WIELKA WYGRANA może być wielką przegraną. I to jest chyba ten casus. I jest to wielka niespodzianka, bo Teatr Żydowski ma różnorodny, solidny artystyczny poziom repertuaru. Zasłużenie nagradzany, bardzo lubiany, chętnie oglądany. Może i ten spektakl znajdzie swoich wiernych widzów. Takich, którzy lubią sztukę lekką, łatwą i przyjemną. Puszczającą do nich oko. Osuwającą się w zbanalizowany, kabaretowy show, posługujący się nieskomplikowaną fabułą, prostym tekstem, niewyszukanym poczuciem humoru, okraszonym dosadną piosenką, tańcem, rubasznym żartem, gagiem, wtrętem politycznego krytycznego komentarza. Niewymagającym, dopowiadającym wszystko do końca, z jasnym morałem, jednoznacznymi wnioskami, karykaturalnymi bohaterami, których się lubi, nawet jeśli to są schwartz charaktery. Fani SPADKOBIERCÓW, BULIONERÓW będą usatysfakcjonowani.
Sztuka Szolema Alejchema ma duży potencjał, który w tej inscenizacji został roztrwoniony. To nie jest zły tekst-pomysł jest dobry, fabuła spójna, logiczna, lekka, ironiczna, metaforyczna, dialogi nieprzegadane, historia, sytuacje, typy ludzkie potocznie znane- ale w zaproponowanej wersji scenicznej pozostawia wrażenie, że został niewystarczająco solidnie przemyślany, nieprzekonująco zinterpretowany a aktorzy niewłaściwie poprowadzeni. Bo bohaterowie dają się lubić, są poczciwi, naiwni, prostolinijni. W istocie życzliwi, szczerzy, dobrzy. Zabrakło tego szwungu, maestrii wykonania, lekkości, dystansu, zadziorności, całkowitego, skupionego wejścia w role, co by je uwiarygodniło, poniosło akcję/czego namiastkę daje rola Babci/. A tak konwencja grubej, rozmazanej kreski, przerysowany gest sceniczny, stereotypy, klisze, schematyczne charakterystyki, nonszalancja zużytych, nudnych, oklepanych szablonów zachowań, pretensjonalność całości spowodowała, że spektakl nie bawi, nie śmieszy, gubi swoje walory, zatraca je, unieważnia. W efekcie rozczarowuje. Zadziwia nieporadnością warsztatową. Brakiem pomysłu, jak rozniecić ten ogień w aktorach, by dawali z siebie wszystko, przekraczali własne możliwości, byli kreatywni, swobodni, dramatyczni. Jak podtrzymać tą energię wrażeń, wyzwolonych uczuć w widzu, która wybaczyłaby wszelkie niedostatki, zgrzyty i, mimo wszystko, dobrze się bawił. By wychodził ze sztuki podbudowany, a nie tylko rozbawiony. Zadowolony, że sceniczny przypadek WIELKIEJ WYGRANEJ go nie dotyczy. Bo ta prosta, ciepła, mądra w istocie opowieść o naturze ludzkiej, szansie jak szczęście może ją zmienić, przedstawiła się nam jako niefrasobliwa przypowieść o głupocie, naiwności, bezsilności ludzkiej wobec nawet bardzo szczęśliwego zdarzenia losu. To raczej smuci. To raczej przygnębia. Zawiodła reżyseria, w konsekwencji wykonanie, co skutkuje niezadowalającym efektem końcowym.
A przecież historia skromnego, dobrodusznego, biednego krawca, który wygrywa ogromną sumę pieniędzy w loterii odkrywa nam jego życie, świat wartości, stawia fundamentalne pytania o to czy pieniądze dają szczęście, co jest najważniejsze w życiu: mieć czy być, niesie prawdę życiową każdemu bliską, ważną, atrakcyjną. Pozwala się rozmarzyć, na co można by przeznaczyć tak łatwo zdobytą fortunę, jak wyglądałoby życie, jak bardzo by się zmieniło. To dodaje siły, skrzydeł. A tu wygrana zmienia życie wszystkich członków rodziny krawca, lecz nie ich samych. Jest chwilową transformacją, próbą, doświadczeniem. I choć daje możliwości realizowania marzeń, planów, sprawdzenia siebie to w tym przypadku przede wszystkim obnaża naiwną nieudolność, zaślepioną bezradność, niegroźne zagubienie. Bohaterowie nie są w stanie swoje szczęście skonsumować, swoją wielką szansę wykorzystać. Bogactwo łatwo przyszło, łatwo poszło. Pozostawiło niesmak niemożności wyjścia poza swoją życiową rolę, status społeczny. Rodzina godzi się z losem bezrefleksyjnie. Z ulgą wraca na stare śmieci, do poprzedniego życia jakby nic się nie stało. A nawet więcej, można odnieść wrażenie, że to całe zamieszanie nic jej o sobie nie uświadomiło. Niczego nie nauczyło. Po co więc marzyć, po co narzekać na swój los? Trzeba się cieszyć tym, co się posiada, jakim się jest.
Powstał miks kiks kabaretowy z pretensjami afirmacji życia pozbawionego kreatywnej roli człowieka. Spektakl zachęcający do wizyty w teatrze widza, który jedynie chce odpocząć, rozluźnić się, odstresować. Zabawić. Jeśli uda się nim zainteresować widza przyzwyczajonego do telewizyjnych rozrywek, reklam, podniet, które rozbudzają apetyty na lepsze życie, nowe możliwości, złudną nadzieję na spełnienie marzeń i tylko na tym poprzestają, dają chwilę zapomnienia, luzu i swobody, prostego, bezpośredniego nawiązania do rzeczywistości, to będzie duży sukces. Bo może przyjdzie on na kolejne, doskonałe przecież spektakle Teatru Żydowskiego. Może do niego wróci skosztować czegoś innego o bardziej wyszukanym smaku, wyrafinowanym guście, wyższym, bardziej wymagającym poziomie artystycznym. I będzie się przyzwyczajał do teatru, rozwijał, szukał. To byłaby ta prawdziwa, oczekiwana, pożądana WIELKA WYGRANA tej sztuki. Czego sobie, widzom i przede wszystkim Teatrowi Żydowskiemu szczerze życzę. Tymczasem tą pozycją jego oferta repertuarowa rozszerza się, staje bardziej różnorodna. Coraz więcej widzów znajduje w niej dla siebie coś godnego uwagi. Tak więc WIELKA WYGRANA może być przewrotnie wielką przegraną przynoszącą nadspodziewany dla wszystkich zysk. Powodzenia więc, powodzenia:)
WIELKA WYGRANA Szolem Alejchem
Scenariusz: Marta Guśniowska
Scenografia i kostiumy: Paweł Cukier
Muzyka: Igor Przebindowski
Choreografia: Aleksandra Dziurosz
OBSADA:
Marcin Błaszak
Piotr Chomik
Joanna Przybyłowska
Rafał Rutowicz
Monika Soszka
Barbara Szeliga
Małgorzata Trybalska
Marek Węglarski
Piotr Wiszniowski
premiera: 10.03.2017
zdjęcie:https://www.facebook.com/teatrzydowski/photos/pcb.1909306986023095/1909305872689873/?type=3&theater
0 komentarze:
Prześlij komentarz