Idąc do Teatru 6.piętro wkraczamy w świat zabawy, odprężenia, relaksu. Na wyższy poziom rozrywki. Nawet dotyczącej spraw poważnych, niepokojących, groźnych. Niewinnie się zaczynających. Nawet związanych z postawami bohaterów, koniecznie przeznaczonymi do poprawki. Tu nie chcemy się udręczać, umartwiać, frasować, choć jest czym, to pewne. Tu chcemy się bawić. I dostajemy to i tym razem.
Sztuka BÓG MORDU Yasminy Rezy to tragikomedia o spotkaniu dwóch par małżeńskich pragnących wyjaśnić i zażegnać konflikt między ich dziećmi ale w Teatrze 6.piętro inscenizowana jest jako tragifarsa. Co w dramacie a także w zrealizowanym na jego podstawie filmie Romana Polańskiego RZEŹ, zgodnie z zamysłem autorki i reżysera, jest aktem oczyszczającym, wstrząsającym, mającym na celu pokazanie źródeł problemów bohaterów tu w kontraście postaw, potrzeb, portretów psychologicznych przyjmuje formę karykatury, komiksowego skrótu, farsowej wiwisekcji. Jest czytelne, jasne, jednoznaczne. Nadal prawdziwe ale pozbawione głębi. Doskonale rozpoznawalne ale bez pazura katharsis drażniącego poczucie winy, budzącego wyrzuty sumienia. Dającego nadzieję na zmianę. W tym wypadku widzimy, że problemy wynikają nie z poważnych błędów, zaniechań, wypaczeń, dysfunkcji a z przywar płciowych, charakterologicznych i osobowościowych, które się bagatelizuje, obśmiewa, lekceważy do końca. Nie ma grozy. Nie ma wstrząsu. Gdy nie widzi się własnej winy, pozostaje się bezsilnym wobec sytuacji, partnera, siebie.
Publiczność świetnie bawi się i śmieje obserwując obnażanie bohaterów redukujących się do instynktownie reagujących zranionych zwierząt, bo bez trudu rozpoznaje z własnego doświadczenia rzeczywistość przedstawianą. Może czuć się bezpiecznie. Śmiech ją dystansuje, skutecznie izoluje, odgradza od konieczności przejrzenia się w zwierciadle prawdy. Proces docierania do jądra ciemności natury ludzkiej w relacjach kobiet/żon/matek i mężczyzn/mężów/ojców nie jest bolesny, razy równo są dzielone, nie ma więc zwycięzców i pokonanych, choć przyznać trzeba, że mężczyznom z większą łatwością, zręcznością, lekkością przychodzi upokarzanie kobiet. Lecz i oni zostali dotkliwie, bezceremonialnie ośmieszeni. Sami się do tego przyczynili. No cóż, mężczyźni potrafią być bezceremonialnie brutalni i bezpośredni. Zaborczy i egoistyczni. Choć w stylistyce niepokornych, małych buntów, kobiecych fochów i fanaberii, egoistycznych szowinizmów męskiego prawa naturalnego nikogo tu prawda nie boli, nie dotyka, nie krzywdzi. Sygnalizuje jedynie problemy, rozładowuje napięcie, łagodnie karci. Upuszcza krwi. Jakby tylko na chwilę dawała wytchnienie. Pozwalała odetchnąć, umożliwiała wypowiedzieć się zaganianemu w kąt samotności zranionemu ego. Bo zaraz i tak wszytko wróci w stare koleiny zachowań, relacji, postaw. Zbyt łatwo godzimy się z tym, co nas niszczy. Akceptacja to kolejna maska przystosowania dla świętego spokoju. Zgoda na brnięcie w dalsze kłopoty i osamotnienie. Przyzwolenie na hipokryzję, pozór, kłamstwo. Manipulację.
Dzieci dziedziczą boga mordu i działają instynktownie, impulsywnie, bez parawanu poprawności zachowań społecznych. Ale przecież jaki ojciec, taki syn. Jabłko niedaleko pada od jabłoni. Jedno jest pewne: nic nie dzieje się bez przyczyny. Spektakl krok po kroku odsłania u dorosłych arkana bezpardonowej walki płci, interesów, postaw. Zdziera warstwa po warstwie kulturowe fasady dobrego wychowania, postępowania zgodnego z kanonem etyczno -moralnym, zdrowym rozsądkiem, interesem gwarantującym polubowne załatwianie wszelkich problemów. Redukuje się do rodzinnej awantury w zaciszu domowego ogniska.
Trzeba przyznać, że role są szczegółowo, z pietyzmem dopracowane. W sztuce grają znani i lubiani aktorzy. Nie szarżują, nie wykorzystują ponad miarę swojego komediowego emploi. To cieszy. Cezary Pazura z dyscypliną godną rasowego komika, doświadczonego aktora, trzyma swój temperament na wodzy, precyzyjnie dozuje komediowy charakter kreowanej postaci. Jego prosty, swojski gospodarz domu, taki swój chłop, ma wiele na sumieniu w kwestii relacji z żoną. Potrafi być złośliwy, bezlitosny, kąśliwy. Nie może się powstrzymać by nie odgryźć się żonie, chce ją pognębić, jakby dążył do zwrócenia na siebie uwagi, zaznaczenia swojej obecności, jakby chciał zaimponować drugiemu mężczyźnie. Ośmiesza ją. Nie pomaga i nie chroni. Męską solidarność stawia ponad wszystko. Choć nie darzy gościa sympatią. Niska samoocena, zajmowana pozycja społeczna/handlowiec, sprzedawca/ nie dodaje mu pewności siebie, obnaża nieporadność, kompleksy. Michał Żebrowski gra modelowego kabotyna, cynika, wiecznie zajętego sobą i pracą biznesmena, kompletnie nie liczy się z otoczeniem, które ignoruje, podporządkowuje sobie, obśmiewa. Zachowuje się nietaktownie, niegrzecznie, samolubnie. Rozpoznajemy w nim faceta, który przy swoim prawniczym wykształceniu nie ma za grosz ogłady, empatii, jest wyniosły. Traktuje wszystkich, obcych i najbliższych mu ludzi, z góry, protekcjonalnie, z lekceważeniem. Trudno uwierzyć, by mógł przejęć się ofiarą przemocy, czy poszkodowanym z powodu dystrybucji szkodliwych leków firmy, którą prawnie obsługuje, reprezentuje, chroni. Domyślamy się, że nie ma żadnej wiedzy o życiu i problemach swego syna. Nie dostrzega, co się dzieje z żoną. Ma z nią zły kontakt. Zdominował ją i tak zostanie. Poszerza tylko swoje terytorium lekceważenia innych. Konsekwencje go nie obchodzą. Jest nieprzemakalny, niereformowalny, zadufany w sobie i próżny. To męski monochromatyczny negatyw bez półcieni człowieczeństwa, ferii empatii, ciepła współczucia. Płaski karierowicz, marny dorobkiewicz, jednowymiarowy macho bez nadziei na zmianę ewolucyjną. Inna to tylko odmiana prostactwa mentalnego gospodarza Pazury. Niekoniecznie bardziej wyrafinowana.
Kobiety, filigranowa Jolanta Fraszyńska i seksowna Anna Dereszowska, w swych rolach też się do siebie upodobniają- niedocenione, samotne, znerwicowane. Emocjonalnie niestabilne skutecznie do czasu kamuflują, co naprawdę czują i myślą, a sprowokowane lub ośmielone działaniem alkoholu gwałtownie wybuchają. Huśtawka nastrojów, niekonsekwencja w deklaracjach i postawach, biegunowa deklaratywność sprawia, że nie są przez nikogo traktowane poważnie. Choć samodzielne zawodowo i finansowo dobrze sobie radzą, to w domu są zdominowane przez mężów. Dostrajając się ciągle do stylu i tempa ich życia , mają z nimi zaburzone relacje. Podporządkowane im, tłumią własne potrzeby, temperamenty, emocje. Pozostają w ukryciu strachu, swej bezsilności znaczenia w związku. Ale wszystko wskazuje na to, również solidarne towarzystwo męskie, że same są sobie winne. Napięcie w nich rośnie, frustracja eksploduje. Daje upust blokowana chęć wyrażania siebie, powiedzenia prawdy, przekonania do swojego punktu widzenia.
Sztuka ma bardzo ciekawą, aktualną treść. Dotyczy problemów współczesnych. Reżyseria konsekwentnie neutralizuje ostrość potencjału dramatycznego, w czym pomaga aktorstwo i piękna, nowoczesna, ciepła scenografia. Muzyka symbolicznie tylko przenosi nas w rewiry afrykańskiej dżungli jak i wyeksponowany motyw tygrysi podświetlany różnymi kolorami nastrojów scenicznej emocji. Niby krajobraz jest ciągle taki sam a jednak się zmienia, niby bohaterowie są ciągle ci sami a jednak pokazują nam swój prawdziwy krajobraz wewnętrzny z buszującym w nim bezkarnie rozpasanym bogiem mordu. Dzikim zwierzem instynktownie walczącym o siebie i swoje potomstwo. O to, by racja silniejszego, bardziej bezwzględnego i brutalnego osobnika była na wierzchu.
Choć tym razem nie zdejmuje on maski klauna.
BÓG MORDU YASMINA REZA
przekład: Barbara Grzegorzewska
zdjęcie: plakat Teatru 6.piętro /https://teatr6pietro.pl/spektakle/bog-mordu//
0 komentarze:
Prześlij komentarz