REWIZOR Nikołaja Gogola to klasyka niosąca wartości uniwersalne a dzięki temu i współczesne. Mamy się przejrzeć w lustrze prawdy, przejść przez piekło bezlitosnej krytyki, by poprzez wiedzę o sobie i rzeczywistości jaka jest, dojrzeć do niezbędnej korekty. I to w przyjaznym dydaktycznym ujęciu. Poprzez śmiech, poprzez komedię. Karykaturalny obraz stosunków karykaturalnie wyostrzonych portretów psychologicznych postaci w karykaturalnych sytuacjach. Jako żywo doskonale wszystkim znanych.
Ale tak się ostatnio składa, że Gogol nie śmieszy. U Kolady w Teatrze Studio odnieść można wrażenie, że mamy do czynienia ze światem prymitywnym w okresie kształtowania się cech człowieczych i relacji międzyludzkich wyłaniających się dopiero z prehistorycznej zupy wszelkiego śmiecia, błota, przypadku. To obraz przytłaczający. Przerażający. Prymitywny. Ułomny. Przaśny. Przypadkowy. Będący zaczątkiem człowieczeństwa. Chlestakow to element mobilizujący, opresyjny, mroczny i demaskujący. Kolada powinien był wyciąć zdania:" Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie", bo wybrzmiały niewiarygodnie. Początek świata z jego kiczu, chaosu, hałasu, migotliwości, niestabilności i najniższych instynktów oraz niemożność wydobycia się z tego brudu błota-oto obraz, od którego nie można się uwolnić. Irytująco odrażający, brudny, zły. To nie śmieszy.
Jerzy Stuhr zafundował nam zupełnie obojętnego nam REWIZORA. Publicystyczną relację reporterską. Lub materiał dziennika telewizyjnego. Może też materiał demaskujący, zebrany i przedstawiony publicznie w TV przez dziennikarza śledczego. Albo spot przedwyborczy; krytyczny, ośmieszający, tendencyjny, karykaturalny. Konflikt matki z pretensjami z córką z kompleksami. Jak Horodniczego z Chlestakowem, bezradnego, przestraszonego ojca z rozwydrzonym synem. Obraz pokazujący podwójne standardy etyczne, moralne. Trochę polityki lokalnej, trochę o bałaganie zarządczym, korupcji, układach lokalnych władzy, kłopotach z bezstresowo wychowywaną młodzieżą, z którą obchodzić się trzeba jak z jajkiem. Zupełna bezsilność dojrzałości wobec nieobliczalnej młodości. Kumulacja głupoty młodych i starych. Portret mentalny małej, zakompleksionej społeczności prowincjonalnej. Albo sensacyjna informacja o sfrustrowanym notablu, który zaczął strzelać z broni automatycznej z balkonu do wyimaginowanego obiektu.
To nie jest Gogol spójny, konsekwentny, śmieszny. To jest uproszczony Gogol naszych czasów. Przeciętny, opóźniony, niezdecydowany, zawieszony pomiędzy starym a nowym światem. Zaścianek małych, osobistych interesów, prywaty, głupoty, ograniczonych horyzontów, wybujałych ambicji. Mikrokosmos społeczny prowincji. Polski, jaką jesteśmy.
Stuhr umieszcza akcję w plenerze Starego i Nowego Sącza i jest to przestrzeń kolorowa, przaśna, rozświetlona słońcem. Wysprzątana z brudu, bałaganu i ludzi. Zupełnie sterylna, na gwałt wyszorowana ze zbędnego elementu w oczekiwaniu na przyjazd dygnitarza, mocarza, pana i władcy potrzebnego do zachowania status quo, tak, by się nic a nic nie zmieniło. Wnętrza sali konferencyjnej, knajpy, domu weselnego, kostiumy z balu przebierańców. Nie chce się płakać ani śmiać. Ot, nuda, nuda, nic nowego. No może złość, dlaczego nikt nie przywoła do porządku tego głośnego, pazernego, pijanego, gnuśnego, pyszałkowatego gówniarza z wyciągniętą po wszystko ręką. Chwytającego okazję w lot. Bezwzględnie drenującego kieszenie każdego. Rozpuszczonego jak dziadowski bicz. Dają mu, to bierze. Czy chodzi o przekaz, że dorośli boją się dzieci? Nie wychowują a finansują ich wszystkie zachcianki. Nie z lęku ale dla świętego spokoju. Młodzi biorą wszystko!
Ten spektakl jest rozdarty pomiędzy elementem klasycznym a współczesnym, nowym a starym, dojrzałym a młodym. W kontraście aktorstwa; poziomu, stylu, pomysłu na rolę, na postać. Doświadczeni aktorzy grają w innym świecie, młodzi są ponad nim. Wyjadacze są charakterystyczni, wypracowani, odrębni. Narybek poszukuje, błądzi, gubi się z braku doświadczenia i wyczucia, w niedostosowaniu do pozostałych. Jak zwykle doskonały Jerzy Stuhr, wspaniała Agata Kulesza. Manieryczny Marek Kalita, przerysowany perfekcyjnie Piotr Cyrwus.
I tak Rewizorem powszednim, bez epatowania, zadęcia, wypuszczonym na świeże powietrze, uwolnionym choć nawiązującym do tradycji, bez ścigania się z genialną, ortodoksyjną realizacją z Tadeuszem Łomnickim, nawiązuje Jerzy Stuhr zbyt dosłownie do współczesności, którą doskonale w jego realizacji rozpoznajemy. Może dlatego tak drażni, jątrzy i i się nam, widzom, nie do końca podoba. No i nie śmieszy. Ani, ani.
Horodniczy z blond wąsikiem Hitlera, sympatyczny portret psychologiczny Jerzego Stuhra, jaki nosimy w pamięci z poprzednich ról, nie pasuje nam do frustrata strzelającego histerycznie na oślep do nieobecnego Chlestakowa, czy kogo tam widzi na placu. Jego: "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie" wybrzmiewa jak ostrzeżenie. Ale nie można się śmiać z nikczemności, zła, głupoty, bezsilności, które mogą uchodzić bezkarnie. Nie można śmiać się z frustracji, która może generować tragiczne skutki, wcześniej zupełnie nie do przewidzenia. Ciąg dalszy Rewizora, który możemy sobie tylko wyobrazić, na pewno nie będzie śmieszny. Bo z wizyty na wizytę Rewizor niebezpiecznie przybliża się od czasów współczesnych Gogolowi do naszej rzeczywistości. Gdzieś już tu jest z nami. Tuż, tuż.
http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/teatr_tv/aktualnosci/artykul/rewizor-rez-j-stuhr_17314037/
wtorek, 25 listopada 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz