Mimo, że sztuka opowiada o oswajaniu lęku przed śmiercią, a ta jest jedyną w naszym istnieniu pewną, nieuniknioną perspektywą, to przecież jest to NIESKOŃCZONA HISTORIA. Bo każdy z nas przeżywa przemijanie, dojrzewanie do śmierci w sposób indywidualny. Każdy inaczej radzi sobie z marnością tego świata, bezsensem życia, z upływem czasu, który niszczy nadzieję na nieśmiertelność, osłabiając ducha, niszcząc ciało. Nawet gdy rozum nas jeszcze broni, emocjonalnie nie wytrzymujemy. Lęk nie uświadamia przyczyny, serwuje panikę. Paraliżuje. Tajemnica, bo przecież nie znamy swojej przyszłości, mu nie pomaga. Nawet gdy wierzymy głęboko, żarliwie, mocno. Nawet gdy czujemy się na tyle pewnie i niezależnie, że nie potrzebujemy Boga i wiary. Pozostajemy bezsilni wobec śmierci, konieczności pożegnania się z tymi, których kochamy, znamy. A ten sączący się w nas przez całą naszą egzystencję jad pewności pozostawienia wszystkiego tu na ziemi zatruwa naszą radość życia. Boimy się o siebie, o innych. O bliskich, o znajomych. Niestety nie można się przyzwyczaić do śmierci. Nie da się jej oszukać, przechytrzyć. Można spróbować ją zignorować. Zabić codziennością, oswoić nadzieją na życie wieczne, wyprzeć macierzyństwem /choć i ono generuje nowy lęk o dziecko/, zagłuszyć pracą, unieważnić modlitwą. Każdy ma swój sposób. Kontakt bezpośredni ze śmiercią nie wzmacnia, nie uodparnia. Powoduje, że śmierć jeszcze bardziej przeraża. Pozbawia nadziei, wzmaga smutek, poczucie bezsilności. Dopada w snach, osacza w przeczuciach, więzi w obawach. Bez uzasadnienia, przyczyny, powodu. Nie pozwala o sobie zapomnieć. Doprowadza do paranoi, szaleństwa, obsesji.
Spektakl nie podejmuje tematu oczekiwania na śmierć. Gdy cierpienie jest nie do wytrzymania, ciało i duch wyczerpany, zużyty, osłabiony na tyle, że rezygnuje z dalszej walki o przetrwanie. Nie porusza heroicznej śmierci, w obronie życia innych, na polu bitwy, na wojnie. Koncentruje się wyłącznie na niezgłębionej tajemnicy siły instynktu życia przeciw nieuniknioności śmierci. Pokazuje zwyczajność, mozół, nieatrakcyjność dnia świstaka, jego kontekstu, otoczenia. Odsłania komplementarność świata przedmiotów, zwierząt, przyrody i ludzi, kiedy się wobec jej istnienia jednoczy. Miesza się i przeplata wszystko co błahe, banalne i poważne, wysokie i niskie, piękne i brzydkie, ziemskie i boskie, realne i metafizyczne. Każdy zaklina rzeczywistość jak potrafi i umie ale razem, w grupie jest godniej, łatwiej. Cierpienie i ból związany z przemijaniem da się opanować, znieczulić, zagłuszyć dopiero wspólnie. Bóg też nie jest tu najlepszym psychoterapeutą, gwarantem ratunku. Jego sprawczość też się kwestionuje, podważa. Bóg milczy, jest trudnym partnerem w tej grze pocieszenia. Może tylko wyzwalać nasze własne projekcje ocalenia. Gdy żadnego człowieka wokół nas nie ma, pozostaje ostatnią deską ratunku. Ostoją. Wizją znieczulenia.
W przestrzeni umownego mroku; kamienicy, mieszkania, kościoła, ulicy zanurzona jest codzienność zwykłych ludzi. Młodych i starych, samotnych i małżonków. Mieszkających razem i osobno, żyjących obok siebie. Obserwujemy, jak ta przypadkowa, losowo ukształtowana społeczność przeżywa swoje lęki, obawy i z biegiem dnia, koncentrując się wokół śmierci sąsiadki jednoczy. Pięknie zgrywa w śpiewie chóralnym w finale osiągając jednię doskonałą, wzruszającą. Z głosów indywidualnych, wsobnych bytów stworzony został jednolity, mocny, silny głos społeczności podporządkowany udzielającej się słuchającemu uzdrawiającej w cudowny sposób nadziei. Siły.
Pięknie pokazała reżyserka spektaklu to pokonywanie podziałów, różnic osobniczych, ludzkich słabości. Przeprowadziła bohaterów i nas od kakofonii chaosu indywidualnej egzystencji zanurzonej w powszedniości dnia, otoczonej banałem przedmiotów tworzących kontekst zdarzeń do czystego tonu zbiorowej perfekcji, precyzji chóralnego wyznania afirmacji życia i śmierci. Pięknie podporządkowała lęk przed przemijaniem każdego człowieka w budujące gromadne jednorodnie brzmiące wyznanie wiary w sens każdego istnienia. Pokazała siłę profanum uświęconego, wyniesionego, pokonanego poprzez pierwiastek sacrum. Skomponowała requiem dla lęków życia nie przeciw ale przed śmiercią. Służą temu nie tylko wyznania poszczególnych bohaterów, zdanych na samotną walkę z egzystencjalnym trwaniem, w poszukiwaniu porządku swego świata ale też wzmacnia je niezwykle ważna, znacząca warstwa muzyczna całości złożona z tego co jest powszednim hałasem, szumem, krzykiem, dźwiękiem/rury, naczynia, ruch uliczny, śpiew ptaków, radio, itp/ ale i wysokim, zorganizowanym, harmonicznym brzmieniem muzyki poważnej/m.in. inspiracje muzyką renesansową Orlanda di Lasso i Guillaume’a de Machaut oraz dziełami Jana Sebastiana Bacha/. Obrządek muzyczny mszy, śpiewanie litanii spraw codziennych, przedmiotów użytkowych jedno drugie ilustracyjnie uzupełnia, znaczeniem wzbogaca, komentując rozszerza, daje kontekst nastrojowi, emocjom, uczuciom. Bo świat jest jednością. Jest jaki jest. W tym szaleństwie chaosu kryje się metoda docierania do sensu istnienia oraz ocalenia pamięci. Trzeba tylko znaleźć do niej kod dostępu. Spektakl to wizualizuje. Pięknie harmonizuje.
Korowód życia i śmierci jednak pozostaje tajemnicą. Może dlatego jest to nadal NIESKOŃCZONA HISTORIA. Bo, jak autor na samym początku w tekście przypomina, ziemia doświadczała w swej historii wielu zagład, to jednak zawsze w jakiś niezwykły, niepojęty, cudowny sposób życie przetrwało, ocalało. Zawsze się odradzało. Nieskończona jest także historia w budowaniu naszej jedności, wspólnoty jako narodu. My, Polacy, wieczni indywidualiści, nie zawsze potrafimy mówić wspólnie jednym głosem. Nie wychodzi nam długookresowe chóralne zgranie, dopracowane obywatelskiego społeczeństwa działanie. Zwycięstwa nad sobą pieśni wspólnoty. To prawda, że w obliczu zagrożenia potrafimy się zjednoczyć. Ale wytrzymałości nam starcza jedynie na chwilę. Codzienność zabija w nas instynkt stadnej zgodności, jej siłę. Rozśrodkowani, skłóceni, pełni obaw i lęków, znów jesteśmy bezbronni wobec tego, co nas boli i gnębi, co nam zagraża. Choć ze śmiercią nadal niepogodzeni to gotowi na zagładę. W tym sensie, sztuka Artura Pałygi, spektakl Małgorzaty Warsickiej to też historia nieskończona. Skierowana ku nam, oddana w nasze ręce. Pięknie zagrana i zaśpiewana, pełna prawdy indywidualnej i metaforycznej i zwyczajnie niezwyczajnej nadziei na przyszłość.
reżyseria – Małgorzata Warsicka
muzyka – Karol Nepelski
scenografia – Marcin Chlanda
ruch sceniczny – Dawid Lorenc
kostiumy – Monika Ulańska Grupa Mixer
obsada:
Aniela Dąbek – Teresa Stępień-Nowicka
Wiktoria Dworniczek – Ewa Pietras
Przewodnik chóru – Bartosz Woźny
Magda – Matylda Podfilipska
Adam – Tomasz Mycan
Andrzej – Grzegorz Wiśniewski
Anna – Mirosława Sobik
Paweł – Arkadiusz Walesiak
Jakub – Paweł Kowalski
Marta – Julia Sobiesiak
Maria – Anna Magalska-Milczarczyk
Józef – Jarosław Felczykowski
Chór – wszyscy
premiera: 16.01.2016
No teraz wiem o co chodziło w sztuce. Wpierw myślałem, iż jak to dzisiaj w modzie będzie to sztuka antykościelna. Potem już nic mi się nie kleiło.
OdpowiedzUsuńNa pochwałę zasługują aktorzy. Ale sama sztuka? Do genialności daleko...
Nie zawsze od początku wszystko nam się klei. Czasem trzeba spojrzeć na spektakl z perspektywy czasu. W tym wypadku mamy do czynienia z dramaturgią współczesną a ta jest czasem pełna niespodzianek, również formalnych/np.nielinearna opowieść przedstawianej historii/. Trzeba się z tym zmierzyć, bo po prostu, moim zdaniem, warto. Zresztą życie jako takie jest chaotyczne. Sposób jego przedstawiania w różnych formach scenicznych nie jest więc niczym zaskakującym. Przyzwyczailiśmy się, ze sztuka nam porządkuje, wyjaśnia, wskazuje wprost, rozwiązuje za nas zagadki,odkrywa. To prawda, ale w tym przypadku też to czyni, tylko w inny nieco sposób. Wymaga może więcej uwagi. Naszej otwartości. Ale się opłaci. Bo rozwija. Mnie spektakl się podobał.
OdpowiedzUsuń