środa, 25 grudnia 2024

FELUNI TEATR ŻYDOWSKI

 


Spektakl Teatru Żydowskiego FELUNI wyprodukowany na motywach książki Ewy Kuryluk i wyreżyserowany przez Ewę Platt mówi o dziedziczeniu toksycznej pamięci i nieuleczalnej choroby, która infekuje teraźniejsze życie całej rodziny, pozbawia ją perspektywy na normalną egzystencję w przyszłości. Dotyczy osób najbliższych - matki Mija-Mijaczka i jej syna Piotra, którymi opiekuje się córka Ewa, co jest nie lada zadaniem, stanowi bolesne obciążenie. Ewa czuwa, reaguje na ich lęki, obsesje- uspokaja, tonuje, walczy z nimi. Stara się rozbrajać napięcie. Odwiedza brata w szpitalu, robi wszystko, co może, by mu pomóc. Rozmawia z obojętnymi na stan chorych lekarzami, ograniczonym, zmanierowanym personelem. Ma świadomość, że rygor miejsca odosobnienia jest okrutny i bezduszny, bo nie stwarza warunków na właściwe leczenie, bo zmusza pacjentów do pracy, ogranicza ich swobodę, na wiele nie pozwala. Jest złem koniecznym. Jednak tej udręki codzienności na pierwszy rzut oka nie widać. Siostra stara się nie okazywać, co naprawdę czuje. Cieszy ją obecność najbliższych, zachowuje się przy nich swobodnie, żartuje, ale nie do końca może ukryć niepokój, wyczuwalne jest wewnętrzne napięcie. I jest to karkołomne, ponadludzkie zadanie dla młodej, pełnej życia osoby,  która ma własne plany na przyszłość. 

Wszystko, co się dzieje, choć niepozbawione radości, czułości i bliskości, przenicowane jest głębokim smutkiem. Ewa musi mieć świadomość, że już nigdy nie będzie dobrze i najprawdopodobniej skończy się źle, bo schizofrenia jest nieuleczalna, pamięci nie można zresetować, trzeba więc wykorzystać, najlepiej jak się da, każdą wspólnie spędzoną chwilę, mimo że cieszyć się nią nie jest łatwo. Ewa żyje życiem mamy i brata, ale musi myśleć też o sobie. Zajmuje się najbliższymi, nie rezygnując z własnych planów. Na pewno bardzo ją boli ich stan zdrowia, emocje, którym ulegają, stany psychiczne, które nimi rządzą. Nie ma jednak wyjścia z tej sytuacji. Nie ma ratunku. Przeciwnik wymyka się kontroli- neutralizowana lekami choroba tylko przyczaja się, by za jakiś czas uderzyć ze wzmożoną siłą, bo nie sposób zapomnieć obrazów wojny (matka), przekazów o niej (syn), które cały czas destrukcyjnie wpływają na zdrowie.

Klaustrofobiczna przestrzeń, w której znajdują się bohaterowie, z katafalkiem-łóżkiem, z narzutą-całunem, z fragmentem ściany i podłogi łazienki, turystycznym stolikiem, drewnianymi stołkami, tranzystorem radiowym i słoikiem z zasuszonymi roślinami jest w gruncie rzeczy metaforyczna (dwuznaczna, surowa scenografia i kostiumy Kajetana Karkucińskiego). To powojenne, skromne mieszkanie, ale i szpital, i rewir obozu zagłady, i wojenna kryjówka. Bo doświadczenie wojny, wspomnienia z nią związane są tu stygmatem, tym, co powraca z woli umysłu i sugestii ducha. To świadomość psychicznego przymuszenia, powracania skrawków emocjonalnej pamięci, która obciąża normalną egzystencję, udziwnia zachowanie, bo zaburza czas i przestrzeń. Płynność tego, co jest i było, łączenie się lub przenikanie miejsc z przeszłości i teraźniejszości uniemożliwia chorym postrzeganie rzeczywistością taką, jaka jest naprawdę. Funduje poczucie kontynuacji, a więc przeżywanie ciągle powracających traumatycznych zaprzeszłych zdarzeń, obezwładniające działanie bardzo silnych emocji paraliżujących normalne funkcjonowanie. Wzmaga lęk, smutek i dezorientację, zaostrzając chorobę. Lekarstwa nie leczą, lecz tylko ją tłumią. Terapia nie istnieje, a jeśli już jest, nie działa. Bez względu na to, co się zrobi, jedyną ucieczką przed rosnącą beznadzieją i otępieniem jest śmierć. Uzmysławia to, że kontrolowanie strumienia świadomości i panowanie nad tym jak wpływa na funkcjonowanie jednostek, szczególnie chorych jest niemożliwe. A poddanie się bezsilności, rezygnacja z walki o dobry stan zdrowia grozi dodatkowym obciążeniem, u opiekunów chorych poczuciem winy.

W tym spektaklu przestrzeń sceny płynnie zawłaszcza przestrzeń widowni. Podobnie jak przeszłość niepostrzeżenie wnika w teraźniejszość. Granica się zaciera, w istocie nie istnieje. Integralną częścią sztuki stają się widzowie. Bardziej zbliżyć się do tej rodziny i jej problemów już nie mogą. Do zagubionej, zanurzonej w swej psychozie matki Mija-Mijaczka Ernestyny Winnickiej, której miesza się przeszłość z teraźniejszością, do Piotra wzruszającego Jerzego Walczaka, który dziedziczy jej traumy i podobnie jak ona traci poczucie rzeczywistości, do uwikłanej w niebezpieczne fantasmagorie osób, które kocha, dzielnej Ewy Małgorzaty Trybalskiej. W ten sposób ujawnia się niszcząca moc pamięci, degradująca psychikę choroba. Siły wewnętrzne, które przejmując władzę nad człowiekiem, czynią go uległym wobec tego, nad czym nie potrafi panować. A osoby zdrowe, zdane tylko na siebie jak Ewa, które opiekują się nimi, ostatecznie nie znajdują skutecznego sposobu, by złagodzić objawy i nie doprowadzić do zaostrzenia choroby, choć za wszelką cenę starają się zneutralizować, osłabić niszczące bliskich obsesje.

Ewa Platt dzięki drakońskim skrótom, spójnej dramatycznie adaptacji powieści, dyskretnej reżyserii światła oraz  przemyślanej reżyserii spektaklu zróżnicowała krajobrazy wewnętrzne bohaterów i sprawnie poprowadziła doświadczonych aktorów. Udało jej się pokazać trudne relacje między członkami rodziny, ich zaburzone stany mentalne, ujęte w adekwatnie argumentowane konteksty. Obraz jest emocjonalnie powściągliwy, formalnie surowy, działający podskórnym niepokojem. W ciągu godziny w teatralnej pigułce, która w znieczuleniu sztuki pozwala poczuć i ból, i strach, i bezsilność pokazała też chwile szczęśliwe, radosne, czułe mimo spuścizny przeszłości, mimo choroby, która w najlżejszym przypadku ubezwłasnowolnia, w najgorszym zabija. Wypracowanie subtelnej skali emocji, bez epatowania ich siłą rażenia, nie było łatwym zadaniem. Ale się udało. Udało.




FELUNI na motywach książki EWY KURYLUK

Reżyseria, scenariusz, reżyseria światła: Ewa Platt
Scenografia, kostiumy: Kajetan Karkuciński
Muzyka: Kamil Białaszek

Obsada: Ernestyna Winnicka (matka Mija - Mijaczek), Małgorzata Trybalska (Ewa), Jerzy Walczak (Piotr)

Dyplom reżyserski przygotowany we współpracy z Akademią Teatralną w ramach sceny debiutów „Bima” w Teatrze Żydowskim.

fot. mat. teatru

sobota, 21 grudnia 2024

PUŁAPKA NA MYSZY TEATR ATENEUM


PUŁAPKA NA MYSZY Agathy Christie w Teatrze Ateneum to coś więcej niż klasyczny kryminał i więcej niż detektywistyczne kino, nawet najwyższych lotów. Spektakl ten pięknie wyreżyserowany przez Artura Tyszkiewicza to sztuka żywa, nieprzewidywalna, przy kolejnym spotkaniu z widzami zawsze inna, zwłaszcza że ma potencjał psychologicznego thrillera, kryjącego wiele tajemnic w indywidualnych portretach bohaterów, którzy noszą kamuflaże - maski pozwalające manipulować, mataczyć, zwodzić otoczenie a przede wszystkim w swej intencji całkowicie ukryć osobę przed ciekawością ludzi, przed pazernością świata na każdą sensację. Akcja spektaklu rozgrywa się w miejscu położonym na uboczu, które wydaje się miłą dla oka bezpieczną przystanią obiecującą błogie, wygodne, beztroskie życie, gwarantującą prywatność i anonimowość. Dla nowych właścicieli, Ralstonów, granych przez pełną ciepła i pozytywnej energii gospodynię Mileny Suszyńskiej oraz z szorstką powściągliwością podszytą nutą tajemniczości gospodarza Dariusza Wnuka, którzy podejmują w czasie trwającej śnieżycy pierwszych gości, jest nadzieją na spokojną przyszłość w wymarzonym domu, z upragnioną pracą, pozbawioną trosk egzystencją. Tymczasem miejsce to odcięte od świata nie tylko z powodu ekstremalnej pogody jest kolejną życiową pułapką, więzieniem, kryjówką dla wszystkich zgromadzonych, którzy znaleźli się we właściwym miejscu, mieli sposobność i motywację, by chronić prawdę o sobie. Są alter ego myszy z wideo widma, śpiewających mrożącą krew w żyłach piosenkę ŚLEPE MYSZKI TRZY, co dodatkowo niepokoi, budzi lęk i grozę. A przez to wzbudza rosnące zainteresowanie. Tajemnica z przeszłości, której każdy z obecnych pilnie strzeże, musi być ważna, wielka i bolesna.

Galeria osobliwych postaci jest bogata. Obserwujemy z niedowierzaniem ciągle niezadowoloną, wyniosłą, roszczeniową emerytowaną sędzię panią Boyle, w którą doskonale wciela się Magdalena Zawadzka. Poznajemy łagodnego majora rezerwy Metcalfa, granego z powagą powściągliwości i układności przez Bartłomieja Nowosielskiego, włoskiego ekscentryka Paraviciniego o przerysowanej powierzchowności Herkulesa Poirot w brawurowej kreacji Łukasza Lewandowskiego, nieoczywistą w pierwszym wrażeniu pannę Casewell intrygującej Magdaleny Schejbal, która ucharakteryzowana jest na kawalera oraz zwracającego swoim niekonwencjonalnym zachowaniem Christophera Wrena Jakuba Pruskiego, którego bohater jest nadmiernie pobudzony i ni stąd ni zowąd śmieje się histerycznie. Przybywa tu też, co jest nad wyraz zaskakujące, sierżant Potter Krystiana Pesta, który, o dziwo, przebił się przez zaspy śniegu, by wyjaśniać sprawę morderstwa popełnionego w Londynie. Ale czy aby na pewno? Towarzystwo a priori wydaje się być co najmniej dziwne, a przez to niewątpliwie podejrzane. Intuicja podpowiada, że coś się tu nie zgadza. Tym bardziej wciąga rozwijająca się akcja. Tym bardziej widzowie zainteresowani są poznaniem prawdy. Nie dają spokoju motywy postępowania bohaterów, przyczyny udziwnienia ich charakterów, motywy zbrodni. Coraz większe rozeznanie w sytuacji, uzyskiwanie informacji o przeszłości bohaterów umożliwia odkrycie prawdy. A ta jest gorzka i w najwyższym stopniu godna przemyślenia. Jak mądry morał w dobrej bajce dla dorosłych, bo spektakl ten w istocie jego formy scenicznej właśnie nią jest.

Obraz jest piękny, pociągający, działa jak magnes. Jak malownicza ilustracja z dzieciństwa, która fascynuje, budzi wyobraźnię, uruchamia myślenie. Jest pułapką, która wciąga w swą aurę, akcję, tajemnicę bez reszty. Ciepłe, miłe, rodzajowe wnętrze pensjonatu Monkswell Manor, z kominkiem, wygodną kanapą, w przeciwieństwie do zimowego, niepokojącego krajobrazu za olbrzymim oknem jest obietnicą ratunku, ostoją. Kostiumy jak szczelne kokony szyte na każde indywiduum sceniczne przyciągają uwagę, podobnie jak i dopełniające charakterystyki postaci przerysowane charakteryzacje z kodem dostępu do wycofanej w głąb psyche traumy. Nie sposób oderwać oczu od tak ostentacyjnie wydumanej, a przez to intrygującej formy, Nie sposób przestać śledzić kryminalną zagadkę, myśleć o jej zagmatwanych tropach, bo prowadzą też w swej podstępnej logice również do każdego z nas. To świetny spektakl, wyborna rozrywka. Przekonajcie się osobiście. Koniecznie. Powodzenia:)


PUŁAPKA NA MYSZY  Agatha Christie

tłumaczenie: Hanna Baltyn
reżyseria: Artur Tyszkiewicz
asystentka reżysera: Paulina Staniszek
scenografia i kostiumy: Joanna Zemanek
asystentka scenografa: Joanna Organiściak
projekcje: Ignacy Ciunelis/ Joanna Zemanek 
muzyka: Jacek Grudzień

Obsada: Magdalena Zawadzka, Milena Suszyńska, Magdalena Schejbal, Bartłomiej Nowosielski, Łukasz Lewandowski, Krystian Pesta, Jakub Pruski.

fot. Krzysztof Bieliński

wtorek, 17 grudnia 2024

INNE ROZKOSZE TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 

Teatr Narodowy zaprasza widzów na spektakl INNE ROZKOSZE na podstawie prozy Jerzego Pilcha, w reżyserii Jacka Głomba, dyrektora Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, na teatr w starym, dobrym stylu. Przedstawia on świat zużyty, wyczerpany zarówno w treści, jak i w formie, który wydaje się zaprzeszły, archaiczny. Świat zanurzony w tradycji, rytuałach, obrządkach i zajęty krzątaniną dnia codziennego. Ujęty w kontekście życia wspólnoty ewangelików augsburskich w małej, prowincjonalnej miejscowości na Śląsku Cieszyńskim, przedstawiony w relacjach międzyludzkich, grze między płciami, ścieraniu się indywidualnych i zbiorowych potrzeb z narzuconą przez status i rolę społeczną koniecznością. Ale bynajmniej nie jest to obraz zmurszały ani nudny czy przygnębiający. 

Wszelki smutny obraz świata, który odchodzi, pierwsze wrażenie dotyczące podejmowanych w sztuce tematów przebija siła osobowości bohaterów, witalność natury ludzkiej, jej pozytywna dominanta. Stosunek pojawiających się osób do samych siebie, do najbliższych, do życia i śmierci. Jakby doświadczony reżyser, Jacek Głomb podkreślał za bystrym obserwatorem, inteligentnym pisarzem, Jerzym Pilchem, że świat wewnętrzny człowieka ważniejszy jest od tego, w którym przyszło mu żyć. To on jest siłą napędową wszelkiej kreacji, pełnego zrozumienia, zmiany prowadzącej do afirmacji siebie i świata. Dużo w tym obrazie jest poczucia humoru, dystansu do siebie, do powagi sytuacji, co pozwala każdemu zachować zdrowy rozsądek i osiągnąć poczucie równowagi i spokoju. Dopiero wtedy bohaterowie mogą wybrać właściwą drogę, która ma szansę doprowadzić poddaną surowym zasadom wspólnotę do sukcesu - życia w prawdzie, w zgodzie z samym sobą i otoczeniem. Do postępowania, które nie krzywdzi i nie obciąża nikogo. Choć oczywiście nie zawsze się to do końca udaje.

Główny bohater, utalentowany doktor weterynarii Paweł Kohoutek, którego gra komediowo Oskar Hamerski, uroczy, spontaniczny, goniący za przyjemnościami Don Juan, postępuje intuicyjnie, bezmyślnie, samolubnie. Jego liczne pozamałżeńskie podboje uchodzą mu bezkarnie. Kobiety go kochają, mężczyźni rozumieją, a widzowie lubią i akceptują, bo nie udaje, kim nie jest. Kohoutek przyznaje się do tego, że w ogóle nie wie, o co chodzi. Do końca pozostaje w stanie nieświadomości, błogiego zagubienia i może dlatego, chcąc mu raczej pomóc niż się go pozbyć, wszyscy zgodnie wypychają go w świat, bo ten jest najlepszym nauczycielem. Decyzja o wyjeździe wydaje się być jedynym rozsądnym rozwiązaniem, by Kohoutek dojrzał. Nie on, dorosły mężczyzna, a społeczność decyduje.

Doświadczony, życzliwy, oddany Kohoutkowi doktor Oyermah, który choruje terminalnie, pogodzony jest z losem, ale tak naprawdę nie ma z kim o tym porozmawiać, choć podkreśla, że nie chce.
 Mariusz Benoit gra go wspaniale. Żona Kohoutka Moniki Dryl, energiczna, bystra rozwija się- sama uczy się i dużo czyta, ma też świadomość, że mąż ją ciągle zdradza. To ona inicjuje z nim rozmowę i decyduje o rozstaniu dla jego i jej dobra, a czyni to z ujmującą naturalnością. Zatroskana, energiczna, głęboko przejęta matka Kohoutka Beaty Fudalej czuje się bezsilna wobec postępowania syna i ciągle traktuje go jak dziecko. Oczywiście, nie ma na niego żadnego wpływu i w momentach matczynej porażki, bezradni jak ona, cierpimy z nią. Oma, babka Kohoutka, grana z nerwem i błyskiem w oku przez Annę Chodakowską, zwierza się tylko nieznajomej, tak się składa, że właśnie przybyłej aktualnej kobiecie wnuka, czyli bardzo młodej, pięknej, pełnej seksapilu Justynie Kowalskiej - zaniedbywanej i oszukiwanej przez kochanka. Oma skarży się, że nie jest dobrze traktowana przez rodzinę. Musi robić nie to, co sprawia jej przyjemność, a to, co jej każą. Pani Wandzia, rezydentka w domu Kohoutków, w tej roli Anna Gryszkówna, jak ambitna, odpowiedzialna, znająca życie matka, narzuca rygor ćwiczeń gry na instrumentach muzycznych córce Elżuni, uroczej Laury Pajor, która nie zawsze ma na to ochotę, ale nie potrafi się jeszcze otwarcie zbuntować. Pastorowa Anny Ułas, powściągliwa i  z sukcesem zachowuje pozory zadowolenia. Często jednak sygnalizuje, że mąż ją irytuje i drażni. Uduchowiony Pastor Jacka Mikołajczaka i pocieszny ojciec Kohoutka Mirosława Konarowskiego w zasadzie nie mają wpływu na życie społeczności, choć starają się być jej podporą. To kobiety wodzą rej, mówią silnym wspólnym, choć indywidualnie wyrażanym głosem (Chór). Niezależne, pewne siebie, biorą sprawy w swoje ręce.

W gruncie rzeczy to prosta historia o zwyczajnych ludziach, którzy radzą sobie, jak potrafią. Uwikłani w religijne nakazy, tradycyjne spotkania, traktują je z przymrużeniem oka. Dobrze wiedzą, czego potrzebują. Wystarczy im odrobina przyjemności, poczucie wolności, satysfakcji. Wiodą spokojne życie, w miejscu gdzie prawda nie boli, a kłamstwo nie jest nie do udźwignięcia. Zdobyli się na odwagę, by spojrzeć w lustro, zaakceptować to, co ich spotyka i zdecydowali, by jeden z nich, ten, który tego nie rozumie, dał sobie szansę rozwoju, szansę poznania prawdy. By był gotów na inne rozkosze.

INNE ROZKOSZE

Autor adaptacji scenicznej: Robert Urbański
Reżyseria: Jacek Głomb
Scenografia i kostiumy: Małgorzata Bulanda
Muzyka: Bartosz Straburzyński
Ruch sceniczny: Witold Jurewicz.
Reżyseria światła: Jacek Głomb i Małgorzata Bulanda
Realizatorzy światła: Łukasz Obuch-Woszczatyński i Tomasz Księżak
Realizatorzy dźwięku: Marcin Kotwa i Maciej Rybicki
Realizatorzy wideo: Mariusz Chałubek i Paweł Woźniak


Występują: Oskar Hamerski (Paweł Kohoutek, weterynarz), Justyna Kowalska (Aktualna Kobieta Kohoutka), Monika Dryl (Żona Kohoutka; Chór Kobiet), Beata Fudalej (Matka Kohoutka; Chór Kobiet), Mirosław Konarowski (Ojciec Kohoutka), Anna Chodakowska (Oma, babka Kohoutka; Chór Kobiet), Anna Gryszkówna (Pani Wandzia, rezydentka w domu Kohoutków; Chór Kobiet), gościnnie Laura Pajor (Elżunia, córka Pani Wandzi; Chór Kobiet), Jacek Mikołajczak (Pastor), Anna Ułas (Pastorowa; Chór Kobiet) i Mariusz Benoit (Doktor Oyermah)

Premiera - 7 grudnia 2024

Fot. Marta Ankiersztejn / Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

poniedziałek, 9 grudnia 2024

ALICJI NIE BĘDZIE COLLEGIUM NOBILIUM


Niby nie ma w tym spektaklu Alicji, tej z Krainy Czarów Lewisa Carrolla, a jednak tylko deklaratywnie. Bowiem w sposób metaforyczny, przewrotny, no cóż, teatralny - na oczach widzów bystra i zdolna młoda dziewczyna (Julia Ćwian), na początku jakby wbrew sobie, podąża jej tropem, na swój sposób nią się staje. Kaśka docieka, stawia pytania i stara się znaleźć na nie odpowiedzi. AWARIA (neon nad sceną) jest tylko impulsem, sposobnością, wielowariantowym przewodnikiem w jej drodze poszukiwania sensów. Jest wyzwalaczem tematów, które musi poruszyć, by dotrzeć do celu swych wysiłków- do istoty samej siebie, relacji z matką, do rozpoznania świata sztuki, teatru, zawodu aktora. Zrozumienia, kim jest i dlaczego. Pomaga jej w tym otoczenie, nowe wcielenia postaci z książki Lewisa Carrolla, które wspaniale grają studenci IV roku Aktorstwa i Wokalistyki Akademii Teatralnej w Warszawie (Bogumiła Bajor, Jakub Cendrowski, Jędrzej Czerwonogrodzki, Magdalena Dąbkowska, Angelika Jasińska, Karol Osentowski i Żaneta Rus) z udziałem wymarzonego mentora i autorytetu - wspaniałej Anny Seniuk.

Scenariusz Bartosza Porczyka i Michała Pabiana w sposób konsekwentny i metodyczny snuje błyskotliwą opowieść o dojrzewaniu (do zawodu aktora, do życia), a bogata choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk bardzo dynamicznie ilustruje jej kontekst. Pusta, mroczna scena z olbrzymią taflą lustra, z krzesłami, barwną mini garderobą daje pole toczącej się akcji, organizuje budzącą wyobraźnię teatralną przestrzeń dla młodości prężącej się w jednolitych czarnych garniturach, by w końcu indywidualnie mogła założyć tylko sobie przypisany rolą osobowościowy kostium (dekoracja i kostiumy Bartosza Porczyka). W tych warunkach światło budzi do życia, wydobywa z nicości, wzmacnia sens i wyraz wyczarowane osobliwości (reżyseria światła Katarzyny Łuszczyk). Ale bardzo ważna przecież jest w tym spektaklu muzyka (Łukasz Damrych, Mariusz Obijalski, Bartosz Porczyk) oraz teksty piosenek (Rafał Dziwisz, Bartosz Porczyk) - niosące emocjonalny ładunek narracji.

ALICJI TU NIE BĘDZIE to kolejna muzyczna propozycja Teatru Collegium Nobilium, która widzów bawi, zajmuje, rozwija. W pełni satysfakcjonuje. Nie daje chwili wytchnienia. Angażuje. Zaskakuje pomysłowością ujęcia tematu, aranżacjami piosenek, ich pięknym wykonaniem, przykuwającymi uwagę układami tanecznymi. Spełnia w sposób wzorcowy swoje zadanie prezentacji potencjału warsztatowego i zdolności indywidualnych studentów, dbając przy tym o atrakcyjność widowiska, wyrażanej w scenicznej realizacji artystycznej wizji. Brawo!

Pomysł spektaklu jest bardzo dobry, mądrze przeprowadzony, doskonale wokalnie, tanecznie i aktorsko przygotowany, z elementami starej konwencji, ale w nowej formie i w nowoczesnym duchu, choć z bajkowym morałem i życiowym przesłaniem. Z klasą, z elegancją. No cóż, teatr to kraina czarów. Aktorzy to cudowni czarodzieje. Scena to miejsce zaczarowane, gotowe na najbardziej karkołomne próby, na zaskakująco szalone eksperymenty. Wszystko jest tu możliwe, wszystko może się zdarzyć. Jawa spotyka się z fikcją. Prawda z jej odbiciem po drugiej stronie lustra. ALICJA z Alicją/Kaśką/tobą/nami. Ze mną.





ALICJI NIE BĘDZIE

reżyseria: Bartosz Porczyk, Ewelina Adamska-Porczyk
scenariusz: Bartosz Porczyk, Michał Pabian
muzyka: Łukasz Damrych, Mariusz Obijalski, Bartosz Porczyk
zespół muzyczny: Jacek Kita – fortepian, Jakub Szydło – perkusja, Marcel Marcin Piszczorowicz – perkusja
teksty piosenek: Rafał Dziwisz, Bartosz Porczyk
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
choreografia: Ewelina Adamska-Porczyk
dekoracja i kostiumy: Bartosz Porczyk
asystent dekoracji i kostiumów: Łukasz Kubiak
przygotowanie wokalne: Anna Serafińska, Natalia Kujawa, Małgorzata Majerska
reżyseria dźwięku: Jakub Zaczkowski,Juliusz Gadaj, Szymon Nalepa
reżyseria video i projekcji: Michał Mazurek, Marcin Almert
asystentka: Jowita Kropiewnicka

Głos: Anna Seniuk
.
OBSADA:
Motyl/Elka – Bogumiła Bajor
Serce/Piotrek – Jakub Cendrowski
Niekapelusznik/Mirek – Jędrzej Czerwonogrodzki
Alicja/Kaśka – Julia Ćwian
Dodo/Cześka – Magdalena Dąbkowska
Kot/Ola – Angelika Jasińska
Pan TIK TAK/Bartek – Urszula Rossowska (III rok)
Pan TIK TAK/Bartek – Karol Osentowski
Królowa/Gośka – Żaneta Rus

Fot. Bartek Warzecha i Michał Mazurek

wtorek, 26 listopada 2024

MARY POPPERS TEATR IM. J.SZANIAWSKIEGO W WAŁBRZYCHU

 


Angelika Cegielska w roli Mary Poppers najpierw olśniewa w złotym szlafroku i czerwonych szpilkach a później w czerwonej, długiej, bufiastej sukni. Jednak to opowiedziana przez nią i Mirellę Burcewicz historia jest najważniejsza. Odkrywa mało znany nurt życia miasta, tęczowego Wałbrzycha, stolicy gejów na Śląsku. 

Paweł Soszyński, przedwcześnie zmarły krytyk teatralny, pisarz i dramaturg, napisał poetyczny tekst o Wałbrzychu dla Angeliki Cegielskiej. Nie wiem, co go do tego skłoniło. Może jej aktorstwo o dużym dramatycznym potencjale, które od pierwszych chwil przykuwa uwagę, utrzymuje narastające skupienie, uruchamia silne emocje. Aktorka potrafi swoją obecnością sceniczną zainteresować opowiadaną historią. Stworzoną przez siebie postacią wzbudza w widzach silną empatię. Niepostrzeżenie wciąga w głąb, w sedno opowieści. Jej Mary Poppers wzrusza od pierwszych chwil spektaklu. Już wtedy, gdy jako bardzo młoda dziewczyna z jedną walizką przybywa do Wałbrzycha - nie wiadomo dlaczego i po co. Tu wysiadła. Samotna, zagubiona, z nieznaną przeszłością, z niejasną przyszłością. Gotowa na wszystko, skazana na wykonywanie każdej, nawet najprostszej pracy w miejscu gdzie ją zechcą. Płynie z nurtem przeznaczenia, które kieruje ją do środowiska żyjącego w ukryciu. Wkrótce poznaje je bardzo dobrze, zarówno jego tęczowe blaski, jak i mroczne cienie, a z czasem staje się jego integralną częścią. I tak historia Mary Poppers w interpretacji Angeliki Cegielskiej jest opisem drogi przystosowania się do tego, co się na niej spotyka. Drogi prowadzącej do czerpania radości z obecności osób sobie nieznanych, działań niepozornych, najprostszych, błahych. Angelika - Mary emanuje ciepłem afirmacji smutku istnienia. Łagodnością i kruchością oswajania trudnego losu. Życiodajna energia, która się udziela wszystkim, którzy poznają historię alternatywnego Wałbrzycha. Bo jest ona jego oddaną opiekunką, czułym kompanem, łącznikiem skrajnie różnych światów, biegunowo odmiennych sposobów ekspresji siebie.  

Czy o to autorowi chodziło?  O wprowadzenie widzów do wykreowanego z przeczucia i rzeczywistości sztuki stylu życia, który odbiega od tego, co jest dla nich normą i co znają. A może o otwarcie ich na  inność, uznanie jej istnienia, oddanie jej pola do życia, na warunkach, które sama określa, wybiera i akceptuje. 


MARY POPPERS

tekst: Paweł Soszyński
reżyseria: Burcewicz, Cegielska, Mrozek
opieka artystyczna: Seb Majewski
dramaturgia: Witold Mrozek
kostiumy: Krystian Szymczak

obsada: Angelika Cegielska z gościnnym udziałem Mirelli Burcewicz

zdjęcie: Tomasz Papuczys

piątek, 22 listopada 2024

CZARODZIEJSKA GÓRA TR Warszawa

Spektakl CZARODZIEJSKA GÓRA na podstawie książki Tomasza Manna w adaptacji i dramaturgii Tomasza Śpiewaka oraz w reżyserii Michała Borczucha, wystawiony  w TR Warszawa, jest o życiu zmagającym się z lękiem przed śmiercią, z fizycznym i psychicznym jej doświadczaniem w świadomości podstępnego działania czasu, który jest w sposób indywidualny przeżywany. Zmusza widzów do poruszania się w intelektualnym chaosie, materialnym i duchowym zużyciu tego, co zdrowe i umierające w kontekście stanów normalnych, zaburzonych i ostatecznych, co konstytuuje kontekst wydarzeń - świat pogrążony w chorobie, w rozpadzie, przed katastrofą, zagładą. Sceniczny marazm dezorientuje, przytłacza, a mimo wszystko szuka nadziei. Odrodzenia. Analizuje negatyw rzeczywistości, która  dotyczyła w książce Manna młodych, pięknych i bogatych leczących się w ekskluzywnych warunkach przepięknego miejsca.

Świat w spektaklu Michała Borczucha stoi przed nieuniknionym. Ludzie uciekają w izolację od realnego życia (w domyśle pandemia, multimedia, niezgoda na świat, w którym się żyje). To zjawisko bardzo niebezpieczne w skutkach. Można się poczuć jak na śmietniku historii - w odosobnieniu, gdzieś na końcu zużytego, brzydkiego, rozpadającego się świata, choć wiadomo, że jest to Davos. A jednak miejsce, w którym toczy się akcja, jest zaczarowane. W jakimś niepojętym, jedynie po części zrozumiałym trybie więzi pacjentów, zmienia ich. Jest dobrowolnym przedpieklem śmierci, służącym oswajaniu jej poprzez porzucanie krok po kroku życia. Trzeba dodać, że z różnych przyczyn, bo nie tylko z powodu choroby, ale też ze świadomego wyboru. Hans Castorp  przybył tu z własnej woli i z własnej woli został. Co ważne na początku spektaklu przybiera postać dojrzałej, dobrze wykształconej, mądrej kobiety (Magdalena Kuta), a na jego końcu jest pięknym, infantylnym, zagubionym młokosem (Mateusz Górski), jakby wracał do łona matki. Jakby się na nowo miał narodzić, by zacząć wszystko od początku. Czas więc jakby się cofa i Castorp staje się dezerterem z życia, ulegającym dziwactwom ekscentrycznego Peeperkorna (Sebastian Pawlak), kochanka Kławdii Chauchat (Monika Niemczyk), który obnaża jego neurotyczny stan ducha. Dobrze, że Hans to w końcu dostrzega. Ma wyrzuty sumienia, że nie rozumiał Joachima (Monika Frajczyk), nie zgadzał się z jego wyborami (wyjazd z sanatorium, udział w wojnie, powrót do prawdziwego życia, przyjazd do Davos, bo właśnie tu chce umrzeć).  Szkoda, że dopiero po śmierci przyjaciela prosi go o przebaczenie, ale może nie jest istotne, kiedy to robi, ale że w ogóle do przeprosin dochodzi. Dobrze że przyznał mu rację dając prawo do wolnego wyboru w obliczu własnego wycofania, tchórzostwa, niedojrzałości. Młody Hans zauroczony jest też znacznie starszą od siebie Kławdią, co podkreśla, że wiek i płeć nie jest tu ważna a uczucie, to co przeżywa. Wobec niej też czuje się niezręcznie, traci pewność siebie, zwłaszcza, że ma konkurenta. Ostatecznie jedynie zbliża się do poznania sensu istnienia. 

Sam spektakl wydaje się być nieprzenikalny. Wiele zmienia w pierwowzorze. Może być rebusem dla tych, którzy lubią tropić sens, odgadywać znaczenia poszczególnych postaci, scen, konstrukcji dramaturgicznej, zaskakujących rozwiązań, które winny się w końcowym efekcie układać w spójną całość. Ale jeśli celem jest dekonstrukcja i dezorientacja pewnej rzeczywistości, bo może być tak a priori, pozostaje pytanie dlaczego i po co. Spektakl jest poszarpany, w wyrazie chropowaty, ostentacyjnie brzydki, jak jego bohaterowie. Tylko tytuł przyciąga jak magnes - drażni, ciekawi, intryguje. Skonstruowany na tym, co zużyte, niepotrzebne, odpychające drażni wyobraźnię. Tego teatru nie sposób przeżywać, można jedynie go rozszyfrowywać. Doświadczać nastroju upadku, tęsknoty za harmonią, pięknem, logiką świata. Interesująca gra aktorska dokonuje tu brutalnej, sprzecznej z oczekiwaniami widzów, dekonstrukcji postaci. Nadaje im inną wymowę, nowe znaczenie.  

Spektakl jest bogaty w zagadki narracyjne, interpretacyjne, logiczne. W zmiany portretów bohaterów (wiek, płeć, tożsamość), co jeszcze bardziej gmatwa wątki, komplikuje odczytanie myśli artystów. Przy czym nie pozwala odbiorcom przekazu całkowicie oderwać się od książki Manna, która tu bardziej ciąży odniesieniami w odczytywaniu intencji, w przebiegu akcji. Sugestia, że każdy czyta swoje wydanie CZARODZIEJSKIEJ GÓRY (aktorzy na scenie czytają), nie znaczy że inne, ale, że jest indywidualnie interpretowane. Każdy tworzy własne imaginarium jej tajemnicy. Wiadomo, że nie musi być przez wszystkich tak samo postrzegana. Michał Borczuch zaprasza widzów do zapoznania się z jego wizją. I nic dziwnego, że ta wizja może wydać się dla wielu dziwna, czy trudna do zrozumienia. W końcu każdy człowiek to odrębny kosmos, który tworzy własne światy. Każdy ma swoją czarodziejską górę, symbol choroby, rozpadu i kryzysu duchowego, poprzez który dojrzewa. Własne Davos. 


CZARODZIEJSKA GÓRA 

Na podstawie „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna w tłumaczeniu Józefa Kramsztyka i Jana Łukowskiego (pseudonim Władysława Tatarkiewicza)

adaptacja i dramaturgia: Tomasz Śpiewak
reżyseria: Michał Borczuch
scenografia i kostiumy: Doris Nawrot
muzyka: Bartosz Dziadosz
wideo: Krzysztof Bagiński
światło: Robert Mleczko

piątek, 15 listopada 2024

KIEDY STOPNIEJE ŚNIEG TR WARSZAWA

 


Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Łatwo się przekonać, że tak jest i tym razem, w spektaklu KIEDY STOPNIEJE ŚNIEG Katarzyny Minkowskiej. Ci, którzy z rodziny się "wypisali", najlepiej wiedzą w czym rzecz. Nie chcą być komponentem nieszczerego zadowolenia, udawania, że wszystko jest w porządku, że wszystko gra. Spektakl dowodzi końcowym akordem, że tak jest wszędzie. Każda rodzina to konstrukcja krucha, zbudowana na płytkich fundamentach, scementowana słabymi więziami, bez ducha zrozumienia, prawdziwej miłości i troski. Przy pierwszym podmuchu tragedii, gdy wszyscy się spotykają, jest to boleśnie widoczne, emocjonalnie nie do zniesienia. Porażające. Ale czy to prawda? 

Reżyserka spektaklu nie interesuje się przyczynami takiego stanu rzeczy, nie ujawnia źródeł, nie analizuje zaistniałych czy rysujących się na przyszłość skutkach a proponuje widzom przestudiowanie obrazu rodziny z zasygnalizowaniem pęknięć, mielizn jej funkcjonowania, oczywistego rozpadu. Dysfunkcji. To sekwencja ujęć fotografa/filmowca/artysty na dany moment, dająca złudzenie dokumentu. I jest to studium fascynujące. W sposób niezwykle naturalny, autentyczny, reporterski pokazuje spotkanie rodzinne po stracie dziecka, 15- letniej dziewczyny, która prawdopodobnie (wiele na to wskazuje) popełniła samobójstwo. Jakby jeden do jednego obraz przeniesiony z rzeczywistego domu na scenę. Ten rumor, galimatias, krzątanie się wokół stołu, poszarpane rozmowy (jak ta na temat niedogotowanego, bo ciągle twardego mięsa), samopoczucia tej czy innej osoby, gra na gitarze, wspomnienia stanowiły kamuflaż dla emocji, uczuć, myśli, tematów, których za nic nikt nie chce poruszać, a gdy już zacznie mówić, to nie chce myśli rozwijać. Jeśli padną zaczepne, trudne pytania, zbywane są szybko i skutecznie wymówką, wykrętem, milczeniem. Inaczej spowodują lawinę oskarżeń, pretensji, otworzą zabliźnione rany. Spowodują jeszcze głębsze podziały, pognębią jeszcze bardziej już pognębionych. 

O tym, co się dzieje z bohaterami mówi widzom przede wszystkim wymowa ich ciał. Dlatego tak ważne jest ekspresyjne aktorstwo, które wyraża bezsilność, niemożność porozumienia, brak bliskości i więzi, ukrywanie głębokiego bólu, maskowanie wielkiego napięcia. Matka (Aleksandra Popławska) w depresji popada w niegroźne szaleństwo. Milczący, załamany ojciec (Tomasz Tyndyk) wygląda jak śmierć a jego średni brat (Rafał Maćkowiak) ma z kolei luzacki styl bycia i obraca wszystko w żart, ironizuje, gra na gitarze, śpiewa. Dziadek (Mirosław Zbrojewicz) próbuje dominować, wprowadzać porządek, ale jest całkowicie przez wszystkich ignorowany, a przez to bezsilny. Babcia (Maria Maj) to ciepła osoba, która wciąż krząta się, gotuje obiad. Jej najmłodszy syn (Jan Dravnel), farmaceuta nie rozstaje się z saszetką z pigułkami, stara się pomóc wszystkim, czym ukrywa poddenerwowanie, psychiczne rozbicie, brak koncentracji (doprowadza do wypadku). Ciotka (Małgorzata Kuta) narzuca się córce (Justyna Wasilewska), która ją brutalnie ignoruje, milcząco zbywa, koncentruje się na analizowaniu sytuacji pod kątem zawodowym (co i jak kadrować, jak najlepiej utrwalić obraz na taśmie filmowej). Jedynie siostra ofiary (Izabella Dudziak), ubrana jak ona, chciałaby porozmawiać o tym, co się stało, potrzebuje bliskości rodziny i zrozumienia tragedii, która się wydarzyła. Nadaremno. Duch nastolatki (Antonina Marcysiak) pojawia się i znika, nie rozwikła zagadki, nie wyjaśni tajemnicy. Ciągle z rodziną, nieobecna, milcząca, jest.

Uderzające jest, że podczas tego spotkania mówi się jedynie o rzeczach błahych a o istotnych tylko napomyka, okazując nieumiejętność wyrażania uczuć, formułowania myśli, prowadzenia konstruktywnej rozmowy, jakby wszyscy byli skompromitowani, jakby każdy znał każdego na wylot i tylko gestem, milczeniem, fukaniem i uciszaniem wyrażał swoją dezaprobatę. Doprawdy diagnoza Minkowskiej jest porażająca. Każdy z bohaterów jest przedstawiony jako obiekt-konstrukt o naturze na tyle ogólnej, pozbawionej właściwości, można by rzec abstrakcyjnej, że każdy widz może nań dokonać w określonym stopniu projekcji, opartej na własnych doświadczeniach, wiedzy, spekulacji. To bardzo ciekawy zabieg otwierający temat na wielość interpretacji. Zwłaszcza, że aktorzy swoją grą potrafią wytworzyć duże napięcie między niewypowiedzianym a sygnalizowanym komunikatem. Bohaterowie też prowadzą rozmowy, w których wspominając starają się ustalić, jak było naprawdę z tym czy innym zdarzeniem, wyglądem osoby, jej zachowaniem, obecnością, kolejnością sekwencji. Relacje są zgodne, ale też bardzo często różnią się nie tylko szczegółami. Dodatkowym filtrem spojrzenia na to, co się dzieje jest zawodowa perspektywa kontekstu obserwacji, weryfikacji i wyboru tego, co i jak się utrwali (chodzi w tym wypadku o proces twórczy decydujący o ostatecznym kształcie zapisu rzeczywistości). To bardzo ciekawy zabieg pokazujący jak wybiórcza i indywidualna jest pamięć, jak często zawodzi, jak może zniekształcać, a nawet zakłamywać prawdę. Dlatego może portrety psychologiczne bohaterów i ich relacje z poszczególnymi członkami rodziny są na tak wysokim poziomie ogólności. Ale jednak pozostają osobne, mocne i wyraziste. 

Podobnie jest z kontekstem, w którym znajduje się rodzina. To przestrzeń neutralna z aneksem kuchennym w kącie, pozbawiona charakteru, jakby była projekcją wewnętrznego świata rodziny, jej członków. Olbrzymi stalowy stół, zimny, jak w prosektorium, wygląda tak, jakby nikt go nigdy nie sprzątał. Z boku kanapa, krzesła, a w głębi okna zasłonięte roletami, na których  wyświetlane są filmy (rozmowy podczas jazdy samochodem). Pojawia się też gigantyczna pralka- z portretem nieżyjącej córki, potem wirująca z jej ojcem lub matką otuloną uściskiem olbrzymiego węża-zabawki.  

Katarzyna Minkowska mierzy się tym spektaklem z rodziną, przeżywaną w indywidualny sposób przez jej członków stratą, przebiegiem i sensem żałoby w sytuacji, gdy więcej wszystkich dzieli niż łączy. Gdy każdy na własny sposób ucieka w swój własny świat, w chorobę, w śmierć choć paradoksalnie pragnie być blisko najbliższych, bo bardzo ich potrzebuje, bardzo za nimi tęskni, jednocześnie wiedząc, że nie otrzyma tego, na czym mu zależy. Z dokonanej wiwisekcji relacji nie wynika nic dobrego. Wspólna przeszłość rodzinna rzutuje na teraźniejszość, w której bohaterowie nie mogą siebie nawzajem znieść, zaakceptować, zwłaszcza w kontaktach międzypokoleniowych. Jakby nie byli w stanie się ze sobą komunikować, bo nie znają się, nie rozumieją, każdy na swój sposób definiuje i wyraża uczucia lub je całkowicie przemilcza. Jakby rodzice nie wiedzieli, co spowodowało rozdźwięk, który uniemożliwia nawet wspólną obecność, bo staje się ona niezręczna, jakikolwiek kontakt, bo nic nie wnosi, przeprowadzenie rozmowy, bo kończy się spięciem, wysłuchanie wyjaśnień, bo nic nie zmieniają -  to wszystko działania bolesne, bezsensowne, daremne. I choć więzów krwi nie da się wyprzeć, tak naprawdę nic tu nie znaczą. Wspólne zdjęcie staje się obrazem zafałszowanej wspólnoty, ludzi sobie obcych. Gorzej, ludzi, którym przebywanie razem tak naprawdę ciąży, jest obojętne albo sprawia ból. 



KIEDY STOPNIEJE ŚNIEG

reżyseria, scenariusz, scenografia: Katarzyna Minkowska
scenariusz, dramaturgia: Tomasz Walesiak
scenografia: Łukasz Mleczak
kostiumy: Jola Łobacz
wideo: Agata Rucińska
kompozytor: Wojciech Frycz
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
reżyseria światła: Paulina Góral
operator kamery live, autor zdjęć i wideo do spektaklu: Janusz Szymański
asystent reżyserki: Wojciech Sobolewski
inspicjent: Piotr Piotrowicz
kierowniczka produkcji: Aleksandra Szklarczyk
asystent kompozytora: Maciej Synowiec


OBSADA: Jan Dravnel-najmłodszy, Izabella Dudziak-siostra, Małgorzata Kuta-ciotka, Rafał Maćkowiak-średni, Antonina Marcyniak-dziewczyna, Aleksandra Popławska/Natalia Kalita-matka, Tomasz Tyndyk-najstarszy, ojciec, Justyna Wasilewska-kuzynka, Mirosław Zbrojewicz-dziadek, Maria Maj-babcia


fot. Wojtek Sobolewski

niedziela, 10 listopada 2024

WENUS W FUTRZE TEATR COLLEGIUM NOBILIUM

 

"Przedstawiamy Tomasza i Wandę, bohaterów spektaklu „Wenus w futrze”.
Inspirując się postmodernizmem filmowym stworzyliśmy dla nich świat, który nazwaliśmy dzikim realizmem. Jest wulgarny, brutalny i pozbawiony nadziei - po prostu pracują w teatrze". Tak o spektaklu i jego bohaterach mówią sami twórcy i wykonawcy: Julia Banasiewicz i Adam Stasiak. Wkraczamy więc w sferę tworzenia sztuki, ścierania się osobowości artystycznych, konfrontacji wizji tego, co i jak konkretnie powinno być przedstawione, o co chodzi w procesie twórczym, który ma doprowadzić do powstania spektaklu. I jest to rzeczywiście bezpardonowa, podstępna, pełna pasji gra nie tylko kobiety z mężczyzną o dominację, ale i ekspansywna walka - aktorki starającej się za wszelką cenę dostać rolę w projekcie z autorem sztuki i jednocześnie jej reżyserem - o kształt i wymowę dzieła, ale też gra teatru, w ogóle sztuki w celu uwiedzenia widza. Przebieg spotkania pokazuje, jak wszechstronnie trzeba być przygotowanym, by móc osiągnąć swoje cele, bo praca w teatrze wymaga całkowitego zaangażowania, niesie ogromne ryzyko porażki, łączy życie prywatne z zawodowym więzami najintymniejszych, często niewidocznych dla osób postronnych, relacji. 

Spektakl jest dynamiczny, z ciągłymi zwrotami akcji, zmianami perspektywy na sens i kształt tworzonego dzieła, co pozwala zaskakiwać, uwodzić, przykuwać uwagę widza. Nie ma mowy o nudzie, bo aktorzy cały czas balansują między improwizacją i grą a prywatnymi rozmowami, zmieniają kostiumy, scenografię, oświetlenie, ciągle modyfikują treść i formę sztuki, nad którą pracują. Między aktorką a reżyserem iskrzy. W ferworze ciągłych tarć, spięć, dyskusji, uzgodnień zacierają się całkowicie granice, co jest prywatne, co jest grą, co prawdą, co interpretacją. Do puli walki o kształt i wymowę sztuki wchodzi wszystko - oboje idą na całość. A ponieważ jest to teatr w teatrze, więc dodatkowo temperatura rośnie, atmosfera gęstnieje. Emocje pikują, napięcie sięga zenitu. A zakończenie zaskakuje. 

Może to tylko wariacja na temat relacji aktor - autor, reżyser, gdy jedne drugiego stymuluje, inspiruje. Tego, czego artysta potrzebuje w procesie twórczym. W końcu, tak naprawdę Wanda nie była umówiona na casting o 14.30, bo nie było jej na liście zgłoszeń. Jej pojawienie się i zniknięcie jest tajemnicze jak pomysł, jak myśl, jak tchnienie, jak nagłe uderzenie pioruna (było ich w sztuce kilka). Oto reżyser rozczarowany castingiem, w wyniku którego nie wyłoniła się kandydatka, mająca grać  główną bohaterkę, wyobraża sobie idealną aktorkę-muzę, wymarzoną Wandę.   

Julia Banasiewicz w roli Wandy rozsadza małą scenę Teatru Collegium Nobilium, Adam Stasiak w roli Tomasza, pewnego siebie autora sztuki i władczego reżysera, dzielnie jej w tym sekunduje. Aktorka ma ogromny potencjał dramatyczny i świadoma tego, na szczęście bezpiecznie szarżuje. Ma urok, wdzięk, temperament. Ma to coś, co od pierwszej chwili przykuwa uwagę i do końca ją utrzymuje. To się nazywa chyba talent. Tak, nie ma wątpliwości , ona tu rządzi, dominuje. W końcu gra Wenus. Nie, ona jest WENUS W FUTRZE! 

Najlepiej przekonać się o tym osobiście. Zanurzyć się w tym żywiole i wyciągnąć wnioski. Materiał jest imponujący. Powodzenia:)




WENUS W FUTRZE 
Na podstawie dramatu: “Venus in Fur” Davida Ivesa

Przekład tekstu na język polski: Jacek Kaduczak
Reżyseria, adaptacja tekstu, obsada: Julia Banasiewicz, Adam Stasiak
Opieka artystyczna: Michał Walczak
Scenografia i reżyseria świateł: Julia Pakuszewska, Oliwia Pakuszewska, Jakub Wiązowski

fot. Tomasz Jakub Motyka

czwartek, 7 listopada 2024

PIĘKNA ZOŚKA TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU 6.KIELECKI MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL TEATRALNY

Drewniany szkielet wiejskiej chaty ciemnej, biednej, z klepiskiem i czarną jak los jej gospodarzy ziemią mieści kilka prostych sprzętów: kuchnię z paleniskiem, łóżko, stół, stołki. Jest rewirem ścierania się racji ambitnej żony, która pragnie przeprowadzić się do Krakowa z rozsądkiem chcącego pracować na roli męża. Miłość na początku znosi wszelkie przeszkody, wydaje się, że wszyscy będą szczęśliwi i spełnieni. Nic bardziej błędnego. Życie jest kreatywne i sprawdza. Bezwzględnie weryfikuje potrzeby i marzenia małżonków sprowadzając je do realnych możliwości, funduje im brutalną walkę, siłowe rozwiązania, doprowadza do tragedii. 

Zośka, muza krakowskich malarzy, jest piękna, ale nie po śmierci.  Swoje życie zaplanowała najlepiej jak umiała, ale stało się ono dla niej udręką, znojem, piekłem. Zaprowadziło ją na skraj rozpaczy, doprowadziło do śmierci. Mimo miłości, mimo starań, mimo wszystko. Jej mąż, Maciej Paluch, to chłop na schwał, były żołnierz, szewc i rolnik, człowiek prosty. Też był piękny, ale wojna go głęboko doświadczyła, może się nawet domyślał, że wykrzywiła mu psychikę, zakodowała traumę. Ale mocno kochał i mocno wierzył, że miłość do Zośki pomoże mu góry przenosić, usunąć wszystkie przeszkody. Dzięki niej zniesie wszystko. Osiągnie wiele. A jednak doprowadziła go do zguby. W furii niemocy zniszczyła i pogrzebała do cna wszelkie nadzieje. 

Zdarza się, że miłość staje się siłą niszczącą. Nie buduje a rujnuje. Jest żywiołem, na który nie ma się wpływu. Czy można coś zrobić, by nie doprowadziła do katastrofy? W tym wypadku uczucie Zośki do Maciej nie było bezwarunkowe. Ślub przypieczętował układ, że kobieta będzie z mężczyzną, jeśli zaakceptuje ją taką, jaka jest. Nic nie ukrywała, ale stawiała warunek - wyjazd do Krakowa. Paluch się zgodził, licząc na to, że i tak narzuci jej to, co uzna za stosowne a ona to zrozumie i zaakceptuje. Przecież życie weryfikuje plany. Mężczyzna złamał przysięgę. Zlekceważył ją. Zdradził. I obudził w sobie demona, który sprawił, że miłość przerodziła się w utrapienie, upadek, dramat. Okazała się pułapką. Ale stało się tak, bo Zośka nie potrafiła zrezygnować z marzeń, z życia, jakie sobie wymyśliła i czuła się bardzo zawiedziona, bardzo nieszczęśliwa. Jej upór, zacietrzewienie, brak wyczucia jak daleko może się posunąć w swoich żądaniach sprawił, że nie umiała się wycofać, gdy trzeba było. Nie chciała ustąpić, ani pójść na kompromis. Zapędziła się w tym niespełnieniu w kozi róg. Ona też obudziła demona. Zaniedbała, co się dało - dom, siebie, męża, dziecko. Obróciła przeciwko sobie wszystkich, bo nie dała sobie pomóc. Cokolwiek się po ślubie  Zośki i Macieja działo, było destrukcyjne. W końcu makabryczne. Spektakl to pięknie pokazał. Wyjątkowo pięknie. Ma taką konstrukcję, tak wyrazistych bohaterów, że pozwala z łatwością wniknąć w ich losy, w ich wewnętrzny świat i zrozumieć ich motywacje i postępowanie, by móc mocno się zaangażować w rozwikłanie, zrozumienie, przeżywanie ich losów. 

Historia jest fascynująca, a sposób jej opowiedzenia genialny. To zasługa tych, którzy ją przygotowywali w teatrze. Tak wiarygodny przekaz jest możliwy, bo płynie z wymowy postaw bohaterów, przepracowanych przez aktorów, którzy głęboko wniknęli w ich psychologiczny, mentalny, sytuacyjny kontekst. Tu wszystko wypływa, objawia się naturalnie, jest uzasadnione, toczy się właściwym rytmem, nie jest udawane. Budowane napięcie, kumulowane emocje, zagęszczająca się atmosfera klinczu subtelnie eskaluje, ujawnia swoje podłoże. Pomaga poznać bohaterów jako ludzi o mocnej konstrukcji psychicznej, zmagających się ze swoją złożoną naturą oraz nieumiejętnością rozwiązywania problemów wobec stosowania wobec nich argumentów przemocy.   

Dzięki temu zbrodnia, która się wydarzyła w podkrakowskiej wsi pokazała swoje prawdziwe, przejmujące podłoże. Ujawniła sprzeczne cele małżonków (ona - miasto, on - wieś), skutki traum wojennych, cechy męża (heroizm, ale i przemoc, ratowanie Kaspra, ale i doświadczenie zabijania). Cechy te w czasie pokoju objawiły się jako nieustępliwość, hardość, gwałtowne, brutalne zachowania. Ale trafiła kosa na kamień. Zośka jest charakterna i nie rezygnuje ze swoich planów, ostro sprzeciwia się mężowi, choć chce być przykładną żoną, dobrą matką, pracowitą gospodynią. Tymczasem w domu jest brudno, śmierdzi, bo Zośka zaniedbuje wykonywanie swoich obowiązków. To rodzi konflikty, pogarsza sytuację, sprowadza nieszczęście, mimo że okoliczności małżonkom sprzyjają: otrzymują pole od matki, mogą mieć dzieci, są zdrowi. Innym w rodzinie nie wiedzie się tak dobrze (siostra i jej mąż). Potrafią jednak znieść swoje nieszczęścia. Małżeństwo Zośki i Macieja kontrastuje z charakterem związku jej siostry i szwagra oraz matki i ojca, gdy jeszcze żył, dlatego stają się tak wyraziste jego pęknięcia, problemy, nieszczęścia. Portrety psychologiczne obu par bardzo się różnią i to również pomaga zrozumieć błędy, jakie popełniali oboje główni bohaterowie. Dodatkowo kuzynka z Krakowa, która pracuje, nie do końca jest zadowolona z życia, jakie wybrała. Emancypacja nie gwarantuje szczęścia, ma również ciemną stronę. 

Główną przyczyną nieszczęścia, do jakiego doszło, była niemożliwość pójścia pod prąd presji tradycji, nieumiejętność osiągnięcia kompromisu i niechęć do zmiany zachowań, by nie doprowadzały do eskalowania napięcia, a łagodziły je, neutralizowały, eliminowały. Pogłębiało to z jednej strony w bohaterach poczucie niezrozumienia przez innych a z drugiej przybliżało do zrozumienia, że żadnego z planów nie uda się przeprowadzić, że żadnego celu nie będzie można osiągnąć, a to rodziło gniew, w ostatecznych starciach wzbudziło największą frustrację przechodzącą w zwierzęcą wściekłość, która doprowadziła do zbrodni. Tak, nieustępliwość Zośki, jej twarda, nieprzejednana postawa prowokowała gwałtowną reakcję Palucha. Ona była słabsza fizycznie, on zaprawiony na wojnie, w gospodarstwie dominował i bił ją, nie potrafiąc inaczej rozładować napięcia. Oboje nie potrafili opanować swej natury, gwałtownych emocji, reakcji i pojawienie się kłopotów było kwestią czasu. Matka, która mieszkała z nimi, siostra z mężem, ksiądz, malarz nie byli w stanie pomóc. Zawiedli, bo sami zmagali się ze swoim trudnym losem, z własnymi problemami. Regulatorami miały być system społeczny, tradycja, obyczaje, religia, ale przemoc, jaką wywierały na silne, zdeterminowane, uparte jednostki zniszczyła wszystko. 

Ten spektakl oferuje tak wiele! Fascynuje. Unosi. Jest doskonały pod każdym względem. Ogląda się go z zapartym tchem. Zaczyna się i kończy jak thriller kryminalno-sądowy, który badając historię zbrodni przekształca się w dramat społeczno-obyczajowy. Działa tak silnie, bo wszystkie jego elementy: rodzajowa scenografia, rekwizyty i kostiumy Magdy Muchy, nastrojowe światło, które wyczarował Szymon Kluz, elektryzująca muzyka akcentująca napięcia Marty Zalewskiej, autorski scenariusz oparty na materiałach dokumentalnych Justyny Bilik i  Marcina Wierzchowskiego, dynamiczna choreografia Anety Jankowskiej (ach, ten taniec weselny z przytupem antycypującym eskalację przemocy!) oraz cudowne aktorstwo całego zespołu z wyróżniającą się pięknie Karoliną Kowalską w roli Zośki i Piotrem Biedroniem w roli Macieja, mężczyzny, który jest i uroczy, i straszny stapiają się w niezwykle przejmującą historię, tętniącą życiem, ekstremalnymi namiętnościami, z prawdziwą miłością przekształcającą się w niszczącą furię przerażającej zbrodni. Wdziera się w serca i umysły widzów szturmem, bo sugestywnie buduje kontekst życia wiejskiego, pozwala szczegółowo poznać motywacje bohaterów,  złożone nietuzinkowe osobowości, głęboko wniknąć w ich życie. Przejąć się trudnym ludzkim losem. Bez wybitnej reżyserii Marcina Wierzchowskiego wspomaganego dramaturgią Macieja Bogdańskiego byłoby to niemożliwe. 


PIĘKNA ZOŚKA

scenariusz: Justyna Bilik, Marcin Wierzchowski
reżyseria: Marcin Wierzchowski
dramaturgia: Maciej Bogdański
scenografia, kostiumy: Magda Mucha
światło: Szymon Kluz
muzyka: Marta Zalewska
choreografia: Aneta Jankowska


OBSADA:
Justyna Bartoszewicz - OSKARŻYCIELKA/ KAŚKA "LILKA" ŻOŁDAŃ Z DOMU ZIÓŁKO
Piotr Biedroń - MACIEJ PALUCH
Katarzyna Dałek - ANIELA SZCZUPAK
Maciej Konopiński - KASPER SZCZUPAK, SZWAGIER ZOFII
Karolina Kowalska - ZOFIA PALUCH
Grzegorz Otrębski - OBROŃCA/ KSIĄDZ ANTONI SIUDA
Marek Tynda -PIOTR STACHIEWICZ, MALARZ
Marzena Nieczuja Urbańska- MATKA, MARIANNA FRANCZAK Z DOMU ZIÓŁKO

Fot. Natalia Kabanow

sobota, 2 listopada 2024

2:22 (HISTORIA O DUCHACH) TEATR POLONIA

  


Teatr Polonia proponuje widzom spektakl fascynujący, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej chwili. To zasługa interesującej treści i wyjątkowej, jak na teatr, formy. Zamysłu, który zarówno bawi, jak i daje do myślenia. Nie jest jedynie rozrywką.

Odnowiony podmiejski dom Jenny i Sama, młodej pary z maleńkim dzieckiem, która zaprosiła znajomych, Louren i Bena, na kolację, jest miejscem niezwykłych zdarzeń w tonacji thrillera psychologicznego. Czy dom jest nawiedzony, czy jest jakaś inna przyczyna niepokojących trzasków, tajemniczych dźwięków i dziwnych sytuacji, zaskakujących odgłosów, niewytłumaczalnego poczucia czyjejś obecności, której doświadcza Jenny o 2:22, gdy jest z dzieckiem sama w domu? Do rana wyjaśni się wszystko, objawi się cała prawda o zgromadzonych w domu osobach, ich relacjach i życiu. To spotkanie przeciągające się do środka nocy, kiedy zaciera się różnica między jawą a snem sprawia, że można mówić otwarcie, szczerze, wprost. Działa siła podświadomości, ale i alkoholu, który pozbawia hamulców i pomaga uwolnić tłumione dotąd wszelkie zmory, troski, frasunki. Wypowiedzieć ukrywane na co dzień pretensje, zadać niewygodne pytania, wyjaśnić wątpliwości, okazać prawdziwe uczucia. Ten czas sprzyja mówieniu tego, co się myśli i czuje naprawdę, prowokuje odkrywanie siebie takim, jakim się jest. Okazał się też okazją do wiwisekcji oczekiwań, pragnień, marzeń. Porównania wizji rozumienia świata, postrzegania siebie nawzajem.

I w tym kontekście można założyć, że kluczem do rozwiązania zagadki może być to, co ukrywają bohaterowie. Spotkanie staje się pretekstem do konfrontacji prowadzących do zaskakującej, ale logicznej pointy. Sztuka pokazuje, jak trudno jest na bieżąco rozwiązywać wszelkie problemy, rozstrzygać sporne sprawy, dochodzić do porozumienia, jak skomplikowana jest rozmowa, gdy trzeba wyjaśniać nieporozumienia z osobą, z którą się jest związanym i nie chce się jej urazić, czy skrzywdzić. To brak właściwej komunikacji, szczerości, zaniechanie sygnalizowania tego, co ważne, co boli, rezygnacja z dzielenia się wątpliwościami prowadzi do bolesnych konsekwencji. Bilans zaniechań zaskakuje, daje do myślenia. Naprawdę przeraża.

Wypracowywanie napięcia, by rosło ku zaskakującej kulminacji jest bardzo trudnym zadaniem. Wymaga żelaznej konsekwencji w utrzymaniu tempa akcji, zdyscyplinowanego aktorstwa, czujności i synchronizacji ekipy technicznej i zespołu aktorskiego. Duża w tym zasługa reżysera, Waldemara Śmigasiewicza, który trzyma pieczę nad przebiegiem całości. Ciekawa forma, zagadkowa konstrukcja pozwala na budowanie grozy dzięki scenografii i kostiumom Macieja Prevera, muzyce i opracowaniu muzycznemu Jakuba Śmigasiewicza, reżyserii światła Waldemara Zatorskiego i niesamowitym efektom specjalnym Wojciecha Rotowskiego. Ale to zestawienie różnych portretów psychologicznych bohaterów, kontrastujących ze sobą postaw, sposobów bycia, stylów życia bardzo podnosi napięcie. Pokazanie różnicy miedzy tym, co jest ukrywane przez każdego bohatera, a tym, jak się to przedstawia na zewnątrz jest fascynujące. Umiejętność aktorskiego niuansowania tych sprzecznych stanów świadomości wymaga biegłości warsztatowej, a ta jest w tym wypadku satysfakcjonująca. Jenny Agaty Turkot, w pełni skupiona na domu, dziecku, zdominowana przez męża, ale przeciążona budową idealnego gniazda rodzinnego jest przeciwieństwem Louren Marii Sobocińskiej, psycholożki, która nadużywa alkoholu, by zagłuszyć chaos w swoim życiu, kompletny brak nad nim kontroli. Ben Michała Sitarskiego - otwarty, prostolinijny hydraulik - jest całkowicie innym człowiekiem niż pewny siebie ortodoksyjny racjonalista, profesor fizyki, Sam Krzysztofa Szczepaniaka. Jest więc ciekawie, gdy ścierają się skrajne racje, temperamenty, różne podejścia do postrzegania siebie i świata wokół. Dzięki temu uprawdopodobniono, co właściwie generuje grozę w tym domu, co straszy, co niepokoi. W efekcie szokuje. Ale czy zawsze wszystko można zracjonalizować, wyjaśnić, nazwać? Może jednak istnieją duchy i sfera zjawisk paranormalnych?

Warto przeżyć w Teatrze Polonia ten zabawny, elektryzujący seans psychoterapeutyczny, bo wywołuje dreszczyk emocji. W tle pokazuje błędy, jakie można popełnić w relacjach z bliskimi sobie ludźmi, ale też konsekwencje braku poczucia szczęścia, gdy wypierany niepokój przeradza się we frustrację rozwijającą się w nieprzewidywalnym kierunku. To wartość tego spektaklu, bo podejmuje ciekawe tematy w bardzo atrakcyjnej dla widza formie. A to wielka sztuka.



2:22 (HISTORIA O DUCHACH)  DANNY ROBINS 

Reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz
Przekład: Małgorzata Semil
Scenografia i kostiumy: Maciej Preyer
Muzyka i opracowanie muzyczne: Jakub Śmigasiewicz
Efekty specjalne: Wojciech Rotowski
Asystentka scenografa i kostiumografa: Małgorzata Domańska
Reżyseria światła: Waldemar Zatorski
Realizacja dźwięku: Tatiana Czabańska-La Naia
Producentka wykonawcza: Magdalena Kłosińska

Obsada:
Maria Sobocińska(Louren), Agata Turkot(Jenny), Wojciech Rotowski, Michał Sitarski(Ben), Krzysztof Szczepaniak(Sam)

niedziela, 27 października 2024

KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA OCH-TEATR


Homo sovieticus nie umiera nigdy. Jest wiecznie żywy. Spektakl OCH-TEATRU pod tytułem KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA Daniela Majlinga w reżyserii Krystyny Jandy jest tego doskonałym przykładem. Podejmuje temat toksyczności systemu komunistycznego, jego destrukcyjnej siły w obliczu systemowej transformacji. Co prawda koniec jednej epoki jest początkiem nowego porządku, ale dopóki żyją ci, którzy urodzili się w czasach i w strefie wpływów Związku Radzieckiego, dopóty duch Lenina i Stalina będzie nadal formatował ludzi, ciągle ingerował w ich zachowanie. Zachodzące zmiany zderzają się z tym, co było, ale nie są w stanie wyrugować wszystkiego, co złe. Spuścizna historyczna, kulturowa zapuszcza głębokie korzenie w każde pokolenie w postaci edukacji, wychowania, rytuałów, ciągle żywej pamięci, wytresowanej systemowo mentalności i zakodowanego przez kolejne dekady wielkiego strachu. Stąd wyraźne w sztuce odniesienia do spuścizny dramatycznej Antoniego Czechowa, przykłady stereotypów myślenia Rosji o Zachodzie, który ciągle traktowany jest jak wróg, ale też Zachodu o Rosji, który nadal zakochany jest w bezkresnej, dzikiej, cudownej krainie, w teorii komunizmu realnie wprowadzonego w życie, szalonej duszy rosyjskiej, fascynującej kulturze (proza, poezja, balet). W czasie zmian wkracza do postsowieckiego kraju agresywny kapitalizm. Zderzają się wtedy postawy zachowawcze z postępowymi, a więc te zaprzeszłe, które sprzeciwiają się gwałtownej ingerencji nowego sposobu myślenia i zmianie stylu życia z tymi, które chcą szybkiego wzbogacenia się i korzystania z wolności. Ta konfrontacja między starym a nowym systemem rodzi konflikty, generuje duże napięcie, doprowadza też do tragedii. Generuje istny galimatias.

O tym jest spektakl Krystyny Jandy zrealizowany na podstawie książki CZASY SECONDHANDU. KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA autorstwa noblistki z Białorusi, Swietłany Aleksijewicz. I ma wymiar smutnej konstatacji, że nowe wspaniałe czasy wolności i zmian to gorzka lekcja. Bo mentalność stanowi bardzo trudną materię do przeprogramowania. Transformacja bardzo ludzi udziwnia, ale tak naprawdę ich nie zmienia. Pozwala wypracować tylko nową formę dla starych treści. 

Widzowie poznają rodzinę generała - majora Aleksiejewa (doskonały Grzegorz Warchoł) w jego urodziny, od 1989 do 2023 roku. Każdy tu na swój sposób stara się funkcjonować w nowej rzeczywistości, po rozpadzie Związku Radzieckiego. Pan domu - despotyczny, dominujący, ciągle pijany, zaczepny, a nawet agresywny- budzi nie szacunek jako głowa rodziny, lecz strach i przerażenie. To posłuszny funkcjonariusz, wierny wodzom narodu żołnierz, który nigdy nie miał wątpliwości, poczucia winy, nadal nie odczuwa wyrzutów sumienia z powodu swej niechlubnej przeszłości. Jego żona, Marusia Iwanowna (cudowna Dorota Nowakowska), nie jest w stanie zaakceptować żadnych zmian, żyje przeszłością, z każdej opresji wychodzi cało tłumacząc się bólem głowy. To postać ciepła, komediowa, ale i niereformowalna, zachowawcza, w pewnym sensie straszna, bo broni "zdobyczy" socjalizmu. Wiera, ich córka (piękna Agnieszka Warchulska), ciągle przestraszona, przejęta, zapracowana i Borys (Przemysław Sadowski), jej mąż, który angażuje się w zachodzące zmiany polityczne, muszą zmagać się z bólem po śmierci syna (Szymon Szczęsny), ofiary opowieści o walecznej przeszłości, patriotyzmie, śmierci za ojczyznę. Interesujący jest wątek Leny (sugestywna Lidia Sadowa), która porzuca męża Jurija (wzruszający Krzysztof Ogłoza) i dzieci dla nieznanego mężczyzny, który jej się śnił a okazał się przestępcą odbywającym karę w więzieniu. Kobieta z determinacją, odważnie podąża za absurdalnym, wydumanym, romantycznym uczuciem, które doprowadzi ją do osobistej klęski. Z kolei Irina (dramatyczna Grażyna Sobocińska) - zagubiona, zdezorientowana, wykorzystana i opuszczona przez mężczyzn- pozostaje sama. Wuj, Grigorij Iwanowicz (cudowny Stanisław Brejdygant), jest wycofany i, mimo że został boleśnie doświadczony na Syberii, nadal broni idei wielkiej Rosji. Paweł Iwanowicz (Mateusz Rzeźniczak), najpierw żołnierz, później imigrant z tęsknoty za ojczyzną i za Iriną wracający z dalekiego świata, w którym się doskonale życiowo odnalazł, i Siergiej Antonowicz (Łukasz Garlicki) w ojczyźnie prowadzi z powodzeniem interesy, nie zawsze legalne, przejrzyste - obaj więc reprezentują dwa różne spojrzenia na rolę mężczyzn w nowej rzeczywistości. 

Krystyna Janda wyreżyserowała spektakl o tematyce, którą doskonale zna i czuje. Pewną ręką prowadzi zespół aktorski, nadaje sztuce spójny kształt artystyczny. Rodzajowa scenografia i kostiumy Zuzanny Markiewicz - szkielet altany, okrągłe stoły z kieliszkami, porcelaną i butelką wódki, krzesła, kanapa i ścianka z obrazkami na tle makaty oraz popiersia dwóch ojców narodu, najpierw Lenina, później Stalina, i jeszcze czerwone chorągwie przy wejściu- tworzy kontekst miejsca i czasu sztuki, jakby zastygły, stały. Nie bez znaczenia jest choreografia Emila Wesołowskiego i światło Katarzyny Łuszczyk, co decyduje o temperaturze emocji, wzmacnia dramatyczny przebieg zdarzeń. Reżyserka z pietyzmem tworzy elektryzującą atmosferę w domu przeciętnej rodziny, podkreśla mentalny obraz Związku Radzieckiego, który pod wpływem pierestrojki się zmienia, staje się rosyjski. Jednak nowy obraz Rosji powiela wzory zaprzeszłych pokoleń, bo zawiera gen tęsknoty za tym, co wydumane, silne, wielkie. Nazbyt absurdalne, w związku z tym bolesne. Bardzo niebezpieczne. Groźne.

Spektakl jest ważny również dla nas, Polaków, bo nie daje zapomnieć o tym, co chcielibyśmy do końca wyprzeć i wymazać. A okazuje się, że tak naprawdę jeszcze w naszych duszach to "coś" głośno gra i zagłusza zdrowy rozsądek. Resentymenty, tęsknoty, manie wielkości, poczucie misji.  Udajemy, że nie widzimy tych duchów przeszłości, które nadal się plączą pośród nas, jak generał - major Aleksiejew w swoim domu, jak Rosja w Ukrainie, i w przewrotny, podstępny sposób nas/nie nas dopadają. Zabijają.




KONIEC CZERWONEGO CZŁOWIEKA DANIEL MAJLING

Reżyseria: Krystyna Janda
Tłumaczenie: Michał Sieczkowski
Światło: Katarzyna Łuszczyk
Kostiumy i scenografia: Zuzanna Markiewicz
Choreografia: Emil Wesołowski
Asystent scenografki i kostiumografki: Małgorzata Domańska
Realizacja dźwięku: Michał Cacko
Realizacja światła: Maciej Gendek
Multimedia: Paweł Nowicki

Producent wykonawczy i asystent reżysera: Cezary Margiela 

Obsada: Dorota Nowakowska, Lidia Sadowa, Grażyna Sobocińska, Agnieszka Warchulska, Tomasz Borkowski/Łukasz Garlicki, Stanisław Brejdygant, Aleksander Kaźmierczak, Bartosz Łućko/Szymon Szczęsny, Piotr Łukawski, Krzysztof Ogłoza, Mateusz Rzeźniczak, Przemysław Sadowski, Grzegorz Warchoł.

fot. Rober Jaworski

czwartek, 24 października 2024

PRZEŁAMUJĄC FALE TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE

Ewa Platt reżyserując dzieła znanych, ale bardzo kontrowersyjnych twórców: Sarah Kane, autorki sztuki ZBOMBARDOWANI, w Teatrze Collegium Nobilium i Larsa von Triera, reżysera filmu  PRZEŁAMUJĄC FALE, w Teatrze Powszechnym w Warszawie, postanowiła  pokazać widzom, jak odrażająca, brudna i zła jest kondycja współczesnego człowieka, który znajduje się na dnie. Zdolny tylko do reakcji instynktownych, zaspokajania potrzeb fizjologicznych, reprezentuje mentalność psychopatyczną, autodestrukcyjną, chorą. Nie jest w stanie obronić się przed złem tego świata, skazany jest na wegetację, na przegraną, na śmierć. Nie istnieje nic, co mogłoby mu pomóc czy go ocalić, a przynajmniej przynieść mu ulgę, powstrzymać, by nie brnął w samozniszczenie, by nie cierpiał tak bardzo, jak jest to pokazane w obu przedstawieniach. Jedyną jego reakcją na wszechobecne zło jest poddanie się, uległość, rezygnacja, bo ratunku nie ma. Nie ma rodziny, ani przyjaciół, ani wartości, idei, wiary, ani służb, które instytucjonalnie mogłyby pomóc. Świat się rozpada. Gnuśnieje i gnije. Ludzie, którzy z racji swojej podłej kondycji są słabi, łatwo są wykorzystywani, bezwzględnie się nimi manipuluje, brutalnie traktuje. Naturalizm egzystencji w tym wypadku osiąga apogeum. Otępienie, choroba psychiczna, dewiacje, pomoc deklaratywna to kumulacja przyczyn i skutków postaw i zachowań. Niektórzy mają tego świadomość. Zdani wyłącznie na siebie samych, postępując intuicyjnie stają się ofiarami błędnych wyborów. Zredukowani do roli obiektu, zdegradowani, poniżani pozostają słabi, bezbronni, samotni. Poddają się temu, czego sami nie rozumieją. Wykorzenieni są łatwym łupem silniejszych, bo nie wiedzą nawet, że mogliby się bronić. Instynkt samozachowawczy prowadzi ich na manowce. To generuje żałosny, wstrząsający, okrutny los. Trudny do zniesienia. Trudny do zrozumienia. 

W spektaklu PRZEŁAMUJĄC FALE aktorzy stanęli przed karkołomnym zadaniem. Stanowią mikro grupę o jednakowym statusie osób przegranych a indywidualnie każdy -bez osobistej historii, bez właściwości, bez wyraźnych motywacji- zachowuje się jakby się bał, był wewnętrznie zniszczony. Bess grana przez Klarę Bielawkę zachowuje się jak osoba, która doświadczyła jakiejś traumy, która spowodowała u niej otępienie lub wywołała chorobę psychiczną. Nie mając żadnej pomocy próbuje ratować się sama i raz rozmawia sama ze sobą, innym razem z kimś bezosobowym (Bóg, mentor, lekarz?). Świat zewnętrzny jest dla niej wrogi, agresywny, obcy. Krzywdzi ją i wykorzystuje. Dziewczyna zachowuje się irracjonalnie. Jakby błądziła w ciemnościach, jakby nie wiedziała, co robi. Przechodzi z rąk do rąk prawem własnej inercji. Miłość jest fałszem, bo wyuzdaną perwersją męża, wiara słowem obcym, choć deklaratywnym, przyjaźń Dodo (bratowa), równie jak ona otępiałej,  zaniedbanej, zmęczonej młodej kobiety, nie istnieje. Bess z wyimaginowaną potrzebą ratowania męża (świata?), traci zmysły. Bez matki, bez Boga, bez opieki doktora, bo ten nią gardzi, szydzi z niej, jest cały czas sama. Bez poczucia rzeczywistości błądzi, sądząc że postępuje właściwie, zgodnie ze swoją naturą. 

Jan, mąż Bess, to cwaniak, seksualny dewiant, psychopata. Arkadiusz Brykalski doskonale podkreśla jego niepozorny wygląd i zachowanie. Ale też napastliwość, wyuzdanie, pokręcenie psychiczne. On również jest traktowany instrumentalnie. Po wypadku, w szpitalu jest brutalnie karmiony, rozbierany do naga i porzucany. A mimo to rekompensuje sobie te upokorzenia z nawiązką, namawiając Bess do prostytucji. Jego niepozorny wygląd jest podstępny, zwodniczy. Łatwo można się nabrać na to, że jest atrakcyjnym, dobrym kandydatem na partnera życiowego. 

Lekarz, którego gra Grzegorz Falkowski, to inny wymiar brutalizmu. Tym razem  świadomego. Mówi, że Bess jest dobra, ale ją poniża, szydzi z niej, upokarza. Nie kocha jej. Dobrze wie, kim dziewczyna jest i nic, kompletnie nic nie robi, by jej pomóc. Doskonale wykształcony, bierny, beztrosko dostosowuje się do otoczenia, w którym przyszło mu żyć. Nie ma z tym żadnego problemu i jak inni zjada podniesione z podłogi paluszki i z tępym wyrazem twarzy ogląda kreskówki w telewizorze, który prawie przez cały czas jest włączony. Przybył znikąd i donikąd zmierza. 

Dodo Natalii Lange, to istota zagubiona, stłamszona przez życie. Nieszczęśliwa. Po niej widać najbardziej, jak bardzo mogą bać się kobiety. Jest przerażona, słaba, jak inni płynie z prądem zła. Żadna z niej przyjaciółka, ani bliska osoba. Żadna opoka. Nieszczęście takie samo jak Bess. Zawieszona w bezczasie, w bezsensie. Ofiara własnej niemocy, niezdolna do jakiegokolwiek wysiłku, by mogła cokolwiek w swym życiu zmienić. Trwa gasnąc w depresji.

Mateusz Łasowski spina to towarzystwo degeneratów i straceńców klamrą krystalicznego zła, które sobą w tej sztuce reprezentuje. Tych, którzy byli w filmie opresyjni, a w spektaklu nie mają już bezpośredniego wpływu na bohaterów ale są poprzez jego figurę obecni (starszyzna=patriarchat, surowa matka, młodzi, którzy obrzucali Bess kamieniami i wyzywali ją, marynarze, którzy maltretowali Bess na statku, kto jeszcze?). Wszechobecny, czuwający obserwuje niemal w milczeniu zachowanie bohaterów. Jest napakowanym strażnikiem porządku, który spycha ludzi w otchłań, bo pozwala im, bardziej lub mniej świadomie, wybrać albo poddać się słabości. Na koniec opowiada bajkę, którą puentuje brutalnie sugerując wprost, kim tak naprawdę jest Bess. 

Ewa Platt (bezkompromisowa, wyrazista, odważna reżyseria) z Vievie Nielsen (doskonałe opracowanie sceniczne), z Robertem Rumasem (porażająca scenografia i kostiumy), Kamilem Białaszkiem (wstrząsająca muzyka) oraz Klarą Bielawką, Arkadiuszem Brykalskim, Grzegorzem Falkowskim, Natalią Lange, Mateuszem Łasowskim (bardzo trudne aktorstwo całego zespołu) przedstawiają  nam świat, którego nie chcemy znać, a on przecież taki jest na dnie. Wściekle naturalistyczny, ohydny, brzydki, pazerny na słabość, egoistyczny. Bez dobra, współczucia, czułości, bliskości. Bez mocnych więzi, głębokich relacji. Pozbawiony wiary, nadziei i miłości, a więc bez złudzeń, bez marzeń, iluzji. Zaburzony. Naprawdę straszny i pusty. Tylko niebezpieczny. Do cna zepsuty. 

Ewa Platt idzie dalej niż Lars von Trier. W jego filmie jeszcze walczy dobro ze złem (o rację, o godność, o sens, o miłość, o możliwość zabierania głosu przez kobiety w eliminującym je z życia społecznego patriarchatem), bohaterowie nie byli wydrążeni, samotni po kres, ogłupiali, co wzruszało. U źródeł tego, cokolwiek robili (krzywdzili, błądzili, byli nazbyt wymagający, surowi, bezwzględni), zawsze była  intencja, która uzasadniała ich postawę, prowokowała odruch ludzki (żal, empatię, refleksję, postawę, nawet jeśli była korzystna wyłącznie dla nich samych). Spektakl przedstawia widzom rzeczywistość o wiele bardziej przygnębiającą, odartą z wszelkich możliwych kamuflaży. W niej całkowita wolność jeszcze mocniej uzależnia od zła. Wolność, która raczej zniewala niż wyzwala. Może uczynić jednych bezbronnymi, drugich bezwzględnymi. Paradoksalnie odziera ludzi z człowieczeństwa. Nie daje nic w zamian. Reżyserka pokazała wprost świat grzęznący w marazmie, bezsilności, nazwała żyjących w nim ludzi, kim są naprawdę. Bez taryfy ulgowej, bez znieczulenia. Bez maski poprawności. W więzieniu wolności, gdy nie potrafią/nie chcą/nie mogą z niej korzystać. 

Już ZBOMBARDOWANI, pierwszy spektakl wyreżyserowany przez Ewę Platt w Teatrze Collegium Nobilium, zrealizowany ze studentami Akademii Teatralnej w Warszawie, mocno wzburzył, a nawet podzielił widzów. Kolejnym, PRZEŁAMUJĄC FALE w Teatrze Powszechnym, reżyserka z wytrawnymi artystami, zawodowymi aktorami kontynuuje estetykę brutalistów. Obraz jest mocny, kontrowersyjny, drastyczny. Zakładając, że artystka nie wyczerpała tematu upadku cywilizacji zachodu/wolnego człowieka, dobrze, by miała okazję rozwinąć go jeszcze w następnych projektach. Mam nadzieję, że nie zrezygnuje, nie ugnie się, nie zaniecha pracy.  Jeśli dziś przedstawia człowieka prostego, samotnego, obnażonego, któremu pozostał tylko instynkt, a i on zawodzi, generuje lęk, dezorientację, otępienie, to biada nam, biada. Jeśli wierzymy w siłę wyższą, w moc odrodzenia dobra w człowieku,  odnieśmy się do niej. Jeśli nie wierzymy, żyjmy, jakby była. Może to przełamie fale rozpaczy, chaosu, rozpadu, które ciągle wzbierają w Ewy Platt artystycznej wizji i porażają profetyczną trwogą.


PRZEŁAMUJĄC FALE  

NA MOTYWACH FILMU LARSA VON TRIERA

przekład: Małgorzata Leyko
adaptacja, reżyseria: Ewa Platt
opracowanie sceniczne: Vivie Nielsen
scenografia i kostiumy: Robert Rumas
muzyka: Kamil Białaszek

OBSADA: Klara Bielawka, Arkadiusz Brykalski, Grzegorz Falkowski, Natalia Lange, Mateusz Łasowski

fot.: Magda Hueckel

piątek, 18 października 2024

PANNA JULIE TEATR POLSKI W WARSZAWIE

 

PANNA JULIE, spektakl Teatru Polskiego w Warszawie, wyreżyserowany przez Annę Skuratowicz, to solidny, tradycyjny, wierny autorowi, Augustowi Strindbergowi, teatr. I wspaniale! Dzięki temu treść jest jasna, myśl przejrzysta, a wymowa zrozumiała. I przy tym jakże artystycznie subtelnie, harmonijnie w sposób naturalny wypracowana. Przedstawienie urzeka swą dynamiką, adekwatną grą aktorską, plastyczną urodą, mocnym muzycznym akcentem. Łączy wszystko, co w ogóle w sztuce najlepsze, by przekazać ponadczasową wiedzę o człowieku ubezwłasnowolnionym kontekstem w jakim mu przyszło żyć- zdeterminowanie przez status społeczny, formatujące jego mentalność, osobowość, psychikę wychowanie oraz płeć. Pokazana w sztuce niemożność zmiany życia przez osoby młode, pełne sił, wiedzy, temperamentu jest trudna do zrozumienia. Właśnie o tajemnicy tej inercji opowiada spektakl. O niemożliwej do pokonania blokadzie, zarówno u Panny Julie, jak i u Jeana. Czy Krystyna chce coś w swoim życiu zmienić? Twierdzi, że nie, na pewno nie. Jest zadowolona z tego, co ma, jest na swoim miejscu. Do głowy jej nie przychodzi, by zmieniać swój status. A priori uważa, że byłoby to szaleństwo. Ale tak naprawdę strach w niej jest być może największy. Boi się stracić Jeana, bo wie, że jest to możliwe z powodu zachowania Julie. Ma świadomość, że gdyby tak się stało, wtedy jej przyszłość byłaby zrujnowana. Nie boksuje się z rzeczywistością, przyczajona czeka. Pogodzona z losem, robi swoje. 
 
Inaczej niż Panna Julie i Jean. Ona piękna, doskonale wykształcona, świadoma swoich możliwości, wie kim jest i na co ją stać. Na wiele może sobie pozwolić. Pewna siebie, szuka sposobu, by zmienić swoje życie. Wyczekuje sytuacji, gdy ktoś zaryzykuje i zechce jej w tym pomóc. Nie udało się z narzeczonym, bo mógł jej zaoferować egzystencję, powtórkę takiej, od której chciała uciec. Wybiera Jeana, o którym wie, że mu się od zawsze podobała. Uwodzi go, bałamuci, mami. Jean od dawna nosi się z zamiarem wyjazdu, bo ma plan i wie, co mógłby w życiu samodzielnie, dzięki pieniądzom Julie robić (biznes hotelowy). Wszystko jest w zasięgu ręki, a jednak do realizacji marzeń nie dochodzi. Oboje - jak zaprogramowane awatary sparaliżowane lękiem - zostają. Julie wie, jest mądra, że życie z Jeanem jej nie uszczęśliwi, będzie zawsze jakąś formą uwięzienia. Jean wie, jest rozsądny, że mimo doskonałego pomysłu, nie uda się go samodzielnie, mimo pomocy Julie, zrealizować. Łatwiej, wygodniej, bezpieczniej jest wrócić w kierat dotychczasowej codzienności i zależności od ojca Julie. Zwłaszcza, że czeka na niego wierna, wierząca głęboko w Boga, pracowita, praktycznie patrząca na życie Krystyna. Jean nie ponosi żadnych konsekwencji. Tylko zbłądził, o czym wie tylko jego dziewczyna. W innej sytuacji jest Panna Julie. Jaką decyzję podejmie, trudno przewidzieć. Straciła cześć, winna postąpić honorowo. Znów mężczyzna wygrywa, znów kobieta przegrywa. Oboje się urodzili za wcześnie. Dziś nie byłoby żadnego problemu.

Panna Julie Irminy Liszkowskiej jest wspaniałą, piękną, młodą kobietą. Pełną temperamentu, determinacji, pewności siebie. Ale z matczynym genem nienawiści do mężczyzn. To jest jej pięta achillesowa, piętno, przekleństwo. Odwagi starcza jej na tyle, by złamać konwenanse, ale to za mało, by mogło ją uratować. W tym jest problem, że nie kocha Jeana, manipuluje nim i w istocie gardzi. Aktorka wspaniale przechodzi od dominacji w relacji z Jeanem do całkowitego od niego uzależnienia, od egzaltacji do dezorientacji, zagubienia, rezygnacji. Pozwala się Jeanowi poniżać, gorzej - doprowadza do tego, że Krystyna ją upokarza, poucza, gani. Zdegradowana traci rezon, ociera się o szaleństwo, wpada w obłęd. Oczywiście wie, co powinna zrobić, ale brakuje jej wsparcia, znów potrzebuje przewodnika. Irmina Liszkowska z pasją buduje symbol emancypacji złamanej. Radzi sobie z trudną rolą doskonale. Budzi zachwyt i wzruszenie. W pierwszej scenie eksploduje energią wyzwolonej seksualności, w ostatniej zastyga jak posąg wobec trudnej decyzji, co zrobić powinna dalej.

Jean Jakuba Kordasa z kolei to typowy samiec alfa. Pracowity, przedsiębiorczy, z otwartą głową na pomysły uniezależnienia się. Silny, konsekwentny w realizacji swego planu pracował za granicą, poznał kilka języków, stał się doskonałym kiperem, oszczędza. A jednak tresura życia na służbie, kompleks osoby pochodzącej z gminu, osłabia w nim wolę walki, by zaryzykować i przejść na swoje. Przy pierwszej trudności na drodze do celu poddaje się. Pozostaje, kim był. Aktor ma doskonałe warunki fizyczne i wykorzystuje je, by grać idealnego sługę, lokaja. Z wyczuciem niuansuje przemiany emocjonalne, jakie wyraża jego ambitny bohater. Gdy trzeba jest stanowczy, gdy musi despotyczny, przy Julie niepewny, ośmielony przez nią zalotny, zmuszony rezygnuje z rozsądku, który tak bardzo jest mu właściwy. Przeplata naturalną plebejskość z wyniosłością pana. Ćwiczy siebie ciągle w innej roli. Dzwonek z pokoju Pana, który wrócił do domu, budzi go ze snu, w którym uległ pożądaniu ambicji, pokusie zmysłów. Przechodzi imponujące metamorfozy.

Panna Julie i Jean są do siebie podobni, nawet w sposobie ubierania się (białe koszule, spodnie, marynarki - kostiumy Alicji Skurzyńskiej). Jakby mogli stanowić doskonałą jedność. Jednak podobny ubiór ukrywa ich prawdziwą naturę, której istota pochodzi z dwóch zupełnie różnych światów. Aktorzy sugestywnie odkrywają przed widzami naturę związku, jego pęknięcia i niekompatybilność. Nie są i nigdy nie będą sobie równi. Ich relacja jest chwilowa, spontaniczna, sztuczna. To czysta iluzja. O czym tak naprawdę Julie doskonale wie, a Jean się oszukuje, bo nie chce zbyt szybko porzucić marzenia.



Katarzyna Lis też doskonale radzi sobie ze swoją rolą. Krystynę obdarza cechami osoby, która wie, gdzie jest jej miejsce w hierarchii społecznej i z pietyzmem wykonuje swoje obowiązki, zarówno w stosunku do ludzi, jak i do Boga. Nie popełnia błędów. Zna swą wartość, zna zasady. Nic nie chce zmieniać w swoim życiu. Wszystko jest dla niej proste, jasne, przewidywalne. A jednak podkrada pieniądze, jakby chciała od życia czegoś więcej. Aktorka z wyczuciem pokazuje nam Krystynę, która na zewnątrz jest osobą podporządkowaną, ugodową, uległą, a wewnątrz nieprzejednaną, a nawet zbuntowaną. Panuje nad swoimi emocjami perfekcyjnie, ale gdy wie, że może sobie pozwolić, jest surowa, brutalna, używa rękoczynu. To, co sobą reprezentuje bohaterka Katarzyny Lis, tylko pozornie jest skrajnie odmienne od tego, co charakteryzuje Julie i Jeana. U niej tylko jest bardziej widoczny pancerz poprawności, który trzyma ją w karbach i nie pozwala jej wyjść z roli służącej, kucharki, narzeczonej akceptującej zdradę Jeana. Bo jej plan na szczęśliwe życie ma się ziścić.

Anna Skuratowicz wyreżyserowała bardzo dobry spektakl. Przejrzysty, harmonijny, piękny. Od pierwszej chwili wciąga widza swoją dynamiką w nurt opowieści, która toczy się w błękitnej, schludnej kuchni, która jest sercem tradycyjnego domu ojca Julie (scenografia Aleksandry Redy). Z tej inscenizacji wynika, że Strindberg nadal jest wnikliwym obserwatorem, może tylko trochę mniej tajemniczym. Chyba że pojawienie się w całej kuchni niebieskich hortensji wyda się widzom nie do końca jasne. Ale w końcu jest noc świętojańska!! Kwiaty, które są symbolem pokoju, harmonii, spokoju, zaczynają dominować w przestrzeni, może symbolizują przyszłe zwycięstwo pragnień, marzeń, planów, które są zgodne z naturą bohaterów. Na razie wydają się absurdalne, szalone, ale mają głęboki sens i w innym czasie, w innym miejscu mogą się spełnić. Dobrze o tym dziś wiemy.



PANNA JULIE August Strindberg

Przekład: Mariusz Kalinowski
Reżyseria: Anna Skuratowicz
Scenografia: Aleksandra Reda
Kostiumy: Alicja Skurzyńska
Projekcje: Anna Flaka

Muzyka: Mateusz Boruszczak
Światło: Paweł Śmiałek
Układ tańca: Jakub Kordas

OBSADA: Irmina Liszkowska (Panna Julie), Katarzyna Lis (Krystyna), Jakub Kordas (Jean)


fot.: Tomasz Ostrowski