Christo by Annie Leibovitz
Czy wiecie, że Romeo Castellucci był w Warszawie? Nie? Można było obejrzeć fragmenty jego dzieł w Nowym Teatrze oraz performance w Pałacu Kultury. Można było osobiście wysłuchać, co ma do powiedzenia /na dwóch spotkaniach/. Była okazja, by go pytać osobiście. Ten ograniczony, wyrywkowy ogląd mógł dać pewność, że mamy do czynienia z indywidualnością artysty i człowieka największej miary. Jeśli się tego nie wie, nie rozumie, to była szansa to poczuć. Albo przez miłość od pierwszego wejrzenia albo przez nienawiść. Poprzez całkowite zawłaszczenie albo nie znające sprzeciwu odrzucenie. Nie ma mowy o letnich klimatach odbioru. A wstęp był wolny.
Wstęp wolny i wolna wola rezygnowania z tego, co nas boli, co jest trudne, niejednoznaczne, kontrowersyjne, skandalizujące, toksyczne. Co powoduje, że czujemy się bezsilni wobec tego, co widzimy i czego doświadczamy. W całkowitym zaskoczeniu i bezwstydnym obnażeniu . W stanie, gdy już wydawało się, że jesteśmy tak uzbrojeni, że nic nas nie dotknie, nie zniewoli, nie obejdzie. Bo mamy nad wszystkim kontrolę. Bo mamy wiedzę. Bo jesteśmy po właściwej stronie prawdy i racji. Bezpieczni. Komfortowo uzasadnieni. Zdystansowani. Z pakietem argumentów uzasadniających święty spokój. A tu przychodzi na nowo się zdefiniować, określić. Zacząć od początku, mając prawie wszystko za sobą. W stanie wytrącenia z orbity ciężko wypracowanych stereotypów, zasad, miar, systemów, przyzwyczajeń. Przez sztukę wstrząsu. Rozbijającą nas na cząstki elementarne do ponownego złożenia. Sztuka, która wymusza na nas deklarację :"Wiem, że nic nie wiem. Ale czuję." Która gwarantuje długodystansowe przeżywanie z dojrzewaniem do sensów i bezsensów. Z ryzykiem, że kontakt z nią może skutkować skazą, traumą, przeżyciem, z którym sobie trudno będzie radzić. No cóż, to sztuka dla dorosłych. Dojrzałych do kształtowania siebie. Gotowych do przepracowywania stanów zagrożeń, nieludzkich zachowań zabijających to, co najbardziej ludzkie. Tak, dobrze, ze jest wolna wola a wstęp wolny.
Czy wiecie, ze Romeo Castellucci był w Warszawie? Nie? Tak, wiem. Bo nas, widzów, bez względu na to czy zawodowo czy nie zajmujemy się kulturą, było bardzo, ale to bardzo niewielu. Zaledwie marna reprezentacja. Szkoda. Przyszła do nas góra. Cóż z tego, że to Himalaje? Nie trzeba od razu się wspinać, zasłaniać argumentem, że to wysiłek dla zaawansowanych. Wystarczy nie mieć kompleksów. Wystarczy być. To sztuka dla każdego. Bez segregacji czy wykluczenia. Bez przygotowania. Obraz po obrazie znaczący. Zapierający dech. Uruchamiający wszystkie zmysły. Emocje. Uczucia. Wyobraźnię. Bo ze sztuką już tak jest, że nigdy nie tworzy barier, nigdy nie buduje granic a burzy je w nas, otwierając na nową wrażliwość, a może uwalniając tę uwięzioną, niewyzwoloną. Bo ona aktywizuje, nie pozostawia obojętnym. Dobiera się do nas. Atakuje. Bezwstydna, okrutna, brutalna. Wprost i podświadomie. Na wielu poziomach. W różnym zakresie. Ale na swój sposób- przewrotny, potworny, urzekający- piękna. Nie daliście się sponiewierać sztuce? Nie pozwoliliście się uwieść. Nie było przyzwolenia, by przepłynęła przez was. Tak, wiem. Choć wstęp był wolny.
http://festivalwarsovie.org/
poniedziałek, 22 września 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz