wtorek, 15 września 2015

MARIA CALLAS. MASTER CLASS JANDA OCH-TEATR



Wchodząc do teatru, wkraczamy w rewir sztuki. Scena otulona jest z dwóch stron purpurowymi kurtynami, pozostałe równie energetyczną, falująca emocjami, rosnącym napięciem oczekiwania publicznością. Czarne akcenty rekwizytów-stolik, krzesło, fortepian, później podnóżek, poduszka, błyszcząca torba diwy, jej kostium- nie służą wcale uspokojeniu emocji, podgrzewają je jeszcze bardziej. Partytury na stoliku. Już gdy zbliża się postać Krystyny Jandy do sceny rozbrzmiewa huragan oklasków. Podobnie jak Maria Callas, artystki nie do podrobienia, naśladowania, nie do zastąpienia. Temperament, ambicja, tytaniczna, metodyczna praca, dawanie z siebie wszystkiego, osiągnięcie wszystkiego własnymi siłami, uporem. Dzięki technice, emisji głosu i odwadze.

Nie wiadomo czy to Callas uczy czy Janda. Jedna poprzez drugą. Nie wiadomo uczniów czy nas, publiczność. Bo podejście do sztuki, życia, celów do osiągnięcia, przyjętej metody chyba są jednakie. Gdy życie to sztuka. Gdy sztuka to całe życie. Nie musimy dochodzić do wszystkiego sami, jak Callas, Janda. Nie musimy przedzierać się przez życie wbrew warunkom, urodzie, sytuacji. Ale nie wiadomo, czy właśnie ta konieczność, wymóg, przymus samodzielności nie jest warunkiem decydującym o sukcesie. Gdy się zna głód, upokorzenie, brakuje urody, wiedzy, gdy się sięgnie dna i można od niego się odbić  własnym tylko imperatywem wewnętrznej potrzeby ukształtowania, zaistnienia swego talentu, sprawdzenia siebie, chęć rozwoju, poprowadzenia kariery, by pokonać wszystkie przeszkody i osiągnąć sukces. Być sama na scenie i czuć rosnące skupienie, uwagę, zachwyt, który unieważnia wszelką ludzką obojętność, zawiść, nienawiść, wrogość. Jak Orfeusz ma władzę nad duszą słuchaczy i prowadzi ją w rewiry sztuki najwyższej, dając emocjonalne, duchowe uniesienie, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyli. I nie doświadczą bez artystki, tej, żadnej innej.  Bo Callas za każdym razem starała się inaczej interpretować, brzmieć. Zmieniała, pogłębiała, rozszerzała to, co wydawać by się mogło nie można już lepiej, inaczej zaśpiewać, wyrazić, ująć, przekazać. Ale i Janda tym razem inaczej interpretuje.  Też się ciągle rozwija. Gra, ale i reżyseruje w teatrze, telewizji.  Buduje teatry. Dyrektoruje. Żona. Matka. Aktorka. Kobieta Instytucja. Ciągle rozszerza pole działania.

Z pojawianiem się kolejnych uczniów na scenie poznajemy arkana wiedzy o sztuce opery, a poprzez nią życia Callas i życia w ogóle.  Model jest wszechstronny, uniwersalny i do zastosowania w każdym zawodzie, przy konstrukcji każdej kariery/wygląd, postawa, wejście, rozumienie tego, co i gdzie się robi, dokąd zmierza/. A to jest sprawdzian kim jesteśmy, kim chcielibyśmy być i kim możemy być. To splątanie motywacji, osobowości, charakteru z jednostkowym losem, hierarchia celów, wybór środków dojścia do wyznaczonego punktu jest świadectwem silnej woli, odwagi, gotowości do ponoszenia najwyższych kosztów/miłość pierwszego męża, aborcja /gdy chce się coś wielkiego, nowego, osiągnąć w sztuce. Czy jakiejkolwiek innej dziedzinie. Nie wystarczy śpiewać, trzeba tak emitować głos, by złamał opór słuchaczy, ich wrogość, nienawiść, zawłaszczył uwagę, emocje, uczucia dla sztuki, by zachwycił, by nigdy nie mieli już dość. Pozostawić ich w takim uniesieniu, by już zawsze tęsknili, szukali zaspokojenia, którego przy Callas zaznali. Oto potęga sztuki. Z wielkiej, pustej sceny, samotnie posiąść rząd dusz słuchaczy. I zaprowadzić tam, gdzie artysta chce. Wysoko, najwyżej. Pięknie, najpiękniej. Prawdziwie, uczciwie, szczerze. Oto Callas zemsta i triumf. Dziewczyny na początku biednej, głodnej, brzydkiej, grubej,odrzucanej. To z myślą o pomarańczach śpiewała, by nie zaznać już nigdy więcej głodu. To niebieskookiej, szczupłej dziewczynie z torba pomarańczy, którą zaangażowano zamiast niej, chciała dorównać, prześcignąć ją i przez całe życie, tak myślała, tylko dla niej śpiewała. To dla kontynuacji tradycji interpretacji wszystkich poprzedniczek, diw operowych, śpiewała. Swoich wrogów, oponentów. Za każdym razem inaczej.  Za każdym razem zgodnie z intencją twórcy opery, w świadomości kogo i gdzie gra.

Podobnie Janda. Demiurg sceny i widowni. Przenosi nas w rewiry sztuki najwyższej, gdy porażani jesteśmy jej monologami. Uwięziona słupem światła.  Oddaje relację Callas najpierw z brutalnym, wulgarnym, nieokrzesanym Onassisem, którego kocha a on traktuje ją jak kupiony przedmiot o najwyższej klasie /sławna, piękna, bogata, uwielbiana, jedyna/, którego żadną miarą nie mógł inaczej posiąść. Później przedstawia relację Callas z mężem Battistą, który ją kochał, pomagał, wspierał, gdy ona brzydkie, ambitne kaczątko zdradziła miłość, macierzyństwo dla kariery, dla sztuki.

Janda gra ekstremalnie. Różnicuje, niuansuje, maksymalnie "wyśpiewuje" kwestie, ilustruje sytuacje, uczucia, wspomnienia, myśli bohaterki. Pokazuje ogromną skalę środków wyrazu, najwyższy poziom gry aktorskiej/monologi!!!, które wybrzmiewają jak najciekawsze, najważniejsze, najpiękniejsze arie/. Nawet wtedy gdy milczy a tylko ciałem, gestem okazuje znużenie nauką tych, którzy chcą tylko śpiewać, bez rozumienia słów, znaczeń, kontekstów. Po ostrej z uczniami potyczce. Walczy siłą swego głosu, mocą artyzmu-zupełnie jak Callas samotna, na wielkiej scenie, zanurzona w czerń otoczenia i kostiumu w monologach. Jak diwa teatralnym gestem i siłą swego temperamentu, wszystkiego, co wie i czuje o sztuce aktorstwa, mocą zawłaszczoną z przeszłych ról, doświadczeń i osobowości scenicznych wybrzmiewa kreacją teatralną, Callas operowej podobną.

To przenikanie się silnych, wiarygodnych, świadomych siebie i świata gigantów sceny. Callas i Jandy. Splątania życia i sztuki, talentu i pracy, miłości i samotności, upadku i wyniesienia. Efekt pokonania trudnej ścieżki kariery, sięgnięcia po atuty z głębi siebie, obrócenie tego, co ogranicza, niszczy i boli w piękno, rozwój, prawdę i uczciwość to potęga sztuki. Sztuki życia. Sztuki opery. Sztuki teatru. Sztuki nauki. Po prostu sztuki zwycięstwo. MARIA CALLAS. KRYSTYNA JANDA. MASTER CLASS

Publiczność była wspaniała. To Jandy publiczność. Serdeczna, przyjazna, oddana, wierna. Uważna, żywo reagująca. Nagradzająca swoją aktorkę owacją na stojąco.


MARIA CALLAS. MASTER CLASS  OCH-TEATR

Terrence McNally

Tłumaczenie: Elżbieta Woźniak
Reżyseria: Andrzej Domalik
Konsultacja wokalna: Joanna Cortes
Scenografia i kostiumy: Krystyna Janda i Andrzej Domalik
Światło: Andrzej Domalik i Waldemar Zatorski
Projekcja multimedialna: Paweł Szymczyk
Asystent scenografa i kostiumologa:Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy i asystent reżysera:Alicja Przerazińska

Obsada:
Krystyna Janda, Agnieszka Adamczak/Marta Wągrocka, Anna Patrys/Jolanta Wagner, Rafał Bartmiński/Tadeusz Szlenkier/Mateusz Zajdel, Mateusz Dębski, Michał Zieliński


PREMIERA 3 WRZEŚNIA 2015

zdjęcie:materiały OCH-TEATRU

5 komentarzy:

  1. Przereklamowane na maksa!

    OdpowiedzUsuń
  2. W sieci same pozytywne komentarze, tymczasem ... Dwa znane nazwiska (Callas i Janda) przyciągają i za to się płaci. Bez rewelacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. A reszta artystów przechodzi bez echa jak widać? Są aż tak niezauważalni?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ są zauważalni, są. Śpiewają, grają i ..są poprawnym dopełnieniem, niezbędną lustracją,istotnym kontekstem dla przekazu Jandy. W tej orkiestrze to ona gra pierwsze skrzypce i jest dyrygentem zarówno sceny, jak i widowni. Jest sterem i okrętem. Olśniewającą super przewodniczką, gwiazdą najjaśniejszą. Diwą. Jak Maria Callas. Tak więc są inni. Są. Jest widownia. Jest. Ale w tym wypadku mogłoby nas wszystkich nie być. A Janda i tak wybrzmiałaby swoją sztuką, temperamentem, doświadczeniem i czuciem osiągając cel. Wszyscy oczywiście jesteśmy ważni ale wobec takiej siły i działania talentu, potęgi wrażliwości i czucia, prawdy scenicznego przekazu tylko pyłem szczęśliwym u jej stóp. W tej roli, moim zdaniem. Na spektaklu, na którym byłam. I to są rzadkie przypadki, wyjątkowe chwile.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wągrocka tak krzywdzi biednego Belliniego, że nie da się tego słuchać. Przez to spektakl jest nieprzekonujący, bo to są MASTERclassy, a nie lekcje śpiewu dla początkujących. Oryginalne masterclassy prowadzone przez Callas w Juilliard są w pełni nagrane (tylko audio), można posłuchać, jakie uwagi La Divina daje PROFESJONALNYM śpiewakom. Są to nie tylko uwagi interpretacyjne, jak w tej sztuce, ale również wiele dotyczących techniki wokalnej - a ich uczestnicy mieli ją opanowaną w stopniu częstokroć wyższym, niż współcześni śpiewacy brylujący na współczesnych polskich scenach operowych (albo nawet i światowych, wspominając ostatnią Aidę z MET, czy też Traviatę Damrau). Na te masterclassy nie mógł sobie przyjść każdy i zaśpiewać byle jak, wcześniej były przesłuchania, z których wybrano najlepszych, którzy mogli stanąć przed Callas. Taka Wągrocka odpadłaby w przedbiegach. W dodatku, Callas czyniła uwagi znacznie częściej, niż w przedstawieniu - tutaj wprawdzie przerwała jej po pierwszej nucie, ale potem słuchała bez słowa protestu praktycznie całej cavatiny masakrowanej bez litości. Jakby po prostu chciała odbębnić pracę i wziąć kasę. Callas nie była biedna, nie musiała się torturować słuchaniem takiej chałtury, żeby mieć za co kupić chleb. Callas w czasie prawdziwych masterclassów nie była skupiona na rozpamiętywaniu swojego losu, tylko na MUZYCE - ponownie, wystarczy posłuchać tych nagrań. To by było do niej niepodobne, robić coś na odwal.
    Wągrocka musi być niesamowicie głupia i bezkrytycznie nastawiona do własnej osoby, skoro myślała, że po dwóch latach akademii muzycznej na śpiewie MUSICALOWYM da radę zaśpiewać arię na przyzwoitym poziomie. I to arię Belliniego, w której liczy się legato, piękne, długie frazy, subtelne zmiany dynamiki i modulacje barwą (to na tym polega interpretacja, nie na machaniu rękami) - do tego potrzebna jest naprawdę solidna technika. Tak, jak ona WYJĘCZAŁA tę arię, to już nie jest Bellini ani Amina, to jest profanacja. Najśmieszniejsze (czy tez najtragiczniejsze) było, kiedy na ostatnim passasti al par d'amor i w kadencji brała oddech co kilka nutek - nawet dwa razy w ciągu jednego słowa! Do bel canta potrzebna jest znakomita kontrola oddechu - nie bez powodu Lilli Lehmann powiedziała, że łatwiej jej było zaśpiewać trzy Brünnhildy niż jedną Normę! Tutaj nie było nawet podstaw prawidłowej impostacji głosu, radziłabym więc tej pani, jeśli ma ambicje wykonywać taki repertuar, zacząć od lekcji śpiewu z dobrym pedagogiem (rzecz jasna, specjalizującym się w śpiewie klasycznym), który z pewnością na początku wręczy jej jakieś proste barokowe arietki i ćwiczenia w typie tych ze zbioru Vaccaia. Na razie to brzmiało - za przeproszeniem - jak gówno, głowa mnie rozbolała tak strasznie, że nawet piękne wykonanie Callas, które przerwało tę katorgę, nie zdołało zniwelować bólu. Pozostaje być wdzięcznym, że nie pozwolono aktoreczce zmasakrować jeszcze cabaletty, wtedy to już chyba Callas by z grobu wstała, żeby ukarać tę zbrodnię.
    A teraz ta pani będzie "śpiewać" Adelę w Teatrze Narodowym. Na szczęście tutaj od razu wiadomo, że to będzie beznadziejny spektakl, bo NIKT z obsady nie ma pojęcia o śpiewie klasycznym, ale po spektaklu o Callas spodziewałam się, że realizatorzy zadadzą sobie chociaż tyle trudu, żeby zatrudnić kogoś, kto umie śpiewać. W przypadku Anny Patrys i odtwórców roli tenora potrafiła (Jolanta Wagner nie była najlepsza, strasznie siłowe góry i mało subtelności - tak, nawet krwiożerczą Lady Macbeth nie śpiewa się jednostajnie, potrzebne są niuanse, które np. Callas świetnie wydobywała, inaczej robi się nudno i męcząco - ale w porównaniu z tym czymś, co było pierwsze, to pełen profesjonalizm), druga wykonawczyni roli katowanej przez Wągrocką też jest śpiewaczką, dlaczego więc tutaj wsadzono kogoś, kto zniszczył wszystko? Czyżby jakieś znajomości? Mam nadzieje, bo jeżeli ludzie są już tak głusi, że nie widzą różnicy między śpiewem Patrys a "śpiewem" Wągrockiej, to nie ma już dla nas ratunku.
    VERGOGNA.

    OdpowiedzUsuń