Warto poddać się nieznośnie długim objęciom tego spektaklu. Przychodzi to z łatwością, bo jest doskonały. Działa. A jak chwyci, nie popuści. Bo tu aktor ciągle opowiada, gada. Lecz nie nudzi, nie smęci, nie dramatyzuje. I słowami z widzami nawiązuje kontakt. Wypowiada, co sam widz wie już od dawna, bo też jak artyści mocno rzeczywistość czuje.
Na scenie stoją cztery puste krzesła. Nad nią włączony neon, lśniący impuls, błysk zastygły na czarnym niebie. Jeszcze tylko snop światła punktowo spływający z góry w obrębie każdego bohatera, gdy zajmie swe miejsce, pojawia się raz po raz, plastycznie wzbogacony wirującą mgłą transcendencji wokół postaci. Oświetla ją, wyróżnia ale i zamyka jak w więzieniu. Kostium to zwykłe, codzienne ubranie, zlewa się z czarnym tłem, grobu za życia mieszkaniem. Jeszcze tylko tytuł spektaklu umieszczony z boku, podpisuje obraz zastygły, monochromatyczny, martwy. Ascetyczny, ekstremalnie minimalizujący formę; wyciszono gest, ruch sceniczny, muzykę, interakcje, które prawie nie istnieją. Liczy się nie partner sceniczny ale kontakt z widzem. To więź z nim jest ważna, prowokuje narrację. Do niego postać kieruje opowieść, relację, wyjaśnienie, skargę, prośbę o ratunek. Spokój wizualny przeczy życiowemu. Redukuje wszystko dla ekspresji słowa.
W słów emisji, intonacji kwestii, w języku, jego strukturze odkryty jest cały świat znaczeń, sensów i obrazów. Całe bogactwo. I siła rażenia. Język jest demiurgiem, stwarza bohaterów, ich światy równoległe. Odrębne, spójne i zróżnicowane, choć wszystkim brakuje tego samego: bliskości, czułości, uczucia. Kontaktu. Więzi prawdziwej ze sobą samym, drugim człowiekiem i światem prawdziwie mu bliskim, czułym, mocno wiążącym z życiem. Język stwarza byty zamknięte, hermetycznie uszczelnione w sobie. Zaklęte w cierpieniu, braku więzi, celu i sensu wszystkiego, rozczarowaniu, które jest tego stanu konsekwencją. Odrzucanie życia, które jest piekłem i przedsionkiem nieba. To, co na zewnątrz język z człowieka wydobędzie, nie dociera do tych, co deklarują, że kochają. Nie ma na kogo liczyć w potrzebie, znikąd nie ma pomocy w biedzie, samotności, cierpieniu czy codziennej egzystencji. W życiu osobnym. W sobie, dla siebie.
Język demaskując na nowo maskuje. Krwawe ślady zaciera. Wyjaławia. Nie buduje więzi, kontaktu między bohaterami. Tekst mówiący w trzeciej osobie, czasie teraźniejszym-opowiada o kondycji współczesnego, młodego człowieka/32-35 lat/, już nie dziecka a jeszcze nie dorosłego, z dużego zachodniego miasta/Nowy Jork, Berlin/. I ten wiek, pochodzenie z różnych krajów/Polska, Serbia, USA,Czechy/, status bohaterów nie jest bez znaczenia. Bo wszystko jest ważne, służy zrozumieniu. Budowie postaci tyle bezradnych, samotnych, zagubionych co zabawnych, cynicznych, niedojrzałych. Obracających wszystko w żart, zabawę, spełnianie zachcianek. Zachowujących się jak wieczne beztrosko bawiące się dzieci z niską samooceną, uzależnione od pieniędzy rodziców. Istniejące for fun innych nie wiedzieć dlaczego. Z nonszalancją, w ignorancji, inercji z beztroską lekkością stosujące kryterium wygody. Bezskutecznie wypierające bezsens, pustkę życia. W depresji, samotności maskowanej kłamstwami. Choć to nie ma znaczenia czy mówią prawdę, kłamią czy przemilczają ważne dla siebie nawzajem kwestie, problemy, sprawy. Nikt nikogo nie słucha. Może widzowie i aktorzy głównie do nich kierują swoją opowieść.
Ratunek podpowiada im podświadomość w majakach sennych, zwidach narkotycznych, stanach lękowych, urojeniach paranoicznych. W kontaktach z kosmitami, jakąś siłą nie z tej ziemi, bo Boga już nie ma a coś gdzieś musi istnieć mądrzejszego, wyższego. Wszechświat jest ogromny. Ma potencjał, możliwości ratunku. Może to resztki zdrowego rozsądku, bo znajdują bohaterowie antidotum na lęk przed istnieniem. Obronę przed poczuciem, że ich własne życie nie toczy się bez nich. Są to prawdziwe bliskie więzi i czułe objęcia. Ale są nieznośnie długie i męczące. Nie da się w ich klinczu żyć, jak się by chciało. Nie da się ocalić, tego, co nigdy nie istniało. Mimo, że słowa do końca deklarują pomoc, gwarantują miłość. Mamią, oszukują. Marzenia, pragnienia, instynktowne szukanie ratunku w sobie samym, w snach, wizjach, wyobraźni to próżny wysiłek. Męczy jak puste życie, nie daje nadziei. Ostateczne rozwiązania są proste, dobrze znane. Uwalniają od życia, co rozczarowuje. Tylko tak można osiągnąć spokój. Najlepiej, by był wieczny. Już bez ciała zmartwychwstałej duszy. Dla życia po życiu.
Niestety słowa, nawet najpiękniejsze światy stwarzające, życia nie zastąpią. Nie przywrócą impulsu chęci walki, woli istnienia. Nie zmuszą do ruchu, czucia swego życia, zabiegania o bliskość kochanego człowieka, nie nawiążą kontaktu, bo trafiają w próżnię. Nic w końcu nie znaczą wobec faktów. Gubią, co mają ratować. Zamykają na zawsze tęsknotę w cierpieniu, więżą pragnienie miłości w niespełnieniu. Bo to czyny się liczą. Konkretne działania. Odruch, gest, reakcja-ta przynajmniej nie kłamie. Kursują między Nowym Jorkiem a Berlinem, pochodzą z różnych krajów ale to nic nie zmienia, nie pomaga ani uciec przed pustką ani znaleźć sens życia. Poeta Kawafis mówi, że jeżeli w jakimś mieście roztrwoniłeś swoje życie i swoje talenty, to w każdym je roztrwonisz, ponieważ zabierzesz to miasto ze sobą.
Człowiek w sztuce świadomie zabija drugiego, sam prowokuje zabójcę. Niszczy nikłe kontakty z ludźmi, światem a priori. Zamyka sobie przed nosem wyjścia awaryjne, drogi ratunku. Tak łatwo rezygnuje z walki o siebie samego, siebie nawzajem. Może nie nauczony, bez wzorców do naśladowania, nie potrafi, boi się okazywania uczuć. Zabija Boga choć go potrzebuje. Tęskni za nim i cierpi, tworzy substytuty. Prowokuje los, zmierza konsekwentnie do ostatecznego rozwiązania. W najbardziej tragicznych momentach żartuje, ironizuje, poetyzuje, bo tak jest przez dzisiejszy świat mentalnie stworzony. Istotę rzeczy w banał obraca, choć wie, co istotne i czego mu trzeba. Umierając ucieka, uwalnia się od siebie i od tego świata. I to jest ironia losu. Pustka w pustkę przelewana, w salwach śmiechu, ironii, dystansu budzi grozę. Bo bez śladu nadziei widza pozostawia. Choć rozbawionego.
Spektakl jest bardzo dobrze wyreżyserowany, doskonale zagrany. Co było piekielnie trudne. Oferuje dowcipny, mądry tekst zagadujący pustkę wewnętrzną, samotność bohaterów. Bardzo ciekawie jest wypowiedziany. To w języku zaklęty jest cały dramat współczesności. Odnieść można wrażenie, że to monodram o dzisiejszym człowieku rozpisany na cztery głosy; raz męskie, raz żeńskie. Bo mamy dziś role kobiety i mężczyzny poplątane. Różnice się zacierają, niwelują, blakną. Uproszczeniu ulega postrzeganie świata, miraż łatwego w nim egzystowania. A ciało ciągle domaga się duszy, pełni, spragnione jest szczerego, prawdziwego kontaktu i czucia, które coś znaczy, czymś skutkuje. Tęskni za szczęściem. Objęć bliskości i czułości. Nawet jeśli są nieznośnie długie.
Ci kosmici w sztuce to tylko przykrywka zasłaniająca wstydliwą prawdę o człowieku, że uciekając przed sobą ostatecznie musi on wrócić do siebie samego. I niestety wraca do pola wypalonego, jałowego, pustego. Nie znajduje oparcia w świecie, nie znajduje źródła szczęścia w drugim człowieku. Jedyne, co ma to swoje cierpiące, gasnące z tęsknoty za czułością, bliskością, szczęściem ciało. I przebłysk świadomości, że wszystko zaprzepaścił. Duch uleciał albo się zdegenerował, albo człowieka przyzwolenie na pomniejszenie jego znaczenia go uśmierciło. Szukanie w sobie samym impulsu do dalszego życia, praca nad tego impulsu rozwojem, zwracanie się /ruchem, czynem, gestem/ ku drugiemu człowiekowi jest ostatnim ratunkiem. Jak bardzo zawodnym, gdy na wszystko jest za późno, pokazuje spektakl.
NIEZNOŚNIE DŁUGIE OBJĘCIA
Iwan Wyrypajew
reżyseria - Iwan Wyrypajew
scenografia - Anna Met
kostiumy - Katarzyna Lewińska
muzyka - Cazimir Liske
inspicjent - Kuba Olszak
obsada:
Karolina Gruszka, Julia Wyszyńska, Maciej Buchwald, Dobromir Dymecki
premiera 11.12.2015
http://kulturaonline.pl/nieznosnie,dlugie,objecia,obcy,recenzja,tytul,artykul,23170.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/213800.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/214160.html
http://wyborcza.pl/1,75475,19315509,iwan-wyrypajew-superstar-nieznosnie-dlugie-objecia-w-warszawie.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/214398.html
Z tą nudą, to jednak trochę bym był ostrożny. Końcówka jest dość przewidywalna, w sferze akcji nudna właśnie.
OdpowiedzUsuńNa pewnym będąc poziomie, wszytko już się może wydać i nudne, i przewidywalne. Coraz częściej mam odnoszę takie wrażenie/film, książka, teatr/, że już to znam, już to przeżyłam. A jednak ten żywy kontakt ze sztuką, ludźmi, problemami jeszcze mnie ciekawi. Ciągle jestem otwarta na zaskoczenie, nowe konfiguracje starych znaczeń. I aktorstwo, tu są największe niespodzianki.
Usuń