piątek, 29 listopada 2013

SKANDALU NIE BĘDZIE


Fot. Mat prasowe
Wybrałam się 19.11.2013 r. na spektakl Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku do teatru Studio na godzinę 20-tą. Informację znalazłam na www.e-teatr.pl . Okazało się , że przedstawienie jest na gościnnych  występach w Gdyni. O tym nie było ani słowa w internetowym repertuarze teatru. Kto by tam sprawdzał na stronie teatru? Ja niestety nie sprawdziłam.  Na szczęście tak się złożyło, że właśnie rozpoczęła się promocja książki "Skandalu nie będzie" Krzysztofa Piesiewicza /Wydawnictwo Czerwone i czarne/, wybitnego adwokata i scenarzysty. To mnie zainteresowało. Zaskoczona, zdenerwowana i zdezorientowana postanowiłam  skorzystać z okazji. Zostałam.

Książka to zapis wywiadu-rzeki przeprowadzonego przez Michała Komara, w którym  Krzysztof Piesiewicz mówi  o swojej rodzinie, dzieciństwie, studiach, pracy adwokata i przyjaźni z Krzysztofem Kieślowskim. W ostatnim rozdziale rozlicza się z historii skandalu sprzed kilku lat. Oprócz niego zamieszani w aferę byli szantażyści, "prostytutka", damska sukienka i biały proszek...No po prostu SKANDAL! Dla Piesiewicza trzęsienie ziemi, wysadzenie z posad. Skok w niebyt. Szok, z którego chyba się nie otrząsnął do tej pory. Ciągle śni ten horror.

Krzysztof Piesiewicz stwierdził, że każdy z rozdziałów książki mógłby się rozrosnąć w odrębną książkę. A o skandalu napisze na pewno. Nie wie jeszcze kiedy. Ale mus
i  jeszcze wszystko przemyśleć, dokładnie  przeanalizować, zebrać wszystkie  potrzebne materiały. Musi ochłonąć, nabrać dystansu. Na razie nie jest gotów. Bo, mimo że mięło sporo czasu , wspomnienia są nadal  bardzo bolesne . To, co się wydarzyło, drastycznie zmieniło jego życie i miało wpływ na życie jego najbliższej rodziny. Kulisy tego skandalu wymagają przedstawienia, bo dotyczą nie tylko Piesiewicza ale i w ogólnym wymiarze, znaczeniu nas wszystkich. Związane są ze zmianami, które nastąpiły po transformacji ustrojowej. A te są niepokojące i ważne. Niosą wiele zagrożeń. Prowokują nowe zjawiska w sferze publicznej, prawnej, społecznej. Manipulacyjnej. Niszczącej życie.

Spotkanie było okazją uzyskania informacji u źródła. Pytano o przebieg współpracy pomiędzy autorami wywiadu. Ta rozpoczęła się w trudnym  dla Piesiewicza 
okresie i bardzo mu pomogła. Zapytany o to, czy nadal pisze, adwokat zdradził, że ma gotowe trzy scenariusze w szufladzie biurka. I  pomysły na kolejne projekty filmowe. Wszystkich to ucieszyło. Spytano nawet, czy nie ma na sali reżysera. Niestety nikt się nie zgłosił.

Przybyli interesowali się współpracą Piesiewicza  z Kieślowskim. Charakterem tej znajomości. 
To, co mnie zainteresowało, to refleksje doświadczonego prawnika dotyczące jego osobistych obserwacji co do skuteczności zmian w prawodawstwie, które sam współtworzył w czasie gdy był senatorem. Okazało się, że  nie można przewidzieć wszystkich skutków ustanawianego prawa. Najtęższe głowy nie potrafią. Zwłaszcza, że obecna tendencja jest taka , że odchodzi się od starych, przez długie lata a nawet stulecia wypracowywanych rozwiązań prawnych. Mimo, że się sprawdziły, działały, zastępuje się je lub rozszerza o konstrukcje redagowane na bieżąco, w zbyt krótkim okresie legislacyjnym, na potrzeby doraźnie. Tak tworzone prawo bardzo często zawodzi, nie działa. Też nie jest doskonałe. To daje do myślenia. I wyciągnięcia wniosków, by nowe przepisy tworzyć a nowelizacje  przeprowadzać  z rozmysłem, bez pośpiechu.  Mimo, że  wszystkim zależy na  tym, by sprawy były jak najszybciej rozpatrywane przez sądy, kary jak najszybciej orzekane, a przede wszystkim by były nieuniknione. 

Ciekawe były konstatacje Piesiewicza dotyczące przemian dokonujących się na styku nowe media a aspekty praw autorskich oraz bezkarne przekraczanie i łamanie prawa w cyberprzestrzeni. Wiemy o tym wszyscy, że ilość przypadków łamania prawa w internecie jest niewyobrażalna i wzrasta lawinowo. W gruncie rzeczy prawo na dzień dzisiejszy jest bezsilne w tym zakresie. Życie pędzi do przodu a procesy ustawodawcze nie nadążają za nim. Rozpasana wolność buszowania w  cyberprzestrzeni jest niebezpieczna i pozorna. Na razie prawo jej nie ogarnia. Rzeczywistość wymyka się normom i sankcjom prawnym.

Piesiewicz zapytany czy widzi jakieś nowe idee , trendy , w kierunku których podąża młode pokolenie Polaków stwierdził, że żadnych nie zna, nie dostrzega. Motywacje, wybory, cele współczesnego człowieka są mu nieznane.  Wszystkie zmiany są nowe, niejednoznaczne, choć intrygujące. Niewątpliwie dzieję się , wiele się dzieje . Zmiany następują, ale jak ukształtują, zmienią, ukierunkują młodych ludzi, nikt, on również, nie wie. 

I to jest interesujące. Krzysztof Piesiewicz, który aktywnie uczestniczył w transformacji naszego kraju, miał  na nią wpływ będąc senatorem, teraz wydaje się być jednak chyba rozczarowany, wycofany i zdezorientowany. Oczekujemy, że powinien działać, bo ma potencjał, wiedzę, doświadczenie, talent. Na własnej skórze odczuł, co znaczy destrukcyjna siła rodzącej się demokracji. Obecnie, z perspektywy osobistych doświadczeń, szuka nadal swego miejsca w świecie. Wydaje się być przygaszony, osłabiony, zagubiony. Pisanie  książki pomogło mu wrócić do źródeł jego życia, społecznej działalności, twórczej pracy. Skierowało myśl ku temu, co go ukształtowało, rozwijało, pobudzało do działania. Do tych ludzi, którzy byli dlań ważni. Jest siła we wspomnieniach, bo na powrót pozwalają uwierzyć, że wszystko jeszcze jest możliwe. A czas przeszły nie jest bezpowrotnie utracony , bo jego wartość buduje, wzmacnia, daje nadzieję na przyszłość.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tak chyba Piesiewicz do końca,  z perspektywy swego doświadczenia, póki co, nie może powiedzieć. Ja, owszem. Tego popołudnia  Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku przedzierzgnęli mi się w tym teatralnym anturażu w Dwóch mądrych Polaków mówiących po transformacji. Ustrojowej i osobistej. Ale wszystko, mimo zaskakujących i bolesnych doświadczeń Piesiewicza, przed nim. Może kolejna wspólna książka z Komarem.  Życzę im wszystkiego dobrego.  Skandalu nie było i, jak powiedziała znakomita, szacowna, wspaniała publiczność przybyła na spotkanie promocyjne, Komara z Piesiewiczem wywiad jest  bardzo, bardzo interesujący. Wierzę. I w ciemno polecam.

W dniu 18 grudnia 2013 roku media poinformowały, że  sprawa została umorzona. Krzysztof Piesiewicz powiedział, że skończył się dla niego pięcioletni horror. 

Nie wierzmy jednak w to, że skutki tego bolesnego czasu znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czekam na książkę o tym skandalu, którego nie było. To dopiero skandal, że tak łatwo można było zniszczyć życie człowieka a dochodzenie do prawdy trwało aż tak długo. Czasu nie można cofnąć. Można teraz tylko wykorzystać doświadczenie, jakie przyniósł.  I to nieprawda, że to , co nas nie zabije, to nas wzmocni. Ładnie brzmi, ale nieładnie dzień po dniu zatruwa radość istnienia i wzmaga poczucie utraconego życia i szans, możliwości, jakie bezpowrotnie przeszło mimo.

czwartek, 28 listopada 2013

DEKONSTRUKCJA NARODOWEGO W KRAKOWIE


Oświadczenie zespołu realizatorskiego w sprawie zawieszenia spektaklu "Nie-Boska komedia. Szczątki"

27 listopada 2013 roku dyrekcja Narodowego Starego Teatru w Krakowie podjęła decyzję o wstrzymaniu produkcji spektaklu "Nie-Boska komedia. Szczątki", którego premiera miała się odbyć 7 grudnia.

Decyzja zapadła po publikacji artykułów w "Dzienniku Polskim" i innych mediach prawicowych, które, w oparciu o plotki, pogłoski i anonimowe doniesienia z prób, atakowały aktorów i realizatorów spektaklu i Stary Teatr.
W zaistniałej sytuacji, zamiast odwołać się do wszelkich przewidzianych przez prawo narzędzi ochrony artystycznej i cywilnej wolności twórców i aktorów, dyrekcja Narodowego Starego Teatru zdecydowała o zawieszeniu pracy nad spektaklem. W naszym rozumieniu decyzja dyrekcji jest aktem cenzury i co gorsza przyznaniem racji środowiskom atakującym nasz spektakl jeszcze przed jego powstaniem.
Decyzja dyrekcji Narodowego Starego Teatru legimityzuje sytuację, w której to konkretne media i stojące za nimi interesy rozstrzygają o tym, co jest i co nie jest dopuszczalne w teatrze. Obnaża również niezdolność narodowej sceny do zdecydowanego oporu wobec gróźb tych, którzy przemocą chcą ustalić jedyny słuszny i obowiązujący sposób interpretacji polskiej historii i kultury.
Sygnał wysłany przez dyrekcję Narodowego Starego Teatru jest jednoznaczny: wystarczy zastraszyć państwową instytucję kilkoma agresywnymi artykułami i instytucja się poddaje. Taka decyzja dyrekcji tworzy niebezpieczny precedens: może być traktowana jako wskazówka, w jaki sposób wywierać presję na artystyczną pracę państwowych instytucji kultury.
Punktem odniesienia dla przedstawienia "Nie-Boska komedia. Szczątki" był dramat Zygmunta Krasińskiego oraz oparty na nim spektakl Konrada Swinarskiego z 1965 roku. Oba dzieła były pretekstem do dyskusji o polskim antysemityzmie - jego historycznej jak i współczesnej postaci oraz sposobach jego krytycznej reprezentacji w sztuce. Staraliśmy się wypracować takie środki artystyczne, które pomogłyby zakwestionować oficjalne narracje dotyczące polskiego antysemityzmu, zburzyć fałszywy consensus społeczny, wokół którego budowana jest narodowa wspólnota i odwołać się do osobistej odpowiedzialności każdego z jej przedstawicieli, w tym aktorów biorących udział w naszym przedstawieniu.
Chcemy zaznaczyć, że żywimy głęboki szacunek dla aktorów biorących udział w naszej pracy, a szczególnie dla tych, którzy pozostali z nami do końca. Należy również podkreślić, że dyrekcja Narodowego Starego Teatru zobowiązała zespół aktorski do niewypowiadania się publicznie o wewnętrznych problemach instytucji, uniemożliwiając tym samym udział osób bezpośrednio zainteresowanych w debacie publicznej. W tej sytuacji motywy decyzji o zawieszeniu przedstawienia stają się jeszcze bardziej dyskusyjne.
Czujemy się w obowiązku poinformować opinię publiczną w kraju i zagranicą o zaistniałej sytuacji, która naszym zdaniem może powodować dalsze ograniczenia artystycznej i obywatelskiej wolności w Polsce.
Zespół realizatorski spektaklu "Nie-Boska komedia. Szczątki".
Oliver Frljić
Agnieszka Jakimiak
Anna-Maria Karczmarska
Joanna Wichowska
Materiał nadesłany  27-11-2013

Sytuacja w Narodowym Teatrze Starym , jak dowodzi powyższe kolejne oświadczenie, jest dynamiczna i chyba staje się dla wszystkich jasne, że wymaga interwencji. Mediacji. Wspomagania. Pokazuje, jak bardzo zaburzona jest komunikacja w samym teatrze, jakie napięcia, konflikty interesów tam występują. Ujawnia, ze nie tylko publiczność się buntuje, nie tylko w sporej liczbie aktorzy rezygnują z udziału w projektach repertuarowych dyrekcji/dwa spektakle/ a nawet odchodzą z teatru na znak protestu/Anna Polony/ ale też  wydaje oświadczenie przeciw decyzji dyrekcji zespół realizujący "Nie-Boską Komedię". A jednak uporczywie na siłę szuka się winnego tylko poza samym teatrem. Jak łatwo przychodzi oskarżać innych bez przeprowadzenia rachunku  sumienia we własnym gronie. Miałam rację pisząc wcześniej, że w Teatrze Starym panuje chaos, bunt, brak sprawnego, skutecznego zarządzania. Podwładni nie szanują i nie liczą się z decyzją przełożonych. Biorą sprawy we własne ręce i formułując własne poważne, ostre oskarżenia kierują je w stronę ciała decyzyjnego. Pokazuje to, jak szwankuje współpraca, wzajemne zaufanie artystów w tym teatrze. Jak brakuje szacunku, zrozumienia, myślenia o przyszłości sceny narodowej. A wszystko, jak już pisałam, wynika ze sformułowania przyczyn , jakie  Klata z Majewskim podał w oświadczeniu o decyzji  zawieszenia prób do spektaklu "Nie- Boska Komedia". Dyrekcja wskazała na presję opinii publicznej manipulowanej przez media. Wskazała winnego i wydała wyrok. Teatr padł ofiarą złego, źle wykształconego, wulgarnego, obscenicznego widza. Naznaczono go stygmatem wieku/starsi ludzie/, politycznego przypisania /do prawicy/. Z obsadą wszystko było w porządku, z poziomem  przygotowania spektaklu też bez zarzutu w tych okolicznościach, z treściami sztuki też. No wszystko wspaniale szło , tylko ci paskudni widzowie przemówili. Jak śmieli, jak mogli? Przecież teatr nie podał jeszcze obowiązującej , jedynej instrukcji obsługi swego dzieła, sztuki teatralnej. Nie wyszła jeszcze z ust artystów wykładnia , jak widz ma myśleć, czuć i co ma widzieć. Powinien widzieć artysty oczami, myśleć artysty rozumem, czuć jego tylko czuciem. Interpretować po swojemu ma zabronione. Musi oceniać poprawnie artystycznie, według i na miarę naszych zwariowanych czasów. Według i na poziomie światowym, niekrajowym,  lokalnym. Musi i już.

Ale ta publiczność widziała dotychczasowe spektakle, zainteresowana informacjami płynącymi z samego źródła, z pierwszej ręki, ośmieliła się myśleć samodzielnie. Jak mogła? Zwłaszcza, ze  nie tylko chodzi o myślenie w końcu dorosłych, dojrzałych ludzi, ale i o wyrażenie przez nich publicznie, głośno, dobitnie swojego zdania. To przecież niedopuszczalne dopuszczać , by widz interesował się swoją sceną narodową, jej poziomem, treścią i formą. By śmiał pytać , wątpić , nie daj Boże, wyciągał wnioski samodzielnie, niezależnie. 

To naprawdę skandal, że artyści stawiają się w opozycji do widza, jaki by nie był. To skandal, że nadużywają swoich praw, zapominając o szacunku i obowiązku, o służebnej roli wobec społeczeństwa. To skandal, że zwracają się publicznie przeciw swojemu pracodawcy, też artyście/bunt zespołu realizacyjnego "Nie-Boskiej Komedii", dwa oświadczenia na ten sam temat/. Tym samym ośmieszają go i dezawuują jego autorytet, jaki by nie był. To skandal, że straszą sankcjami opinii międzynarodowej. Tym samym rozszerzają konflikt , zaostrzają go, eskalują.  Nowe argumenty to oskarżenie o uległość  wynikająca ze strachu, oskarżenie o cenzurę, o nieprofesjonalne, pochopne działania dyrekcji/brak wykorzystanie wszystkich środków, metod obrony wolności artystycznej /.Takie stawianie sprawy na ostrzu noża to generowanie sytuacji na podstawie domysłów i insynuacji, osłabianie ciała zarządzającego teatrem. Zabawne, że dopiero teraz, w tym oświadczeniu przedstawiają swoje intencje twórcze , motywacyjne inscenizacji. Argumenty są naciągane, życzeniowe i mają charakter sankcji, zastraszenia/co będzie, gdy../. A szacunek mają , szczególny tylko dla tych, którzy podporządkowali się projektowi do końca. Gradacja szacunku artystów dla artystów. Rozumiem, że dla dyrekcji to chyba już żadnego szacunku realizatorzy spektaklu nie mają. A dla zadymiarzy to już pod szacunek został. 

Sytuacja ta jak w soczewce skupia problemy związane z zarządzaniem sceny narodowej. Każe zapytać o to, kto o jakich predyspozycjach może być jej dyrektorem.  Pokazuje, jak ważne jest wytyczenie dopuszczalnych granic zachowań, by nie dochodziło do naruszenia wolności wszystkich, bez wyjątku, osób, które znajdują się w sferze działań teatru.  

Artystów rozsadza pycha, próżność i wynikająca z tego pewność, że wolno im wszystko. Naprawdę nie widzą,że dolewają oliwy do ognia? Że to bardzo niebezpieczna, prowokacyjna i niegodna forma komunikacji? Szantażowanie wolnością artystyczną to kiepski pomysł na dochodzenie swoich praw. Może ROZMOWA, POROZUMIENIE, KOMUNIKACJA, WSPÓLNY CEL, DOBRO WSZYSTKICH/przynajmniej większości/, KONSENSUS to sposób na wyjście z sytuacji? Bo przecież chyba wszystkie strony zademonstrowały już i przedstawiły swoją pozycję; dyrekcja teatru linię programową , poziom artystyczny i estetyczny wystawionych spektakli, aktorzy, ci nie zgadzający się na udział w projektach, aktorzy grający w inscenizacjach, aktorka opuszczająca scenę narodową, realizatorzy "Nie-Boskiej Komedii",  publiczność za i przeciw, minister Bogdan Zdrojewski, prasa, krytycy, społeczności a nawet politycy. Tylko czy jest to kontakt kompatybilny? 

MY, DLA NAS, O NAS, CHOĆBY SAMI O SOBIE. I TYLKO MY, MY ARTYŚCI, MAMY RACJĘ. WIDZOWIE do kas po bilety i siedzieć na baczność do końca milcząco. Klaskać , mówić i pisać tylko pozytywnie, bo inaczej zaburzacie, najpewniej z politycznych pobudek, widzowie, krytycy,   nie waszą a naszą wolność artystycznej wypowiedzi. A jeśli ośmielicie się powiedzieć, napisać , co myślicie i czujecie, to jesteście  prawicową, zaściankową, zaprzeszłą nicnieważnością. I rzeczywiście karleje ta nasza niezależność, wolność artystyczna, nieartystyczna w obliczu wzajemnych oskarżeń, pretensji, zniewag, lekceważenia. MALI JESTEŚMY, JACYŚ ZAKOMPLEKSIENI, NIE WYZWOLENI. NIE POTRAFIMY SIĘ KOMUNIKOWAĆ. OD RAZU SIĘ OBRAŻAMY I OSKARŻAMY. WYBIERAMY ROZWIĄZANIA SIŁOWE. NIE SŁUCHAMY SIEBIE NAWZAJEM. BRAKUJE NAM KLASY, DYSTANSU, KULTURY. WYCHOWANIA, WYKSZTAŁCENIA i tysiąca lat demokracji. Pozostaje już chyba tylko trzecia droga. Interwencja mediacyjna, merytoryczna. Kryzys w teatrze trwa i się zaognia. Oby ze Starego nie zostały w wyniku dotychczasowych zawirowań komunikacyjnych, repertuarowych, okoliczności niezaistnienia"Nie-Boskiej Komedii" tylko "Szczątki".





środa, 27 listopada 2013

DYREKCJI AKTORÓW WIDZÓW NARODOWEGO DANCE MACABRE CIĄG DALSZY




"14 listopada grupa widzów przerwała w Starym Teatrze przedstawienie "Do Damaszku" w reż. Jana Klaty, a kilka dni później w mediach pojawiły się informacje o tym, że z udziału w spektaklu "Nie-Boska Komedia" w reżyserii Oliviera Frljicia zrezygnowało siedmioro/mój wpis: Bolesław Brzozowski, Anna Dymna Mieczysława Grąbka, Tadeusz Huk Ryszarda Łukow­ski, Jacek Roma­nowski i Krzysztof Zawadzki/z 18 obsadzonych w nim aktorów. W mediach pojawiły się też informacje o tym, że ze Starego Teatru chce odejść Anna Polony. " "- Nie podoba mi się ten styl teatru, ja się źle w takim teatrze czuję i w związku z tym żegnam się już ze sceną, z którą byłam związana 50 lat - skomentowała Anna Polony w rozmowie z radiem RMF FM." " cóż ja mogę zrobić więcej niż powiedzieć, że mi jest potwornie przykro. I że to nie w ten sposób powinno się ściągać widzów i nie w ten sposób powinno się oceniać przeszłość. Co to znaczy rewizje? Co to znaczy rewizje? Znaczy, że bohaterów i wielkich ludzi mamy poniżać, kopać, poniewierać, oskarżać ich o jakieś obrzydliwe rzeczy?"

Anna Polony dodaje :"... prowokacja dotycząca Konrada Swinarskiego przy okazji spektaklu anonsowanego jako "Nie-Boska komedia", a na etapie prób, co wie od kolegów, nie mająca nic wspólnego z tekstem Krasińskiego, tak ją dotyka, że nie widzi możliwości współpracy z dyrektorem, który przyzwala na takie teatralne praktyki. - Swinarski był twórcą, który stworzył mnie jako aktorkę, i nie tylko mnie. On był współtwórcą wielkości Starego Teatru - mówi. Anna Polony pytana, co się jej nie podoba, dodała: - Wszystko. Przede wszystkim uważam, że jest artystyczną bezczelnością wystawianie tekstu skompilowanego przez siebie pod szyldem znanego tytułu sztuki klasycznej. A tak, jak słyszę od kolegów z teatru, dzieje się z "Nie-Boską komedią" Zygmunta Krasińskiego. Dlatego rozumiem kolegów, którzy na etapie prób się wycofali. O innych spektaklach nie chcę mówić, widziałam bowiem tylko jeden - "Poczet Królów Polskich", pierwsze przedstawienie pod nową dyrekcją, i bardzo mi się nie podobało. Na dalsze zatem już nie poszłam. Z tego, co słyszałam od przyjaciół, którzy je widzieli, wiem, że też by mi się nie spodobały, a jeszcze bym się zdenerwowała, bo, jak wiem, w jednym z nich sponiewierano postać Piłsudskiego, a afirmowano Dzierżyńskiego, a to już mnie oburza również jako Polkę. (Mowa o spektaklu "Bitwa warszawska" - przyp. red). I właśnie taki styl uprawiania teatru, polegający na prowokacjach i skandalach, które mają za cel przyciągnięcie publiczności i ściągnięcie uwagi widza, wydaje mi się mały i niegodny artysty. " 

"Dyrektor Narodowego Starego Teatru Jan Klata powiedział w poniedziałek PAP, że "wokół Starego Teatru rozgrywa się medialna paranoja nie mająca nic wspólnego z działalnością artystyczną". Jego zdaniem "efekt kuli śnieżnej rozpoczęty 14 listopada kuriozalną próbą zerwania spektaklu "Do Damaszku" być może służy czyimś interesom politycznym, ale nie Narodowemu Staremu Teatrowi, jego zespołowi, widzom i kulturze polskiej". - Mamy do czynienia z eskalacją plotek, pomówień i nieprawdziwych informacji, która zatacza coraz szersze kręgi i zaczyna urastać do groteskowych rozmiarów - ocenił Klata. - Nie będziemy w tej sprawie zabierać głosu ani dementować nieprawdziwych informacji o teatrze i realizowanych w nim inscenizacjach - podkreślił Klata." 

W dniu 26 listopada pojawiło się "Oświadczenie Dyrekcji oraz Zespołu Aktorskiego Narodowego Starego Teatru W dniu 14. listopada 2013 roku zorganizowana grupa ludzi w "spontanicznym" proteście, usiłując zerwać spektakl "Do Damaszku", publicznie ubliżała aktorom naszego teatru. Od tego momentu narasta fala medialnego zgiełku, której rezultatem jest paranoiczna atmosfera wokół planowanej na 7. grudnia 2013 roku premiery przedstawienia "Nie-Boska Komedia" w reżyserii Olivera Frljicia. Tworzy ją melanż informacji, wyniesionych z prób spektaklu, z różnymi, często emocjonalnymi opiniami budowanymi na pogłoskach i plotkach, oraz gotowymi już ocenami przyszłego spektaklu, jego kształtu i wymowy. Uniemożliwia to spokojny i powszechnie przyjęty tryb pracy nad przedstawieniem. Jednocześnie, przychodzące na adres teatru oraz aktorów maile pełne inwektyw i pogróżek, obniżają poczucie osobistego bezpieczeństwa. Wobec wszystkich zewnętrznych form niechęci, a wręcz nienawiści do niepowstałego jeszcze spektaklu, podejmujemy decyzję o zawieszeniu prób nad "Nie-Boską Komedią" do czasu, kiedy będziemy pewni, że zawarte w niej treści będą mogły stanowić podstawę ważnej dyskusji, a nie będą powodem burd, przemocy i agresywnych zachowań wobec zespołu Starego Teatru.W trosce o bezpieczeństwo aktorów oraz całego teatru, w trosce o komfort pracy nad najbliższą premierą naszego teatru: "Akropolis" w reżyserii Łukasza Twarkowskiego oraz w trosce o przebieg spektakli będących w aktualnym repertuarze teatru zdecydowaliśmy się na ten trudny, ale potrzebny spokojnej i wytężonej pracy, gest. Dyrekcja i Zespół Aktorski Narodowego Starego Teatru w Krakowie"

"Minister kultury Bogdan Zdrojewski powiedział we wtorek PAP, że jego zdaniem "protesty przeciwko określonej polityce, np. repertuarowej, mają swoje granice i nie powinny szkodzić życiu artystycznemu, wolności artystycznej, uprawianemu zawodowi". - Stary Teatr wymaga szacunku, ale i otwartości. Dopuszczalne są różne formy wyrażania sprzeciwu wobec repertuaru, wobec określonych propozycji artystycznych, ale także sama wolność artysty musi być szczególnie chroniona, bo jest wartością absolutnie nadrzędną - powiedział minister. Jednocześnie zapewnił, że wspiera "dyrekcję i cały zespół Starego Teatru". - Ja nie oceniam repertuaru, nie odnoszę się do konkretnego spektaklu - czy jest bardzo dobry, czy słabszy. Odnoszę się natomiast do kultury dialogu w teatrze i poza teatrem. W tej materii mam bardzo dużo do zrobienia - zauważył Zdrojewski. "

Jest to wypowiedź ogólna, gładka, oczywista. Cieszy mnie, że minister Zdrojewski zabrał głos, który broni artystów, ich pracę i wolność sztuki. Nie widzę, by bronił wolności widzów. A to oni płacą, przychodzą do teatru i są równoprawnym ogniwem w procesie twórczym teatru, jeśli nie najważniejszym. Inaczej tworzony produkt teatralny pozostanie sztuką dla sztuki. Dla pustej widowni. W istocie minister broni swojej pozycji, bo decyzję o obsadzie dyrektorskiej Teatru Starego podjął sam, osobiście. I zaakceptował tym samym osobiście strategię repertuarową zaproponowaną przez Klatę i Majewskiego. I też ponosi za nią odpowiedzialność. A mógłby być doskonałym mediatorem pomiędzy stronami. Samo oświadczenie niczego nie załatwi, nie załagodzi, nie rozwiąże. Potrzebne jest działanie. Nie tylko same słowa, oczywiste, ogólne deklaracje.

Najbardziej bolą mnie i zdumiewają wypowiedzi dyrektora Klaty, zarówno w oświadczeniu, jak i w przekazie medialnym. To jego słowa eskalują nastroje wyśrubowanie agresywną formą /chyba że opinia publiczna nie wie o realnym zagrożeniu sfery teatralnej działalności teatru ale wtedy powinna być powiadomiona policja czy prokuratura/.To Klata narzuca styl i podkręca swą arogancją i oskarżeniami nastroje społeczne. Mówienie o burdach, nienawiści, przemocy i agresywnych zachowaniach, jak rozumiem widzów, to poważne oskarżenia. To przeniesienie odpowiedzialności na nie wiadomo kogo, za to, że należało zawiesić próby "Nie-Boskiej Komedii". W oświadczeniu nie informuje się opinii publicznej o kłopotach wewnętrznych teatru -masowego oporu aktorów, kontrowersjach związanych z pomysłami inscenizacyjnymi, o stopieniu przygotowania do premiery. To hipokryzja, nieuczciwe motywowanie decyzji, którą on określa gestem. Dowiadujemy się, że to widzowie, media tworzą atmosferę zagrożenia dla sfery Teatru Starego, mimo ochronnej czapy ministerialnej. Może, idąc dalej, trzeba teatr zamknąć do czasu wygaśnięcia nim zainteresowania. To oświadczenie, to nieuczciwa eskalacja. Nieprofesjonalne działania. Oczywiście nie samo wstrzymanie prób spektaklu ale jego uzasadnienie. 

Klata z Majewskim powinni przepracować ten bunt widzów i bunt aktorów rezygnujących w tak dużej liczbie osób ze spektakli:"Poczet Królów Polskich" i "Nie-Boskiej Komedii. Szczątki", odejście z teatru Anny Polony na znak protestu, krytyczne głosy aktorów, tak groźny i potężny, jak opisują w mediach. Może wtedy zmienią styl i formę medialnych a nawet artystycznych wypowiedzi. To doskonały dla nich materiał badań, przemyśleń i kreacji. Bo na razie eskalują i stosują siłowe rozwiązania słowne, motywacyjne, repertuarowe wprowadzając je w przestrzeń publiczną. Szkoda, że nie potrafią tonować, rozmawiać, argumentować i udowadniać dobrej woli , mimo oczywistego przymuszenia, w celu dialogu porozumienia a nie podsycania konfrontacji. Wypowiedzi wyżej zamieszczone wskazują na to, że cały niepokój, bunt, obscena ma swoje źródło nie na zewnątrz /widzowie, media, krytycy/ a wewnątrz teatru. Te informacje wypływają z prób, ze sceny, pochodzą z pierwszej ręki, z wypowiedzi samych artystów /Polony, Treli, Olszewskiej, Malaka, ich postawy, kolejna tak liczna rezygnacja aktorów z udziału w spektaklu/. To jest prawdziwe źródło rodzącego się niepokoju. To teatr inicjuje wszystkie swoje kłopoty, a gdy już się pojawiają, nie radzi sobie z nimi. Nie potrafi ich rozwiązywać. Nie potrafi rozmawiać, tłumaczyć. Za to oskarża, wywiera presję, wymaga, sankcjonuje i przerzuca winę za całe swoje niepowodzenia na innego, obcego, intruza, na cały zewnętrzny zły , agresywny, groźny świat. Świat widza, chamstwa, zaściankowości, polityki, głupoty. Domagając się wolności dla siebie ogranicza sferę wolności dla tych, których chce przyciągnąć do teatru. W dodatku na swoich tylko warunkach. Nie zaprasza a odstrasza. A przecież, żeby oceniać, trzeba wiedzieć, co druga strona ma do powiedzenia. 

Chyba, że chodzi o skandal. Podkręcenie emocji i zainteresowania. Jeśli skandal jest motywacyjnym celem, to jego narzędziem stała się manipulacja. Siłowa. Brutalna. Jednokierunkowa. Bo nie rozumiem tej walki z widzem. Nie rozumiem tej nieumiejętności w postępowaniu dyrekcji Starego. No, chyba że Lupa miał rację, upatrując w osobowościowych predyspozycjach Klaty powodów, dla których nie nadaje się on na stanowisko dyrektora. Podobnie jak i ci krytycy, którzy otwarcie domagają się od ministra Zdrojewskiego zdjęcia Klaty z Majewskim z zajmowanych stanowisk stosując merytoryczne, artystyczne, estetyczne kryteria oceny. A to są twarde, fundamentalne i nie tylko dla Teatru Starego i jego widzów, istotne argumenty. Szantażowanie widzów poziomem frekwencji, statystycznych danych, nagrodami dla spektakli granych w tym teatrze, to droga donikąd. Informowanie tak, presja ekonomicznego, księgowego argumentu nie. Bo to znów pokazuje, że inaczej wartościuje widz , inaczej teatr. Jeden mówi o poziomie estetycznym i artystycznym ważnym dla niego samego, a drugi o pieniądzach. I znów znajdują się na dwóch poziomach równoległych sporu, który nie będzie skutkował zgodą.


Naprawdę szkoda, że siła i manipulacja to oręże sztuki zarządzaniem. Szkoda, że artyści , bo za takich uważam Klatę i Majewskiego, idą w zaparte. Nie widzą winy w swoim postępowaniu i ciągle chcą nas przekonać, że w sferze zarządzania teatrem mają czyste ręce. Nawet nie zastanowią się , dlaczego widzą co innego  niż ci, którzy ich obserwują i oceniają. Szkoda ze względu na nich samych. Szkoda ze względu na Teatr Narodowy w Krakowie. Szkoda ze względu na SZTUKĘ. Pal sześć widzów. Oni nadal najmniej się liczą . Dla wszystkich. 


WZAJEMNY SZACUNEK , DIALOG, POROZUMIENIE to chyba już archaiczne, wykluczane pojęcia. Kolejne do wyklęcia, zapomnienia, do obśmiania. Gdzie jest ten mądry, mądrzejszy, najmądrzejszy, co ogarek nadziei na zgodę roznieci? Jak dotąd Narodowy Teatr Stary czeka nań jak na Godota. "ZGODA! ZGODA! A BÓG WTEDY RĘKĘ PODA"  W ludziach jakoś nie widać tej siły fatalnej, co by ich nakłoniła do podania sobie ręki. Zgoda artystów /w tym dyrekcji/  na autonomiczne zdanie odbiorców w sprawie ich propozycji artystycznej kreacji , zgoda widzów na artystyczny i estetyczny poziomy repertuarowy Teatru Starego, spowoduje, że zgoda w sprawie sztuki nie tylko teatralnej zagości na tym skłóconym, pełnym łez padole. 






http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173417.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173436.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173502.html  
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173512.html 
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173509.html
http://www.tokfm.pl/blogi/kultura-liberalna/2013/11/blog_kultury_liberalnej_stary_teatr_jako_pole_walki/1
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/kultura/1296411-klata-wstrzymal-nie-boska.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173588.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/174403.html








niedziela, 24 listopada 2013

Czy to KOTKA NA GORĄCYM BLASZANYM DACHU ? NARODOWY WARSZAWA POLSKA

Znacie ten przypadek, gdy kucharz ma wszystkie ingrediencje najdroższe i najwyższej wyselekcjonowanej jakości a serwuje  ulepek o nieokreślonym smaku, który trudny jest do przełknięcia? W efekcie ciężarem na wątrobie leży i niestrawnością grozi ten specjał, wytwór działania sztuki? Zapomnijcie o delektowaniu się przepiórkami w płatkach róży*. Nie będzie uniesienia, ekstazy. Wyznania sztuką miłości. 

To tylko "Kotka na gorącym blaszanym dachu" nie wiedzieć czemu nie rzuca się i nie miota a reszta zagubiona w całym tym zamieszaniu ratuje się jak może. Co wygląda na desperacką próbę improwizacyjnego łączenia kilku monologów. Bo doskonały dramat Tennessee Williamsa, świetnie przetłumaczony przez Jacka Poniedziałka, podany jest nam tak, jakbyśmy konsumowali każdą rolę oddzielnie, niezależnie od reszty. I nie jest to wina widzów gustu i smaku. Aktorzy rozśrodkowani przez brak spójności logicznej, przyczynowo-skutkowej , motywacyjnej, pozbawieni kontekstu miejsca i czasu, pozostają w swoim hermetycznie zamkniętym świecie składnikami naznaczonymi bólem , cierpieniem i niespełnieniem od początku do końca  zupełnie samotnie i indywidualnie. Może dlatego słowa Dużego Taty mówiącego do syna, że bardzo, bardzo trudno się rozmawia można strawestowć, że   łatwo, łatwo się tego nie ogląda. Gdyby Margaret nie wracała do frazy: "Jestem kotką na gorącym blaszanym dachu", to nawet nie wiedzieliśmy, że nią jest. Bo ta deklaracja do końca pozostaje jedynie sceniczną tezą bez uzasadnienia. Duży Tata mówi, że lubi, a nawet kocha Bricka, ale to tylko wyznanie bez pokrycia. Żoną pomiata, upokarza haniebnie, ale przeżył z nią 30 lat. Nic się nie zgadza, wszystko zaskakuje.

Klaustrofobiczna scenografia, z tych wszędzie i nigdzie, na pewno nie kojarząca się z domem milionera, światło i muzyka najlepszych fachowców w kraju, nie spajają równoległych bytów scenicznych bohaterów, nie rozświetlają narracyjnego rozbicia sztuki. Ta płynie swoim, dramaturgicznym rytmem nakreślonym przez Williamsa  wzmocnionym przez współczesne tłumaczenie Poniedziałka. Nikt nie tchnął weń życia, wiarygodności, sensu.  Nie dostosował tekstu do talentu i możliwości aktorów. Ci pozostawieni samym sobie i  skupieni na własnych zadaniach nie tworzą logicznych związków emocjonalnych, motywacyjnych z partnerami , tak by ich wzajemne zachowania były zrozumiałe i uzasadnione. Każdą postać postrzegamy odrębnie , oddzielnie, "na wiarę" ją przyjmując i dopowiadając sobie samemu motywacje bohaterów. Bez kontekstu. 

Całe przesłanie sztuki rozsypuje nam się w hermetycznie rozproszone wątki. O co chodzi? Najłatwiej powiedzieć, że chodzi o pieniądze. Potem, że walka o nie pokazuje kryzys w rodzinie.  Mamy kryzys w związkach, problem zdrady, żądzy, hipokryzji, męskiej przyjaźni,  alkoholizm i homoseksualizm w zamglonym tle. Ale wszystko się rozjeżdża w oddzielne jednokierunkowe znaczenia. Każdy miota się samotnie w  kanale z napisem końcowym NO WAY OUT. Bez możliwości syntezy,  zrozumienia. 

Ale nie myślcie, że publiczność będzie narzekała. Wręcz przeciwnie. Dostaje wszystko z najwyższej półki: doskonały, rzadko grany  dramat Tennessee Williamsa, którego nikt i nic nie jest w stanie tak do końca uśmiercić, wspaniałych aktorów, w tym etatową aktorkę z telenoweli nie jednej dekady, namiastkę kreacji Gajosa, dobrze, że już wiemy, że wielkim aktorem jest, zagubionego Małeckiego, który dopiero ma szansę wielkim aktorem być, jedną scenę do zapamiętania. I tylko kucharz się nie spisał. Zabrakło mu konceptu na wszystko: na inscenizację, na zgranie aktorów, wyznaczenie im kierunku, w którym mają podążać w swych rolach. A tak wogóle, to jakby w ogóle go nie było. 

Ale buntu, przerywania spektaklu w tym Teatrze Narodowym na pewno nie będzie. To pewne. Tu widownia, jeśli wstaje i hałasuje , to tylko w standing ovation.  I okrzykach: brawo, brawo! Bo zawsze w tym teatrze każdy znajdzie coś dla siebie, na miarę własnych potrzeb i gustu, na równym średnio wysokim poziomie z potencjalną możliwością natknięcia się na wielką kreację. Różnorodny, bogaty, niebanalny repertuar, ulubieni, znani doskonali aktorzy, reżyserzy, którzy maja tu szansę się realizować w sprzyjających im warunkach, tworzy miejsce przyjazne nie tylko dla widza, który zawsze może liczyć na przyzwoity poziom kreacji artystycznej. Tak, buntu nie będzie. Przerywania spektakli w tym Teatrze Narodowym na pewno nie będzie. To pewne. Chyba, że ktoś zacznie przykładać zbyt dokładną miarkę do słowa narodowy. Narodowy współcześnie. Narodowy dziś na miarę naszych potrzeb i możliwości. W obliczu galopującej /na nas, przez nas, ku nam/ przyszłości.

Zupełnie nie rozumiem dlaczego kotka, dlaczego gorący, w dodatku blaszany dach. U milionera? Obejrzę film z Elisabeth Taylor. I ten drugi,   z Jessicą Lange. I poczuję ten duszący klimat klinczu, zapowiedzi przegranej batalii o szczęście, spokój, zaspokojenie. Poczuję smak przepiórek w płatkach róży. Trochę nieświeży ale i tak zjawiskowy, bo z miłości wyczarowany. 

Ekstaza w teatrze, czy ktoś wie, co to znaczy? Może ekstaza na miarę buntu w teatrze. Bo w sztuce wszystko jest możliwe.


* "Przepiórki w płatkach róży" powieść z 1989 r. Laury  Esquivel, melodramat o tym samym tytule z 1992 r. w reżyserii Alfonso Araua

Niech nie zwiedzie nas fakt, że bilety na ten spektakl sprzedane są już do końca 2014 roku. Sztuka grana jest na małej scenie przy Wierzbowej /niewiele miejsc na widowni/ niezwykle rzadko, jak na zainteresowanie jakie wzbudziła. Kryterium zainteresowania nie musi pokrywać  się z wartością artystyczną spektaklu. Ale o tym powinien się przekonać każdy z nas, widzów. Każdy chętny powinien mieć szansę na obejrzenie tej sztuki. Niestety nie ma. Gdyby to był teatr komercyjny, inscenizacja tak pożądana, grana byłaby bardzo, bardzo często. Zerknijcie do programów a przekonacie się sami. Proszę jednak nie rezygnować. Bywają zwroty biletów, sytuacje nieprzewidziane, które sprawiają, że wbrew pozorom, spektakl nie będzie , jak obecnie, poza widzów zasięgiem.



KOTKA NA GORĄCYM BLASZANYM DACHU  Tennessee Williams

reżyseria                                   Grzegorz Chrapkiewicz
scenografia                                Boris Kudlička
kostiumy                                    Dorota Roqueplo
muzyka                                      Leszek Możdżer
reżyseria światła                        Jacqueline Sobiszewski

OBSADA
Margaret                                    Małgorzata Kożuchowska
Brick                                          Grzegorz Małecki 

Mae, zwana Panią Siostrą           Beata Ścibakówna 
Duża Mama                                Ewa Wiśniewska
Duży Tata                                  Janusz Gajos
Ksiądz Tooker                            Marcin Przybylski
Gooper, zwany Dużym Bratem    Oskar Hamerski
Doktor Baugh                             Mirosław Konarowski
asystent reżysera                       Marcin Hycnar
projekcje wideo                          Stanisław Zaleski































sobota, 23 listopada 2013

AKCJA:OBSCENA SCENY / REAKCJA:OBSCENA WIDOWNI


Sztuka ma być tworzona i wystawiana w pełnej wolności ale i jej odbiór objęty jest tej nieskrępowanym wolności rewirem. To wartość, która jest  czasem trudna do zaakceptowania i zrozumienia. Zdarza się, że rodzi wątpliwości i konflikt. Ostry sprzeciw. Zderzenie tych wolności-artysty i odbiorcy-zakresów ma właśnie miejsce. Artysta tworzy, odbiorca podpala. Ten pierwszy pozostaje artystą , ten drugi staje się kary godnym przestępcą. 

11.11.2013 r., poniedziałek, Dzień Niepodległości , płonąca tęcza staje się performansem życia, ulicy. To nie jest sztuka, ponieważ tęczy, dzieła artysty,  artysta nie podpalił. O ile nam w tym wypadku wiadomo. Tak, w tym kontekście płonąca tęcza jest odbierana jako absolutna kreacja personifikującego się zła, które wyzwolone w agresji, sprzeciwie furii potrafi niszczyć-drogę innego, nowego świata. Ulica nadała ton. Stała się sceną zdarzeń wydawać by się mogło niemożliwych a jednak zaistniałych. Sprawdza naszą reakcję, bądź jej brak. Testuje naszą siłę niezależności poglądów i ocen. Naszą wrażliwość. Otwarcie na nowe. Postawę na zło. Gotowość na każde starcie artysta- odbiorca. Komunikacja to rola sztuki, jej cel. Jest zaburzona, to już wiemy. I eskaluje się. Zaostrza.To  ani dialog, ani rozmowa. To brak porozumienia. To komunikat niewerbalny. To wyraźna demonstracja. Mocna.Wyrazista. I niebezpieczna. To już wiemy. 
Płonąca "Tęcza" i "patriota"
autor: FOTO BY: https://www.facebook.com/MarcinWziontekPhotography?directed_target_id=0


 14.11.2013 r., czwartek, w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie praca Jacka Markiewicza "Adoracja Chrystusa" oskarżana o obrazoburstwo została oblana farbą a projektor wyświetlający film uszkodzony przez pikietę Krucjaty Różańcowej.Wcześniej uczestnicy pikiety modlili się o usunięcie pracy z wystawy. W końcu wzięli sprawy w swoje ręce. Mają do tego prawo. BO OKAZAŁO SIĘ, ŻE DWADZIEŚCIA LAT TO ZA MAŁO, BY DOTRZEĆ Z KOMUNIKATEM DO ODBIORCY. Z PRZEKAZEM INTENCJI, ZAMIARU, SENSU DZIAŁAŃ ARTYSTY. TO ZA MAŁO, BY SZTUKA PRZEMÓWIŁA AUTENTYCZNYM PRZESŁANIEM. Zawiodła komunikacja. Nic dziwnego, że odbiorca widz, pozostawiony sam sobie, nie zrozumiał, nie dotarł do prawdy, nie zaakceptował nawet tego produktu jako dzieła sztuki. Ma do tego prawo. Święte prawo własnej, niezależnej interpretacji. Ta sztuka nie tylko jest dla niego martwa. Więcej, ona jest odbierana jako personifikacja zła, z którym należy walczyć. Bo jeśli się pozostanie obojętnym lub biernym, to zło zaklęte w formie uznanej przez znawców za sztukę będzie miało moc destrukcji, będzie się rozwijać i potężnieć. Artysta nie może zakładać, że odbiorca jego sztuki będzie na tyle silny, na tyle przygotowany i dojrzały, że zaakceptuje wszystko, co mu się zaserwuje do konsumpcji. I konsument nic nie zrobi. Otóż winien być pewny, że właśnie bunt i odrzucenie to też jest ta właściwa , mądra postawa. Aktywna, odważna, głęboka. Na pewno nie jest przypadkowa, sterowalna, zmanipulowana. A jeśli jest, to artyści są słabi, nieprzygotowani, może aroganccy i próżni, jeśli nie potrafią zneutralizować furii oburzenia i sprzeciwu. Te wszystkie wydarzenia są papierkiem lakmusowym na nasze przygotowanie do dyskusji, komunikacji, porozumienia. Pała dla wszystkich! Wstyd dla tych, którzy zawiedli, zaniechali, odpuścili mozół pracy u podstaw. Uznali, że sztuka sama się obroni, sama przemówi prawdą. 


Jacek Markiewicz, 1993, kadr z filmu "Adoracja Chrystusa" Archiwum Kowalni, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Gwałtowna,  przygotowana reakcja odbiorcy na sztukę nie jest czymś nowym. W warszawskiej galerii „Zachęta” w 2000 r. Daniel Olbrychski oburzony użyciem jego zdjęcia na wystawie Piotra Uklańskiego „Naziści” , na której przedstawiono 164 fotosy filmowe aktorów, którzy grali role nazistów,  zniszczył szablą część ekspozycji. Sprawa odpowiedzialności artysty za dewastację dzieł innego artysty rozeszła się po kościach.

East News / Wystawa Piotra Uklańskiego „Naziści” (Zachęta, 2000) wywołała „zbrojną interwencję” Daniela Olbrychskiego

Wystawa Piotra Uklańskiego „Naziści” (Zachęta, 2000) wywołała „zbrojną interwencję” Daniela Olbrychskiego /East News / 


Niedługo potem również w Zachęcie  Witold Tomczak, polityk Ligi Polskich Rodzin, zniszczył rzeźbę Maurizio Cattelana przedstawiającą Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Polityk wykorzystał moment nieuwagi strażnika i ściągnął kamień z postaci papieża. – Meteoryty kojarzą się z dinozaurami, a nie z papieżem – tłumaczył potem. Sam artysta zyskał na tym rozgłosie – jego instalacja najpierw została sprzedana za 800 tys. dolarów, a potem za trzy miliony. Takie protesty, zgłoszenia do prokuratury  o łamaniu prawa ciągle się zdarzają.  Trudno jest czasem ocenić, czy dane dzieło sztuki jest tylko produktem prowokującym, obrażającym, złym wytworem ludzkiej kreacji czy  też prawdziwym dziełem sztuki.  Co jest a co nie jest sztuką?  Wniosek jest taki, że niczego nie jesteśmy  się w stanie nauczyć, zrozumieć, ocenić. Ani na własnych błędach, ani na błędach innych. Historia jest dla nas martwa, bo wiedzielibyśmy co zrobić i jak postępować. By budować porozumienie a nie wzniecać wojnę. Rozwiązywać problemy a nie je inicjować.

Rzeźba  "Jan Paweł II przygniecony meteorytem"Maurizio Cattelana uszkodzona przez posła Witolda Tomczaka/fot.PAP/


14.11.2013 r., tenże czwartek, część krakowskiej publiczności przerwała spektakl Jana Klaty "Do Damaszku" w Narodowym Teatrze Starym w Krakowie. Krzycząc "hańba", "wstyd", zbuntowana przeciwko artystycznemu i estetycznemu upadkowi sceny narodowej publiczność nawiązała burzliwy kontakt ze sceną-aktorami i dyrektorem Teatru Starego. Po bardzo emocjonalnej wymianie zdań, opinii i wyproszeniu ich z widowni przez dyrektora Klatę, opuściła teatr, żądając zwrotu pieniędzy za bilety. Takie jej prawo. Szkoda, że zarówno artyści ze swym przewodnikiem , jak i przybyła na spektakl publiczność nie wykorzystała tej konfrontacji jako szansy na wspólne porozumienie. Dopiero byłoby ciekawie. Może z pożytkiem dla wszystkich. Publiczność, która nie protestowała zachowała swój status quo. Bacznie obserwowała, co się dzieje zarówno na scenie, jak i na widowni. Reagowała, jak to posłuszna i zdyscyplinowana publiczność , oklaskami. Dopiero miała przedstawienie gratkę. Teraz może ten i ów mówić: "byłem na TYM przedstawieniu "Do Damaszku" Klaty" . Teraz już wiadomo, że na spektakle Klaty trzeba chodzić. Nigdzie nie ma takiej rozrywki, spontanu, emocji i kontrowersji. Efektów specjalnych. Nigdzie nie ma tak aktywnej, zaangażowanej publiczności uczestniczącej w życiu teatralnym. Na tym wszystkim wygra Klata, bo słaby spektakl przeszedł już do historii. I dyrektorowanie Klaty pewnie też.

Krzysztof Globisz w  sztuce Augusta Strindberga "Do Damaszku" w reż. Jana Klaty  w Narodowym Teatrze Starym w Krakowie/fot. Magda Hueckel/

Nie rozumiem o co to larum. Rolą sztuki jest prowokacja, rolą jej odbiorców  na prowokację reakcja. A że iskrzy, zgrzyta, nie dziwi. Mnie nie dziwi. Doskonale widać przy okazji, jak wszyscy zainteresowani są do tej konfrontacji przygotowani i jaki poziom reprezentują. Akcja wywołuje reakcję. A że to obscena sceny jest inicjatorem, nie dziwi obscena widowni.

Byłam na wystawie "British British Polish Polish" w CSW i weszłam do sali ekspozycji performansu Jacka Markiewicza. To zgromadzenie modlących się żarliwie ludzi, klęczących, tyłem ustawionych do odtwarzanego obrazu ,  zamykających oczy na to, co mogłyby zobaczyć , brzmienie ich modlitwy tworzyło niesamowitą atmosferę. Niesamowitą , bo nie do opisania. Tylko do przeżycia, jak to w sztuce. Ta żarliwa modlitwa protest była prawdziwą, żywą adoracją. Nie tylko Chrystusa ale i sztuki.  Bo wynikała z  wiary. Sztuka ją sprowokowała, wyzwoliła u ludzi autentyczne uczucia, emocje. Spowodowała, że swoją postawę racjonalnie uzasadniali, przede wszystkim samym sobie. A to już dużo. Sztuka wyzwalająca myślenie, argumentację i czynną , bardzo realną, konkretną reakcję i działanie, to marzenie artysty. Manifestacja reakcji na sztukę. Performance artysty i performance spontanicznie wyzwolony modlących się złączyły się  w kształt ostateczny  "Adoracji Chrystusa". Bunt w protestujących narastał. Nikt nie reagował. Najpierw był pisemnie wyrażony, potem wymodlony, w końcu nastąpił atak na dzieło sztuki. Naprawdę trudno było to przewidzieć? Wcale nie. Właśnie ci modlący się ludzie, mimo że zniszczyli obiekt artystycznie uznany, byli jego właściwymi adresatami. Pozostali oglądający pozostali obojętni. Lub byli oburzeni akcją protestacyjną. Jej formą. Oni też poprzez swoją obecność, reakcję, komentarze, wymianę zdań wpisali się w tę materię żywej sztuki. Dołączyli do dzieła. Stopili się z nim na zawsze.

Reakcję oburzonej publiczności teatralnej też można było przewidzieć. Tylko zignorowano sygnały. Przez arogancję i pychę, i poczucie wyższości, pogardę dla tych, którzy mogą wartościować inaczej. Mają do tego prawo. Jeśli reagują, to znaczy, że cierpliwość i inne środki perswazji, możliwości dialogu i komunikacji wyczerpali. Sprzeciw i oburzenie w Krakowie narastało. Słychać było, widać było i oczekiwać czegoś więcej należało. Teraz święte oburzenie artystów z wysokości Olimpu Sceny nie pozwala zniżyć się im ku opuszczonej przez krytykę zbuntowanej widowni. Nie ma autorytetów, nie ma edukacji , nie ma wychowania ani w domu ani w szkole. Wychowuje  ulica. Ona nadaje ton.  I styl.

Krytyka teatralna skarlała, przeszła na stronę marketingu i promocji. Interesu zysku, pełnej widowni i pełnej kasy. W ojczyźnie wolnej nie jest wolna. Od stronniczości, polityki, propagandy, strefy wpływów. Manipulacji i pilnowania siebie, by za wszelką cenę nikomu i żadnej instytucji nie podpaść. Szczególnie tym, którzy jej płacą.  

Kto by się w takiej sytuacji przejmował etyką zawodu krytyka. Myślał o komunikacji pomiędzy widownią a sceną. Parał się łopatologicznym tłumaczeniem, spieraniem o pryncypia sztuki, o wartości jakie niesie, o przesłanie i tam takie archaiczne dyrdymały. Krytyka nie mówi, o  co tak naprawdę chodzi w sztuce. Brak tego wartościującego ogniwa przerywa łańcuch komunikacji łączący wszystkich zainteresowanych uczestnictwem w sztuce. Skutkuje tym, że odbiorca sztuki pozostaje sam wobec jej produktu, dzieła. Bez wspomagania kulturotwórczej krytyki.

Mamy chaos, mieszanie prymitywnym kijem w Wiśle. Aby zamącić, skłócić, eskalować wszystkich ze wszystkimi. Nie widać dialogu, rozmowy, wyciągniętej ręki /teatru, galerii, mediatora, urzędu, kogokolwiek/ z pozycji słuchającego i zrozumienia a z pozycji siły /oskarżenia, poniżania, upokarzania, wyśmiewanie, straszenie, naznaczania  politycznymi stygmatami, obojętność, zajmowanie neutralnej pozycji /. I jeszcze to włączanie w to elementów gry politycznej, religijnejstraszenie faszyzmem, nacjonalizmem- każdy swoje. Wrzuca się wszystko do jednego worka i uderza w splot duszy narodu, jego substancji. I nikt nie oponuje, nie sprzeciwia się dolewaniu oliwy do ognia. Rejtanów już nie ma. Boga, honoru też. Jeszcze pojęcie ojczyzny się broni. Widać jesteśmy za słabi, by je spektakularnie, może w performatywnej sztuki odsłonie, dobić. 

I nie rozśmieszajcie mnie listami, petycjami, polemikami z wkładką arogancji , świętego oburzenia i jednej słusznej racji, oczywiście  swojej racji, bo nikt z ministrem Bogdanem Zdrojewskim na czele, nie traktuje obrazoburców, ich oskarżycieli czy obrońców, poważnie. Ani tych, którzy artystów bronią. Bo nikt nigdy nie traktował poważnie środowisk artystycznych, jak wskazuje dotychczasowe doświadczenie /petycje w sprawie Ewy Wójciak, obsady dyrektorów teatrów, konkurs na stanowiska kierownicze/IT//. Właśnie, nikt nikogo nie traktuje poważnie, odpowiedzialnie, profesjonalnie. To smutne, prymitywne, ograniczone, zamknięte modele dialogu jak na wyzwolone na niepodległość sztuki piękne i kulturalne przystało. Jest niekomunikatywnie i niekulturalnie. Barbarzyńsko jakoś. 

Ta zagubiona publiczność teatralna, ta publiczność z sal wystawienniczych wyproszona, wzgardzona, potępiona i obśmiana będzie musiała wyjść z tych świątyń sztuki.   I wychodzi. Trafia prosto na ulicę, gdzie prowokacja na każdym kroku czeka na rozładowanie podkręconej frustracji- niezrozumienia , odrzucenia, poniżenia. Ośmielona w przybytkach sztuki przez sztuki prowokację tu zaczyna wprowadzać swoje porządki. Głośno wykrzykuje swoje racje. Sprowokowana  pyta i domaga się odpowiedzi, zmian. Performance wylał się na ulicę i uzbraja się w nowe argumenty. Wyzwolił się z zakazów, ograniczeń i przez sztukę przysposobiony , wie co robić. Wkracza w strefę profanum wykluczające sacrum. Podpala tęczę.Wszystkie kolory tolerancji. Uwalnia się i nabiera nowych kształtów. Nowych sił. Sztuka  teatrów, galerii, sal wystawowych w jej odbiorcach ,znalazłszy się na ulicy, doprowadza do spontanicznej, wyzwolonej w swej masie i różnorodności performatywnej konfrontacji siły. Wykorzystuje politykę? Nowoczesne środki manipulacji? Mody? Zapotrzebowanie ideologiczne? Media? Sztuka jest wszystkożerna. Jej beneficjenci też.

Obsena sceny przerodziła się w obscenę widowni. Obscena sztuki w obscenę jej odbiorcy. Akcja wyzwoliła reakcję. Nihil novi. Bułka z masłem. Dla mądrych i dobrze przygotowanych. Wszystkich stron konfrontacji. Dialogu na razie nie ma. Każdy swoje do swojego. I obstaje przy swoim. Nad dialogiem trzeba popracować. Najpierw go trzeba zdefiniować. Na nowo. Na nowe czasy. Na nową sytuację. Nihil novi. Bułka z masłem. Dla mądrych i dobrze przygotowanych. Wszystkich stron porozumienia. Akcja ulicy może wyzwoli reakcję sztuki. Ta jest z natury czuła, harmonijna i dąży do równowagi. Do dobra. Do piękna. Nawet przez piekło obsceny, wulgaryzmu, upadku. Bo sztuka podejmuje ryzyko. Chwyta się różnych środków wyrazu. Musi więc być   przygotowana na wszystko. Musi być odważna, bezkompromisowa, wolna, wiarygodna. By oprócz wprowadzenia swojego dzieła w obieg publiczny, jeszcze potrafiła jego racji  obronić. By docierała ze swym przekazem do najbardziej opornych , nieprzygotowanych odbiorców. Ci, wbrew pozorom, czekają na dialog. Też im zależy. Inaczej zostaliby w domu. Inaczej siedzieliby cicho i potulnie z zamkniętymi na świat zmysłami podpalaliby  tęcze tylko we własnych  sercach.








Linki:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173001.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173027.html
http://wpolityce.pl/artykuly/67764-miazdzacy-list-otwarty-do-ministra-zdrojewskiego-broni-pan-klauna-klata-to-klaun-klaun-zakochany-klaun-najsmutniejsze-ze-zakochany-w-sobie
http://teatralny.pl/artykuly/autor/lukasz-drewniak,30.html
http://teatralny.pl/artykuly/autor/pawel-glowacki,137.html 
http://www.dwutygodnik.com/artykul/4877-zdarzylo-sie-jutro.html
http://www.dwutygodnik.com/artykul/4873-geje-noe-i-tecza.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/173502.html



piątek, 22 listopada 2013

OŻENEK znaczy PIŹDZIEC czyli GOGOL WYRYPANY

fot. Krzysztof Bieliński


Ten spektakl budzi skrajne uczucia. Dla ortodoksów klasyki jest zdradą, nieporozumieniem, wstrząsem. Głupotą i bezsensem. Ci ze spektaklu wychodzą rozczarowani, rozdrażnieni, źli. Nie czekają do końca. Dla tych, którzy pozostali stanowił doskonałą zabawę, rozrywkę, ciekawą wyrypajewową kontynuację stylu-słowa melodycznego, rozwibrowanego, budującego charakterystykę postaci a w konsekwencji przesłanie sztuki. Odsłaniającego dla nas Gogola w dynamice rozsadzanej treści przez formę.

Ten wyróżniający się sposób artykułowania tekstu przez aktora rozpoczął się w LIPCU, wystawianym w Teatrze na Woli, gdzie Karolina Gruszka zaintonowała śpiewnie w pierwszej osobie portret psychologiczny bohatera , w dodatku mężczyzny, w dodatku mordercy, w dodatku upośledzonego psychicznie prymitywa a jednak człowieka. Ten kontrast ciała i duszy pięknej, młodej kobiety delikatnej, subtelnej, inteligentnej i wrażliwej stopiony z mroczną , naturalistyczną postacią przez nią namalowaną tylko słowem budził grozę. Doprowadzał do wstrząsu emocjonalnego tych, którzy z zapartym tchem, ściśniętym gardłem, zaciskającą się pętlą przerażenia  słuchali monologu mordercy płynącego ze słodkich , niewinnych usteczek dziewczęcia ubranego w klasyczny uniform normalności /np. kostium to sukienka,sweterek, korale czy perły/. Doświadczali personifikującego się zła wbrew czy poprzez piękno aktorki w mrożącej krew w żyłach, powściągliwej , szczegółowej relacji. To była KREACJA/nagroda im. Aleksandra Zelwerowicza za sezon 2009/2010/, która wszczepiła się w jaźń widza śpiewnie, podprogowo. Naturalnie, gładko, logicznie. Niebezpiecznie lekko. Jakby mówiła: nie wierzcie oczom, nie wierzcie pozorom. Ocieracie się o zło , które jest naturalnym stanem skupienia przyczajonym w niepozornym, zwodniczym, zwyczajnym opakowaniu. Ocieracie się o szaleństwo zła rozpasanego, nie znającego granic, pozornie niewinnego, które jest zbyt łatwo nieuświadomienie wyzwalane. Krystaliczne zło , jak kolejna niszcząca siła natury.

OŻENEK to wariacje wielopostaciowe tej samej metody podawania tekstu. Rozwinął sposób łączenia dynamicznego, nadekspresyjnego, śpiewno- słownego malowania charakterystyk postaci z postawą, osobowością i sytuacją w jakiej się ona znalazła.  Przerysowanie, karykaturalne wyostrzenie, nadmierne łączenie, spiętrzenie środków wyrazu/ mimika, gesty, ruch sceniczny/ w  kaskadowo zwielokrotnianej, wzmacnianej przez kostium, peruki, doklejane nosy , intonację, artykulację tekstu, grę aktorską - podbijają  odrębność charakteru każdej postaci. Kontrast scenicznej bieli i czerni, ostro podkreślony światłem,  wyznacza strefy  światła i cienia, a nawet mroku. Przestrzeni prawdy i fałszu. Realu i marzenia. Możliwego i niemożliwego. Wszystko ma znaczenie. Śpiewność dramatycznego tekstu  skontrastowana jest z  autentycznymi pieśniami perfekcyjnie wykonywanymi przez chór.

Cała sztuka zbudowana jest z opozycji. Jak postawy wobec tego, co natura podpowiada a co konwenans narzuca. Mężczyzna nie chce się żenić, kobieta  tego tylko pragnie. Mąż nienawidzi stanu małżeńskiego a wszystko robi , by zmusić doń przyjaciela. Swatka i swat pokazani w skłóceniu płci, postaw i interesów. Motywacje menażerii absztyfikantów w kontraście z naturą prawdziwej , spontanicznie rodzącej się miłości. Stylistyka kabaretu, tempo farsy, karykatura satyry kontrastuje z nobliwą , dostojną, zacną, komunikatywną, skrojoną dawno, dawno temu  według oswojonej sztancy inscenizacji i interpretacji klasyki. To polaryzuje widownię. Nic dziwnego.  Dostajemy cukierek o doskonale znanym smaku/treści/ w nieadekwatnym do niego opakowaniu/forma/. Ten spektakl jest tak różny od tego, co znamy, czego oczekujemy i jak sobie wyobrażamy inscenizację klasyki. 

W końcu każdy z bohaterów sztuki wraca do życia zgodnego z własną naturą i otrzymuje to, na co sprawiedliwie zasługuje. Doświadczenia związane z ożenkiem uwidoczniły tylko, że zmiany ostatecznie nie mogą nastąpić a człowiek nie może żyć wbrew sobie, wbrew temu jakim jest z urodzenia, wychowania, pozycji i miejsca zajmowanego w życiu. Każdy z bohaterów pozostaje w swojej koleinie przeznaczenia. Porządek społeczny nie został naruszony. Każdy dostaje według swojej wartości. Wszyscy ponoszą klęskę, gdy grają nie tych, jakimi są naprawdę. Każde działanie, walka, staranie, wysiłek nawet ten najbardziej karkołomny kończy się porażką. Bo jest grą, kreacją niemożliwego. Ten karykaturalny , przerysowany obraz gogolowskiego ożenku zaproponowany przez Wyrypajewa i artystów ociepla wizerunek tego zgromadzenia nieudaczników, frustratów,  ordinary people. Obserwujemy ich wysiłki z przymrużeniem oczu, uśmiechem na ustach i życzliwością. Takie życie, taka natura człowieka, taki los- ot, co, mówimy! Nic dziwnego, że wszystkie próby , choćby najbardziej uporczywe, kończą się niepowodzeniem. To zachowanie swojego status quo przez każdego bohatera sztuki jest jego prawdziwym, jedynym sukcesem. Nauką, by nie działać wbrew sobie, naturze, porządkowi społecznemu.

Łukasz Lewandowski jest fenomenalny. Perfekcyjny, pomysłowy, totalny. To trafiona w punkt kreacja nagrodzona słusznie nagrodą Aleksandra Zelwerowicza w sezonie 2012/2013. W dynamicznych podskokach, pozach, układach, gestach, artykulacji aktor pacyfikuje scenę, sztukę, widzów. Bez zarzutu , z polotem, pomysłowo, lekko. Bardzo, bardzo charakterystycznie. Dominuje, zawłaszcza, przykuwa uwagę i nie popuszcza do końca. Gra koncertowo. Brawurowo. Lewandowski-wodzirej sceniczny- w Ożenku Gogola, w Ożenku Wyrypajewa jest fenomenalny.

Karolina Gruszka to talent  rewelacyjny, zjawiskowy. Aktorka ma jakąś niedefiniowalną , naturalną zdolność wchodzenia w rolę i taki sposób jej ekspozycji, że wierzymy jej bez cienia wątpliwości. Choćby była nienaturalnie zniekształcona, udziwniona, przerysowana, wykrzywiona, w kolorze hiper ultra rose z przyklejonym wydłużonym nosem Pinokia. Podążamy za tą kreacją, za sposobem budowania postaci. Wierzymy intuicji, doskonałości rzemiosła aktorskiego. Postać przez nią rysowana jest naturalnie, jakby bezwiednie, spontanicznie, lekko. Ale konsekwentnie. To daje efekt maestrii aktorstwa. 

Marcin Bosak to robokop schematycznego, niezłomnego uporu serwowanego na jednym wyrazistym pomyśle artykulacji słowa personifikującego treści. Pozostali zróżnicowani, udziwnieni, naznaczeni skazą i niedoskonałością doskonale usprawiedliwiają swoją dziwolągowatością oczywistą porażkę.

Spektakl  doskonale pokazuje, jak wiele zależy nie tylko od samego pomysłu inscenizacyjnego reżysera ale i od talentu i umiejętności aktorów i całego zespołu technicznego wcielającego go w życie.  To, czy nam się podoba czy nie, to kwestia oczekiwań w stosunku do inscenizacji klasyki i indywidualnego gustu. Może i naszej, widzów, otwartości na niekonwencjonalne, autorskie, na pewno poważne i z miłością traktowanie klasyki. Sztuki wiecznie żywej, wytrzymującej wszystkie, nawet najbardziej szalone eksperymenty. Klasyki niezatapialnej w morzu banału, archaiczności wartości, postaw i celów. Ten spektakl wyróżnia się oryginalnością formy, maestrią gry Lewandowskiego i Gruszki. I choć sensy gogolowego przesłania w piździec Wyrypajew przerobił, to jednak broni się niebanalną formą śpiewnie płynącej treści prosto do naszych serc łatwo wybaczających ludzkiej niedoskonałości, słabości, wygodzie. Zwłaszcza, że ten wyrypany Gogol to nasza rzeczywistość. Taka jest siła klasyki!


Ożenek   Mikołaj Gogol
reżyseria:Iwan Wyrypajew
tłumaczenie:Julian Tuwim
scenografia:Anna Met
kostiumy: Katarzyna Lewińska
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
konsultacja muzyczna:Tatiana Sopiłka

obsada:

- Karolina Gruszka
- Monika Pikuła
- Julia Sobiesiak
- Marcin Bosak
- Jakub Kamieński
- Łukasz Lewandowski
- Modest Ruciński
- Radosław Walenda
- Mirosław Zbrojewicz