Rodzimy się po to, by umrzeć. Ale całe życie zamiatamy tę oczywistość pod dywan. Nie przyjmujemy jej do wiadomości. Wypieramy. Zaprzeczamy. Udajemy, że nas nie dotyczy. Nawet wtedy gdy konieczność odejścia jest nieunikniona- terminowa, ostateczna, dokonana- bo nie do odwrócenia. Nie ma znaczenia czy to dotyczy nas samych czy innych istnień. Śmierć za życia nie tyka terytorium naszego ciała, a już na pewno nie jaźni. Jest zawsze gdzie indziej, przydarza się komuś innemu. Na pewno nie nam.
Spektakl to symboliczne SIEDEM PIĘTER wtajemniczenia w proces schodzenia na ziemię z wyżyn pewności, że jeśli ktoś jest chory, to nie ja. Jeśli ktoś ma umrzeć to na pewno nie ja. A jeśli już umarł, to dobrze, że to nie ja. UFF... Uzmysławia, że zawsze jesteśmy zaskoczeni, bronimy się przed złymi wiadomościami co do swojego zdrowia. A oswajanie śmierci, rozbrajanie lęku przed nią, dojrzewanie do niej to proces trudny i bolesny. Tajemniczy. Zakłamany. Pokrętny. Związany z fizjologiczną degradacją. Psychiczną męką. Obawą przed cierpieniem, lękiem przed umieraniem i paniką przed samym momentem przejścia. Nieakceptowaniem przez świadomość procesu odchodzenia, buntem przeciw losowi, zaprzeczaniem chorobie. Choć są to naturalne, oczywiste oznaki życia. Życia, które ma do samego końca nadzieję i nie chce łatwo z niej zrezygnować podczas kolejnych etapów schodzenia w dół. Spadania po kres. Z tonu zadufanej w sobie pewności, z poziomu samooszukiwania, stosowania podstępu, lekceważenia zagrożenia, udawania, że wszystko jest w porządku. Poprzez potrzebę drobnej perswazji, sugerowanej konieczności, dochodzenia do oczywistości podporządkowania się przymusowi okoliczności. Do momentu poddania się, rezygnacji z buntu, by w końcu zaakceptować nieunikniony koniec. Tak, nadzieja umiera ostatnia. A wraz z nią człowiek. W gruncie rzeczy bez wpływu na to, co się z nim dzieje. Bo i tak ostatecznie wszystko się odbywa poza nim, jego wolą. A jednak bohater opiera się. Protestuje. Buntuje. Czaruje rzeczywistość. Dopóki ma siłę. Jakikolwiek argument czy możliwość. Zawsze próbuje, udaje, maskuje się, gra. Ma nadzieję, walczy, działa, chce iść wzwyż, na pewno nie w dół. Tak, dopóki ma siłę.
A jednak pokonuje siedem kroków/pięter/ w dół, ku upadkowi. I niezliczone tysiące kroczków pomiędzy. Jeden człowiek /Wojciech Pszoniak/ ostatecznie całkowicie samotny wobec losu. Bezbronny, osaczony, ubezwłasnowolniany. Dojrzewający na każdym etapie, krok po kroku, do śmierci. Rozbijający swoją wolę życia o konieczność pogodzenia się z niedyskutowalnymi faktami.
Atmosfera narastającego zagrożenia, napięcia, neutralizowanego niewiarą pozbawionego podmiotowości bohatera w to, co się z nim dzieje, przypomina bezbronność człowieka wobec losu -machiny czasu, systemu czy też nieuniknionego-z powieści Kafki. Tajemnica dlaczego właśnie ja, dlaczego mnie to dotyka, dlaczego teraz i za co, pozostaje niewyjaśniona. W otoczeniu normalności, spokoju, oczywistości. W towarzystwie informacji nie do zaakceptowania. A jednak przyjmowanych do wiadomości. Człowiek walczy z losem, ale mu ostatecznie ulega. Nie odnajduje w buncie sensu swego istnienia, bo się boi a zaprzeczenie jest naturalnym stanem obronnym przed paniką. Bunt nie ma sensu, jeśli nic nie zmieni. Pewnie dlatego otoczenie szpitalne nie zmusza pacjenta do natychmiastowej akceptacji status quo. Pozwala mu oswoić się z sytuacją. Wspomaga go, oszukuje, uspokaja, wyjaśnia, rozmawia gdy trzeba. Otacza pomocą, opieką, życzliwością, zrozumieniem. Informuje tyle ile trzeba-i to mniej niż więcej- by wyciszyć emocje, negatywne nastawienie. Jakby toczyła się gra pomiędzy tymi, co już wiedzą a tymi, którzy nie chcą przyjąć prawdy do wiadomości. Jak długo się da, a więc do samego ostatecznego, oczywistego końca.
Spektakl nie epatuje bólem, cierpieniem. Nie krzyczy buntem skazanego przez chorobę na śmierć człowieka. Jakby to była naturalna kolej rzeczy, to umieranie. Poprzez dojrzewanie do akceptacji stanu wyższej konieczności, niezależnej od woli walki. Doprowadzając do naturalnego wyłączania się duszy i ciała z obiegu życia.
Najpierw, od urodzenia, windowani jesteśmy na sam szczyt nieskończonych możliwości. Bez żadnych granic i warunków. Dla korzystania z rozkoszy ludzkiej egzystencji. By nas następnie konsekwentnie, bez uzasadnienia strącić na sam padół rozpaczy, do piekła. By zmusić nas byśmy dojrzeli do śmierci. Poddali się. Świadomie pragnęli końca. Zgadzali się na kres. Zgodzili się na zasłonięcie widoku z okna na jakiekolwiek życie.
http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/spektakle/artykul/siedem-pieter_593904/
SIEDEM PIĘTER
Autor: Dino Buzzatti
Adaptacja i reżyseria: Andrzej Barański
Przekład: Alojzy Pałłasz
Scenografia: Albina Barańska,
Zdjęcia: Tomasz Wert,
Obsada: Wojciech Pszoniak (Pacjent), Krzysztof Kolberger (Lekarz), Stanisława Celińska (Pielęgniarka), Leon Niemczyk (Chory), Witold Skaruch (Lekarz), Halina Wyrodek (Pielęgniarka), Ryszard Kotys i Andrzej Głoskowski (Chorzy), Bogdan Baer (Lekarz), Zofia Merle (Pielęgniarka), Tadeusz Teodorczyk (Chory), Gustaw Holoubek (Lekarz), Mirosława Marcheluk (Pielęgniarka), Aleksander Fogiel (Lekarz), Grażyna Suchora (Pielęgniarka), Ewa Zdzieszyńska (Lekarz), Krystyna Feldman (Pielęgniarka), Edward Kusztal i Józef Grzeszczuk (Sanitariusze), Magdalena Wójcik (Pielęgniarka)