poniedziałek, 27 marca 2017

ZEW CTHULHU NOWY TEATR


Zainspirowany opowiadaniami Howarda Phillipsa Lovecrafta ZEW CTHULHU w reżyserii Michała Borczucha wystawiony w Nowym Teatrze to wołanie instynktu życia przeciw śmierci. Wieczne marzenie o nieśmiertelności. Rozszerza, jak pędzący w nieznane kosmos, listę możliwych zagrożeń dla człowieka i miejsca, w którym żyje. Mówi, że każdy z nas, świat cały w jednej chwili może zaginąć lub zginąć. W tym rzecz, że zarówno nieskrępowana wyobraźnia, jak i świadoma, racjonalna egzystencja może nas uratować.

Nie jest łatwo zrozumieć, czym lub kim jest CTHULHU dla tych widzów, którzy nie czytali fantasy H.P.Lovecrafta. Kompozycja narracji scenicznej Borczucha też nie ułatwia zadania. Wykładnię poprawnej wymowy słowa CTHULHU dostajemy podczas spektaklu. Jest zabawna, skomplikowana. Trudna do wyartykułowania i zapamiętania. Łamiemy sobie język a i tak nadal brzmi obco. Tajemniczo. Groźnie. Jak słowo klucz, zaklęcie. Imię Boga, potwora. Zew jest skłonieniem do natychmiastowego podjęcia działania. Jest skierowany do nas, widzów. To my mamy zareagować. Coś zrobić. Co? O tym musimy sami zdecydować. Ale czy zew Obcego, Innego, Nieznanego, Strasznego można traktować poważnie?

A przecież chodzi tu o lęk współczesnego człowieka przed przeczuwaną apokalipsą.  Możliwą katastrofą. Zagładą. Jej symptomy budzą potrzebę ratowania siebie i świata /instynkt ocalenia dla przetrwania/. Wyobraźnia człowieka podpowiada mu fantastyczne pomysły, rozwiązania. Szuka  w możliwościach futurystycznej technologii, opowieściach z przeszłości, relacjach, projekcjach z teraźniejszości. Bo ten lęk przed zagładą i walka o przetrwanie wpisane są w ludzki genotyp. Istnieje od zawsze. Udowadnia go nie tylko historyczny, cywilizacyjny, cykliczny ludzki porządek rzeczy, ale uwzględnia również fatum czy pierwiastek kosmicznego działania, destrukcyjnego wpływania na losy świata/np.uderzenie meteorytu= koniec ery dinozaurów, itp/. Nie tylko człowiek człowiekowi może zgotować apokalipsę. Życie jest cudem i zdarza się, że ulega niespodziewanemu unicestwieniu. Jak je zachować za wszelką cenę, to wieczne pytanie i jednocześnie wyzwanie. Zew. Wyobraźnia antycypuje, daje szansę. Wydaje się, że wystarczy ją wykorzystać, wprowadzając w życie jej fantastyczne podpowiedzi. Spektakl pokazuje jednak, że toczy się nieustanna walka w samym człowieku. Z jednej strony pragnie ocalenia, z drugiej doprowadza do sytuacji krytycznej. W sferze ekologii, polityki, moralności. Ciągle przekracza granice, posuwając się coraz dalej. Jakby podejmowanie ryzyka sprawiało mu przyjemność. Podkręcało go, osłabiało instynkt przetrwania. Jakby nie mógł się zatrzymać. I rozszerza swą niszczycielską moc. 

Dla tych, którzy nie znają prozy Lovecrafta, nie widzieli poprzednich spektakli wyreżyserowanych przez Michała Borczucha, spektakl niekoniecznie wydaje się od razu atrakcyjny, jasny, zrozumiały. To sekwencja scen, w których trudno doszukać się można powiązań, relacji, nie są bowiem rozpisane i ujęte w linearną opowieść. To obrazy zmory. Przeczucia nieznanego. Nieuniknionego. Artykulacja winy i zasłużonej kary dla człowieka za grzechy wyrządzone drugiemu człowiekowi, za dewastowanie ziemi spowodowane zachłannością, pychą, pogardą, władzą. To utrata niewinności. Niemożność doświadczania życia szczęśliwego, normalnego. Zwyczajnego. To infekowanie złem, rozpad rodziny, społeczności, świata. To rejestr uzasadnionych lęków, przeczuć, obaw ludzkości. To sny horrory, wizje konkretnych, realnych zagrożeń, katastrof/np. ekologicznych/. To dziwne rozmowy jakie prowadzą dzieci z rodzicami/Jacek Poniedziałek, Dominika Biernat/, jakby byli dla siebie partnerami seksualnymi, gdy pojęcie tabu, intymności nie istnieje, co prowadzi do zniszczenia relacji dziecko- rodzic w tradycyjnym jej rozumieniu. A otwartość mówienia o wszystkim bez wstydu, lęku pozbawia ludzi wzajemnego szacunku, odziera z godności. Nie ma oczywistej hierarchii w rodzinie. Subtelności, delikatności, czułości. Powoduje, że dzieci są w nienaturalny, wypaczony sposób dorośli a rodzice zdziecinniali. Komunikacja międzyludzka zmienia się, odsłania autonomię, wywalczyła wolność jednostki ale i doprowadziła ją do bezbronności. Borczuch z powodzeniem transponuje opowiadania pisarza na grunt polski/stroje, piosenki, rytuał wiejskiego życia, sielskość, błogość codzienności wieśniaków/, polityczny /Rydzyk, PiS, itd./ i nie tylko nam lokalnie dobrze znane ale współczesne światowe realne zagrożenia /np. polityka: mowa o Donaldzie Trumpie, Marie Le Pen w programie spektaklu/. Tyle, że ten publicystyczny ton jest kontrowersyjny. Zbyt dosłowny.

ZEW CTHULHU jako interesujący ciąg dalszy, rozszerza rozpoznanie, oskarżenie, wymowę APOKALIPSY, daje asumpt do działania. Prowokuje do wyjścia poza schematy myślowe, kanony zachowań, logikę wszelkiej poprawności. Uwalnia wyobraźnię, wypuszcza i przedstawia nam demony zła. Wizualizuje je. Ośmiesza. Wychodzi poza obręb literatury, a nawet teatru. Wkracza w rzeczywistość/akcja poza teatrem=przekaz z kamer/. Co jest cenne i nie bez znaczenia. Nie rezygnuje z dystansu, poczucia humoru. Może nawet aż za bardzo jest tu wszystko wyważone, kontrolowane, dopracowane. Pozbawione emocji i drapieżności siły sformułowanego oskarżenia. Ten odwieczny zew ostrzeżenia wypada w przedstawionej perspektywie  słabo. Powściągnięty doskonałością różnorodnej formy ginie w ogromnej jak sam kosmos przestrzeni teatru. Wydaje się nieszkodliwy, od dawna rozpoznany i oswojony. Brakuje  stuporu a realizm scenografii, mimo że jest symboliczna, metaforyczna/świetna makieta domu, zagrody, architektura budowana światłem/, nie prowokuje. Doświadczamy wykładu na temat zagrożeń, wysłuchujemy propozycji ocalenia. Zmory urealnione kostiumem, uwalniają nas od konieczności pobudzania własnej wyobraźni, która indywidualnie tworzyłaby niesprecyzowane, strachem podszyte światy wirtualne. Lovecraft w tej scenicznej wersji nie straszy, w jakiś oczywisty sposób już nie działa. Bawi. Mamy niezachwiane poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Pozostajemy w strefie komfortu. Świadomi obecności kamer. Ciągłego monitorowania.

Zespół Nowego Teatru doskonale realizuje powierzone mu zadania. Aktorzy perfekcyjnie wcielają się w wiele ról. Dokonują poprzez adaptację wiwisekcji  wyobraźni, duchowej i psychicznej wrażliwości Lovecrafta, wizualizują w przestrzeni teatru jego świat przeczuć, wizje antycypujące naszą lokalną i światową rzeczywistość. Przemycają wyraźną sugestię powrotu do źródeł/jak np. Lovecraft Hajewskiej do Providence/. Forma nie jest zabójczo przystępna. Narracja kieruje w stronę kontemplacji, snucia domysłów. Otwiera raczej niż zamyka dyskusję. Składa się w obraz niejednoznaczny ale przewidywalny. Pozostawia z uczuciem niedosytu. Mimo przedstawionego horroru, nie wstrząsa, nie szokuje. Bo humor, dystans, publicystyka go skutecznie neutralizuje. Nie pozwala dopaść podświadomego, nienazwanego a przeczuwanego lęku. Może budzić podziw umiejętność adaptacji na scenę prozy Lovecrafta. Ale nie szokuje. Jakby bał się reżyser z dramaturgiem zwiększyć dawkę horroru zaordynowaną przez autora. Są mu jednak wierni. Toczą merytoryczną, spokojną rozprawę na temat. I czy jest ona dla nas jasna, do końca zrozumiała i ważna, atrakcyjna musimy odpowiedzieć sobie sami. Dla niektórych ten ZEW może się przerodzić w ZIEW. I nic, niestety, więcej. 


ZEW CTHULHU zainspirowany opowiadaniami Howarda Phillipsa Lovecrafta 

przekład Maciej Płaza
reżyseria: Michał Borczuch
scenariusz, dramaturgia: Tomasz Śpiewak
scenografia, kostiumy: Dorota Nawrot
muzyka: Bartosz Dziadosz

obsada: Dominika Biernat, Bartosz Gelner, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Zygmunt Malanowicz, Monika Niemczyk, Marta Ojrzyńska, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Krzysztof Zarzecki 

4 komentarze:

  1. Ta "sztuka" to jedynie obraza dla Lovecrafta i pokazanie całkowitego niezrozumienia ani jego twórczości ani samego pisarza. Wpychanie na siłę homoseksualizmu i zapychanie czasu gadaniem o seksie. Super. Tylko że Lovecraft ani razu w swych opowiadaniach nie wspomniał ani słowem o seksie. "Sztuka" haotyczna, w wielu momentach improwizowana. Wątpię nawet by owi aktorzy chociaż raz samodzielnie przysiedli się do opowiadań Lovecrafta, nawet do tych o których opowiadali na spektaklu.
    Marnotractwo czasu i pieniędzy. W takich chwilach widać co popkultura robi z człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie że tylko p. Małgorzata Hajewska-Krzystofik zadała sobie ten trud, co było widać w jej monologu. To w ogóle był najjaśniejszy punkt tego spektaklu. Ale co prawda, to prawda, z Lovecraftem i jego twórczością ta sztuka nie miała wiele wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie polecam, chaos, niezrozumienie, seks i polityka na siłę

    OdpowiedzUsuń
  4. z mojegp ulubionego pisarza zrobiono wariata,seksiste,rasiste, i faszyste nawet! a do prozy odniesiono sie moze w 10% 'przedstawienia' reszta to bezsensowna paplanina o homoseksualizmie i dewiacjach. no i zarty z Jezusa Chrystusa...

    OdpowiedzUsuń