wtorek, 25 kwietnia 2023

ŚMIERĆ JANA PAWŁA II TEATR POLSKI W POZNANIU

 

Spektakl ŚMIERĆ JANA PAWŁA II Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu jest niezwykły, wspaniały. Jego potencjał interpretacyjny służy wierzącym i niewierzącym, inspiruje widzów przypadkowych i teatromanów. Temat i kompozycja wprowadza w  zdumienie i zadumę. Paradokumentalny materiał i gra aktorska uwiarygadnia sugerowane tezy. Nie skandalizuje ale daje możliwość zastanowienia się nad ważnymi kwestiami wiary, umierania, życia po śmierci. Po spektaklu nie było braw, wszyscy wyszli w skupieniu i ciszy; włączali się w końcową scenę pożegnania lub dyskretnie opuszczali widownię. Jakby to była próba generalna ich własnej śmierci. W teatrze.

Skonstruowany z trzech elementów- narracji scenicznej o ostatnich godzinach życia papieża, jego śmierci w dniu 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21:37, przygotowaniach ciała do publicznego pożegnania, pogrzebu, tekstów faktograficznych, które niosą ważne informacje uzupełniające i są wyświetlane na ekranach obok sceny, reporterskich wstawek filmowych  z wypowiedziami wiernych w różnych momentach przedstawienia- posiada wiele poziomów odczytania tej przejmującej wypowiedzi teatralnej. Można w nim zobaczyć święty obrazek, dowód na zwycięstwo ducha nad ciałem, konfrontację wiary pasterza(papież) i jego owieczek(wierni, wśród nich duchowni), rozprawę nad granicami cierpienia w służbie publicznej(abdykacja), indywidualną postawę jednostki/świata wobec spraw życia i śmierci, temat udręczonego chorobą ciała(eutanazja, zgoda na uporczywe podtrzymywanie życia ). I pewnie coś więcej. O wiele więcej. Warto chyba też odpowiedzieć na pytanie, co z tego doświadczenia śmierci Jana Pawła II wynikło, zostało. Czy coś się zmieniło. 

Spektakl otwiera scena, w której pod szkieletem kopuły św. Piotra, w centrum stoi łóżko szpitalne, przy nim urządzenia do pomiaru parametrów życia, obok niego sylwetka siedzącego Jana Pawła II z lekko pochyloną  głową opartą na dłoni. W pierwszym momencie można pomyśleć, że się modli w skupieniu, w ciszy. Lecz to, co się wydaje normalne i znane, za chwilę okaże się początkiem dramatycznej, bolesnej agonii, w niej trudnym bardzo trwaniem. 

Kluczem do interpretacji może być to pierwsze ujęcie-agonia jako modlitwa, czas ostatecznego sprawdzenia słuszności zawierzenia Bogu i sobie, jakim się było, jakiego się przez całe życie stwarzało. To najważniejszy egzamin z człowieczeństwa, które poddane jest okrutnej próbie szantażu nieodwracalnego wyroku. Ta sztuka jest o umieraniu, o śmierci, o tym co po niej dzieje się nie tylko z ciałem człowieka, ale i z osobą- symbolem, głową Kościoła. Bo metaforycznie może chodzić tu nie tylko o agonię, śmierć Jana Pawła II, człowieka,  ale i Kościoła, i samej wiary. Tego, co się wypełniło, wyczerpało,  spełniło i, wydaje się, nie może lub nie powinno być reanimowane. Bo dotyczy świata wartości, jego zaprzeszłych wymagań, skostniałej instytucji, zachowawczej postawy człowieka, która ślepo, z poczucia obowiązku podporządkowuje się zasadom wiary, rytuałom Kościoła. Ortodoksji, która uwłacza zdrowemu rozsądkowi ale a priori musi być podtrzymywana. Konstytuuje ból i cierpienie jako warunek dochowania wiary. 

Obserwujemy, przeżywamy-tak sugestywnie jest to zagrane i na opozycji emocji zbudowane - proces umierania człowieka, który mocą swego autorytetu nie jest za uporczywym podtrzymywaniem przy życiu, gdy czyni to terminalnie chorym krzywdę (cytat z encykliki papieskiej otwierający spektakl). Jednak Jan Paweł II świadomie decyduje, by wrócić ze szpitala do swych papieskich apartamentów i tu do naturalnej śmierci cierpieć ponad ludzką miarę. Przyglądamy się umierającemu człowiekowi w nieestetycznej słabości terminalnie chorego ciała (charchot, ślinienie, dławienie, krztuszenie, bełkot, drżenie). Tyle, że to jest ciało papieskie, duch człowieka niezłomnego w wierze, który tak jak żył, tak chciał umrzeć-śmiercią samotną, niemalże chrystusową(wieńczącą życie ziemskie, wypełniającą misję religijną, ze zwycięstwem woli, ducha). I reżyser tak to pokazuje. Papież jak Chrystus skazany jest/skazuje się na śmierć męczeńską, bo taka jest kolej rzeczy, odarty z godności ze względu na charakter choroby(całkowicie traci kontrolę nad swoim ciałem) zmierza konsekwentnie ku nieuniknionemu w bólu, cierpieniu i w fizjologicznej niemocy, brzydocie wręcz upodleniu. W równym stopniu, już po śmierci pozbawione godności, obnażone ciało zostaje poddane pośmiertnym ablucjom, rytuałom (bardziej wyrafinowanym niż za czasów Chrystusa), następnie obleczone w szaty papieskiej władzy i upiększone makijażem zostaje wystawione na widok publiczny dla ceremonialnego obrządku pożegnania. Człowiek staje się symbolem(wiary), obiektem(kultu), ofiarą(barankiem). Męczeńska śmierć dopełnia wizerunek świętego.

Czy można, czy trzeba oddzielić człowieka od funkcji, którą sprawuje, to kolejny aspekt tego spektaklu. Czy zawsze musi być brak jakiejkolwiek alternatywy, bo jakie życie, to konsekwentnie musi być taka śmierć? Ale czy koniecznie? Czy za wszelką cenę? Dopełniła się historia papieża Benedykta i wiadomo, że jego abdykacja nie została potępiona. Jeżeli dziś akceptuje się decyzje głowy kościoła w sprawie wyborów osobistych, pozostaje pytanie czy decyzja o eutanazji lub zaniechanie opieki paliatywnej Jana Pawła II, jeśli by się na nią zgodził, zostałaby też właściwie zrozumiane i uszanowane.

Można też przyjąć, że papież w tym spektaklu to Cepelia, celebrity man za życia, cenniejszy po śmierci, bo martwy stał się obiektem kultu. Kościół to galeria figur woskowych, bez serc, bez ducha awatarów z przeszłości, martwa i nieczuła, tworząca zbiurokratyzowaną instytucję. Wierni to rozproszona, rozemocjonowana gawiedź o płytkiej, efemerycznej wierze czekająca na znaki, na wytyczne, na prowadzenie jak owieczki na zbawienną, euforyczną rzeź, która umożliwia jej wejście w obiecane życie wieczne. I gdyby nie ta magia obrazu scenicznego, która jest jak wyznanie wiary, jak krzyk rozpaczy, że roztrwoniono świętości, że bez miłości jest Bóg kochany, wyznawany, czczony, byłby to obraz tylko krytyczny, bluźnierczy, obrazoburczy. 

Ale też w spektaklu papież przedstawiony jest jako głowa Kościoła, poważnej instytucji, poddana procedurom, powinnościom, etykiecie-nawet w agonii.  Informacje, fakty, wyświetlane po obu stronach sceny na ekranach, są niepodważalne. Ale zależy w jakim kontekście są przytaczane, przyjmowane, interpretowane. Porusza tu nieuzasadniona powściągliwość w okazywaniu jakichkolwiek uczuć. Brakuje ludzkiego współczującego słowa, gestu. Dlatego tak uderza wielka samotność człowieka cierpiącego, zwłaszcza gdy  jego wyciągnięta dłoń do zgromadzonych, świadomych tego, co się dzieje, pozostaje pusta. Dlatego tak dotyka scena poświęcenia korony dla obrazu Matki Boskiej. Przejmujący jest moment przygotowywania Jana Pawła II do udzielenia błogosławieństwa Urbi et Orbi, później z offu dobiega jego bełkot. Jednak do mrocznego apartamentu z balkonu wnika smuga światła, jak nadzieja, samo błogosławieństwo boże rozpraszające wątpliwości, cierpienie. Świadkami tego jesteśmy tylko my, widzowie, i dwie siostry. Wzruszyć może scena ablucji, gdy górny ekran, niczym oko samego Boga spogląda na obnażonego przed nim martwego człowieka a jednocześnie widzowie obserwują z widowni leżącego na łożu śmierci papieża- dwa spojrzenia, dwie perspektywy, dwa byty; boski i ludzki, wieczny i ten tu i teraz, spotykają się, uzupełniają, konfrontują.  I jeszcze chwila śmierci papieża, która jest mistyczna. Scenę zasłania sztywna, czarna kurtyna, synonim dokonanego, nieodwołalnego, ostatecznego, tylko przy podłodze rozbłyskuje silna smuga potężniejącego światła. Dzięki tym obrazom spektakl jest przejmujący i niezwykły. Niejednoznaczny. Opowiada o sacrum walczącym do końca z profanum, o idealizmie ducha walczącym z osłabiającym go ciałem, o potężnym Bogu walczącym o słabego człowieka, o to co w nim boskie. O sztuce, która walczy o człowieczeństwo.

Papież zostawił testament wiernym; wcześniej swym pontyfikatem pokazał jak należy wierzyć, miłować, żyć, gdy był terminalnie chory jak konsekwentnie z tym, co sobą reprezentował, umierać. Czy wszyscy zrozumieli? Obrazy filmowe pokazują, że chyba nie. Wierni dowodzą swymi wypowiedziami, że ich uczestnictwo w życiu kościoła i  papieża jest imitacją wiary: emocjonalnym odruchem, spontaniczną egzaltacją, płytką deklaracją. W spektaklu Jan Paweł II, jako umierający człowiek i nadal głowa kościoła katolickiego oraz  kościół instytucja i wierni, generuje potężną opozycję, która uwidacznia jak bardzo istotna była konfrontacja wielkiej, żarliwej wiary papieża w kryzysie choroby terminalnej z bezduszną, zbiurokratyzowaną  maszyną urzędu watykańskiego działającego zgodnie z procedurami, rytuałem,  z naiwnym wiary pojmowaniem, emocjonalną reakcją, powszednią praktyką, zachowaniem wiernych. Dobrze, że Jakub Skrzywanek ten kontrast brutalnie pokazał. Tak przekonująco, że jednych on bardzo śmieszy, drugich bardzo boli. Są też tacy, dla których jest iluminacją. 

Jednak to śmierć jest głównym tematem sztuki. Cierpienie i ból z nią związany. Przyczynek do akceptacji bądź braku zgody na jej wymiar, treść, formę. Prawa decydowania o tym czy je znieść, bez względu na wszystko, czy je zgodnie z prawem przerwać, skrócić. A że dotyczy wielkiego człowieka wiary, jest na pewno czymś większym, ważniejszym, potężniejszym. Nie ignoruje człowieka zwykłego, może paradoksalnie głównie o nim opowiada, o niego chodzi. Nic dziwnego, że spektakl budzi tak duże zainteresowanie, dyskusje i kontrowersje. Czy coś z nich wyniknie, czy coś zmienią? Przyjrzyjcie się wnikliwie, sprawdźcie. Powodzenia!

Zwłaszcza, że ten subtelny, mocny przekaz sceniczny tworzą wytrawni artyści. Michał Kaleta gra papieża nieprawdopodobnie powściągliwie, czule, naturalnie. W sposób adekwatny, nieprzerysowany, z pietyzmem oddaje stan zdrowia Jana Pawła II. To rola wielka, wybitna. Trudna bardzo i skomplikowana. Wymagająca skupienia, dyscypliny i taktu. Godna najwyższej pochwały. Andrzej Szubski jako sekretarz papieski, Stanisław Dziwisz, zdecydowany stawać na straży religijnych rytuałów, narracji zgodnej z etykietą, jest bardzo oficjalny, surowy w obejściu, jakby wycofany, mimo że jest bliski Janowi Pawłowi  II. Jest przy umierającym oddany pielęgniarz (Mariusz Adamski), ciągle będący w pogotowiu lekarz (Piotr Kaźmierczak) i gorliwe siostry zakonne (Monika Roszko i Barbara Krasińska). Zwraca uwagę swobodnym zachowaniem, dystansem do swojej pracy i osoby, którą po śmierci przygotowuje do pochówku, tanatokosmetolożka (Kornelia Trawkowska). Paweł Dobrowolski, odpowiedzialny za dramaturgię z Jakubem Skrzywankiem, reżyserem, napisali scenariusz sztuki prowokacyjnej ale nie prowokującej, bardzo ważnej w wielu obszarach, które nas współcześnie bardzo interesują, a nawet bezpośrednio dotyczą. Scenografia  i światło Agaty Skwarczyńskiej z kostiumami Pauli Grocholskiej i video Rafała Paradowskiego, Lubę Gorobiuk  tworzą wizualny, realistyczny kontekst sztuki. Muzyka Karola Nepelskiego i choreografia Agnieszki Kryst dopełniają jej artystyczny wyraz. Wszyscy mają wpływ na ostateczny kształt spektaklu. 

Ze mną pozostanie piękno sztuki wielkiej, niejednoznacznej, która mocno angażuje, dotyka istoty rzeczy, porusza zmysły tak głęboko, że aż cierpi ciało, stawia człowiekowi wyzwanie uderzające tak silnie, że poprzez czucie zmusza go do myślenia, do działania. Jeśli nie wierzy w Boga, wierzy w człowieka, o niego się upomina, do niego się zwraca. Z nadzieją, że się zmieni, tym świat uczłowieczy, naprawi. Harmonijna, argumentująca, skupiona narracja nikogo nie ośmiesza, naprawdę nie obraża. Bo wszystko, co ludzkie, nie jest nam obce tylko splątane, błądzące, bolesne. Wszystko, co boskie, pozostaje obce, gdy jest trudne do zrozumienia, tajemnicze, niezgłębione. A ta sztuka to łączy, pozwala się z tym mądrze zmierzyć, głęboko to przeżyć.

ŚMIERĆ JANA PAWŁA II  

reżyseria: Jakub Skrzywanek 
dramaturgia: Paweł Dobrowolski
scenariusz: Jakub Skrzywanek, Paweł Dobrowolski
scenografia: Agata Skwarczyńska
kostiumy: Paula Grocholska
muzyka: Karol Nepelski
choreografia: Agnieszka Kryst
video: Rafał Paradowski, Luba Gorobiuk
reżyseria światła: Agata Skwarczyńska
konsultant medyczny: dr Michał Błoch
konsultacje pielęgniarskie: Aldona Marciniak
konsultacje językowe i tłumaczenie na język włoski: Magdalena Krupa, Nicola Marra
konsultacje z języka łacińskiego: Magdalena Chrzuszcz
charakteryzacja: Jola Łobacz, Magdalena Chrzuszcz
asystentka kompozytora: Oktawia Pączkowska
konsultacje prawne: kancelaria DotLaw

obsada: Mariusz Adamski, Alan Al Murtatha, Piotr Dąbrowski, Michał Kaleta, Wojciech Kalwat, Piotr Kaźmierczak, Barbara Krasińska, Jakub Papuga, Monika Roszko, Andrzej Szubski, Kornelia Trawkowska, Bogdan Żyłkowski, chórzyści: Piotr Bróździak, Michał Mierzejewski, Witold Nowak, Marian Panek, Robert Pucek, Paweł Szajek, Kazimierz Zalewski, Lech Zydorek

Premiera: 5.02.2022, Teatr Polski w Poznaniu

fot.: Magda Hueckel, materiał Teatru Polskiego w Poznaniu

CHŁOPAKI PŁACZĄ TEATR DRAMATYCZNY W WARSZAWIE


No cóż, chłopaki też ludzie, płaczą. W filmie Almodovara, w wystąpieniu internetowym polityk Hołownia, w spektaklu CHŁOPAKI PŁACZĄ Michała Buszewicza. I nie jest to niemęskie ale rzadkie. Stereotyp samca alfa z tym nie licuje a wobec łez męskich, które są wyrazem  wyjątkowej wrażliwości, doświadczania najbardziej emocjonalnych przeżyć, głębokich uczuć, tłumionych traum, poważnych problemów wydajemy się być szczególnie bezradni. Mężczyźni też mają chwile słabości, problemy, potrzebę ich przepracowania, przegadania, szukają zrozumienia, współczucia, pomocy, sposobu ich rozładowania. Znajdują miejsce, które temu sprzyja. Jest nim męskie towarzystwo, spotykające się na basenie, gdzie łzy mieszają się z wodą, a wysiłek fizyczny pomaga rozładować napięcie, rozbroić nerwy. W męskiej szatni wyznania znajdują słuchaczy, otwiera się męska puszka Pandory ze skrywanymi doznaniami, wypieranymi bolączkami, dręczącymi doznaniami ducha i ciała. Tu tylko mężczyzna mężczyźnie się zwierza, próbuje zaufać. Ryzykuje.

Scena kameralna Teatru Dramatycznego w Warszawie jest miejscem coming outu łez męskich a mówiąc poważnie słabości, trudności, jakich doświadczają w domu, pracy, różnych innych sytuacjach mężczyźni. Obszyte szorstką skórą dzikiego zwierzęcia sedes, piłka, drążek do ćwiczeń w drzwiach, grill, fragment samochodu zabezpieczają atrybuty  męskiego świata, są otuliną dla wyznań męskich, które nie mieszczą się w stereotypie prawdziwego mężczyzny w każdym wieku, który nie przyznaje się do tego, czego potrzebuje czyli wysłuchania, zrozumienia, przytulenia ale przede wszystkim wyrzucenia z siebie wszystkiego, co go boli, uwiera, męczy. Nie oszukujmy się, uczestnictwo w nieustannej pogoni za sukcesem, ciągła męska rywalizacja. nieumiejętność okazywania synom uczuć, emocji, zainteresowania przez ojców, strata psa- przyjaciela, rola męskiego twardziela to wyzwania, którym nie każdy sprosta.

Michał Buszewicz zajął się męską wrażliwością, jej obniżoną odpornością na stres. Upomina się o uważność na  męskie nieradzeniem sobie z trudnymi sytuacjami choć nie są to okoliczności szczególnego, wyjątkowego kryzysu. Wskazuje na to, co może na co dzień nam umykać, nie mieścić w normie a w rzeczywistości stanowi poważny problem. Reżyser nie otwiera rozwiązania wsparcia mężczyzn na wszystkich a dokładnie wskazuje adresata swego przesłania: mężczyźnie może pomóc tylko inny mężczyzna lub może pomóc sam sobie, Bo tylko on zrozumie, przytuli, pocieszy? Zaakceptuje chwile słabości? Jednak Waldemar Barwiński, Robert T.Majewski, Henryk Niebudek, Piotr Siwkiewicz, Paweł Tomaszewski, Karol Wróblewski, zdradzę to, w spektaklu nie płaczą. Jednak nie płaczą.

To w zwierzeniach spisanych przez Michała Buszewicza, w choreografii Katarzyny Sikory przemyka nuta skargi, wyraz gestu wyrażający potrzebę zrozumienia, solidarności, empatii;  zwyczajnie ludzkiej, nie tylko męskiej czy żeńskiej, życzliwości. Muszę upomnieć się jednak o kobiety, o spektakl o nich, bo dziś KOBIETY NIE PŁACZĄ. Wsłuchujmy się w to, co mówią do nas inni. 

Sprawdźcie w teatrze, w życiu sami. Powodzenia:)


CHŁOPAKI PŁACZĄ

Scenariusz: Michał Buszewicz
Scenografia: Doris Nawrot
Kostiumy: Doris Nawrot
Muzyka: Baasch
Choreografia: Katarzyna Sikora
Video: Michał Dobrucki
Reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński
Asystentka reżysera: Jowita Mazurkiewicz

poniedziałek, 24 kwietnia 2023

ZNIEWAŻENI TEATR ATENEUM w WARSZAWIE


Spektakl Teatru Ateneum ZNIEWAŻENI w reżyserii Przemysława Bluszcza to monodram, w którym Dariusz Wnuk w narracji scenicznego Petera Garrena analizuje sytuację polityczno- społeczną Europy w obliczu nadciągającej drugiej wojny światowej z perspektywy Paryża, poziomu dorobku kultury wysokiej. Jest głosem głębokiej obawy o zmianę mentalności człowieka zachodu a nawet lęku o los spuścizny cywilizacji europejskiej. Opowiada o mechanizmach propagandowo- politycznych, o szokującej presji osobowości Hitlera, jaką wywierał na słuchaczach. Bohater przeprowadza słuszny wywód myślowy, w którym powołując się na dorobek filozoficzny, kulturalny Europy, przewiduje rządy totalitarne, wskazuje źródła ich narodzenia, przebieg i tragiczne skutki. 

Ten godzinny wykład dowodzi, że światli ludzie doskonale wiedzieli, co się święci. Bardzo szybko orientowali się, że polityka Hitlera zmierza do zagłady nie tylko narodów ale i kultury, w konsekwencji zanik świadomości własnej tożsamości. Stosując zarządzanie strachem. Znieważeniem.

Poprzez obecność sceniczną Dariusza Wnuka słyszymy  Sándora Máraia, przenikliwego i wrażliwego Europejczyka, który krytycznie ocenia nadciągający upadek wartości, które reprezentuje, i jest to również głos wyrażający współczesne obserwacje dotyczące obecnej sceny politycznej, sfery społecznej i w związku z tym konstatacji, które wydają się nasuwać automatycznie same.  Pytania o to, co znaczy być Europejczykiem, co rozumie się pod pojęciem wspólnoty, tyranii, czym jest demokracja, pozwalają przypomnieć sobie definicje pojęć fundamentalnych, które decydują o tożsamości jednostki, narodów, wspólnoty europejskiej.

Monodram przypomina nam wartości, dzięki któremu dziś jeszcze Europejczycy wspólnie działają ale też tłumaczy z wyrzutem i żalem jakie są skutki, gdy się je zdradza, o nich zapomina, gdy się je sprzeniewierza. Gdy się kłamie, ciągle kłamie, wyłącznie kłamie. Ilustruje to opowieść narratora o kochającej się rodzinie, o młodziutkiej parze uprawiającej seks przy odsłoniętych oknach, która czule zajmuje się małym dzieckiem, sobą nawzajem jako naturalnym, szczęśliwym przykładzie porządku rzeczy. Ta idylliczna scena jest kontrapunktem dla nieznośnego chaosu, który sygnalizuje początek i koniec spektaklu, gdy słychać tylko niezrozumiały bełkot, zgrzytliwy trzask, niepokojący hałas  generujący nieznośny dźwięk dobiegający z radia(media), którego sensu nie sposób rozpoznać, zrozumieć. Jedna sytuacja budzi ukojenie, spokój, błogość i nie chcemy się z nią rozstać, druga drażni, wywołuje agresję, strach, bo przeraża a winna przekazywać zrozumiałe dla wszystkich treści. Z warczącym chaosem nie sposób rozmawiać, dyskutować, nie można mu zaradzić. By się go pozbyć, trzeba go wyłączyć. Taką sugestię zakodowali twórcy w tym obrazie, wydaje się że również dzisiejszym, współczesnym. Takie działania- nie wprost- sugerują, by możliwy był powrót do normalności. 

W sumie smutna jest ta wypowiedź artystyczna, bo konieczność przypominania o tym, co jest najważniejsze do przetrwania demokracji europejskiej, czym jest tożsamość, wolność, kultura, sztuka dowodzi, że niczego się dotąd świat, mający nieograniczony dostęp do wiedzy, informacji, nie nauczył serfując po zmanipulowanej rzeczywistości intermetowym hejtem. Nie pamięta, nie czyta, nie myśli samodzielnie. I błądzi, tonie niemy i głuchy na oczywiste symptomy erozji idei, stare jak świat sygnały  degradacji wartości. Hałaśliwym chaosem kłamstwa splątany, ubezwłasnowolniany polityczną mamoną, bardziej lub mniej świadomie, ulega tyranii. Kogo, czego, obejrzyjcie i zdecydujcie sami.


Dariusz Wnuk z wyczuciem, zaangażowaniem, pasją prowadzi merytoryczny wykład o zagrożeniach nadciągających zmian, które człowieczeństwo podstępnie pozbawia woli sprzeciwu wobec zła i w efekcie prowadzi do  utraty godności. Sygnalizuje krok po kroku jak demokracja została wykorzystana w celu zaspokojenia ambicji jednego narodu, rośnięcia w siłę jednego człowieka, Hitlera, który narzucił swoją zbrodniczą wersję budowy potęgi Niemiec. Obok ważnych treści równoległym narratorem, który wzmacnia jej znaczenie, jest scenografia i kostiumy Agaty Piotrowskiej. Stosy książek jakby przygotowane były do zniszczenia/spalenia, emocją światła i zmianą koloru reagujący na sytuacje sceniczne nowoczesny obraz, walizka-wieczny towarzysz pisarza, emigranta, Europejczyka, stosowna jej zawartość, laska podkreślająca status inteligenta, plastikowe, bogato rzeźbione krzesło wtapiające się w otoczenie-znak ponadczasowości, stare radio emitujące muzykę Schuberta, trzaski, audycje, kryształowy żyrandol i nowoczesna lampa-rzeźba w kształcie rąk składających się do oklasków(aprobata), a może do modlitwy lub chroniących światło(symbol życia, Boga, oświecenia) wypełnia jeszcze bezpieczną ale już zagrożoną tym, co się na zewnątrz dzieje w świecie, przestrzeń. Gdyby nie moralizatorska nuta tej profetycznej  pieśni o upadku potężnej cywilizacji chrześcijańskiej, byłby to poruszający monodram, wyreżyserowany przez debiutującego w tej roli Przemysława Bluszcza, brzmiący aktualnie, rezonujący współcześnie.


ZNIEWAŻENI Sándor Márai


PRZEKŁAD Teresa Worowska
REŻYSERIA I ADAPTACJA Przemysław Bluszcz
OPRACOWANIE MUZYCZNE Przemysław Bluszcz
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY Agata Piotrowska
REŻYSERIA ŚWIATŁA Agnieszka Kokowsk

OBSADA: Dariusz Wnuk

W przedstawieniu wykorzystano fragment słuchowiska w realizacji dźwiękowej Małgorzaty Mendrek; z udziałem: Magdaleny Schejbal, Anieli Zięby-Drzymalskiej, Marysi Maraśkiewicz, Dariusza Wnuka, Przemysława Bluszcza.

niedziela, 23 kwietnia 2023

SIOSTRY! TEATR NOWY W POZNANIU

 


W całkowicie pozbawionym scenografii spektaklu Teatru Nowego w Poznaniu SIOSTRY! w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego, nie licząc kilku prostych krzeseł, kolorowych baloników, pary drzwi-wejścia, wyjścia- liczą się tylko bohaterowie, ich relacje, oczekiwanie na spełnienie. Przestrzeń jest wyczyszczona, jakby otwarta na zmiany, na nowe rozdanie, wypełnienie, nawet kolory są bez właściwości, nie zachęcają do wejścia w ten pusty jeszcze świat. Wskazówką są nowoczesne kostiumy Justyny Łagowskiej, interpretacja aktorska, która tworzy portrety psychologiczne bohaterek dramatu Czechowa na modłę wybitnie współczesną. I tylko jeden kontrapunkt pojawia się w tej przestrzeni, jakby prowokował do myślenia, zaburzał, mącił tworzony obraz nowego wspaniałego świata wyzwolonej kobiecości. Od czasu do czasu przemyka przez scenę archaiczna, w ludowy strój ubrana Anfisa z przytroczonym do ciała stołkiem, w roli kobiety cienia, służącej wiecznie mężczyźnie, istniejącej tylko dla niego, czekającej wytrwale na gest z jego strony, gotowej na wszystko. Oddana, wpatrzona w swego pana i władcę niewolnica znajduje w tym spokój, radość i spełnienie. Oj, głupia, naiwna, prosta to kobieta zupełnie niedzisiejsza ale w jakiś ujmujący sposób ciepła, dobra, wzruszająca! Winna nas złościć jej pokora,  uległość, ubezwłasnowolnienie. Łagodność. Ale tak w rzeczywistości się nie dzieje. Chyba rozumiemy ją ale nie do końca akceptujemy. Zaśmieca swoją postawą postępowy, wojowniczy, hurra! optymistyczny obraz wyzwolonego świata kobiet. Bo Olga ostro pracuje, do tego stopnia, że ciągle jest zmęczona. Wyszłaby za każdego, który byłby nią zainteresowany ale czy znajdzie się taki?, czy ona znajdzie czas i siły na takiego? Irina bezpruderyjnie robi, co chce: nudzi się, romansuje, próżnuje. Najbardziej zaangażowana w zmiany jest Irina. Zaczepna, prowokująca, agresywna jest jak współczesne młode dziewczyny buntujące się, walczące o swoje. Natasza całkowicie przejęła kontrolę nad życiem swoim i męża, Andrzeja, dyryguje jego siostrami. Ta ma władzę absolutną!

Kobiety nie są w tej interpretacji sztuki Czechowa słabe, uległe, niezdolne do samodzielnego działania. Wiedzą czego chcą i sięgają po to. Nie tęsknią za Moskwą, każda decyduje o sobie, ma cel w życiu. Korzysta ze swojego doskonałego wykształcenia,  kształtuje swój los. Ignoruje, owija sobie wokół palca lub kieruje mężczyznami, Kułyginem, Wierszyninem, Prozorowem, którzy wydają się zniewieściali, żałośni, bez siły, bez władzy, bez znaczenia. Ci starzy i jeszcze stosunkowo młodzi kabotyni, stetryczali geriatrycy, gnuśne karykatury męskości, są skazani jak cały patriarchat na wyginięcie, na śmierć. W każdym razie uciekają, ustępują pola, ulegają. Najciekawszą postacią dążącą do emancypacji, poszukującą swojej tożsamości płciowej jest absztyfikant Iriny, Tuzenbach. Na pewno nie ginie w pojedynku; rozpływa się w tej nowej rzeczywistości, która oferuje pełną wolność jako kolejna siostra.

 Czy czeka nas matriarchat? 

Twórcy spektaklu sugerują, że już jest. Wychylił się w kierunku wolności, swobody, samostanowienia. Brania odpowiedzialności za siebie bez względu na wszystko. Marzyć można nie tylko o Moskwie, o pracy. Marzenia, to jasne, niczym nie są ograniczone. Jeśli udało się pokonać tak potężny patriarchat, przerobić go na żeńską(baron), matczyną(Andrzej), zniewieściałą modłę, podporządkować go sobie i dowolnie kontrolować, to możliwe jest wszystko. Czy tylko nie czeka te wspaniałe, dzielne, wyzwolone kobiety też ten sam los co mężczyzn? Jeśli nie znajdą nowych celów, innych dróg, form działania, współżycia nie będzie czego/kogo naśladować, powielać i znów zaczną, tym razem wszyscy, tęsknić w pustce wokół siebie za tym, co było i powtarzać: "do Moskwy, do Moskwy, do Moskwy". Ech, wy, SIOSTRY!


SIOSTRY!

Na podstawie "TRZECH SIÓSTR" Antona Czechowa w przekładzie Natalii Gałczyńskiej

Tekst, przestrzeń, reżyseria: PIOTR KRUSZCZYŃSKI
Dramaturg: MICHAŁ PABIAN
Kostiumy, światła: JUSTYNA ŁAGOWSKA
Muzyka: PAWEŁ DAMPC
Asystentka scenografa i kostiumografa: LIDIA STACHOWSKA
Konsultacja video: KAMIL KROTOFIL

Obsada:

MALINA GOEHS
MARTA HERMAN
EDYTA ŁUKASZEWSKA
OLIWIA NAZIMEK
ANNA TOPORSKI/MAŁGORZATA ŁODEJ-STACHOWIAK
JANUSZ ANDRZEJEWSKI
ZBIGNIEW GROCHAL
HUBERT MIŁKOWSKI (gościnnie)
ŁUKASZ SCHMIDT

sobota, 22 kwietnia 2023

DOBRZE UŁOŻONY MŁODZIENIEC TEATR NOWY IM. KAZIMIERZA DEJMKA W ŁODZI

 

Kiedy ostatnio zadawaliście sobie pytanie, co to znaczy być kobietą, mężczyzną? Normatywnym, nienormatywnym? Człowiekiem innym niż wszyscy, osobą na przykład o tożsamości transpłciowej? Co to tak naprawdę znaczy? 

Jolanta Janiczak, odpowiedzialna za scenariusz i dramaturgię, i  Wiktor Rubin, odpowiedzialnym za reżyserię-tandem teatralnej publicystyki, walki o skompromitowanie stereotypów na scenie i rugowanie ich z życia, zrealizował oparty na faktach spektakl DOBRZE UŁOŻONY MŁODZIENIEC. Odważnie podjął temat życia osób transpłciowych, mających naturalne prawo do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, bez kamuflażu ukrywającego ich prawdziwą tożsamość płciową, bez lęku o wykluczenie, poniżenie, niezrozumienie. Tak, by mogły godnie żyć, pracować, rozwijać się.  

Twórcy wykorzystują przedwojenną historię łodzianina, Eugeniusza Steibarta, który przy urodzeniu oznaczony miał rodzaj żeński. Był osobą czującą, wiedzącą, przekonaną, że jest mężczyzną (nie identyfikował się z przypisaną mu płcią). Nosił strój męski, wykorzystał dokumenty kuzyna, pracował jako mężczyzna, co było szczególnie trudne. Spektakl ilustruje, co robił, jak sobie radził przed wojną, by się przystosować zarówno do świata, jak i być prawdziwym sobą. Chciał być akceptowany, pragnął czuć się szczęśliwy, kochany, oczekiwał szacunku, poważnego traktowania. Zwłaszcza że przyszło mu się  zmierzyć z wieloma wyzwaniami, problemami, nieprzyjemnymi sytuacjami. Potrzebna mu była życzliwa pomoc, psychologiczne wparcie.  Jednak doszło do próby samobójczej z powodu załamania nerwowego, które nastąpiło z powodu biedy, bezrobocia, bezdomności. Wtedy cała prawda wyszła na jaw. Odkryto, że to ciało kobiety w ubraniu mężczyzny. Po wyjściu ze szpitala Eugeniusz ożenił się z Czesławą Zaleśną (świetna Paulina Walendziak), wychowywał dziecko jako ojciec, funkcjonował w kochającej się rodzinie. Za posługiwanie się dowodem osobistym swego kuzyna i poświadczenia nieprawdy w styczniu 1939 roku został skazany na 8 miesięcy więzienia. W czasie wojny teściowa, Maria Zaleśna(Monika Buchowiec) dokonywała aborcji, zięć ją zadenuncjował; wyznawczyni klasycznej normatywności została aresztowana. Po wojnie rodzina przebywała w Centralnym Obozie Pracy dla Niemców w Potulicach za podpisanie przez Eugeniusza volkslisty. Dlaczego to zrobił i co ostatecznie później się stało, nie wiadomo. Na pewno nie była to rodzina bez skazy. Ale ten aspekt twórcy tylko bardzo delikatnie sygnalizują. 

Janiczak z Rubinem powierzają rolę Eugeniusza aktorowi amatorowi, Edmundowi Krempińskiemu, transpłciowemu mężczyźnie, artyście i performerowi, który doskonale radzi sobie na scenie. W momencie, gdy jego bohater, Eugeniusz, zdejmuje ubranie, by założyć rzeczy brata Oskara(Maciej Kobiela), przedstawia się całkowicie prawdziwym sobą. Kogo widzimy? Nagie, po tranzycji ciało, porozumiewa się z publicznością bezgłośnie, odkrywając światu rewir tożsamości płciowej wybitnie intymny, najbardziej osobisty, do bólu szczery. Oznajmiający, że liczy się człowiek. Kim jest naprawdę a nie jak jest postrzegany, czego pragnie a nie czego inni dla niego pragną, czy jest spełniony a nie czy spełnia nie swoje oczekiwania. Wszystko inne jest mniej istotne, jak to, co ma między nogami, o czym mówi córka Eugeniusza podkreślając, że jej ojciec jest dla niej bardzo dobry i ją kocha a ona jego. Żona też kocha go bezwarunkowo. Jest mu oddana, niekoniecznie wierna. Ale jest z nim, jest.

Janiczak z Rubinem konstruują spektakl społecznie zaangażowany, ważny, oparty na faktach a przy tym nowoczesny, interaktywny(zaprasza na scenę widzów). Upominają się o tolerancję, akceptację, empatię. Zapraszają do otwarcia się na osoby o tożsamości transpłciowej, wsłuchania się w to, co mają do powiedzenia. Poruszają problemy, które zazwyczaj się przemilcza, co jeszcze bardziej utrudnia ich rozwiązanie. Nie są w stanie podjąć wszystkich tematów, omówić wszystkich trudności ale swym spektaklem udowodniają, że nie jest im obojętny los osób marginalizowanych, ignorowanych, nierozumianych. Jednak nie epatują obscenicznością, nie wstrząsają widzem, nie wywierają na nim presji lecz spokojnie, rzeczowo, a nawet z poczuciem humoru opowiadają przedwojenną historię Eugeniusza Steinbarta, by wzbudzić zainteresowanie. Dowodzą, że problem istnieje od zawsze i nawet w ekstremalnych warunkach osoby o tożsamości transpłciowej podejmują ryzyko i mimo ostracyzmu, odrzucenia, szykan, starają się żyć normalnie, tak jak wszyscy: zgodnie ze sobą i na własnych warunkach. Szerzej pojmując problem, chodzi o możliwość każdego człowieka do życia zgodnego z prawdziwą tożsamością płciową bez względu na system społeczny, jego normy, zasady, środki prawnego przymusu w sytuacji bycia innym niż się wszystkim wydaje. Nienormatywność nadal sprawia problemy semantyczne, komunikacyjne, językowe. Nie wszyscy wiedzą, jak się do tej osoby należy zwracać, jak sobie radzić, by jej nie urazić, nie sprawić przykrości. Dyskutowanie, informowanie o niej nie jest proste i łatwe ale konieczne, bo mimo upływającego czasu nadal mają ogromne problemy z formalnym uregulowaniem swego statusu, ze społeczną akceptacją. Nadal brakuje szybkiej ścieżki medycznej, chirurgicznej korekty płci, która jest długa, bolesna, kosztowna. Zmiana danych w dokumentach musi być przeprowadzona sądownie. Wymaga cierpliwości, uporu, wyrzeczeń. Czasu. Trzeba wiele znieść, by móc w końcu być w pełni prawdziwym sobą. Czy ci, którzy są normatywni, potrafią z taką nieustępliwością, determinacją, bez względu na koszty, walczyć o siebie? Czy zaakceptują Syrena?


Widzowie jak uczniowie grzecznie podążają za wizją sceniczną twórców. Za ciekawie, lekko opowiedzianą historią na temat próbującego sobie radzić z konserwatywnym, zachowawczym, opresyjnym wobec nienormatywności społeczeństwem bohaterem, który na swój sposób żył jak czuł, jak chciał, w zgodzie ze swoją identyfikacją płciową. Dziś jest inaczej ale jednak w wielu obszarach, niestety, podobnie. Za mało jest ten temat znany, za mało rozumiany. Spektakl- zrealizowany w estetyce przez Janiczak i Rubina doskonale opanowanej, choć już nie zaskakuje ani wyborem tematu, ani formą, ani kompozycją- nie prowokuje a perswaduje, jest metodycznym wykładem, będącym wstępem do przemyśleń, początkiem działania dla zainteresowanych społeczną różnorodnością. Każdy człowiek jest inny, bo nie jest przez naturę, boga, ludzi stworzony na obraz i podobieństwo jednego wzorca. Harmonijne ludzkie współżycie wymaga wielkiej mądrości. Jeśli się jej w życiu, w świecie, w ludziach szuka, daje się sobie szansę na jej znalezienie, wypracowanie. Impulsem, wskazaniem, drogą do niej jest, między innymi, ten DOBRZE UŁOŻONY MŁODZIEŃIEC, ta dobrze ułożona sztuka. Uśmiechnięty Syren w biało-czerwonych barwach wita każdego chlebem i solą. Zaprasza do spotkania, poznania, zrozumienia. Skorzystajcie, jeśli możecie, jeśli tego chcecie. Powodzenia!

DOBRZE UŁOŻOY MŁODZIENIEC Jolanta Janiczak

reżyseria: Wiktor Rubin
dramaturgia: Jolanta Janiczak
scenografia: Łukasz Surowiec
kostiumy: Rafał Domagała
muzyka: Krzysztof Kaliski
video: Łukasz Surowiec
światło: Jacqueline Sobiszewski

obsada: Karolina Bednarek, Monika Buchowiec, Maciej Kobiela, Michał Kruk, Halszka Lehman, Paweł Kos, Paulina Walendziak, Edmund Krempiński (gościnnie)

fot.: Aneta Wawrzoła & Grzegorz Habryn





czwartek, 20 kwietnia 2023

MATKA TEATR NOWY im. TADEUSZA ŁOMNICKIEGO w POZNANIU

Jeszcze przed podniesieniem kurtyny ubrany w garnitur młody człowiek wygłasza skierowany do widzów filozoficzny odczyt o tajemnicy istnienia, nieskończoności. O konieczności rewolucji. By mogła być masowa, powszechna, skuteczna musi narodzić się jej potrzeba w każdym człowieku. Ma wypłynąć z wewnątrz serc i umysłów do zewnątrz a nie odwrotnie. Dopiero wtedy będzie autentyczna, wiarygodna, możliwa, pozbawiona przymusu, presji. Pokona konsumpcjonizm, zwycięży mechanizację, powstrzyma napierającą katastrofę ludzkości- upadek indywidualizmu, sztuki, religii, filozofii. Metafizyki.

Co się za tym kryje, dowiadujemy się w kolejnej scenie, która ma miejsce w pokoju domu rodzinnego młodego Panicza Leona, mieszkającego tu z Matką, Janiną Węgorzewską, i Służącą Dorotą. Dobrze wychowany, doskonale wykształcony, bez żony, dzieci, pracy nie zarabia jeszcze na życie. Będąc dorosłym nie jest samodzielny. Ale chce uratować świat, dać ludzkości nową ideę. Jednak całkowicie jest uzależniony od swojej rodzicielki. Ta najlepsze lata ma już za sobą a gorycz rozczarowania życiem (bez męża, syn nieudacznik, brak pozycji, samotność) zapija alkoholem. Pozbawiona złudzeń, sił, by walczyć, pełna pretensji do dorosłego syna popada w depresję, uzależnienie. W końcu płaci bez mrugnięcia za wygłoszony odczyt Leona, co jest dla niego na pozór tylko głęboko upokarzające, bo przywykł już do tego, że żyje jak pasożyt.

Ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, młody przejmuje inicjatywę i w akcie desperacji zaczyna samodzielne, dorosłe życie w podejrzanym, przestępczym półświatku. Zarabia krocie, znów jest na utrzymaniu kobiety, ma żonę prostytutkę i zajmuje się matką, która uzależnia się od narkotyków, wszelkich możliwych substancji psychodelicznych. Oboje żyją w skrajnie innym niż dotychczas świecie, który na pewno nie jest lepszy od starego ale pozwala uwolnić się od wszelkich trosk, mentalnie szaleć, robić wszystko. Umożliwia przeżycia trudne do opisania, które uwodzą, wciągają, fascynują, mamią. Matki i syna status sprawia, że żyją w bańce szalonej iluzji, poza realiami twardej rzeczywistości. Ślepa Matka umiera, znika, rozpływa się, przestaje istnieć i nikt tego nie zauważa. Nawet syn. I nie ma w tym ironii, drwiny, kpiny. Ona żyje poprzez niego, już w nim.

Klasyczny, tradycyjny świat proponuje utopię. Upupia młodych, degeneruje starych. Nowoczesny, pozbawiony ograniczeń, zasad, zobowiązań, na haju hedonizmu jest propozycją prowadzącą w nicość, donikąd. Do aborcji myśli, kastracji czucia. Ostatnia scena spektaklu jest wstrząsająca. To spotkanie Dziewczyny i Chłopaka, młodych bardzo ludzi, u progu życia. Wszystko ich łączy tylko nie miłość. Ich związek  był nieporozumieniem, przygodą, krótkotrwałym szaleństwem. Jednak ona jest w ciąży, on daje do zrozumienia, że dziecka nie chce. Dziewczyna bierze wszystko na siebie. Nie wiemy, co postanowi ale tym dzieckiem mógł być Leon a ona jego Matką. To dziecko mogłoby być Leona a jego Matką Zosia. Tym dzieckiem mógłby być każdy człowiek, a jego Matką świat, który ukształtuje go na współczesny swój obraz i podobieństwo. Co świat postanowi- dokona aborcji czy pozwoli wampirowi żyć wiecznie?

Reżyser Radek Stępień z dramaturgiem Konradem Hetlem rozbili spektakl na dwa przeciwstawne, z jednej strony wykluczające się, z drugiej dopełniające się światy, które kończą się katastrofą. Łączy je figura Matki, tej która decyduje, bierze odpowiedzialność i za to płaci całym swoim życiem i Leona, tego, który mógłby ją, siebie, ludzkość całą uratować, coś zmienić ale ponosi klęskę. Rozpędzona ogłupiającym postępem ludzkość galopuje na ścianę. Realizuje profetyczne przeczucie Witkacego, że czeka nas świat bez miłości, czułości, więzi. Rozszerzać się będzie pustka pochodząca z najskrytszego miejsca duszy, umysłu każdego człowieka, bo choć sam sobie gotuje los ma genotyp świata starego. a nowy ma tylko inną, bardziej skomplikowaną, mniej przejrzystą formę. Rewolucja, która by od niego pochodziła, niesie jeszcze większe spustoszenie, budzi grozę większą niż ekspansja rewolucji bolszewickiej, której Witkacy doświadczył na własnej skórze. Obraz wykreowany na scenie przenicowany jest lękiem, przeczuciem rozpadu, unicestwienia. Szaleństwem zagłady samozatracającego się świata. Czy Witkacy miał rację? Przyjrzyjcie się sobie, światu, oceńcie sami.

Zobaczcie spektakl choćby dla Antoniny Choroszy w roli Matki, jej aktorstwa, które jest interesujące. Fascynuje. Biegunowo zmienne, intensywne, skupione ilustruje huśtawkę nastrojów kobiety silnej i słabej, zdesperowanej i pewnej siebie, mającej nadzieję i pozbawionej złudzeń, świadomie osuwającej się w szaleństwo. Oślepłej z nieszczęścia. Pokonanej przez nadmiar niespełnienia.

Scenografia Pawła Paciorka oddaje charakter starego, rustykalnego świata i nowego, psychodelicznego. Kostiumy Aleksandry Harasimowicz adekwatnie indywidualizują bohaterów, ich status. Światło Aleksandra Prowalińskiego i video Natana Berkowicza ostro wizualizują nastrój i charakter scen. Ruch sceniczny Kingi Bobowskiej określa rytm i tempo czyli temperaturę zdarzeń. I mimo, że sztuka wystawiona jest na kameralnej scenie Teatru Nowego, podejmuje wielki temat relacji dzieci i ich matek, niechęci odcięcia pępowiny, wiecznej niedojrzałości mężczyzn, ich niezdolności uwolnienia się  od rodziców, dziedziczenia ich błędów. Trudności działania poza z góry określonym schematem. Wampiryzmu świata, kanibalizmu rodziny. Jak trudno jest żyć, niemożliwe być tylko sobą!


MATKA STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ

Reżyseria: RADEK STĘPIEŃ
Dramaturgia: KONRAD HETEL
Scenografia: PAWEŁ PACIOREK
Kostiumy: ALEKSANDRA HARASIMOWICZ
Światła: ALEKSANDR PROWALIŃSKI
Video: NATAN BERKOWICZ
Muzyka: MICHAŁ GÓRCZYŃSKI
Ruch sceniczny: KINGA BOBKOWSKA

Obsada:

Antonina Choroszy– Matka
Marta Herman – Dorota
Malina Goehs– Zosia
Edyta Łukaszewska– Lucyna Beer
Aleksander Machalica– Cielęciewicz
Tomasz Mycan– Leon
Dawid Ptak– Treff
Jan Romanowski – De Posk
Waldemar Szczepaniak – Plejtus

Premiera: 11 września 2020 | Scena Nowa

fot.: Monika Stolarska

GOTKI CZYTANIE W INSTYTUCIE TEATRALNYM W WARSZAWIE


Czytanie sztuki Artura Pałygi GOTKI w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej w Instytucie Teatralnym zaskoczyła ciekawą analizą życia wsi polskiej w okresie powojennym, w czasie transformacji i obecnym. Ujęciem tematu, doskonałym przygotowaniem, choć oczywiście to tylko work in progres, otworzyła dramat na wiele problemów, interpretacji. Była ważnym wydarzeniem dla samego autora, który przyznał w rozmowie po prezentacji sztuki, że brakuje mu w trakcie pisania zarówno czasu, jak i możliwości przyjrzenia się tekstowi dramatu w trybie roboczego scenicznego przygotowania. Czytanie w IT było doskonałą okazją, by skonfrontować jego oczekiwania z tym, jak brzmi w teatralnej rzeczywistości to, co ujął w sztuce. Zarówno autor, jak i widzowie nie byli rozczarowani. Wręcz przeciwnie, wszyscy czekają na gotowy spektakl w reżyserii Darii Kopiec w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Premiera spektaklu odbędzie się we wrześniu 2023r. Zapowiada się interesujący spektakl, bo spisana z obserwacji, wspomnień, doświadczeń autora dramatu historia pozwala zrozumieć również dzisiejszą kondycję wsi, polskiego społeczeństwa, nas samych. No cóż, prawie wszyscy pochodzimy ze wsi. 

Atrakcyjność opowiadania o wsi na przestrzeni wielu dekad polega w tym wypadku na tym, że snują je w okolicznościach mającej rychle nastąpić śmierci matki Stanisławy(Weronika Kowalska) trzy siostry. Kryśka (Beata Schimscheiner) przybyła z Włoch, gdzie od lat ciężko pracuje opiekując się starszymi osobami, najmłodsza, Majka (Katarzyna Tlałka), przyjechała wypasionym autem z niedalekiej miejscowości, gdzie żyje dostatnio z mężem. Lutka (Małgorzata Kochan) opiekowała się matką przez całe życie, bo została na ojcowiźnie uznając to za swoją powinność, poza tym nie wyobrażała sobie życia gdzie indziej. Mimo ciężkiej egzystencji na wsi, biedy, doświadczenia zawirowań politycznych, systemowych, zmian strukturalnych, ostrego bicia zarówno przez matkę, jak i ojca, jego alkoholizmu i śmierci w rowie, niedostatku pozostały pogodne, pełne wigoru, pomysłowości. Dojrzałe, po przejściach ciepło wspominają miniony czas. Bez goryczy, żalu, złych emocji, bo te jakby do cna wygasły. Oczywiście pretensje, przytyki, rozbieżności w pamięci wspomnień pozostały ale kobiety niosą w sobie naturalną zgodę na to, co było a ważne jest dla nich, co przyniesie los, jaki by nie był. Wiedzą, że trzeba się z nim pogodzić i iść dalej do przodu. Ta akceptacja trudnego dzieciństwa, dojrzewania, jednoczesnej nauki w wiejskiej szkole i pracy na roli jest uderzająca. Ich pokora ujmuje i każe się uczyć spojrzenia na przeszłość z przymrużeniem oka, z uśmiechem i prostą piosenką na ustach. Pozostać, jak ich matka, młodą, wesołą, zalotną osobą, nawet na łożu śmierci. Tak działa pamięć łagodząca złe wspomnienia. Tak działa siła wyrosła z konieczności przetrwania.

Mają też siostry swoje tajemnice. Nie wiemy dlaczego przez bardzo długi czas się ze sobą nie widziały, do siebie nie pisały, nie dzwoniły. Dlaczego nie miały takiej potrzeby, może powodem była ambicja, poczucie winy czy wieczny chłopski wstyd gdy się coś w życiu nie udało. Nie znamy przyczyn niepowodzeń ich dorosłych dzieci, z którymi też nie utrzymują kontaktu chociaż czują się za nie nadal odpowiedzialne i je wspierają. Nie rozpamiętują tego co złe, nieudane, bolesne, trudne. Nie traktują tego zbyt poważnie, bo taki jest los i już. Życie na wsi zawsze było trudne, miało smak goryczy, która z perspektywy czasu wzmacniała, utwardzała, pozwalała przetrwać. Matki zawsze biły, ojcowie tłukli i pili a bród, smród, ubóstwo i ciężka praca były normą. Innego życia nie było. Siostry to wszystko pamiętają, każda inaczej, ale przede wszystkim myślą o przyszłości. Mimo śmierci mamy. Trudno, tam gdzie zawsze żyli Słowianie, powstanie skansen Gotów. One, Słowianki, mogą być Gotkami. Aby tylko trzymając się razem zachować ziemię, pracować i przetrwać.

Małgorzata Bogajewska wyreżyserowała czytanie sztuki, które swoim roboczym kształtem ale bliskim sercu nastrojem, wstępną interpretacją przyciąga uwagę, budzi duże zainteresowanie. Trzy siostry z matką, mimo oczywistych różnic, wydają się monolitem, jednią, solą ziemi, tą siłą fatalną, która swoją determinacją, chłopskim uporem i niezachwianą niczym wolą przetrwania imponuje, zaraża, budzi respekt a nawet zazdrość. Daje nadzieję. Pomysł reżyserki, by matka była  z nich osobą najmłodszą, uroczą, delikatną jest wspaniały. Jakby nie miała 87 lat i wszystko nie było za nią a przed nią. Jakby była nieśmiertelną wsi niespożytą siłą. Mówiącą, że śmierć nie jest zła, człowiek w niej piękny, bytowanie na wsi życiodajne. To ona intonuje piosenkę ludową do muzyki wykonywanej na żywo przez Macieja Salusa (gitara), którą radośnie śpiewają z nią jej dzielne córki, trzy siostry jak jeden mąż, na koniec starego, a może, czujemy to mocno, na dobry początek nowego życia we wsi Męcz. Świadomie wspólnie zdecydowały o pozostaniu na niej. Ważne jest, że  mimo obaw, lęków, ryzyka, bez względu na to, co się zdarzy, odważnie będą próbowały rozkręcić turystyczny biznes. Bez kompleksów.  Bez zbędnych obciążeń, sentymentów. Jakby się na nowo narodziły.

Do zobaczenia więc w teatrze! Na gotowym spektaklu. Do zobaczenia!

 

GOTKI Artur Pałyga

reżyseria: Małgorzata Bogajewska
obsada: Beata Schimscheiner, Katarzyna Tlałka, Małgorzata Kochan, Weronika Kowalska
muzyka na żywo: Maciej Salus

Tekst powstał w ramach III edycji programu DRAMATOPISANIE, którego organizatorem jest Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, a środki na jego realizację pochodzą z budżetu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

fot. Rafał Latoszek

niedziela, 9 kwietnia 2023

FESTIWAL NOWE EPIFANIE: GOŚCIE WIECZERZY PAŃSKIEJ W NOWYM TEATRZE W WARSZAWIE


Spektakl jest o bezbrzeżnej, przejmującej lękiem pustce, wszechobecnej nicości, bezsensie życia i śmierci. Pustce powstałej wskutek braku miłości do ludzi, świata, zwątpienia w istnienie, moc sprawczą Boga, wyparcie go, unieważnienie. Pustce po stracie nadziei, bo jeśli się w ogóle miłość tu odczuwa, to jest ona niewystarczająca. Wszystko to doprowadza do braku wiary, wielkiej tęsknoty za nią. A czterema filarami tego stanu rzeczy, GOŚĆMI WIECZERZY PANSKIEJ są: Tomas Ericsson, Marta Lundberg, Jonas Persson i Algot Frövik.

Tomas zmuszony został przez rodziców do wybrania zawodu pastora, poznajemy go jako człowieka złamanego, zgorzkniałego, bezsilnego, mającego świadomość swej upadłej kondycji, osuwania się w szaleństwo. Mariusz Bonaszewski gra pastora wtłoczonego w nie swoją rolę, po utracie ukochanej żony niezdolnego nie tylko do miłości ale do okazywania jakichkolwiek uczuć. Jest tym, który czuje się odpowiedzialny za szerzące się zło, bo nie wie, nie umie, nie chce z nim walczyć. Poddaje mu się, ulega mu, otwiera innych na nie. Przyczynia się do tego, że tracą resztki wiary, nie znajdują powodu, by trzymać się życia, które równie jak śmierć wydaje się nie mieć jakiegokolwiek znaczenia, sensu, mocy.  Piękno świata, potrzeby ludzi nie wystarczą, by uzasadniać jego trwanie. Nie są powodem. Tomas jest zły, słaby, wiarołomny. Przez to bezduszny, okrutny, nieczuły. Już w pierwszej scenie jego ciało słania się, jego duch łamie-modlitwa z jemu podobnymi- nie może pomóc, nie przyniesie pocieszenia, ukojenia, nie wzmocni. Pastor z trudem się do niej zmusza. Odrzuca Boga, jak i wszystkich ludzi, którym jest potrzebny. Pusty nie znajduje dla nich drogi ratunku. Dla siebie również. 

Marta kocha Tomasa bezwarunkowo. Doznała cudu od Boga, w którego nigdy nie wierzyła. Desperacko trzyma się tego uczucia, które nazywa miłością. Beznadziejnie łudzi się, że wystarczy utrzymać związek gdy tylko jedno z dwojga kocha. Miłość to straceńcza. Miłość naiwna lecz jedyna. Bez godności, szacunku, złudzeń. Ale Marta szuka ciągle sposobu, by  nie tracić kontaktu z Tomasem, by dotrzeć do niego, coś w nim poruszyć, wskrzesić. Chce być wysłuchana. Chwyta się każdej okazji, pomysłu, by o pastora i o siebie, własną koncepcję wypełnienia pustki walczyć. Ma życie w sobie, nie boi się poniżenia, nie unika razów. Znosi je z pokorą. Ignoruje je. Ulega uczuciu do Tomasa, bo wierzy, że jest ważne, i za wszelką cenę chce je w sobie ocalić. Dlatego nie unosi się, nie prowokuje. Negocjuje, drąży, czeka i nieustannie próbuje. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik przedstawia nam Martę łagodną, pogodną, nieustępliwą. Jej okrutnie krzywdzona bohaterka nie rezygnuje. Słucha uważnie, w ciszy obserwuje. Przekonuje, rzeczowo tłumaczy, spokojnie wyjaśnia. Czeka na kolejny cud. 

Jonas ma dużą rodzinę ale większą od miłości ma moc depresja. Paniczny lęk i obsesja zagłady ludzkości doprowadza go do samobójczej śmierci. Włada nim całkowita bezsilność wobec wyzwań rzeczywistości, jej pułapek. Marek Kalita nie gra człowieka złamanego, zamkniętego w sobie, milczącego lecz silne przekonanego o swojej słuszności. Jego Jonas argumentuje, zagaduje strach, ignoruje cierpienie rodziny, piękno surowej natury. Ważny jest tylko jego ból, jego decyzja. Chołubiona w sobie pewność. Też infekuje swoją dezercją z życia, którego się bardzo boi. Jak Tomas.

Algot jest posłusznym, sumiennym kościelnym ale cierpienie podkopuje jego pewność siebie. Czytanie biblii mu pomaga, bo porównuje swoją udrękę spowodowaną chroniczną chorobą do cierpienia umierającego Chrystusa na krzyżu. Jego utratę wiary w Boga do swojej. Co w jego oczach go usprawiedliwia, wywyższa, na chwilę ratuje. Unieważnia ból ducha, niemoc ciała.  Chrystusowe wezwanie: "Boże mój, Boże czemuś mnie opuścił " interpretuje jako zaprzeczenie tego, co przez całe swoje życie Syn Boży głosił. Ale tylko dlatego, że nikt, nawet mu najbliżsi, nic z Jego nauk nie zrozumieli, niczego się nie nauczyli. Tak też jest i z ludzkością. Nie uczy się na błędach, nie wyciąga z porażek wniosków.  Nie podnosi się po klęsce, bo nie stosuje się do prostych, jasnych zasad. Wojciech Kalarus gra prostego człowieka doświadczonego chorobą, który intuicyjnie szuka wyjaśnienia swojego stanu ciała i ducha. Znajduje takie, które prowadzi go na manowce, bo daje tylko krótkotrwałą pociechę, chwilowe wytchnienie.

Bohaterowie zarzucają Bogu, że milczy. Toną w otchłani jego milczenia, swego nieistnienia. Przestrzeń sceny wypełnia pustka, bo wszystko umarło: wiara, nadzieja i ta najważniejsza, miłość. Jest jeszcze niepewność, cierpienie, tęsknota. Impotencja emocjonalna i intelektualna. Mimo widocznego postępu materialnego, ludzkość mentalnie się cofa. Zatraca. Osuwa się w demencję, degenerację, szaleństwo. Staje się wielkim, bezwartościowym, neurotyczne NIC, które galopuje, napędzane pychą i próżnością, w stronę unicestwienia na własne życzenie-bez godności, bez walki.  Duch jej więdnie. Gnuśnieje. Jest niewydolny. Umiera. 

Ingmar Bergman antycypował. W jego filmowym obrazie bohaterowie są przestraszeni, zamknięci w sobie, skupieni na rozpamiętywaniu swojej słabości, bólu, zagubienia. Martwota jest w nich i rozprzestrzenia się na otaczający świat. W spektaklu Tomasza Fryzła  pustka świata, który nie ma nic do zaoferowania ludziom, wnika w ich dusze i ciała a oni na to pozwalają. W finale oprócz wyczyszczonej z rzeczy i ludzi sceny uderza biel, jak nowe otwarcie, symboliczna tabula rasa. Co z tym stanem rzeczy zrobimy? Zagadamy czy przemilczymy a może się w niej, jak Tomas, Marta, Jonas, Algot, zatracimy, rozpłyniemy.


GOŚCIE WIECZERZY PAŃSKIEJ wg scenariusza filmu Ingmara Bergmana

Reżyseria: Tomasz Fryzeł
Dramaturgia: Piotr Froń
Scenografia: Anna Oramus
Kostiumy: Anna Oramus
Muzyka: Nikodem Dybiński
Reżyseria światła: Klaudyna Schubert
Adaptacja: Piotr Froń
Asystentka dramaturga Marianna Cieślak
Produkcja: Anna Skała

Obsada: Mariusz Bonaszewski, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Marek Kalita, Wojciech Kalarus

Spektakl powstał we współpracy z Festiwalem Nowe Epifanie jako efekt Laboratorium Nowych Epifanii