RZEŹNIA to jak powrót do źródła. Dowód na to, że nie ma sposobu na unieważnienie, wymazanie, zagłuszenie zwierzęcej natury człowieka. Niedoskonałej istoty, która chce uciec przed samą sobą. A niestrudzenie próbuje w różnym kierunku i za wszelką cenę. Poprzez wychowanie, kulturę, religię, kodeks etyczny czy moralny, prawo. Reżim ćwiczeń, dryl przyzwyczajenia, spuścizna historycznej powinności, nieustanna kontrola nie skutkuje. Człowieka fizyczność, ciało i jego fizjologia dominuje nad podległym, ograniczonym, tłamszonym, jednak bardzo słabym, wrażliwym duchem. Wysiłek trzymania zwierzęcości człowieka w kagańcu narzuconej formy nie ma sensu. Nie działa. Nie sprawdza się. Zawodzi. Zwierzę z człowieka prędzej czy później wychodzi. Najważniejsze by być. Najpierw przeżycie ciała i jego trwanie, dopiero potem ocalenie i rozwój ducha. Jeśli więc za wszelką cenę sztuka ma przetrwać, trzeba przenieść ją do rzeźni. Lub tam ją stworzyć od nowa.
I jak tego dokonać? Kto to spowoduje? Przecież nie dorosłe dziecko, które nie jest w stanie wyzwolić się spod kurateli cerbera, zaborczej, nadopiekuńczej, toksycznej matki . Które nie może dojrzeć, usamodzielnić się. Zarówno jako człowiek, mężczyzna czy artysta muzyk. Matka czuwa nad swym dzieckiem nieustannie. Osacza, pilnuje, napomina. Narzuca dryl, dyscyplinuje. Świadoma niebezpieczeństw, zapobiegliwa, samolubna. Syn długo nie dorasta do samostanowienia a ona do mądrości odcięcia pępowiny dorosłego metrykalnie dziecka. Tak, by oddychało własnym, niezależnym życiem. By świadomie je przeżywało i czuło. Kształtowało. Budowało na fundamencie prawdy o sobie i świecie. Zbyt długo pozostaje bezdecyzyjne, bezwolne, nieświadome własnych celów, możliwości, własnej formy. Podporządkowany, zagubiony. A gdy się postanawia sprzeciwić, bunt przybiera formę prymitywnych, instynktowych, przypadkowych zachowań, nieprzemyślanych wyborów. Postępuje w kontrze do tego, co robił dotychczas. I to też nie jest do końca jego suwerenna decyzja. Nienauczony samodzielności i nienawykły do podejmowania ryzyka, znów się podporządkowuje komuś, czemuś, co ma pod ręką. Nie może wyzwolić się z własnych uwarunkowań. To, co próbuje tworzyć jest prymitywne, pierwotne, ograniczone. Brzydkie, okrutne, bezsensowne. Jest krwawego ochłapu materii kompozycją. Martwą kompletnie naturą. Pozbawioną metafizyki, ducha. Znaczenia, sensu. Mocy sprawczej. Za to jest dysonansem estetycznym. Zgrzytem formalnym. Kontrowersją etyczną. Zaprzeczeniem sztuki wysokiej. Karykaturą twórczości. Wykoślawieniem kreacji. Samym buntem, rewoltą. Pustym gestem. Krzykliwą, rozjazgotaną furią niedojrzałości, zawodu, szoku. Beztalencia. Szalonej, nieuzasadnionej potrzeby ekspresji samej chęci, woli działania.
Mrożek a za nim artyści budują na scenie kompletny system ubezwłasnowolnienia, uzależnienia. Młodzieniec jest wykrzywiony, skręcony. Powłuczy wykoślowionymi nogami. Ubrany pretensjonalnie, odpychajaco, jak niezguła. Jest zalękniony, stłamszony, podporządkowany. Niepewny siebie. Pozbawiony prawdziwych, żywych relacji. Obiektem uczuć jest gumowa lalka. A może chore wyobrażenie. Rzeczowa personifikacja potrzeb . Mówi do siebie, do posągu Paganiniego a ten do niego. Zamknięty hermetycznie w sobie. W uszczelnionym pokoju ćwiczeń. To więzienie izolujące od świata. Ćwiczy grę na skrzypcach nieustannie, ogłupiająco. Ćwiczy swoją naturę, ma ją okiełznać, wyszlifować do struktury kryształu. Ale czerpiąc tylko z samego siebie nie ma szans. Pozbawiony talentu nie ma nadziei na sukces. Samotnemu, uzależnionemu od innych, coś mu się w głowie roi. Myśl niespokojna z głowy się wyrywa. Jednak starcza mu w końcu sił, by opuścić ten autystyczny świat. Rezygnuje z wszelkich więzi. Porzuca matkę, odtrąca dziewczynę. Przestaje ćwiczyć na skrzypcach. Sztuka wysoka, wysublimowana, szlachetna i czysta już go nie interesuje. Zauważa w końcu, że nigdy nie miał talentu. Ale kompensuje sobie absurdalnym wyobrażeniem ten defekt i brnie dalej w eksperyment quasi artystyczny. Zostawia, jak mu się wydaje, świat dziecięctwa za sobą. A przed nim cele i forma sztuki wynaturzonej, koślawej, brutalnej. Z jednego więzienia ucieka, wkracza natychmiast do drugiego. Nie zna smaku wolności. Zahłystuje się brakiem ograniczeń i z jednej skrajności wpada w kolenje szaleństwo. Ekstrawaganckie, kontrowersyjne, wynaturzone. Eksperymentuje. Bulwersuje. Ekstremalnie szokuje.
Nie udało sie matce zatrzymać dziecka, miłości pobudzić i zatrzymać miłość. Pięknu okiełznać zło. A wolności twórczej zachować dyscyplinę estetyczną, formalną. Nie można oswoić zwierzęcia w człowieku. Ocalić wrażliwość. Nauczyć czucie odpowiedzialnej dojrzałości. Nie udało się buntu przekuć w sztukę. Ekspresja tworzenia bez dojrzałości, talentu przerodziła się, zawsze się przeradza w jatkę.
To nie jest teatr awangardy. Bo spektakl jest tradycyjnie, konwencjonalnie wystawiony. Przejrzysty, klarowny. Zrozumiały, komunikatywny. Czytelny. Tekst zwietrzał ale jest wyraźnie wyartykułowany. Wszystkie polityczno- społeczne treści wyparowały. Poprawnie zagrany satysfakcjonuje zwolenników klasyki i świętego spokoju. Tomasz Schuchardt wiarygodny, ale bez bólu egzystencjalnego, bez rys, bez wahań, bez głębi, wielowymiarowości tak złożonej roli. Magdalena Zawadzka, schematyczna, oczywista, wyrazista i obciosana z emocji wszelkich staje się maszyną, mechaniczną, bezwzględną strażniczką syna. To cyzelowanie słowa, kwestii! Wyrazistość znaku, gestu. Koturnowość. Płaska nuda. Emilia Komarnicka w roli dmuchanej, wydumanej lali plastikowej a później wzruszającej dziewczyny rezygnującej z siebie, byleby zatrzymać chłopaka nie jest flecistką, ani artystką a ledwie kolejnym pętem narzucającego się zniewolenia skrzypka, który miłość odrzuca. Kobiety w walce ze sztuką o mężczyznę nie maja żadnych szans. Bo nie ma miedzy nimi prawdziwych, uczuciowych więzi a jedynie zależności. Toksyczne związki. Sztuka jest wymagająca, samolubna, zaborcza. Nie lubi się dzielić swym potencjałem, energią z życiem osobistym twórcy. Wymaga wyłączności. Dariusz Wnuk perfekcyjnie, pomysłowo pokazuje jak bardzo jego Paganini za normalnym życiem tęsknił. Jak ochoczo wyrwał się z rygoru nieustających, żmudnych ćwiczeń! Sztuka przegrywa z prozą, realiami zwykłej egzystencji. Perfekcyjny woźny Henryka Łapińskiego i konformista, Dyrektor filharmonii Piotra Fronczewskiego, domykają przekaz Sławomira Mrożka, który niepokoi się o tego głodnego, przyczajonego zwierza w nas, ludziach. Spragnionych bardziej krwistej wątróbki, sensacji, obsceny, wulgaryzmu, ciemnej strony życia niż wysublimowanego, finezyjnego, wymagającego wysiłku piękna. Bo doskonałość sztuki jest w ostateczności bezsilna wobec pierwotnego, drapieżnego instynktu życia.
Ale to wszystko tylko namiastka tego, czym sztuka ta mogłaby być. Grzecznie okiełznana formalnie nie wykracza poza pierwszy poziom komunikacji. Informuje, przekazuje, odsłania pewien punkt widzenia artysty na pracę innego artysty. Nie prowokuje dyskusji, nie jątrzy, nie miesza nam w głowach. Stwierdza znane, przyswojone już, przepracowane poglądy. Ilustruje podstawy motywacyjne, cóż z tego jeśli wybiórczo, z absurdalnym, ośmieszającym zabarwieniem interpretacyjnym. I głównie uzasadnia swój tok myślenia. Nie wykorzystuje okazji, by porozmawiać o recepcji sztuki awangardowej. Współcześnie. Trudnej do odbioru, skomplikowanej, niekomunikatywnej. Nie wnosi w tym względzie absolutnie nic nowego. Pozostawia widza w błogim przeświadczeniu, że awangarda nie budzi się z prawdziwego, wiarygodnie umotywowanego buntu artysty, a z jego nieprzystosowania do życia, jego dysfunkcji i ograniczeń, niedostatku talentu. Że jest wynaturzeniem, fanaberią, głupstwem a nie kolejnym krokiem , zdarza się, że milowym, w rozwoju sztuki. Wyszło na to, że na poziomie dyskusji podstawowej sami się ograniczamy, myśląc z lękiem, że odważniejsza interpretacja sztuki Mrożka byłaby obarczona zbyt wysokim ryzykiem. Obsceny. Niezrozumienia. Odrzucenia. Asekuracyjne podejście podcina skrzydła poważnej dyskusji. Eliminuje pokazanie szerszego spektrum argumentów w przybliżaniu się do prawdy. Szkoda. Była szansa. Wypada cieszyć się namiastką, punktem wyjścia, poprawnie opakowanym produktem mającym znamiona sztuki bezpiecznego teatru środka. Zobacz, zapomnij. Z problemem recepcji sztuki awangardowej pozostajesz widzu znów sam.
RZEŹNIA Sławomir Mrożek
reżyseria - Artur Tyszkiewicz
scenografia i kostiumy - Justyna Elminowska
muzyka - Jacek Grudzień
ruch sceniczny – Jarosław Staniek
reżyseria światła - Mateusz Wajda
premiera – 7 lutego 2015
Obsada:
TOMASZ SCHUCHARDT – Skrzypek
MAGDALENA ZAWADZKA – Matka
EMILIA KOMARNICKA – Flecistka
PIOTR FRONCZEWSKI – Dyrektor filharmonii
HENRYK ŁAPIŃSKI – Woźny
DARIUSZ WNUK – Paganini (Rzeźnik)
http://www.e-teatr.pl/en/realizacje/4520,streszczenie.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/197921.html?josso_assertion_id=5308BD1635620149