poniedziałek, 28 lipca 2014

A SMALL FAMILY BUSINESS NATIONAL THEATRE LONDON MULTIKINO

http://www.ayoungertheatre.com/

National Theatre Live  w ramach cyklu "Teatry brytyjskie w Multikinie" zaproponował polskiej publiczności "A Small Family Business" Alana Ayckbourna , wybitnego brytyjskiego komediopisarza. Spektakl "Mały rodzinny interes", wystawiony po raz pierwszy  20.05.1987, mocno osadzony był w ówczesnych realiach polityczno-społecznych. Brytania znajdowała się wówczas pod rządami Lady Margaret Thatcher, w okresie dominacji myśli konserwatyzmu i neoliberalizmu. W Polsce Anna Augustynowicz wyreżyserowała sztukę w 2012 roku.

W Multikinie wraz z publicznością londyńską  śledziliśmy historię Jacka McCrackena - człowieka, jak sam twierdził, z zasadami, przestrzegającego prawa w skorumpowanym świecie. On i jego wartości niestety nie sprawdziły się gdy niedługo po przejęciu rodzinnego biznesu odkrył, że jego wielopokoleniowa rodzina składa się ze złodziei, cudzołożników, prowadzących swoje nielegalne interesy a córka ma poważne problemy. Deklarowane zasady, wystawione na próbę, poszły w zapomnienie, bo nie pozwalały mu przystosować się do nowych warunków. Tak, sam świadomie zdecydował. Wybrał. Ugiął się. Wyszło szydło z worka. Prawdziwa natura. Słaby charakter, ograniczona kreatywność. 

Bo jest to przypadek zwykłych ludzi z przeciętnego przedmieścia, uwikłanych w pęd bogacenia się za wszelką cenę, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wpojonym przez wychowanie i wykształcenie zasadom moralnym i społecznym. Dla realizacji własnych zachcianek, zaspokajania słabości, zadowalania przyzwyczajeń, hołubieniu skłonnościom. Życie ponad stan kosztem innych. Z powodu mód, tendencji społecznie wymuszanych przez media, środowisko, czas, w którym przyszło żyć. Naginanie zasad, zmiana hierarchii wartości, koncentrowanie się na konsumpcji zaspokajającej indywidualne wyimaginowane wizje, nie wynikające z realnych potrzeb, budują nowy, destrukcyjny porządek. Karykaturalny, satyryczny, ironiczny, wynaturzony, z tragedią w perspektywie. Bo nic nie dzieje się bez przyczyny, bez przyzwolenia, bezkarnie. Wszystko ma swoją cenę. 

Tak jest więc i w tym przypadku. Sztuka napisana lekką ręką, farsowo poprowadzona, dowcipnie pokazana, solidnie wystawiona/scenografia, kostiumy, ruch sceniczny/, pomysłowo transmitowana, sprawnie, w sposób przyjemny a podstępny odsłania meandry pogoni za lepszym, bogatszym, niekoniecznie jednak szczęśliwszym życiem. To zadowolenie z posiadania czego się tylko zapragnie bez liczenia się z kosztami jest jak piana przykrywająca cały brud życiowych wyborów, działań. Ale one są w mainstreamie społecznych tendencji. Zmiana na gorsze jest możliwa, a właściwie nieunikniona, gdy mamy do czynienia z brakiem moralnych hamulców. To udowadnia sztuka. Z zacięciem, swadą, w perfekcyjnym tempie.

Ta inscenizacja ma cel  poznawczy,edukacyjny. W bezbolesny sposób pokazuje rzeczywistość taką jaka jest w istocie, naturę ludzką taką jak jest naprawdę, łatwość akceptacji zła, przyzwolenie na nie jakie może być oczywiste, naturalne, ba, konieczne. A wszystko to w formie niepospiesznego moralitetu. Przegadanego. Realistycznego. Dosłownego. Z uproszczeniem, schematem, stereotypem, symulacją. Pod bezpieczną przykrywką przerysowania grubej kreski.` 

Można mieć wrażenie dziecięcej zabawy. Symulacji zjawiska. Scenograficzny, sceniczny dom z przedmieścia jak domek dla lalek pozwolił wniknąć natychmiast w każdy zakamarek akcji, absolutnie realistycznie, dosłownie, szczegółowo. Sytuacje sceniczne zapętlały się, kulminowały w odpowiednich momentach. Prostota, umowność, humor, satyra typów charakterologicznych, ról społecznych, typizacja marzeń, pragnień, potrzeb pozwalała ćwiczyć stany świadomości bohaterów w kostiumach z lat 80-tych, poznać ich na wylot bez wysiłku, przeniknąć działania bez trudu, bez konieczności domysłu, spekulacji. Zdystansowanie wynikające z przyjętej konwencji przekazu znieczulały obnażenie prawdy, jakby znaleziono najbardziej dostępny, powszechny sposób do  jej pokazania. 

Solidność roboty teatralnej, poziom warsztatu aktorskiego, sumienność przekazu, atrakcyjna, lekka i komunikatywna forma to atuty tego teatru. Przystępność sztuki i dostępność do sztuki, w treści i formie, która używa swojego instrumentarium inscenizacyjnego, by dotrzeć do widza, każdego widza, jest imponująca. I skuteczna. Współgranie świetnego tekstu i konwencji jego wystawienia, dopełnianie się dosłowności humoru z wyczuwalnym podskórnie horrorem dają niewymuszony efekt teatralnej pełni.

Oto teatr narodowy w swej fundamentalnej funkcji. Mówi do narodu o narodzie. W kontekście. Charakteryzuje go. Rozpoznaje. A przede wszystkim do niego dociera na różnym poziomie. Jest więc z widzem, dla niego.  W sposób naturalny. Bezbolesny. Powszedni. Oczywisty. Profesjonalny, solidny, wiarygodny. A przez to jednak uniwersalny. Porozumiewa się z widzem, nawiązuje więź. Przyzwyczaja do teatru, do kultury wypowiedzi i dyskursu społecznego. Nadaje ton i nie płynie obok ale z życiem przez każdego widza życie indywidualne. Nie walczy z nim. Nie jest przeciw widzowi. Wbrew. Na siłę. 


Dzięki National Theatre Live nie musimy czekać bezczynnie na Spotkania Teatrów Narodowych organizowane przez Teatr Narodowy w Warszawie co dwa lata. Multikino proponuje nam cykliczne spotkania teatralne na porównywalnym poziomie. To duża przyjemność. Okazja bezpośredniego uczestniczenia w brytyjskim życiu teatralnym. Już 28 sierpnia o godzinie 19.00 będzie miała miejsce następna transmisja. Tym razem zobaczymy „The Curious Incident of The Dog in The Night-Time”(„Dziwny przypadek psa nocną porą”).

http://multikino.pl/pl/wydarzenia/teatry/national-theatre-live-a-curious-incident-of-the-dog-in-the-night-time/



A SMALL FAMILY BUSINESS
Na podstawie powieści Alana Ayckbourna
Reżyseria: Adam Penford
Muzyka: Grant Olding
Obsada: Nigel Lindsay, Mike Aherne, Rosie Armstrong, Neal Barry, Stephen Beckett, Tony Boncza, Abby Cassidy

Zdjęcia z postu użytkownika National Theatre London

piątek, 18 lipca 2014

ŚMIERĆ W SAMOCHODZIE KOBRA TEATR SENSACJI

Śmierć Hanny Baltyn. Śmierć siedmiorga osób w szambie w Polsce. Śmierć 298 osób w samolocie na Ukrainie. Otwarty bilans jednego dnia, 17 lipca 2014 roku.

Czy ktoś oglądał czwartkowy Teatr Sensacji w TVP Kultura? Tak? Poproszę o recenzję, informację, relację, wrażenia!Chciałam go obejrzeć, a przecież nie obejrzałam.Eskalacja kreacji realu wymazała kreację artystyczną z mojej świadomości. Stało się to, co dzieje się od dłuższego już czasu. Potężnieje, wzmaga, napiera. Teatr działań bieżących zagłusza wszystko. Teatr faktu, teatr sensacji, teatr polityczny w telewizyjnej relacji bezpośredniej, komentarzu, realnego, mocnego obrazu, obscenicznej manipulacji komentarza. Pochłania tak bardzo. Angażuje zaborczo. Zawłaszcza. Nie zostawia ani minuty na oddech, wytchnienie. Anektuje każdą możliwą przestrzeń. Jaka by nie była. Pożera, przejmuje władzę nad naszą wyobraźnią, potrzebami, bo daleko wysforowała się do przodu. Antycypuje. Poraża wrażliwość, paraliżuje zmysły, przegrzewa, doprowadza do zwarcia umysł. Narzuca narracje. Faktycznie galopuje akcja działań live, improwizowanych, mieszających plany z żądaniami, zmieniających zamiary na nieoczekiwane fakty. Medialny teatr wiadomości bieżących. Informacji bolesnych, przekraczających naszą wyobraźnię. Pojmowanie. Pozbawiających kontroli nad życiem i śmiercią.

Tak.To był czwartek sensacji, napierających na siebie makabrycznych, dynamicznie rozwijających się morderczych akcji. Narracji  rozwijających się na naszych oczach w relacji bezpośredniej. Wielowątkowej. Z rozmachem. Idącej na całość. Z alternatywnymi kontynuacjami.  Wkraczającej w nieskończoność manipulacji. Wdzierającej się brutalnie w nasze osobiste życie. Naruszające naszą własną wolność, spokój, bezpieczeństwo. Jak to nie może zabić sztuki teatralnej? Unieważnić ją? Jeśli ją hej wyprzedza, a ta nie jest w stanie za życiem nadążyć. Bo nie nadąża. A jeśli nawet dotyczy tematów, zjawisk przez historię znanych, nie jest w stanie jej przerobić, przepracować w teatrze na tyle skutecznie, by to , co złe nie wracało w treści i formie dobrze znanej, aż nadto rozpoznawalnej. Sztuka jest słabsza od życia. Bywa. Spóźniona lub niedostatecznie sprawcza. Znów przeżywamy deja vu. Powtórkę z historii w nowych dekoracjach, w nowej obsadzie. Cierpienie ciągle to samo. Poczucie straconego czasu dojmujące. Utraconego bolesne. Smak zawodu wzmaga się. Stan bezsilności potężnieje.

Szczątki samolotu płoną nadal. Unosi się dym nad miejscem zbrodni. Masowej. O konkretnej twarzy indywidualnej. Kata i Ofiary. Nas, widzów. W realu. Z koniecznym ciągiem dalszym. Fikcja poszła precz. Pochłonięta przez dynamizm zdarzeń. A my ciągle stoimy przed kolejnymi drzwiami zagadki. Kryminalnej zagadki. Zadajemy pytania, na które nie ma odpowiedzi. Odpowiedzi, które by nas zadowoliły. Które by cokolwiek wyjaśniły. Teatr spekulacji, wariacji sugerowania motywacji, powodów, przyczyn i skutków trwa. KOBRA medialna kąsa z minuty na minutę. Atakuje nieustannie. Nie odpuszcza. Uodpornia nas na całe zło świata. W efekcie znieczula. Zobojętnia. Stosuje coraz mocniejsze dawki trujących wiadomości, obrazów. A my ciągle trwamy. W przekonaniu, że nas nadal to nie dotyczy. Nie dotyczy. Nie dotyczy.

Czy ktoś oglądał czwartkowy Teatr Sensacji w TVP Kultura? Tak? Poproszę o recenzję, informację, relację, wrażenia! Sztuka to nie tylko antidotum. Szczepionka na całe zło. Sztuka to esencja, eliksir. Przeciw złu. Przeciw obojętności. Przeciw słabości. Mimo wszystko.

Biegnij teatrze, biegnij. Śpiesz się, śpiesz!

wtorek, 15 lipca 2014

BRYDŻ KOBRA TEATR SENSACJI




Rankin The face of death /http://www.fubiz.net/2014/07/08/the-face-of-death//

Stare kino, stary teatr telewizji albo się lubi albo nie. Z punktu widzenia dzisiejszej recepcji  to obraz archaiczny. Spowolniony, mocno uproszczony, wizualnie nieatrakcyjny. To aktorstwo, temat, narracja i ludzie a więc artyści, którzy tworzą sztukę oraz sentyment, jakim ich dzieło darzymy powoduje, że przywiązujemy się do konkretnego tytułu. Powoduje, że nie widzimy minusów, czujemy same plusy. Chcemy po prostu z dziełem, jego bohaterami być. Wracamy do niego, bo tęsknimy, bo nas ciągle intryguje, jest dla nas ważny. Przerabia za nas temat, nadal. Daje ukojenie, wytchnienie i rozrywkę, nadal. Bawi, nadal. Nadal inspiruje i nadal zaskakuje. Stwarza klimat najkorzystniejszy dla naszego samopoczucia, bywa rozwoju. Zdarza się, staje się częścią nas samych.

BRYDŹ to bułka z masłem. Sama łagodność, swojskość, kameralna normalka. Żadne tam HANNIBALE, MIAMI, WALLANDERY, czy W-11. Nic nie zastąpi dobrego tekstu dramatycznego z dobrze, wiarygodnie umotywowaną zbrodnią, taką niewydumaną, mającą źródło w ludzkiej naturze pobudek, słabości, taką o naszym polskim rodowodzie, kolorycie, kontekście historycznym.  I nie ma to jak tekst po bożemu zagrany. Tak, że nie czujemy sztuczności, nadmiernego starania się aktorów, nadbudowy kreacji intelektualnej.  Płynący gładko ze zwykłą codziennością. Przez to uzyskujący efekt przystawalności sztuki do życia, które z łatwością rozpoznajemy. I ta patyna czasu. Upraszczająca wszystko. Od obrazu do jego znaczenia. To nie jest sztuka wyzwanie, stawiająca przed nami zagadki nowych sensów, kodów. To nie jest teatralny sezam ze skarbami sztuki nie do skonsumowania, nie do ogarnięcia.To tylko rebus,krzyżówka przynosząca przyjemność swoim swoistym nieskomplikowaniem. To teatr wchłaniany przez osmozę, z wdychanym powietrzem, płynącą naturalnie narracją z kulminacją przynoszącą rozwiązanie. Starego teatru czar. O sile spokoju, finezji prostoty, rzetelności artystycznego rzemiosła. Z przymrużeniem oka na wszelkie zaprzeszłości inscenizacyjne.

KOBRA działa z dystansu. Kąsa nieszkodliwie, delikatnie. Pozostawia przy zmysłach, ba lekko je tylko drażni. Jeśli przyśniecie, nie szkodzi. Nikt się nie obrazi. Nie dowie. Pozostanie to słodką tajemnicą wieczoru. Czwartkowego. Letniego. W pełni. Na szczęście można spektakl obejrzeć raz jeszcze i jeszcze. Zawsze wtedy, gdy najdzie nań ochota. Jest dostępny w internecie. Cudownie!


BRYDŻ
Autor: Zbigniew Kubikowski 
Reżyseria: Henryk Drygalski 
Realizacja telewizyjna: Edwarda Paszkowska 
Scenografia: Iwo Dobiecki 
Obsada aktorska: Czesław Byszewski (Jabczyński), Stanisław Michalik (Holak), Mariusz Dmochowski (Terlecki), Ryszard Pietruski (Oleksiewicz), Jerzy Radwan (Por. Madeyski), Marek Dąbrowski (Ppor. Kuchta), Aleksandra Kuncewicz (Irena), Barbara Rachwalska (Gosposia), Zygmunt Maciejewski (Prof. Łukasiewicz), Konrad Morawski (Dozorca), Barbara Bargiełowska (Sąsiadka), Iwa Młodnicka (Sekretarka)

Premiera: 01.01.1971 

piątek, 11 lipca 2014

CZWARTY MANEKIN KOBRA TEATR SENSACJI

Fot. TVP


Wróciła KOBRA, Teatr Sensacji,  do TVP Kultura, oczywiście emitowana obowiązkowo w czwartek. To kontynuacja takiej teatralnej, telewizyjnej tradycji. I cieszę się, że  tak już zostanie, choć tylko przez wakacyjny miesiąc , w atrakcyjnym czasie antenowym, pośród konkurencyjnych programów telewizyjnych. Kto chce, kto może, obejrzy. Z ciekawości. Z zacięcia. Z sentymentu. To będzie suwerenna decyzja widza. Na jego własną odpowiedzialność. I ryzyko.

Są fani starych filmów, są też miłośnicy starych spektakli teatru telewizji, w tym teatru sensacji. Emisje są rarytasem, ciekawostką, nadszarpniętym zębem czasu  obrazem, który jest swoistą przygodą, spotkaniem z przeszłością. A trzeba naprawdę chcieć wracać do starych spektakli. Pokusa obejrzenia atrakcyjnych, różnorodnych, współczesnych wielowątkowych produkcji, zrealizowanych w dynamicznym tempie, montażu, kolorze jest wielka. Teatr może z nią łatwo przegrać.KOBRA jest nakręcona w jednowątkowej, spowolnionej narracji. To, co kiedyś było sensacją, niekoniecznie jest nią dzisiaj. Sensacyjny za to  może być ogląd zmieniającego się w czasie świata. Porównanie kiedyś z dziś. Obserwacja gry aktorskiej, analiza fabuły, ogląd zamkniętego ale nieszczelnego PRL-u, który tęskni za standardem życia zachodniego, wizualna strona spektaklu, ogląd jego realizatorskiej formy i kształtu, prostota przekazu, ambicje, aspiracje artystów, myszkowanie w mentalnej sferze przeszłości to oferta dla zainteresowanych, zaangażowanych, ciekawych niebanalnych spotkań ze sztuką.

Oglądając spektakl CZWARTY MANEKIN  z 1971, w reżyserii Stefana Szlachtycza, można było się przekonać, że polski kryminał teatralny sprzed czterech dekad wytrzymał próbę czasu.  Po początkowej irytacji archaizmami, wciągnął mnie, zaskoczył. Zawiły, tajemniczy, nieodgadniony do ostatnich chwil trzymał w napięciu. Fabuła napisana w czasach PRL-u, absolutnie ściśle związana jest z życiem tego okresu. Umieszczona w realiach polskich aspiruje do poziomu zachodniej produkcji. Pachnie myszką, światem już obcym, pozostawionym daleko za nami, do którego nie chcielibyśmy wrócić. Daleki od polityki i bolączek tamtego systemu jednak przemyca nastrój, język, słownictwo swojego czasu i miejsca. Spektakl zrealizowano bardzo nowocześnie. Wykorzystano sekwencje filmowe Warszawy i to całkiem sporo. Do tego stopnia, ze bawiłam się odgadywaniem, które miejsce, ulica stolicy jest pokazywana w danym ujęciu i jak bardzo się po tylu dekadach zmieniła. Czarno biały obraz spektaklu doskonale pokazuje zgrzebną, zaściankową, mimo wielkomiejskości  stolicy, rzeczywistość Polaków. Obraz przypomina kadry Kroniki Filmowej.

Spektakl umożliwia spotkanie z plejadą polskich aktorów. Długą listą nieobecnych. Z osobowością i temperamentem Romana Wilhelmiego, urodą  młodego Marka Perepeczko, pięknem Lidii Korsakówny, Krystyny Królówny, swojskością, naturalnością  między innymi Janusza Kłosińskiego, Henryka Bąka. Przyznam, że to największa przyjemność tego teatralnego spotkania. Kontakt  z aktorami, których sprawność warsztatowa pokazuje ich klasę.  Aktorsko ten spektakl się nie zestarzał. Nie zgrzyta, nie drażni, nie irytuje. Ani, ani. Ani trochę. Ani ciut, ciut.




W ramach cyklu KOBRA TVP Kultura pokazała, pokaże:

 CZWARTY MANEKIN Janusza Weycherta w reżyserii Stefana Szlachtycza (3 lipca o godz. 21.15);

 BRYDŻ Zbigniewa Kubikowskiego w reżyserii Henryka Drygalskiego (10 lipca o godz. 21.15);

ŚMIERĆ W SAMOCHODZIE Zygmunta Zeydler Zborowskiego w reżyserii Marka Nowakowskiego (17 lipca o godz. 20.10);

AMERYKAŃSKĄ GUMĘ DO ŻUCIA Pinky Jerzego Janickiego w reżyserii Józefa Słotwińskiego (24 lipca o godz. 20.10),

SZAFIR JAK DIAMENT Marii Starzyńskiej w reżyserii Marii Kaniewskiej (31 lipca o godz. 20.10). 

Wiadomość last minute. W sierpniu KOBRY w TVP Kultura o g. 20.10 ciąg dalszy! 

 7 sierpnia  spektakl z 1968 r. „Iryd” autorstwa Barbary Nawrockiej i Ryszarda Dońskiego w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego. 


14 sierpnia spektakl z 1967 r. „Mord w hurtowni” Marka Domańskiego w reżyserii Józefa Słotwińskiego.

21 sierpnia „Toccata” spektakl z 1971 roku będący adaptacją powieści Macieja Zenona Bordowicza w reżyserii autora.



28 sierpnia „Śmierć w najszczęśliwszym dniu” z 1974 r. autorstwa Jerry’ ego McKee , tj. Juliusza Machulskiego, w reżyserii Jana Machulskiego.



CZWARTY MANEKIN

Autor: Janusz Weychert
Reżyseria: Stefan Szlachtycz
Realizacja TV: Edwarda Paszkowska
Scenografia: Janusz Zygadlewicz

Obsada: Mieczysław Milecki, Mieczysław Kalenik, Krystyna Królówna, Zbigniew Płoszaj, Marek Perepeczko, Janusz Kłosiński, Henryk Bąk, Aleksander Dzwonkowski, Józef Duriasz
rok produkcji: 1971

wtorek, 1 lipca 2014

GOLGOTA PICNIC



Źle się dzieje w państwie polskim. Zawieruchy, rozróby jakieś niekulturalne przepychanki. Teatr polityczny . Teatr uliczny. Wypowiedzi jakieś kudłate, rozbuchane, krzykliwe a nabzdyczone. Niby artystyczne, niby z pozycji siły, niby poprawnościowe, niby w najlepszej wierze. To już nie uczta, nie ekstaza, nie widowisko ale najzwyklejszy codzienny bałagan picnic. Nie, pic nic. Tyle, ze nic naznacza tu wszystko. Wszystko ma poziom nic.

A ja myślę sobie-cudnie jest. Coś się dzieje. Nieobojętnego, spontanicznie kontrolowanego. Z namaszczenia najwyższych wartości. Olimpu sztuki. Golgoty wiary. Ślepoty prawa i sprawiedliwości. Uliczny performance. Starcie. Próba sił. Zaangażowanie poparte czynną, bezpośrednią aktywnością. Włączenie klauzuli SPRAWDZAM. Osobiste i publiczne.

A już się nam wydawało, że mamy wszystko. Wszystko na miejscu, we właściwym kierunku, z odpowiednią mocą właściwych treści, poglądów i koncepcji.  W najlepszym porządku. Koncesję wolności na wyłączność. Hej, do przodu! Demokrację, ale nikt nie widzi, że jakąś pampersową, prenatalną, karykaturalną. Prawo, które sankcjonować może dopiero sąd. Twierdzi się, że niezależny i niezawisły. Wolność, której granic i odpowiedzialności nikt nie chce akceptować, a zastrzega ją sobie tylko dla siebie w wydaniu nieograniczonej ekspresji. Interesy na poziomie róbta co chceta. Sztuki na poziomie prymitywnie narzucanej widzowi opcji bez  prawa veta. Konsumpcja über alles! Wszelkiej sztuki zresztą też. Nawet tej, która konsumpcję piętnuje, krzyżuje, wyszydza.

Nie wiem dlaczego wydaje nam się, że ze wszystkim jesteśmy w stanie sobie poradzić. Że mamy już taką świadomość, wiedzę, wiarę, dyscyplinę, kulturę i możliwości, by sprostać najtrudniejszym wyzwaniom. Że zawsze dojdziemy do porozumienia i to poprzez dialog, dziejowo wrośniętą w genotyp historyczny Polaków tolerancję, otwartość. Skąd to przekonanie, ze jesteśmy doskonali? Silni. Wszechstronni. Absolutnie elastyczni, ulegli. Politycznie, religijnie, poglądowo niezależni.

Piknik trwa. Tylko piknik. I nie jesteśmy doskonali. Ciągle błądzimy. Zapuszczamy się w mateczniki  słabości, ograniczeń, manipulacji, w których wyrastają i żerują partykularne interesy o niskich, osobistych czy grupowych pobudkach, motywacjach. Bo poszerza się pole walki, zamglone emocjami, zadymione oskarżeniami, skażone obrażaniem. Bo multiplikują się podziały pomiędzy wszystkimi, którzy są święcie przekonani, że mają najświętszą rację. Bo się wyzwalają złe, negatywne siły eksplikowane myślą, mową,  uczynkiem i zaniedbaniem. W tym wypadku jeszcze zaniechaniem. Bo rządzi, decyduje, nadaje ton dyskusji siła walki ulicznej, kryterium strachu, szantażu, tchórzostwa, nieudolności rozwiązywania sytuacji krytycznych, stanów kryzysowych.  

Wszystko jest nie tak. Wszystko jest prawdą ale też prawdą i gówno piknik prawdą.

Brakuje zwykłej mądrości, zdolności koncyliacyjnych, dobrej nieprzymuszonej woli, miłości bliźniego swego jak siebie samego, nawet najmniejszego, najpodlejszego, błądzącego. Wzajemności szacunku i woli dialogu, który dawałby szansę na zrozumienie prowadzące do porozumienia. Choćby tego, że nie szarga się świętości bezkarnie. A przynajmniej bez konsekwencji.

A przecież TEATR jest przestrzenią komunikacji i ratunku. Sztuka to komunikacja. A jednak zawodzi, nie sprawdza się, jest ułomna. A przecież religia jest przestrzenią komunikacji i ratunku. Pomiędzy realnym i niemożliwym. A jednak przedstawiana jest jako rząd dusz ciemną masą. Arcybiskupi okazali się arcy polityczni, otwarcie poparli wiernych. A przecież polityka to komunikacja. Polaryzacja postaw. Prawo dla porządku racji. A jednak jest słaba, tchórzliwa, koniunkturalna, zachowawcza. Nie mamy wątpliwości, że sfokusowana jest tylko i wyłącznie na  wygraną w następnych wyborach. Ani  organizator MALTY, władze z prezydentem Poznania, ani pani minister ze służbami Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ani służby porządkowe nic, kompletnie nic pozytywnego nie zrobili. Stanęli przeciw, na wspak sytuacji. Umyli ręce. Sami artyści sobie nie pomogą, nie dadzą rady. Wszelkie listy poparcia, solidarności traktowane są z pogardą i lekceważeniem, bo nie mają mocy sprawczej a są tylko demonstracją racji środowiska .To nie działa. Nic nie znaczy. Dotychczasowa praktyka to pokazuje. To smutne, ale tak właśnie jest.

Zdajemy się ignorować fakt, że komunikacja jest sztuką. Polityka ma swoje cele, możliwości i siłę. Religia to rzecz święta wymagająca szczególnego traktowania. Kto z krzyżem wojuje, od krzyża ginie. Wiara jest silniejsza niż szkiełko i oko.  Szczególnie zagrożona, obśmiewana, wyszydzana, lekceważona. Wypływa z najgłębszych potrzeb człowieka. Potrzeby miłości, zrozumienia i ratunku przed złem, którego się doświadcza, przeczuwa. Brakuje nam prawdziwych przewodników, mądrych przywódców. Autorytetów.  Ludzi, którym jesteśmy w stanie zaufać, których jesteśmy w stanie słuchać. Każdy realizuje swój plan nie oglądając się na innych, nie myśląc o konsekwencjach. Bo, jak o tym już pisałam, gdy jest akcja, należy się liczyć z reakcją. Samo z siebie nic się nie dzieje. Samo się nic nie rozwiąże. Zwłaszcza to, co wymaga mądrości, autorytetu, mediacji. Czasu.

Artyści mają prawo wystawiać, nawet jeśli mają z góry złe założenia , wrogie intencje.  Widzowie mają prawo do obejrzenia sztuki, jeśli nawet zetkną się z obrazoburstwem, bluźnierstwem, obsceną. Mają też prawo protestować, wyrażać swoje niezadowolenie, przekonywać do swojej racji.  Organizatorzy, politycy, hierarchowie kościelni, służby porządkowe - wszyscy reprezentujący  strony konfliktu- są odpowiedzialni za przebieg spotkania skrajnie różnych racji wyrażanych na forum publicznym. Są instytucjami, reprezentantami, prawem. Mają obowiązek, instrumenty, zobowiązanie i odpowiedzialność. Wymagamy od nich więcej, bo więcej mogą, bo więcej znaczą.

Wszystkim zabrakło wiary w siebie nawzajem, nadziei na porozumienie. Zatrzymaliśmy się na poziomie nieufności, podejrzliwości, roszczeń, uzurpacji, siłowych , skrajnych rozwiązań, obrony swoich tylko racji i interesów. Brakuje nam wiary w moc oczyszczającą sztuki, otwierającą nam oczy, poruszającą serca, uaktywniającą umysł. I wiary w nas samych, że z każdym jej poziomem sobie poradzimy, bo wiara w sztukę nie jest bezwarunkowa, głupio naiwna, bezgranicznie uległa, bezkrytyczna.

Zabrakło nam wiary w człowieka wierzącego, którego zezwierzęcamy w oglądzie opiniotwórczym. Po prostu zabrakło nam szacunku do siebie nawzajem. Szacunku do drugiego człowieka. Kimkolwiek by nie był. Cokolwiek by nie reprezentował czy znaczył. Uznania jego status quo. Jego przestrzeni i istoty wolności. Jaka by nie była. Zabrakło nam wrażliwości na siebie nawzajem. Na najgłębsze, najczulsze uczucia drugiego człowieka. Kimkolwiek by nie był. Cokolwiek by nie reprezentował czy znaczył.

Zabrakło nam tak wiele na tak wielu poziomach. Co przyniesie konsekwencje. Złe konsekwencje. Mamy niebezpieczny precedens. Mamy pomieszanie pojęć, definicji, zakresów. Mamy pogłębiające się podziały niezrozumienia, nietolerancji, obrazy. Deficyt empatii.

Zawiedliśmy jako ludzie, jako instytucje, jako politycy, jako naród. Państwo to "..,   i kamieni kupa" już jako nie tylko polityczna, prywatna, indywidualna opinia ale i żywej sztuki napisana, wyreżyserowana, przedstawiona w konfrontacji definicja. Wypracowana  konsekwentnie karykatura relacji międzyludzkich. Urządziliśmy sobie piknik zamiast ...Zamiast czego? Czego tak naprawdę potrzebujemy? Na co zasługujemy? Wydaje się nam, że na wszystko. Wszystko. Niektórzy nawet w to wierzą. Ci, co nie wierzą, marzą, śnią. Mamy jeden wielki narodowy, państwowy niefajny pic. Takie nic, niefajne nic. Głupota picnic. Bo już sam tytuł przedstawienia "Golgota picnic" jest jawną,  prowokacją. Bezczelną, bo w złej wierze i zamyśle przygotowaną przez reżyseria, do czego się publicznie przyznaje. Jest oczywistym bluźnierstwem dla tych, co wierzą w Boga. Ci, co nie wierzą, ci, co nie są bez winy niech rzucą jednym z tych kamieni kupy. Słowne, demonstracyjne, ważkie kamienie w przestrzeni publicznej już zostały rzucone. Zbudowały precedens. Zło prewencyjnej cenzury. Bezsilności. Rosnących podziałów. Wrogości. Niechęci. Niezrozumienia. Agresji.

Więc po to walczyliśmy? Po to? Żeby wszystko zmienić, by nic się nie zmieniło?
Przelana krew  za ojczyznę przeszłych pokoleń, spuścizna życia i śmierci Jana Pawła II, 25 lat wolności, państwo prawa i sprawiedliwości to tylko fasada, za którą każdy z nas urządza sobie piknik na folwarku zwierzęcych potrzeb człowieka. By przetrwać za wszelką nieludzką cenę.

A może jednak nie jest tak źle? Jak wygląda, jak się wydaje. Może to są właśnie te koszty dojrzewania do wolności, do demokracji. Niezbędne tarcia i zgrzyty. Potyczki. Testowanie na ile sobie każdy z osobna czy w grupie jest w stanie pozwolić, co jest w stanie wywalczyć.

Bo to jest walka. Bój o to, co uznajemy za ważne, istotne, niezbędne. Osobiste i publiczne. Moje, twoje, nasze. Myślę, że to zawsze musi być walka. Permanentna czujność, nieustające sprawdzanie stanu wartości, stanu interesów. Stanu mentalności. Stanu rzeczy i ludzi. I tego, co ich łączy i dzieli. Stanu argumentów, które decydują o jej treści i formie. Ich jakości, wadze, zakresie.

Porażką, przegraną byłaby obojętność, wycofanie. A tak byliśmy świadkami lub uczestnikami próby sił. I tylko od nas zależy, ile ten stan faktyczny, to doświadczenie dla nas znaczy. I to nie indywidualnie a zbiorowo. Bo znów zobaczyliśmy, że w ilości przekonanych, wierzących w swoją rację siła. Bo nie łudźmy się, zagłuszany głos aktorów czytających sztukę za policyjnymi barierkami nie wybrzmiał zwycięsko. To mrożący krew w żyłach widok. A przecież kościół jeszcze tak niedawno, pamiętamy to dobrze, tak solidarnie razem z artystami walczył o wolność. Czy o taką wolność? Wolność, która jest tak różnie rozumiana przez każdą ze stron. Może kościół czuje się zdradzony, niszczony, atakowany? Nie przez ten jeden spektakl ale systemowo, konsekwentnie.  Nie, na pewno?

Wiara czyni cuda. Powiadają. Bóg jest miłością. Wiara w miłość jest cudowna. Nawet teoretyczna, sama w sobie. Muszę się jej trzymać, jak tonący brzytwy. Bo nic lepszego niestety ludzie nie wymyślili. Sztuką będzie więc wiara w miłość. Nawet do najpodlejszego, najbardziej nieznośnego, uwierającego przejawu życia i każdego jego uczestnika. Muszę wierzyć więc i w sztukę. Nawet w tę najbardziej trudną, uwierającą, bluźnierczą. Muszę wierzyć, że sobie z nią poradzę. Znajdę sposób, argumenty, siłę. Amen.

PS A wystarczyłoby nie sprowadzać spektaklu tak kontrowersyjnego, drażniącego. A wystarczyłoby nie promować go tak ostentacyjnie w sferze publicznej /to wypowiedzi w mediach reżysera rozjuszyły każdego normalnego człowieka/. A wystarczyłoby mądrze pokierować obiema stronami sporu. A wystarczyłoby zabezpieczenie imprezy, protestu od strony odpowiedzialnych i zobowiązanych ustawowo do tego instytucji i służb, z politykami na czele/duchowni też aktywniej mogli się włączyć/. Niestety, Polak nie jest mądry nawet po wielkiej, wielkiej szkodzie. To taka polska negatywna progresja. Gordyjski węzeł polskości. Pomieszanie z poplątaniem. Mydło i powidło. Ręka w nocniku o pojemności nieograniczonych podłości, chamstwa, wulgaryzmów, zła, bezsilności. Serce z kamienia. Wąż w kieszeni. Głupota rozumu w kolorze tańca św. Wita. A wystarczyłoby nie interesować się sztuką. Zignorować ją, zamilczeć, obejść dużym łukiem w drodze do domu, do kościoła, do lasu na piknik. Naprawdę byłoby lepiej? Naprawdę dobrze?