wtorek, 30 czerwca 2015

DWA TEATRY SOPOT 2015



Dwa teatry: Teatr Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej. Oba równie ważne. Oba w misji publicznej, kulturalnej, edukacyjnej, popularyzatorskiej, artystycznej. Z największą publicznością w kraju, niemałą za granicą. To olbrzymi potencjał artystycznego oddziaływania. Moc i odpowiedzialność. Szansa artystycznego, dalszego rozwoju dla artystów i widzów. Szczególnie dla tych bez możliwości dostępu do teatru żywego. Te dwa teatry umożliwiają systematyczny kontakt z kulturą i sztuką. Bezpośrednie transmisje z teatrów, emisje zarejestrowanych spektakli z repertuarów bieżących teatrów i te w całości realizowane na zamówienie Teatru Telewizji, na wielu scenach TVP pozwalają widzowi zorientować się, co ciekawego dzieje się w sferze teatru. Oferta jest różnorodna pod względem gatunku, estetyki i zakresu tematycznego, sprofilowana na zróżnicowanego odbiorcę. Prezentuje sztuki klasyczne, rozrywkowe, kameralne i eksperymentalne, edukacyjne, oparte na faktach. Dostępne w telewizji, internecie, radiu. Lokalnie i na całym prawie świecie. W różnym paśmie czasowym. Dla różnej wiekowo widowni. Stale na wysokim poziomie rzemiosła artystycznego. Bywa wybitnym. Często spektakle telewizyjne są lepsze od tych realizowanych w teatrze repertuarowym. Ten sam tytuł ale zupełnie inne ujęcie całości. Zdarza się, że sama nasuwa się myśl widzowi, iż świetnie sprawdziłby się niektóre spektakle telewizyjne w teatrze żywym, gdyby tylko mogły być do niego przeniesione. Ale jak to zrobić organizacyjnie, logistycznie, finansowo? MISSION IMPOSSIBLE. Dobrze więc, że są zarejestrowane. Choć wtedy mogłyby być długo grane. Koncepcja artystyczna TT otrzymałaby kolejny, alternatywny żywot. Szkoda. Może przynajmniej spektakl, który wygrywa GRAND PRIX miałby szansę być przeniesiony w nagrodę do teatru repertuarowego . Może już na poziomie finansowania teatr partycypowałby w realizacji projektu. Wszystko jest możliwe. Wszystko może się zdarzyć. Wystarczy wolna, dobra, pracowita wola z siłą profesjonalnego, przyjaznego teatrowi przebicia. Jakiś organizacyjny artysta, pasjonat zaangażowany.`

Doskonałym przykładem jest sztuka WYCHOWANKA Aleksandra Fredro w reżyserii Michała Zadary. Zrealizowana w ramach projektu FREDRO. NIKT MNIE NIE ZNA w koprodukcji/?/, no na pewno z udziałem aktorów Teatru Powszechnego, po prezentacji w Instytucie Teatralnym jest w repertuarze tego warszawskiego teatru. I bardzo dobrze. Większa liczba widzów może ją obejrzeć. Rzadko dotąd wystawiana jest nadal grana. Trud artystów  po jednorazowym występie nie poszedł na marne. Sztuka, w kształcie nadanym jej przez reżysera i aktorów żyje nadal i ma się dobrze. Jest tego warta. Co cieszy, daje nadzieję.  Brawo!

Tak mogłoby być na przykład ze spektaklami  WALIZKA czy KARSKI, które rozbiły całą pulę nagród w finale festiwalu.

Jury w składzie: Teresa Budzisz-Krzyżanowska (przewodnicząca), Mikołaj Grabowski, Marek Kuczyński, Marek Pruchniewski i Adam Sikora po obejrzeniu 18 spektakli konkursowych wybrało laureatów XV Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „DWA TEATRY – Sopot 2015”.
GRAND PRIX dla najlepszego spektaklu Teatru TV otrzymało przedstawienie „Walizka”
Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego, w szczególności
za reżyserię Wawrzyńca Kostrzewskiego, za rolę Fransua Żako/Pantofelnika Adama Ferencego oraz za rolę Narratora Krzysztofa Globisza.

Reżyseria: Magdaleny Łazarkiewicz za spektakl „Karski”.
Oryginalny współczesny polski tekst dramatyczny lub adaptację teatralną: Małgorzata Sikorska-Miszczuk za sztukę „Walizka”.
Zdjęcia: Witold Płóciennik za spektakl „Walizka”.
Za scenografię dla Ewy Gdowiok za spektakl „Walizka”.
Nagroda im. Janusza Hajduna za muzykę oryginalną lub opracowanie muzyczne dla Antoniego Komasy-Łazarkiewicza za muzykę do spektaklu „Karski” w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz.
Twórcza realizacja telewizyjna spektaklu teatralnego: Dariusz Pawelec za realizację telewizyjną spektaklu „(A)pollonia” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.
Montaż: Rafała Listopada za spektakl „(A)pollonia” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.
Nagroda aktorska za rolę kobiecą: Julia Kijowska za rolę Walentyny w spektaklu „Walentyna” w reżyserii Wojciecha Farugi.
Nagroda aktorska za rolę męską: Łukasz Simlat za rolę Daniela/ Karskiego w spektaklu „Karski” w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz.
Nagrodę honorową im. Krzysztofa Zaleskiego za twórczość odrzucającą stereotypy i łatwe nowinki, umocowaną w pamięci i historii, dotyczącą problemów współczesności otrzymała Magdalena Łazarkiewicz za spektakl „Karski”.

3 honorowe wyróżnienia aktorskie przyznano:
 - Marcie Król za role Automatycznej Sekretarki/ Żaklin w spektaklu „Walizka” w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego
- Jakubowi Gierszałowi za rolę Mundka w spektaklu „Amazonia” w reżyserii Bodo Koxa
- Piotrowi Głowackiemu za rolę Luka w spektaklu „Karski” w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz
Pozaregulaminowe wyróżnienie honorowe przyznano również za zespołową kreację aktorską w spektaklu „Nasza klasa” w reżyserii Ondreja Spišáka.

Festiwal to podsumowanie sezonu teatralnego. Jest zarówno konkursem, jak i świętem. Ważnym dla artystów i widzów. Potrzebujemy wszyscy nagród, drogowskazów, dowartościowania, wyznaczania standardów wysokich, najwyższych. Jednak wyłonienie ostatecznych zwycięzców jest bardzo trudne i w sumie kontrowersyjne. Jakimi priorytetami, kodeksem, regułami kierują się jurorzy, nie wiem.

Muszą być jakieś zasady, sposoby weryfikacji, bo jak tu zdecydować i uzasadnić werdykt, gdy w sezonie są emitowane wybitne, nagrodzone i uznane już spektakle, rozbuchane inscenizacyjnie /(A)POLLONIA , CHŁOPI, DZIADY/w porównaniu z wybitnymi spektaklami kameralnymi/WALIZKA, KARSKI/. Jest to kwestia skali, złożoności, wielowątkowości i siły oddziaływania artystycznego. Zakresu tematycznego i jego ważności dla nas współczesnych. Porównywanie spektakli już granych w teatrach z tymi, które nigdy tam się nie pojawią. I w tym kontekście porównanie dokonań doświadczonych, uznanych, wybitnych reżyserów z tymi, którzy dopiero zaczynają. To samo jest z kreacjami aktorskimi. Co dopiero, gdy znamy spektakl z teatru macierzystego w zestawieniu równie wybitnego przeniesienia do telewizji/np.(A)POLLONIA/ a ich recepcja jest zupełnie różna. Porównanie wypada bardzo interesująco, podbija wartość dzieła.

Myślę, że nagrody pełnią jednak przede wszystkim funkcję promocji. Tak, by dać artystom, aktorom szansę dalszego rozwoju. Poczucie satysfakcji, pewności dobrze wykonanej pracy. Podkreślają sukces wyjątkowej, błyskotliwej kreacji. Docenionej, uznanej przez kompetentne jury.  Zwłaszcza gdy trybiki maszyny artystycznej się zgrywają, powstaje harmonijny, zbalansowany przekaz o dużej sile oddziaływania. Co wyznacza standardy, punkty odniesienia. Daje nadzieję na kontynuację. Doskonalenie talentu. Rozwój.

W tym roku zwyciężył spektakl kameralny, intymny, będący wynikiem pracy, zaangażowania, talentu, kreacji całego zespołu. WALIZKA jest o poszukiwaniu tożsamości, której nie można zignorować, wyprzeć się, zaprzeć. Okazuje się, że jest to fundamentalna sprawa. Jako punkt wyjścia wszystkiego. Doprowadzający do konstatacji, że dopiero ze świadomością kim się jest i dlaczego, można budować własne życie. Bez zakłamania, tajemnic i wiecznego niepokoju egzystencjalnego. Trzeba wybrać prawdę lub dążyć do niej, bo ta wyzwala spokój potrzebny do życia, do walki ze światem, z samym sobą. Niewiadoma, tajemnica, największy wróg jest ukryty w człowieku. I karmiony kłamstwem, niedopowiedzeniem, egzystencją bez właściwości rośnie, potężnieje i obraca się przeciwko niemu samemu. O tyle jest ważne, by jednak znać, by wiedzieć, by mieć świadomość prawdy. Bo wtedy jesteśmy bardziej kompletni, kompetentni i odpowiedzialni. Silniejsi. Przygotowani lepiej. Uzbrojeni w pewność, argumenty, fakty. I usprawiedliwieni w obliczu personifikującego się zła. Temat tożsamości to pieśń nie tylko przeszłości ale i przyszłości. Na pewno jeszcze w sztuce powracać będzie. 
KARSKI jest w tej samie klasie ważności i poziomu artystycznego.  Też historia prawdziwa, oparta na faktach, prawdziwym życiorysie. Też wiąże się z II wojną światową. Postawą wobec rosnącego w siłę niszczycielską zła. I oporowi świata wobec prawdy, świadczącemu ją, naocznemu świadkowi. Ważny, piękny spektakl. Nareszcie powstał, zaistniał, zostanie z nami. Dotyczy postawy jednostki, postawy świata. Szczególnie w obliczu zagłady. Jan Karski stara się właściwie zachować, zgodnie z własnym przekonaniem, wiedzą, sumieniem, wiarą, przygotowaniem. Spektakl dotyczy styku polityki światowej, celowej ekstyrminacji narodów i absolutnej wobec tego bezsilność jednostki, mimo że dokonała cudu, zrobiła wszystko, co tylko było w ludzkiej mocy, by dotrzeć do poznania prawdy i ujawnienia faktów. Ogrom i nieprawdopodobieństwo zaistniałego cierpienia, doznanych krzywd, mimo relacji bezpośredniego świadka, nie wpłynął na oczekiwaną reakcję u osób, instytucji, które były w stanie wpłynąć na bieg wydarzeń w Europie. Znów ważne jest kim się jest i co robi. Po której jest się stronie, czyjej racji broni. Do czego dąży. Bo zawsze dokonuje się wyboru, jeśli tylko w ogóle jst. A potem ponosi tego konsekwencje. Jan Karski wypełnił swoją trudną misję. Magdalena  Łazarkiewicz z całym zespołem artystów również. 
Wszystkie  spektakle konkursowe są interesujące, niektóre wybitne. I cieszy fakt, że były emitowane, dostępne dla dużej publiczności. To jest najważniejsze. Istnienie i rozwój Teatru Telewizji i Teatru Polskiego Radia. Co dwa teatry tak powszechne, to nie jeden. W tej systematyczności i ciągłości emisji jest siła zaklęta. Taka, która oswaja ze sztuką, przyzwyczaja i krok po kroku, spektakl po spektaklu uczy i rozwija widza. Wiąże go ze sztuką. Budzi potrzebę z nią obcowania. I dąży do ciąglego podnoszenia poprzeczki. Zadawania pytań. Stawiania problemów. Rozpoznawania, co falszem jest, co prawdą. 
I można by traktowac słupki oglądalności jako stopień zadowolenia, preferencji, gustu publiczności, gdyby nie były w znacząnej mierze wyznacznikiem skuteczności działania marketingu i reklamy, rozbudzającej coraz skuteczniej ciekawość publiczności. Bo to, że widzowie obejrzeli spektakl, nie znaczy automatycznie, że im się podobał. Bowiem wtedy wygrałaby spektakle: REWIZOR/klasyka/ i ZARĘCZYNY/sztuka współczesna/ w liczbie po 1 mln osób na spektakl. Pokazuje to potencjał Teatru Telewizji. Olbrzymie możliwości zasięgu dostępności sztuki i jej oddziaływania. 
A tu potrzebny jest prawdziwy plebiscyt publiczności na najlepszą sztukę, aktorów, reżyserów sezonu. Tak by widzowie partycypowali w uczcie artystycznej, rozrywkowej, ale byli bardziej zaangażowan ii czuli się odpowiedzialni za  kształtowanie jej poziomu. By publiczność czuła, że ma wpływ. Że może nie tylko potulnie, biernie korzystać ale i aktywnie żądać, działać. 
Tymczasem gratulujemy cudownej Mai Komorowskiej, wspaniałemu Marianowi Opani. Wyjątkowemu Krzysztofowi Globiszowi, za którego ciepłą osobowością, niezwykłym talentem i artyzmem aktorskim widzowie tęsknią. Panie Krzysztofie, proszę wracać do zdrowia, do nas. Potrzebujemy Pana. Czekamy. Gratulujemy zwycięzcom, gratulujemy  wszystkim artystom teatralnym, aktorom. I życzymy wszystkiego dobrego. Większej ilości emisji spektakli, premier, możliwości ich obejrzenia przez publiczność. I wzajemnego zrozumienia, doskonałej komunikacji, również z widzami. Dziękujemy sponsorom, organizatorom, ludiom, którzy kochają teatr, dla niego ciężko pracują.Teatrowi Telewizji Polskiej i Teatrowi Polskiego Radia, które mają wspaniały dorobek, olbrzymi  potencjał i zdobywają coraz wieksze zainteresowanie widzów. Wszystkiego dobrego. Powodzenia.

Mam nadzieję, że Festiwal Dwa Teatry za rok znów będzie wspaniałym, oczekiwanym świętem. Uświetnionym czerwonym dywanem, obserwowanym i komentowanym z rosnącym zainteresowaniem wydarzeniem. Bo instytucje są zacne, artyści godni a widzowie też potrzebują podsumowania sezonu. Ale w wakacje Teatr Telewizji nadaje. W sierpniu wraca Teatru Sensacji KOBRA.

czwartek, 25 czerwca 2015

ALICJA PROWADZI ŚLEDZTWO KOBRA TEATR SENSACJI




Ach, KOBRY czar!! Teatr Sensacji to seans pozytywnych wibracji. Obraz z 1970 roku, ma więc 45 lat! Czarno biały a mieni się ferią barw energetycznych figur scenicznych uwikłanych w morderstwa. Przeplatanie się wątków osobistych z kryminalnymi, zróżnicowana plejada bohaterów, aktorstwo charakterystyczne, komediowe, lekkie, naturalne sprawia, że widz bawi się świetnie uczestnicząc w śledztwie, próbuje samodzielnie rozwiązać, kto jest mordercą a wcześniej kim była ofiara zbrodni.

Ośmiela go główna bohaterka, Alicja, samorodny talent detektywistyczny. Zabawna, gadatliwa, wścibska, kreatywna, pomysłowa, odważna telefonistka w średnim wieku. Niepozorna kobieta pracująca. A jednak ma w sobie iskrę  bożą, dociekliwość, zmysł obserwacji, posiada umiejętność wyciągania wniosków, łączenia faktów. Uparta, wrażliwa i łatwo mdlejąca, niby słaba kobieta, ale demon absorbujący sobą wszystkich, wypełniający przestrzeń, tak, że dla innych pozostaje niewiele miejsca. Tak, to jest taki temperament osobowości scenicznej, ten typ charyzmatycznej aktorki, który nie sposób przegapić, bo przyciąga uwagę od pierwszego momentu pojawienia się i potrafi skupić ją do końca nie zamęczając obserwatora. Partnera tak, ale nie widza!

To ona, Alicja, cudowna Irena Kwiatkowska, prowadzi śledztwo. Choć pierwsze skrzypce gra oczywiście mężczyzna, inspektor policji. Nie do podrobienia Edward Dziewoński. Duduś, Żelazna Czaszka, matko ty moja!! Para ma sprytnie napisane role, wątki osobiste, z przeszłości, które podbijają dodatkowo iskrzenie między kobietą a mężczyzną,  amatorki z profesjonalistą. Akcja zderza osobowości, temperamenty, które przyciągają się ale nie mogą ze sobą tworzyć udanego, trwałego związku. To fantastycznie pogłębia profile psychologiczne postaci i daje wspaniałe efekty komediowe. Oboje grają koncertowo. Pokażcie mi dziś parę aktorów, potrafiącą wygenerować tak wysoki poziom napięcia dramaturgicznego. To klasa sama w sobie.

Oczywiście otoczenie jest godne, zacne i równie charakterystyczne. Miło popatrzeć, jak każdy dysponując swoimi warunkami aktorskimi buduje rolę. Imponujące!

A sztuka ma swój klimat. Tajemne przejścia, klucze, inicjały, guziki, inspektora w szafie, trupy wchodzące do biura z nożem w plecach. Urocze. Zabawne. Takie teatralne. Fabuła niezbyt skomplikowana ale nieoczywista. Rozrywkowa. Motywacje głęboko ludzkie.

Dlaczego dziś teatry takich sztuk na podobnym poziomie artyzmu nie grają. Oczywiście w nowym anturażu. Współczesnym. No tak, nie ma już na przykład central telefonicznych w sekretariatach. Jednak przez te 45 lat wiele się zmieniło. Ale przecież mamy fachmanów od przepisywania tekstów, tworzących patchworkowe scenariusze. Nie powinno być chyba problemu. Problemem mogą być aktorzy. Choć nie sądzę, by były. Mamy wspaniałych aktorów!! Wspaniałych.





ALICJA PROWADZI ŚLEDZTWO
Autor: Robert Thomas
Przekład: Jolanta Sell
Reżyseria: Edward Dziewoński
Realizacja tv: Anna Minkiewicz
Scenografia: Marek Lewandowski

Obsada: Irena Kwiatkowska (Alicja Postic), Edward Dziewoński (Inspektor Grandin), Igor Śmiałowski (Mecenas Rocher), Alfreda Sarnawska (Klara Rocher), Wiesław Gołas (Robert de Charance), Stanisława Stępniówna (Zuzanna Brissard), Halina Kowalska (Wirginia Renoir), Cezary Julski (Maks), Bolesław Kostrzyński (Logan).

Teatr Sensacji Kobra, PREMIERA 1970

środa, 24 czerwca 2015

FANTAZY ZADARA POWSZECHNY



Sielankowy, słodki, malarski obraz; portyk szlacheckiego dworku w otoczeniu dostojnych, prześwietlonych ciepłym, słonecznym światłem klonów, krzaków gardenii, paproci, soczystego trawnika w otulinie muzyki poważnej wita widza. Hipnotyzuje, uwodzi, nęci. Mówi: "patrz, to masz w sercu i głowie, pragnieniu i wyuczonym wyobrażeniu romantyzmu". Ale to świat teatralny z krwi i kości. Choć tak dosłowny, w naturalnym wymiarze, w kostiumie, charakteryzacji z epoki, adekwatnym wieku aktorów do bohaterów sztuki, to jednak do końca sztuczny, archaiczny. Przaśny. Wynaturzony. Wykoślawiony. Przerysowany, nadekspresyjny, pantomimiczny. Ilustrujący gestem, mimiką, ruchem wypowiadany tekst, dosłownym działaniem scenicznym/np. rozpalone, dymiące pięknie ognisko/. Dopowiadający znaczenie formą krzyczy interpretacją odautorską Zadary. Obcy naszemu światu, obcy nawet naszemu wyobrażeniu sztuki aktorskiej przywoływanej z przeszłości. W efekcie kiczowaty, niezrozumiały, bałaganiarski, chaotyczny przekaz. Oparty na kontraście, kontrapunkcie, opozycji, biegunowym rozdarciu charakterystyk postaci, postaw, koncepcji życia staje się ostrą, złośliwą karykaturą romantyzmu. Obraz  pozytywny, budujący rozbity zostaje w pył, tak, by nic po nim nie zostało. I jest to zabieg przemyślany. Mający nas przeprogramować.

Michał Zadara sięga po klasykę, bierze tekst i publicznie przyrzeka solennie go nie zmieniać. Co rzeczywiście czyni/choć niektórzy twierdzą, że nie do końca, bo "ucina jednak część kwestii, pozbywa się także postaci księdza Logi"/. Ale to, co z nim robi w nadbudowie całkowicie go uśmierca, unieważnia, niszczy. Wykładnia myśli autora wybrzmiewa wyśnioną wizją projektu reżysera. Na teatr, na interpretację, na widza, na cel własnych aspiracji. Tak, tekst jest Słowackiego, na scenie jednak krzyczy reżyserska prowokacja Zadary w sprzecznej treści scenicznej. Gdy u autora ironiczna kostiumowa komedia społeczna przeradza się w dramat, to u reżysera jest cały czas ekstremalnym pastiszem tragikomedii. Jakby tym spektaklem gwałtownie burzył romantyzm budowany w nas przez wieki. Zaprzeczał jego wartościom pozytywnym, pokazując negatyw.

Spektakl zbudowany jest na opozycji, kontraście, kompozycji sprzeczności, jakby reżyser zderzał biegunowo różne znaczenia tego samego pojęcia, zjawiska, charakterystyk. Tekst z jego treścią, klasykę z nowoczesnością, iluzję z realem, dramat z tragifarsą. Prawdę z fałszem. Tak, treść jest ta sama ale czapa interpretacyjna wypowiedzi artystycznej nadaje jej nowe znaczenie. Przerysowane grą aktorów-nadekspresją ruchową, szarżowaniem wypowiadanego tekstu, kostiumem, fryzurą, charakteryzacją, ruchem scenicznym, muzyką filmowego harlekina zderzającą się z muzyką Chopina, melodramat z miłością romantyczną. Pozytyw i negatyw walczy ze sobą na scenie. Egoizm z poświęceniem, fałsz ze szczerością, materializm z człowieczeństwem. W błazeńskim wydaniu. Klaunadzie. Plakat spektaklu jest ekstremalnie ascetyczny, obraz scenograficzny spektaklu przesłodzony, przeładowany, przeestetyzowany. Kontrast. Sprzeczność. Jakby nie do końca rozstrzygnięte wahanie, niekonsekwencja.

Początkowa sceneria: rozświetlona, soczysta intensywność koloru sielankowej błogości otoczenia dworku, domu rodzinnego, ostoi, własnego miejsca na ziemi przechodzi w końcową sino-czarną surowość bryły klaustrofobicznych katakumb, gdzie wszystko ma swój marny, wstydliwy kompromis, koniec. Rozchełstane bogactwo wejścia na scenę skontrastowane z ekstremalną zgrzebnością zejścia. Tekst Słowackiego też jest zaskoczeniem. Wysokie miesza się z niskim. Grafomania z tonem wysokim. Idea przeciwstawiona jest myśli o przeżyciu tylko. Miłość biznesowym planom, realizacji zachcianek. Szczere rozmowy, wyznania, deklaracje zderzone są z intrygą, podstępem, manipulacją. Doskonale sobie radzą podwójne standardy etyczne. W sprawie demaskowania prawdziwej natury człowieka, zawieszonego pomiędzy wysoką ideą a przyziemnym życiem.

Akcja toczy się przed drzwiami dworku szlacheckiego naturalnych rozmiarów, jak na ołtarzu spuścizny kultury, mentalności szlacheckiej, polskiej. Ani nie wnikniemy do środka, ani nie poznamy wnętrza. Wszystko dzieje się w miejscu przejściowym, w dramatycznym, skontrastowanym rozdarciu. Pomiędzy tym, co się musi i co trzeba zrobić, a tym jak dotąd było, jak postępowano. To czas po listopadowym patriotycznym zrywie narodowym, naznaczonym koniecznością ocalenia majątku, dającym możliwość przeżycia, trwania dalej. Wszyscy bohaterowie świadomi są sytuacji i własnego w niej uwikłania. W sprzeczności tego, co myślą i czują, z tym co w istocie robią. Szlachta stara się przetrwać poświęcając miłość, wolność, prawdę. Ojciec bez zastanowienia oddaje rękę córki Fantazemu za otrzymane od niego pieniądze na uratowanie majątku/tekst wielokrotnie wprost, bez ogródek o tym mówi, że ją sprzedaje/. Wartości -Bóg, Honor, Ojczyzna- nabierają innego znaczenia, bo zilustrowane są kontekstem przetrwania, dalszego istnienia nie tylko jednostek, jednej rodziny ale całej społeczności. I tylko o to toczy się walka. A reszta to sztafaż, zasłona słów, postaw, deklaracji. Pustych, napuszonych, bezwartościowych.

Wszystkie te opozycje w istocie są summą kontrapunktu dla przeszłości, dawnych wartości. Pomiędzy tym, co szlachcic po powstaniu jeszcze w sercu nosi, w głowie rozstrzyga a twardą, wymagającą szybkiej, trzeźwej decyzji, rzeczywistością. Przymuszającą do drastycznych zmian. Do wyborów, działania, życia wbrew sobie. Decyzje są dramatyczne.

Ale nie u Zadary. Tu nie ma dramatu, dylematu, wahania. Wszyscy są zdeterminowani, pogodzeni z losem, z siłą wyższą i priorytetem najniższych zachcianek niegodnych prawego człowieka. A jeśli już to bohaterowie są monstrualnie śmiesznie zdesperowani, fałszywi, zakłamani. To hipokryci. Fircyki. Niewiarygodna jest ostatecznie histeryczna reakcja Rzecznickiego/Michał Czachor/ na utratę honoru po uprowadzeniu jego żony przez kozaka, jak i mające znamiona dramatu samobójstwo Majora/Mariusz Benoit/ automatycznie zneutralizowane przez zażywających heroinę Fantazego z kochanką-patos dramatu kontra amok narkotyczny.

Obśmiana jest Matka Polka /świetna Paulina Holtz/, ubrana, uczesana nieskalanie poprawnie, obleczona w pozór poprawności macierzyńskiej. Matka, kobieta zarządzająca swoim i innych światem w rzeczywistości nie mająca wpływu na nic. Jej kontrapunktem jest Idalia/suknia w tym samym kolorze/, nie wierna żona a kochanka zdradzona. Kobieta wyzwolona. Bogata, niezależna, inteligentna, sprytna. Wyemancypowana. Pali papierosy, zażywa opium, intryguje, manipuluje, sięga po swoje. Walczy, ryzykuje, szarżuje, traci honor ale osiąga swój cel, mężczyznę. Brawo, Barbara Wysocka!!!

Jej "ukochany", Fantazy/poprawny Michał Sitarski/, bogaty, zmanierowany, znudzony, wszystko kupując/też pannę/bawi się, świadomie wykorzystuje sytuację, swoją pozycję. W istocie słaby, obmierzły mentalnie, świetnie ubrany typ. Chętnie zaspokaja wybujałe ego, potrzebę dogadzania zachciankom, dąży do przekraczania granic moralnych. Nie kieruje się uczuciami a przekorą, ciekawością, miłością własną. Stanowi kontrast ukochanego panny. Źle ubranego idealisty, bez manier prostaka ale zasłużonego dla ojczyzny patrioty biedaka, wracającego z Sybiru zapuszczonego zesłańca/be, fe, aktor gra Lubosem/.

Przeciwieństwem Idalii związku z Fantazym jest miłość Jana z Dianą. Romantyczne pozerstwo gry na efekt kontra czyste, naiwne, wyidealizowane uczucie. Ale jedna i druga wydają się tu być nieprawdopodobne. Wydumane, nierzeczywiste, na fałszywym fundamencie wyrosłe. W istocie jakieś błahe, nieważne, puste, bez przyszłości.

A Diana/niezła, niezła Karolina Bacia/ demonicznie wymęczona, przedwcześnie postarzała, bez makijażu z nieładem na głowie, w czarnej, depresyjnej, żałobnej sukni wygląda tragicznie, jak samo nieszczęście. Upadek figury poświęcenia. Nie ma złudzeń. Potulnie, bez walki przechodzi z rąk do rąk. Bierna, mierna ale wierna. Idei, etosowi, przeszłości. Gotowa poświęcić siebie, miłość do Jana, dla innych. Jej młodsza siostra to zaledwie naiwny podlotek. W ubraniu,  pozie, sztuczności, krygowaniu dziecko.

A co robi na scenie postać ucharakteryzowana na męski odpowiednik Tildy Swinton? Wiemy, wiemy....

Anachroniczne ale mamiące pięknem dekoracje, gwałtownie urywana patetyczna muzyka jak z ckliwego melodramatu filmowego, parodiujący, w masie grubą kreską kreślony bulwarowy styl gry aktorskiej, dekonstruują iluzję, rozbijają akcję, tekst autora. Jakby zespół aktorski nie był do koncepcji sztuki przekonany i dobrze zgrany warsztatowo. Co trywializuje nieznośnie wszystko, banalizuje, spłyca. Redukuje do jednowymiarowego oglądu. Obśmiewa, wyszydza, naturalizuje.

Choć możliwość wysłuchania całego, ciekawego tekstu FANTAZEGO jest bezcenna. Komu dziś chciałoby się go czytać? Co z przesłaniem, sensem, przekazem? Nie wiadomo. Nie wiadomo też, co to tak ostatecznie jest. Choć miała to być jednocześnie komedia satyryczna i poważny dramat dla elit i widza masowego. Zarówno intelektualny, jak i dostępny, czytelny przekaz opowiedziany językiem teatru:wierszem polskim, kostiumem z epoki, ironiczno-realistyczną scenografią. Czy jest spójną, popularną, zrozumiałą opowieścią dla każdego, jak chciał tego reżyser? No właśnie. Można odnieść wrażenie, że sam reżyser utknął pomiędzy chęcią połączenia skrajności a ich fazą realizacyjną. Pomiędzy rozbuchaną deklaracją a niemożnością jej urzeczywistnienia. Nie poprowadził konsekwentnie, zgodnie ze swoim zamierzeniem, aktorów. Przyzwolił, by grali nierówno. By gubili się w tym, co autor, Juliusz Słowacki, a co reżyser, Michał Zadara, miał na myśli. Literalny tekst sztuki kontra koncepcyjna treść spektaklu. Bez mocnych, spójnych, konsekwentnie zbudowanych portretów psychologicznych postaci o wiarygodnych motywacjach  wyrosłych na prawdziwym kontekście historycznym. W warunkach walki o przetrwanie przymuszającej do ratunku majątku, by móc zachować ekonomiczną niezależność, oporu przed postępującą rusyfikacją w sferze finansowej/rubel zamiast złotego/, ekonomicznej/przejęte majątki przez Rosjan/ i religijnej /cerkiew zamiast kościoła/prowadzącą do inkorporacji Polski .

Jeśli nawet obu, Słowackiemu i Zadarze, chodziło o demitologizację Polski i Polaków, obalenie mitu nieugiętego oporu i walki o wolność, uosobionej w Polsce szlacheckiej, to jednak nadanie  sztuce formy ośmieszania: tekstu, wykreowanie bohaterów  nie na pełnokrwiste, wiarygodnie umotywowane, wielowymiarowe postaci a karykatury ludzkie z negatywnym odium interpretacyjnego kontekstu, co czyni ich zachowanie podłym, niegodnym i o samolubnych, niskich, osobistych, merkantylnych jedynie celach. Bowiem oglądamy marne kreatury w akcji grania tylko na siebie z pobudek czysto egoistycznych. Nawet argumenty poświęcenia siebie dla innych w całym kontekście działań i okoliczności są słabe i niewiarygodne.

To prawda, tekst Słowackiego jest krytyką romantyzmu. Pokazuje Polskę i Polaków w traumie i komplikacji ekonomiczno-politycznej po powstaniu listopadowym. W mentalnym kociokwiku. W codziennej walce o przetrwanie. Ale Zadara wykorzystał ten tekst, by całkowicie ośmieszyć, wyszydzić, zbanalizować obraz  kraju i narodu, który ma to, na co sobie zasłużył, bo ma podłą duszę, działa z niskich pobudek, brakuje mu wiary w siebie. I to nie jest ani śmieszne, ani prawdziwe.

Jednak na pewno ciekawe. Bowiem zastanowić się trzeba, do jakiego stopnia, jakimi środkami, sposobami można obracać tekstem, nic w nim nie zmieniając, by otrzymać charakterystykę tak zohydzonej, nikczemnej, głupiej i złej warstwy społecznej, szlachty polskiej. Zadara przeszarżował. Jakby chciał wszystko prześwietlić z grubym naddatkiem. Jakby nam, widzom, nie wierzył, nie ufał. Będąc wiernym tekstowi autora, pokazał, że to, co słyszymy, jak słyszymy w kontekście treści, wymowy anturażu scenicznego, zmieniać może znaczenie przesłania. Ale tak mocne podkreślanie wierności tekstowi prawdopodobnie stanowi argument koronny, że to nie Zadara ale Słowacki mówi do nas, więc to on za wszytko odpowiada. Było ciekawie.Kontrowersyjnie.A mogło być tak pięknie!!

Spokojnie, to tylko teatr, artystyczne doświadczenie. Eksperyment sceniczny. Sprawdzanie widza. Aktorskiego zespołu. Koncepcji artystycznej ekspresji reżysera. Czekam na LILLĘ WENEDĘ. Premiera już w sierpniu. 



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- "Hrabia Fantazy Dafnicki postanawia ożenić się z córką swoich sąsiadów, hrabiostwa Respektów, Dianną, w zamian za pieniądze niezbędne do spłaty długów jej rodziców. Dziewczyna jest zakochana w zesłańcu, Janie, który po kryjomu przyjeżdża do dworu wraz ze swoim opiekunem, Majorem. Pojawia się także kochanka Fantazego, hrabina Idalia. Zaczyna ona dążyć do tego, by za wszelką cenę popsuć plany małżeńskie ukochanego. Major, nie znając sytuacji i pragnąc pomóc Respektom, organizuje przy pomocy swego sługi porwanie Idalii, ale przez pomyłkę porwana zostaje żona przyjaciela Fantazego, Omfalia Rzecznicka. Idalia zgadza się mówić, że to ją porwano, by ochronić Rzecznickiego przed kompromitacją. Fantazy, sądząc, że porwano Idalię, zdaje sobie sprawę ze swoich uczuć do niej i policzkuje Majora. Dochodzi między nimi do tak zwanego amerykańskiego pojedynku - grają w karty, a przegrany ma popełnić samobójstwo. Fantazy przegrywa. Postanawia zabić się o północy na cmentarzu, Idalia poproszona o spotkanie decyduje się umrzeć razem z nim. Zanim jednak do tego dojdzie, Major odbiera sobie życie, zostawiając cały majątek, jaki zgromadził, Janowi. Jego ostatnią prośbą jest oddanie ręki Dianny Janowi, na co Respektowie wyrażają zgodę. Dochodzi do zaręczyn Jana i Dianny, Fantazy może związać się z Idalią."/www.bryk.pl/lektury/juliusz_słowacki/fantazy.streszczenie_krótkie.html/

FANTAZY Juliusz Słowacki

reżyseria - Michał Zadara
dramaturgia - Daniel Przastek
scenografia - Robert Rumas
kostiumy - Julia Kornacka
asystent kostiumografa - Arek Ślesiński
asystentka reżysera - Anna Czerniawska
inspicjent - Kuba Olszak

obsada: Karolina Bacia, Paulina Holtz, Anna Moskal, Nela Nykowska, Barbara Wysocka, Mariusz Benoit, Michał Czachor, Grzegorz Falkowski, Mateusz Łasowski, Michał Sitarski, Kazimierz Wysota

premiera - 19 czerwca 2015
zdjęcie: Krzysztof Bieliński
http://www.powszechny.com/zmierzch-podolskich-bogow.html
http://cjg.wyborcza.pl/CoJestGrane/1,145251,18146921,Michal_Zadara__Slowacki_w_kostiumie_i_opium_na_scenie.html
http://teatralny.pl/recenzje/ozenek-fania,1149.html

poniedziałek, 22 czerwca 2015

NIC SIĘ NIE STAŁO ATENEUM


Spokojnie, NIC SIĘ NIE STAŁO. Nic ostatecznego, nieodwołalnego. Wszyscy przeżyli. Choć się bardzo wiele złego wydarzyło. Zniszczyło życie dorosłych, skomplikowało dziecka. Uświadomiło, że człowiek człowieka -sankcjonując bezdusznie, zgodnie z literą system prawny, egzekwując bezrefleksyjnie  procedury, działając w imię dobra i sprawiedliwości- nie chroni, nie pomaga a niszczy, destabilizuje. Ekstremalnie sprawdza wytrzymałość jednostek na działanie systemu. Testuje ich umiejętność przetrwania w warunkach nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Budzi fatum. Zło prowokuje, wyzwala. Jedna ludzka pomyłka uruchamia samonapędzającą się lawinę destrukcyjnych wypadków. Na pewno to złośliwy, ślepy los. Nieczuły, bez kompetencji pracownik, funkcjonariusz- człowiek- w niewydolnym, chorym  systemie ochrony zdrowia i niesprawiedliwym systemie sprawiedliwości decyduje o życiu osób, którzy mieli nieszczęście znaleźć  się w niewłaściwym miejscu i czasie. Wszystko wywrócone jest do góry nogami, zdewastowane. Jakby tylko i wyłącznie przypadek przesądzał o konsekwencjach ludzkich  zaniechań i działań. Wypadek dziecka na placu zabaw, błąd człowieka, opieszałe działanie systemu, zbyt łatwa stygmatyzacja ofiar. Bezduszność, brak wyobraźni i umiejętności podejmowania trudnych, niestandardowych decyzji. Nic nie dzieje się bez przyczyny.


Mateusz Banasiuk, Emilia Komarnicka, Olga Sarzyńska, fot. Bartek Warzecha

Każdy w tym ciągu nieszczęśliwych zdarzeń działa sam, oddzielnie, bez porozumienia. Może dlatego relacje są indywidualne, bez interakcji, z twarzą swojego punktu widzenia zwróconą ku widzom. Jakby u nich ofiary szukały ratunku, wytłumaczenia, empatii, współczucia, refleksji, działania. A może też oskarżały. Nie, to raczej skarga.  Ilustracja stanu rzeczy, kondycji państwa w kontaktach z jego obywatelami. Zderzenie jednostki z systemem. Bezsilność wobec stereotypów. Opieszały system prawny powodujący ostracyzm środowiskowy. Bo gdy prawo nie działa, ludzie biorą sprawy w swoje ręce; ślepo, spontanicznie, gromadnie wymierzają, przez siebie rozumianą, sprawiedliwość. I w ten sposób z państwa prawa pozostaje kamieni kupa, którymi kamienuje się ofiary niesprawiedliwego osądu. Umożliwia to separacja członków rodziny, rozśrodkowanie uczestników zdarzenia. Co ujawnia słabość, osamotnienie w walce o sprawiedliwość i prawdę. Skazuje na niepowodzenie, pogrążanie się w degradacji, absurdzie sytuacji. A mamy do czynienia z patologią, niewydolnością systemu, który obraca normalne w miarę życie w koszmar, sytuację bez wyjścia.




Ten spektakl mógłby być z powodzeniem słuchowiskiem. Ale to byłaby zbyt komfortowa sytuacja dla słuchacza. Widz musi się tym zmierzyć. Spojrzeć reprezentantom ofiar w oczy. Nie może uciec, łatwo się zdystansować. Wyłączyć. A ciepła, światłem ożywiana  scenografia działa jak napierająca fala przełamująca obojętność. Sztablatura giętkiego kształtu tworzy niewinne z pozoru więzienie, atmosferę klinczu, osaczenia. Niby jest wyjście, ratunek ale ciągle poza zasięgiem. Jakby nadzieja była po stronie anonimowej, zjednoczonej celem społeczności-widowni- której działanie może obiektywnie cokolwiek zmienić na lepsze nie tylko w tej konkretnej sprawie interwencyjnej. Napiera presja publicystyki społcznej sceny skierowana w stronę decyzyjnej widowni. To ją trzeba poruszyć nieszczęściem niezawinionym, to ona musi ocenić sytuację, wyciągnąć wnioski i ma szansę coś zrobić w przyszłości.

NIC SIĘ NIE STAŁO, ale wiele zmieniło w życiu bohaterów. Autorzy spektaklu mają nadzieję, że również w postawie widzów. Role powściągliwe nie epatowały rozlewającym się nieszczęściem. Zamykaly poczucie krzywdy w osobach dramatu. Więziła ją sucha relacja. Sama w sobie nieprawdopodobna absurdalnością ciągu zdarzeń, zaniechań ludzkich interwencji. Pokazuje dojmująco osamotnienie jednostki-słabej, młodej, niedoświadczonej- w walce o prawdę. Niemożność porozumienia, zrozumienia. I upadek wartości, etosu pracy, współczucia, solidarności. Brak nadziei gdy system ubezwłasnowalnia obywatela prowadząc dojego uprzedmiotowienia. Ten bez pieniędzy, znajomości, władzy a przede wszystkim szczęścia stoi na przegranej pozycji, jeśli  tylko znajdzie się w nieludzko bezdusznej maszynie procedur. Jak w świecie Kafki.

Widzowie znają takie historie. Z doniesień mediów, z autopsji. Ten spektakl oparty jest na faktach.  I jeśli teatr upomina się o zadośćuczynienie krzywdzie ludzkiej wyrządzonej zwyczajnemu człowiekowi, znaczy to, że problem jest poważny, pilny, gorący. Choć może nużyć, smęcić, nudzić całkowitą bezradnością bohaterów wobec zdarzeń, obarcza odpowiedzialnością całą społeczność, która na takie sytuacje przyzwala, to właśnie ze wzgledu na szeroki kontekst zjawiska, w  swej zasadniczej wymowie jest ważny i aktualny.

To nieprawda, że NIC SIĘ NIE STAŁO.



NIC SIĘ NIE STAŁO  Wacław Holewiński

reżyseria – Barbara Wiśniewska
scenografia – Karolina Fandrejewska
reżyseria światła – Paulina Góral 

obsada:
Magda S. - EMILIA KOMARNICKA
Maks S. – MATEUSZ BANASIUK
Prokurator Kalina Jędrzejczyk - OLGA SARZYŃSKA

prapremiera – 13 czerwca 2015
 fot. Bartek Warzecha

czwartek, 18 czerwca 2015

PRZYSZŁOŚĆ CIAŁA KOMUNA//WARSZAWA

Widzowie grzecznie podporządkowują się artystom, neliczni tylko są performansooporni. Ale tak ma być. Każdy sam tworzy ostatecznie własny świat sceniczny.
Przy wejściu na salę każdy widz otrzymał książeczkę z tekstami, ilustracjami i wyciętą "chmurką" /centralnie na każdej stronie/. I,  JEŚLI CHCIAŁ, mógł przez nią oglądać świat. Świat sceniczny. Widz wybiera, decyduje, co chce zobaczyć. Jaki fragment rzeczywistości, który wycinek artystycznego imaginarium, jaką część propozycji performansu. To artysta umożliwia mu kreację, daje do ręki instrumentarium. Inicjuje wszystko podczas spektaklu ale o niczym nie przesądza. Widz czuje się swobodnie. Ale winien być aktywny. Choć nie musi. W komponowaniu, w wyborze co z czym połączy, w jakich proporcjach, częściach. Bo równolegle głos z offu mówi żartobliwie, dowcipnie, zabawnie, filutnie po angielsku. W przestrzeni scenicznej postać androgeniczna, w peruce, srebrnym kostiumie właściwie się nie porusza a zastyga w znaczących pozach, kompozycjach świetlnych ze swoimi cieniami. Drugi głos próbuje moderować, sugeruje działania, ale to przecież widz decyduje ostatecznie co i jak zobaczy, w jakiej konfiguracji. Wcześniej, na czas czy później. Jest wolny. Niczym nieograniczany. A moderowany sugestią, propozycją, rzeczywistością sceniczną. 
Taki obraz widać z drugiej strony lustra.
Każdy widz wnosi na spektakl swój świat, cały bagaż siebie, własny ładunek ciekawości, oczekiwań i nastawienia. Mile są widziane: otwartość, uwolnienie wyobraźni, chęć zabawy, przeżycia przygody. Wrażliwość jest pożądana, poczucie humoru i dystans. A wtedy wszystko może się zdarzyć. I dzieje się, dzieje. Performans atakuje wszystkie zmysły. Zajmuje maksymalnie uwagę. Tematem. Światłem, kolorem, dźwiękiem, tekstem, ruchem scenicznym, kompozycją. Pozwala wystrzelić myślą w przyszłość, w kosmiczny świat mentalny i estetyczny. Proponuje spotkanie ze sztuczną inteligencją. Chyba jednak na poziomie dzisiejszego wyobrażenia jak to ewentualnie może być kiedyś, kiedyś tam w nieokreślonej do końca czasoprzestrzeni.  A każdy ostatecznie pisze własną historię, maluje własny obraz nie ruszając się z miejsca. W sobie. I tak to jest. Wszystko, cały świat z nas pochodzi i do nas wraca. Do nas się odnosi, o nas zabiega. W nas jest zakres wrażliwości, moc jej urzeczywistnienia, siła sprawcza. Czy ciało jest ważne? Takie przecież niedoskonałe, wrażliwe, nietrwałe. Może zastąpi je maszyna. Program maszyn, przedmiotów, rzeczy. Coś, czego nasza wyobraźnia jeszcze nie ogarnia. Czy cała sfera możliwości intelektualnych, analitycznych, mentalnych, osobowościowych, w końcu uczuciowych człowieka da się zaprogramować a więc ująć w program komputerowy? Może to tylko kwestia czasu i możliwości. Może. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że jest to realne. Bo człowiek nie chce się zatrzymać w żadnej dziedzinie, w żadnych granicach. Jakby miał zaprogramowany gen szalonych eksperymentów, sięgania po boską kreację, wyznaczania sobie celów niemożliwych, poza zasięgiem w momencie wyklucia się pomysłu. Może jednak tylko fantazji. Bo to stare, dobre, wydumane, wyśnione, wykoncypowane majaki ale możliwe, jak się z czasem okazuje, do zrealizowania marzenia ludzkości. Zawsze sięgamy po owoc zakazany, co dopiero przeczuwany zaledwie. Tacy jesteśmy. A jakie będą te przyszłe byty doskonałe, na nasz obraz i podobieństwo na początek przynajmniej ukształtowane?  Jakie będą, gdy się uwolnią od swego ojca i matki i staną się istnieniem samodoskonalącym się stale, bez końca? Tak, to dopiero pobudza wyobraźnię. Wyzwala potencjał spekulacji. Lubimy to. Śnimy o tym. Choć możemy się do tego nie przyznawać.

Ale czy kiedykolwiek nie potrzebowaliśmy ciała? Czy dziś już nie potrzebujemy? Tylko wtedy, gdy nas zawodzi.  Przyszłością ciała, jak dotąd, jest jego śmierć. Niebyt. Z pyłu powstaje i w pył się obraca. I uniemożliwia życie wieczne. Choć wiemy, że nie wszystek umrzemy. Coś zawsze zostaje, przynajmniej przez jakiś czas. Ale czy zapewni nam to sztuczna lub jakaś inna inteligencja, byt o nieokreślonym statusie cielesnym? Nie odpowiemy na te pytania dopóki nie będziemy wiedzieli, gdzie i jak rodzi się świadomość. Na razie bez ciała sobie nie radzi. Ciało jest jej do istnienia niezbędnie konieczne, potrzebne. Jesteśmy bardzo cielelesnomyślni. Ciało nas definiuje, sytuuje społecznie, itd. I oczywiście nas ogranicza, więzi, uwiera a nawet boli.

Zawsze  patrzymy na siebie i świat używając ciała. Inaczej byłoby to niemożliwe. Na razie. I nadal widzimy fragment tego kosmosu, który nas otacza i definiuje. Nawet patrząc bardzo, bardzo daleko w przyszłość. Zawsze więc jest to cytat rzeczywistości, realu i wirtualu, w "chmurce". Bez względu na to, ile stron ma książeczka, która składa się na nasze życie, mentalność, ogląd stanu rzeczy. Wiadomo jednak, że zawsze wychylimy głowę poza to, co nas ogranicza. Używając, korzystając z ciała. 
Świat sceniczny łączy się ze światem widowni w jednię. Nic o jednych bez drugich.
Przygotowanie prawie godzinnego performansu to olbrzymi wysiłek za stosunkowo małe pieniądze/zdradzam, to 10 000 zł/. Trzeba się wykazać determinacją, wielkim hartem ducha, tężyzną woli zjednoczonych sił ludzkich i logistycznych, by projekt przygotować i przeprowadzić na czas, w wyznaczonym kosztorysie. Widzowie tego do końca nie wiedzą. Nie uświadamiają sobie ogromu pracy, zarówno koncepcyjnej, jak i organizacyjnej. Wszystko to wyzwala ogromne napięcie i oczekiwania. Tak artystów, jak i w końcu widzów. Ci domyślają się, że zostaną zaskoczeni i będą musieli się mniej lub bardziej podporządkować w swobodnym, prowokującym skądinąd świecie zasad performansu.

Na moim spotkaniu autorka performansu, Agata Siniarska, dała popis dodatkowy. Całkowicie spontaniczne, emocjonalne podziękowania, prezentację artystów biorących udział w projekcie, o czym ze zdenerwowania zapomniała po premierze. Emocje sięgały zenitu. Wzruszenie moje, innych widzów, także. Zobaczyć tak wielkie, odkryte emocje artysty, zaangażowanie w pracę nad przekazem swojego świata uczuć, myśli i wrażliwości tak, by to ująć w spójną wypowiedź artystyczną i oczekiwanie, jak to przyjmą inni jest bezcenne. Cudownych artystów mamy. Szczerość, prawda i bezpośredniość kontaktu są ich orężem. Czuli są artyści pragnący nadać kształt artystyczny swoim wizjom. Odważnie oddają je światu. I cierpliwie czekają na informację zwrotną. Czuła jest sztuka. Delikatna, subtelna, wrażliwa. I tak bardzo chce do nas dotrzeć, w nas się zagnieździć i się po naszemu, indywidualnemu, już dalej rozwijać. 

środa, 17 czerwca 2015

AKTORZY ŻYDOWSCY SMOLAR TEATR ŻYDOWSKI

Aktorzy żydowscy / proj. Filip Zagórski

Tu zaszła zmiana. Najpierw były obchody 65 rocznicy istnienia Teatru Żydowskiego uświetnione spektaklem DYBUK w reżyserii Mai Kleczewskiej, łączącym tradycję i nowoczesny, udany dyskurs teatru z widownią na temat ciągłości kulturalnej, istoty tego, co łączy, co spaja, co jest istotą tożsamości tego miejsca. Szczególnego, ważnego, odrębnego. Był pytaniem o jego rolę, wagę i znaczenie. Przełomowy spektakl Mai Kleczewskiej otworzył Teatr Żydowski na nowoczesność, dokonał bardzo odważnej rewizji spuścizny historycznej, kulturalnej, rozszerzył ją o wątki osobiste artystów z teatrem związanych, historie prawdziwe i w nowej formie pokazał swój potencjał. Jak w soczewce skupił charakterystykę tego teatru,  więź emocjonalną, przywiązanie, oczekiwania, nadzieje twórców, aktorów i widzów. To była bardzo ważna wypowiedź artystyczna. Piękna. Ciekawa. Przejmująca. Nie będąca wstrząsem a nowatorską kontynuacją.

Ciąg dalszy nastąpił. Spektakl AKTORZY ŻYDOWSCY w udanej, balansującej wszystkie elementy sztuki reżyserii Anny Smolar jest wspaniałą, naprawdę cudownym rozwinięciem dyskusji jaką rozpoczął teatr z widzami na temat swojej  kondycji, rozumienia współczesnej roli i planów tego tętniącego życiem miejsca. Proponuje kontynuację nowego otwarcia. Zaczyna od religijnego obrządku żydowskiego, modlitwy, prezentacji swoich aktorów, wypowiedzi bardzo intymnych, autorskich. Ale znów w nowoczesnej  teatralnej formie! Naprawdę imponującej, odważnej , istotnej. Lekkiej oprawie, patchworkowej konstrukcji, osobistej ekspresji. Ujmującej bezpośredniością, szczerością ważkiej treści. Przez to wiarygodnej. Zaprasza widzów do bliższego poznania teatru, jego aktorów, głębszego i szerszego zastanowienia się, jaki ten teatr powinien teraz być, jaka rolę ma pełnić, które przedstawienia i w jakiej formie winien wystawiać. Dotyka tematu, jak się ze sobą nawzajem -aktorzy, artyści, twórcy -rozumieją, dogadują, jak ze sobą obcują -starzy i młodzi, Żydzi i Polacy, doświadczeni i zupełnie niedoświadczeni-w kontekście budowania więzi z widownią. I to jest właśnie ważne. Publiczność czuje otwartość, życzliwość, uwagę na sprawach teatru i na niej samej skupioną. Spektakl stawia pytania, które są również ku niej skierowane.  Scena z widownią stała się jednią. Żywym, pulsującym organizmem, któremu zależy na tym szczególnym miejscu dla budowania, tworzenia wspólnego, artystycznego przeżycia. To rodzi nadzieję na przyszły rozwój teatru. Porozumienie. Bo artystom zależy. I widzom przecież też.

Propozycje, punkt wyjścia. A więc tradycja, religia, kultura, historia, żydowskie kanoniczne dramatyczne pozycje  grane w tym teatrze od zawsze. Ale też otwarcie na nowe trendy, zmianę formy artystycznej wypowiedzi, ekspresji. Nowe teksty, nowa dramaturgia. Dyskusja, tematy dotyczące relacji polsko- żydowskich. W spektaklu aktorzy zastanawiają się nad rolą teatru, poruszają trudne dla siebie i widzów tematy własnej tożsamości, sygnalizują konieczność zmian ale w bezpośredniej więzi z historią, kulturą, religią żydowską, bo czerpiąc z tych źródeł zbudowano fundament, na którym powstał, wyrósł, rozwinął się i trwał tyle lat Teatr Żydowski. I pragnie się rozwijać nadal. Ale musi się zmieniać, dostosowywać, eksperymentować, uwspółcześniać. Poszerzać przestrzeń tematyczną. Co czyni tym spektaklem.

Spektakl. Na wypełnionym drobniutkim gresem, piaskiem, prawie pyłem podeście i wokół niego rozgrywa się nielinearna akcja spektaklu. Raczej narracja złożona z grup tematycznych.  Z rytmem, melodią perkusji w tle. Aktorzy przedstawiają się widowni, opowiadają historie związane z ich pochodzeniem, zawodem, pracą w teatrze, życiem poza nim.  Odbywa się próba nowego spektaklu. Zamieszanie wokół niej, dyskusja, negocjacje, rozmowy. Aktorzy stąpają na bardzo wrażliwym gruncie. Podatnym na zmiany. To oni odciskają swój ślad na powierzchni zdarzeń. Decydują o kszyałcie wysiłku artystycznego. Jaki przekaz powstanie, co będzie niósł i znaczył. Czuła to materia, delikatna, złożona. Dlatego tak ważne są informacje, propozycje, wątpliwości, wahania wysyłane w stronę widowni, by dobrze poznała teatr, ludzi go tworzących, cele, historie i możliwości tego miejsca. Bo to będzie przestrzeń przekazu, komunkacji, porozumienia i wspólnych działań z widzami. Otwarta Teatru Żydowskiego przestrzeń. Dla dyskusji poprzez twórczość, teatralną propozycję artystyczną.

Aktorzy żydowscy. Stanowią mniejszość większości. Ale czy na pewno? Co znaczy być aktorem żydowskim? Jakie wymogi musi spełniać? Kim jest, kim się staje? Aktorzy, których poznajemy w czasie spektaklu, są świetni. Poznajcie ich. Spektakl czeka. Teatr zaprasza. A wtedy bedziecie mniejszością wiekszości, która po spotkaniu ze sztuką Teatru Żydowskiego w świat będzie niosła przekaz artystycznej więzi, która buduje, łączy, nie jest obojętna na to, co się z nami wszystkimi dzieje tu i teraz, bez względu na pochodzenie, status, przeszłość. Która stawia problemy i je rozwiązuje, nie zamyka się w stereotypach przeszłości. Nie boi się zmierzyć z tabu. I chce iść naprzód. Co będzie dalej? Zobaczymy. Mam duże, rozbudzone tymi dwoma spektaklami nadzieje. Powodzenia!


AKTORZY ŻYDOWSCY
reżyseria:Anna Smolar
scenariusz i dramaturgia: Michał Buszewicz
scenografia i kostiumy: Anna Net
muzyka na zywo: Dominika Korzeniecka

obsada: Ryszard Kluge, Mariola Kuźnik, Joanna Rzączyńska, Izabella Rzeszowska, Małgorzata Trybalska, Jerzy Walczak

premiera 29.05.2015

http://teatrdlawas.pl/artykuly/587-anna-smolar

poniedziałek, 15 czerwca 2015

MARY STUART KULESZA DUDA-GRACZ ATENEUM

header

Wyrok. W czerwieni światła widownia, niczym we krwi skąpany współwinny oprawca, zaczyna niemo obserwować studium człowieka w obliczu śmierci z nieodwołalnym terminem wykonalności. Wtedy, gdy nie można już w żaden sposób uciec i trzeba sytuacji stawić czoło.Takim, jakim się jest naprawdę. Bez kłamstw i  manipulacji. Krętactw. Zwykły człowiek, bo z krwi i kości istota, ale też królowa, mówiąca: „W moim końcu jest mój początek”, staje wobec kata, personifikacji śmierci, rozjuszona  rozpaczą bezsilności, jak zaszczuty zwierz w klatce, w szoku, w klinczu panicznego lęku. Wycieńczona, osłabiona, złamana. Odrażający strzęp ludzki. Sama wola, instynkt życia. Wśród sępów, marnych sług. W całej mizerii upadku. W akcie desperacji, samotnie dojrzewa do zaakceptowania nieuniknionego końca, który przyjmuje ostatecznie w pełnej godności postawie. Nie ma innego wyjścia. Poza tym całe życie była uczona póz, postaw, nawet wbrew swojej naturze. W godzinie śmierci jest już figurą opanowaną.

A jednak żyje, co miało umrzeć. Nadzieja. Instynkt życia.Wzruszająca jest ta transformacja od stanu całkowitego rozpadu ducha w ruinie ciała, roztrzęsienia, emocjonalnego rozchwiania poprzez poddawanie się rytuałowi normalnego życia, zwykłych czynności do pokonania lęku przed śmiercią i nadspodziewanie spokojnego jej przyjęcia jako naturalnej kolei losu, konsekwencji własnych wyborów i czynów. Dla życia po życiu. Z myślą o przyszłości funkcjonowania swojego mitu po śmierci. Przemiana z obrazu pokonanego dostojeństwa do wizji statycznej, przewidywalnej, opanowanej roli ofiary, ale królowej.  Zombie w kukłę. A jednak człowieka. Z piętnem ludzkiego losu, niejednoznaczności, sprzeczności. Bo Mary jest już pokonana. Przez królową Elżbietę, przez ponad dwadzieścia lat więzienia, izolację od wszystkiego, co ważne i żywe. Ona jest już po drugiej stronie lustra. Musi tylko ten stan zaakceptować, oswoić. Przyjąć do wiadomości. I okiełznać najpierw w sobie poczucie człowieka zniszczonego, pokonanego, by zagrać rolę królowej Szkocji do końca. Bo silniejszy jest w tym wypadku gorset funkcji godności i medialnego wizerunku niż balast osobistych krzywd, niesprawiedliwości i upokorzeń.

Wiemy, wiemy, że życie to śmiertelna choroba. Śmierć  jest Marii cieniem. Dopiero gdy jej samej dotyczy, świadomość nieuchronności, stan terminalny wywołuje całkowitą dysfunkcję, rozpad osobowości i świata wokół. Szok, bunt, zaprzeczenie, wyparcie. Sprawia ból zaskakujący, niepożądany, obezwładniający. Zwłaszcza, że nie jest wynikiem choroby, wypadku, starości. Maria Stuart mogła by jeszcze cieszyć się w najlepsze życiem. I Maria, żywy trup, w takim stanie właśnie jest na początku. Przerażona, zaprzeczająca wszystkiemu i pragnąca żyć nadal. Jeszcze wspomina swoją urodę, miłości, władzę, rangę- panowanie nad życiem swoim i innych. Teraz jest już po wszystkim. Niepodobna do siebie z przeszłości -stara, wyniszczona fizycznie i duchowo, zapuszczona, zaniedbana, w obleczeniu całkowitego upadku i opuszczenia przez świat i ludzi jest w klatce więzienia i własnej niemożności.  A jednak przechodzi metamorfozę. Gdy się modli. Gdy myśli o swym przeszłym życiu królowej, gdy majaczy, że zostanie świętą męczennicą. A grupka życiowych niedobitków pomaga jej przywrócić pozory godności. Kat /śmierć czeka jak punkt stały w życiu i czasie. Obnażony, nie mający nic do ukrycia, bezpośredni i szczery. Witalny, spokojny, pewny. Opoka, przyjaciel prawie, mroczny przedmiot pożądania. Bo przecież ten stan degradacji, upokorzenia Marii trwa od tak dawna. Nie umarła więc musi być zgładzona. Maria na pewno o tym wie, że ten moment mógł nadejść. Jej wola jest już stępiona latami bezowocnego wyczekiwania i walki. Śmierć przyniesie kres upokorzeniu i zakończy ból. Daje szansę na nieśmiertelność, choć to tylko płonna nadzieja, marna pociecha, ostatni akord dumy. Tak bardzo chce jeszcze żyć, chwyta się najmniejszej szansy. Wola życia jej nie opuszcza. Pisze listy do tylu  ważnych dla niej i świata osób, rozdaje resztki swoich kosztowności. Choć to ruchy puste, bez znaczenia, bez szans na odwrócenie złego losu.

Jak to jest wiedzieć, że to już ostateczny koniec i nie ma odwrotu? Gdy nie ma ucieczki, szansy, nadziei. Jak to jest? W teatrze obserwujemy ten stan po obróceniu człowieka w nicość, jeszcze za życia starcie na proch, kimkolwiek by nie był. W procesie brutalnego unieważnienia. Sprowadzenia go wyłącznie do fizjologii. Zbędnego społecznie balastu. Ale tak, by o ty upadku dokładnie wiedział. Doświadczał go, przeżywał i cierpiał. Ze świadomością i pamięcią kim był, kim jest nadal, kim mógłby być. Gdy pozostaje już tylko przeżycie tego okrucieństwa. Przyzwolenie na nie.

Biel, czerwień, czerń. Królowa w zbrukanej bieli, w jej wspomnieniu w bieli nieskazitelnej, oblekana w krwistą więzienną czerwień i dostojną śmiertelną czerń to trzy kroki oswajania śmierci. Droga przez życie poprzez ogień tlącej się jeszcze woli walki w upokorzeniu, degradacji i samotności ku otchłani niebytu. Wokół niej taniec upodlenia i gnębienia mający złamać hart ducha, ubezwłasnowolnić duszę i ciało, zniszczyć mentalnie. Taniec śmierci, kolejne epizody nikczemności życia i ludzi. Teraźniejszość mieszająca się z przeszłością. Królowa katoliczka mordująca własnego męża. Święta uzurpatorka ze zbrodnią, podłością i zdradą w życiorysie. Szalony strzęp człowieka obleczony w pozór dostojeństwa, godności, spokoju i opanowania.  Jakaś niekonsekwencja, fałsz. Splątanie. W tonacji wynaturzenia Hieronima Boscha. W nastroju pieśni i dworskim tańcu. W karykaturze wykonania. Umowności gestu. Grymasie twarzy Mary Kuleszy. Skrócie scenicznym. Diabolicznych figurach psów, jedynych przyjaciół, jak twierdzi królowa. Nie ma wątpliwości, że jesteśmy na samym dnie, zanurzeni w banał i mizerię prozy życia u kresu wszystkiego. Taka to historia gdzie nie ma nadziei a możliwe jest tylko zachowanie pozorów. Władzy, świetności, piękna, godności. Koniec nie ma koloru optymizmu. Obraz jest wystudiowanym fałszem. Doskonałym kłamstwem. Łączy się z tym, co nieprzeniknione, tajemnicze, ostateczne.

Spektakl.  Ciekawy, przyzwoicie wyreżyserowany , o silnym działaniu plastycznym z wyrazistymi rolami. Bardzo dobrze, równo zagrany. Przemyślany i konsekwentnie poprowadzony. Brawo Agata Kulesza! Brawo Agata Duda-Gracz!

A jednak całokształt pozbawia widza przeżycia dramatu w wymiarze uniwersalnym. Tak, by poczuł jego działanie osobiście. Wszystko jest jakby na miejscu i w zrozumiałym kształcie ale pokazane z dystansem. Nie ma wstrząsu. Elektryzującej emocji. Przejęcia losem królowej winnej swojego upadku czy zwykłego człowieka w trybach historii, w niej uwikłania i zależności, który doświadcza ekstremalnych stanów świadomości swojej podłej kondycji. A dramat niesie taki ładunek. W tym wypadku tylko potencjalnie. Drażni zbytnie wyeksponowanie roli Niemca, pomocnika kata, dziecka prawie. Jego wynaturzona figura, bełkot, mord, co prawda podkreśla jak wszystko inne/muzyka, śpiew, makijaż, kostiumy/ karykaturalność i rodzajowość obrazu, osobliwości scenicznych, postaci ale zbyt często nie buduje a rozbija napięcie. Kat z toporem jak kosą śmierci jest doskonały, fantastyczny, wspaniale kontrapunktuje, sprowadza do rzeczywistości.

Właściwie po co nam taki spektakl?  Co współczesnego niesie, jakie przeżycia oferuje? Obserwację sprawności reżyserskiej, kunsztu aktorskiego, doskonałej symbiozy plastyczności krajobrazu scenicznego z wewnętrznym światem . I prawdę, że ból odchodzenia i sam moment śmierci każdy przeżywa samotnie, opuszczony przez świat cały, mimo że nas otacza, dusi, uwiera, to przecież wdziera się do jaźni i ciągle podsyca pragnienie życia. I wiarę, i nadzieję na ratunek. Człowiek sam musi z niego zrezygnować i zapanować winien nad swoimi emocjami. A więc przychodzi chwila rezygnacji z walki, by można było przyzwolić sobie na odejście. Najlepiej w spokoju. I jest to ostatnia mobilizacja wszystkich sił, jakie jeszcze zostały, by przynajmniej na zewnątrz okazać opanowanie, w przypadku Mary Stuart wystawione na żer tłuszczy karmiącej się nadzieją przeżycia sensacji, by nie dać satysfakcji królowej Elżbiecie cieszącej się upadkiem bezsilnej ofiary a przede wszystkim tym, że ma w końcu problem Mary Stuart z głowy. Najpierw siostrę zneutralizowała, pozbawiła wszystkiego. Spowodowała, że świat o niej zapomniał i nie chciał się o wojującą katoliczkę upomnieć, by już całkowicie bezbronną, pozbawioną znaczenia i sił, królewskim wyrokiem ściąć na szafocie. Ale to już inna historia.


MARY STUART Wolfgang Hildesheimer
przekład: Dorota Sajewska
reżyseria i scenografia: Agata Duda-Gracz
ruch sceniczny: Tomasz Wesołowski
muzyka: Maja Kleszcz, Wojciech Krzak
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
asystentki reżysera: Agata Schweiger, Dagmara Olewińska

Obsada : Agata Kulesza, Paulina Gałązka, Przemysław Bluszcz, Wojciech Brzeziński, Grzegorz Damięcki, Bartłomiej Nowosielski, Tomasz Schuchardt.

Premiera spektaklu 16 maja 2015.
http://www.polsatnews.pl/wideo-program/wysokie-c-mary-stuart-w-teatrze-ateneum_6353936/
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/202572.html?josso_assertion_id=F3F73DE7ED91D77B
www.e-teatr.pl/pl/artykuly/202593.html
http://www.aict.art.pl/loia-mainmenu-71/3651-strojenie-do-mierci
http://www.teatr-pismo.pl/po-premierze/1193/ostatnia_noc_mary_stuart/

środa, 10 czerwca 2015

ZUZANNA I STARCY MĄDZIK WROCŁAWSKI TEATR PANTOMIMY


Jak opisać słowami, co się słów wyrzeka? Otula nas w ciemność a samo z niej wynurza jakby wydobyte z niebytu. Ledwie wyczuwalne, widoczne, uchwytne. Przeczucie, wrażenie, intuicja. Obraz bez konturów, kantów, z jądra ciemności. Ku prawdzie skierowany, jej pięknu, wieloznaczności. Jest w tym czułość, zachwyt i zdumienie. Nad złożoną naturą człowieka, nieprzeniknioną, z jego potrzebami, pożądaniem, instynktem życia. Pragnącym miłości, osiągania celów niemożliwych do zdobycia, sięgania po ideały jakie by nie były. Jako przejaw żywotności ducha mimo uwiądu ciała. Witalności myśli, wyostrzenia zmysłów, które zdają się być nieokiełznane żadnym zakazem, ograniczeniem, prawem. Wspomagane wolną wolą grzesznego sięgania po świętość.

Historia Zuzanny z Księgi Daniela, estetyka Caravaggia, Georgesa de la Toura, fascynacja światłem Rembrandta, powietrzem i przestrzenią Vermeera, muzyka Kaczmarka tworzą Mądzikową symboliczną wizję o treściach metafizycznych. Prowokują wyostrzenie wszystkich zmysłów dla kontemplacji ruchomej ekspresji malarskiej. Ta działa jak marzenie senne lub halucynacja. Magia. Bo wszystko jest nieostre, niewyraziste, niejednoznaczne. Ruchy zwolnione, dyskretne, subtelne ale precyzyjne. Oniryczne. Światło jak oko boga wybiera tylko te fragmenty ciała, szczegółu, maluje znaczenia nasyceniem koloru, komponuje głębię i zbliżenie-wnika i odkrywa duszę człowieka, jaka jest naprawdę. Świat fizycznego ograniczenia płynnie rozszerza o to, co podswiadome, intuicyjne, pierwotne. I potrafi w ten sposób poprzez czucie, nie umysł, rozumieć pozawerbalnie, jakby u źródła; czystego, nieskalanego grzechem zbędnych śmieci, szumów, słownych kłamstw i zwodów, matactw. 

Dotykamy zmysłami ruchomego obrazu. Wysublimowanego, wymuskanego, urzekającego. Obrazu o wiecznej tęskocie za pięknem, doskonałością, cudowną młodością, życiem wiecznym poprzez fascynację kobietą i jej urodą. Dowiadczamy wizualizacji pogoni za władzą nad tym, co niemożliwe. Widzimy pożądanie zakazanego owocu, otumanienie pragnieniem nieosiągalnego. Żądzę posiadania. Próbę zdobycia władzy nad cudzym życiem poprzez pozbawione rozsądku klony starców, ślepo biegnące za namietnościami w zatracenie. To podążaniem stóp mężczyzn za stopami dziewczyny rozpoczyna się seans. Uruchamia magię sztuki. Ale ideał się oddala, unosi ponad. Na szczyt, który jest poza zasięgiem, obleczony symbolicznie czerwoną suknią żądzy. Lubieżnik może tylko po kres dni śnić, marzyć, wić się w ograniczającym jak sam grób niespełnieniu. Każdy za siebie. Za karę. Bo taki los. Taki wybór. Nie, taka natura ludzka.



Leszek Mądzik, jak sam stwierdził przed spektaklem, dojrzewał do milczenia na scenie, jak inni dojrzewają do elokwencji. Bo, jak twierdzi artysta tworzący spektakle autorskie, słowa zagłuszają, co naprawdę czujemy doświadczając prawdy. Tak, to szczerość i prawda przez niego ujęta w formę daje największą szansę na kontakt z widzem. Rzeźbiąc światłem w ciemności sięga po głębię filozoficzną. Bada granice między jednym a drugim. Światłem wyodrębnia, co ważne, istotne, piękne. Ciemność jest przestrzenią, która ukrywa, jest kontrastem, niepokojącym tłem dla jasności tego, co po odrzuceniu wszystkiego, co fałszywe, powtarzane, dekoracyjne, zbędne zostaje. To z ciemności wyłania się istota rzeczy w ubogiej, prostej, lapidarnej formie dla skondensowanej,wieloznacznej treści, która ma nie pozwolić widzowi na obojętność. Ma nie zwodzić widza. Ale w istocie to wyzwolone napięcie dramaturgiczne go uwodzi. Bo ten ruchomy obraz jest piękny. Symboliczny. Niejednoznaczny. Ma czar. Klimat dotykania zjawisk niezwykłych. Plastycznie doskonałych. Wspaniale łączy się z muzyką. I pozostaje z widzem na zawsze, bo w istocie wyraża prawdę uniwersalną o człowieku a więc i o nim samym. Tak, to było piękne, fascynujące przeżycie. 


ZUZANNA I STARCY                                                                                                       
scenariusz, reżyseria, scenografia i kostiumy: Leszek Mądzik
muzyka: Jan A. P. Kaczmarek
obsada: Izabela CześniewiczAgnieszka DziewaAneta PiorunArtur BorkowskiMateusz KowalskiRadomir PiorunKrzysztof RoszkoMariusz SikorskiKrzysztof Szczepańczyk

premiera: 19 kwietnia 2013

zdj. Magdalena Franczuk/mat. teatru




czwartek, 4 czerwca 2015

LALKA. NAJLEPSZE PRZED NAMI FARUGA TEATR POWSZECHNY



LALKA.Najlepsze przed nami według Bolesława Prusa w reżyserii Wojciecha Farugi to spektakl postdramatyczny dla tych widzów, którzy lubią niebanalną, trudną  przygodę teatralną. Z przepisanym tekstem powieści, z bohaterami, którzy odsłaniają nam to, co niekoniecznie powiedział o nich w swej powieści pisarz. To jest teatr dla każdego odważnie, samodzielnie myślącego widza, nie bojącego się ryzyka w kontakcie ze sztuką. 

Chcecie wierzcie, chcecie nie wierzcie ale mnie się ten spektakl podoba. Nie to, że wszystko jest idealnie, zgrabnie zszyte a trafione w punkt sceny i interpretacje rekompensują wpadki, wyciszają zgrzyty scenograficzne, zapożyczenia że ha, ha. Mnie się podoba taki teatr. Tętniący życiem, nieoczywisty. Zaskakujący. Wymagający. Wychodzący ze starej ramy. W którym trzeba gmerać, szukać, kombinować, myśleć. I nie wszystko jest w nim jasne, przejrzyste, linearne.  Z dodanym koniecznie komentarzem, opracowaną wykładnią, załączoną interpretacją, że ho, ho. Lubię tę chropowatość, niedoskonałość, ułomność. Pęknięcia, przesunięcia, skoki w bok  tej teatralnej kreacji zaskoczenia. W tym zmaganiu się z materią sztuki. W tym zastanawianiu się, co twórcy mieli na myśli. I czy im się udało. Ajaj!!!

Bo LALKA Bolesława Prusa to klasyka, w dodatku lektura bardzo obowiązkowa. Przez to często znienawidzona. Systemowo, metodycznie, przymusowo przerabiana w szkole. Przenicowana. Rozkładana na części, ze sztywnymi, schematycznymi postaciami archetypami, rozpoznanymi motywacjami i narzucanymi obowiazującymi interpretacjami. Gdyby tak LALKA w teatrze była wystawiona po bożemu ze znaną wszystkim kanoniczną odsłoną absolutnie wierna powieści i temu, co autor miał na pewno na myśli, to nie byloby już co z nią robić, a spotkanie ze spektaklem przerodziłoby się tylko w obcowanie z nudną, przewidywalną, może nawet estetyczie zadawalającą pozycją rozrywkową z pretensjami do czegoś więcej. Wystarczyłoby być na widowni i cmokać z zadowolenia, że to co na scenie, to i w powieści i w naszej głowie. Mniam, mniam. Jak dobrze, jak bezpiecznie, jak spokojnie. A tu na scenie szast prast myk, zmiana, psikus posdramatyczny. Jakieś nieznane schody interpretacyjne, dyskomfort estetyczny, przedstawienie na inne tory myślenie przestawiające. W rozszerzonym labiryncie akcentów i znaczeń, który wykorzystuje stare w nowym kontekście. W rozpoznawalnej strukturze funduje współczesną obróbkę tekstową, przepisanie, dekonstrukcję i budowę pogłębionych, choć przecież znanych do bólu postaci. Jedne się zmieniły, inne rozwinęły, niektóre przedefiniowały. A więc nie jest to adaptacja prosta i łatwa. A zamiast z góry oczekiwanego zadowolenia, grzecznego podążania za znanymi wątkami, uzgadniania protokołu zgodności charakterystyk postaci/w powieści i tych scenicznych/ otrzymujemy łamigłówkę, rebus, poszukiwanie w spektaklu nowych sensów, znaczeń, tropów. Tak skonstruowany spektakl zmusza widza do większego zaangażowania, aktywności, wykonania dodatkowej pracy. Porównywania, przewartościowywania tego, co się zna z tym, co dopiero poprzez spektakl poznaje. Schematy nie pasują, klisze się nie nakładają. Na nowo trzeba składać sceniczne puzzle. Myśleć, myśleć, myśleć. Zastanawiać się czy działa czy nie działa. Gra czy nie gra nam w głowie i w duszy.

Teatr nie ma obowiązku kompatybilnie łączyć się z powieścią, z dramatem. Ma prawo iść swoją drogą. Problem tylko w tym, czy to, co proponuje jest ekwiwalentem dokonanych zmian. Czy jest konsekwentne, spójne, sensowne. Ma uzasadnienie. Czy nas zainteresuje, porwie, zauroczy. Bo nauczeni jesteśmy, by wszystko pasowało do siebie, wywoływało oczekiwane wrażenia, wyzwalało oczywiste emocje, doprowadzało do znanych puent. Tego właśnie chcemy. Ale tak nie musi być, nie musi. Choć upieramy się, że chcielibyśmy dokładnie wiedzieć, znać odpowiedzi na wszystkie pytania  po co i dlaczego. Dążymy do tego za wszelka cenę. Chcielibyśmy pójść grzecznie za lekturą, od początku poprzez kulminację do końca. Jak nas nauczono. A tu spektakl proponuje nieoczekiwane rozwinięcia. Trzeba się przeprogramować. Otworzyć. Zakasać rękawy. Do roboty zabrać. I zanurzyć w akcji powieści na nowo przez teatr ukształtowanej.

Lalka,  bezwolnie posłuszna zabawka. Rzecz, przedmiot, obiekt, istnienie. Uległa, poddająca się woli moderatora, który jest demiurgiem, sam ją tylko określa, nadaje jej życie, kształtuje charakter. Puszcza w ruch, jak bączka. Bierze w posiadanie. Bawi się. Osiąga cele. Lalka, zabawka upragniona przez dzieci, dziewczynki. Które ćwiczą się w przysposabianiu do dorosłego życia. Nasłuchują, co świat od nich potrzebuje, żąda, wymaga. Przystosowują się do jego rytmu, tempa i poziomu. Wchodzą w rolę. Są to role narzucone, wymagane, oczekiwane, akceptowane. Mężczyźni też są lalkami. Używają kobiet lalek, lubią się nimi bawić. Kształtują je dla siebie. Wypełniają swoimi projekcjami, potrzebami, oczekiwaniami, fantazjami. Tresują. Uzależniają. System- sutener opresji i przemocy -na to przyzwala, pomaga, przygotowuje. Konsekwentnie wymusza odgrywanie ról matki, żony, kochanki, prostytutki. Z człowieka czyni zabawkę. Kobiety i mężczyźni pozwalają się uprzedmiotowić.  Gdy są słabi, nie mają wyjścia. Charakteru. Rozumu. Siły przebicia. PIENIĘDZY.

Wokulskiego poznajemy w sektaklu w momencie gdy ma pełne instrumentarium, by dostać w życiu to, co chce, na co zasługuje, co mu się należy. To ważne, bo z punktu widzenia zwycięzcy obserwujemy i oceniamy całe jego dotychczasowe życie ale też życie i kondycję tych, których w przeszłości i teraz, po powrocie z wojny, spotyka. Z którymi w ważny dla niego sposób był i jest związany.  Narracja nie jest linearna, przejrzysta, oczywista a splątana. Jak to w życiu bywa. Z czasem porządkujemy akcję a z powieści wiemy, że najpierw poddał się rzeczywistości w jakiej żył. Poznawał reguły gry. Zasady, które pozwalają przejąć inicjatywę, zdobyć i utrzymać władzę. Decydować o swoim życiu poprzez decydowanie o życiu innych ludzi. Z natury nie jest jak Rzecki lalką podporządkowaną, szukającą spokoju, pracy na warunkach innych. Wokulski najpierw przez małżenstwo, potem na wojnie-wiemy, że niekoniecznie w czysty sposób- krok po kroku staje się tym, który ma wpływ. To pieniądze i oczywiście ciężka praca oraz predyspozycje do podejmowania ryzyka, stawiania na jedną kartę całego majątku dzień po dniu, są środkiem osiągnięcia celu. Za cenę, której wysokość on tylko zna. Nie jest niska. Drugie małżeństwo, tym razem z Łęcką, miało mu umozliwić awans społeczny. Być kolejnym krokiem w karierze. Kochał ale nie był kochany. Choć mógłby być. Z jednej strony jest przykładem drapieżnego kapitalisty, z drugiej nieporadnego emocjonalnie chłopca, romantyka. Mentalnie jest zdobywcą, wojownikiem uczuciowo niedojrzałym, nieporadnym. Ale skutecznym manipulatorem. Gdy dojrzewa wie, że za wszystko trzeba zapłacić. Nie ma nic za darmo.Wszystko ma swoją cenę.  Każda decyzja, wybór, działanie. Lub jego brak. Niemożność. A rozczarowanie, poczucie porażki, niespełnienia jest naturalną konsekwencją walki o swoje miejsce w świecie. Stanowi o smaku zwycięstwa. Jest w pakiecie prawdy o życiu i wartości człowieka.Wokulski potrafi kupić szczęście innym, sobie nie potrafi. Pragnie tak bardzo, że traci umiar, rozeznanie i nie umie obrócić tego, kim jest, co zdobył, do czego doszedł, na swoją korzyść.

To spektakl o nas. Jesteśmy jak Wokulski, dojrzali od samego początku, opanowani, pozbawieni złudzeń, znający ludzi i życie, system nas definiujący, jakby okrzepli w postawie eksperymentatora w życiu swoim i innych ludzi. Wokulski ciągle obserwował, prowokował doświadczanie siebie i innych w poznawaniu i wytyczaniu granic, przekraczaniu ich. To bolesne, okrutne, brutalne postępowanie. Chłodne, bezlitosne, z dystansem. Z jednej strony bada wszystko otwartym umysłem zapalonego naukowca ale podsumowuje z bezwzglednością zimnego hazardzisty. To powoduje, ze spektakl jest ciągłą symulacją postaw, wyborów, decyzji i wiwisekcją ich konsekwencji. Dlatego słyszymy od początku, choć o tym dobrze wiemy, że jest to przedstawienie. Przedstawienie, przećwiczenie, sprawdzenie, właśnie symulacja. Propozycja, możliwy, bo nie wykluczony stan rzeczy, bieg wydarzeń, zmienna pojemność charakterystyk postaci. Izabela jest lalką współczesnej generacji. Świadoma swej sytuacji, doświadczona, nauczona przez życie walki, pokory, konieczności przystosowania się. Potrafi być gorzka, ironiczna, sarkastyczna, bezpośrednia, jasno stawiająca sprawy. Zdystansowana. Bezwolna wobec losu ale oddająca cios za cios. To lalka z krwi i kości. Model z powieści mocno zmodernizowany. W której cierpienie i niezgoda na konieczność zachowań wymuszonych przez normy społeczne, towarzyskie budzi sprzeciw.

 Kobiety w ogóle w tym spektaklu są bardzo ciekawe. Jak Ochocki Adamczyk jako wyemancypowana pani naukowiec. Kobieta jest lepiona na obraz i podobieństwo mężczyzny/poziom intelektualny, zamiary,  plany, aspiracje/, ale nie podporządkowuje się bezmyślnie, ślepo. Ma oczy szeroko otwarte, drapieżny apetyt na życie, realizację swoich własnych celów, potrzeb. Jest bytem świadomym, pełnokrwistym choć nie do końca samostanowiącym. Nie czeka. Walczy, podejmuje wyzwania. To nie podgatunek człowieka. Niewolnik. Kobieta tu brzmi dumnie. Choćby w swoim buncie, świadomości, sprzeciwie, samodzielnym wyborze i wypowiadaniu zdania, realizacji pragnień. Traktowania siebie i innych poważnie. Otwarcie mówi prawdę, również o swoich uczuciach. Gdy trzeba z dystansem, gdy trzeba drapieżnie.

Spektakl wyzwala kobiety z Prusa narracji uprzedmiotowiającej je w czystej formie. Gdy są pustymi, bezwolnymi marionetkami w rękach patriarchatu. Nadaje im rysy tragiczne, ludzkie, męskie. Stają się nie tylko mrocznym przedmiotem pożądania ale równoprawnym partnerem mężczyzn. Choć startują z poziomu znacznie niższych możliwości. Ale kto jak kto, Wokulski to doskonale rozumie. On też walczył przez całe życie o wszystko. Nie przebierając w środkach. Idąc na całość. Bez sentymentów, wyrzutów sumienia. Biegł za światem. Karierą, awansem, miłością. Galopował.

Twórcy spektaklu ośmielają widzów do samodzielnych eksperymentów na dziele doskonałym. Nie uznają świętosci. Proponują wariacje na temat. Zrywają z pokorą, uniżonością w stosunku do klasyki. Otwierają prowokacyjnie, co juz wydawać by się mogło na wieki wieków zamknięte, skostniałe, zapszeszłe. Wchodzą w dyskurs. A że iskry lecą, krytycy się burzą? To stara śpiewka, że reżyser nie istnieje, zapożycza, pomysły kopiuje, akorzy w koncepcji się gubią i kierują własnym instynktem i doświadczeniem, a wszystko wydumane niemożliwie. W dodatku kanony interpretacyjne spektakl podważa, nadbudowa jest współczesna, a właściwie za współczesna i na wyrost. I wystarczyłoby tylko zawierzyć pisarzowi, jego oglądowi miasta i w nim życia. Niech więc ortodoksi wracają do książki, filmu, serialu,wspomnień ze szkoły, wykladni. Kanonu.

Gubimy się, my widzowie, może i aktorzy się gubią nie grając zbyt przekonująco. Ale, kto nie szuka, nie błądzi. A spektakl nas wyzwala. Tworzy piękne sceny, nowy porządek. Uczy zuchwałości, eksperymentu. Uwalnia od zakazu nietykania raz sformułowanej myśli, pogladu, wykładni. Zachęca do stawiania w wątpliwość świętości, poszerzania pola widzenia. Byśmy nie stawali się lalkami, marionetkami /na przykład w rękach krytyków, nauczycieli, tych, którzy z racji zajmowanej pozycji, tytułu zawsze wiedzą lepiej/. Przedmiotami z zaprogramowanym na stałe myśleniem.

I choć w życiu za wszystko trzeba płacić prędzej czy później, nie bójmy się eksperymentu w obszarze sztuki. Ta jest szczodra, a wysokość ceny rekompensuje wartość przygody z wyobraźnią, wolnością ekspresji uczuć, emocji, marzeń. Powodzenia. Nie rezygnujmy z przygody w teatrze. Najlepsze przed nami.


Lalka.Najlepsze przed nami według Bolesława Prusa

reżyseria - Wojciech Faruga
scenariusz sceniczny - Wojciech Faruga / Paweł Sztarbowski
scenografia, kostiumy, reżyseria światła - Agata Skwarczyńska
dramaturgia - Paweł Sztarbowski
muzyka - Joanna Halszka Sokołowska / z zespołu Der Father
asystent reżysera - Damian Kwiatkowski

obsada:  Karolina Adamczyk, Aleksandra Bożek, Maria Robaszkiewicz, Anita Sokołowska, Joanna Halszka Sokołowska, Julia Wyszyńska, Jacek Beler, Marcin Czarnik, Michał Jarmicki, Piotr Ligenza, Michał Tokaj


zdjęcie: Magda Hueckel