W interpretacji Adama Ferencego Salieri- wszechstronnie wykształcony kompozytor, nadworny kapelmistrz, prosty człowiek kochający, znający muzykę, pod każdym względem przeciętny, ostrożny i usłużny ale chorobliwie ambitny- nie potrafi zrozumieć geniuszu Mozarta, bo wszelkie sposoby osiągnięcia sukcesu posiadł ale istoty talentu nie potrafi dociec. Pozostaje mu zemsta. Bierze odwet. Mści się, chcąc zniszczyć Mozarta, choć tak naprawę walkę toczy ze sobą, oskarża o niesprawiedliwość Boga. Przeczuwa, że nie ma racji, nie może jednak zrezygnować z przyjętej strategii zniszczenia Mozarta. Choć zna wartość jego twórczości, skalę talentu w końcu zaciekle mówi:"Wojna". Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że wypowiada ją sam sobie. Nie potrafi zdusić pychy, panować nad próżnością dla osobistej satysfakcji chwilowego zwycięstwa. Poniesie klęskę.
Adam Ferency gra w rejestrach młodości, dojrzałości, starości. Nadziei i zawodu. Jego Salieri, w mrocznym kostiumie złego bohatera- statyczny, posągowy, zgorzkniały- podąża drogą upadku człowieka, który opowiada, tłumaczy, wyjaśnia, by się usprawiedliwić. Spowiadając się szuka nie u Boga a u ludzi zrozumienia. Liczy na współczucie, oczekuje wybaczenia. W gruncie rzeczy odwołuje się do tych, którzy interesują się kulturą, czekają na uniesienie, dotyk geniuszu sztuki, marzą o sukcesie, gonią za wielkością, tęsknią za sławą. Nieśmiertelnością. Jakby mówił: "Jesteście tacy jak ja. Jestem człowiekiem, który miał ambicję bycia kimś lepszym, wartościowszym, ba, nawet nieśmiertelnym jeśli się wystarczająco dostosuje, postara, zapracuje, poświęci, jeśli będzie uczciwie, sumiennie wypełniał prawa ludzkie i boskie. Powinienem być nagrodzony, bo jestem tego wart. Zasługuję. Bóg nie dopuści, by było inaczej." Tymczasem Bóg dopuszcza istnienie geniuszu bez udziału wysiłku ludzkiego, co jest wyzwaniem a nawet może próbą. Na miłość, uznanie można zasłużyć ale Salieri - jak wierny, pracowity, posłuszny, oddany ojcu i Bogu brat Syna Marnotrawnego, jest przekonany, choć jemu tak naprawdę się tylko wydaje, że należy mu się dodatkowa nagroda, szczególne wyróżnienie. Potrzebuje znaków wymiernych, bo wypracowanych, oczekiwanych, zasłużonych. I gdy tego nie otrzymuje, budzi się w nim poczucie zawodu, rodzi się rozczarowanie, złość, z niej frustracja, gniew i bunt prowadzący do samoudręczenia. Szaleństwa.
Salieri to potencjalnie doskonale zakamuflowane każde ja, lepiej lub gorzej dające sobie radę z ego własnej ambicji. Z pychą wyrosłą z biedy, z pazerności na sukces, z apetytu na chwałę wieczną. Bardziej lub mniej panujący nad destrukcją własnych rozczarowań. Wyraźnie czujący zapach zagrożeń, poziom słabości i głębię własnej niedoskonałości. Świadomy, co jest od niego lepsze, o większej wartości i co z zazdrości zawistnie pragnie pomniejszyć, zniszczyć. Kontakt z kimś wybitnym, lepszym od siebie, poczucie krzywdzącej niesprawiedliwości zawsze jest dla ludzi pokroju Salieriego porażająca. Wzbudza najwyższe emocje, uruchamia najgorsze uczucia, popycha do okrutnych czynów. Zło fascynuje, działa jak magnes, ubiera się w szaty słuszności, współczucia, racji. Salieri to prawdziwie mroczna, podła natura ludzka, pełna niezaspokojonej żądzy. Nie potrafi zaakceptować, kim jest w istocie. Nawet wobec martwego geniuszu nie pozostaje neutralny, opanowany, spokojny. Zawsze samotnie, ze znawstwem, w ekstazie smakuje jego owoce, rozczula się nad ich doskonałością. Wie, że sromotnie przegrał. Adam Ferency- pokazując zmagania swego bohatera z sobą samym, jego walkę z Bogiem- wygrał.
Amadeusz Marcina Hycnara to szczere złoto. Kolorowy ptak. Błyskotliwy miraż. Egzaltacja. Energia. Finezja. Gra aktorska muzyce Mozarta podobna. Wolna, porywająca, pusząca się, bezczelnie śmiała, piekielnie konsekwentna w rozsadzaniu kanonów, w ignorowaniu ograniczeń. Z etiudami popisu, eksplodującego talentu z trudem walczącego o sukces w brutalnej rzeczywistości. Jakby wizualizowała teatralnie, sprytnie personifikowała nieuchwytny świat metafizyki. Demaskowała pozorne sprzeczności pomiędzy osobowością a twórczością, dowodząc, że ciało i dusza, życie i twórczość, wysokie rejestry sztuki i podła egzystencja, natura boska i ludzka to jedność. Wulgarny język, obsceniczne zachowanie, rozwiązłość, histeryczny, krzykliwy śmiech, bezradność w relacjach towarzyskich, porażka w kwestii kariery, problemów życiowych egzystuje obok czystego piękna i prawdy, bezkompromisowości w sprawach muzyki, w kwestii której Mozart Hycnara jest do bólu szczery, merytorycznie profesjonalny, śmiertelnie poważny. Warto zwrócić uwagę na aktorsko mistrzowskie przechodzenie od szaleństwa swobody seksualnego rozpasania, lubieżnego zachowania, wulgarnego języka do niesłychanie stanowczej, nieugiętej postawy, precyzyjnej wypowiedzi gdy mowa jest o utworach, ich kompozycji.
Aktor przedstawia nam wspaniałego wirtuoza, genialnego kompozytora ale też łakome wolności dziecko, któremu nie powinno się niczego odmawiać, któremu nie można niczego zakazywać, któremu należy na wszystko pozwalać. Kompletnie życiowo zagubionego, niedojrzałego, niezaradnego człowieka. Ale Hycnar pokazał też konstrukcję mentalną siebie świadomą, zdeterminowaną, by tworzyć za wszelką cenę, robić to, do czego jest się stworzonym, do czego ma się powołanie, talent, skłonności. Ta sztuka teatralna z muzyką wykonywaną na żywo udowodniła, co wiemy na pewno, że Mozart jako człowiek żył intensywnie, krótko a jego muzyka, mimo zła tego świata, będzie żyła wiecznie. Nigdy człowiek, zawsze jego dzieło ma szansę na nieśmiertelność.
Mroczny, kontemplacyjny, gorzki Salieri Adama Ferencego, w wymiarze ludzkim jest równie tragiczny jak na pozór wolny, szalony, nieokiełznany Mozart Marcina Hycnara. To awers i rewers losu człowieka kochającego sztukę, znającego jej wartość, siłę, piękno. Salieri cierpi z powodu niemożności tworzenia muzyki doskonałej, Mozart cierpi z powodu niemożności radzenia sobie z życiem. Nie byłoby to tak dramatycznie odczuwalne bez roli Barbary Garstki grającej czułą, naiwną, bezbronną Konstancję czy brawurowo skomponowanej i zagranej postaci Venticellego fenomenalnie charakterystycznie zagranego przez Łukasza Lewandowskiego oraz Sławomira Grzymkowskiego. Robi wrażenie sceniczny Cesarz Modesta Rucińskiego z pozostałymi, ważnymi figurami dworu.
Pomysł scenograficzny Maksa Maca polegający na koegzystencji dwóch planów - bliższego widzom, realnego życia oraz dalszego, czystego rewiru sztuki, gdzie za delikatną zasłoną grama jest muzyka Mozarta- komponuje sceniczną magię podkreśloną kostiumami Martyny Kander, wyczarowaną światłem Pauliny Góral, wzmocnioną projekcjami Stanisława Zalewskiego, budującym kontekst emocjonalny ruchem scenicznym Anny Iberszer.
Zaletą decyzji reżyserskiej Anny Wieczur, całego zespołu aktorów i twórców tego spektaklu jest rezygnacja z trywializowania, eskalacji, prostej jednoznaczności opozycji portretów Mozarta i Salieriego, tego, co sobą reprezentują. Złożoność osobowości i pozycji kompozytorów oraz kluczenie polityków, opinie przedstawicieli władzy, jej znaczenie jako mecenasa budowana jest niepospiesznie, stopniowo, subtelnie. Pozostaje od początku do końca konsekwentnie, solidnie, wiarygodnie uzasadniana. Słowne, emocjonalne racje, każdy etap spowiedzi czy auto psychoanalizy Salieriego, jego intrygi, dworskie knowania, podstępne zabiegi kontrapunktowane są czysto muzyczną wypowiedzą Mozarta, rozsadzającą wszelkie ramy ograniczeń, kanonu, konwenansu. To jej brzmienie jest siłą powalającą, argumentem nie do podważenia, gdy próby tłumaczenia Cesarzowi i jego dworowi przez Mozarta zasadności budowy kompozycji są bezskuteczne.
Fenomenalnym walorem tego spektaklu jest pokazanie działania geniuszu prawdy artystycznej, piękna muzyki, potęgi uniwersalnej, wiecznie żywej sztuki, która naturalnie, bezdyskusyjnie, od pierwszych taktów unieważnia swym brzmieniem, kompozycją, lekkością każdy fałsz, przeciętność, miernotę. Jest ponad prozę, mozół, brud życia. Świeci boskim rodowodem. Ale inscenizacja obnaża jednocześnie kruchy, niepewny, koniunkturalny status artysty, którego wolność ekspresji ograniczana jest przez twarde realia życia, wszelką słabość, podłość natury ludzkiej pragnącej zniszczyć wszystko, co jest wyjątkowe, mądre, lepsze.
Pomyślmy o tym, słuchając cudownej muzyki Mozarta. Obejrzyjmy spektakl, zachwyćmy się AMADEUSZEM, granym w Teatrze Dramatycznym.
przekład: Maciej Stroiński
reżyseria: Anna Wieczur
dyrygent, kierownictwo muzyczne: Jacek Laszczkowski
scenografia: Maks Mac
kostiumy: Martyna Kander
światła: Paulina Góral
projekcje: Stanisław Zaleski
ruch sceniczny: Anna Iberszer
obsada:
Marcin Hycnar (Mozart; gościnnie)
Barbara Garstka (Konstancja; gościnnie)
Modest Ruciński (Cesarz)
Karol Wróblewski (Von Strack)
Maciej Wyczański (Rosenberg)
Zbigniew Dziduch (Van Svieten; gościnnie)
Łukasz Lewandowski (Venticelli)
Sławomir Grzymkowski (Venticelli)
Agata Różycka (Teresa Salieri)
Konrad Szymański (Kucharz, Służący)
Kamil Szklany (Lokaj, Służący)
Henryk Niebudek (Kappelmeister Bonno)
Justyna Bujak, Marta Huptas, Magdalena Czarnecka, Małgorzata Romańska-Zwierz – sopran
Karolina Iwańska-Paśnicka, Magdalena Czuba, Aleksandra Koczurko-Porzycka, Magdalena Pluta – mezzosopran
Maciej Gwizdała, Paweł Kucharczyk, Rafał Polek, Tomasz Tracz – tenor
Bartosz Kieszkowski, Łukasz Kostka, Jakub Łęczycki, Mateusz Michałowski – bas
Orkiestra:
I skrzypce: Michał Lisiewicz (koncertmistrz), Anna Morozova, Karolina Skoczylas, Mieszko Zabłocki, Joanna Pomykała-Jankowska
II skrzypce: Damian Orłowski, Paulina Burczyńska, Weronika Wójtowicz, Kinga Zlot, Martyna Kochaniec
Altówki: Barbara Papierz, Iwona Piskorska, Klara Chinek, Katarzyna Średzińska
Wiolonczele: Wojciech Bafeltowski, Agata Jonczak, Zuzanna Nierubca
Kontrabas: Maciej Kozioł
Flety: Małgorzata Cegielska, Maja Helbert / Jędrzej Jarosiński
Oboje: Magdalena Sobczyk, Maja Łagowska
Klarnety: Bartosz Karwowski, Patryk Petersson, Adam Bardowski, Waldemar Żarów (bassethorn)
Fagoty: Antoni Dąbrowski, Aleksander Kowalak, Katarzyna Michalik-Wasiak (kontrafagot)
Waltornie: Anna Baran, Szymon Woźniak
Trąbki: Dawid Rejniak / Krzysztof Kwiatkowski, Michał Adamin
Puzony: Tadeusz Łazuka, Piotr Tchórzewski, Mateusz Sejdak (cimbasso)
Fortepian: Weronika Chodakowska
Kotły: Olga Przybył / Julianna Siedler-Smuga
fot. K. Bieliński