Zapomnijcie o wszystkich zwiastunach, recenzjach, opiniach tego spektaklu i obejrzyjcie go własnymi oczyma, sprawdźcie własną wrażliwością i przepuśćcie przez własne doświadczenie. Nie zawiedziecie się. To wspaniały, świeży, solidny teatr, oparty na świetnie napisanym tekście, porządnie wyreżyserowany, doskonale zagrany, poruszający ważne, współczesne problemy. Koncertowo grają Sajnuk z Małeckim. Pozostali aktorzy wzorcowo uzupełniają, wzmacniają, podkreślają przekaz. Podobnie działa scenografia, muzyka, kostium, a nawet charakteryzacja. Poziom perfekcyjny, temat ważny. Gorący. Na czasie. Może być traktowany ku przestrodze, ku nauce. Może być ostrzeżeniem. Każdy może znaleźć dla siebie nową interpretację, nowy kontekst. To siła sztuki.
Kto jest właściwie ofiarą, ten, który pomaga, czy ten, który korzysta z pomocy? Zarówno motywacje, powody, argumenty, które skłaniają do empatycznego zachowania, jak i te, które powodują, że obdarowany korzysta z wymuszonego przez siebie wsparcia, przyjmuje opiekę nie są jednoznacznie jasne, ostatecznie oczywiste, do końca przejrzyste. Wszystko zależy od umiejętności manipulacji, argumentacji i graniu na uczuciach emocjami. To trudna walka. Bo z jednej strony jest winny, który rozpoczął proces samozniszczenia drugiego. Ale z drugiej ten już na dnie egzystencjalnym pociąga za sobą, dokonując w pewnym sensie zemsty, sprawcę, jak cały czas dowodzi, swoich nieszczęść. Po swojej stronie nie widzi żadnej winy. W swoją pierś nie uderza. To bardzo wygodne, sprytne posunięcie. Tuczyć przez lata swoje poczucie krzywdy, by wziąć odwet na wybranej ofierze. Doprowadzić ją do zguby. Pogrążyła ją w takim samym upodleniu, jakie sama sobie zafundowała własnym zaniechaniem działania, szukania w biedzie ratunku. Pasywne podejście do problemów i znajdowanie winy tylko i wyłącznie poza sobą przyczyniło się znacznie do tej żałosnej sytuacji, w jakiej znalazł się po latach bohater Sajnuka.
Między głównymi bohaterami toczy się interesująca gra, zachodzi intrygujący proces przemiany. Z czasem poznajemy ich bliżej, przyglądamy się ich relacji, zgłębiamy historię znajomości. Widzimy, że choć na początku jeden nie poznaje drugiego, to jednak wiele ich łączy. Nie są sobie obcy. A jednak ten zadowolony ze swojego życia, względnie bogaty nie chce nawiązywać rozmowy z tym niepokojąco zaniedbanym, odrażającym i namolnym typem. Bo my, ludzie, też nie chcemy poznawać biedy, ocierać się o niepowodzenie, dotykać niewygodnej dla nas prawdy. Unikamy wzroku, podania ręki, nie chcemy rozmawiać. Ale upokorzenie i porażka domaga się swego. Jest jak niezaspokojony głód, działa instynktownie, w ostateczności. Uderza bezpardonowo, mocno. Nie odpuszcza, nie da się zbyć, odrzucić. Krok po kroku wpełza do rzeczywistości tego, który powinien i musi pomóc, i z czasem, systemowo, bezwzględnie anektuje całą przestrzeń, przejmuje jego życie. W imię spłaty należności za popełnione błędy. Pal sześć, jeśli były rezultatem natury ludzkiej; impulsywnej, porywczej, niezależnej, osobowości pewnej siebie, ambitnej, charakteru niezłomnego. Krzywda domaga się zadośćuczynienia. Powołuje się na konsekwencje statusu ofiary, nieodwracalne uczuciowe, materialne, moralne straty. Degradację na skutek nie swoich pomyłek, nie swoich złych wyborów, nie swoich decyzji. Upadek spowodowany biernością, zaniechaniem szukania pracy, nowych możliwości zarobkowania, konsumpcyjnym podejściem do życia/ubezpieczenie po zmarłej żonie przepuszczone bez sensu/, całkowitą niezaradnością wobec problemów życiowych i nastawieniem roszczeniowym w stosunku do innych ludzi, życia w ogóle. Postawa:"Dajcie, bo mi się słusznie należy i już" to śpiewka na dzień dobry. To prawda, życie to nie ruch jednostajnie przyspieszony, zdarzają się przestoje, wpadki. Ale ten przypadek całkowicie zatrzymał się, jest w permanentnym impasie. Tym samym osuwa się po równi pochyłej w dół, zanurza w morzu alkoholu, w znieczuleniu ogólnym. Dopina swego. Gdzie się pojawi, niszczy wszystko wokół siebie. Jakby syndrom ofiary był chorobliwie zaraźliwy. Pasożytniczo przysysa się do żywiciela, i sączy weń jad poczucia winy. Wywiera presję, wdziera się w jego przestrzeń i całkowicie ją fizycznie niszczy. Sprowadza do swego stanu upodlonego statusem nędzarza, położenia człowieka uzależnionego, nie panującego nad swoim życiem.
Obserwujemy sytuację niszczącego ludzi i całe ich dotychczasowe życie, miejsce zamieszkania, relacje ze światem pełzającego ale agresywnego, uporczywego, z własnej winy upadku. Na tyle skutecznego, że ten, który zaczął pomagać, sam potrzebuje wsparcia, pomocy, empatii. Z czasem stoczył się, zaczął pić, przestał pracować, stracił żonę. Uległ porządkowi narzuconemu przez swoją ofiarę. Sam, po całkowitej transformacji stał się ofiarą. Nie postawił skutecznie tamy roszczeniom, nie był asertywny, sprawczy. To, co upadłe go pokonało. Odsłoniło jego słabość. Zaszczepiło poczucie winy. Poruszyło sumienie. Wymogło na nim, by oddał wszystko, co wypracował, co ma. W efekcie to go zniszczyło. Absolutnie wypaliło. Tak, jakby rezygnacja z dotychczasowego życia miała położyć kres wszelkim kłopotom. By ofiara odeszła, zostawiła swoją ofiarę w spokoju. By się to już raz na zawsze skończyło. Bo nie ma już nic, kompletnie nic do oddania. Zaoferowania. Odkupienia.
Jeden i drugi to ofiary siebie samych. Pozostaje pytanie, jak pomagać, do jakich granic, by to miało sens, by pomoc była budująca nie niszcząca. Jak odpowiedzialnie zadośćuczynić wyrządzonej krzywdzie, by nie zniszczyć tym samego siebie.
Gra Małeckiego, figura bohatera Sajnuka to fantastyczny pokaz artystycznych możliwości budowania psychologicznych postaci scenicznych. Małecki na początku elegancki, pewny siebie pan swego życia pod wpływem podstępnego, oślizłego, drążącego, namolnego bohatera Sajnuka przekształca się z czasem w strzęp człowieka upadłego, załamanego, całkowicie rozbitego. Warto ten proces poobserwować. Jego symptomy transformacji uchwycić, bo jest poprowadzony konsekwentnie, perfekcyjnie, dokładnie. Sajnuk, uśmiechnięty, zapuszczony żul, pijak, smęcący swoją cierpiętniczą opowieść rozbija w pył pychę człowieka sytego i żywi się jego truchłem sukcesu, awansu, kariery, życia prywatnego, smakuje swoje nad nim zwycięstwo. Rozprzestrzenia się jak zaraza i nie odpuszcza, infekuje. Niszczy. Degraduje.
A więc pewność siebie, poczucie wyższości człowieka bogatego, mającego wysokie wyobrażenie o sobie samym, swojej pozycji, życiu to iluzja, która w konfrontacji z nienasyconym, głodnym, biednym instynktem życia nigdy nie wygra. Gdy brakuje poczucia odpowiedzialności za własne czyny. Przekonanie, że wszyscy myślą, czują i zachowają się tak samo jak ja-piękny, zdrowy i bogaty-jest nieprawdziwe. Mentalność zwycięzcy i zwyciężonego, sytego i głodnego, pomagającego i przyjmującego pomoc, różni się zasadniczo. Zwłaszcza gdy uwzględnić przyjdzie różnice polityczne, ideowe, światopoglądowe, religijne. Stereotypy, wszelka poprawność tylko to jeszcze komplikują. Kto ostatecznie będzie ofiarą a kto nie pozostaje otwarte.
W przypadku tej sztuki, wszystko w końcu jest jasne.
OFIARA
na podstawie powieści Saula Below'a
scenariusz: Adam Sajnuk
dramaturgia: Monika Rejtner
reżyseria: Adam Sajnuk
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
muzyka: Michał Lamża
wystepują: Aleksandra Justa, Grzegorz Małecki, Adam Sajnuk, Tomasz Drabek, Stanisław Bansiuk