Ten spektakl jest tylko o wojnie. Prawdziwej, ale też wojnie w czasie pokoju, czy wojnie rewolucyjnej. Każdej. Permanentnej. Nieustannej. Wszędzie. Przybierającej różne formy. Gdy pokój to stan przejściowy, nie docelowy i jest dany tylko po to, by przygotować się, nabrać sił do kolejnej wojny. A tak łatwo o jej okropnościach przychodzi zapomnieć! Jak łatwo ją zagłuszyć w sobie życiem dnia codziennego! Walką o swoje, dla siebie. Na dziś i ewentualnie bliskie jutro.
Rosja jest tu tylko pretekstem do przemyślenia. Punktem wyjścia. Prowokacją sugerującą, że w każdym narodzie drzemie potencjał mogący w określonych uwarunkowaniach wywołać zło wojny. I to takie, co rozleje sie na świat cały. I wpłynie na jego przyszłość. Nacjonalizm, ambicje imperialne, marzenie o silnym przywódcy narodu, który się pojawi i da poczucie ważności, dumy, godności, wielkości. Idea, która zawładnie umysłami i sercami człowieka. Zamąci mu w głowie mirażami postępu i szczęścia. I koniecznści dziejowej. Powinności obywatelskiej konstruującej wymuszanie podporządkowania woli jednostkowego losu losowi ogólu. Narzucającej wolę jednego narodu wielu. I bezsilność obserwatorów, tych zagrożonych inwazją, na rosnące zło w potęgę, której nie ma siły powstrzymać, nie ma sposobu zneutralizować, nie umie na nią zareagować. I choć każda akcja skutkuje reakcją, to wojna zawsze niszczy, degraduje, przynosi smierć. Nawet jeśli jest to walka obronna.
Ten spektakl już został oceniony. Rozdarty na strzępy. Jak sam rozszarpuje powieść Lwa Tołstoja i zmienia sensy dokładając teksty, muzykę, elementy współczesne do tematyki i przesłania jego twórców komplementarne. Można mu wiele zarzucić ale nie to, że nie jest aktualny. Gorący. Że się nie wtrąca. Że mu nie zależy. Że się nie stara. Że nie popełnia błędów jakie i my popełniamy.
Wydaje się, że powstawał w pośpiechu. Jakby nagle ogłoszono stan zagrożenia i bez zdytniego przygotowania trzeba było się zmobilizować, zebrać wszystkich i wszystko po to, by przepracować temat. Dokonać rozpoznania. Ale ten odczuwalny zamęt, pomieszanie porządków, treści i formy jest nazbyt bolesny. Jakby dojmujący wydaje się ten stan bałaganiarskiego niedouczenia, niedoczytania. Wiedza fragmentaryczna, bo dotąd bagatelizowana, spychana na margines ważności. Świadomość utraconego czasu. Ten spektakl to stan całkowicie splątanej mentalności. Rozbieganej w różnych kierunkach, raz tu raz tam przyswajającej wyrywkową wiedzę. Coś nam się śniło, coś czytało, coś zobaczyło, coś gdzieś usłyszało z pierwszej , drugiej i kolejnej ręki. Teatr dokłada swoje rozmemłanie, pomieszanie, wyrywkowe rozpoznanie. I w tym galimatiasie stanu rzeczy jest prawdziwy. Choć pewnie nie był to świadomie obrany cel twórców. A oni proponują nam impresję, szaleństwo na temat. Mieszają kijem teatralnym w artystycznej materii. Prowokują. Ale co? Irytację krytyków, znawców tematu, koneserów gładkich, gotowych, szczelnie opakowanych produktów oczekujących super odpowiedzialnych, na wysokim poziomie konstruktów myślowych. Przewodów intelektualnie czystych, logicznych, doskonale do siebie pasujących. Tak, by nie było widać szycia grubymi nićmi.
A może prawda jest jednak taka, że my na co dzień, na własne oczy widzimy, na własne uszy słyszymy scenariusze polityczne, medialne grubymi nićmi fałszu i zakłamania szyte, i nic nie robimy, nic nie jesteśmy w stanie zrobić. I w tej materii sztuka Libera pokazuje prawdę. Ten zamęt jest prawdziwy. W polityce. W przekazie. W naszych głowach. W naszych działaniach. Namacalny. Sprawdzalny. Naukowo i empirycznie. Przez każdego śmiertelnika. Uczonego i prostaka. I ta bezsilność wobec tego, co się dzieje. Niemoc. Może jedynie nieustającej manipulacji nami świadomość. Ból konieczności doświadczania nieuniknionego. I o tym też jest ta sztuka. Banały, stereotypy dziedziczone z wojny na wojnę. Nieunieważniane przez pokój. Żywi niemogący wskrzesić umarłych. Niepotrafiący zmienić porządku świata. To przecież zgrana płyta. Zaśpiewana na śmierć piosenka. „Pust’ wsiegda budiet sonce, pust wsiegda budiet nieba, pust wsiegda budiet mama, pust wsiegda budu ja!” wobec nieśmiertelnego piękna walca Szostakowicza. Ani banał ani piękno nas nie uratuje przed podjęciem wysiłku zrozumienia, co tak naprawdę się dzieje. I dlaczego. Po co.
Podobnie jest z tym spektaklem. Nie znajdujdziemy w nim Lwa Tojstoja. Tylko niewyraźny trop. Cienie postaci. Nie dostrzeżemy logiki i sensu. Tylko zbiór wyimków. Wszystko i jest i nie jest zaskoczeniem. Raczej jawi się rzeczywistością nieprzewidywalną. Oprócz pewności, że wojna jest złem absolutnym. Bólem, cierpieniem niezawinionym, bez zadośćuczynienia. I jeśli chcemy pokoju, szykujmy się na wojnę. A i tak, mam wrażenie, pozostaniemy z gorzkim, retorycznym, niejednym pytaniem:
Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą.
Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?"
reżyseria Marcin Liber
dramaturgia Paweł Sztarbowski
scenografia Mirek Kaczmarek
kostiumy Grupa Mixer
muzyka Krzysztof Kaliski, Filip Kaniecki
obsada: Mariusz Benoit, Andrzej Mastalerz, Anna Moskal, Piotr Ligienza, Joanna Drozda - gościnnie jako Natasza Rostowa.
http://www.dwutygodnik.com/artykul/5623-wojna-i-kara.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/195223.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/196366.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/197678.html
http://wyborcza.pl/1,75475,17136536,_Wojna_i_pokoj__w_Powszechnym__rezyserska_porazka.html
0 komentarze:
Prześlij komentarz