sobota, 28 listopada 2015

KLASYKA ŻYWA 2015 NAGRODY

Jury Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa" w składzie: Beata Guczalska, Tomasz Kubikowski, Artur Daniel Liskowacki, Małgorzata SikorskaMiszczuk, Jacek Sieradzki (przewodniczący), Wanda Świątkowska po obejrzeniu 83 przedstawień konkursowych przyznało:

Nagrodę Główną im. Wojciecha Bogusławskiego (150 tys zł.) Teatrowi Polskiemu we Wrocławiu za spektakl „Dziady. Części I, II, IV i wiersz Upiór" oraz za spektakl „Dziadów część III" Adama Mickiewicza,

II Nagrodę Konkursu będącą jednocześnie Nagrodą Specjalną im. Stanisława Hebanowskiego za najciekawsze odkrycie repertuarowe (100 tys. zł.) Teatrowi im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy za spektakl „Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody" Adolfa Nowaczyńskiego,

III Nagrodę Konkursu (50 tys. zł.) Teatrowi im. Ludwika Solskiego w Tarnowie za spektakl „Grażyna" Adama Mickiewicza.

Ponadto jury pragnie z satysfakcją odnotować istotną i cenną obecność wielu pozycji polskiej literatury klasycznej w programach artystycznych Teatru Wybrzeże w Gdańsku i Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy.

Jury przyznało dwie nagrody specjalne po 20 tys. złotych Miejskiemu Teatrowi Miniatura w Gdańsku za spektakl „Remus" Aleksandra Majkowskiego i Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie (w koprodukcji z Zamkiem Cieszyn) za spektakl „Powsinogi beskidzkie" Emila Zegadłowicza. Obydwie inscenizacje mało znanych lub zapomnianych tekstów klasycznych odznaczają się niezwykłymi walorami integracyjnymi dla społeczności Kaszub i Śląska Cieszyńskiego.

Jury przyznało następujące nagrody i wyróżnienia indywidualne:

A
W dziedzinie prac dramaturgicznych
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Robertowi Urbańskiemu za opracowanie dramaturgiczne spektaklu „Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody" Adolfa Nowaczyńskiego w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł. Jakubowi Roszkowskiemu i Adamowi Nalepie za adaptację „Faraona" Bolesława Prusa w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł. Natalii Korczakowskiej i Wojtkowi ZrałkowiKossakowskiemu za adaptację „Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

B
W dziedzinie reżyserii
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Michałowi Zadarze za „Dziady. Części I, II, IV i wiersz Upiór" oraz za spektakl „Dziadów część III" Adama Mickiewicza w Teatrze Polskim we Wrocławiu,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł. Radosławowi Rychcikowi za „Grażynę" Adama Mickiewicza w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł. Małgorzacie Bogajewskiej za „Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł. Dagmarze Żabskiej za „Króla Maciusia I" Janusza Korczaka w Teatrze Figur Kraków,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł. Lenie Frankiewicz za „Plastusiowy pamiętnik" Marii Kownackiej w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Anecie Groszyńskiej za „Lalkę" Bolesława Prusa w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej,
Wyróżnienie za debiut w wysokości 4 tys. zł. Jakubowi Falkowskiemu za spektakl „Stara kobieta wysiaduje" w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

C
W dziedzinie scenografii
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Annie Met za „Bramy raju" Jerzego Andrzejewskiego we Wrocławskim Teatrze Współczesnym im. Edmunda Wiercińskiego i „Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł Mirkowi Kaczmarkowi za „Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy.

D
W dziedzinie muzyki
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Jackowi Wierzchowskiemu za „Akropolis" Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Współczesnym w Szczecinie,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Karolowi Nepelskiemu za spektakl „Król" Juliusza Słowackiego w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Tomaszowi Krzyżanowskiemu za spektakl „Król Maciuś I" Janusza Korczaka w Teatrze Figur Kraków,

E.
W dziedzinie choreografii
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Witoldowi Jurewiczowi za spektakl „Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody" Adolfa Nowaczyńskiego w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy.

F.
W dziedzinie aktorstwa
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Barbarze Wysockiej za rolę Idalii w „Fantazym" Juliusza Słowackiego w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł Magdalenie Łaskiej za rolę Plastusia w „Plastusiowym pamiętniku" Marii Kownackiej i za rolę Chochoła w „Weselu" Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł Gabrieli Muskale za rolę Żony w „Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Matyldzie Baczyńskiej za monodram „Król" Juliusza Słowackiego w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Joannie Droździe za rolę Racheli w „Weselu" Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy.
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Marcie Smuk za rolę Dziudziulińskiej w „Klubie kawalerów" Michała Bałuckiego w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni,
Nagrodę w wysokości 10 tys. zł. Bartoszowi Porczykowi za rolę Gustawa-Konrada
w „Dziadach" Adama Mickiewicza w Teatrze Polskim we Wrocławiu,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł Samborowi Czarnocie za rolę Fedyckiego w „Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi,
Nagrodę w wysokości 7 tys. zł Ireneuszowi Czopowi za rolę Króla Ignacego w spektaklu „Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Grzegorzowi Artmanowi za rolę w „Samuelu Zborowskim" Juliusza Słowackiego Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Tomaszowi Nosinskiemu za rolę Guślarza (Jokera) w „Dziadach" Adama Mickiewicza w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Pawłowi Wolakowi za rolę Kniazia Szujskiego w spektaklu „Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody" Adolfa Nowaczyńskiego w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy,
Wyróżnienie w wysokości 4 tys. zł. Wojciechowi Ziemiańskiemu za rolę Stanisława Augusta w „Termopilach polskich" Tadeusza Micińskiego i za rolę Kaprala w „Dziadach części III" Adama Mickiewicza w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Ponadto Jury zdecydowało również o rekomendacjach do Ogólnopolskich Konfrontacji Teatralnych „Klasyka Polska" w Opolu w 2016 roku:

„Car Samozwaniec, czyli polskie na Moskwie gody" (Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy)
„Faraon" (Teatr Wybrzeże w Gdańsku)
„Grażyna" (Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie)
„Ich czworo" (Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi)
„Plastusiowy pamiętnik" (Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy)
„Przedwiośnie" (Teatr Wybrzeże w Gdańsku)
„Remus" (Miejski Teatr Miniatura w Gdańsku)
„Samuel Zborowski" (Teatr Polski w Bydgoszczy / Fundacja sztuka.idea)
„Fantazy" ( Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie)


(-)
Materiał organizatora
28 listopada 2015

poniedziałek, 23 listopada 2015

LOSER TEATR POWSZECHNY

Teatr Powszechny w Warszawie jest społecznie, politycznie zaangażowany. Poprzez spektakle, które tworzą cykl KRZYCZCIE, zwraca się tematem i przesłaniem do widzów,  by nie byli obojętni, tchórzliwi, zastraszeni. By mieli odwagę, wolę, siłę walczyć o wartości, które uważają za ważne. Wolność, równość, braterstwo upominają się o czyn. Zagrożenia są realne.

Spektakl KRZYCZCIE,CHINY! Pawła Łysaka jest zdecydowanym krokiem w  kierunku naruszenia świętego spokoju i bezpiecznego dystansu widza, który z biernego obserwatora poprzez działania sceniczne jest prowokowany do zastanowienia się, przewartościowania, działania. Ma poczuć wstyd, winę, upokorzenie, by poprzez doświadczenie oddziałujące bezpośrednio na sferę emocjonalno- uczuciową dokonał się w nim akt skruchy, mocne postanowienie poprawy i  właściwe decydowanie w sprawach wyzysku, przemocy, niesprawiedliwości społecznej, imigrantów. Spektakl wybija rasę białą z błogostanu poczucia bezpieczeństwa. Kwestionuje jej wyższość mniejszości wobec niższości większości. Nie wystarczy wiedzieć jak należy postępować. Trzeba działać. Angażować się. Teatr zagrzewa do walki. Aktywności.

Spektakl LOSER Arpada Schillinga z Węgier ilustruje, jak zaniechanie walki, brak działania dla zachowania niezależności, wolności skutkuje jej całkowitą utratą, niszczy w konsekwencji możliwości niezależnego funkcjonowania, również teatrów politycznych. Na samym wstępie Schilling stojąc obok gipsowego popiersia Marksa, opowiada o sobie, swoim teatrze, sytuacji społeczno-politycznej na Węgrzech, które ograniczają wolność i autonomię artysty, pozbawiają środków finansowych teatry krytyczne. Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Schilling reżyseruje za granicą, by móc tworzyć swoje zaangażowane spektakle. Okazuje się bowiem, że demokratyczne wybory i zdecydowane, sztywne obranie priorytetu konserwatywnych wartości chrześcijańsko- narodowych doprowadziło do  kuriozalnych zmian w konstytucji, programie edukacji, nietolerancji wobec mniejszości seksualnych, praw kobiet, ograniczenia wolności słowa, niezależnej, krytycznej ekspresji artystycznej. W nowej, zakamuflowanej formie powraca centralny system sprawowania władzy, nowe wcielenie, tym razem w ramach działania systemu demokratycznego, totalitaryzmu.

Na znak sprzeciwu, buntu, protestu-dojmującego poczucia bezsilności wobec niszczenia indywidualizmu, nadziei, woli- artysta obnaża się oświadczając: „I am a monument of the shame of hungary people” i prosi publiczność o to, by na jego ciele czarnym flamastrem wyraziła, co czuje. Kilka osób z widowni zareagowało i napisało "Wytrzymaj", "Nie poddawaj się", "Jesteśmy z Tobą". Po tym dramatycznym akcie reakcji na akcje prawicowej partii Fidesz i jej przywódcy Victora Orbana w kolejnych scenach dowiadujemy się, jak żona aktorka reaguje na działania męża artysty, jak toczy się życie rodzinne, biznesowe, artystyczne. Obserwujemy, jak artysta musi się dostosować do obowiązujących norm, zasad, oczekiwań, by przetrwać. Jak krok po kroku bezboleśnie, łatwo rezygnuje z siebie, staje się loserem- nieudacznikiem, gotowym przyjąć każde poniżenie, żeby wrócić do łask władzy- a jeśli nie, jaką cenę za to płaci. Jak przetrwać w tak wrogich artyście warunkach?   Kiedy oczekuje się od niego poprawności politycznej, wymaga bezwzględnego podporządkowania. Nie jest lekko. W kraju można zostać oportunistą jak czynią to elity intelektualne, artystyczne. Za granicą należy wyprodukować spektakle pod zapotrzebowanie lokalne/nagość, zespół muzyczny na scenie, muzyka pop, tematy o wykluczonych: gejach, Żydach, imigrantach/.  Jak postępować, co robić, jak i co tworzyć ma dotychczasowy prekursor nowych form artystycznej ekspresji, prowokator, eksperymentator, aktywista, autor nagradzanych spektakli, projektów edukacyjnych? Jak ma zachować swoją tożsamość artysty niczym nieskrępowanego, rozwijającego siebie i teatr Krétakör , który stworzył i nadal prowadzi?

Ten spektakl jest odpowiedzią. Odważną, dowcipną, lekką. Wolną, niezależną, krytyczną. Ale mocną autentyzmem emocji, prawdą faktów. Performatywną. Poprzez akt buntu- spowodowany osobistym doświadczeniem i bezpośrednią obserwacją- dotyka publiczność, jest artysty osobistą relacją obnażającą siebie, relacje społeczne, warunki polityczne, kondycję sztuki węgierskiej w warunkach nacisku władzy konserwatywnej, wartości tylko narodowych i chrześcijańskich.  W atmosferze zamykania się na różnorodność, inność. Gdy zamiast otwierać się na świat, Węgry budują mur na granicy. Zamykają się, zasklepiają, izolują. Tłamszą każdą niepoprawność, podporządkowują jedynie słusznej ideologii wszelką myśl, działalność, niszczą kreację. Zmuszają do kompromisu. Uśmiercają ideały. Realizuje się na naszych oczach rewolucja, która zmieniając wszystko, reaktywuje stary porządek  jednej partii, jednej ideologii, jednej władzy, jednej racji, punktu widzenia. Ze sztuką na usługach władzy. Z artystami, którym rządzący zamknęli usta. To, co tej jedności władzy zagraża jest niszczone, marginalizowane, wykluczane. Unieważniane.

Problem jest poważny. Rodzi mnóstwo dylematów. Zmusza do wyborów etycznych, moralnych, politycznych. Nie da się uciec od pytania, jak w tym paradoksalnym terroryzmie państwa demokratycznego zachować można swój indywidualizm, odrębność, autonomię? Jak się porozumiewać, pracować, rozwijać? Jak żyć?

Węgierski LOSER jest też o nas Polakach. Antycypuje to, co może stać się w Polsce. Przestrzega. Krzyczy. Gołą teatralną prawdą. Prowokując zachęca: Krzyczcie, dopóki jeszcze możecie. Róbcie swoje, dopóki jeszcze jesteście w stanie. Nie dajcie się sprofilować jednej, słusznej, terroryzującej idei, wartości, racji. Walczcie o wolność, równość i braterstwo. Dopóki pamiętacie jaki mają potencjał i jak słodko smakują. To jest akt obywatelskiego buntu, wpisany w demokratyczny system. Choć łatwiej jest się podporządkować złu niż z nim walczyć. Zwłaszcza samotnie.

Ale sztuka jest potęgą. Piękna myśl. Wolna wola. Prawda. Solidarność. Takie spektakle pod prąd władzy. Z prądem nieśmiertelnej wolności ekspresji artystycznej.

LOSER
reż. Árpád Schilling/jeden z najwybitniejszych reżyserów pracujących w nurcie teatru politycznego/

sobota, 21 listopada 2015

BARBARZYŃCY COLLEGIUM NOBILIUM



Obserwuję efekty pracy artystycznej Adama Sajnuka, jego spektakle. Wędruję za jego teatrem. Talentem. Imponuje mi, zadziwia. Jest czułym, wrażliwym barbarzyńcą, który odważnie wtargnął na teren sztuki teatralnej i podbija ciężką, konsekwentną, uporczywą  pracą coraz to nowe rewiry. Tym razem trafił do Akademii Teatralnej w Warszawie. A ja tuż, tuż za nim.

Sztuka niesie treści nadal aktualne, angażuje wielu studentów, pozwala każdemu pokazać swoje możliwości, potencjał, umożliwia istotnie zaistnieć na scenie. Nie raz, nie dwa razy. Grają, śpiewają, tańczą. Po wielokroć.W rolach charakterystycznych, w różnorodnym repertuarze muzycznym. To mocna propozycja, wszechstronna. Znacząca. Bardzo wymagająca ale na pewno dająca dużą satysfakcję zarówno studentom, jaki widzom. Adam Sajnuk wyreżyserował ciekawą sztukę, świetnie poprowadził młodych aktorów. To był naprawdę interesujący seans teatralny. Myślę, że sukces sceniczny i edukacyjny.

Zaczyna się statycznie ale od razu kojarzy się z Kolady stylem, estetyką, kompozycją sceniczną. Wykorzystaniem głośnej, nośnej melodii. Powracającej, przeplatającej kolejne sceny. Obrazy niezwykle kolorowe, kiczowate, przaśne. Przerysowane. Ale nic dziwnego, jesteśmy w obrzydliwie nudnym miasteczku?, na wsi?, w każdym razie na kompletnym zadupiu, tam, gdzie diabeł mówi dobranoc i nie ma nic, nawet drogi, bo to jej budowniczowie mają przybyć. I wyzwala od początku świata znane tęsknoty, ambicje, nadzieje. Stany pod i świadomości. Nad nie istnieje. U miejscowych, przybyłych, widzów. Bo trzeba wspomnieć, że  na początku wita nas komitet powitalny-grupa reprezentująca przekrój lokalnej  społeczności- z wódką i chlebem w folii oraz transparentem "Witamy w Wierchopolu". Cepelia, barwny, korowód ludzi zakompleksionych, uwięzionych mentalnie, spragnionych kontaktu ze światem, z samym sobą, gdzie indziej, w nieosiągalnym wcieleniu. W gruncie rzeczy nie ma na kogo czekać, bo nie ma drogi. Nie ma dokąd jechać. Bo jak?

Oczekiwanie na zmianę w akcji sztuki trwa długo, bo postęp cywilizacyjny nie dokonuje się ot tak na hej, siup. Wymaga czasu, cierpliwości, pokory. Wysłannicy miasta-wykształceni, piękni, świetnie ubrani- w końcu przybywają, i jak trójca święta, przyciągają nieustającą uwagę miejscowych. Monitoring live. Jak to na wsi lub w małej mieścinie.  Gdzie wszyscy o wszystkich i wszystkim wiedzą, że ho, ho daleko w przeszłość, więc i kogo popadnie informują przy każdej nadarzającej się okazji. A czynią to ochoczo, odsłaniając stan swej egzystencjalnej wegetacji ciała i ducha w uwięzieniu miejsca i czasu. Poza tym niczym nie zaskakują, bo przybyli też się z biedy i niedostatku wywodzą. Wymagają, bo od nich też wymagano. I zwierzęcy lęk, kompleks w sobie niosą. I piją na umór. I zdradzają. Potrafią być dla siebie opryskliwi, nieprzyjemni, brutalni. Ograniczeni.

Wszyscyśmy to barbarzyńcy. Jednych droga ma wyprowadzić, uwolnić od barbarzyństwa, drugich doprowadziła, wyzwoliła w nich barbarzyństwo. Tak niewiele trzeba. By zwierzęta się w ludziach obudziły i nad nimi zapanowały. Naturalistyczne, przerysowane, rzeczywiste. Niebezpieczne. Na scenie, ludzie wsi i miasta, a na widowni podobnie. Bo nasz ród z biedy, z ograniczeń, niedostatków, kompleksów pochodzi. Z wielkiego, ogromnego- cywilizacją tłumionego lęku. Jakikolwiek status mamy. Cokolwiek sobą reprezentujemy. Kompleks czerstwego ćwoka, pijaka, biedaka, ciała i umysłu zniewolonego, kogoś zawsze niższego w wyższość zapatrzonego drzemie w nas głęboko ukryty pod powierzchowną pomadą glamour, maską formy, statusu, pozycji. I ta tęsknota, by być kim się nie może z natury rzeczy być. I chęć posiadania, czego nie sposób mieć. Zawsze w pogoni pragnienia za marchewką czerwoną, soczystą, smaczną. A tu substytut siebie samego miejscowi spotykają; plastikowy, sztuczny, równie tani, na ich obraz i podobieństwo wewnętrznie skrojony z tej samej materii.

Jedni w drugich się przeglądają. A widzowie w nich obu. Jedni chcą postępu, wolności, otwarcia na świat, drudzy uświadamiają sobie lęk przed tym, co widzą, czego doświadczają. Wyzwalają wzajemnie w sobie destrukcyjne demony, uśmiercające ich dotychczasowy świat, skansen w którym żyją. Jedni drugich w jakiś konfrontacyjny sposób niszczą. Prawda nie wyzwala a staje się trywialna, bolesna, oczywista. Zanurzenie się w świecie jeden drugiego nie wyzwala, nie wzbogaca ale degraduje. Nie dziwi, że miastowi wyjeżdżając, tak naprawdę uciekają, z ulgą opuszczają wyniszczony, powalony, uśmiercony świat zastany. Już nie barwny, nadzieją, muzyką, naturalnością, witalnością pulsujący ale wypalony, pogrążony w martwocie ciemności i ciszy. Zatrzaskują za sobą drzwi, szczelnie zamykając wstyd, niemoc, demaskując prawdę, że żaden awans, postęp się za ich sprawą, z ich udziałem nie dokonał a oni nie są jego nośnikami. Bo nigdy nie byli. Własną mroczną ciszę wiedzy o sobie wywożą zamkniętą, ukrytą głęboko w sobie. Wewnętrznie zniszczeni, wypaleni, rozczarowani. Bez miłości, nadziei, złudzeń. W alkoholowym znieczuleniu. Okaleczeni.

Zdumiewająco energetyczny, rozwibrowany spektakl oglądamy. Dynamiczny, na wielu planach zagrany, zatańczony, rozśpiewany. Indywidualnie i zbiorowo. Imponujący różnorodnością. Wszelkie niedostatki, jeśli istnieją, przemilczę. Też się uczę, tym razem pokory wobec wysiłku twórczego tych, którzy się uczą. Ale piękna ta ich nauka. Jak scena gdzie opowiadanie ilustrowane jest graną na żywo muzyką wykonywaną na akordeonie. Muzyką personifikowaną przez ekspresję aktora, która staje się pełnoprawnym, mocnym głosem scenicznym. Komentuje, kontruje, wymusza, napiera. Dialoguje.

Maksym Gorki, Adam Sajnuk, młody zespół aktorski i my, widzowie- w teatrze definiujemy wspólnie poprzez sztukę współczesnego barbarzyńcę w sobie, w istniejącym systemie, który z góry narzuca relacje międzyludzkie, naznacza i decyduje o losach jednostek, społeczności. Upragnione czy istniejące drogi ucieczki nie stanowią wyjścia awaryjnego, bo budują je ludzie podobnie ukształtowani jak reszta spragniona zmiany, ratunku, wyzwolenia. Droga jest kanałem komunikacyjnym, który pozbawia nadziei, że wszędzie jest dobrze a nawet lepiej gdzie nas nie ma. Niesiemy w sobie tego diabła, barbarzyńcę. Rozpoznajemy go. Oswajamy. Jeśli możemy, neutralizujemy, znieczulamy. Wiemy już, że nie możemy przed nim, od niego uciec. Choć to niespełnione marzenie, propozycja kusząca. Niebanalna. Jak prowokacja. Jak ten interesujący, pełen energii spektakl.


BARBARZYŃCY

Maksym Gorki

tłumaczenie: Anna Kamieńska i Jan Śpiewak
reżyseria i adaptacja Adam Sajnuk
muzyka: Michał Lamża
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
choreografia: Anna Iberszer
asystent reżysera: Wiktoria Wolańska
praca nad słowem: Agata Mastalerz
charakteryzacja: Kamila Sapuła

Występują studenci IV roku Wydziału Aktorskiego:
Karolina Bacia – Iwakinowa
Maciej Cymorek – Stiepan
Martyna Dudek – Nadieżda
Jakub Gawlik – Czerkun
Marek Gawroński – Pritykin
Weronika Humaj – Katia
Justyna Kowalska – Pritykina
Joanna Kuberska – Lidia
Filip Milczarski – Pawlin
Joanna Sokołowska – Drobiazgina
Kamil Szklany – Monachow
Martyna Trawczyńska – Anna
Hanna Wojak – Wiesełkina
Wiktoria Wolańska – Doktorka
Maciej Zuchowicz – Cyganow
oraz
Stanisław Banasiuk – Riedozubow
Katarzyna Skarżanka – Bogajewska
Henryk Simon – Grisza (II rok WA)

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego.
Przewidywany czas trwania ok. 2,5 godziny.

Premiera 7 listopada, Teatr Collegium Nobilium

fot. Bartek Warzecha

piątek, 20 listopada 2015

DAMY I HUZARY FREDRO JANDA TEATR TELEWIZJI

Katarzyna Gniewkowska, Iza Kuna i Krystyna Janda w spektaklu „Damuy i huzary” (fot. I. Sobieszczuk)

Przez cały poprzedni sezon (2014/2015) w Instytucie Teatralnym prezentowane były próby czytane, prezentacje a nawet skończone spektakle dramatów Aleksandra Fredro przygotowane przez młodych reżyserów. Świeże, niebanalne, nowocześnie  zrealizowane spektakle w fazie work in progress udowadniały, że stare konstrukcje dramatyczne nadal są atrakcyjną propozycją sceniczną. To były bardzo interesujące spotkania z reaktywowanymi dramatami, przywracanymi do życia za sprawą pomysłu, wizji reżyserskiej, kreacji aktorskiej, użytych środków ekspresji artystycznej. WYCHOWANKA w reżyserii Michała Zadary była grana, i słusznie,  później w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Fantastyczna CIOTUNIA w reżyserii Weroniki Szczawińskiej ponownie została pokazana w Instytucie Teatralnym i winna być grana nadal, bo na to po prostu absolutnie zasługuje. Podobał mi się BRYTAN-BRYŚ w reżyserii Pawła Passiniego. Interesująca była dyskusja z aktorami Teatru Polskiego w Warszawie po spektaklu NOWY DON KICHOT o tym, jak dziś grać, wystawiać, rozumieć sztuki Fredry. Projekt pokazał, że hrabia Fredro wielkim dramatopisarzem jest. I bardzo jeszcze atrakcyjną, śmieszną, uroczą komedią dla współczesnych. A dobitnym na to dowodem jest najnowsza produkcja Teatru Telewizji w reżyserii i z udziałem Krystyny Jandy w sztuce DAMY I HUZARY, zrealizowana w związku z 250 letnią rocznicą istnienia teatru publicznego, powszechnego, narodowego w Polsce. Piękny to pretekst, godny rocznicy, by powstał spektakl perfekcyjnie skrojony pod potrzeby i oczekiwania każdego widza.

Ciepłe, dynamiczne filmowe ujęcie dramatu teatralnego, doskonałe aktorstwo z fantastycznie perfekcyjnie podawanym tekstem/genialna czytelność, jasność, wyrazistość przekazu języka Fredry/, zdjęcia w naturalnych wnętrzach i plenerach dworu szlacheckiego w Brześcach, obecność zwierząt, śliczne kostiumy, charakteryzacja. Postaci pełnokrwiste, wiarygodne, pewnie nakreślone.Całokształt uroczy, wzruszający, komiczny. Krystyna Janda nie dość, że reżyseruje spektakl według własnego scenariusza telewizyjnego, to jeszcze gra jedną z sióstr, czuwa nad całokształtem dzieła. W klasycznym drylu interpretacyjnym, z szacunkiem i atencją dla autora, sztuki.

Ten spektakl jest tęsknotą za wizją życia w zgodzie z własną naturą, potrzebami. Łagodnie traktuje bohaterów, którzy nie są bynajmniej doskonali. Matka i ciotki, które na siłę chcą wydać za mąż młodziutką dziewczynę wbrew jej woli za starca, brata w dodatku. Toż to czyste barbarzyństwo, handel żywym towarem. Niesmaczne. Nie godzi się. Wyrażenie wprost, bezpośrednio, że w życiu najważniejsze jest zabezpieczenie finansowe, majątek, względy praktyczne, to, co ma się w garści, nie w sercu. I to wszystko z dobrej woli, z doświadczenia kobiecego, wiedzy o życiu  dojrzałych pań wypływa. I z chęci zabezpieczenia przy okazji też siebie samej na przyszłość. Nie są złe te kobiety ale zapobiegliwe. Patrzą w przyszłość, chcą dobrze. Zdrowy rozsądek góruje nad zdrowym poczuciem przyzwoitości.

Mężczyźni też nie są szwarccharakterami. Pocieszni, zasklepieni w swoim męskim, żołnierskim świecie prostych zasad, reguł, zajęć, przyjemności. Braterstwie płci. Cenią sobie przede wszystkim wolność i swobodę stanu kawalerskiego. Męskie towarzystwo w pełni im wystarczy. Również rozrywki- polowania, gra w szachy, zajęcia niewyszukane -w pełni ich zadowalają, maniery też surowe, nieokrzesane, szorstkie. Mimo to, a ze względu na posiadany majątek, gospodarz dworku, Major, jest pożądanym kandydatem na męża. Jego siostry, dojrzałe kobiety, przypuszczają atak. Choć się nie godzi, nie godzi, to jednak Major skołowany przez kobiety się zgodzi. Panowie przymuszeni, pragną zadowolić panie, które przybyły w gości. A że czynią to niezdarnie, po grubiańsku, tumanią i straszą wystrzałami armatnimi pod oknami dworku w czasie posiłku. Męczą ich rozmowy towarzyskie, do których nie nawykli. Doskonale widać, jak świat męski i żeński są różne, odseparowane od siebie a nawet sobie obce. Relacje jakby pod presją konwenansu, okoliczności. Spotkania wymuszone. Kobiety są solidarne, konsekwentne, uparte, nieustępliwe ale mężczyźni również. Kiedy który nabiera chęci na żeniaczkę, szybko panowie zwierają szyki, jak w stanie zagrożenia, i go odwodzą skutecznie od tego pomysłu. Mamy więc konfrontację argumentów obu płci za i przeciw małżeństwu.Wypada to jednak komicznie, zabawnie. Budzi współczucie i zrozumienie. Nie ma bowiem agresji, ostrego konfliktu, starcia. Ostatecznie wszystko się wyjaśnia, idzie po myśli zakochanych i zapobiegliwych kobiet, pozostawionych w spokoju mężczyzn. miłość zwycięży i młodych, zakochanych w sobie Zosię i Edmunda, połączy. Z obiecanym solennie majątkiem Majora dla nowożeńców. Mamy cudowny happy end. Sielankę w krajobrazie wiejskim. W ciepłych kolorach emocji, spełnionego uczucia, osiągniętego celu, zrealizowanego planu.

Czy interesuje nas jeszcze poza wizualnym walorem spektaklu tematyka sztuki? Czy jest nadal atrakcyjna? Co oferuje, co aktualnego do nas współczesnych mówi? No, cóż pięknie ze sobą damy i huzary rozmawiają. Pięknie się nawzajem przekonują. Działają w dobrej wierze, choć motywy mogą nas dziwić. Dziś nie tylko mężczyźni uporczywie unikają stałych związków. Ale myślę, że jak bohaterowie sztuki, każdy pragnie czystej, pięknej miłości, która się spełnia szczęśliwym życiem. Dla siebie, dla swoich dzieci, przyjaciół a nawet obcych ludzi. Bo chcemy wierzyć, że dobro zwycięża, uczucie góry przenosi i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Potrzebujemy optymizmu, ciepła w relacjach międzyludzkich, akceptacji i zrozumienia. Sztuka Fredry to nam nadal daje. A artyści pokazują maestrią warsztatu, doświadczenia i talentu, jak my mamy grać, żeby siłą woli, swych umiejętności ogrywać niepowodzenie, przetrwać okresy burzy i naporu, nie dać się. Bo poddawać się smętkom, złym nastrojom ciała, kapryśnym pogodom ducha nie godzi się, nie godzi. Życie jest piękne. Samo w sobie zaskakujące, dobre, szczęśliwe. Tak, piękne. Choćby poprzez sztukę.

Brawo FREDRO, brawo AKTORZY, brawo ARTYŚCI!!


DAMY I HUZARY
Aleksander Fredro
Reżyseria i adaptacja: Krystyna Janda
Zdjęcia: Piotr Wojtowicz
Scenografia: Maciej Maria Putowski
Kostiumy: Dorota Kołodyńska
Kostiumy wojskowe: Andrzej Szenajch
Dźwięk: Wacław Pilkowski, Marcin Kijo
Montaż: Milenia Fiedler

Obsada: Andrzej Grabowski (Major), Sławomir Orzechowski (Rotmistrz), Grzegorz Małecki (Edmund, porucznik pułku huzarów), Ignacy Gogolewski (Kapelan), Krystyna Janda (Pani Orgonowa), Iza Kuna (Pani Dyndalska), Katarzyna Gniewkowska (Panna Aniela), Małgorzata Kocik (Zofia, córka pani Orgonowej), Henryk Niebudek (Grzegorz), Mirosław Kropielnicki (Rembo), Justyna Schneider (Fruzia), Agata Skórska (Zuzia), Dominika Majewska (Józia)


fot. http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/22454615/damy-i-huzary-rez-k-janda

czwartek, 19 listopada 2015

ONE SAME TEATR ŻYDOWSKI


Irena Krzywicka, Sophie Tucker, Anna Held, Helena Rubinstein, Stephanie von Hohenlohe,
ONE: kobiety, życiorysy, losy, charaktery, osobowości, SAME: samodzielne, indywidualne, samotne. Ale jesteśmy też my, widzowie, na spektaklu. Słuchamy, oglądamy, nabieramy apetytu na bardziej samodzielne, szalone, zgodne z naszymi własnymi predyspozycjami, ambicjami, talentami, niezależne i wolne życie. Bo dziś wydaje się oczywiste, że wszystko potencjalnie jest w zasięgu ręki, możliwości. Wystarczy chcieć. W praktyce okazuje się często, że zawsze coś nam staje na drodze, zawsze coś nam w sobie samych zawadza, przeszkadza, by konsekwentnie, uporczywie realizować siebie, osiągać własne cele wytyczone na miarę indywidualnych możliwości, ambicji i siły przebicia. Bohaterki sztuki pokazują, że żyjąc w trudnych czasach, gdy kobiety przewagą patriarchatu spychane były do podrzędnej roli, potrafiły postawić na swoim, dopiąć swego. Mimo wielu przeszkód, ograniczeń, przykrych, bolesnych doświadczeń. Osiągnęły olbrzymi sukces, który też dziś imponuje, budzi szacunek i respekt. W tym wymiarze sztuka jest budująca, optymistyczna. Wysyła pozytywną energię. Jest zachętą. Podtrzymuje na duchu te kobiety, które doświadczane są przez zły los, mają do pokonania przeszkody podobne do tych przedstawionych w sztuce. Bohaterki, ich sukcesy, życiorysy są wyjątkami w ich epoce. Dziś czujemy, że każda kobieta mogłaby być im podobna. Ma szansę. A jednak nie jest to takie proste. Wiele przeszkód zniknęło, pojawiły się nowe. Nie trudności, które nas doświadczają są więc istotne a to, jakimi ludźmi jesteśmy, jak sobie w życiu radzimy. To jest istota sprawy. Każdy czas ma swoich bohaterów. Są nimi też kobiety. Ważne, by reprezentowały ważne wartości, światopogląd, postawę zgodną z ich osobistymi przekonaniami i predyspozycjami. Tak, by człowiek w kobiecie nie był uwięziony, zniewolony, ubezwłasnowolniony. O prawo do wolności, o prawo do decydowania o sobie nadal walczymy. Bój o samostanowienie kobiet, ich niezależność jeszcze się nie skończył.

Potrzebny jest szwadron Irenie Krzywickiej podobnych feministek, propagatorek świadomego macierzyństwa, antykoncepcji, edukacji seksualnej, by kobieta również dziś sama, bez ingerencji mogła decydować o własnym życiu i ciele. By miała takie same prawa jak mężczyzna. Nie bała się poruszać tematów związanych z aborcją, homoseksualizmem czy monogamią. Stephanie von Hohenlohe, wiedeńskiej arystokratce, nie przeszkodziło żydowskie pochodzenie, by być niebezpieczniejszym, skuteczniejszym niż mężczyźni szpiegiem III Rzeszy. Intrygi, skandale, manipulacje a przede wszystkim talent pozyskiwania ludzi, czar osobisty działał. Zarówno Anna Held, jak i Sophie Tucker, były forpocztą współczesnych kobiet sukcesu świata sztuki. Doświadczyły wiele, poświęciły wiele, wykazały wiele inicjatywy poza talentem aktorskim, piosenkarskim, tanecznym, by stać się gwiazdami swoich czasów. Decydowały umiejętność skupienia na sobie uwagi, twardy charakter, upór, kreatywność, odporność na porażki, motywacje.

W sterylnie białej, nieskalanej rysem indywidualnym scenografii, w równie dziewiczo białym kostiumie porusza się rodzaj żeński: silny, odważny, zdeterminowany, żyjący na własnych warunkach. Walczy o wolność decydowania o sobie, o niezależność finansową, zawodową, seksualną. Nie znaczy to, że nieszczęśliwy los kobiety omijał. Mocno je doświadczał. Były zdradzane, porzucane, wykorzystywane. Dzieci im chorowały, dzieci im umierały, dzieci im przeszkadzały. W czasie wojny tracą najbliższych, rodzinę. Skandal, zła sława, pochodzenie, wchodzenie w rolę mężczyzn z własnej woli, z konieczności nie osłabiło je a wzmocniło, ostatecznie pomogło i dało satysfakcję. Ale, co by się nie działo, zawsze nie traciły z pola widzenia swego indywidualnego rozwoju, nigdy się nie poddały. Marzyły, planowały, pragnęły osiągnąć sukces. Znały swoją wartość. I nie rezygnowały z siebie a rozwijały się, potężniały, zwyciężały. Porażki, klęski, zawody, upadki były niezbędnym kosztem sukcesu. Jak cierpienie, ból zdrady, wykluczenia czy straty. Ale żadne niepowodzenia tych kobiet nie zatrzymały. Raczej wzmacniały, wyzwalały inicjatywę, podsuwały nowe pomysły. Mobilizowały do walki, zagrzewały do niej. Prowokowały, zmuszały do działania, szukania rozwiązań problemów, próbowania, poddawania się kolejnemu testowi w wyścigu o zwycięstwo. To imponujące i bardzo stymulujące przykłady. Jak należy żyć w zgodzie z samym sobą, jak nigdy nie należy się poddawać. Jak trzeba być silną, wytrzymałą, upartą kobietą, by wykorzystać każdą szansę jaką oferuje los. Jak czasem samej trzeba mu pomóc, sprowokować go.

Ostatecznie bohaterką sztuki jest tożsamość, płeć, talent i wola. Ogromna praca, podejmowanie ryzyka. Postawienie wszystkiego na jedną kartę. Zarówno słabości, jak i atuty osobowe definiujące motywację były jej siłą, mocą podtrzymującą wewnętrzne przekonanie, że można, że trzeba stworzyć możliwości dla urzeczywistnienia swoich planów, marzeń, celów. One same to osiągnęły. Same do tego doszły. Wydarły światu zwycięstwo. Wywalczyły. Okupiły. Zapłaciły. One same.



To kolejny udany spektakl w Teatrze Żydowskim. Świetnie zagrany. Sprawnie skomponowany z ostro skróconych pięciu biografii, w formie współbrzmiących monologów, co buduje niebanalny przekaz; mocny, zwarty, interesujący. Zróżnicowany różnorodnością życiorysów, osobowości, charakterów a jednak spójny, dramatyczny, emocjonalny. Nie o szczegóły z życia bohaterek tu chodzi ale o to, co miało wpływ, co zdecydowało, co przesądziło o ich przetrwaniu, walce i zwycięstwie. Dopięły swego. Wiedza, jak do tego doszło, jest ciekawa. Intryguje. Inspiruje. Ośmiela. Dodaje odwagi. Budzi nadzieję, że i nam się uda, jeśli tylko zechcemy płynąć pod prąd, ścigać się z konkurencją, zaspakajać swoje potrzeby na własnych warunkach, ryzykować. Jeśli będziemy w stanie podjąć suwerenną decyzję o tym, by wykorzystać swoją szansę. Ale warto pamiętać, że trzeba być na nią przygotowaną. Gotową zapłacić wysoką, każdą cenę za zwycięstwo.


ONE SAME
Scenariusz i reżyseria:Karolina Kirsz
Scenografia i kostiumy:Aleksandra Szempruch
Kierownictwo muzyczne:Jacek Mazurkiewicz
Światła:Monika Sidor

Irena Krzywicka- Ewa Dąbrowska
Sophie Tucker- Ewa Greś
Anna Held-Sylwia Najah
Helena Rubinstein-Alina Świdowska
Stephanie von Hohenlohe-Ernestyna Winnicka
(gościnnie) - muzyka na żywo Jacek Mazurkiewicz
pemiera: 04.11.2015

wtorek, 17 listopada 2015

O ŻONACH ZŁYCH I DOBRYCH TEATR TELEWIZJI

Scena ze spektaklu (fot. TVP)

W czasach gdy związki małżeńskie przekształcają się w partnerskie a singlowanie jest jak serfowanie w relacjach międzyludzkich, kategorie żon złych i dobrych wydają się anachroniczne. A jednak wiele obserwacji  psychologicznych charakterów, postaw i zachowań postaci w sztuce O ŻONACH ZŁYCH I DOBRYCH Adolfa Nowaczyńskiego jest aktualnych. Błędy w postępowaniu z partnerem, zaspokajanie własnych tylko potrzeb, zachcianek, fanaberii, skupienie się wyłącznie na sobie, na pracy, wykluczanie partnera ze swego życia mogą być również dziś przyczyną rozpadu więzi, ale skorygowane choćby po obejrzeniu tego spektaklu, pozwolą go naprawić, pomogą mu wrócić do równowagi. Może się zdarzyć, że, jak bohaterowie w sztuce, nie widzimy jeszcze problemu a ten od długiego czasu narasta. Dobrze, gdy można jeszcze coś zrobić,  zwłaszcza gdy sprawy nie zaszły za daleko, a miłość całkowicie nie wygasła. Tak, budowanie lub odbudowywanie, nawet z ruin, związku możliwe jest tylko i wyłącznie na wzajemnym, głębokim uczuciu. Miłość jest najważniejsza. Samotne brylowanie przez życie nie jest tak cudowne, jak nam się wydaje, ani tak proste, jak chcielibyśmy, by było. Zwłaszcza gdy prowadzi się razem gospodarstwo rolne, dba o wspólny interes, ma dzieci. We dwoje można więcej zrobić, dalej, wyżej zajść. A co nas nie rozłączy, to wzmocni. A wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Ciekawe, że w sztuce to kobieta, żona odpowiada za stan związku i najwięcej może zrobić, by przywrócone zostały poprawne relacje, spokój, obopólne zadowolenie i indywidualny rozwój każdego. To kobieta walczy, korzysta z rad kobiet od siebie starszych, mądrzejszych, bardziej doświadczonych. To ona nie on inicjuje zmiany, poprawę. Wyraża chęć spróbowania raz jeszcze. Wspólne życie oznacza wspólne działanie. Wspieranie się. Zauważanie jeden drugiego. Walkę o siebie nawzajem. Wiele tu obserwacji praktycznych, łatwych do zastosowania. Nie jest to poradnik skomplikowany. A z czułością, poczuciem humoru, przymrużeniem oka pokazuje i uczy co i jak zrobić, by osiągnąć stan pożądany, stabilny, satysfakcjonujący. Nie jest proste uznać swój błąd, próbować go naprawić, walczyć o partnera, bo łatwiej zrezygnować, odpuścić, wycofać się, robić tylko swoje dla siebie czy nawet się rozstać. Sztuka mówi, że nie warto, bo zawsze jest jakiś sposób, by osiągnąć cel; zbudować udany związek, a jeśli się sypie, uratować go. By nie doprowadzić do kompromitacji, ośmieszenia, rozwodu, upadku.

Cóż z tego, że sztukę autor umiejscowił na wsi, wokół ziemiańskiej rodziny, jeśli ogniskują się tu dzisiejszym podobne problemy zakochanych w sobie małżonków. Ale trzeba podkreślić, że wszelka naprawa związku nie jest możliwa, gdy śladu miłości już nie ma. Choćby we wspomnieniach, chwilach wzajemnej fascynacji, nadal tlącego się pożądania,  wspólnych zainteresowaniach, celach działania, pracy. Musi być coś, co nadal przyciąga do siebie partnerów, małżonków, co nadal ich łączy i daje nadzieję, że powrót do przywrócenia równowagi się uda.

Komedia w lekki sposób opowiada o poważnych sprawach. Koncentruje się na początku kłopotów małżeńskich. Kiedy wszystko można jeszcze ocalić. I to jest jej atut. Bo często tę fazę wstępną rozpadu się przegapia, nie widzi popełnianych błędów, nie czuje się winnym. Dobra wola, chęć szczera, pozytywne nastawienie, właściwa ocena sytuacji mogą dokonać cudów. By nie zaprzepaścić najważniejszego; miłości, życia razem, walki o wspólne cele. Ale czasem potrzeba działania zespołowego, wspomagania rodziny, przyjaciół. Niezbędne jest dostrzeżenie swoich błędów, przyznanie się do winy, mocne postanowienie poprawy. Czasem trzeba zastosować fortel, podstęp, kobiece sztuczki, by na powrót zainteresować partnera sobą.Takie dobre rady, mini szkolenie jak przetrwać w związku, daje sztuka Adolfa Nowaczyńskiego. Jest dowodem na to, że miłość na każdym swym etapie zaawansowania, w różnym czasie i okolicznościach, sytuacji psychologicznej, społecznej, wiekowej za każdym razem jest inna. Ale działa! Uszczęśliwia, daje poczucie bezpieczeństwa, umożliwia rozwój i prowadzi do sukcesu, osiągania wspólnych celów.

Tak więc na kłopoty małżeńskie nie kozetka u psychoanalityka a teatr. Dobry, dowcipny, zabawny. Świetnie zagrany. Solidnie wyreżyserowany. Przeglądanie się w teatralnym lustrze jest o wiele mniej bolesne od rozdrapywania ran u najlepszego nawet specjalisty. Naprawdę.

Na pewno są złe i dobre żony, partnerki ale też źli i dobrzy mężowie, partnerzy. Najważniejsze, by się udało  uratować związek, ocalić miłość a wszystko inne wróci do równowagi, prędzej czy później się uda. To bardzo pozytywne, optymistyczne przesłanie sztuki. Budujące. Bo nic nie jest dane raz na zawsze, o uczucie trzeba dbać, związek pielęgnować. Być czujnym, wrażliwym, surowym jego i siebie obserwatorem. I nie bać się wysiłku naprawy, gdy coś się wali, psuje, rozłazi, bo to samo życie sprawdza, testuje, nas wypróbowuje.

Ale i tak z tego wszystkiego najważniejsza jest miłość. O niej to jest sztuka.

O ŻONACH ZŁYCH I DOBRYCH

Autor: Adolf Nowaczyński
Reżyseria: Barbara Borys-Damięcka
Scenografia i kostiumy: Tatiana Kwiatkowska

Obsada: Agnieszka Kotulanka (Żaneta Firley), Marian Opania (Hrabia Maciej), Alina Janowska (Pani Melsztyńska), Gustaw Lutkiewicz (Dionizy Melsztyński), Edward Dziewoński (Ksiądz kanonik Jackowski), Ewa Błaszczyk (Daisy Firley), Marek Bargiełowski (Hrabia Habdank), Grażyna Barszczewska (Dora Staroświęcka), Krzysztof Kowalewski (Doktor Staroświęcki), Witold Pyrkosz (Profesor Gasztołd-Gineykowicz), Agnieszka Pilaszewska (Stefa), Cezary Morawski (Fruś Firley), Joanna Jędryka (Rena Mrozicka), Stanisław Brudny (Leon).

premiera 1993r.
fot.http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/22353011/o-zonach-zlych-i-dobrych

http://gazetawarszawska.eu/2012/09/22/adolf-nowaczynski/

poniedziałek, 16 listopada 2015

NA CZWORAKACH RÓŻEWICZ STUHR POLONIA

Na czworakach - recenzja
NA CZWORAKACH, jak małe ciekawe świata bawiące się kolejką dziecko, zniewolony brakiem wolności artysta, upodlony systemem totalitarnym obywatel, refleksyjny stary człowiek, którego nie można już skrzywdzić, niczym dotknąć, uznany, doceniany poeta, artysta, który może sobie na wiele pozwolić- Jerzy Stuhr z Tadeuszem Różewiczem- dokonują oglądu świata, podsumowania swojej drogi artystycznej, przyjmują postawę krytyczną wobec siebie, własnej twórczości, rozliczają się odważnie ze współczesną sobie sztuką. Bez zażenowania, nonszalancko, prowokacyjnie. Ale jak było na początku, nie będzie na końcu. Zdziecinniały na pozór starzec to już nie niewinna, słodka istota ale powalony, zużyty, wyeksploatowany, doświadczony byt. Jednak radosny, zdystansowany, świadomy swojej pozycji i wieku. W niepozbawionej ironii, groteski, absurdu gorzkiej konstatacji mądrej, doświadczonej dojrzałości rozczarowanej sztuką, życiem.  Nie można inaczej patrzeć w przeszłość, nawet piękną, udaną, naznaczoną sukcesem zawodowym, by nie mieć jednak poczucia absurdu tu, na ziemi, obcowania. Bo rzeczywistość PRL-u, w której poecie Różewiczowi i aktorowi Stuhrowi przyszło żyć, była pozbawiona normalności, zdrowego rozsądku, logiki, sensu. A jak jest obecnie? Na szczęście jest to spojrzenie z przymrużeniem oka. Na wyciszeniu ducha, wygaszaniu ciała. Gdzie nieznośny ciężar absurdalności życia zneutralizowany został lekkością jego interpretowania. By w ogóle dało się funkcjonować, tworzyć, być. Z poczuciem humoru. Z pozycji horyzontalnej. Pozwalaniem sobie na wiele w stosunku do siebie, do ludzi, swojej twórczości, całego dorobku, sztuki w ogóle. Poetę, artystę nietykalnego, poza zasięgiem, z dorobkiem, uznaniem stać na to. I to jest budujące. Pozytywne.

Wysokie miesza się NA CZWORAKACH z niskim. Może wyrasta ponad. Nieśmiertelne nie może się obejść bez przyziemnego. Może urasta mimo woli."Ideał sięga bruku". Może tylko się od niego na chwilę odbija. Mimo wszystko. Cokolwiek człowiek wyduma, nawet jeśli jest poetą, aktorem, artystą-odlotowym, kosmiczny, abstrakcyjnym, konceptualnym, wizjonerskim, itd- oparte jest mniej lub więcej na materialnym wymiarze, wypływa z tego, co już było, co jest. Używa słownego, fizycznego, fizjologicznego budulca. Sztuka z codzienności, zwyczajności, pospolitości wyrasta, miesza się duch z materią, do niej odnosi. W jedności lub nie: czasu, miejsca i czego jeszcze? Czy to ważne? Bezwstydnie sięga wyżej i wyżej, pragnie więcej, inaczej, bez końca. Chce sterować swoim życiem, wizerunkiem, twórczością nawet po śmierci.

Taka też jest rzeczywistość sceniczna w spektaklu. Pokręcona, splątana, udziwniona ale na swój logiczny, dowcipny, alegoryczny sposób. Bo z przyziemnej człowieczej pozycji na czworakach poeta w niebo nieśmiertelności wstąpił niczym anioł o skrzydłach białych, niewinnych ale poczernionych, skalanych doświadczeniem, grzechem, małostkowością tego świata. Poeta, wszechświata dłużnik, forma, foremka zmysłów wypowiadająca treści za sprawą swego ducha. Co jest ważniejsze: forma czy treść? Czy źródłem treści jest forma czy źródłem formy jest treść? Pozycja na czworakach. Na czworakach jest zarazem dającą do myślenia formą i treścią pojemną. Może dziwaczną ale uzasadnioną. Śmieszną.

Stuhr artysta całą ofertę ziemskiego świata, jego fizyczny, cielesny wymiar odrzuca, traktuje mimo, obojętnie. Ośmiesza, pomniejsza, kwestionuje. Jakby miało mniejsze znaczenie w starczym, schyłkowym okresie życia. Ciało, zdolność kreacji z czasem zawodzi ale to radośnie, optymistycznie nastawiona psychika, mocno trzymający się życia duch, poczucie siły wewnętrznej jest ważne, istotne, decydujące. Jednocześnie bardzo mocno podkreślany jest związek inspiracji twórczej z fizjologicznymi potrzebami i ich zaspokajaniem; okrzyk porządkujący Pelasi:"Zjedz zupę" przechodzi w końcowy Poety:"Daj mi zupy"  jako czynnik mobilizujący, wyzwalający akt twórczy, postawa na czworakach jako element autoironii, zabawy, gry seksualnej. Natchnienie budzi się, potężnieje wyrastając z zaspokojonego ciała cieszącego się życiem człowieka,  artysty, jeśli nawet ułomnego, pełnego kompleksów, urazów, to jednak znającego swoją wartość, wiedzącego, co robi i dlaczego. Mocno związanego z życiem. Stawiającego na równowagę. Ceniącego nade wszystko radość życia. Pogodę ducha. Optymizm i witalność.

I taki jest ten spektakl. Wszystkie smętki, konstatacje, demonstracje, prowokacje ubierane są w formę ironicznego dystansu, groteskę, poczucie humoru, ciepłe, przychylne spojrzenie wypływające z życiowego doświadczenia i wiedzy, że wszystko przemija. Nieodwołalnie i zbyt szybko. Życiowe boje, troski, sprawy, żądze, rozrachunki, relacje międzyludzkie wydają się bardziej komiczne niż tragiczne u kresu życia w tym ujęciu. Mniej ważne niż ono same. Ta radość życia, umiejętność podchodzenia do niego z bezkompromisowym spojrzeniem, nastawieniem. Gdy przeszłość miesza się z teraźniejszością i skutkuje na przyszłość. Z czasem się wynaturza,  z wiekiem udziwnia a jednak pozostaje prawdziwe, ma sensowną, uzasadnioną formę i swoją ważką treść, przesłanie.

Stuhr reżyser stawia na maksymalne odbrązowienie figury Poety. Uwolnienie go od niebezpieczeństwa zamknięcia w raz na zawsze przyjętej interpretacji. Autobiograficzna sztuka autora jest autobiograficzną wypowiedzią reżysera aktora. Postawy artystów są komplementarne. Zabawny Pudel Mefisto Mateusza Kmiecika, śmieszny dr Racapan Michała Breitenwalda, przejęta Wdowa-Przewodniczka, wywołujący uśmiech politowania zazdrosny, zakompleksiony szkolny kolega, poeta Sitko Wiesława Komasy, fenomenalna, mocna, stanowcza Pelasia Doroty Stalińskiej gwarantują świetną zabawę. Dają dużo satysfakcji widzowi nie obciążając go zbyt skomplikowanym przekazem. Treść pozostaje ważna, znacząca ale w tak komicznej oprawie nie przytłacza a uwalnia, unosi, odpręża. Nie straszy dramatycznym ciężarem swojej wagi. Choć jej nie gubi, nie trywializuje. Jest w tym duży potencjał energii, pozytywnego nastrojenia widzów działaniem sztuki. Gwarantujący zrozumiały, przyjazny odbiór bardzo poważnych, gorzkich treści w komicznej, lekkiej, niebanalnej formie. Mocnej. Sugestywnej. Godnej kontynuacji Witkacego, Gombrowicza walki z nabzdyczeniem wielkiej sztuki, zniewolonej wydumanym, rozbuchanym, wyrafinowanym jej kształtem.

Jerzy Stuhr na zdyscyplinowanym artystycznym luzie, Tadeusz Różewicz nadal aktualny, współczesny. Dorota Stalińska w super formie artystycznej ale i fizycznej. Teatr Krystyny Jandy wierny, bliski swej widowni. Oferuje ten spektakl solidną porcję ważkiego przekazu w absolutnie atrakcyjnej artystycznie formie. Osobistej, mocnej, intymnej. Może dlatego uskrzydlającej, lekkiej, odprężającej. Z Poetą unosimy się ponad, odrywamy od ziemi, pozostając nadal jej integralną częścią. Czujemy jak sztuka nas wyzwala, pokazuje, jak mamy cieszyć się nią samą i zwyczajnym, najprostszym życiem.

Pani Krystyno, Panie Jerzy, to był dobry, bardzo dobry wieczór.

NA CZWORAKACH
TADEUSZ RÓŻEWICZ

Reżyseria: Jerzy Stuhr
Światło: Adam Czaplicki
Scenografia i kostiumy: Elżbieta Terlikowska
Muzyka: Jerzy Satanowski
Asystent scenografa i kostiumologa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy: Ewa Ratkowska
Asystenci reżysera: Ewa Ratkowska i Piotr Kurzawa

Obsada:
Anna Karczmarczyk, Dorota Stalińska, Michał Breitenwald, Wojciech Chorąży, Andrzej Glazer, Wiesław Komasa, Maciej Kosmala, Krystian Łysoń/Mateusz Kmiecik, Jerzy Stuhr

Czas trwania: 110 minut, 1 przerwa
Data premiery: 5 listopada 2015

piątek, 13 listopada 2015

LUSTRO LESZEK MĄDZIK SCENA PLASTYCZNA KUL


Leszek Mądzik konfrontuje nas, widzów, z niezwykłym lustrem. Udostępnia senną wizję, wyczarowuje nastrój tajemniczy, maluje świat magiczny, wydobywając go z pozornego niebytu, z absolutnej, fizycznie odczuwalnej ciemności, z podświadomości budzącej się we śnie. Uwalnia mroczną stronę mocy wypieraną przez światło dzienne zakłamujące istotę rzeczy. Światło, które zazwyczaj rozprasza, dekoncentruje, moderuje, prowadzi gdzie chce penetrując każdy zakątek rzeczywistości, wypierając każdą niejasność, wieloznaczność, niekonsekwencję. Paradoksalnie pokazując wszystko ukrywa świat wewnętrznych motywacji, presji działania i czucia. W pełnym świetle widzimy kształt kompozycji prześwietlony i zamaskowany jednocześnie. Widzimy zewnętrzną, widzialną powłokę rzeczywistości. Domyślamy się, że wiele zasłania, kryje, więzi.

Tu światło pochodzi z jądra ciemności. Sięga do głębi po rewers tego, co zrozumiałe, oczywiste, widzialne. Odbija go w lustrze wrażliwości bytów indywidualnych, anonimowych obserwatorów. Sugestywnie, intensywnie, plastycznie. Emocjonalnie. Jakby było wsobnym wydobywającym się ze środka negatywem- bytu wewnętrznego- człowieka. Tego, co nieoczywiste, urojone, upragnione. Tego, co może być przeczuciem. Tak, tu światło emanuje z wnętrza. Od środka płynie wolą zaistnienia. Jesteśmy po drugiej stronie lutra. Mrocznej, intymnej, tajemniczej, ukrywanej. Rządzącej się zasadami snu, gdy nie wiemy, bo nie rozumiemy dlaczego właśnie takie a nie inne obrazy nam się ujawniają. Czujemy, że mają sens, wiemy, że mają uzasadnienie. Ale logika ich zaistnienia pozostaje dla nas ukryta, jest poza zasięgiem. Nie jest najważniejsza. Fascynuje nas to, co widzimy, co czujemy.  Bo uwodzi niezwykłością, zaskakuje kompozycją, łączy niewidoczną więzią bliskości, istotności, czaru. Dotykania jaźnią tego, co żyje w ukryciu, poza świadomością, w marzeniu, w pragnieniu. Jak najcenniejszy skarb, najcięższy wstyd, największy strach, przerażające przeczucie.

Prześwietlenie widzów w strefie widowni ostrym, agresywnym światłem wypala w nas cały obraz, z którym przybyliśmy na spektakl. Wyjaławia nas, oczyszcza, przygotowuje na to, co ma nadejść. Ciemność absolutna sceny, głęboka, gęsta, nieprzenikniona, która napiera, intensywnieje, wdziera się w końcu w głąb ciała, wnika do jaźni. Dusi i więzi. Jest ciężarem, pułapką, stanem niebytu, zawieszenia. Unieważnia indywidualne. Resetuje. Usypia. Nastraja, wyostrza zmysły. Wymusza stan gotowości. Oczekiwania. Wyzwala chęć uwolnienia. Zaistnienia. Ucieczki.

I wtedy rodzi się światło i zaczyna wydobywać z niebytu kształty, figury, sytuacje. Komponuje minimalistycznie. Opowiada emocjonalnie. Ujawnia. Stwarza. Niczym demiurg steruje, nastraja, narzuca. Łagodnie, subtelnie, delikatnie. Maluje krajobraz wewnętrzny sugestywny, nostalgiczny, magnetyczny. Który się niepostrzeżenie przybliża, oddala. Rośnie i maleje. Napiera i dystansuje. Śpimy na jawie i śnimy zahipnotyzowani.

Stany podświadome-ruchome obrazy- przeobrażające się w zwolnionym tempie, dopełniane transową muzyką, słowami Brunona Schulza ilustrują żądzę, głód zaspokajania uczuć niemożliwych, intensywne przeczucie nieszczęścia. Wypieraną świadomość noszenia masek, wielu na raz, prowadzonych gier, pełnionych funkcji, grania ról. Nie jest to drastyczne wprost ale bolesne podprogowo. Jakbyśmy mogli być prawdziwym sobą tylko we śnie. Tylko wtedy żyjemy naprawdę. Postępujemy, jak chcemy. Bez konsekwencji, bez winy i kary. Widzialny świat narzuca nam powłokę; sztuczny, krępujący, umowny kaftan społecznego bezpieczeństwa.  I tylko sen pozwala nam wejrzeć w głąb lustra, by dotknąć istoty siebie, by czuć się dobrze, naturalnie, swobodnie.

To portret wielokrotnej, niejednoznacznej interpretacji. Wrażenia, projekcji, działania pamięci. Niepotrzebne byłyby obrazy, gdyby słowa potrafiły oddać tę wieloznaczność widzenia i czucia stanu rzeczy. Uczciwości spojrzenia. Potrzebne są wszystkie zmysły w procesie dochodzenia do prawdy. Ale czy sen jest prawdą ostateczną? Raczej dopełnieniem, rewirem intymnym, zakamuflowanym. Ale jednocześnie fascynującym, intensywnym i wyjątkowym przeżyciem!

Taki jest teatr Leszka Mądzika. Nawet jeśli stosuje repetycje. Ale czy nie śnimy tych samych snów po wielokroć? Czy kolejne sny nie bywają ciągiem dalszym, rozwinięciem, inną konfiguracją pamiętanych, dobrze znanych majaków, fantazji, projekcji, wizji? W tym teatrze śnimy z oczami szeroko otwartymi, z uczuciem przeżywania snu na jawie. To niezwykłe uczucie. Niezwykłe. Są takie sny, jest taki teatr. Jest surrealistyczna, senna twórczość Brunona Schulza.


fot. Krzysztof Kuzko
" Jak wyglądam? Czasem widzę się w lustrze.
Rzecz dziwna, śmieszna i bolesna! Wstyd wyznać.
Nie widzę się nigdy en face, twarzą w twarz.
Ale trochę głębiej, trochę dalej stoję tam
w głębi lustra nieco z boku,
nieco profilem, stoję zamyślony i patrzę w bok.

Stoję tam nieruchomo patrząc w bok, nieco w tył za siebie.
Nasze spojrzenia przestały się spotykać. Gdy się poruszę,
i on się porusza, ale na wpół w tył odwrócony,
jakby o mnie nie wiedział,
jakby zaszedł poza wiele luster
i nie mógł już Powrócić."
Bruno Schulz, :" Samotność", 1937

LUSTRO 
SCENA PLASTYCZNA KUL
Scenariusz, reżyseria i scenografia - Leszek Mądzik
Muzyka - Piotr Klimek

Fragment "Samotności" Brunona Schulza - czyta Jerzy Radziwiłowicz

Udział biorą: Katarzyna Lisek, Sylwia Wikiera, Kamil Dec, Robert Frączek, Karol Furmanek, Maciej Mazur,Tomasz Nowak, Szymon Zygma

poniedziałek, 9 listopada 2015

KRZYCZCIE, CHINY! TEATR POWSZECHNY

„Krzyczcie, Chiny!”, reż. Paweł Łysak – plakat (źródło: materiały prasowe)

Teatr Powszechny w Warszawie chce się wtrącać. Podejmuje tematy ważne, aktualne, kontrowersyjne. Jego spektakle mają powodować zamęt, dyskusję, przynajmniej zamyślenie. Czy ta teatru postawa działa, czy wysiłki twórcze rzeczywiście adekwatne do swojej deklaratywnej wagi są punktem wyjścia do rzetelnego przewartościowania postaw, analizowania sytuacji, problemów, zagrożeń współczesnych? Czy sztuka działa, spełnia swoją rolę?

Na to pytanie każdy zaangażowany widz musi sobie uczciwie odpowiedzieć osobiście po obejrzeniu przedstawień, propozycji artystycznych, programowych, towarzyszących repertuarowi teatru. Jak trudne to zadanie, pokazuje ostatni projekt- performans muzyczny-KRZYCZCIE, CHINY!

Stary tekst Sergieja Trietakowa w nowej odsłonie, aranżacji, pomyśle za główny cel, jak się wydaje, przyjmuje poruszenie widzów, włączenie ich w prezentację, która jest manifestacją przeciwko złu tego świata. Widzowie mają być nie biernymi ale aktywnymi uczestnikami. A to za sprawą ich osobistego doświadczenia, wiedzy z jaką przybyli na spektakl oraz działań scenicznych, które skutecznie prowokują aktywne zaangażowanie obecnych w akcję, w emocjonalne, instynktowne opowiedzenie się, którą stronę prezentowanej racji akceptują, a którą odrzucają, potępiają, czy w ogóle i za co się wstydzą, czują się odpowiedzialni. Badają swoją gotowość na współuczestnictwo. Sprawdzają, czy są w stanie krzyczeć w sprawie. Czy chcą, są w stanie reagować na to, co się dzieje w sferze publicznej, a jeśli tak, to w jakim stopniu.

Punktem wyjścia jest zaburzenie tradycyjnego podziału przestrzeni teatralnej. Widzowie zajmują miejsce tam, gdzie zazwyczaj jest scena. Akcja działań teatralnych odbywa się w strefie widowni. Formalne odwrócenie bezpiecznych, stabilnych podziałów wybija z przyzwyczajenia widzów do komfortowego odbioru sztuki z dystansu, w ciszy, bez interakcji. Aktorzy grając obserwują, prowokują, wciągają w działania sceniczne tych, którzy a priori pozostawali bierni w teatrze. Status aktora i widza zmienił się. Relacje się zmieniły. Wszyscy mają działać wspólnie. Wypracowywać ostateczny kształt spotkania.

Bo czasy się zmieniają na naszych oczach. Obserwowane w realnym świecie zagrożenia nacjonalistyczne, szowinistyczne, ksenofobiczne, rasizm kulturowy, nowe rozwarstwienia społeczne stawiają nas wobec konieczności  odważnego spojrzenia, świadomego przewartościowania i stawienia czoła tym problemom. Bo ucieczka przed nimi w milczenie, w banalizowanie byłaby niebezpieczna. Nie ma co udawać, że polityka multi-kulti w Europie się sprawdziła, działa. Wzmaga się lęk przed różnorodnością religijno-polityczno-kulturową, zagrożeniem kolonizacji demograficznej. Rośnie napięcie wraz z nowymi, coraz bardziej widocznymi podziałami społecznymi. Znów pojawia się kategoria walki klasowej, konieczność zmian rewolucyjnych, które umocniłyby lub zmieniły stary porządek świata, nie pozwoliłyby na dewastację zdobyczy demokracji, które wzmocniłyby granice, tak by nie były przekraczane przez nowych barbarzyńców, uzurpatorów niszczących dotychczasowy ład społeczny, religijny, kulturalny, a nawet polityczny. Demony wojny, jaka by nie była na horyzoncie współczesnym, budzą się i już teraz polaryzują potencjalne pole walki.

Bazą jest opowieść o buncie przewoźników w chińskim porcie przeciwko brytyjskim eksploatatorom.
Stereotypy myślenia o Chińczykach. Podział na rasę panów i niewolników, lepszych i gorszych, bogatych i biednych. Godnych wolności i brutalnie jej pozbawianych. Doświadczamy w teatrze sytuacji upodlających, nieludzkich, niesprawiedliwych, zbrodniczych. Prowokowani jesteśmy do tego, by się czuć za to współwinnymi, odpowiedzialnymi, bo uczestniczymy w dramie wyzysku, eksploatacji, używania człowieka jak niewolnika, instrumentalnego traktowania go jak użyteczny przedmiot pozbawiony czucia, myśli, możliwości reakcji, walki, bez prawa do obrony.

Dramaturgia spektaklu poświęcona została priorytetowi zaangażowania widza dla jego poczucia dyskomfortu emocjonalnego, wysadzenia go z siodła pana i władcy sytuacji. Takie jest prawo performansu. Z bezpiecznej zgrywy z Chińczyków, pokazania ich pracy ponad siły, form wyzysku, ucisku, poprzez ośmieszanie i naznaczenie odium okrucieństwa pięknych, młodych i bogatych panów z Zachodu prowokacja sceniczna zmusza widzów do reakcji. Pięknie, że do niej faktycznie dochodzi. Zachęcani przez aktorów, to nie młodzi ludzie osobiście ratują upokarzaną, męczoną ofiarę przemocy ale starsza pani. Nie wiadomo, co by było, gdyby cała widownia ruszyła z posad. Ciekawe, jak na taką sytuację przygotowani są aktorzy. Ci najpierw pozyskują widzów odnosząc się do stereotypów, wiedzy ogólnej. Później przez scenki sytuacyjne podkręcają napięcie sceniczne drastycznością zachowań, relacji i bezpośrednio zwracając się do widzów, pytają wprost, podpowiadają sugestywnie, proszą o wsparcie, o czynne uczestnictwo. Na gorąco sprawdzają widza wrażliwość na cierpienie, niesprawiedliwość, upokorzenie, wyzysk, handel żywym towarem, przemoc. Pozwalają mu się przekonać, na ile i w jakim zakresie jest on w stanie zaangażować się w rzeczywistość sceniczną, bezpośrednio opartą na doświadczeniu, która jest wiwisekcją tekstu opowiadającego o ludziach, relacjach między nimi.

Spektakl nie poucza, nie narzuca jak jest, jak powinno być. Nie przesądza o niczym. Jest próbą sprawdzenia działania sztuki, wykorzystuje instrumentarium, jakie ma, jakie jest w stanie stworzyć. Zaprasza do wspólnego w sztuce obcowania. Aktorzy wchodząc w role, na oczach widza stwarzają postaci, uczestniczą w kolejnych scenkach, grają na instrumentach ale z wyraźnym dystansem, grubym naddatkiem umowności sztuce aktorskiej przynależnej. Muzyka powstała w trakcie prób, napisana i wykonywana jest przez aktorów. Scenografia prosta, symboliczna, kostiumy jak uprzedmiotowiony stereotyp, rekwizyty podobnie.  Wszystko jest do bólu czytelne, jasne, oczywiste. Nie pozbawione poczucia humoru. Od zawsze znane. Przeglądamy się w obrazie scenicznym niesionym w każdym z nas. A jednak łatwo można się ukryć. Nie wyjawić siebie. Swoich poglądów. Czucia swego. Łatwo ubrać się w cynizm, dystans patrzenia z góry wiedzącego lepiej, by stłumić krzyk niesprawiedliwości, unieważnić wyrządzaną krzywdę milczeniem. Przerażające jest jak łatwo w krótkim czasie można zmienić poglądy oraz to, że łatwiej stanąć po stronie  kata niż ofiary.

Spektakl ten może być zjawiskiem teatralnym,  które indywidualnie poruszy, da do myślenia. Jeśli widza naprawdę sprowokuje. Pozwoli mu poczuć, jak niewiele trzeba, by można było nim sterować i go wykorzystywać. Jeśli uzmysłowi mu możliwości manipulacyjne systemów ideologicznych, które służą wciąganiu ludzi indywidualnie i zbiorowo w niszczące człowieczeństwo działanie. Opowiedzenie się tym samym po złej stronie mocy.


Spektakl KRZYCZCIE,CHINY! otwiera cykl KRZYCZCIE! Obejmuje on jeszcze spotkania:

-21.11.2015  LOSER przedstawienie artystów z Węgier/Radykalna wypowiedź o charakterze politycznym i artystycznym. W tym autoironicznym spektaklu Schilling zastanawia się nad tym, w jaki sposób przeciwstawić się można cynicznej i bardzo niebezpiecznej władzy, z jaką – jego zdaniem – mają na co dzień do czynienia Węgrzy*./,
-22.11.2015  PRZEKLĘTY NIECH BĘDZIE ZDRAJCA SWEJ OJCZYZNY  kreacja zbiorowa słowiańskich aktorów, reżyseria Oliver Frljić/Chorwacki reżyser poprowadził słoweńskich aktorów przez proces bardzo osobistych, głębokich improwizacji, w wyniku których powstał spektakl drapieżny, niepokojący, czasem wręcz szokujący. Pod pozorem powrotu do traum wojennych i politycznych stawia on pytania uniwersale: o granice artystycznej i społecznej wolności, odpowiedzialności indywidualnej i zbiorowej, tolerancji, stereotypów. Teatralną ramą tego laboratorium są fragmenty historii z czasów rozpadu byłej Jugosławii, tytułem jest ostatni wers z hymnu tego nieistniejącego już kraju.*/,
-seminarium prof. Krystyny Duniec "Rozczarowanie i demokracja",
-wykład prof. Anny Kuligowskiej-Korzeniewskiej w dniu 12.11.2015,
-projekt edukacyjny dla młodzieży "Nowy demokratyczny swiat".

http://www.dwutygodnik.com/artykul/6215-co-robic-z-widmami.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/214350.html
KRZYCZCIE, CHINY!
SERGIEJ TRIETIAKOW

Tłumaczenie: Henryk Chłystowski
Reżyseria: Paweł Łysak
Dramaturgia: Sebastian Majewski
Konsultant: Sławomir Sierakowski
Scenografia: Barbara Hanicka
Reżyseria światła: Damian Pawella
Konsultacje choreograficzne: Kaya Kołodziejczykk

obsada: Karolina Adamczyk, Eliza Borowska, Magdalena Koleśnik, Jacek Beler, Arkadiusz Brykalski, Michał Czachor, Michał Jarmicki, Mateusz Łasowski, Grzegorz Otrębski, Michał Sitarski, Michał Tokaj


premiera 6 listopada 2015

*tekst autorstwa Teatru Powszechnego

piątek, 6 listopada 2015

CUKIER STANIK TEATR TELEWIZJI

W roli głównej wystąpił Krzysztof Stroiński (fot. WFDiF)


Ten spektakl pozostawia mnie obojętną. Nie tyka mnie, a nawet nie obchodzi.  Może tylko sentymentalizm odchodzącego świata, jego słabości, brak siły przebicia może nieco zastanowić a nawet wzruszyć. Bo dziś znów odczuwamy brak fachowców, wysokiej klasy rzemieślników. Znów tęsknimy za przedmiotami pięknymi, wykonanymi na nasze indywidualne potrzeby. Brakuje nam kontaktu bezpośredniego z producentem artystą, subtelnym, dyskretnym profesjonalistą wyczulonym na wymagania klienta.

Zalew rynku tandetą czy jaką inna zagraniczną masową produkcją to zjawisko zupełnie normalne, dopuszczalne w granicach gry rynkowej niedojrzałej demokracji, która nie potrafi, nie chce, nie może chronić markowych produkcji rzemieślniczych w Polsce. Zwłaszcza, że to własnie ten sektor pozwolił przetrwać ciężkie czasy w socjalistycznej PRL fachowcom wysokiej klasy, artystom produkcji użytkowej, detalicznej. Wyrafinowanej, potrzebnej, zaspokajającej potrzeby podstawowe. Okazało się, bo czas to brutalnie pokazał, że wolność w sferze obrotu produkcji też może być wykluczona twardym działaniem rynku, jeśli mu się na to bezmyślnie bez ograniczeń pozwoli. Teatralna firma CUKIER STANIK jest tego dowodem. Przykładem pozostawienia ludzi z ich problemami bez pomocy, ochrony, wspomagania. Tak, że muszą sobie radzić sami. Liczyć na szczęście i solidarność innych ludzi.

Jednak ani to tragedia ani komedia. Ani ziębi ani grzeje. Snuje się nostalgiczną konstatacją odchodzącego świata, rozwodzi się nad kształtem, znaczeniem, ostrością przysłowiowego gwoździa do trumny małych, tradycyjnych firm w Polsce. Wszyscy widzą, czują potrzebę ich istnienia ale działają rozproszeni, niezdolni do skutecznego działania, opuszczeni, doświadczani przez bezduszny, niedoskonały biurokratyczny system. Właściwie nadzieja rodzi się z inicjatywy, przedsiębiorczości, odważnego spojrzenia ludzi. To oni ostatecznie mogą coś ocalić, coś zmienić, wymyślić. Mogą razem działać, pracować, tworzyć. Ale to nic odkrywczego. Absolutnie nic nowego.

Pomysł teatralny sztuki mógłby posłużyć do zrealizowania telenoweli, serialu, by w czasie rozłożył i wzmocnił swoją myśl, wagę niepotrzebnego trwonienia zdolności i wiedzy praktycznej, która wypchnięta przez zalew taniej, bardzo taniej tandety niechybnie, zostanie zaprzepaszczona, zapomniana, roztrwoniona z uzasadnieniem konieczności dziejowej, piętnem nowych wspaniałych modnych trendów naszych czasów. A przecież tak być nie musi.  Nawet nie powinno. Bo gdy się ockniemy, może być za późno na powrót do przeszłej dawnej marki doskonałej, wyjątkowej jakości produktów, usług, bez których nie będziemy mogli się obyć a na które będzie nas w końcu stać.


CUKIER STANIK
Autorka: Zyta Rudzka
Reżyseria: Agata Puszcz
Zdjęcia: Arek Tomiak P. S. C.
Scenografia: Paulina Czernek-Banecka
Kostiumy: Aleksandra Staszko
Muzyka: Marcin Macuk

Obsada: Krzysztof Stroiński (Dawid Cukier), Maria Maj (Mira), Agnieszka Pawełkiewicz (Ślepa), Piotr Głowacki (Uliczny), Agnieszka Podsiadlik (Baba Kapo), Hai Nam Bui Ngoc (Chiński harmonista), Ewa Bonecka (Miss), Filip Tłokiński (Uchodźca).

fot. http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/21823780/cukier-stanik

środa, 4 listopada 2015

TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM ATENEUM


TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM to sztuka, w której autor poprzez historię życia kobiety, Blanche DuBois, opowiada o sobie i swojej epoce zakamuflowanych żądz, niespełnionych obietnic, niemożliwych do skonsumowania pragnień gorących jak żar Nowego Orleanu. Topieniu w alkoholu poczucia winy, świadomości bezsilności wobec swojego losu i okrucieństwa świata. Jako panaceum na budzące obrzydzenie realia niechcianego życia. Bo tak to może być, gdy spotyka się bratnią duszę, drugą dopełniającą połowę siebie, zatraca bez reszty w miłości do niej, zasmakuje w doskonałym spełnieniu i zostaje zdradzonym, pozbawionym złudzeń. Gdy miłość brutalnie gaśnie w obliczu prawdy o homoseksualizmie męża a pożądanie trawi ciało i duszę spychając na samo dno egzystencji, prowadząc do obłędu, zatracenia, biologicznego trwania. Gdzie zwierzęca siła w człowieku odrzuca wszelką słabość, odmienność, narzuca bezwzględny system wartości, dominację przemocy w imię ratowania siebie i rodziny.

Gdy Blanche DuBois wsiada do tramwaju zwanego pożądaniem, właściwie życie ma za sobą. Wszystko, co miało się zdarzyć, dopełnić, zdecydować, ujawnić, jest już dokonane. Nie ma wyjść awaryjnych, kół ratunkowych, mieszkań zastępczych. Jest już ciałem obcym, wyjałowionym, naznaczonym złem. Jest martwą duszą wypaloną, zgwałconą, pijaną. Światopoglądem zaprzeszłym, zużytym, niepotrzebnym. Neurotycznym bytem. Nimfomanką. Jeszcze tylko  przekroczy granicę dopuszczalnego szaleństwa i musi odejść. Obcy musi odejść. Siłą wykluczony.

Blanche jest odchodzącym starym światem. Wrażliwym, dobrze wykształconym, subtelnym, megalomańskim, egoistycznie zapatrzonym w siebie. Ale nieprzystosowanym do życia. Cała ta niegdysiejsza siła nie działa już, nie ratuje a pogrąża tylko. Blanche stara się brylować w realnym brutalnym świecie, zanurza się w nim ale nie pasuje do niego, nie żyje nim naprawdę. Ona tonie. Pali za sobą mosty. Ucieka z domu w wieku 16-tu lat, doprowadza do samobójstwa męża geja, wyrzucona z pracy za romans z nieletnim uczniem, traci majątek. Doprowadza się do upadku, jej życie to pasmo klęsk. To Stanley Kowalski, jej szwagier, jest panem tego świata. Bezwzględny, silny, stanowczy. Brutalny, chamski damski bokser. Gwałci wszystko co miękkie, słabe, uległe. Nie ma wyrzutów sumienia, poczucia winy. Przez życie swoje i innych idzie jak taran. Stella, jego żona, siostra Blanche, ugina się, poddaje, przystosowuje ściągnięta z wysokości kolumn Belle Reve, straconej rodzinnej posiadłości, i ukrywa w normalnym, dostępnym dla siebie życiu. Bez obciążeń przeszłością, bezrefleksyjnie  musi nadal żyć i dawać życie. Znosi razy męża. Zagłusza w sobie ból po wymuszonym odtrąceniu siostry. By móc konstytuować patriarchalną rodzinę. I czuć się w tym układzie szczęśliwą. Zaspokojoną. Bo tak trzeba. Tak trzeba i już.

Spektakl w tonacji bluesa, w nowym przekładzie Jacka Poniedziałka, realistycznej, dosłownej scenografii, to zbalansowany teatralny przekaz, zagrany  równo, wyraziście, jasno. Dopełniają się bohaterowie nakreśleni wyrazistą kreską psychologiczną w równoprawnym bycie scenicznym. Nikt się nie wybija, nie dominuje. Nie unieważnia jeden drugiego a wspomaga, usprawiedliwia jego motywacje, działania. Pozwala zrozumieć, przejrzeć, poczuć strach, lęk, utratę orientacji Blanche, która nawet nie za bardzo się już stara grać kogoś innego niż jest w istocie. Niekoniecznie wiarygodna jest jej ucieczka w obłęd, w szaleństwo. To definitywne wycofanie, zamknięcie wobec świata. Nie do końca też jasna jest Stelli motywacja  akceptacji narzucanych warunków wspólnego życia przez Stanleya, nieokrzesanego, wulgarnego, krzykliwego ego macho brutala. Wzruszające jest jej rozdarcie między trudną do zrozumienia miłością do męża a miłością, a może tylko przywiązaniem do siostry. Empatyczna Stella stara się chronić Blanche,  pragnie jej dobra, pozwala jej na wszystko. I Mitch, dobrze wychowany, nie pasujący do brutalnego męskiego świata maminsynek, mięczak, zachowawcza, miękka figura musi się podporządkować sile Stanleya argumentów. Tylko przez chwilę czuje się wyzwolony gdy cudownie uskrzydlony nadzieją związku z Blanche, przeżywa szczęście w strugach deszczu. Mitch, chłopak do wzięcia i Blanche, kobieta po przejściach, są sobie potrzebni, sobie podobni a jednak to dwa światy równoległe, nie mogące współistnieć. Ubezwłasnowolnione przez Stanleya, matkę Mitcha, wyższą konieczność obowiązującej normy, tak naprawdę nie pasują do siebie. Od samego początku.

Każdy z aktorów umiejętnie korzysta z możliwości zagrania żywej, dramatycznej postaci.  Blanche Dubois Julii Kijowskiej ma coś seksownie i psychicznie drapieżnego, rozedrganego, niepokojącego w zdartym, chropowatym, krzykliwym, zmęczonym głosie. Seksowna, zmysłowa całą sobą odrzuca wszystkich od siebie, jakby jej ciało czuło znużenie i już wiedziało, że żaden związek nie zagłuszy pierwszej miłości. Sama konsekwentnie nie zrywa z przeszłością. Celebruje ją i podkreśla wykorzystując jak oręż w zrażaniu do siebie ludzi. Drażnieniu ich, prowokowaniu. Julia Kijowska gra osobę świadomą swego upadku. Nie może odrzucić tego, co było, kim była. Nie chce. Nie szuka miłości a poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Ale nawet i to nie jest możliwe. Tak naprawdę konsekwentnie nie chce zrezygnować z siebie, ze wspomnień, z miłości do męża geja, z wyrzutów sumienia, z elegancji, z picia. Ciągle bierze kąpiel, jakby czuła, że płonie, jakby nie mogła zmyć z siebie brudu całego życia. Blanche jest lekkomyślna i szalona. Robi zawsze co chce zdeterminowana wewnętrznymi popędami. Nie boi się konsekwencji, ryzykuje, żyje jak chce, bez względu na normy społeczne, sankcje prawne. Przez całe życie postępowała zgodnie z własną naturą, instynktem. W końcu musi za to zapłacić. Stanley Kowalski Tomasza Schuchardta to naturalistycznie obsceniczny matołek, prostak i cham. Ostentacyjny mięśniak. Raczej budzi odrazę i strach niż wnosi spokój i daje poczucie bezpieczeństwa, przywraca normalność. Jest zbyt jednoznaczny. Jednowymiarowy. Brakuje uzasadnienia dla jego prymitywnego, brutalnego zachowania. Szkoda. Bo mógł udowodnić, że siła, stanowczość a nawet brutalne zachowania są niezbędne, gdy trzeba bronić się przed obłędem osób nawet sobie najbliższych. Gdy trzeba ostro, zdecydowanie reagować, by nie dać się zniszczyć, by chronić własną rodzinę. Nieporadny Mitch Bartłomieja Nowosielskiego imponuje giętką osobowością. Z jednej strony pokonany siłą okoliczności, z drugiej w misiowatym wcieleniu lekko tańczący w deszczu. Delikatny, subtelny, o słabym charakterze ukrywa te cechy przed otoczeniem, by nadal być akceptowanym. Gra, maskuje się, nie czuje się na siłach walczyć. Dawno przegrał swoją niezależność w wyniku tresury macierzyńskiej, poddania się normom społecznym, męskiej przyjaźni Stanleya.

Doskonały dramat Tennessee Williamsa broni się sam. To doskonały tekst finezyjnie skonstruowany. Opowiada o sile rażenia mocnej pierwszej miłości ludzi tylko dla siebie stworzonych. Napomyka o budzeniu się uczuć, odkrywaniu tożsamości homoseksualnej. I pokazuje, jak niedojrzałość, niemożność do sprostania dotykających mocno zdrad osób, które się kocha, doprowadza człowieka do zguby, do szaleństwa. Bo gdy miłość umiera, pozostaje rozbudzone nienasycone pożądanie, które nie sposób nakarmić najcięższymi grzechami tego świata. Pragnienie miłości, zagłuszanie pustki po stracie, poczucie bezsensu istnienia, bólu zawodu, niespełnienia funduje człowiekowi obłęd. I nie ma ratunku, nadziei na odkupienie. Cudowna, czysta, miłość Blanche do poety przedzierzgnęła się ostatecznie w mroczne, grzeszne pożądanie do chłopca, przygodnych mężczyzn, niezliczonych żołnierzy, w końcu do silnego, wulgarnego mężczyzny. Ostatecznie ją pokonało. Bo gwałt dokonany przez męża siostry, która w tym samym czasie rodziła  dziecko, był ostatnią kroplą goryczy przelewającą czarę szaleństwa, jaką sama sobie zafundowała. Nie była na tyle silna, by unieść swoje zmarnowane, sprostytuowane, zapite życie, złamane gwałtem, przemocą w rodzinie i świecie.

Blanche jak śmieć, pasożyt, byt zbędny, pusty, nie do użycia został wymieciony z domu siostry. Siostra jak ubezwłasnowolniona ofiara domowej przemocy podporządkowała się woli męża tyrana za kilka chwil szczęścia. Wszystko wróciło do normy o mocno zaniżonym poziomie wartości. Samotny, słaby musi zawsze przegrać.




TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM 

TENNESSEE WILLIAMS
przekład – JACEK PONIEDZIAŁEK
reżyseria – BOGUSŁAW LINDA
scenografia – JAGNA JANICKA
ruch sceniczny – JAROSŁAW STANIEK
światło – KATARZYNA ŁUSZCZYK
Występują:
Blanche – JULIA KIJOWSKA
Stella – PAULINA GAŁĄZKA
Stanley – TOMASZ SCHUCHARDT
Mitch – BARTŁOMIEJ NOWOSIELSKI
Eunice – EWA TELEGA
Steve – TOMASZ KOZŁOWICZ
Pablo – JAN JANGA TOMASZEWSKI
Lekarz – TADEUSZ BOROWSKI
Pielęgniarka – KATARZYNA ŁOCHOWSKA
Chłopak – SZYMON MILAS (Warszawska Szkoła Filmowa)