Spektakl ŚMIERĆ JANA PAWŁA II Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu jest niezwykły, wspaniały. Jego potencjał interpretacyjny służy wierzącym i niewierzącym, inspiruje widzów przypadkowych i teatromanów. Temat i kompozycja wprowadza w zdumienie i zadumę. Paradokumentalny materiał i gra aktorska uwiarygadnia sugerowane tezy. Nie skandalizuje ale daje możliwość zastanowienia się nad ważnymi kwestiami wiary, umierania, życia po śmierci. Po spektaklu nie było braw, wszyscy wyszli w skupieniu i ciszy; włączali się w końcową scenę pożegnania lub dyskretnie opuszczali widownię. Jakby to była próba generalna ich własnej śmierci. W teatrze.
Skonstruowany z trzech elementów- narracji scenicznej o ostatnich godzinach życia papieża, jego śmierci w dniu 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21:37, przygotowaniach ciała do publicznego pożegnania, pogrzebu, tekstów faktograficznych, które niosą ważne informacje uzupełniające i są wyświetlane na ekranach obok sceny, reporterskich wstawek filmowych z wypowiedziami wiernych w różnych momentach przedstawienia- posiada wiele poziomów odczytania tej przejmującej wypowiedzi teatralnej. Można w nim zobaczyć święty obrazek, dowód na zwycięstwo ducha nad ciałem, konfrontację wiary pasterza(papież) i jego owieczek(wierni, wśród nich duchowni), rozprawę nad granicami cierpienia w służbie publicznej(abdykacja), indywidualną postawę jednostki/świata wobec spraw życia i śmierci, temat udręczonego chorobą ciała(eutanazja, zgoda na uporczywe podtrzymywanie życia ). I pewnie coś więcej. O wiele więcej. Warto chyba też odpowiedzieć na pytanie, co z tego doświadczenia śmierci Jana Pawła II wynikło, zostało. Czy coś się zmieniło.
Spektakl otwiera scena, w której pod szkieletem kopuły św. Piotra, w centrum stoi łóżko szpitalne, przy nim urządzenia do pomiaru parametrów życia, obok niego sylwetka siedzącego Jana Pawła II z lekko pochyloną głową opartą na dłoni. W pierwszym momencie można pomyśleć, że się modli w skupieniu, w ciszy. Lecz to, co się wydaje normalne i znane, za chwilę okaże się początkiem dramatycznej, bolesnej agonii, w niej trudnym bardzo trwaniem.
Kluczem do interpretacji może być to pierwsze ujęcie-agonia jako modlitwa, czas ostatecznego sprawdzenia słuszności zawierzenia Bogu i sobie, jakim się było, jakiego się przez całe życie stwarzało. To najważniejszy egzamin z człowieczeństwa, które poddane jest okrutnej próbie szantażu nieodwracalnego wyroku. Ta sztuka jest o umieraniu, o śmierci, o tym co po niej dzieje się nie tylko z ciałem człowieka, ale i z osobą- symbolem, głową Kościoła. Bo metaforycznie może chodzić tu nie tylko o agonię, śmierć Jana Pawła II, człowieka, ale i Kościoła, i samej wiary. Tego, co się wypełniło, wyczerpało, spełniło i, wydaje się, nie może lub nie powinno być reanimowane. Bo dotyczy świata wartości, jego zaprzeszłych wymagań, skostniałej instytucji, zachowawczej postawy człowieka, która ślepo, z poczucia obowiązku podporządkowuje się zasadom wiary, rytuałom Kościoła. Ortodoksji, która uwłacza zdrowemu rozsądkowi ale a priori musi być podtrzymywana. Konstytuuje ból i cierpienie jako warunek dochowania wiary.
Obserwujemy, przeżywamy-tak
sugestywnie jest to zagrane i na opozycji emocji zbudowane - proces umierania człowieka, który mocą swego autorytetu nie
jest za uporczywym podtrzymywaniem przy życiu, gdy czyni to terminalnie chorym
krzywdę (cytat z encykliki papieskiej otwierający spektakl). Jednak Jan Paweł II świadomie decyduje, by wrócić ze szpitala do swych
papieskich apartamentów i tu do naturalnej śmierci cierpieć ponad ludzką miarę.
Przyglądamy się umierającemu człowiekowi w nieestetycznej słabości terminalnie chorego ciała (charchot, ślinienie, dławienie,
krztuszenie, bełkot, drżenie). Tyle, że to jest ciało papieskie, duch człowieka
niezłomnego w wierze, który tak jak żył, tak chciał umrzeć-śmiercią samotną, niemalże chrystusową(wieńczącą życie ziemskie, wypełniającą misję religijną, ze zwycięstwem woli, ducha). I reżyser tak to pokazuje. Papież jak Chrystus skazany jest/skazuje się na śmierć męczeńską,
bo taka jest kolej rzeczy, odarty z godności ze względu na charakter choroby(całkowicie traci kontrolę nad swoim ciałem) zmierza konsekwentnie ku nieuniknionemu w bólu, cierpieniu i w fizjologicznej niemocy, brzydocie wręcz upodleniu. W równym stopniu, już po śmierci pozbawione godności, obnażone ciało zostaje poddane pośmiertnym ablucjom, rytuałom (bardziej
wyrafinowanym niż za czasów Chrystusa), następnie obleczone
w szaty papieskiej władzy i upiększone makijażem zostaje wystawione na widok publiczny dla ceremonialnego obrządku pożegnania. Człowiek staje się symbolem(wiary), obiektem(kultu), ofiarą(barankiem). Męczeńska śmierć dopełnia wizerunek świętego.
Czy można, czy trzeba oddzielić
człowieka od funkcji, którą sprawuje, to kolejny aspekt tego spektaklu. Czy zawsze musi być brak jakiejkolwiek alternatywy, bo jakie życie, to konsekwentnie musi być taka śmierć? Ale czy koniecznie? Czy za wszelką cenę? Dopełniła się historia papieża Benedykta i wiadomo, że jego abdykacja nie została potępiona. Jeżeli dziś akceptuje się decyzje głowy kościoła w sprawie wyborów osobistych, pozostaje pytanie czy decyzja o eutanazji lub zaniechanie opieki paliatywnej Jana Pawła II, jeśli by się na nią zgodził, zostałaby też właściwie zrozumiane i uszanowane.
Można też przyjąć, że papież w tym
spektaklu to Cepelia, celebrity man za życia, cenniejszy po śmierci, bo martwy stał
się obiektem kultu. Kościół to galeria figur woskowych, bez serc, bez ducha
awatarów z przeszłości, martwa i nieczuła, tworząca zbiurokratyzowaną instytucję. Wierni
to rozproszona, rozemocjonowana gawiedź o płytkiej, efemerycznej wierze
czekająca na znaki, na wytyczne, na prowadzenie jak owieczki na zbawienną,
euforyczną rzeź, która umożliwia jej wejście w obiecane życie wieczne. I gdyby nie ta magia obrazu scenicznego, która jest jak
wyznanie wiary, jak krzyk rozpaczy, że roztrwoniono świętości, że bez miłości
jest Bóg kochany, wyznawany, czczony, byłby to obraz tylko krytyczny, bluźnierczy, obrazoburczy.
Ale też w spektaklu papież przedstawiony jest jako głowa Kościoła, poważnej instytucji, poddana procedurom, powinnościom, etykiecie-nawet w agonii. Informacje, fakty, wyświetlane po obu stronach sceny na ekranach, są niepodważalne. Ale zależy w jakim kontekście są przytaczane, przyjmowane, interpretowane. Porusza tu nieuzasadniona powściągliwość w okazywaniu jakichkolwiek uczuć. Brakuje ludzkiego współczującego słowa, gestu. Dlatego tak uderza wielka samotność człowieka cierpiącego, zwłaszcza gdy jego wyciągnięta dłoń do zgromadzonych, świadomych tego, co się dzieje, pozostaje pusta. Dlatego tak dotyka scena poświęcenia korony dla obrazu Matki Boskiej. Przejmujący jest moment przygotowywania Jana Pawła II do udzielenia błogosławieństwa Urbi et Orbi, później z offu dobiega jego bełkot. Jednak do mrocznego apartamentu z balkonu wnika smuga światła, jak nadzieja, samo błogosławieństwo boże rozpraszające wątpliwości, cierpienie. Świadkami tego jesteśmy tylko my, widzowie, i dwie siostry. Wzruszyć może scena ablucji, gdy górny ekran, niczym oko samego Boga spogląda na obnażonego przed nim martwego człowieka a jednocześnie widzowie obserwują z widowni leżącego na łożu śmierci papieża- dwa spojrzenia, dwie perspektywy, dwa byty; boski i ludzki, wieczny i ten tu i teraz, spotykają się, uzupełniają, konfrontują. I jeszcze chwila śmierci papieża, która jest mistyczna. Scenę zasłania sztywna, czarna kurtyna, synonim dokonanego, nieodwołalnego, ostatecznego, tylko przy podłodze rozbłyskuje silna smuga potężniejącego światła. Dzięki tym obrazom spektakl jest przejmujący i niezwykły. Niejednoznaczny. Opowiada o sacrum walczącym do końca z profanum, o idealizmie ducha walczącym z osłabiającym go ciałem, o potężnym Bogu walczącym o słabego człowieka, o to co w nim boskie. O sztuce, która walczy o człowieczeństwo.
Papież zostawił testament wiernym; wcześniej swym pontyfikatem pokazał jak należy wierzyć, miłować, żyć, gdy był terminalnie chory jak konsekwentnie z tym, co sobą reprezentował, umierać. Czy wszyscy zrozumieli? Obrazy filmowe pokazują, że chyba nie. Wierni dowodzą swymi wypowiedziami, że ich uczestnictwo w życiu kościoła i papieża jest imitacją wiary: emocjonalnym odruchem, spontaniczną egzaltacją, płytką deklaracją. W spektaklu Jan Paweł II, jako umierający człowiek i nadal głowa kościoła katolickiego oraz kościół instytucja i wierni, generuje potężną opozycję, która uwidacznia jak bardzo istotna była konfrontacja wielkiej, żarliwej wiary papieża w kryzysie choroby terminalnej z bezduszną, zbiurokratyzowaną maszyną urzędu watykańskiego działającego zgodnie z procedurami, rytuałem, z naiwnym wiary pojmowaniem, emocjonalną reakcją, powszednią praktyką, zachowaniem wiernych. Dobrze, że Jakub Skrzywanek ten kontrast brutalnie pokazał. Tak przekonująco, że jednych on bardzo śmieszy, drugich bardzo boli. Są też tacy, dla których jest iluminacją.
Jednak to śmierć jest głównym tematem sztuki. Cierpienie i ból z nią związany. Przyczynek do akceptacji bądź braku zgody na jej wymiar, treść, formę. Prawa decydowania o tym czy je znieść, bez względu na wszystko, czy je zgodnie z prawem przerwać, skrócić. A że dotyczy wielkiego człowieka wiary, jest na pewno czymś większym, ważniejszym, potężniejszym. Nie ignoruje człowieka zwykłego, może paradoksalnie głównie o nim opowiada, o niego chodzi. Nic dziwnego, że spektakl budzi tak duże zainteresowanie, dyskusje i kontrowersje. Czy coś z nich wyniknie, czy coś zmienią? Przyjrzyjcie się wnikliwie, sprawdźcie. Powodzenia!
Zwłaszcza, że ten subtelny, mocny przekaz sceniczny tworzą wytrawni artyści. Michał Kaleta gra papieża nieprawdopodobnie powściągliwie, czule, naturalnie. W sposób adekwatny, nieprzerysowany, z pietyzmem oddaje stan zdrowia Jana Pawła II. To rola wielka, wybitna. Trudna bardzo i skomplikowana. Wymagająca skupienia, dyscypliny i taktu. Godna najwyższej pochwały. Andrzej Szubski jako sekretarz papieski, Stanisław Dziwisz, zdecydowany stawać na straży religijnych rytuałów, narracji zgodnej z etykietą, jest bardzo oficjalny, surowy w obejściu, jakby wycofany, mimo że jest bliski Janowi Pawłowi II. Jest przy umierającym oddany pielęgniarz (Mariusz Adamski), ciągle będący w pogotowiu lekarz (Piotr Kaźmierczak) i gorliwe siostry zakonne (Monika Roszko i Barbara Krasińska). Zwraca uwagę swobodnym zachowaniem, dystansem do swojej pracy i osoby, którą po śmierci przygotowuje do pochówku, tanatokosmetolożka (Kornelia Trawkowska). Paweł Dobrowolski, odpowiedzialny za dramaturgię z Jakubem Skrzywankiem, reżyserem, napisali scenariusz sztuki prowokacyjnej ale nie prowokującej, bardzo ważnej w wielu obszarach, które nas współcześnie bardzo interesują, a nawet bezpośrednio dotyczą. Scenografia i światło Agaty Skwarczyńskiej z kostiumami Pauli Grocholskiej i video Rafała Paradowskiego, Lubę Gorobiuk tworzą wizualny, realistyczny kontekst sztuki. Muzyka Karola Nepelskiego i choreografia Agnieszki Kryst dopełniają jej artystyczny wyraz. Wszyscy mają wpływ na ostateczny kształt spektaklu.
Ze mną pozostanie piękno sztuki wielkiej, niejednoznacznej, która mocno angażuje, dotyka istoty rzeczy, porusza zmysły tak głęboko, że aż cierpi ciało, stawia człowiekowi wyzwanie uderzające tak silnie, że poprzez czucie zmusza go do myślenia, do działania. Jeśli nie wierzy w Boga, wierzy w człowieka, o niego się upomina, do niego się zwraca. Z nadzieją, że się zmieni, tym świat uczłowieczy, naprawi. Harmonijna, argumentująca, skupiona narracja nikogo nie ośmiesza, naprawdę nie obraża. Bo wszystko, co ludzkie, nie jest nam obce tylko splątane, błądzące, bolesne. Wszystko, co boskie, pozostaje obce, gdy jest trudne do zrozumienia, tajemnicze, niezgłębione. A ta sztuka to łączy, pozwala się z tym mądrze zmierzyć, głęboko to przeżyć.
ŚMIERĆ JANA PAWŁA II
reżyseria: Jakub Skrzywanek