To spotkanie z Januszem Gajosem we MSZY ZA MIASTO ARRAS przywołuje wspomnienie opowieści dziadka, kogoś bliskiego, najbliższego. Albo bajarza, który budzi zaufanie, tworzy przyjazną atmosferę. Od samego początku nawiązuje szczególny kontakt ze słuchaczem. Wiarygodny, empatyczny, zaangażowany. Buduje bezpośrednią, żywą, opartą na prawdzie relację osoby, tej, co wie z tą, która się zaraz dowie. To piękna opowieść prawdziwej historii uczestnika i świadka wydarzeń, osoby dojrzałej, spokojnie patrzącej w przeszłość. Bez epatowania, wstrząsu, zbędnej, fałszywej emocji. Ujęta poprzez osobisty, naznaczony przyznaniem się do bardzo intymnych przeżyć w poznawaniu siebie samego, w dojrzewaniu do dorosłości przekaz. Zainteresowanie i emocje u słuchacza wyzwalają fakty, okoliczności, motywacje, ich skutki, charakterystyki postaci. Doprowadzają do refleksji, że ludzie popełniają ciągle te same błędy a historia niestety lubi się powtarzać. Terror ma ciągle tę samą twarz przemocy, okrucieństwa, niesprawiedliwości, manipulacji. Jest demonstracją i triumfem siły. Nietolerancja jest wyrazem ludzkiej słabości, ograniczenia umysłowego i lęku a fanatyzm frustracji. Ludzkość tak chętnie o tym zapomina. Choć winna pamiętać. I ciągle o tym mądrze przypominać. By postawić w wątpliwość przekonanie, że dziś panujemy osobiście i gromadnie nad wszystkim. A historia miasta Arras, kolejne wcielenie Sodomy i Gomory, nas w ogóle nie dotyczy. Powtórka z przeszłości może zdarzyć się w każdej chwili. Obok nas. U nas, w nas samych. I wtedy, w ekstremalnym wymiarze zaistnienia, sprawdzi zdolności do samodzielnego, wolnego myślenia i działania. Poszczególnych osób i społeczności.
A więc prawda, tylko prawda, sama prawda. O sobie wobec siebie samego i innych. Prawda o mieszkańcach, społeczności miasta Arras. I prawda o przywódcach, mentorach, mędrcach, przewodnikach duchowych a więc tych, co mają władzę. Wpływ na ludzi, bieg zdarzeń i rzeczy.
To bardzo wiele jak na opowieść w jeden wieczór. To kwintesencja, ekstrakt wiedzy, to dynamit odbezpieczony w czasie opowieści, który ma wybuchnąć w każdym z nas po jej wysłuchaniu. Myślę, że wybucha. Bo zarówno sama prawda o Arras, jak i autor tekstu, Andrzej Szczypiorski, teleportujący mentalność człowieka średniowiecza do współczesności, jak i Janusz Gajos, jeden z nas, tu i teraz, łączą odwieczną walkę dobra ze złem, bestię i człowieka w jednym ciele ludzkim i społecznym, bunt wiary i rozsądek władzy panowania nad życiem indywidualnym i zbiorowym. Musimy spojrzeć w to lustro prawdy, na humanizm średniowieczny i współczesny. Jeśli nie chcemy przechodzić przez życie cynicznie obojętni, znieczuleni, nieświadomi, egoistycznie zamknięci w swoim wirtualnym świecie wewnętrznym, wyalienowani, rozśrodkowani, altruistycznie nieobecni. Tak, żebyśmy ocalili choć cząstkę wiary //w siebie/człowieka/Boga/cokolwiek/niepotrzebne skreślić, dopisać//, mając nadmiar rozsądku.
Może wiemy o tym wszystkim, co niesie sobą wspomnienie wydarzeń w Arras ale ma ono za sprawą opowiadającego znamiona uwodzącej nas baśni, przypowieści z nie narzucającym się siłą morałem aktualnym dla nas współczesnych. I można by jej słuchać i słuchać bez końca. W jakiś zaczarowany sposób przywołuje klimat dzieciństwa. Mimo wszelkich odmian okrucieństwa czujemy się bezpiecznie. A wszystkie postawy, racje, wybory, fakty gładko wchodzą do głowy i serca, by tam stoczyć walkę ostateczną. Za chwilę, w swoim czasie, gdy przyjdzie na to pora. Ale zawczasu mamy całą opowieść w pamięci, ćwiczymy się w argumentacji, wyborach naszych, bo wszystko może się zdarzyć.
Tak, to wirtuozeria aktorstwa Janusza Gajosa, ogniskująca talent, doświadczenie, intuicję sprawia, że przenosimy się do Arras, wchodzimy w rolę każdego bohatera przywoływanego opowieścią, łącznie z jej narratorem, i chłoniemy zaistniałe w przeszłości historie. Walczymy o przeżycie z okrutną zarazą, by za chwilę doświadczyć walki o człowieczeństwo. Dojrzewamy z narratorem, rozsądnym człowiekiem ratującym na koniec szczyptę wiary, za młodu hulaką, konfrontując się z dwoma biskupami mającymi nań wpływ /"żywioły, jak psy spuszczone z łańcucha" /. Jeden, biskup Albert, był mędrcem ulepionym z samej wiedzy, powagi i cnotliwości. Drugi, książę Dawid, biskup z Utrechtu został opisany jako Bastard królewski, niespożyta jucha, diabeł wcielony, żarłok, kłamca, pełen dzikiej pychy i najbardziej szalonych pomysłów.
Poznajemy psychologię tłumu. Społeczności w krańcowym wycieńczeniu śmiertelną chorobą i zezwierzęcenia. W głodzie i całkowitej izolacji, która miała doprowadzić do zagłady miasta. Ci, którzy wbrew wszystkiemu ocalili życie, przetrwali, szukają odkupienia za popełnione czyny, i w tym ratowaniu własnej godności, upadają jeszcze niżej. Znajdują kozła ofiarnego, Żydów, i dokonują pogromu. Zabijają też te jednostki, które się z tym nie zgadzają/np. Farias de Saxe/. Mordują niewinnych. Wyrównują osobiste rachunki. Stykamy się poprzez opowieść z anarchią tłumu. terrorem jednostki, która manipulując bezmyślną, zastraszoną, zawsze jednomyślną Radą Miasta, włada niepodzielnie. Z myślą, by miasto poznało do końca siebie. By było wolne wolnością zdefiniowaną na potrzeby usprawiedliwienia zbrodni. Wyparcia wstydu, zagłuszenia grzechu, przeniesienia winy na innych. Bo nie ważne są czyny i fakty a jakie mają imię. Jak je nazwiemy. Jak je zmanipulujemy werbalnie.
Cała siła przekazu scenicznego zawiera się w powściągliwości narracji, zróżnicowaniu charakterystyk przedstawianych postaci, nadaniu cech osobistych relacji tak, jakby były częścią doświadczenia i wiedzy każdego słuchacza. Jan, narrator, Janusz Gajos- bez charakteryzacji i kostiumu scenicznego z jedynym punktem oparcia, krzesłem, w pulsującym raz jaśniej, raz przyciemnionym świetle, przy ledwie pomrukującej muzyce będącej raczej szumem, dźwiękiem, wzmaganym niepokój, grozę- jest jednym z nas. Akcja wybrzmiewa głosem, mimiką, gestem. Strumieniem świadomości doświadczonego człowieka. Naturalnie, spokojnie, statecznie rzeźbi w naszej wrażliwości, odwołując się do wyobraźni, empatii, wiedzy, zwracając się ku ludzkiej stronie mocy przeciwko tej nieludzkiej, zwierzęcej, intelektualnie przekombinowanej.
Gdy aktor skończył, jednomyślnie wszyscy słuchacze unieśli się do gromkich standing ovation. Sztuka działa. Jakby nie miał znaczenia ten czas, który upłynął od napisania tekstu przez Andrzeja Szczypiorskiego i dwadzieścia lat, kiedy monodram grany był przez Janusza Gajosa w Teatrze Powszechnym po raz pierwszy. Czas się zatrzymał. Liczy się tylko opowieść, historia. Mistrzostwo wykonania.
I tak wszyscy oszołomieni, staliśmy gotowi do wejścia w scenograficzny asfaltowy, na ciemnym tle, kwadrat czy prostokąt, przypominający obraz Marka Rothko. Który w tym wypadku pulsował otwarty na ogarniającą nas w całości, jacy jesteśmy indywidualni i zbiorowi, prawdę. Czarny kanał łączący mroki przeszłego świata, także miasta Arras, z teraźniejszymi zmorami ciemnych zaułków, dróg bez wyjścia, współczesnymi zarazami, pogromami, eksterminacją zgotowaną ludziom przez ludzi. Obraz w kontekście opowieści zwrócony ku nam, zawsze wydawać by się mogło rozsądnych, po to mających umysł, by mocno stąpać po ziemi. Nie pozbawionych odrobiny wiary. Wiary, która nas, ciekawych wszystkiego, ku kontemplacji transcendencji unosi. Nie przestraszy, nie zniechęci. Nie pozbawi nadziei.
MSZA ZA MIASTO ARRAS
Andrzej Szczypiorski
Andrzej Szczypiorski
adaptacja sceniczna: Igor Sawin
współpraca: Piotr Cieplak, Paweł Czepułkowski
aranżacja przestrzeni, kostium: Dorota Roqueplo
obsada: Janusz Gajos
Zdjęcie ze strony internetowej Teatru Narodowego w Warszawie
http://msza-za-miasto-arras.klp.pl/a-9147.html