Co po nas zostaje gdy umieramy? Na jak długo starczy pamięci, by ocalić od zapomnienia prawdę o człowieku, jego pracy, wysiłkach, intencjach, błędach i fascynacjach? Jak łatwo wszystko czas unieważnia, wypacza, zaciera ostrość widzenia i rozumienia, tego, co zaistniało! Dobrze, jeśli ocaleje dzieło, sztuka, w której zaklęta jest cała metaforyczna prawda o artyście, człowieku. Cały ładunek emocji, potencjał, talent, droga twórcza. I charakter, osobowość, wrażliwość. Ono najpełniej opowiada historię o nim, o jego zmaganiu się ze sobą samym, z życiem i światem. Najpiękniej. Najczulej się zbliża do istoty rzeczy.
HOLZWEGE to spektakl w TR Warszawa o rekonstrukcji destrukcji życia i twórczości, spuściźnie artystycznej kompozytora Tomasza Sikorskiego, HOLZWEGE/1972/ to utwór muzyczny bohatera spektaklu inspirowany metaforą Heideggera i on sam w dziele zaklęty, Holzwege to błądzenie, ślady zostawione na ziemi w czasie transportu drzewa po wycince w lesie-nietrwałe, chwilowe, przypadkowe-bardzo szybko ginące pod wpływem następujących zmian, upływającego czasu zacierającego swoim działaniem wszystko. A całe to zamieszanie artystycznego performansu jest po to, by stworzyć i ocalić od zapomnienia portret artysty kompozytora. Zrozumieć jego dzieło. Odtworzyć go ze wszystkich możliwych śladów, które pozostawił po sobie w przedmiotach, ludziach, kompozycjach muzycznych. Na powrót stwarzany zostaje artysta przez artystów ze skrawków, tropów, listów, faktów, wywiadów, relacji i zmyśleń, domysłów, rozważań, wspomnień i dzieł. Tak niewiele ocalało. Tak mało. Tak bardzo sprzecznych, trudnych do zrozumienia zdarzeń, działań, motywacji. Fragmentarycznych, różnorodnych, nietrwałych form nośników pamięci rozmywających się, roztapiających, niknących, oddalających od wyrazistej i jednoznacznej prawdy o człowieku. Projekcje własnych doświadczeń artystycznych, życiowych świadków i aktorów wzbogacają przekaz. Dociekają uporczywie, co też tak naprawdę się wydarzyło. Gromadzą, odtwarzają wszystko, co po kompozytorze zostało. Z mozołem składają te niepasujące do siebie puzzle. Mobilizowane są wszystkie możliwe siły-kreacja, wykorzystywanie własnego wizerunku artysty, wyobraźnia, improwizacja, opozycje i relacje, wspomnienia, koncert. Przytaczane są wszelkie znane, dostępne informacje, wykorzystana jest na żywo wykonywana muzyka Sikorskiego dla wyjaśnienia fenomenu życia, twórczości i śmierci artysty oraz obecności jego spuścizny artystycznej w sferze publicznej po jego śmierci. Po to, by przywrócić temu, co zaistniało kształt głęboko ludzki, spróbować wyjaśnić wymiar tragiczny życia i twórczości artysty. O co mu chodziło, kim był, jak żył, tworzył i umarł. Jaki to ma sens, znaczenie. Co pozostało i dlaczego tak łatwo ulega zapomnieniu.
Zbyt dużo tajemnic, niewyjaśnionych sytuacji, niedopowiedzianych historii, sprzeczności w relacjach, niekonsekwencji w zachowaniach artysty pozostaje, by obraz życia Sikorskiego mógł być przejrzysty i jasny. Raczej pozostaje wrażenie, zainteresowanie zjawiskiem wywołane impresją teatralnego przekazu. A ten jest bardzo interesujący, ciekawie skonstruowany. Mamy artystów adwersarzy, kobietę/Sandra Korzeniak idealizuje, broni, stara się usprawiedliwiać/ i mężczyznę/Jan Drevnel cynicznie obnaża, brutalnie komentuje/, którzy poprzez pryzmat własnego punktu widzenia tworzą zupełnie inne, opozycyjne portrety Sikorskiego/wspaniały artysta kontra popapraniec, nieudacznik, artysta awangardowy, który nie miał szczęścia/. Jest prawdziwy przyjaciel artysty-naturalny, szczery, bezpośredni, wzruszający- Zygmunt Krauze z całym osobistym bagażem wspomnień, wrażeń, uwag, pamiątek, interpretacji. Jest też sama figura Tomasza Sikorskiego, którą gra Tomasz Tyndyk. Jego fizyczność, cielesność fantastycznie personifikuje stan ducha i umysłu oraz emocjonalne zagubienie i samotność, zbuntowaną, niepokorną naturę. Zasmarkany neurotyk, rozedrgany, trudny w kontakcie, wyniszczony alkoholik, z błędnym, depresyjnym spojrzeniem zagubiony w świecie nieszczęśliwy człowiek, niezrozumiały dla świata awangardowy kompozytor, niedoceniony, krytykowany bardzo artysta, któremu się nie wierzy, a wartość i rolę jego dzieła obśmiewa, ignoruje, kwestionuje. Z autodestrukcyjnym życiorysem samobójcy, co przeraża ale i intryguje.
Każdy chce na swój sposób dotrzeć do prawdy. Ale dywagując, spekulując, mówiąc o nim, charakteryzuje siebie. Jako człowieka, jako artystę. Temat Sikorskiego jest pretekstem do zastanowieniem się nad sobą, swoim dorobkiem artystycznym, jego rolą, znaczeniem. Przenikają się te światy ludzkie i aktorskie. Osobiste wątki, intymne zwierzenia z zawodowymi. Wpływają na siebie, drażnią się, stymulują, określają. Boksują ze sobą. Również w osobie Tyndyka wizualizującego Tomasza Sikorskiego. Aktorzy podkreślają, komunikują, że to jest teatr. Symulacja, sprawdzanie, kreacja. Buntują się, walczą z graną postacią. Ale i dla niej walczą, mocują się z rolą.
Artystom udało się pokazać tą chimeryczność sztuki. Niepewność, ambiwalencję, walkę jaką wywołuje w człowieku. Tą plątaninę sprzecznych emocji, stanów świadomości i podstępnych skutków podświadomych działań. Skrajną niestabilność. I to zanurzenie po kres wytrzymałości w samotności. Skazanie na zmaganie się ze stresem, niepowodzeniem, nałogiem. Działanie sztuki na jej autora/ jej wartości kontra degradacja/. Skutki w sferze psychicznej/depresja, autodestrukcja/. Osobistej i publicznej. Konieczność ciągłego udowadniania zasadności motywacji. Obrony ostatecznego kształtu dzieła. Usprawiedliwiania swojej drogi twórczej, walkę o autonomię własnej koncepcji. Niekończące się potyczki z niezrozumieniem twórczości, słabością własnego charakteru. Nieustająca walka o wszystko. Nawet o to, gdzie, w jakich warunkach powinna być wykonywana muzyka.
Sztuka jest ciekawie skonstruowana, bardzo dobrze zagrana. Jest interesująca i dająca do myślenia. Toczy się w scenografii improwizowanej, urozmaiconej, podporządkowanej rozwiązaniom formalnym zaprogramowanym dla całego spektaklu. Nieład w przestrzeni, bałagan rekwizytów, przebieranie się na scenie, wchodzenie w różne role, mieszanie autentyczności i iluzji odbijających się w krzywych zwierciadłach, wykorzystywanie video do kadrowania ujęć obrazów dla wzmocnienia efektu, urozmaicenia przekazu, podkreślenia wieloznaczności znaczeń. Wszystko się w tym przekazie zgadza, uzupełnia, pogłębia. Ale przecież ostatecznie nie wyjaśnia, nie odkrywa do końca. Nie ma decydujących, kategorycznych rozstrzygnięć, opinii, sądów, ocen. Jest przenikanie się różnych racji, zdarzeń, stanów, faktów i zmyśleń. Jest muzyka, jej pozasłowna narracja. I działanie.
To bardzo dobra sztuka. W kontekście propozycji rozważań o uniwersalnych lękach przed życiem, umieraniem i śmiercią, zmorami fizjologii i psychiki, problemami kreacji artystycznej, wolności i zniewolenia w perspektywie nieuniknionego zanikania, rozpadu, destrukcji spowodowanej unieważniającym wszystko działaniem czasu. W spektaklu udało się pokazać artystyczny, teatralny mozół rekonstrukcji dokonującej się nadal dekonstrukcji artysty Tomasza Sikorskiego. W sposób możliwie wszechstronny, szeroki i ciekawy. Bo przypadek indywidualny staje się uniwersalną metaforą życia, twórczości. Jego źródeł inspiracji, motywacji i tego, co po tych siłowych zmaganiach marzenia z rzeczywistością, talentu z psychiką, nałogu z koniecznością wypowiedzi artystycznej zostaje. Jak szybko się unieważnia, dewaluuje, ginie w niepamięci cały wysiłek, trud, walka o siebie i sztukę swoją, która jest formą komunikacji, opisu relacji, historią życia, zakodowanym wsobnym rozumieniem i czuciem siebie i świata.
Ta wielość różnorodnych środków nie przeszkadza, nie mąci a prostuje, rozjaśnia, odświeża holzwege. Pozwala uchwycić mgnienia, lśnienia, przebłyski, które raz kształtują, za chwilę rozbijają strukturę poznania. Uświadamia, jak trudno jest wyrazić siebie i jaką cenę się za to płaci. I po co, na co, czy warto było.
W gruncie rzeczy są to pytania retoryczne, bo jeśli już człowiek czuje, że ma coś ważnego do przekazania, to nic go od tego nie odwiedzie. Imperatyw jest tak potężny, że nieistotne są kłopoty, trudności, nawet widmo samozniszczenia. Artysta chce za wszelką cenę uwolnić, co w nim się narodziło i pragnie podzielić się tym ze światem, by sprawdzić jego wrażliwość. Tak, by samoistnie, samodzielnie zaistniało, zabyło, sprawdziło się i wypełniło swoją rolę. To dzieło zawsze ważniejsze jest dla artysty niż jego życie. Bo w nim i tak on sam przetrwa, jego istota, wartość dodana dla świata. Wszystko się sprowadza do przekazu, wysiłku jego kształtowania, uchwycenia, nadania mu formy, która decyduje o treści i jej pojemności, odradzającej się siły uniwersalności sztuki umożliwiającej przetrwanie w czasie. Wszystko inne jest nieważne. To tylko skrawki, ślady, tropy, powidoki, holzwege. Jeśli dzieło komunikuje się z odbiorcą, żyć będzie wiecznie. A w nim artysta. Człowiek, jego istota. Wartość i czucie. Prawda, choć trudna do uchwycenia, wydobycia, pokazania, zacierana, zadeptywana przez czas, fałszywe tropy, to jednak jedna jedyna.
Warto zobaczyć, jak to się kształtuje, kotłuje, plącze, zaprzecza. Teatr doskonale wizualizuje te sprzeczności, meandry na styku życia i twórczości, walkę twardego realu z marzeniem, dążenie wyrażenia siebie i oporu świata na bardzo intymny przekaz artystyczny prawdy i jej interpretacji, uwalniania się kreacji, trudności zrozumienia, recepcji sztuki. Słuchania ciszy. Temat trudny, fascynujący, niejednoznaczny i złożony. Ale wart wysiłku. Efekt jest inspirujący. Wzruszający. Nad wyraz udany. Pod każdym względem.
HOLZWEGE
tekst: Marta Sokołowska
reżyseria: Katarzyna Kalwat
scenografia: Anna Tomczyńska
wideo: Ewa Łuczak
reżyseria świateł: Paulina Góral
obsada: Jan Dravnel, Sandra Korzeniak, Zygmunt Krauze, Tomasz Tyndyk
W przedstawieniu wykorzystano następujące utwory Tomasza Sikorskiego: "Widok z okna oglądany w roztargnieniu", "Hymnos" i "Samotność dźwięków".
premiera: 15.01.2016
fot. Katarzyna Kalwat
TR Warszawa po raz kolejny udowadnia, że trzyma poziom. Jestem zachwycona!
OdpowiedzUsuńJa też, ja też jestem tym spektaklem zachwycona. Jest coś w nim naturalnie czułego, wzruszającego. Mimo tragedii jakiś nie wiadomo skąd spokój. Równowaga.
OdpowiedzUsuńChoć JEZIORO mnie rozczarowało i tym rozczarowaniem zdenerwowało. Niestety.