JASKINIA, do której docierają widzowie pnąc się wysoko schodami do góry Teatru Studio, okazuje się być miejscem tak rozświetlonym, scenograficznie zaaranżowanym, że nie tworzy przestrzeni klaustrofobicznej, pozwalającej się schować, ukryć, skupić. Zarówno scena, jak i widownia oświetlona jest mocnym, ostrym, agresywnym chwilami światłem. Sprawia wrażenie otwarcia, jest przygotowanym polem do dyskusji i konfrontacji, dla wymiany racji, argumentów, wspomnień, projekcji wyobraźni, interpretacji tego, co się wydarzyło w przeszłości bohaterów a decyduje o ich przyszłości. To pole walki o dojrzałą dorosłość. Uczucie, bliskość, więź. Miłość. W bólu koniecznej samotności, w poczuciu odrzucenia, wzajemnego niezrozumienia. Rodzica i dziecka. Matki i syna. Kobiety i mężczyzny. Którzy znaleźli się w sytuacji wymagającej wsparcia, pomocy, oczekujący lub domagający się podpowiedzi, wskazania/filmowane sceny, ujęcia wyświetlane na ekranach/ dlatego na scenie nie opuszcza ich inspicjentka, operator filmowy, zespół muzyczny, no i my, widzowie. Jakbyśmy wszyscy obecni stanowili jednię, podejmowali batalię o siebie samych, każdy w swojej roli razem i z osobna. O sens życia, znaczenie dzieciństwa, macierzyństwa, rodzicielstwa w kształtowaniu osobowości, w budowaniu psychologicznych uwarunkowań mających doprowadzić człowieka do życiowego sukcesu lub porażki. Tak, w tej jaskini, która jest miejscem symbolicznym a priori: pokojem, mieszkaniem, namiotem, łonem, kryjówką, schronieniem, rewirem emigracji wewnętrznej, snu, umierania, narodzin, przestrzenią przyrody, naturalnym lub z wyboru stanem mentalnym zaczyna się walka o przetrwanie, zaistnienie, usamodzielnienie. Czy te światy matki i syna o sprzecznych potrzebach w danym momencie ich życia mogą się porozumieć? Czy oboje potrafią wyciągnąć wnioski ze swojej postawy, stanu uczuć, położenia? Bo przecież, gdy dziecko potrzebuje obecności, uczucia, opieki matki, ta musi robić karierę, iść za głosem zakochanego serca, pracować. A gdy dziecko jest dorosłe i chce, musi, winno się usamodzielnić, odciąć ostatecznie pępowinę, rodzic potrzebuje opieki, kontaktu, pomocy. Z czasem więc sytuacje się odwracają. Rozjazd pomiędzy potrzebą a koniecznością tworzy równoległe stany niezaspokojenia. Tu nie ma sprawiedliwych rozwiązań, szczęśliwych zakończeń, bo zawsze im ktoś więcej zyskuje, tym więcej druga strona traci. I nie można zaległości nadrobić. Straconego, minionego czasu odzyskać. Krzywd naprawić. Najpierw to rodzic ma pozycję silniejszą, bo to on ma możliwość podejmowania decyzji, dokonywania wyboru i choć winien mieć świadomość skutków swoich czynów, nie zawsze ponosi za nie odpowiedzialność. Gdy dzieci dorastają, to one są stroną dominującą. Nawet jeśli są niedojrzali, jeśli nadal popełniają błędy. Ta zależność emocjonalnych więzi syna z matką, jaka by nie była, nigdy nie może być zerwana. Rugowana ze świadomości, spychana w niepamięć nieśmiertelnie istnieje. Zawsze rozczarowanie, niepowodzenie i wina za nie będzie przez dziecko tłumaczona niedostatkiem uczuć, brakiem zainteresowania, niewystarczającej staranności wychowawczej rodzica. A porozumieć się jest bardzo trudno, bo zazwyczaj każda ze stron ma inną wersję wydarzeń zabarwionych zupełnie odmiennym zestawem oczekiwań i poziomem emocji wobec siebie, wobec rodziny, wobec życia i świata.
To skomplikowane zagmatwanie pamięci emocjonalnej, rozbieżnych oczekiwań wobec siebie w różnych okresach życia matki i syna pokazuje spektakl w reżyserii Arka Tworusa, który przywołuje różne teksty, stosuje zróżnicowaną formę ekspresji, by przepracować to splątanie relacji matki z synem próbujących sobie wszystko wyjaśnić, starających się wzajemnie zrozumieć, walczących z uporem, by dotrzeć do motywacyjnego sedna ich kondycji mentalnej, życiowej.
Ale jak może się porozumieć bezwarunkowa miłość dziecka do matki z bezwarunkową ale nie okazywaną wystarczająco miłością matki do syna z powodu dziedziczonej oschłości, nieobecności? Obraca się w brak zaufania, trwoniona jest przez brak odczuwalnej wzajemności i ginie. Nie dziwi stwierdzenie syna, że nic nie czuje, nie potrafi nikogo pokochać. Nie potrzebuje nikogo, bo nigdy nikogo bliskiego nie miał przy sobie. Nie nauczył się budować więzi. Choć może to być też prowokacja, chęć zwrócenia na siebie uwagi. Wołanie o pomoc. Skarga, prośba o zrozumienie tego, że nie może być człowiekiem normalnym, szczerym, nie bojącym się prawdy, że ponosi klęskę, narażony jest a nawet skazany na porażkę. Ciągle czuje głód niemożliwego. Syn wraca do toksycznej matki, do początku swego nieszczęścia, zagubienia, samotności. Nieradzenia sobie ze sobą w świecie. Chce zrozumieć, chce by matka zrozumiała, dlaczego pozostaje wiecznym dzieckiem. Niedojrzałym dorosłym mężczyzną. Wraca do niej, by brać odwet za nieudane życie, za kryzys. Walczy z nią. Odrzuca ją. Przecina symbolicznie pępowinę tępą siekierą. Bo ten akt zawsze wydaje się barbarzyński. Niezbędny, brutalny, by spróbować samodzielnie żyć.
Niekoniecznie przyczyną współczesnego zdziecinnienia mężczyzn są winne wyłącznie kobiety. Bo też nieobecność ojców pozbawia synów męskiego wzorca do naśladowania, nie daje możliwości do kształtowania, hartowania osobowości. To samotne rodzicielstwo naraża dzieci na niedostatek miłości,wzmaga poczucie porzucenia, osamotnienia, zagubienia. Stygmatyzuje poczuciem winy. Kastruje pewność siebie, wolę walki a twardy, mocny charakter rozmiękcza trudnym dzieciństwem. Diagnoza spektaklu wydaje się być niepełna. Nie do końca wyjaśnia status mężczyzny nieudacznika. Wiecznego dziecka, niedorajdy. Opierając się na starym, zużytych tekstach nie wypracowuje nowych przyczyn współczesnych kontekstów stanu rzeczy. Powtarza, co wiemy, przywraca pamięci, co znamy. Pozostawia jeszcze bardzo dużo miejsca na rozwinięcie tematu, proponuje mnóstwo światła, które odsłania białe plamy poruszanej tematyki. Tworzy przestrzeń dla bezpośredniego doświadczenia widza. W jaskini. W tej teatralnej JASKINI.
Zabiegi reżyserskie dotyczą projektu mówiącego o braku więzi, rozdarcia pomiędzy własnymi potrzebami a rolą jaką się pełni w życiu/kariera czy rodzicielstwo?/, rozziewu w ocenie sytuacji, jej późniejszej interpretacji/każdy co innego pamięta po latach/, rozjazd wzajemnych oczekiwań matki i syna. Widoczny jest ogromny wysiłek twórczy włożony w realizację, szczególnie aktorstwo adekwatne do implementowanych zjawisk, problemów, sytuacji scenicznych, które jest wyważone, pewne, sensowne. Ewa Błaszczyk jako niejednoznacznie zła symboliczna matka swego zmultiplikowanego syna w osobie Pawła Tomaszewskiego i Andrzeja Szeremety jest opanowana, zachowuje spokój. Dystans i chłód. Tym dramatyczniej wypadają sceny zaburzonej komunikacji pomiędzy nią a synem. Paweł Tomaszewski miota się, walczy w ekstremalnych stanach emocjonalnych. To wieczne, spragnione uczuć i uwagi dziecko. Zbuntowane, prowokacyjne, oskarżycielskie. Andrzej Szeremeta to personifikacja niestabilnego, zagubionego w meandrach swych myśli i uczuć dorosłego syna. Irytuje, drażni, nudzi. Filozofuje. Drąży tylko po to, by się nad sobą rozczulić, usprawiedliwić. Samego siebie zgnębić. Potrzeba ich dwóch, by sprostać matce, która jest mimo woli niepozorną potęgą, mającą decydujący wpływ na życie syna. Jest z jednej strony naiwna, delikatna, nieświadoma swojej siły, manipuluje, z drugiej egoistycznie wie czego potrzebuje, na czym jej zależy. Ostatecznie dorosły, niesamodzielny syn jest dowodem jej klęski.
Pakiet poważnych treści intrygującego tematu, z dużym wyczuciem, ogromnym zaangażowaniem przedstawionych, wybrzmiewają niejednoznacznie. Sążniste monologi nie budzą grozy lecz śmiech. W gruncie rzeczy nie sama treść tylko bohaterowie, którzy są jej nośnikami. Trudno bowiem dociec, dlaczego mimo tych trudnych relacji z matką syn nie potrafi sobie poradzić w życiu. To rozszczepiona schizofrenicznie słaba, komiczna figura, która się skarży, smęci, kluczy. Nadmiernie, bez końca roztrząsa, co go boli, dotyka, przeszkadza normalnie żyć. Niby wszystko wie, a ciągle płynie pod prąd. Zachłystuje się własną niemożnością. Celebruje ją. Argumentacją konstytuuje. Topi się w wątpliwościach, niezdecydowaniu. Nie potrafi swego doświadczenia życiowego przekuć w siłę. Cały swój potencjał trwoni zamiast brać życia za rogi. Mimo wszelkich przeciwności charakteru i losu. Dzieciństwa spuścizny. Popada w nihilizm. Wycofuje się, dezerteruje z życia. Nie kocha, nic nie czuje. Prowokująco oskarża, manifestacyjnie odrzuca gest pojednania z matką. Nie wie czego chce, twierdzi, że niczego nie potrzebuje. Redukuje się do minimum. Zamyka w JASKINI jak w dobrowolnym więzieniu. Jak bohater opowiadanej przez matkę historii na początku spektaklu. Bo przecięcie pępowiny jest tylko pustym, naiwnym, demonstracyjnym gestem. Więzi syna z matką są nierozerwalne i mają diabelsko przewrotną naturę. Są niedefiniowalne. Pozostają niezgłębioną tajemnicą, która mogłaby inspirować, dawać siłę i wolę życia a w istocie ją ubezwłasnowolnia, uzależnia, więzi, ogranicza.
Spektakl podejmuje ważny temat, odważnie stosuje nowoczesną formę. Przeintelektualizowana treść, prześwietlona, chaotyczna, zabałaganiona dla niej przestrzeń generuje emocjonalny sceniczny chłód, więzi w klinczu tragicznej sytuacji, której rozwiązanie nie jest możliwe. Życie boli, nawet jeśli się go nie przeżywa a ignoruje, odrzuca, neguje, ciągle ucieka przed nim. I ten ból matki, ból jej dziecka, każdy osobny, jest w tym spotkaniu dojmująco obecny. Prowadzi nas krętymi, stromymi, wyboistymi ścieżkami poznania do stanu niemożności, uwięzienia. Do ślepego zaułka jaskini. Stanowi o zwycięstwie tego spektaklu.
JASKINIA
spektakl inspirowany m.in. Jesienną sonatą Ingmara Bergmana, Notatkami z podziemia Fiodora Dostojewskiego, Wybrańcem Tomasza Manna
scenariusz i reżyseria – Arek Tworus
scenografia i kostiumy – Przemysław Czepurko
muzyka – Marcin Zabrocki
video – Tobiasz Jędrak
reżyseria światła – Damian Pawella
Obsada:
Matka – Ewa Błaszczyk
Syn – Paweł Tomaszewski (gościnnie)
Syn – Andrzej Szeremeta (gościnnie)
Olga Karoń
Muzyka na żywo – Marcin Zabrocki, Piotr Gwadera
Teatr Studio, scena malarnia, premiera 3 listopada
http://ksiazki.onet.pl/jak-odciac-pepowine-tepa-siekiera-jaskinia-rez-arek-tworus-recenzja/l00rkd
http://www.aict.art.pl/2016/11/05/jaskinia/
http://www.aict.art.pl/2016/11/05/jaskinia/
zdjęcia: materiały teatru
Dzięki za tę recenzję ;-)
OdpowiedzUsuńza wgląd.
P.
Tak trzymać!!! Było interesująco, energetycznie. Teraz moja ciekawość rozbudzona jest maksymalnie. Jak zagra Pan Księcia Myszkina w IDIOCIE/Teatr Narodowy w Warszawie/, co nam odkryje, co pokaże, ot, pytanie. Cieszę się i czekam z niecierpliwością. Powodzenia:)
UsuńProszę trzymać kciuki ;-)
UsuńPrawdę mówiąc, to trzymam kciuki od kiedy się dowiedziałam ale bałam się zapeszyć więc nie napisałam o tym. Będzie dobrze, Dostojewski jest tak dobry, że tylko pozytywne zjawiska sceniczne może zainspirować. Powodzenia:) Naprawdę trzymam kciuki, na pewno nie tylko ja.:)
Usuń