było to proste, nie było to łatwe zadanie. Udało się pokazać twórcom, że istota wspólnotowości polega na właściwej perspektywie. Skupieniu na otaczającym nas świecie. Dostrzeganiu, odnajdowaniu siebie w drugim człowieku. Empatii. Wtedy jesteśmy najbardziej ludzcy, najbardziej sobą. Jesteśmy naprawdę razem.




SZTUCZNE JEZIORO

Tekst powstał podczas aktorskich improwizacji

Reżyseria: Jan Jeliński
Scenografia: Paulina Araszkiewicz

Występują:
Sylwia Boroń
Joanna Połeć
Maciej Miszczak
Piotr Sędkowski


Spektakl jest efektem pracy podczas seminarium na Wydziale Reżyserii pod opieką Mai Kleczewskiej.

środa, 18 kwietnia 2018

KTO NAS ODWIEDZI OCH-TEATR


Sztuka KTO NAS ODWIEDZI w OCH-TEATRze- lekka, zabawna, nastrojowa- interesująca jest  przede wszystkim ze względu na aktorstwo Jana Peszka i Jadwigi Jankowskiej -Cieślak oraz reżyserię Cezarego Tomaszewskiego. Ta kryminalna farsa w tonacji thrillera psychologicznego trąci myszką, przenosi nas w odrealniony czas zaprzeszły, w regiony absurdu, w świat celebrujący psychodeliczną terapię, wymierzający sprawiedliwość, dokonujący zemsty symbolicznej, oswajający  z żałobą, starością, odchodzeniem, śmiercią, pomagający przystosować się do warunków, sytuacji dla człowieka wrogich, niszczących, pesymistycznych, tak, by z godnością, poczuciem humoru, dystansem mógł zaakceptować, ograć, znieść swój los.

Właściwie po co odgrywana jest ta psychodrama, w jakim celu, czy ma sens? Coroczna sylwestrowa  kolacja odbywająca się gdzieś w odległym, mrocznym, tajemniczym miejscu i czasie, na którą mają przybyć ważni goście jest rytuałem zemsty, zadośćuczynienia, sprawiedliwości. Pamięci. Obserwujemy mroczny, choć aktorsko perfekcyjnie zabawny, wnikliwie demaskatorski obraz jakby był powracającym nocnym koszmarem. Ni to zabawą, ni udręką, czy narzuconą sobie koniecznością. Tyle tylko, że śni się niewinnym uczestnikom dawnych wydarzeń i to oni  są tu jednocześnie świadkami, oskarżycielami, sędziami, mścicielami. Żywymi, którzy z gasnącym zbytkiem  przeszłości, niesprawiedliwością, prawdą i niewesołą rzeczywistością muszą dalej sobie radzić.

Jan Peszek-błyskotliwie sprawny, warsztatowo perfekcyjny, zróżnicowany- gra pysznie, koncertowo wiele postaci. Jest mistrzem natychmiastowej metamorfozy. Udowadnia, że jest w wyśmienitej formie, doskonałej kondycji. Jadwiga Jankowska-Cieślak w roli Milady tworzy uniwersum diabolicznej starości: kobiecej, arystokratycznej, wszelkiej innej. Oboje balansują na granicy  powagi i nieistotności. Śmieszności. Kreślą karykatury postaci, postaw, sytuacji. Odtwarzają uporczywie, konsekwentnie, dokładnie sami dla siebie nie tylko kolację sprzed siedmiu lat ale i postaci minionych zdarzeń. Nie pozwalają sobie na zlekceważenie zła, na niepamięć. A przy tym doskonale się bawią. Brutalnie, dosadnie szyderczo wizualizując prawdę, przywracają równowagę, porządek świata, spokój ducha, radość życia.

Cezary Tomaszewski z sukcesem reżyseruje, mimo że spektakl rozkręca się bardzo powoli. Na szczęście nie uderza w dostojne, napuszone nuty grozy, smutku, powagi. Buduje sprawie odrealniony ale przecież natychmiast rozpoznawalny, groteskowy, ironiczny nastrój/przyciemnione światło starych żyrandoli, olbrzymi drewniany stół, pod którym zgromadzane są z pałacu czy rezydencji artefakty, wielkie białe torsy męskie, kotara, barek, kostiumy, charakterystyczna gra aktorów/. Pokazuje świat archaiczny, odchodzący w niebyt, rozpadający się, zanikający w dysonansie porządku i chaosu, iluzji i rzeczywistości, dokonanej zbrodni i symbolicznie wymierzanej kary. W figurach, działaniach bohaterów odsłania człowieka walczącego o godne życie, o sprawiedliwość, o siebie samego.

KTO NAS ODWIEDZI  IGOR SAWIN

Reżyseria: Cezary Tomaszewski
Scenografia i kostiumy: BRACIA w składzie: Agnieszka Klepacka i Maciej Chorąży
Światło: Antoni Grałek
Asystent scenografa i kostiumologa:Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy i asystent reżysera: Jan Malawski

Obsada:
Jadwiga Jankowska-Cieślak i Jan Peszek


Data premiery: 16 czerwca 2016

wtorek, 17 kwietnia 2018

SINOBRODY-NADZIEJA KOBIET SCENA NA WOLI


Marek Kalita, reżyser KALIMORFY, ZBOMBARDOWANYCH, OBRZYDLIWCÓW, spektaklem SINOBRODY-NADZIEJA KOBIET kontynuuje swój indywidualny styl przedstawień transowych, nastrojowych, silnie działających emocjonalnie. Sprzyja temu podjęcie tematu kryminalnego, psychoanalizującego bohaterów szczególnych, bardzo osobliwych w sytuacjach, które ich zaskakują lub przerastają. Atmosferę psychodelicznego klinczu, tajemnicy, niepokoju, zagrożenia tworzy fenomenalna muzyka,  doskonałe efekty wizualne, pomysłowa, niejednoznaczna scenografia, powściągliwa ale intrygująca choreografia, monotonna i wyciszona, jakby ujednolicona brzmieniowo gra aktorska. Motywacje, zachowanie bohaterów, ich zróżnicowane portrety psychologiczne.

Mamy w sztuce do czynienia z mężczyzną, który zabija. Wielokrotnie zabija. Sinobrody/Henryk Niebudek/wygląda zupełnie przeciętnie, niepozornie, normalnie. Nie jest pod żadnym względem atrakcyjny, nie można go podejrzewać o gwałtowne, impulsywne, mordercze skłonności, intencje, działania. Swoją obecnością, zachowaniem budzi zaufanie, daje poczucie bezpieczeństwa. Z jakichś niepojętych względów wystarcza kobietom, że istnieje, że jest i to właśnie wyzwala w nich potrzebę intymnych wyznań, śmiałych projekcji i domagania się natychmiastowej realizacji pragnień, spełnienia potrzeb, marzeń, oczekiwań. Okazywana kobieca gwałtowność, natarczywość, intensywność uczuć i emocji trafia w próżnię. Sinobrody ich nie odwzajemnia. Wygórowane, jasno sprecyzowane, dokładnie wyartykułowane wymagania spotykają się z oporem, niezrozumieniem. Kolejne spięcie zawsze kończy się tragicznie.

Kobiece fantazje wprost wypowiedziane zaskakują mężczyznę, który nie potrafi im sprostać, odpowiedzieć z podobnym zaangażowaniem, równym oddaniem. Wywołują u niego panikę, frustrację, poczucie winy, w końcu gwałtowną reakcję/może nawet obronną/. Musi powstrzymać, uciszyć te bezwstydnie wypowiadane, demonstrowane nadzieje, żądania, szantaże kobiet, które od wieków podporządkowane systemowo patriarchatowi zawsze milczały,  tłumiły swoje potrzeby, nie domagały się otwarcie, głośno ich spełnienia. Osaczony Sinobrody nie rozumie, że zaszła zmiana. Oba światy-męski i żeński- nie są tu kompatybilne, wykluczają się. Może dlatego muszą przepaść, zginąć. Pozostać na zawsze niespełnione, niezaspokojone, samotne. Martwe.

Młoda bardzo, spontaniczna, naiwna, piękna i zmysłowa Julia/Anna Gorajska/ kocha egzaltowanie bezwarunkowo, mocno, ponad miarę. Anna/Agnieszka Roszkowska/ pragnie miłości, która podąża za deklaratywnymi słowami, które "ciałem" się stają. Język, mowa maluje obraz miłości, kształtuje jej obiekt.  Tanja/Małgorzata Rożniatowska/ jest profesjonalną prostytutką i deklaruje uczuciowy dystans ale Sinobrody, mimo woli, staje się dla niej nadzieją, że będzie stałym partnerem, gwarantującym poczucie bezpieczeństwa w jej pustym, samotnym, trudnym ponad miarę dotąd życiu. Krystyna/Małgorzata Niemirska/ zdaje się całkowicie na przypadek i dlatego padło na tego, nie innego mężczyznę, który, jak sądzi naiwnie, w końcu zmieni jej los, zaspokoi potrzeby seksualne. Jak zwykle źle wybrała  i znów za to słono zapłaciła. Ewa/Agnieszka Wosińska/ prowokuje Sinobrodego, zmusza go, by ją zastrzelił, co on ociągając się, nieudolnie czyni. A przecież chodziło jej tak naprawdę tylko o zainteresowanie, pomoc, ratunek. Empatię. Sinobrody nie jest gotów na takie wyzwanie. Błędnie odczytał kobiecy dramatyczny gest. Zaskoczony, wypełnia jej przewrotną wolę, uwalnia ją od kolejnych rozczarowań, konieczności dalszego życia. Bardzo dojrzała, piękna, posągowa Judyta/Helena Norowicz/cierpi na bezsenność, ciągle w drodze spóźniona, zagubiona, pogrążona we wspomnieniach, nie może zaznać szczęścia, spokoju, ukojenia.  Sinobrody może tylko ją uciszyć na zawsze. "Bo wszelki czas byłby dla niej nadmiarem". Wybawi ją od smutku, przygnębienia, cierpienia.

Wszystkie kobiety, od najmłodszej do najstarszej, stapiają się w kobiecość gotową na wszystko, dążącą do celu za wszelką cenę, świadomą samej siebie. Taką, która artykułuje swoje potrzeby, komunikuje je, działa. Spontanicznie, histerycznie, desperacko.  Każda z kobiet pewna siebie, konkretna, rzeczowa, zdeterminowana, staje się wyraźnie męska a Sinobrody, zaskoczony, zdezorientowany, uległy coraz bardziej kobiecy. Niewidoma/Agnieszka Wosińska/ przechodzi metamorfozę. Gdy przestaje szukać ukochanego Henryka, bo zmysły odbierają a może interpretują inaczej sygnały niż dotychczas/głos, zapach, dźwięk kroków przestaje ją uwodzić, pociągać, jest teraz obrzydliwy, odpychający/, zachowuje się jak Sinobrody. Obojętna, zimna, nieczuła nim się staje. W końcu Henryk, który ulega sile kobiecej determinacji, a w Niewidomej widzi Julię, też się zmienia i zaczyna pragnąć kochać ją ponad miarę. Ale  na próżno, na wszystko jest już za późno. 

Tym samym Lea Loher, za nią Marek Kalita mówi o niemożliwości spotkania pragnienia ze spełnieniem. Im mocniej człowiek pragnie, tym większe jest niespełnienie. Każdy, kto tu wychodzi poza normę, kanon, zasady, pragnie ponad miarę, ponosi klęskę. Nie ma symetrii, równości, wolności, partnerstwa w związkach międzyludzkich. Człowiek dla człowieka pozostaje zagadką, niewiadomą, tajemnicą. Wyzwaniem. Nieustającą, nieprzewidywalną metamorfozą. Nie sposób przewidzieć, kim kto jest naprawdę. Nie ma wzoru na szczęście. Na wzajemną miłość. Na spokój, poczucie bezpieczeństwa. Stabilizację. Pozostaje gra, ryzyko, wysiłek walki ponad zwyczajną miarę.

Marek Kalita zaprasza nas do świata onirycznego, zmysłowego. Wprowadza w mentalny, emocjonalny sen marę współczesnego mężczyzny. W koszmar, który więzi go zagubionego, bezwolnego, słabego w marmurowym sarkofagu zamkniętej komnaty, z której ścian wypełzają zmory niezaspokojonej żądzy, skrywanych potrzeb, dławionych fantazji, wypieranych marzeń przemawiające emancypacyjnym głosem kobiecości. Gdzie w centrum stoi olbrzymi szklany pojemnik z nieokreśloną zawartością. Czy odważymy się tam zajrzeć, odkryć tajemnicę Sinobrodego

SINOBRODY-NADZIEJA KOBIET DEA LOHER

reżyseria: Marek Kalita
scenografia, kostiumy i reżyseria świateł: Katarzyna Borkowska
projekcje: Wojciech Doroszuk

obsada:
Henryk Niebudek – Henryk Sinobrody
Anna Gorajska – Julia
Agnieszka Roszkowska – Anna
Agnieszka Wosińska – Ewa, Niewidoma
Małgorzata Rożniatowska – Tanja
Małgorzata Niemirska – Krystyna
Helena Norowicz (gościnnie) – Judyta

premiera: 13.04.2018

plakat: Daniel Rudzki / Piotr Wacowskistylizacja: Marta Dąbrowska - Okrasko
charakteryzacja: Olga Nejbauer / Dagmara Mikula
fryzura: Anna Czarnecka / Sebastian Kobielski
postprodukcja: House of Retouching
layout: w&m018