plakat spektaklu TR Warszawa
Wtargnęłam cudem do TR Warszawa na spektakl DRUGA KOBIETA Grzegorza Jarzyny z Danutą Stenką w roli głównej. Bardzo mi się podobał. A przecież znam wybitny film PREMIERA /1977/ Johna Cassavetesa z jego żoną, Geną Rowlands. Teatr i film, dwa różne media. Ale w tym wypadku silniejsze sztuki teatralnej na widza oddziaływanie. Za sprawą tematu sztuki, artystów, scenariuszy/teatr w teatrze/, scenografii, światła czyniącego cuda, wspaniałej gry aktorskiej Danuty Stenki, towarzyszącej jej zespołowi. Sukces sztuki, sukces teatru, sukces artystów. A więc i sukces widza.
Czy wiecie, że kobieta w wieku 50+ staje się przezroczysta? To znaczy niezauważana, niewidoczna w obiegu publicznym, społecznym. Mówiąc wprost jest lekceważona. Pomijana, marginalizowana, wtłaczana w rolę "jesteś nam niepotrzebna, już ciebie nie chcemy, dostosuj się do stereotypu starej kobiety, wycofaj się". Jakby jej termin przydatności do użycia już się kończył. Ciekawe, co trzeba w sobie mieć, kim trzeba być, by do tego nie dopuścić. Czy jest to możliwe. Jak bardzo trzeba walczyć o siebie, by w postrzeganiu kobiety unieważnić niszczący wpływ czasu. Jak pokonać to, co w sposób nieunikniony bezlitośnie ogranicza. W czym tkwi tajemnica siły, która uczyni degenerujące skutki czasu niewidzialnymi.Unieważni je. A przynajmniej je złagodzi, osłabi. Jak przekonać wszystkich, że czas, jego wpływ na ciało, intelekt, sprawność fizyczną i twórczą, nas przez świat postrzeganie nie będzie przesądzał o wartości człowieka na rynku pracy, w sferze towarzyskiej, w ocenie siebie, poczuciu własnej wartości. Przecież wiek i doświadczenie może być walorem. Jeśli ma się szczęście. Danuta Szaflarska, która skończyła w tym roku 99 lat nie gra przez przypadek w tym spektaklu. Doskonale ilustruje problem.
Danuta Stenka gra Wiktorię, kobietę i aktorkę 50+. Ta gra kobietę w sztuce DRUGA KOBIETA, która ma być wystawiona na Brodwayu. Wiktoria /Stenka/ wciela się na scenie w kobietę, która wchodzi w okres menopauzy i jest zmuszana do gry kobiety przegranej. Ma świadomość, że ta rola, nawet zakończona sukcesem, będzie końcem jej kariery aktorskiej. Wiktoria jest świadoma, że nie ma 18-tu lat. Wyraźnie czuje, że się starzeje. Nie ma już tego wigoru, entuzjazmu młodej kobiety, łatwości dawania sobie rady ze wszystkimi wyzwaniami życia, z emocjami. Wszystko przychodzi jej z wysiłkiem, sprawia trudność. A mimo to nie daje się wtłoczyć w stereotyp starzejącej się kobiety, która musi, bo taka jest kolej rzeczy i tego od niej oczekują, ze wszystkiego rezygnować, poddać się presji otoczenia. Bo rolą kobiety, aktorki jest się podporządkować, zaakceptować, ulec. Taki jej niby los.
O tym jest ta sztuka. O dramatycznej, karkołomnej, heroicznej walce o siebie. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Walka o sztukę aktorską, o kształt roli, kierunek pracy nad nią. Walka o swój wizerunek sceniczny. Walka o swoje człowieczeństwo, kobiecość. Walka z ludźmi, z artystami, z czasem. Ze sobą o siebie. Walka o przetrwanie w zmieniającej się rzeczywistości w warunkach przenikania się realiów życia ze sztuką, pracy nad rolą ze skomplikowanymi relacjami z pozostałymi artystami przygotowującymi spektakl. Życia osobistego z życiem scenicznym. Walka o rozwój kariery z komplikującymi ją uczuciami. Realu z iluzją. Walka o prawdę, szczerość w sztuce, w życiu, w stosunku do siebie.
To praca na cały etat, na całą dobę, dzień po dniu. Na każdym kroku następujących po sobie zdarzeń, decyzji, opresji. To walka na śmierć i życie. O być albo nie być. O to, by tylko być na scenie czy kreować grą aktorską w teatrze. To walka w fazie ostrego kryzysu. Aktorka kontra kobieta. Starość kontra młodość. Realna postać kontra postać fikcyjna/grana/. Sztuka kontra życie. Iluzja kontra real. Uczucie kontra interes. Kobieta, jaka jest kontra kobieta jakiej świat oczekuje i jaką akceptuje. To pokazuje skalę problematyki. Bo skomplikowane są tej sztuki poplątania. W stanach ekstremalnych.
I nie jest to do końca problem wchodzenia w swoją rolę, rolę starzejącej się kobiety i aktorki. Decyzja pogodzenia się z upływającym czasem. Akceptacji własnej fizyczności, tego, jak nas inni postrzegają i czego w związku z tym oczekują. Kapitulacja. Chodzi o to, by mimo oczywistych ograniczeń, które są, wybić się na niezależność twórczą, na poczucie panowania nad sytuacją, na przekucie słabości w oręż. Czy jest to możliwe? Wydawać by się mogło, że wystarczy wiedzieć, czego się chce i znaleźć sposób realizacji. W sztuce ocalenie ma smak gorzkiej niejednoznaczności. Znamy kulisy, cenę tego zwycięstwa samoświadomości i szansy na nowe życie. A dalsza perspektywa przetrwania, nie mamy złudzeń, okupiona będzie ciężką, ryzykowną, karkołomną drogą przez mękę.
Danucie Stence-z pomocą reżysera, tekstu, scenografa, aktorów- udaje się pokazać dramat kobiety, dramat artystki, aktorki, dramat człowieka. Obserwujemy jej bunt, jej walkę, jej poszukiwanie, jej zmaganie się z oporem miejsca, ludzi i czasu. Zmaganie się z samą sobą, swoimi potrzebami, ambicjami, z własną fizjologią, słabością. Aktorka absolutnie perfekcyjnie ilustruje psychologiczną prawdę sytuacji, w jakiej znalazła się jej bohaterka. To wielka rola. Genialna kreacja. Odważna, odsłaniająca Stenkę prywatną, czerpiąca z niej samej. Wstrząsająca, wiarygodnie prawdziwa. Piękna. Ale mrożąca krew w żyłach gdy całkowicie zaciera się granica między iluzją sztuki a prawdą życia.
Scenografia we współpracy ze światłem- zjawiskowa, mroczna, nastrojowa- potęguje atmosferę zagrożenia, siłę zwielokrotnionego kryzysu. Wzmacnia budowanie scenicznego przekazu. Podkreśla. Uwodzi. Niepokoi. Podskórnie drażni. Komponuje żywe, mocne obrazy.Konsekwentnie ilustruje stan emocjonalny, psychologiczny głównej bohaterki dramatu. Ruch sceniczny-wyrazisty, brutalny, precyzyjny- buduje dodatkowe piętro napięcia dramatycznego. To nie jest horror w filmie, w warunkach bezpiecznego dystansu akcji oddziałującej na widza z ekranu. W teatrze stajemy z prawdą twarzą w twarz. A sugestia obrazu jest tak silna, że zyskuje walor autentycznej grozy. Efekt niepokojącego piękna doświadczanego bezpośrednio.
To szczególne przedstawienie budowane nastrojem, harmonijnym obrazem. Drobiazgowo, precyzyjnie komponowanymi scenami. Wysmakowanymi estetycznie. Wysublimowanymi. Gdzie treść i forma doskonale się wzmacniają. A jest to bardzo trudne ze względu na strukturę sztuki, gdzie mamy teatr w teatrze ze skomplikowanymi splątaniami osobistego życia z życiem zawodowym , w które wkraczają dodatkowo zależności uczuciowe pomiędzy osobami dramatu. Gdzie przenika się świat wewnętrznych przeżyć, stanów bohaterów z rzeczywistymi zachowaniami. Plącze się iluzja z realem. Koegzystuje materializujące się podświadome z rzeczywistym. Przeszłe związki uczuciowe łączą się z obecnymi jednocześnie w sferze osobistej i zawodowej. Lęki, depresja, alkoholizm, załamanie nerwowe generują stany ekstremalne w niewyobrażalnie trudnych spiętrzeniach. Dramatycznie spójnych.
Danuta Stenka i kreowana przez nią Wiktoria przeszły przez piekło. Cena jest ogromna. Wysiłek ogromny. Ale cel ważny. Przetrwanie. Pogodzenie się ze samą sobą. Akceptacja. Wykazanie siły woli, charakteru, talentu. Gotowość do podjęcia ryzyka mogącego zniszczyć całą karierę, bo aktorka odkrywa się grając siebie, włącza osobiste doświadczenie. Szczerość i intuicja podbijają stawkę. To szczyty aktorstwa. Na krawędzi bólu.
A teatr jeszcze raz pokazał swoją siłę. Wydobywa problem, umożliwia dokładną jego analizę, mierzy się z nim, doprowadza do sprawdzenia czy jest szansa przemiany człowieka, jego sposobu myślenia, działania, obrony. Sztuka na to pozwala. Kreuje, stwarza warunki, by wyzwoliła się w człowieku potrzeba, konieczność pokonania ograniczeń, tak, by przekraczał własną słabość. By poznał prawdę, zebrał siły i wyzwolił w sobie energię, która go wzmocni, uporządkuje, zmieni. Która go ocali. Umożliwi kolejny, następny krok w czasie. Teatr mobilizuje wszystkie swe siły, sztuka cały potencjał twórczy aby było to możliwe. I to jest piękne. Piękne.
|
fot. Kuba Dąbrowski |
Biletów na najbliższe spektakle nie ma. Mam taką teorię na swój własny użytek, że jak się bardzo, bardzo chce, to wszystko jest możliwe. Próbujcie. Szturmujcie ten teatr. Cuda się zdarzają. Jak i cudowne spektakle. Bo sztuka jest cudem. Ciężko wypracowanym spełnionym marzeniem.
26.04.2014
Zupełnie odmienne zdanie ma po oglądzie spektaklu Paweł Soszyński. Facet nic nie czuje. Ja go nawet rozumiem. Ja go czuję. Dla niego Wiktoria/Stenka jest doskonale przezroczysta/"Nic nie czuję" dwutygodnik.com/.
I to jest właśnie ciekawe, choć zupełnie normalne. Co widz, to inny świat a nawet światy. Dlatego tak ważne jest, by samemu obejrzeć i sprawdzić czy spektakl działa, czy coś się czuje czy nie. I dlaczego. A nawet można wstać i wyjść. Przed wyjściem "hańba" krzyknąć. Bo wszystkie punkty widzenia są dozwolone, nawet pożądane. W teatrze. Ale jeśli myślicie, że minęły czasy, gdy ta różnorodność wrażeń, stanów świadomości i nieświadomości jest normą, to się zdziwicie. Nadal obowiązuje jedna wykładnia, choćby dlaczego Mickiewicz wielkim poetą jest. No nie, dziś się wdraża antytezę: Romantyzm wielką krzywdą narodowi jest. Oczywiście oficjalnie, publicznie. Bo w istocie każdy z nas to samo zjawisko ocenia po swojemu, według własnych systemów wartości, gustów i potrzeb. Wiedzy, doświadczenia, oczekiwań, itd, itd, itd. Gdyby tak zebrać wszystkie wrażenia, uwagi, skojarzenia, myśli widzów, byłoby naprawdę ciekawie i zupełnie normalnie.
Póki co , ja, nierozważnie romantyczna, i Soszyński, metodycznie realny, pozostaniemy na dwóch przeciwległych biegunach - czuję i nic nie czuję.
29.04.2014
Zupełnie przez przypadek wysłuchałam oceny spektaklu przez Jacka Wakara w radiowej Dwójce/wiadomości kulturalne/. I ta była pozytywna. Szczególnie podkreślał zwycięstwo roli Danuty Stenki, która przecież gra cały czas na scenie/ chyba ponad 2 godz. bez przerwy, szczęśliwi czasu nie liczą/ i jest to rola bardzo wymagająca, trudna, precyzyjna. Kolejna po LODZIE w Teatrze Narodowym udana główna rola.
Krytyk nawiązał do wcześniejszych spektakli Grzegorza Jarzyny, szczególnie ostatnich; T.E.O.R.E.M.A.T. i NOSFERATU, które również bazowały na scenariuszach filmowych. Wskazał na kontynuację jego precyzyjnej reżyserii budującej nastrój ilustrujący sytuację głównej bohaterki, Wiktorii. Zwrócił uwagę, że Jarzyna z buntownika , kontestatora dotarł do okresu spokojnej, konsekwentnej kontemplacji. Nie musi się śpieszyć, wysadzać świata z posad, by budować od nowa. Dojrzał do wchodzenia wgłąb problemu, który uznał za ważny, który jest uniwersalny a w jakiś szczególny sposób charakteryzuje nasze czasy, tu i teraz.
Tak to zrozumiałam. Tyle pamiętam. Szersza recenzja zapewne się już niedługo ukaże.
30.04.2014
Najpierw w TR Warszawa Grzegorz Jarzyna zrealizował UROCZYSTOŚĆ/sztuka i film/, ostatnio T.E.O.R.E.M.A.T./film/ i NOSFERATU/film/, teraz DRUGA KOBIETA/film/. Pierwsza sztuka była perfekcyjnie wyreżyserowana, zagrana. Kolejna została oczyszczona ze wszystkiego co zbędne, niepotrzebne, ozdobnikowe. Przekaz zbudowany został z minimum tekstu i bardzo silnie oddziałującego obrazu/ gest, ruch, plastyka scen, muzyka/. Nastrój, niedopowiedzenie, sugestia i doskonale aktorstwo dawały szansę widzowi na indywidualne pobudzanie procesów intelektualnych, emocjonalnych, estetycznych. Prostota powtarzanego gestu, czystość znaczenia więzi międzyludzkich, precyzja portretu psychologicznego postaci budowała laboratoryjny ale niejednoznaczny obraz ilustrowanego zjawiska, problemu. Jakby na scenie został nam pokazany proces stwarzania jego archetypu. Poprzez pantomimę słowno-ruchowo- plastyczno- muzyczną. Otrzymujmy model działania OBCEGO wkraczającego w zastygły, automatycznie działający schemat. Jednostka rozsadza system. A jednostką może być: osoba, marzenie, wspomnienie, pragnienie, pewien potencjał w człowieku, gotowość na zmianę, łamanie zasad, konwencji, tabu, konwenansu.
NOSFERATU to już czysty nastrój. Sen na jawie. Słowa stają się zbędne. Wszyscy znają tę historię. Jej interpretacje, konteksty. Reżyser prawdopodobnie uznał, że nie potrzebuje tekstu, maksymalnie go marginalizuje. Na początku/spektakl/ sceny snują się w nieskończoność, sprawdzają naszą cierpliwość znoszenia nudy, obserwowania obrazu. Z czasem/ po spektaklu/ okazuje się, że jednak były na tyle sugestywne, że to one głównie pozostają w pamięci. A wampiryczność naszych czasów zakotwiczona od zawsze w kulturze, sztuce, uzasadnia podjęcie właśnie tego tematu. Jednak proporcje pomiędzy formą a treścią są zaburzone i to na tyle, że dają efekt znużenia, umęczenia, pustki. Przyzwyczajeni jesteśmy przecież do szybkiej, ba, galopującej akcji, dynamicznego montażu scen. A tu wszystko ciągnie się bez końca. Bez końca. Ale było to ładne, estetycznie wystylizowane przedstawienie.
DRUGA KOBIETA trafia w punkt. Równowagi treści i formy. Nastroju i dramatu. Jest o wiele bardziej wymagająca, męcząca. Angażująca. Zmysły i intelekt. Poczucie rzeczywistości i sensu. Sprawia, że czujemy się jak Kopciuszek, który musi oddzielić ziarno od plew. Samodzielnie, na własny użytek.
Można bagatelizować problemy Wiktorii. Można uczynić je przezroczystymi. Ale jeśli przyjmiemy, że bohaterem sztuki jest dojrzały człowiek, na pierwszym, niekwestionowanym miejscu stawiający pracę zawodową, podporządkowujący i poświęcający jej wszystko, całe swoje życie, to problemy poruszone w sztuce wydają się być dziś dla jednostki i społeczeństwa fundamentalne. Zwłaszcza, że pobudki, motywacje wcześniejszych jej wyborów nie są egoistyczne, banalne, ważne tylko i wyłącznie dla niej samej. Wiktoria jest osobą utalentowaną, jej sukces sceniczny nie jest wynikiem przypadku czy pijarowskich działań, życia celebryty. Ona swoją sztuką aktorską tworzy. Jej nie wystarczy tylko być na scenie, być w obiegu. Buntuje się przeciw temu, by wiek decydował o jej wartości a nie to, co sobą reprezentuje i czego ma świadomość. I właśnie siłą, która ją określa jako artystkę, szuka tego czucia, które traci, które ją opuszcza. To świat ją opuszcza. Wtłacza ją w stereotyp. Na siłę, bezwzględnie. Weryfikuje a ona wpadając w panikę ma pewność , że za chwilę się jej- kobiety , człowieka- pozbędzie.
Jak każdego z nas. Gdy najpierw pyta się nas o wiek, dopiero później o kwalifikacje. I to, co mamy do powiedzenia, przekazania, zrobienia. Jaki potencjał sobą reprezentujemy. Gilotyna wieku działa. Kryterium wieku- niepisany, utajniony, zawoalowany- weryfikator przydatności, użyteczności społecznej działa. Szczególnie silnie dla kobiet. A żyć trzeba. Pracować trzeba obowiązkowo do 67 roku. I dalej. I nadal.
Nic dziwnego, ze Wiktoria nic nie czuje. Jest zdezorientowana, osłabiona, w kryzysie. Może musi nic nie czuć, by znieść mogła czekające ją życie. By dalej żyć. I przekuć twórczo to żyć w wystarczy być. Być może trzeba nic nie czuć, by zacząć bezwzględnym być zarówno w stosunku do siebie samej , jak i do napierającego bezwzględnie na nas świata. Być może są takie sytuacje w życiu, że trzeba się zawiesić w bezczuciu. Zdać na instynkt, zwierzęcy instynkt walki o to, co jest dla nas najważniejsze.
1.05.2014
Ukazała się recenzja Witolda Mrozka w Gazecie Wyborczej.
Mrozek dostrzega w tym przedstawieniu niewyszukanie przygłupiastą autokreację reżysera, który zrobił spektakl o samym sobie i swoim teatrze. Nikt w tym nie gra przekonująco, wiarygodnie, bo nie rozumie o co chodzi. Mimo, że są to wybitni aktorzy. Wszystko jest spłaszczone, pozbawione sensu. Bo rzeczywiście, główna bohaterka jest co prawda wybitną aktorką, ale niezrozumiale głupio buntuje się przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Jak to alkoholiczka, stara kobieta. Więc właściwie o co chodzi?
Według Mrozka, Grzegorz Jarzyna kapcanieje, wchodzi w rolę głównej bohaterki, przeżywa kryzys wieku średniego. A w związku z tym teatr na tym cierpi, bo dokąd zmierza?, sztuka na tym cierpi, bo straciła związek z rzeczywistością, my, jej odbiorcy, z tego powodu cierpimy, bo to absolutnie kiepski wyrób jest. Mamy więc do czynienia z facetem w kryzysie, który ekshibicjonizuje się w swym teatrze na premierze własnej mizerii i frustracji. Czym pogrąża teatr. Czym pogrąża nas, widzów. Jest to o tyle ciekawe, że jeszcze niedawno wielkim reżyserem był.
Najdziwniejsze, że recenzent uległ temu nastrojowi upadku, tyle, że nie jest to w jego przypadku premiera.
Mrozek się myli. Mnie jako widza bardzo obchodzi Jarzyna w kryzysie, jeśli taki jest. Jego, czyli mój też teatr w kryzysie, jeśli taki jest. Wszelki upadek sztuki kryzysem twórców wywołany, jeśli taki jest. Także to, dlaczego sztuka porównywana jest ciągle z filmem, który nie jest znany każdemu widzowi/ choć był wyświetlany jakiś daleki czas temu w tym teatrze, jak również niedawno w TVP Kultura/. A przecież tak jest.
I, nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. To, że Jarzyna szykuje się do realizacji filmu to zarzut? Teatrem jest rozczarowany, przez teatr jest wypalony, zwrócił się w kierunku filmu? Ale to by było sprzeczne z tym, co pokazuje w przedstawieniu. Bohaterka, alter ego Jarzyny/?/, nie ma takiej perspektywy. Ale przecież wiemy, że to kiepski teatr jest. Nie działa, bo nic się w nim nie czuje. Czuję, że nie rozumiem o co chodzi Witoldowi Mrozkowi. A jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o mieszanie kijem w Wiśle.
http://wyborcza.pl/1,75248,15881365,Grzegorz_Jarzyna_w_nowym_spektaklu_puszcza_oko_zbyt.html
2.05.2014
„Wszyscy chcą być kochani. Wszyscy muszą być kochani. Cały świat. Każdy chce być kochany. Gdy miałam 18 lat, mogłam wszystko. Było tak łatwo. Wszystkie moje emocje były na wierzchu. Teraz mi jest coraz trudniej i trudniej porozumiewać się z ludźmi" – mówi główna bohaterka w otwierającej scenie DRUGIEJ KOBIETY.
Wszyscy zwracają uwagę na ten cytat. Co właściwie znaczy?
Na przykład to, że Wiktoria się nie zmieniła wewnętrznie. Ciągle robi to, co robiła zawsze, z takim samym zaangażowaniem. Nadal o coś jej chodzi. Ale świat ją postrzega zupełnie inaczej i inaczej chce ją traktować. Tu zaszła zmiana. Mimo doświadczenia trudno przekonać świat, że ma mu coś do przekazania. Musi szukać nowych środków komunikacji, nowej dla niej formy. W młodości wystarczyło być, emocje były na wierzchu, dostępne w nadmiarze. Teraz te same emocje musi z siebie, w sobie wypracować. Nic nie czuje. Bo nie czuje u innych zrozumienia, wspomagania, wzmocnienia. Nie wie, jak do nich dotrzeć, jak im przekazać, co się z nią dzieje.Jak ich przekonać. Ona mówi, że nic nie czuje. Ale przecież czuje, że nie czuje. Ma tego świadomość. Mówiąc o tym, walczy o to, by czuć. Wie, że musi, powinna. Tęskni za tym, bo to jej oręż, argument, moc. Siła oddziaływania na innych.
"Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz" , mówią górale. Najważniejsze, by się podnieść.
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Warszawa/1,104436,15781091,Grzegorz_Jarzyna_o_premierze__Drugiej_Kobiety___ROZMOWA_.html
3.05.2014
Łukasz Drewniak w Kołonatatniku 2* pisząc o spektaklu staje się drugą kobietą. Pozasceniczną przezroczystością. Jak my wszyscy.
W sztuce są nimi już : fanka Wiktorii/niewykluczone, że jest to sama Wiktoria z przeszłości zafascynowana inną aktorką, co skłoniło ją w przyszłości do rezygnacji z małżeństwa, dzieci=zawód to powołanie, misja, jej cały świat/. Następna to 18-latka, już świadoma siebie młoda kobieta, zdeterminowana, pełna życia, czucia, działania, w okresie gdy wszystko jest możliwe, a nic nie może przeszkodzić w realizacji , co tylko w duszy i ciele jej gra, a gra anielska muzyka pt."wszystko możliwe i dozwolone". Druga kobieta , to też postać sceniczna grana przez Wiktorię. Drugą kobietą są prawie wszystkie postaci sztuki: autorka sztuki, żona reżysera w spektaklu- szukajcie reszty sami, i jak Łukasz Drewniak twierdzi, wszyscy w kryzysie wieku między wiekiem dojrzałym a starością.
DRUGA KOBIETA, tak ja to widzę, to wcielenie, czy ucieleśnienie tej opresji, ograniczenia, zagrożenia, które powoduje, że postać , osoba Wiktorii, jest w kryzysie. To wszystko, co na nią napiera, powoduje, że czuje się osaczona. To wszystko, co jej odbiera siłę. A Wiktoria jest bardzo silna. Zawsze była. Zawsze też była w stanie ostrej walki, tylko, że teraz jest na innym, nowym, trudniejszym etapie życia. Ona ciągle walczy. Spektakl pokazuje tę walkę. Nadal chodzi jej przede wszystkim nie o nią samą ale o to, co reprezentuje, co może, chce przekazać sztuką poprzez siebie innym. Jej cel się nie zmienił. Ona na naszych oczach szuka możliwości komunikacji, formy, treści przekazu. O to walczy. Heroicznie walczy. Czy my tak walczymy o to, na czym nam najbardziej zależy?
Fanka podlotek ginie. 18-kę sama zabija symbolicznie w wannie, dramaturżką się bardzo nie przejmuje, właściwie ignoruje ją, ciągle zmienia tekst roli. Z reżyserem w sztuce walczy z powodzeniem, on stara się ją zrozumieć, chronić. Cała reszta, to kula u nogi, co tylko marudzi, pomrukuje niezadowoleniem, oczekiwaniem, że Wiktoria podporządkuje się roli, jaką jej przydzielono, wyznaczono, narzucono. A ona w sumie nieźle sobie radzi. Szuka pomocy, korzysta z pomocy. Próbuje, sprawdza, testuje wszystko, co możliwe, co ma w zasięgu, by tylko wyjść na swoje. Kiedy wszystko zawodzi, nie wystarcza wtedy sięga do osobistych zasobów. I ryzykuje. Idzie na całość. Gra siebie, daje siebie. Odsłania się. Boleśnie. Staje się ostatecznym argumentem. Nadal walczy. O prawdę w teatrze. O postać, którą gra. O przekaz. O głębię. O sens. O nas.
A my mamy poczuć, ile to kosztuje i jak bardzo boli. I, że tak trzeba. Tak być musi.
Nic dziwnego, że Jarzyna w ten sposób mówi o sobie. Naprawdę. Walczy, tak myślę, nie o siebie przede wszystkim, ale o teatr, sztukę, przekaz, komunikację. O to, by nam, widzom, ziemia się zatrzęsła. By czas się nam zatrzymał. Przekaz zaistniał, dotarł, w nas popracował. I ja mu wierzę.
To nie jest tylko" zmaterializowanie w teatrze wszelkich lęków i pragnień dojrzałości przechodzącej w starość. Tego całego naszego wyczerpania, wydrążenia, wściekłości, że się jest, będzie za chwilę, poza tym, co pulsuje prawdziwym życiem", jak podsumowuje Łukasz Drewniak.
To o wiele więcej. To zmaterializowana walka o osobowe status quo. Mimo wieku, mimo ograniczeń, mimo oporu materii. To ilustracja poszukiwań takiego przekazu sztuki, którego czas się nie ima, takiego sensu, który nas dotyczy, który dochodzi do prawdy, jest prawdą.
Wyczerpanie, wydrążenie, wściekłość właściwa jest każdemu kryzysowi, który dotyczy ludzi w każdym wieku. Być poza tym, co pulsuje prawdziwym życiem, można w każdej kryzysowej chwili. Starość to tylko jedynie jedna z możliwych kryzysowych opcji.
Ważne, jak się zachowujemy, co robimy, jak sobie radzimy. Co jesteśmy w stanie poświęcić, co zaryzykować. Bo Wiktoria walczy. Nie tylko o uratowanie tego, co wypracowała w przeszłości, przez całe życie. Ale o nas. Postawą aktywną, poszukującą, drążącą. Walczy o nasze zrozumienie. O nieustępliwość. O takie przystosowanie do nowych okoliczności, warunków, że mamy szansę nadal być sobą. Tym, co poprzez nas samych dla innych jest najważniejsze.
Wiktoria, tak myślę i czuję, mówi:" I tak do was dotrę ze swym przekazem, znajdę sposób i dotrę do was. Poczujecie, zrozumiecie. Przestaniecie mnie oceniać według pozorów: wieku, wyglądu, moich słabości, upadków. Poradzę sobie, mimo przeszkód, mimo kryzysu. I dotrę do was. Dotrę do was. Jestem kim jestem. Nie na darmo byłam. I to coś znaczy, waży, skutkuje.
Poczujecie, zrozumiecie. Nauczycie się czegoś na moim przykładzie. Mam tę siłę, talent, doświadczenie. Jest we mnie wszystko, co w was jest lub będzie. Ważne, jaką postawę wywalczycie dla siebie a przez to dla innych, by być nadal kim byliście dla bycia kimś, kim być nadal musicie, być chcecie".
A że przyjdzie starość, śmierć a dochodzić do niej będziemy ostro pod górkę w rygorze ekstremalnej szkoły przetrwania? Zawsze jest ta starość spychana do podświadomości. Zawsze była śmierć obok życia. Tylko w młodości pokonujemy jej widmo w podskokach, lekko, łatwo i przyjemnie. Później jest coraz trudniej, boleśniej, jeszcze bardziej ekstremalnie. Ale nikt nigdy nie obiecuje, że będzie łatwo. Że będzie lekko. Ważne, by nie rezygnować, nie poddawać się. Do końca szukać w świecie, ludziach i sobie, tej siły, by pozostać tym, kim się chce być. By dawać siebie. Po coś w końcu jesteśmy, po coś żyjemy.
*
http://teatralny.pl/opinie/kolonotatnik-2-te-drugie-kobiety,476.html?fb_action_ids=748375025183236&fb_action_types=og.likes