poniedziałek, 24 lutego 2014

KRÓLOWA MARGOT w NARODOWYM GRZEGORZ WIŚNIEWSKI


Chciałabym, by Grzegorz Wiśniewski mnie zaskoczył. Olśnił. Rozwinał swoje artystyczne narracje.
By skomplikował się jego odcisk estetycznyno-intelektualnych linii papilarnych w teatrze. By dotychczasowe kontynuacje przeszły w wariacje bardziej niejednoznaczne, złożone , finezyjne. Już czas, by zstąpił do wielkiej głębi.  A my razem z nim.

Wszystko jest możliwe. Na dobrej drodze. Wypracowany styl; rozpoznawalny, klarowny, spójny. Doskonale prowadzenie aktorów. Oprawa scenicznej ilustracji -kontekst miejsca i czasu, kostium, ruch- całkowicie powściągliwa , ograniczona do znaku, informacji, komunikatu. Taka, co sublimuje przekaz , wydobywa go na powierzchnie znaczeń istotnych czy najważniejszych. Czytelnych, jasnych, emocjonalnych ale nie banalnych, płytkich, powierzchownych. To dobry a w porywach bardzo dobry teatr. Solidny, elegancki, wystylizowany, harmonijny.  Teatr jeszcze klasyczny. Nowocześnie, współcześnie klasyczny. Jaki widz zazwyczaj akceptuje i lubi. Treść przepracowana, pozbawiona wszystkiego co zbędne, ozdobnikowe, rozwlekle. Buduje przekaz. Wydobywa sens. Uzasadnia budzące się emocje.  Estetyka ja wzmacnia. Wiernie treści służy.   Zawsze jest w realizacjach Grzegorza Wiśniewskiego znacząco obecna i ważna.

Taka byla "Maria Stuart", " Zmierzch bogow", "Ryszard III".

Taka jest "Królowa Margot". Świetnie wystylizowana, poprawnie zagrana przez cały zespół aktorów Teatru Narodowego w Warszawie, który, wiemy, wiemy doskonały jest. W scenografii surowej , absolutnie będącej niemym bohaterem sztuki. Ale ta akuratność, opakowanie sensów scenicznych pod wymiar zamiaru, osób dramatu pod charakter znaczeń prowadzi do skrótu, jednoznaczności. Odziera z tajemnicy, głębi, sprzeczności. Uszczelnia, zamyka osobowości sceniczne. Każda staje się archetypem, wzorem, kalka do ewentualnego powielenia.  Otrzymujemy przeżuty, gotowy produkt do zaakceptowania w pięknym opakowaniu, w wycyzelowanym aktorsko przekazie, które hipnotyzuje, uwodzi, jak Orfeusz prowadzi nas do piekieł żywota ludzkich motywacji, zależności, ambicji i      konieczności. Bez prowokowania do podejmowania przez nas walki wewnętrznej, intelektualnej ,      która mogłaby trwać, żyć w nas jeszcze długo. Która jątrzyłaby,  drażniłaby umysł i zmysły, nie dając spokoju, rozniecając na nowo emocje.                

To przedstawienie ładne jest, transparentne, wyraziste, poprawne. Jednak pozbawione wstrząsu, kontekstu uzasadniającego jego wystawienie. Bo snuje narracje, która dobrze znamy. Pokazuje oblicze władzy, walkę o nią, walkę o jej utrzymanie i określa cenę jaka trzeba zapłacić  za ambicje, żądze, posiadanie. Ale wszystko to jakoś obojętne, zdystansowane, koturnowe, dalekie. Pozostawia widza niewzruszonego. Jedynie usatysfakcjonowanego estetycznym obliczem sztuki , doskonale oprawionej w kunszt aktorski i kostium scenograficznych. Tu nie ma pełni, jedni. Tu jest smak i gust. Myśl niepokorna, drażniąca uleciała.  Ta, co góry przenosi, świat zmienia i prostuje czy plącze jego ścieżki.

To sztuka, która się podoba. To inscenizacja dla lubiących styl klarowny, klasyczny, chętnie     akceptowany.  Wyczyszczony z niedopowiedzeń, rys, zadziorów, pęknięć niejednoznaczności. Taki,   że ma się ochotę na więcej. I głębiej. Na jeszcze i bez końca. To  reżyseria, która   ma potencjał  na  wielkość, na siłę rażenia. Taki winien być mainstream,  który konstytuowałby  rozwój teatru. Takiego teatru widz potrzebuje, bo rozbudza potrzebę, nawyk z teatrem obcowania. Ośmiela teatralnych neofitów, przyciąga nieakceptujących eksperyment, awangardę, teatr postdramatyczny.

Nie wiem, czy Grzegorz Wiśniewski ma zdolności i doświadczenie zarządcze, pozwalające kierować teatrem. Dla mnie mógłby się podjąć tej roli. Chciałabym, by miał szansę spróbować. W Teatrze  Powszechnym nie udało się. Może powiedzie mu się następnym razem, może gdzie indziej.   Ale i bez tej szansy buduje w rożnych miastach teatr ważny, interesujący, piękny. Taki, co angażuje wszystkich zainteresowanych jego koncepcja, wrażliwością.  Podążają za nim artyści i widzowie, wsłuchując się z uwaga w to, co ma do zaoferowania,  do powiedzenia. Smakujemy jego estetykę i uznajemy ja za swoją. Przekaz inscenizacyjny łatwo zapada w pamieć, pozostaje w niej na zawsze.

Teatr Grzegorza Wiśniewskiego jest punktem stałym w krajobrazie  teatralnych  propozycji.                                                                                  
Jak olbrzymi scenograficzny stół z jego sztuk, który może być ołtarzem, podestem, sceną, po prostu stołem, też stołem bilardowym, miejscem opresji, tajemniczych spisków,  miłości/buduar, loże/, negocjacji - centrum  akcji. Jak poruszane problemy osadzone w konkretnym kontekście  czasu i miejsca.  Jak artystyczna ekspresja ograniczona do niezbędnego minimum  budująca mocny przekaz spektaklu. Zawsze bardzo dobre aktorstwo. Czy można oczekiwać więcej? Ja czekam. Jak zawsze. Na tajemnice,  wieloznaczność, kreacje absolutna, emocje, które rozbudzają potrzebę zatracania się w doskonałej estetyce.    

Inaczej świetny teatr pod względem formalnym, kanonicznie poprawny ale okiełznany emocjonalnie zatrzyma się na zadowalaniu zwolenników poprawnego myślenia o sztuce, z kagańcem na nieznanym i niezgłębionym, embargiem na podskórne, trudne motywacje, zatrzymując się na granicy absolutnie oczywistej komunikacji. Otrzymujemy obraz wyczyszczony, zrozumiały, gładki jak szkło, bez rysy, szczeliny na wątpliwość, wahanie, kontrowersje. Produkt o strukturze kryształu.

A ja chcę zanurkować, zaryzykować, zachłysnąć się nowym, nieznanym światem. Poczuć ciśnienie i presję sztuki, która mnie osaczy, odłączy od zdrowego, kontrolowanego i kontrolującego rozsądku, wytraci mnie z kolein porządku rzeczy. Potrzebuję głębi. Grzegorz Wiśniewski mógłby ją pięknie w teatrze wykreować.


KRÓLOWA MARGOT ALEXANDRE DUMAS/ojciec/
reżyseria: Grzegorz Wiśniewski
scenografia: Barbara Hanicka
reżyseria światła i projekcje wideo: Wojciech Puś
współpraca dramaturgiczna: Jakub Roszkowski
opracowanie muzyczne: Rafał Kowalczyk

wtorek, 18 lutego 2014

STO LAT! KAZIMIERZ KUTZ STO LAT!

Kazimierz Kutz skonczyl 85 lat.  Jest z nami. Poprzez swoja tworczosc, dzialalnosc w zyciu spolecznym, politycznym. Jest. Bo ma typ osobowosci, niespokojnej, witalnej, rozsadzajacej wszelkie stereotypy, ktory jest ciagle aktywny, zaangazowany, obecny, zaskakujacy. Ciagle ma cos jeszcze do zrobienia, przekazania, do wywalczenia. W swiecie kultury, polityki, zycia. Jest, po prostu jest. Mozna zazdroscic, podziwiac, nasladowac. Mozna sie zloscic, irytowac, klocic, polemizowac. Uczyc. Wszystko jest jeszcze mozliwe. Wszystko jest prawie mozliwe.

Na pewno warto wracac do tego, co nam zaproponowal w sferze kultury.  Filmy, spektakle Teatru Telewizji, ksiazka"Piata strona swiata".  To juz klasyka, kanon. Wzor solidnosci, profesjonalnego rzemiosla. Mysli budujacej emocje.  Przekazu sztuki, ktora porzadkuje widza wewnetrznie, nie niszczy go , nie przeprogramowuje na sile, wbrew, w poprzek, pod prad jego istoty, a buduje w nim przekonanie o potedze, mocy sztuki, ktora wyrasta z konkretu rzeczywistosci. Jego spektakle odbiera sie tak, jakby byly zrealizowane dzisiaj.  Bo to jest sztuka, ktora przetrwala wszelka probe. Czasu, rewolucji w teatrze i swiecie, i w Polsce. Jest nadal swieza, zajmujaca, solidna. Jak spiz,  jak kromka chleba,  jak powietrze , jak wartosc niezbedna do zycia. Taka sztuka jest fundamentem, ostoja, domem. Z nia czujemy sie bezpiecznie i pewnie. Jest tym do czego warto i trzeba wracac. Jà wracam. I zawsze jestem zdumiona. I pewna, ze sztuka  jesli wyrasta z szalenstwa, to jest to szalenstwo ciezkiej, konsekwentnej pracy. Nie jest kreacja siebie, ale tego, co trzeba przekazac, n'a co zwrocic uwage. Artysta rezyser nie wyraza swojego tylko "ja" ale komponuje, dyryguje i spaja "ja"wszystkich tworzacych ostateczny przekaz. Wydawac by sie moglo, ze niezauwazalnie. I wlacza w to odbiorce tego przekazu. Traktuje go powaznie, nie zapomina o nim, nie pomija, nie lekcewazy. I wlasnie poprzez to, ze widz ma szanse komunikowac sie ze sztuka, ta wrasta w niego glebiej i glebiej, na dluzej, na dlugo, na zawsze. N'a takiej bazie wszelka nadbudowa eksperymentu, awangardy, wszelkich poszukiwan w sztuce zyskuje inny wymiar i range. Gdy mainstream-szeroki, silny, komunikatywny trescia i forma- mialby Kutza sztuki walory.

Kazimierz Kutz  obdarzony jest talentem,  ktory pozwala mu wyzwolic z tekstu, aktorow, widzow   wszystko, co najlepsze. Nie ma mowy o banale, powierzchownosci. W sposob naturalny, prosty,   jasny ale nie lopatologiczny dociera do widza. Ten harmonijnie budowany przekaz, ta jego prostota ma splot skomplikowany , wyczarowany z najlepszej materii, na nieprzypadkowej osnowie. Teksty sa  wazne i ciekawe, aktorzy wspaniali. Realizacje nienachalne, czyste, logiczne. Wszystko zbalansowane. N'a swoj sposob lekkie. Nic dziwnego, ze widzowie pamietaja, doceniaja i ogladaja nadal filmy  i spektakle zrealizowane dla Teatru Telewizji/np."Stalin"," Kolacja na cztery rece,"Opowiesci Hollywoodu" /.

Ja mam swiezo w pamieci " Smierc komiwojazera" , ostatni spektakl  Teatru Malego, na ktorym pozegnal sie z nami Kazimierz Kutz.  Jakby odchodzil rezyser teatralny w niebyt razem z zamykanym teatrem. Nie przyjelam tego do wiadomosci. Przedstawienie bylo tak wspaniale, aktorstwo doskonale, rezyseria mistrzowska, atmosfera wyjatkowa. W huraganowej owacji na stojaco zaklaskiwalismy koniecznosc przemijania, oczywistosc odchodzenia, bol pozegnania.   Konstytuowalismy Jego waznosc dla nas. Wyklaskiwalismy " chwilo trwaj". I trwa. Nie slabnie moc  Jego Dziela.

I rosnie tesknota za takim Kutza teatrem zywym. I rosnie nadzieja na nastepcow, ktorych nie ma. I rosnie apetyt na sztuke.

czwartek, 13 lutego 2014

HEJ MAJCHERKI LITERKI HEJ

Przestałam chodzić do teatru. Sprawdzam, czy bez tej miłości można żyć. Wiem, że można ale czy warto? Boli, ale można. A wiec głupie pytanie. A przecież nie wystarczy w teatrze być. Przynajmniej dla mnie. Obecność ta wymaga aktywności. Kosztuje. I nie chodzi tylko o pieniądze. Trzeba by się zaangażować. Zaryzykować. Określić. Wystawić na strzał. Nawet na odstrzał. Na takim na ten przykład "Lodzie"Teatru Narodowego w Warszawie musiałabym zaprotestować, krzyknąć przynajmniej :" skandal" lub " hańba" lub " protestuję". Jeśli zależy mi. A zależy. Jeśli jestem wolna. I silna. I niezależna.

Nie byłam na " Lodzie". Wojciech Majcherek był. I jak pisze, choć nie za pieniądze i nie w recenzji, a ja mu wierze, mimo to wierzę, trzeba by po prawicowsku, oszołomsku, koniecznie w moherze, z legitymacją emeryta, z niejednym stygmatem, zrobić co należy.  Trzeba by dać się wykluczyć. Ozuc w nie swoje buty. Jeden za wszystkich. Za sztukę jedną. Majcherek się nie dał. Ja też nie chcę.

 Dlatego nie pójdę. Zwłaszcza, ze można nie pójść. Z własnej, nieprzymuszonej woli można nie pójść. Janusz Majcherek nie chodzi. Żyje past, post wyklucza.  Artyzmu w teatrze nie znajduje. Pô Grzegorzewskim. Ale szuka, od lat szuka artyzmu. W komercji, teatrze, i to każdym, który odwiedzić musi. Pod presją zarobku dla chleba. Nie duszy. Dla ciała. Może dlatego nie znajduje. Szuka nie tam, gdzie trzeba . Inteligentny inteligencji też nie znajduje. Jeden Brat z drugim. Choć we dwóch są już klasą samą w sobie. Nie może być dziś sztuka z wkładką  artyzmu. Ala Grzegorzewski. Nie ma Grzegorzewskiego.  Ci, co jego inteligencji w sztuce do inteligencji zasmakowali, teraz  jak nie dorznięta wataha łabędzim śpiewem z bólu po artyzmie wyją. Czy o artyzm na miarę naszych potrzeb i czasów w nowych szatach króla walczą? Na pewno nie. Lub na pewno tak.

Przestałam chodzić do teatru. Chłonę o nim Majcherkowe słowne koafiury jak czarną pôlewkę,  do ostatniej litery myśli/http://wojciech-majcherek.blog.onet.pl, teatralny.pl/felietony/.Dopiero wtedy czuje, jak wiele się zmieniło. W teatrze. Politycy mogą być  spokojni. Krytycy dorżnięci.  Artyzm dorżnięty.  Inteligencja też. Wojna, powstanie, komunizm zrobily swoje solennie. Teraz sami sobie gotujemy anty los antysztuką anty  dramatopisarzy  przez   anty reżyserów anty wyreżyserowaną.  Ale są też ci, co poprawnie żyją w past, bo post passe.  Ale to   post jest naszych życiem. A to się nie da wyprzeć, zignorować, obśmiać, wybrzydzić. Post poszarpany, niedoskonały, niekompatybilny, poszukujący, błądzący, prenatalny, nie do myślenia ale do przeżycia. Bo gdy zaczynam myśleć , czuję, że sama myśl mogłaby mnie zabić. Chęć do życia odbiera.  Muszę się  dostosować. Jak teatr. Jak aktorzy. Artyści. Inteligentni bez inteligencji. By przetrwać. Przeczekać. Wybaczyć wszystko post, absolutnie pamiętać past.

Tak, tylko polityka pozostaje. Królowa życia. Niezaspokojony potwór monstrum. I tańczyć, jak     zagra. A wolność  przedefiniować, hołubić w sobie tylko. Lub jak Janusz Majcherek żyć past, jak Wojciech Majcherek wyrażać opinie, Krystyna Janda ocieplać wizerunek teatrów swoja gwiazda gorejącą, Michał Żebrowski mieć wszystko na sprzedaż z darmowymi biletami w zębach włącznie.  Grać nie swoją rolę. Oto post w odsłonie przetrwania.

Nie chodzę do teatru. Nikt mi nie płaci. Nie mam teatru. Nie piszę nawet opinii. Nie, nie rozdaję biletów. Żyję w post past. I to jà za wszystko placę. Widz wykluczany, tresowany, statystyczny.                                      
                
Nie chodzę do teatru. Jeszcze trochę wytrzymam. Dystansuje się. Odtruwam. Nie muszę chodzić. Jestem wolna. Ale bez wolności też można żyć. Wiem, że można. Ale czy warto? Wiem, że warto. Za dobrą cenę warto. I władzę. Ale tą nad swoim życiem. I nie boli tak bardzo. Ten brak wolności  wtedy. Nie uwiera. Pozwala przetrwać. Pozwala na wystarczy być.