niedziela, 26 listopada 2023

ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA TEATR LUDOWY W KRAKOWIE XI FESTIWAL POLSKA W IMCE

 

Ten spektakl przywraca wiarę w potęgę artystycznej ekspresji w teatrze. W siłę prostej historii prostych ludzi. W mocne aktorstwo psychologiczne. Tak silnie działa. Tak chwyta za serce.

Studium człowieka przegranego, przemielonego przez tryby kapitalizmu u kresu kariery, życia, mężczyzny zawiedzionego przez własne nadzieje, aspiracje, marzenia,  ojca rozczarowanego przez dorosłe dzieci pokazuje kruchość ludzkich wysiłków w zapewnienie godnego bytu, szczęścia rodzinie, jej członkom. Plany Willy’ego Lomana, który ciężko pracował przez całe życie ufając systemowi, przełożonym, najbliższym, własnym wyobrażeniom, jak się okazało, całkowicie niekompatybilnym z twardą rzeczywistością, legły w gruzach. Błędne rozpoznanie własnych możliwości, wiara w ambicje rozbudzone przez system, ignorowanie sygnałów ostrzegawczych doprowadziło  do punktu gdy musiał zmierzyć się z prawdą. Słaby, wypalony, na skraju wyczerpania nerwowego w poczuciu klęski w ostatnich godzinach życia jednak nadal walczy. Miota się jeszcze między pragnieniem a niemożnością jego zaspokojenia, bo nadzieja umiera ostatnia. Na próżno. 

Smutne jest bezowocne zmaganie człowieka z nieprzyjaznym losem, własnymi niedoskonałościami, chronicznym niedostatkiem. Gdy trudno mu związać koniec z końcem. W nieustającym biegu, w znoju codzienności, w wirze ciężkiej pracy. Nie sposób pogodzić się z porażką, zaakceptować upływ czasu, co osłabia, degraduje, niszczy ciało i duszę, wszelkie relacje. A ludzi przegranych nikt nie lubi, nie akceptuje, nie chce zatrudniać gdy priorytetem jest pogoń za sukcesem, pieniędzmi, władzą. O tym wszystkim Willy nigdy nie zapomniał. Nie znajdując wyjścia, nowych sposobów zabezpieczenia przyszłości synów cierpi, miota w desperacji, w końcu ociera się o szaleństwo. Rozziew między tym, czego wymaga świat a tym, co jest w stanie Willy mu dać pozostaje tak wielki, że podejmuje decyzję o samobójstwie. Ma mało czasu. Jest rozżalony, chwyta się każdej okazji, by nie stracić ostatecznie gruntu pod nogami.  Stąd te kłótnie z dziećmi, żoną, przełożonym. Napastliwość, niecierpliwość, rozdrażnienie. Rozmowy z nieżyjącym bratem, który odniósł finansowy sukces. Życie na napędzie iluzji, wspomnień. Niegasnącej troski i miłości. Marzenia.

Piotr Pilitowski wspaniale zagrał Willy’ego Lomana. Budzi podziw wypracowane znaczącym gestem, ruchem ciała, głosem  ekstremalnie dwubiegunowe napięcie wyrażające stan psychiczny jego bohatera. Rosnąca irytacja, tłumiona agresja w końcu raz po raz wybucha. Stan przygnębienia kontrastuje z momentami euforii. Dowody miłości z aktami agresji. Stany panicznego lęku z niepokojącym spokojem. Kocha dzieci, martwi się o Biffa, do końca ma nadzieję, że mu się uda ułożyć życie. Doskonale przy tym wie, że wszystko stracone. Nie potrafi mu pomóc. Pogłębia tylko dotychczasowe problemy. Willy traci wszystko. Czuje się bezsilny, wyczerpany, skończony. Nie może jednak się z tym pogodzić. Aktor buduje postać głęboko tragiczną. Z potężniejącym lękiem leżącym u źródeł wszelkich jej działań. 

Katastrofa koncepcji na życie ojca nie byłaby tak wiarygodna i mocna gdyby nie postać Biffa kreowana przez Piotra Frasanowicza. Starszy syn Willy'ego nie godzi się na wyidealizowany obraz siebie, stworzony przez ojca. Walczy z nim, zdenerwowany, rozdrażniony gwałtownie reaguje. Z trudem panuje nad sobą. Konsekwentnie potwierdza swym zachowaniem ,działaniem, jaki jest naprawdę. Nie ma złudzeń co do rzeczywistości i na swój sposób szuka dla siebie recepty na życie(farma). Aktorowi udaje się pokazać w sposób subtelny a dobitny, że jest młodszą wersją  ojca. Dlatego tak bardzo irytują go mrzonki Willy'ego co do jego talentów. możliwości. 

Równie interesująco Beata Schimscheiner z Leną Schimscheiner grają Lenę, żonę Willy'ego Lomana. Przedstawiają kobietę dobrą, kochającą męża, łagodną, zatroskaną matkę. Wchłaniającą humory męża, tłumaczącą jego zachowanie synom nieudacznikom. Cierpi w ciszy, kontroluje wyrażanie emocji. Dba o dom, najbliższych. Nie narzeka, nie awanturuje się, zawsze obecna czeka. Po śmierci męża nie rozpacza, bo wszystkie łzy wypłakała przez całe życie. Nic jej nie zostało. Oprócz pustego domu, który jest już spłacony, oprócz wolności, która jest jej niepotrzebna. Gdy ci, których nadal kocha, odeszli. Samotność to nie wolność a pustka, której nie wypełni trwanie bez uczuć. Gdy walka z samym sobą, szarpanie z życiem zakończyła śmierć Willy'ego, kobieta siedzi przed domem bez sił, bez woli. Bez pomysłu na ciąg dalszy. Nie jest ofiarą, bo nie może nią być ktoś, kto kochał, kocha nadal. Nie poświęciła się tylko zwyczajne żyła życiem rodziny. Teraz też musi się przystosować. Gorzko jednak brzmią jej słowa o wolności. Myśli bardziej o mężu, chłopcach niż o sobie. Jej udręka się nie skończyła, nie umarła razem z Willym. Będzie w niej żyć aż do jej śmierci. Willy i Linda to awers i rewers tego samego losu, bolesna jednia znoju życia.

Małgorzata Bogajewska tworzy spektakl o mężczyźnie, głowie rodziny w potrzasku przeciętności, odrealnionej manią wielkości, w śmiertelnym uścisku wspomnień, ambicji, marzeń, bo tylko to może Willy Loman mieć na pewno. Na zrealizowanie planów zabrakło mu talentu, siły, szczęścia. Ciężka praca to o wiele za mały kapitał na sukces. Ale nie można zarzucić mężowi, że pragnie zapewnić godny byt rodzinie, ojcu, że usiłuje dbać o to, by dzieci radziły sobie, choćby w dalekiej przyszłości, człowiekowi, który marzy i stara się swoje plany zrealizować, bo chce, jak wszyscy wokół niego, osiągnąć cokolwiek więcej. Tymczasem do końca żyje w klaustrofobicznym pudełku, wśród kartonów jak bezdomny, jak biedak (doskonała scenografia Justyny Elminowskiej). Ma stary poobijany samochód i przegrane życie. I wydawałby się żałosnym głupcem gdyby nie wzbudzał litości jako zwykły, w gruncie rzeczy dobry, z gruntu nieszczęśliwy człowiek. Dzięki koncepcji reżyserki, dzięki mistrzowskiemu aktorstwu.

To wspaniale, że trwa XI FESTIWAL POLSKA W IMCE, dzięki któremu można było obejrzeć ten głęboki, piękny spektakl, tak bliski człowieka, życia. 

 ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA  Arthur Miller

Reżyseria: Małgorzata Bogajewska
Scenografia: Justyna Elminowska
Muzyka: Bartłomiej Woźniak
Asystent reżysera: Tadeusz Łomnicki
Współpraca dramaturgiczna Jan Łuć

Obsada:

Willy Loman: PIOTR PILITOWSKI
Linda, jego żona: BEATA SCHIMSCHEINER
Młoda Linda: LENA SCHIMSCHEINER (gościnnie)
Happy, młodszy syn Willy’ego: PAWEŁ KUMIĘGA
Biff, starszy syn Willy’ego: PIOTR FRANASOWICZ
Wuj Ben: KAJETAN WOLNIEWICZ
Charley, przyjaciel Willy’ego: TADEUSZ ŁOMNICKI
Howard Wagner: WOJCIECH LATO

Chłopiec : ALAN WOJTUSIK (gościnnie) / MACIEJ UHRUSKI (gościnnie)
fot. Jeremi Astaszow / mat. teatru

sobota, 25 listopada 2023

PRZYPADKOWA ŚMIERĆ ANARCHISTY TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE

 

PRZYPADKOWA ŚMIERĆ ANARCHISTY to spektakl Teatru Powszechnego w Warszawie wyreżyserowany przez Michała Zadarę na podstawie sztuki Dario Fo. Akcja przenosi nas na komisariat policji gdzie dokonuje się dekonstrukcja okoliczności śmierci, jak policja twierdziła, samobójczej anarchisty Giuseppe Pinellego, który został aresztowany w związku z zamachem bombowym. Przez trzy dni był przesłuchiwany, w końcu wyrzucony przez okno z czwartego piętra po tym jak się podobno przyznał  do stawianych mu zarzutów. Bardzo poważny temat  opresji, przemocy władzy,  jej mataczenia w wyjaśnianiu sprawy zabójstwa, bezsilności mediów przedstawiony jest na scenie przewrotnie komediowo a nawet farsowo. Bezkarny system działający według wariackich zasad obnażony jest przez osobę z wariackimi papierami. Ha, to czyste wariactwo! Ale demaskujące z zimną krwią.

Ale może w tym szaleństwie jest metoda. Tylko przypadkowo rozpoczęte śledztwo, przesłuchiwanie funkcjonariuszy policji przez mitomana,  osobę uznaną za niepoczytalną, outsidera nie podlegającego zwyczajowym przepisom prawa, w dodatku kobietę, która z impetem przejmuje inicjatywę może doprowadzić do odkrycia przerażającej prawdy. Paradoksalnie jej patologiczne kłamstwa, zaburzona osobowość, wchodzenie w rolę ofiary, manipulacyjne umiejętności wpływania na ludzi, wywierania na nich presji przyczyniają się do rozwiązania zagadki śmierci Pinellego. Pokazują w końcu wykolejony, chory, zdegenerowany mechanizm sprawowania władzy, która zamiast strzec porządku, dbać o bezpieczeństwo doprowadza do chaosu, anarchii, bezprawia. Jest zepsuta, szkodliwa, zbędna. Nieprofesjonalna. 
 
W roli przypadkowej anarchistki, która za nic ma obowiązujące przepisy, jak kameleon zmienia osobowości narzucając swój punkt widzenia,  z psychopatycznym zacięciem rozgrywa kolejne starcia, wdziera się szturmem w system i go rozsadza, z impetem śmieszy, tumani, przestrasza świat męski jest Barbara Wysocka. Schodzi ze sceny po to tylko, by zmienić kostium i natychmiast w nowej postaci przejąć rząd dusz. Podsuwa pomysły, zmienia argumenty, sugeruje alternatywne przebiegi zdarzeń, nowe narracje, zmusza policjantów do wyznań, które były dotąd tajemnicą. Jest przekonująca, uparta, napastliwa. Ta wymagająca, złożona, bogata rola- wymarzona chyba dla każdego aktora- jest doskonała. Przypadkową śmierć anarchisty przedzierzga w przypadkową śmierć anarchistki.

Barwną postać dziennikarki, Dominiki Wielowieyskiej, stworzyła Karina Seweryn. W czerwonym płaszczu, z włączonym mikrofonem uporczywie stara się zarejestrować wyznania zdezorientowanych, plączących się w swych wersjach policjantów, nastrój chaosu, mataczenia, potężniejącego absurdu. Jak czerwona kropka celownika laserowego namierza cele do likwidowania zła.

Arkadiusz Brykalski, Grzegorz Falkowski, Artem Manuilov, Oskar Stoczyński z powodzeniem kreślą metamorfozy portretów mentalnych policjantów  z różnych szczebli władzy. Obnażają niekompetencję, brak profesjonalizmu, infantylizm grupy zawodowej, która solidarnie ukrywa prawdę. Sztuka zamiast się oburzać ośmiesza. Krok po kroku zdziera maski obłudy, kłamstwa, słabości władzy, która tracąc kontrolę sama się unieważnia. Musi odejść. 

Michał Zadara wyreżyserował bardzo dobry spektakl, na co zapracował temat, zawrotne tempo, nagłe zwroty akcji, kumulujący się absurd i humor, aktorstwo w rejestrach różnorodnych osobowości. Wykorzystując fakty, które wydarzyły się we  Włoszech w 1969 roku, stanowiące  bazę sztuki Dario Fo, wydobył ich ponadczasowy potencjał dla nakreślenia uniwersalnego charakteru zdegenerowanej władzy poprzez działanie jej instytucji, funkcjonariuszy. Akcja dzieje się tu i teraz, w Polsce ale przecież też może wydarzyć się zawsze i wszędzie. Widz rozpoznaje mechanizmy systemowego przyzwolenia stosowania przemocy, wywierania presji, bezprawnego używania siły, co doprowadza do tragedii. Podążając za autorem reżyser, z nim twórcy i aktorzy, wykorzystali sarkazm. Głównym demaskatorem ośmieszanego systemu jest osoba zaburzona z glejtem nietykalności, poczuciem siły, stygmatem psychopaty, która paradoksalnie pokazuje sposób(umówmy się, że mocno kontrowersyjny) w jaki można z  nim walczyć. Barbara Wysocka udowodniła, że nie trzeba wariatką być, można ją wspaniale wiarygodnie zagrać. Sztuka to potęga!

 

PRZYPADKOWA ŚMIERĆ ANARCHISTY DARIO FO
reżyseria – Michał Zadara
adaptacja, tłumaczenie – Michał Zadara
tłumaczenie, dramaturgia – Maksymilian Nowak
scenografia – Robert Rumas
kostiumy – Julia Kornacka
muzyka – Andrzej Smolik
reżyseria światła – Artur Sienicki
asystent reżysera – Maksymilian Nowak
konsultacje merytoryczne – Krzysztof Boczek
inspicjentka – Sylwia Mączarowska

obsada – Arkadiusz Brykalski, Grzegorz Falkowski, Artem Manuilov, Karina Seweryn, Oskar Stoczyński, Barbara Wysocka

fot. Krzysztof Bieliński


sobota, 18 listopada 2023

ANTYGONA TEATR POLSKI W WARSZAWIE

 

ANTYGONA  Sofoklesa w reżyserowana przez Piotra Kurzawę w Tatrze Polskim w Warszawie  to sztuka wystawiona klasycznie-jasno, zrozumiale, przejrzyście. Nie zaskakuje, nie szokuje, nie przekracza granic dotychczasowych interpretacji. Wystawiona w scenografii nawiązującej do architektury greckiej, w kostiumie współczesnym, łączy przeszłość z teraźniejszością.  Postawy bohaterów są wyraziście nakreślone, racje współcześnie wyartykułowane, tak że nie ma wątpliwości co do ich charakteru, intencji, przekonania. Nie ma ambiwalencji w zachowaniu postaci scenicznych. Każda osoba jest monolitem w swej roli bez skazy, szczelin, wątpliwości. Zacietrzewienie w rozmowie, zatwardziałość serca i rozumu w wypełnianiu swych powinności, nieustępliwość w raz podjętej decyzji wyklucza wszelki kompromis.  Nie chodzi o porozumienie,  znalezienie wyjścia z konfliktu pełnionych ról społecznych ale o zamanifestowanie racji, postawieniu na swoim, co z resztą  z żelazną konsekwencją jest realizowane.  Każdy z bohaterów to figura jednoznacznej funkcji, nieprzejednanej postawy, niewzruszonej decyzji. Na zabój. Po kres. Bez względu na skutki, które są a priori przewidywalne, nieodwołalne, tragiczne. Ważne jest, co ostatecznie robi Kreon i Antygona. Następstwa są przez nich ignorowane. Nie mają żadnych wątpliwości, nie prowadzą negocjacji, nie zmieniają zdania. Właściwie tylko przedstawiają i konfrontują wykluczające się racje: Ismena z Antygoną/siostra z siostrą/, Antygona z Kreonem/prawa boskie a prawa ludzkie/, Kreon z Hajmonem /ojciec z synem/, Tejrezjasz z Kreonem/mądrość kontra siła/, Koryfeusz z Kreonem/skutki z przyczynami/.

W spektaklu wyreżyserowanym przez Piotra Kurzawę aktualne są dylematy, co jest ważne, właściwie, słuszne. Tragedia ostatecznie tłumaczona jest fatum. Bez względu na to, co bohater wybierze, co zrobi, zawsze poniesie klęskę. Wobec losu człowiek, kimkolwiek by nie był, pozostanie bezsilny.  Zamanifestowanie swojej racji, trzymanie się jej do końca, jest jedynym momentem, gdy wybiera, testuje i sprawdza się w akcie niezależności, wolności, człowieczeństwa. Tu wygrywa. Tylko to się liczy, choć wie, że i tak nie będzie happy endu. 

Współczesność jest bardziej bezwstydna, elastyczna w czynach i narracjach. Wyrafinowanie kreatywna. Tak wyraziste opozycje, z jakimi mamy do czynienia w tragedii Sofoklesa, dziś nie istnieją. Wszystko jest pozanormatywnie skomplikowane, splątane, zagmatwane. Wszystkie strony mogą mieć rację. Ważna jest skuteczność i interes. Skrupuły, poczucie winy, kara to pojęcia obce.

Sztuka ta mówi o tym, że uporczywe trzymanie się swojej powinności: jako króla, siostry(brata się ma raz na zawsze), jest rezygnacją z kompromisu. Kreon przegrywa, bo nie słucha wiernych, doświadczonych, mądrych doradców i nie znajduje wyjścia z kryzysu, którego sam jest autorem, Antygona nie kocha Hajmona lecz brata, to dla niego ryzykuje i umiera, Hajmon kocha swoją dumę i po decyzji Antygony, nie znajdując ratunku dla ukochanej u ojca, zabija się, jego matka nie kocha męża a kocha syna toksyczną miłością, bo na wieść o jego śmierci popełnia samobójstwo. Ismena nie potrafi przekonać Antygony, choć z zaciekłością walczy z nią o zmianę decyzji. Podobnie Tejrezjasz i Korfeusz chcą ratować króla Kreona-bezskutecznie. Nie miłość do ludzi jest tu ważna ale pycha miłości własnej. Potęga władzy, moc siły.

Antygona Bernadetty Statkiewicz niesie rolą nie młodzieńczą pasję, nie bunt wynikający z niezgody, nie emocje, ale twardą, zimną determinację. Nieugięte trwanie przy określonych wartościach. Jakby wszystkie uczucia, emocje, czyny wynikały z tego, kim się jest a nie co czuje. Nie ma w tej postawie giętkości, sprytu, kalkulacji. Cierpienia, wahania, słabości.  Można jej przyznać rację lub się z nią nie zgodzić ale czy jest mi jej żal? Na podobnej konstrukcji logicznej budowana jest motywacja postawy Kreona. Ale Szymon Kuśmider zagrał go z pasją, głębią, dramatem. Podobnie Tejrezjasz Henryka Niebudka, z tym że dodatkowo wzrusza jego bezradność wobec nieustępliwości Kreona. Bardzo przejmująco, wiarygodnie gra Dorota Bzdyla. Ismena mnie przekonała. Jej argumentom, sugestiom, radom będąc Antygoną bym uległa. Rola Elizy Borowskiej robi wrażenie siłą tragizmu-jej Eurydyki niemy krzyk wyraził cały ból, rozpacz. A Hajmona Jakuba Kordasa, który przegrał jako syn, zakochany mężczyzna, następca tronu było mi prawdziwie żal. Chór, zbiorowa persona, wycisza emocje. Porządkuje myśli, komentuje, wyjaśnia. Uspokaja. Działa jak balsam na zbolałą duszę, udręczone ciało. Godzi z losem.

W ANTYGONIE jeden dylemat moralny(prawo boskie czy prawo ludzkie)  stał się próbą dla każdego bohatera, prowadzi do zguby wszystkich. Nikt nie przetrwa zadowolony, szczęśliwy. Jakby głównym przesłaniem sztuki był dowód na niedoskonałość człowieka, znikomość ludzkich wysiłków. Jakby życie było komedią omyłek wiodącą ludzi ku nieuniknionej porażce, tragicznej śmierci. 


ANTYGONA  Sofokles

Reżyseria: Piotr Kurzawa
Scenografia i kostiumy – Małgorzata Pietraś
Muzyka – Paweł Szamburski
Reżyseria światła – Jarosław Wardaszka
Efekty pirotechniczne – Tomasz Pałasz
Asystent reżysera – Michał Świechowski
Asystent /Inspicjent – Mateusz Karoń
Suflerka – Małgorzata Ziemak/ Iwona Mierzwa
Producentka wykonawcza – Justyna Kowalska


OBSADA:
Antygona – Bernadetta Statkiewicz
Ismena – Dorota Bzdyla
Kreon – Szymon Kuśmider
Strażnik – Paweł Krucz
Hajmon – Krzysztof Kwiatkowski / Jakub Kordas
Tejrezjasz – Henryk Niebudek
Eurydyka – Eliza Borowska
Posłaniec – Tomasz Błasiak
Koryfeusz – Dominik Łoś
Chór – Marta Alaborska, Hanna Skarga, Katarzyna Skarżanka, Michał Kurek, Maksymilian Rogacki

fot. Karolina Jóźwiak

niedziela, 12 listopada 2023

JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ TEATR IM. STEFANA ŻEROMSKIEGO W KIELCACH ŁAŹNIA NOWA W KRAKOWIE


Najpierw była książka, potem spektakl JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ Mateusza Pakuły (dramaturga, pisarza, reżysera) -cały czas przeżywana choroba ojca i żałoba po jego śmierci. Niezgoda na ból, cierpienie, brak właściwej opieki nad chorym, później umierającym, bezradność wobec sytuacji, która przerosłaby każdego. Nie sposób tę gehennę analizować, a szczególnie obiektywnie ocenić zarówno przez najbliższych chorego, jak i zupełnie obce osoby. Można jedynie współczuć rodzinie, cieszyć się, że Mateusz Pakuła miał w ogóle siłę pisać, co pomogło mu rozładować napięcie, negatywne emocje, znajdować w tym szaleństwie czasu choroby i umierania kochanej osoby pozytywy. W ten sposób radził sobie z niezwykle trudną rodzinną sytuacją, z  głębokim cierpieniem. Z rzeczywistością, która może  doprowadzić zdrowych ludzi na skraj załamania nerwowego. Niektórzy wykorzystują sztukę do walki o legalizację eutanazji. Czy słusznie? 

Spektakl z oczywistych względów jest osobisty, intymny. Szczery i bolesny. Prawdziwy. Dosadnie i szczegółowo relacjonuje objawy i przebieg choroby, proces umierania, okres po śmierci ojca. obserwacje, emocje, uczucia artysty, członków rodziny. Otoczenia. Nie unika opisu drastycznych scen, wzruszających momentów relacji z ojcem, wspomnień, refleksji, niepowściągniętej furii wobec całkowitej bezsilności.  Scenariusz jest właściwie monologiem wewnętrznych przeżyć rozpisanym na wielogłos sceniczny. Różnorodność środków wyrazu zwielokrotnia jego siłę oddziaływania. Monochromatyczna scenografia, jednakowe kostiumy (czarne garnitury, krawaty, białe koszule) Justyny Elminowskiej, muzyka Zuzanny Skolias-Pakuły, Antonisa Skoliasa, Marcina Pakuły oraz światło Pauliny Góral z udziałem Andrzeja Plata,  Jana Jurkowskiego, Szymona Mysłakowskiego, Marcina Pakuły tworzą monolit, który jest gniewnym, wściekłym głosem w sprawie legalizacji eutanazji, która skróciłaby męki nieuleczalnie chorego.

Spektakl nie pozwala na dystans. Tak bardzo zbliża się do bolesnej prawdy o stracie, że nie można z nią dyskutować. Dlatego tak silnie działa. Niezwykle sugestywnie emocjonalnie osacza i więzi dając tylko krótki oddech w scenach zabarwionych poczuciem humoru. Jest przecież świadectwem. Szczególnie dramatycznym, bo autor jest osobą niewierzącą-nie może zdać się na miłosierdzie, boską interwencję i obietnicę życia wiecznego, nie może zrzucić  swego bólu na Boga, zawierzyć jego wyrokom, planom, ani oczekiwać u niego pocieszenia. Oskarża o nieludzkie traktowanie chorego i rodziny niewydolny, skorumpowany system, instytucje państwa, służbę zdrowia, Kościół katolicki, konkretnych ludzi. Obarcza je winą, odpowiedzialnością. z całą mocą niepodważalnych argumentów, furią swojego bólu . Ten świat jest opresyjny, nieludzki, bezduszny; bez krzty empatii, bez cienia zrozumienia i zwykłej przyzwoitości.  Uzmysławia to, jak bardzo terminalnie chory, jego rodzina jest samotna, bezsilna, słaba w momencie kryzysu, gdy musi stawić czoła nieuniknionemu losowi ale i niezrozumiałej podłości ludzkiej(kumulacja obojętności, bezduszności, braku empatii, świadomego chamstwa i nieprofesjonalizmu) . Może liczyć tylko na siebie, bo pomoc nie nadejdzie ani od Boga, ani od człowieka. 

Zarówno książka, jak i sztuka teatralna dotyczy faktów ale zabarwionych ekstremalnym emocjonalnym indywidualnym doświadczaniem sytuacji granicznych. Żal, gorycz, wściekłość, pochodne bezsilności, są uzasadnione i trudne do zniesienia. Można tylko mieć nadzieję, że czas je osłabi; zneutralizuje strach przed cierpieniem, zagłuszy lęk przed śmiercią. Miłość stłumi świadomość, że człowiek nie ma na wszystko wpływu, nie jest Superbohaterem. Jednak w efekcie sztuka ta dobitnie wskazuje współodpowiedzialność za dokonane/dokonujące się zło uporczywego utrzymywania przy życiu osób nieludzko cierpiących bez nadziei na przeżycie. Działa jak elektrowstrząsy: zadaje ból, daje pocieszenie, przewartościowuje dla nadziei uzdrowienia. W gruncie rzeczy z powagą mówi o każdym z nas. Choć nie bez czułości, ciepła, poczucia humoru. Również o mnie jak nie zabiłam ojca Mateusza Pakuły i jak bardzo tego żałuję. Eutanazja w Polsce nadal jest nielegalna.




JAK NIE ZABIŁEM SWOJEGO OJCA I JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ 
Mateusz Pakuła
 
adaptacja i reżyseria: Mateusz Pakuła
scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
muzyka: Zuzanna Skolias-Pakuła, Antonis Skolias, Marcin Pakuła
reżyseria światła: Paulina Góral
wideo: Olga Balowska
wokale: Zuzanna Skolias

obsada: Andrzej Plata,  Jan Jurkowski(gościnnie), Szymon Mysłakowski(gościnnie), Marcin Pakuła(gościnnie)

Prapremiera koprodukcji Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach 20 stycznia 2023.

fot. Klaudyna Schubert - mater. prasowe

sobota, 11 listopada 2023

ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ TEATR IM.H.MODRZEJEWSKIEJ W LEGNICY w INSTYTUCIE TEATRALNYM


ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ to tytuł intencjonalny monodramu z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy autorstwa Anny Podczaszy, wykonany przez Joannę Gonschorek
w ramach cyklu Mono w Instytucie. Nasuwa się od razu myśl dlaczego nie piękny tylko przeciętny, normalny, przyjemny. co brzmi optymistycznie ale jednak ostrożnie, asekuracyjnie. Jakby pozytywne nastawienie na przeżywanie świata gasił lęk, że nic się dobrego nie może zdarzyć, że a priori nie można marzyć o czymś więcej.

W takiej sytuacji jest bohaterka monodramu. Potrzebuje pomocy, wsparcia, zainteresowania. Dobrego słowa. Rozmowy. Obecności ludzi. Pozostaje samotna do końca. Kobieta-ubrana w czarną suknię, uwięziona w solidnym, rustykalnym, skórzanym fotelu-siedzi przed ścianą ekranów telewizorów wyświetlających różnorodne obrazy. Natłok informacji, projekcja wspomnień, gonitwa myśli wizualizuje chaos, zaburzenie oglądu świata, ludzi, siebie. Wydaje się, ze ulega katatonicznej dezintegracji. Wycofania, zagubienia. Nieistnienia. Gdy wstaje, cała drży. To ciało sygnalizuje zagrożenie. Wyraża stan psychiki.

Może dzieje się tak z powodu doświadczeń życiowych, trudności w kontaktach z ludźmi. Może obawy kobiety przed sytuacjami granicznymi(choroba, umieranie, śmierć) zniszczyły jej pewność siebie, osłabiły poczucie bezpieczeństwa. Lęki egzystencjalne zgasiły radość życia, zatarły jego sens. Rozczarowanie przekształciło się we frustrację, wzmogły jej złość, furię, szaleństwo. Samotność pozbawiła ją dystansu do rzeczywistości. Nadal zawodzą i drażnią ją ludzie, instytucje (NFZ, OJOM), system, może przede wszystkim ona sama. Odczuwa boleśnie brak komunikacji międzyludzkiej, zrozumienia, zanik empatii. Potężnieje w niej bunt przeciw oziębłości relacji, braku ludzkiej życzliwości. Nie może znieść ucieczki człowieka przed bliskością, czułością, więzią. Odpowiedzialnością. Nie umie się z tym pogodzić. A może, w zaciekłości wszelkiej negacji nie chce.

Przejmujący jest refren grany przez Joannę Gonschorek z coraz większym bólem, agresją, napastliwością. Refren- wyrzut, pretensja, oskarżenie, w końcu rozdzierający krzyk- upominający się o spotkanie człowieka z człowiekiem. Powracająca fraza potężnieje, w końcu staje się obrazem szaleństwa bezradności życia wobec śmierci człowieczeństwa.

Sytuacja zmienia się gdy kobieta wyłącza emisję ekstremalnych uczuć, gasi erupcję skrajnych emocji, wycisza negatywne myśli. Czarną sukienkę zmienia na czerwoną, nakłada niebieski sweter, przenosi się na łono natury, rozkłada nie jeden a dwa lekkie, nowe leżaki. Jest swobodna, radosna, uśmiechnięta. Odprężona. Uwalnia pozytywną energię, cudownie afirmatywną wyobraźnię. To wtedy pojawia się wizja nie pięknego a ledwie ładnego dnia. Nastawienia, które buduje, daje nadzieję. Oczyszcza duszę, uspokaja umysł. I pozwala cieszyć się każdą chwilą. Po nieuniknioną śmierć.


ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ

Tekst: Anna Podczaszy
Rreżyseria i scenografia: Magda Skiba
Muzyka: Amadeusz Naczyński i Marek Litwin
Projekcje wideo: Karol Budrewicz

Obsada: Joanna Gonschorek

Fot. Karol Budrewicz/ mat. teatru 

BEKSIŃSCY TEATR POLSKI W BYDGOSZCZY

 

W ramach Festiwalu Nowe Oświecenie zorganizowanym przez Ursynowskie Centrum Kultury „Alternatywy” w Warszawie widzowie mogli obejrzeć spektakl Teatru Polskiego w Bydgoszczy pod tytułem "Beksińscy". Był on ostatnim punktem programu " Beksiński artysta-człowiek", w ramach którego otwarto wystawę "Zdzisław Beksiński-fotografia",  zaprezentowano film „Z wnętrza” oraz odbyło się spotkanie z Magdaleną Grzebałtowską, autorką książki „Beksińscy. Portret podwójny”, na podstawie której powstał spektakl. To interesująca propozycja dla tych, którzy interesują się sztuką i życiem Zdzisława Beksińskiego. Wielowymiarowa prezentacja nie tylko artysty, jego dzieła ale i człowieka- ojca, męża, syna w kontekście jego tragicznej śmierci oraz trudnych losów rodziny jest bardzo cenna, bo pozwala w sposób szczególny spojrzeć na jego twórczość przez pryzmat życia, a przede wszystkim relacji, więzi, zależności, które w sposób bardzo silny, niemal podskórny jednoczy rodzinę, uzależnia od siebie wzajemnie swych członków. 

Spektakl drąży tajemnicę tworzenia Zdzisława ale nie zobaczymy żadnego jego  obrazu, przebija się przez aurę psychiki Tomasza ale nie rozprasza  jej mroku, docieka znaczenia milczenia Zofii pozwalając jej dużo mówić. Ostatecznie nie rozwiązuje żadnej zagadki, choć wiadomo że nic nie dzieje się bez przyczyny. Zapracowany, spokojny, zamknięty w sobie artysta eksploduje twórczością apokaliptycznej wizji świata, katastroficznej projekcji ludzkości, portretu człowieka bez człowieczeństwa. Tak przytłaczającą, graniczną wizją, że nie daje nadziei, odbiera wiarę, zapiera dech.  

Tymczasem na scenie  Tomasz Taranta gra Zdzicha, który jest nieporadny, zagubiony, egocentryczny. Jakiś normalny, przeciętny, choć inteligentny i dowcipny. Z osobowością sformatowaną przez swego dominującego ojca. Z jednej strony przez całe życie dokumentował co się dało (taśmy, fotografie, filmy), z drugiej nie chciał mówić o swojej twórczości, "ukrywał" się w swoim mieszkaniu, bo niewiele podróżował. Jakby zacierał ślady, gubił tropy, by celowo pozostać niedostępnym człowiekiem, nieprzeniknionym artystą. Tak, by nikt nie starał się już nim kiedykolwiek sterować, nie miał na niego wpływu. By mógł robić, co go uszczęśliwiało lub dawało wytchnienie. Dlatego ciągle malował, sprzedawał obrazy (nawet hurtem), bo zależało mu na każdej formie niezależności. Do końca pozostał zalęknionym, straumatyzowanym dzieckiem. Wychowywany przez dominującego, silnego ojca nie chciał powtarzać jego błędów (dopiero po jego śmierci zaczął malować). Choć syna wychowywał inaczej, obaj byli do siebie podobni.

Tomek, grany przez Radomira Rospondka, też ma artystyczną duszę, talent ale o wielkim sukcesie może tylko pomarzyć. Nigdy nie dorósł do dojrzałości. Mimo pełnej wolności, uzależniony był od rodziców, szczególnie od nadopiekuńczej, nie wiedzącej jak postępować z synem, matki. Nie wytrwał w żadnym związku. W końcu przegrał z depresją. Zofia  to kobiecość zniewolona, podporządkowana, cicha, łagodna. Ale słaba. Zafiksowana na zajmowaniu się nie sobą a rodziną, gubi w czasie, w codzienności, w życiu życiem innych, siebie. Ale Sylwia Zmitrowicz gra Zofię Matkę Polkę, siłaczkę. Michał Siegoczyński, jak dobry psychiatra, właśnie ją w spektaklu wnikliwie bada, rozbudowuje jej postać, nadaje równe mężczyznom znaczenie, upatrując w niej źródło i przyczynę ich kondycji. Zofia zabezpiecza funkcjonowanie rodziny. Wycofana, służebna pozostaje zawsze ważna. 

W spektaklu cała prawda wizualizuje się w emocjonalnym obrazie rodziny, każdego jej członka. Wszystko, co najważniejsze ukryte jest w ciele, języku ala Masłowska, otulinie klaustrofobicznego wnętrza. Świat zewnętrzny nie istnieje a mieszkanie w Warszawie jest ubogie, ciasne, ciemne ze stygmatem śmierci (grobowiec jako centralnie usytuowany element wyposażenia mieszkania). Domek z ogrodem w Sanoku jest tylko martwym wspomnieniem. Rajem utraconym. Beksińskiemu nie udało się ukryć we własnej twórczości. Mimo że nieustannie wszystko obsesyjnie nagrywał, ciężko pracował nieśmiertelność oddalała się. Sztuka wieszcząca nicość, bezsens, zagładę paradoksalnie miała być jej gwarantem. Jego synowi nie udało się żyć własnym życiem, znaleźć spokoju, sensu i szczęścia. Zofia, cień rodziny, przyczajona, cicha, zatroskana stała się figurą istotną, nieprzezroczystą, widoczną.  Beksińscy stanowili jednię. Nie potrafili żyć samodzielnie, tak bardzo różni, osobni. Splątani w klinczu konieczności, codzienności, pracy samotni, głęboko cierpiący, walczą każdy na swój sposób o przetrwanie, śmiertelnie w swych losach tragiczni.

Spektakl rozbraja powagę ciężaru ich życia. Daje głos każdemu. Wymiar ludzki. Dystans. Nie pozwala im "uciec, zasnąć, nie budzić się więcej".* Oglądanie dokumentów o rodzinie Beksińskich osobiście mnie bardzo boli. Paradoksalnie sztuka umożliwia skuteczne znieczulenie. I to jest jej nie do przecenienia wartość.



BEKSIŃSCY 

REŻYSERIA I OPRACOWANIE TEKSTU: Michał Siegoczyński
WSPÓŁPRACA MERYTORYCZNA I REDAKCYJNA: Zuzanna Bojda, Jarosław Murawski
SCENOGRAFIA: Weronika Ranke
MUZYKA: Kamil Pater
REŻYSERIA ŚWIATEŁ/PROJEKCJE VIDEO: Michał Głaszczka
RUCH SCENICZNY: Alisa Makarenko
INSPICJENT: Adam Pakieła
ASYSTENTKA REŻYSERA: Michalina Rodak

WYSTĘPUJĄ: Michalina Rodak, Sylwia Zmitrowicz, Radomir Rospondek, Tomasz Taranta oraz Sun Xueer

* "Beksińscy. Album wideofoniczny."

fot.: Dawid Stube


czwartek, 2 listopada 2023

ŚLEPY TOR TEATR WIELKI OPERA NARODOWA W WARSZAWIE


ŚLEPY TOR, opera w trzech aktach z librettem Antoniego Libery i muzyką Krzysztofa Meyera, mówi o tym, że życie to podróż w kurczącym się dla współczesnego człowieka czasie, która wiedzie go w końcu na ślepy tor. Ku śmierci.  Akcja rozgrywa się na dwóch planach: w poczekalni dworca kolejowego i na peronie. Bohaterami są podróżni. Ani opcja ideowa, światopoglądowa postępowych, zaangażowanych modernistów(akt pierwszy), ortodoksyjnie religijnych  konserwatystów(akt drugi) czy agresywnych terrorystów (akt trzeci) nie zdaje testu na człowieczeństwo w sytuacji kryzysowej, granicznej. Pozbawieni empatii, bez poczucia przyzwoitości i zdrowego rozsądku egoiści, zafiksowani poczuciem misji egotyści, nie potrafią rozwiązać nawet najprostszego problemu. Zepsuty automat z napojami, nieczynna kasa biletowa, opóźnienie pociągu wywołuje frustrację, agresję, panikę. Prowokuje irracjonalne zachowanie.  Przybyli na dworzec dbają wyłącznie o swój komfort, interes, wizerunek. Pozostają obojętni wobec niedoszłego samobójcy, człowieka w potrzebie, który swoim czynem może spowodować katastrofę(przywiązuje się łańcuchem do torów). To jedyna osoba, która ma świadomość jałowości swych starań,  beznadziejności położenia, bezsensu życia. Podróżników kompletnie to nie interesuje, tak bardzo zajęci są sobą. Gorzej, bo zawiadowca stacji kolejowej, nieprzejednany formalista, jest bezsilny wobec niewydolności instytucji, którą reprezentuje,, podporządkowany procedurom, pozostaje bierny. Nic nie jest w stanie zrobić z własnej inicjatywy, zgodnego z własnym sumieniem, odruchem serca. Ponosi klęskę. 

Powtarzanie w trzech aktach tej samej fabuły niestety osłabia dramaturgię dzieła. Choć czyni ją prostą, klarowną, jasną, to powtarzanie jednego tematu w różnych konfiguracjach światopoglądowych, politycznych, ideowych rozbija napięcie, odziera przekaz z warstwy katastroficznej intensywności sprowadzając go do prostego komunikatu.  A co by było gdyby zrezygnowano z tego rozwiązania i na scenę wchodziłyby kolejne grupy-reprezentacje, powodując coraz większą koncentrację: ludzi, problemów, napięcia? Zwłaszcza, że i tak nie ma w tej operze dominujących partii solowych,  można odnieść wrażenie, że narastanie śpiewnych melorecytacji  mogłoby być więcej i więcej, aż stałaby się chóralnym głosem-hałasem kakofonicznym. Prawdziwym chaosem, klinczem nie do zniesienia. A tak z aktu na akt coraz bardziej wszystko jest przewidywalne, pozbawione tragizmu, który prowadziłby widza do grozy. Śmierć samobójcy daje wytchnienie,  jest oczywista i oczekiwana.  Zafiksowane swoimi pomysłami na życie mini społeczności, stymulowane autokreacją nie dziwią brakiem empatii. Opera przeradza się w groteskę, ociera o absurd, generuje ironiczny śmiech. Może dlatego w ostatniej części-epilogu w garderobie-wykonawcy już po występie, wątpią w wartość tej sztuki, mają obawy czy została zrozumiana. Są w stosunku do inscenizacji zapobiegliwie sceptyczni, na wyrost krytyczni.  Mają sporo wątpliwości. Jakby nie wierzyli w sprawczą moc sztuki. W jej wartość, wymowę. Oni również czują się bezsilni, nieprzekonujący, nieskuteczni, jak bohaterowie, w których się na scenie wcielili. Tylko samobójca jest wiarygodny. Czy to wszedł rolę zbyt głęboko, czy też ma osobiste powody, kończy jak postać sceniczna. Twórcy stawiają diagnozę, że to nasz współczesny stan demencji mentalnej, dekadencji psychofizycznej. Może mają rację?

Dominacja śpiewanego recytowania partii wokalnych, bez ekwiwalentu dramatycznego, prowokuje myśl, że muzyka zgaszona przez przykuwającą  uwagę treść pełni w tym wypadku wyłącznie funkcję ilustracyjną, akcentującą, wzmacniającą. A przecież jest naprawdę interesująca, nowoczesna, bogata! Pełna cytatów(Ravel, chorał gregoriański, Beethoven, Debussy). Świetnie wykonana przez Orkiestrę Teatru Wielkiego-  Opery Narodowej pod batutą Łukasza Borowicza. Brawo! Aż kusi, by przekonać się jak wybrzmiewa samoistnie. Mimo braku dłuższych partii wokalnych w tej operze, bo dominuje monochromatyczne chóralne dialogowe brzmienie, udało się niektórym solistom zaznaczyć mocniej swoją obecność, zaistnieć indywidualnie siłą swego talentu. Krzysztof Szumański(Zawiadowca), Robert Gerlach(Profesor, Generał Zakonu, Timur), Mateusz Zajdel(Dziennikarz, Producent Wina) nie zawiedli. Rafał Żurek z Bartłomiejem Misiudą stworzyli zabawny duet. Trzeba jednak podkreślić, że brzmienie wokalne w przewadze zbiorowej monotonni melorecytacji było w kontrze z bogatym brzmieniem orkiestrowym natomiast teatralność tej inscenizacji zdominowała jej charakter operowy. Epilog to teatr w teatrze czyli w tym wypadku opera w operze, rozszerzenie jej znaczeń narracji.. Scenografia Jagny Janickiej- perfekcyjna, doskonała- proponując trzy plany: typowej poczekalni kolejowej, peronu- przestrzeni metaforycznej w nastroju dramatów Becketta oraz garderoby, tworzy adekwatny kontekst dla charakterystyki kondycji współczesnego człowieka. Pokazuje, że w przestrzeni sztuki i realu życie swe kończy zarówno jednostka, jak i społeczności samobójstwem. 

Inscenizacja ta jest kompilacją cytatów literackich, muzycznych, teatralnych. Obecny jest duch Kafki, nastrój Becketta, brzmienia Janaczka, innych wielkich. Jakby twórcy swym dziełem podkreślali, że jesteśmy wypadkową spuścizny kulturowej, mentalnej. A że niebezpiecznie przyśpieszamy, ślepo skupieni wyłącznie na własnych celach, przestrzegają czym to może się skończyć.

By przekonać się, jaką siłę posiada teatralność tej inscenizacji warto poczekać do końca. OCZEKUJĄCA na peronie milcząca, statyczna, stara jak świat śmierć, cierpliwie snując nić życia po jego kres jest intensywnie obecna. Jest kontrapunktem dla ludzi współczesnych, którzy w amoku wypełniania swego przeznaczenia zatracają wszelki sens, każdą wartość, człowieczeństwo obracając wszystko w komunał, banał, żart. Indywidualne/zbiorowe samobójstwo. Gdy dzieło się dokonało przez chwilę znacząco patrzy w oczy widzów, i zaraz rusza dalej przed siebie. Sprawdza, czy bezmyślnie a może jednak świadomie zbaczają na ślepy tor. Donikąd. 


ŚLEPY TOR

Krzysztof Meyer, Antoni Libera
Scenografia: Jagna Janicka
Kostiumy: Anna Adamek
Choreografia: Izadora Weiss
Dyrygent: Łukasz Borowicz
Reżyseria światła: Bogumił Palewicz
Inscenizacja: Marek Weiss
Współpraca reżyserska: Izadora Weiss
Casting director: Izabela Kłosińska

w.a.s.o.w.s.k.i I FOTOPLASTYKON TEATR COLLEGIUM NOBILIUM

Spektakl muzyczny w.a.s.o.w.s.k.i  I FOTOPLASTYKON Teatru COLLEGIUM NOBILIUM, w znakomitej reżyserii Ewy Konstancji Bułhak z jej scenariuszem składającym się z piosenek z tekstami Jeremiego Przybory, Wojciecha Młynarskiego,  Bronisława Broka, do których muzykę napisał Jerzy Wasowski, jest minimalistyczny formalnie ale głęboko poruszający. Zaskakujący. Właściwie pozbawiona scenografii przestrzeń, zaprojektowana przez Kamilę Bukańską, staje się jednobarwnym obrazem abstrakcyjnym z akcentem instalacji, w której proste linie mogą tworzyć skomplikowany plan podróży, która zaczyna się na STACYJCE ZDRÓJ oraz konfiguracji ludzkich ciał, które stają się prostą ale wymowną jednią dzięki choreografii Patrycji Grzywińskiej. W tym budzącym wyobraźnię wyciszonym jednolitą barwą otoczeniu eksploduje z niespotykaną siłą poezja. Poezja zanurzona w prozie życia, w każdym z nas. 

Wynurzające się z mroku, dzięki światłu Karoliny Gębskiej,  w czerni i bieli kostiumów postacie Karoliny Gwóźdź (Julia), Olgi Lisieckiej (Lucy), Mary Pawłowskiej (Odchodząca), Wojciecha Melzera (Gustaw), Tomasza Osicy (Torrero), Mikołaja Śliwy( Tolo), wydaje się że jednakowe czy ujednolicone, są jednak bardzo indywidualne. Jak osobne litery tego samego słowa w tytule,  jak kolejne piosenki tej muzycznej opowieści. Zestawione razem ujawniają swój sens i piękno. Tylko głos ludzki (jedyny instrument) się liczy, ruch ciał i niezwykłe aranżacje znanych piosenek, których autorką jest wszechstronnie utalentowana Olga Lisiecka. Wyjątkowość pomysłu, by obyć się bez instrumentów muzycznych w spektaklu muzycznym, wydaje się karkołomna, ryzykowna, szalona ale efekt jest znakomity. Cudowny! Dzięki wokalnemu talentowi, kreacji interpretacyjnej aktorzy wyczarowują cudownie perfekcyjną paletę harmonicznych dźwięków o różnorodnym, silnym, głębokim brzmieniu, bogatej, intensywnej emocjonalnie barwie. Odkrywają nam nowego Jerzego Wasowskiego, bo wszystko jest świeże, intensywne, zupełnie inne od tego, co znamy. Bliskie każdemu, bo płynące prosto z serca do serca. Wykreowany świat wydaje się bardziej intymny, poważny, refleksyjny w porównaniu z tym dotąd znanym choćby z Kabaretu Starszych Panów. Nie ma tu bezpiecznego dystansu, który tworzył we wcześniejszych kultowych, błyskotliwych interpretacjach kabaretowej stylistyce. Sznyt luzu, ironii, groteski, karykatury, inteligentnego komentarza ustąpił żywiołowości młodości, subtelności jej własnej wrażliwości, intymnemu nastrojowi,  świeżej perspektywie artystycznej koncepcji, delikatnemu sposobowi czułego wykonania-jak stopklatki z życia, fotografie fotoplastykonu zapadają w pamięć, łączą sentymentalizm ze wzruszeniem, poczucie humoru z refleksją, indywidualne kreacje w jedną spójną stylistycznie historię, która jest wypadkową pracy zbiorowej. Wyzwalają natężoną uważność, uczuć poruszenie. Podziw i uznanie, bo aktorzy i twórcy udowadniają, jak zgranym, zsynchronizowanym, doskonale się rozumiejącym są zespołem. Ich porozumienie artystyczne jest wartością nie do przecenienia. Ciągła obecność na scenie i intensywna gra imponuje kondycją i świetnym przygotowaniem. Zaangażowanie, zapał, maestria przenikając do sztuki szczerze i naturalnie udziela się publiczności. Spektakl ogląda się najpierw z ciekawością, później z niegasnącym zainteresowaniem. 

Na początku sztuki światło i ruch sceniczny przenosił nas do fotoplastykonu: to był zabieg pozwalający zatrzymać się, kontemplować wyśpiewywane obrazy. Na samym  końcu układ zbiorowy uczestników tej artystycznej podróży w głąb każdego siebie, aktorów ustawionych jak do fotografii, jest skanowany: to samo -w przeszłości i dziś- brzmi i wygląda podobnie, choć zupełnie inaczej, znaczy podobnie, choć ma sens inny. Ale równie interesujący, jakże ciekawy i piękny.

Jeśli jeszcze spektaklu nie widzieliście, idźcie nań koniecznie. Satysfakcja gwarantowana. Powodzenia.:)


w.a.s.o.w.s.k.i I FOTOPLASTYKON


scenariusz, reżyseria: Ewa Konstancja Bułhak
aranżacje, kierownictwo muzyczne: Olga Lisiecka
choreografia: Patrycja Grzywińska
scenografia, kostiumy: Kamila Bukańska
reżyseria dźwięku: Miłek Smyl
reżyseria światła: Karolina Gębska

obsada:
Karolina Gwóźdź – Julia
Olga Lisiecka – Lucy
Mary Pawłowska – Odchodząca
Wojciech Melzer – Gustaw
Tomasz Osica – Torrero
Mikołaj Śliwa – Tolo

premiera: 30.10.2023

fot. Tomasz Ostrowski