wtorek, 29 listopada 2016

MATKA COURAGE i jej dzieci TEATR NARODOWY



MATKA COURAGE i jej dzieci Bertolta Brechta z 1939 roku, ostry tekst manifestu antywojennego, Michał Zadara wyreżyserował w duchu cichej, powszedniej tragedii rodzinnej uwikłanej w konflikt religijny trwający trzydzieści lat w środkowej Europie, w Warszawie. A może zawsze i wszędzie.  Bo odnieść można wrażenie, że wojna toczy się cały czas, z krótkimi tylko przerwami, a dotyczyć w mniejszym lub większym stopniu może każdego, bo trudno się od niej uwolnić, odseparować, uciec, trudno ją zignorować, nie zauważać, bo to, co się dzieje w świecie, dociera do nas natychmiast, dzień po dniu choćby poprzez epatujące nią podniecone media. Świat się skurczył, bardziej też jest świadomy siebie, bo jest lepiej poinformowany, wykształcony, technicznie uzbrojony. I Zadara w jakiś aluzyjny, podskórny a jednak wystarczająco mocny sposób mówi, ze wszyscy uczestniczymy w wojnie, pośrednio lub bezpośrednio, wszyscy jesteśmy jej ofiarami. Ona już jest w nas. Już się toczy. Niewykluczone, że od zawsze. Pokój to tylko uśpiony stan wojny. Pozwala na nieustające do niej przygotowania. To tylko czas na wytchnienie, oddech uświadamiający tęsknotę za nią. Świat a więc i ludzie, i wojna karmiona przez pokój- my wszyscy słabi, bezsilni, nieskuteczni- jesteśmy okrutnie, bezwzględnie przymuszani przez system/tu religie, kościół/, by uczestniczyć w wojnie. Co trzeba zrobić, jakim być, jak w tym świecie żyć, by mieć szansę na przetrwanie?

Siła drzemie w instynkcie. Tu ma swoje źródło. Wiara,nadzieja miłość a najsilniejsza z nich jest ta ostatnia. Sztuka sugeruje, że miłość, ta ślepa, bezwarunkowa, prawdziwa może pochodzić tylko od matki. Jej odwaga z tego uczucia, instynktu macierzyńskiego się rodzi, znikąd indziej. I determinuje wszystko inne, wszystko pozostałe. Może to być handel pod ostrzałem, bycie nazywaną hieną, rzucanie się na linię frontu, nieokazywanie uczuć na widok martwego dziecka, na stan fizyczny, psychiczny, emocjonalny niemej córki zniewolonej, zgwałconej, poniżanej, może to być wszelki kompromis, wszelka danina z siebie. Wszystko, co gwarantuje przeżycie. Co jest szansą na przetrwanie tych, którzy jeszcze żyją. Tak, Matka Courage Stenki jest wierna, jest twarda, jest silna. Rezygnuje z kobiecości,  by stać się zaufania godnym partnerem dla tych, z którymi musi się spotykać, walczyć. Ciągle musi zabiegać, nieustannie negocjować, targować się, walczyć, czuwać, obserwować. Ta jej niepozorna chłopięcość ma oszukać, zwieść wroga. Wtopić ją w otoczenie. Każdego, z którym ma się zmierzyć rozmiękcza, dezorientuje, jak szczwany lis podchodzi. Osłabia i dopada w kulminacyjnym momencie osiągając swoje cele. W skórze owcy kryje się wilk egzystencjalny. Pod obojętną maską pokerzysty najwrażliwsze czucie. Jej tragizm ma twarz normalności i to budzi niepokój. Wchłania każdy cios bezgłośnym krzykiem. Ból, cierpienie, żałoba wydaje się mgnieniem.  Jak terminator na powrót staje się całością. Nieokazującą uczuć, emocji maszyną. Nie pozwalającą sobie na jakąkolwiek słabość, wątpliwość. A jednak przegrywa. Walcząc na swój własny sposób jest ofiarą. Nie udaje się jej przechytrzyć losu. Wojna i pokój morduje jej dzieci. Pokonana samotnie, heroicznie,  resztą nadludzkiej siły pcha swój samochód w nieznaną ciemność, jak Syzyf kamień na górę. Siłą woli, siłą tajemnicy, której do końca nie poznamy, nie zgłębimy, nie przenikniemy. Współczesne jest to oblicze człowieka zaprogramowanego na walkę do końca, twarde negocjacje, konieczny kompromis, pokrętne lawirowanie, godzenie się z klęską. Gdzie zasady etyczne, moralne zmieniane są jak rękawiczki. Zasady wiary, miłości i nadziei powiewają jak chorągiewka na wietrze. Cywilizacja śmierci funduje świadomość podejmowania ryzyka życia w zawieszeniu, zagrożeniu, niepewności, godzenia się ze stratą, porażką, klęską w milczeniu, wymusza bezwzględną konieczność afirmacji stanu rzeczy. Bez możliwości sprzeciwu.

Danuta Stenka w roli Matki Courage jest i matką i ojcem. Jak ta nam współczesna kobieta, jak te kobiety w naszej historii, które musiały zająć się utrzymaniem domu, majątku gdy mężczyźni byli skazani na zesłanie, szli na wojnę i z niej nie wracali. Delikatna, krucha, filigranowa w posturze, w męskiej, krótkiej, żołnierskiej fryzurze i roli, gra sprytnego, obrotnego, cwanego chłopaka. Ni to chłop ni baba, raz matka, raz ojciec, całą sobą jest jak kameleon, który przystosowuje się do otoczenia, sytuacji, ludzi, aby tylko uzyskać swoje, dla siebie. Dla dzieci. Ogromna rola. Trudna, powściągliwa, nieczuła. Szorstka, chropowata. Trudna też do zrozumienia. Z jakąś nieokreśloną skazą. Jakby się miało do niej zal, że nie może pozwolić sobie na bunt. Tak jak nie może sobie pozwolić na rozpacz, na żałobę. Powściąga emocje, ból, nie może pozwolić sobie na okazanie, co czuje gdy przynoszą do rozpoznania jej martwego syna a ona musi skłamać, mówiąc, że go nie zna. Jej Pieta ukształtowana na oczach widzów jest mechanicznym, technicznym konstruktem skumulowanego ciężaru osobistej klęski. Siedzi na ziemi. Niewprawnie, nieprzywykła do okazywania uczuć, układa  na swoich kolanach ciało ukochanej córki, nieocalonego ostatniego dziecka. Tym razem może ją objąć, dotknąć, ukochać. Trwa to chwilę, wygląda tak nieporadnie, niezdarne, żal, ból tylko przez ułamki sekund w niej intensywnieje. Całe życie blokowała uczucia swoje i uczucia dzieci, i innych ludzi do niej. Zawsze. Nie może się rozkleić, pęknąć, bo nigdy tego nie robiła, nie nauczyła się. Odrzucenie słabości jest dla niej tak samo naturalne jak instynkt opiekuńczy czy macierzyński. Szczególnie w warunkach ekstremalnego, permanentnego zagrożenia, jakiego doświadczała przez całe swoje życie.

Jej dzieci, choć dorosłe i szorstkim, obcesowym, zimnym wychowaniem ukształtowane, są ułomne, słabe, nie potrafią samodzielnie funkcjonować, nie umieją przetrwać. Kattrin Barbary Wysockiej jest nadwrażliwą niemową, złamaną traumą osobowością. Ofiarą skazaną swoją słabością, mocą czucia na śmierć. Komunikuje się ze światem mową ciała. Aktorka bez epatowania, bez nadekspesji  całą sobą pokazuje jej niemoc, ból, cierpienie, marzenia i tęsknoty, chęć odwetu, zemsty, słabość i chwilę determinacji gdy ostrzega bębnieniem na trwogę, by ostrzec przed nadciągającym wrogiem. To personifikacja dziecka wojny, które nie ma na nic wpływu, niewiele ma do powiedzenia zahukane i okaleczone, podporządkowane swemu marnemu losowi, zależne całkowicie od matki. Piękna, znacząca postać. Bracia Kattrin giną. Równie nieprzystosowani do życia. Słabi, niesamodzielni, ale chętne do żołnierki chojraki, nienawykli do przetrwania. Jak współcześni chłopcy, których pępowiny nigdy nie zostały porządnie, na trwałe odcięte od matki. Dużo przeżyli, doświadczyli ale niewiele się od niej, od życia nauczyli. W każdym razie za mało, stanowczo za mało, by przechytrzyć, okpić, oszukać jak ona śmierć.

Wyrazistą, charakterystyczną postać buduje na scenie Ewa Konstancja Bułhak. Jej Yvette to kobieta mocno stojąca nogami na ziemi, jakbyśmy obserwowali młode, naiwne, żywiołowe, niedoświadczone jeszcze wcielenie Matki Courage. Sprytna, mająca szczęście realistka, przy tym urocza, słodka, uwodząca, dająca się lubić dziewczyna świadcząca na wojnie usługi seksualne. Budzi sympatię, pięknie śpiewa. Solidna rola.

Kamilla Baar gra tu z długim, mięsistym warkoczem kobietę żołnierza. Razem z pozostałymi żołnierzami, innymi męskimi postaciami niewiele wnosi, traktowana pobocznie, instrumentalnie. Zbigniew Zamachowski w roli Pastora przepadł, jakby się w niej nie odnalazł. Jedynie interesująco wypada Arkadiusz Janiczek w roli Kucharza. Zalotny, uwodzący, interesujący spryciarz, playboy, zimny drań, potrafił wzbudzić niepokój, niejednoznaczną wokół siebie atmosferę.

Michał Zadara tekst Bertolta Brechta wykorzystuje na swój własny artystyczny sposób. Poprzez dramaturgię, którą systematycznie, konsekwentnie, metodycznie psuje reżyserią. Zaburza, przerywa przebieg narracji scenicznej. Nie pozwala widzom odpłynąć w teatralną iluzję. Bo opowieść sceniczna to wojna wykreowana, wytwór wyobraźni, projekcja kreacji, nadwrażliwości, ostrzeżenie. To luźna wizualizacja współczesnych lęków i obaw, możliwego realnego, aktualnego, namacalnego tu i teraz. Nie pozwala rosnąć napięciu ku kulminacji, by nie ukształtowało się w słuszny patos, poprawne oburzenie przeciwko wojnie, której tak naprawdę nie zna Zadara, nie znają ani twórcy, ani aktorzy ani widzowie. Dominuje pokolenie urodzone i wychowane w czasie pokoju, buszujące w magmie popkultury. Wojna to abstrakcja, gra komputerowa, relacja medialna. Znana z doświadczenia tylko nielicznym, ogółowi z lekcji historii, filmów, medialnych przekazów. Poza tym  nie wiadomo jaka może być naprawdę  dzisiejsza czy przyszła wojna, bo niedawne przykłady przerosły wszelkie dotychczasowe o niej wyobrażenia. Jak wizualizować to, czego nie znamy, grozę wojny, która jest poza zasięgiem doświadczenia? Nie chcemy spojrzeć w twarz  prawdziwemu cierpieniu, zetknąć się bezpośrednio z okrucieństwem przemocy. Pokazywanie na scenie sytuacji zazwyczaj niewidocznych/charakteryzacja, sprzątanie rekwizytów, obsługa techniczna raz ciągnie samochód, raz pcha go/, przejścia od sceny do sceny łącznie z przygotowaniem do niej/np. Wysocka po śmierci swej bohaterki schodzi po drabinie i kładzie się, Stenka układa ją sobie na kolanach/ powoduje zerwanie ciągłości, przełamanie czystości akcji, buduje ten dystans do realu prawdy. Nawet interwencja reżysera z widowni/konieczna, spontaniczna, zaskakująca/, która koryguje ustawienie samochodu na scenie i jego uwaga, że widzowie mają okazję przyjrzenia się pracy reżysera nad spektaklem, wpisuje się w ten zamysł zmuszania widzów do burzenia budowanego narracją napięcia. Spektakl ma być nadal antywojennym manifestem Bertolta Brechta z przeszłości, ostrzeżeniem ale na scenie wzmaga się tylko jego bezgłośne, nierozpoznane natężenie jak na obrazie Edvarda Muncha, który wizualizuje Matka Courage Danuty Stenki w momencie rozpaczy.

Zabiegi te mają swoje rozwinięcie również w kompozycjach wykonywanej na żywo muzyki, w której brzmieniu słyszymy niepokojący, drażniący,  aharmoniczny dysonans. To nie jest melodia ładna, mocna, z nerwem a zgrzyt, rozdarcie dźwiękowe, komunikat, który budzi niepokój, nie daje spokoju. Songi konsekwentnie też nie mają jednorodnej stylistyki wykonania. Każda postać, zgodnie ze swoim charakterem, funkcją, znaczeniem inaczej własną piosenkę interpretuje. Ta staje się rozwinięciem, komentarzem, kontekstem, innym stanem uzasadniającym status quo bohatera. Songi nie stanowią wspólnego wzmocnienia. Nie muszą. Uatrakcyjniają, zgodnie z dziełem Brechta, tą intelektualną rozrywkę, jaką jest ten spektakl. Bo my lubimy się bawić wojną, podglądać ją ale prawdziwego jej oblicza nie znamy. Jej cierpienia, bólu. Jej trudów, lęków. Tylko bezpośrednie przeżycie daje taką wiedzę. W teatrze go nie znajdziemy.

Scenografia wydaje się być istotnym bohaterem sztuki. Też rozśrodkowuje napięcie. To kolejny niemy krzyk rozpoznania rzeczywistości. Jej projekcja. Tworzy ją duża makieta zniszczonej, spalonej współczesnej Warszawy/obszar centrum Warszawy od ul. Jana Pawła II do Emilii Plater i od Złotej do, około, Prostej i Świętokrzyskiej, z doszczętnie zniszczonym hotelem Mercure, dawniej Holiday Inn, Biurowiec Rondo 1, wieżowiec, który ma stanąć na miejscu dawnego pawilonu handlowego Emilia/, której zbliżenia z figurkami osób-bohaterów sztuki w adekwatnym odzwierciedleniu akcji scenicznej z różnych ujęć kamery widzimy na olbrzymim ekranie nad sceną. W spektaklu pojawiają się prawdziwe samochody/np.mercedesa W123/ a właściwie to, co z nich pozostało. Samochód Matki Courage ma flagi Finlandii i Unii Europejskiej. Symbole Unii Europejskiej mają także żołnierze, których rodzina napotyka na swojej drodze - białe napisy na niebieskich hełmach, naszywki z logiem na ramionach. Tak dla zmyłki, zabawy, zaskoczenia. Bo jest to próba komunikacji na poziomie współczesnej percepcji, przyzwyczajonej do równoległego skupiania uwagi na różnych przekaźnikach bodźców. Nie może ta scenografia budować świata Brechta, bo tak wiele się zmieniło, nadal na naszych oczach się zmienia, dziś posługuje się własnym językiem ekspresji.

Tak, prawdziwej grozy wojny tu nie ma-pojawia się jedynie w ułamkach sekund, przemyka zawstydzona, ukrywana, powściągnięta-jakby jej ani reżyser, ani aktorzy nie znali, nie potrafili, nie chcieli a priori sobie wyobrazić, dla nas wykreować. Spektakl nie ma więc mocy porażającej. Jest rozbrojony z napięcia, nie produkuje piorunującego efektu, który by dotknął głęboko widza, który by wstrząsał, wzruszał. To chłodna, wykalkulowana inscenizacja, jak zwykle u Zadary, mająca uderzyć nie w serce a  rozdrażnić rozum, naruszyć jego skostniałe konstrukty. Matka Courage Stenki, nie histeryzuje, nie poddaje się paraliżującemu czuciu/rozpaczy, załamaniu, słabości, przerażeniu/ a analizuje, myśli, działa. Opierając się na instynkcie, woli życia. Ktoś przecież musi ocaleć. Trwać dalej i dalej. Choćby to miały być tylko osierocone, samotne Matki Courage, cienie samych siebie, z determinacją, w milczeniu ciągnące bagaż  bólu i cierpienia, okrucieństwa wojny. Na swoich barkach niosące ciężar odpowiedzialności indywidualnej ponad siły. Podążające w nieznane, wchodzące w ciemność. Tylko miłość bezwzględna, silna i rozumna, uporczywa i wierząca, matczyna, zakamuflowana, na pozór zimna, podła, podstępna, interesowna, walcząca, ma taką moc, że uporczywie szuka dróg ocalenia. Ale wojna zabija. To Zombie bezlitosne, interesowne, nieczułe. Jest żywiołem, niszczącą siłą ludzkiej natury, dlatego opór jej stawić może równie silna, nieprzewidywalna natura. Matczyna. Courage jej na imię.


MATKA COURAGE I JEJ DZIECI   BERTOLT BRECHT
reżyseria: Michał Zadara
muzyka: Paul Dessau
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
aranżacja muzyczna: Jacek „Budyń” Szymkiewicz
reżyseria światła, wideo: Artur Sienicki
przygotowanie wokalne: Andrzej Perkman
współpraca reżyserska: Marta Streker
asystentka reżysera: Anna Gryszkówna
realizatorzy dźwięku: Mariusz Maszewski, Rafał Barański
realizatorzy światła: Zbigniew Szulim, Bartłomiej Kaczalski
realizatorzy wideo: Mariusz Chałubek, Paweł Woźniak
W przedstawieniu gościnnie występuje muzyk, Tomasz Licak.
Operatorzy kamer na makiecie: Kinga Ilgner, Bartłomiej Bobrowski, Paweł Tołwiński
obsada, pozostałe informacje:
 https://www.narodowy.pl/repertuar,spektakle,282,matka_courage_i_jej_dzieci.html

premiera 26 listopada 2016
zdjęcie: Maciej Landsberg
recenzje:

sobota, 26 listopada 2016

WRÓG LUDU STARY TEATR


WRÓG LUDU w reżyserii Jana Klaty Starego Teatru w Krakowie udowadnia nam, że sztuki Henryka Ibsena najczęściej grane na świecie po dramatach Szekspira, pojawiają się i na scenach polskich. I to z dużym sukcesem. Okazuje się bowiem, że spektakl jest aktualny, współczesny, mocny i prawdziwy. Performatywny w formie, z założenia prowokujący i silnie angażujący widza. Dosadnie, z poczuciem humoru, nie bez ironii wpisuje się w dyskusję o kondycji demokracji, pyta o nasze współczesne postawy i wybory. Zagrożenia i lęki. Oczekiwania i obawy. Ocenę sytuacji. Stawia nas wobec problemów, dylematów, dotyczących politycznych racji, działań, decyzji, dziennikarza, i lekarza, polityka etyki zawodowej, ochrony interesów społecznych i elit biznesowych, konfrontacji jednostki ze zbiorowością, prawdy obiektywnej z prawdą subiektywną, zderzenia postawy altruistycznej z koniecznością zabezpieczenia i zaspokajania potrzeb egzystencjalnych społeczności, rodziny, jednostki. Co jest nam dzisiaj doskonale znane i szczególnie bliskie.

A wszystko to dzięki reżyserii Jana Klaty. Bo reżyser nie rezygnuje z naznaczenia sztuki Henryka Ibsena osobistym piętnem i przedstawia na scenie własne rozpoznanie współczesnego świata. A ten wynurza się z chaosu, kłębowiska wszystkiego co stare, zużyte, nieatrakcyjne, marginalne. Ze śmieciowiska, bałaganu, melanżu świata kategorii upadłej, wykluczanej, podrzędnej, wyjałowionej z wartości, piękna, poczucia bezpieczeństwa, harmonii, sensu. Od którego chętnie uciekamy, z którym nie chcemy mieć do czynienia. Taki, którego się wstydzimy, zaprzeczamy mu i udajemy, że nie istnieje. Klata ciągle wykorzystuje sztukę, by kłuć nas w oczy tą świadomie wypieraną większości małością. Wyciąga na wierzch nasz genotyp Polaka, wywraca na widok publiczny hipokryzję, cynizm, strach tchórza, sięga do jądra ciemności naszej natury demaskując ją ironią, obśmianiem, szyderstwem. W formie ubogiej, wynaturzonej, zdegenerowanej. Odpychającej, nieatrakcyjnej, trudnej do zaakceptowania. Wali nas po gębie pychy i samozadowolenia, uderza w splot Boga, Honoru, Ojczyzny, podcina skrzydła romantycznych uniesień ponad poziomy. Sprowadza na ziemie, a następnie wbija dwa metry w polskie, patriotyczne łono. Z nadzieją, że odrodzi się nowy, wspaniały, na jego obraz i podobieństwo człowiek, wolny, mądry i niepodległy również w świecie pozateatralnym. Bo jest to jego osobista wizja, nadzieja, pobożne życzenie. Klaty punkt widzenia.

Spektakle Klaty usytuowane są na dnie kondycji i egzystencji ludzkiej, w najciemniejszym zaułku mroku świadomości, w rewirze upadku, biedy i wykluczania ciała i ducha, bombastycznej karykatury, przerysowanej zabawy, geriatrycznego zdziecinnienia. Forma jest dominantą, definiuje treść, interpretuje jej sensy. Sugeruje, że można jej nie traktować poważnie lub informuje, że to my nie traktujemy jej poważnie. Jest wywleczonym na scenę ostrym oskarżeniem. Wobec którego winniśmy się ustosunkować, zbuntować. W każdym razie coś zrobić. Co? To zadanie otwarte. Praca syzyfowa lub pozytywistyczna na miarę rewolucji.

Spektakl WRÓG LUDU jest więc nieodrodnym dzieckiem Klaty. O Polsce, Europie, świecie tu i teraz. Pokazuje za Ibsenem skuteczność władzy, bezsilność prawdy wobec zmanipulowanych, twardych argumentów logiki i rozumu. Siłę wypaczonego instynktu przetrwania większości, przyzwyczajenia do starych, dobrze znanych zasad współżycia zbiorowego i niechęć do zmian, co przekształca społeczeństwo obywatelskie w kapitalistyczną zbiorowość interesu. Nic nie jest jednoznaczne, stałe. Oczywiste. Zwłaszcza gdy Juliusz Chrząstowski wygłasza swój monolog odnosząc się do bieżących sytuacji, warunków życia, wydarzeń znanych wszystkim. Czy mówiąc go staje się wrogiem ludu? Niewykluczone. Krytykuje władzę, stan demokracji polskiej i europejskiej, ksenofobię, koniunkturalizm, nacjonalizm, stosunek do uchodźców, konieczność życia w zanieczyszczonym, zdegradowanym, toksycznym środowisku. Prezentuje swój osobisty punkt widzenia, szczerze, otwarcie, wprost mówi, co myśli. To niekoniecznie dobrze może być przyjęte przez niedouczoną, nie czytającą, nie rozwijającą się większość, która się czuje zagrożona. A przecież każdy z osobna musi w końcu odpowiedzieć prosto, jasno TAK lub NIE na pytania, wątpliwości, zagrożenia, konkretne problemy. Musi zdecydować, musi wybrać, po której stronie się sytuuje: prawdy czy fałszu. W efekcie widzimy, że bohater Chrząstowskiego z rodziną dryfuje po morzu, zmierza w nieznane, wysyła sygnał SOS. Jest uchodźcą, rozbitkiem, człowiekiem w potrzasku okoliczności, który potrzebuje ratunku, pomocy, szuka nowego domu, twardej ziemi pod stopami/ wartości, poczucia bezpieczeństwa/ na środku wzburzonego morza obojętności, bezsilności/obraz końcowy spektaklu/. Szuka po omacku, bezradnie antidotum na bezinteresowną pogardę i niezawinioną nienawiść, gdzie największym wrogiem prawdy wolności jest zwarta większość, a brak tej prawdy i wolności osłabia sumienia ludzi, którzy stają się w swym działaniu nieobliczalni, wściekli i źli. To potencjalnie my, wszyscy my. Bez wyjątku. Poetyckie zaklęcia, modlitwy: Strzeż mnie/strzeż nas od tego Boże, nawet jeśli nie wierzę/nie wierzymy, nas nie ocalą, bo ludzie pojedynczy i zbiorowi w swej małości i frustracji prowadzą do eskalacji przemocy, w efekcie do wojny/scena pantomimiczna/. I to z chaosu, który nam wizualizuje spektakl, z tej naszej małości wobec wielkich wyzwań, rodzi się ta przeczuwana, możliwa przyszła apokalipsa krystalizująca się na horyzoncie trzeźwej wyobraźni.

I tak niewinna historia o zatrutej wodzie w mieście, być albo nie być zakładu kąpieliskowego, zagrożona tym stanem rzeczy egzystencja i zdrowie całej społeczności, mówiąca o sile większości i potędze władzy, jej pogardzie i nienawiści wobec prawdy i wolności w sztuce Henryka Ibsena na scenie przekształciła się w ostrą, dobrze umotywowaną krytykę naszej współczesnej rzeczywistości, nas samych, słabości cywilizacji Zachodu.

Sztuka sprostała wymogom problemów, wyzwaniom czasu. Co z tym zrobią widzowie? Na pewno nie są to ci, którzy nie czytają, nie uczestniczą w życiu kulturalnym. Na pewno nie jest to niezaangażowana, obojętna, zahukana, sfrustrowana, biedna, zajęta obowiązkami, pracująca w godzinach trwania spektaklu większość. Obecna na spektaklu mniejszość jest po stronie Klaty. Nawet jeśli jej jednostki się zbuntują, zamanifestują swoją niezgodę, niezrozumienie, sprzeciw. Czy mają rację ci pojedynczy, nieliczni widzowie w Warszawie, którzy pozostali na miejscach, gdy zachwycona większość huraganową owacją wyrażała swoją zgodę, swój sztuką zachwyt? Na pewno mają do tego prawo.

Prawda jest zawsze jedna. Prosta lub złożona. Splątana lub zafałszowana. Są różne racje, argumenty, interesy, siły wpływów, konteksty. Co prawda w nas wyzwala? Czy nas wyzwala? Co dalej? Co dalej? Bo wiemy już co nieco o naszym stosunku do uchodźców, zachowaniach stadnych, relacji jednostka zbiorowość, słabej kondycji intelektualnej Polaków, polityce, mediach, ale niewiele o realnych zagrożeniach. Te nas ciągle zaskakują i powodują, że znów co innego mówimy, co innego myślimy. Jesteśmy bardzo podzieleni. Rozdarci w samych sobie i w sferze publicznej. Wojna się już toczy. Dojrzewa w nas, pęcznieje. Znajdujemy się na środku morza wątpliwości i wysyłamy sygnał SOS nie potrafiąc samemu sobie pomóc. Nie potrafiąc samych siebie uratować. Ocalić. Skazani na decyzję zwartej większości.

Bohaterowie sztuki są rozbrajająco naiwni, nad wyraz gotowi do zmiany zdania. To koniunkturalne, słabe figury łatwe do manipulacji. Bieda ogranicza ich horyzonty, zamyka szczelnie, radykalizuje. Wzbudzają litość, uśmiech na twarzy, lekceważenie. Groza czai się w tej nonszalancji głupoty, w prostackim mówieniu bez ogródek, dziadowskiej mentalności. Braku wyobraźni. Zacietrzewieniu. Strach zamyka im drogi ewakuacyjne. Uniemożliwia szczęśliwe rozwiązania. To zbiorowość miernot. W mizerii ich egzystencjalnego świata. Tacy jesteśmy? Nadal tylko jako tacy- mówi nam tym spektaklem Jan Klata. Nic dziwnego, że przepowiednia upadku MANE TEKEL FARE/policzono, zważono, rozproszono/ przebijająca się przez sceniczną Sodomę i Gomorę sprawdza się, wizualizuje tak dosadnie, tak namacalnie, tak boleśnie.


Spektakl zaprezentowany został w ramach Festiwalu Polska w Imce w Teatrze Imka w Warszawie w dniu 23 listopada 2016

zdjęcie: https://www.facebook.com/polskawimce/photos/pcb.351099185228754/678300972324567/?type=3&theater





czwartek, 24 listopada 2016

KSIĘGI JAKUBOWE MARCINIAK TEATR POWSZECHNY

Plakat spektaklu KSIĘGI JAKUBOWE jest surową, najbardziej powściągliwą z możliwych kwintesencji jego scenicznej wymowy. To haiku, informacja, prowokacja.  Jest jak wypalone, zimne piętno w mroku wieczności. Smutna biało-czarna brutalna, bezwstydna demonstracja zaprzeczenia scenicznej erupcji barokowej ferii kolorów emocji i nastrojów, treści. Graficzne podsumowanie spektaklu celnością trafiające w punkt-utopia świata dążenia do jedni. Epitafium- życie spektaklu to tylko chwila, mgnienie, przelotna impresja, która zmienia się w czasie, we wspomnieniu, w naszej wyobraźni i w końcu ginie pozostawiając jedynie powidok, wrażenie, znak. Pierwotny i ostateczny.

Jednak siła spektaklu zaklęta jest w złożonej kompozycji całości scenicznej. W urokliwym, bogatym, uwodzącym zmysły obrazie. To dzięki niemu dopiero chłoniemy, rozumiemy sztukę. Czujemy jej znaczenie. Sensy. Nastrój i klimat. Potencjał. To te hipnotyzujące, fascynujące, plastyczne impresje wiodą nas na pokuszenie. Jak idea Jakuba przyciągała, fascynowała, oczarowywała swych wyznawców. I to jest słuszny wybór języka teatralnego dla treści KSIĄG JAKUBOWYCH  Olgi Tokarczuk dokonany przez reżyserkę, Ewelinę Marciniak. Wysublimowane piękne jej rozwinięcie. Powieść stymuluje wyobraźnię słowami, spektakl wyzwala ją posługując się językiem scenicznym. Adaptacja jest udana, celna, skuteczna. Gubiąc wiele, równie wiele ofiarowuje. Posługuje się własną ekspresją. Sennym marzeniem, adekwatną metaforą, magnetyczną sugestią. Mocnym malarskim znakiem, odniesieniem, wyrafinowaniem. Niepokojącą muzyką i uwodzącym śpiewem, hipnotyzującym światłem. Choreografią. Odważnym aktorstwem poddającym się woli i wadze granych postaci.

Początek niesie informację o skostniałym, starym porządku rzeczy w pustce, monotonii, martwocie monochromatycznej przestrzeni. Z wizją OGRODÓW ROZKOSZY ZIEMSKICH Hieronima Boscha. Dotyczy społeczności żydowskiej. Zaprzeszłości mało atrakcyjnej, przyziemnej, rzeczywistej. Ludzie noszą kostiumy maski: ujednolicone, pozostawiające wrażenie umęczenia, starości, przytłoczenia kanonem religijnym, obowiązkiem szanowania obyczaju, kultywowania tradycji. Wyraziste, stabilne, niewzruszone uzmysławiają dylematy natury praktycznej: jeśli Jenta umrze, wesele nie może się odbyć i wszystkie wysiłki związane z przygotowaniami do uroczystości spełzną na niczym. Straty będą ogromne. Poniesione koszty daremne. Życie ludzkie weszło w kolizję z prawem boskim. Lecz nie ma rzeczy niemożliwych, nie do obejścia. Od czego jest siła woli, wiary? Pierwiastek mistyczny, tajemniczy, potężniejszy od przypadku, wyroku losu, decyzji Boga. To on jest tą potęgą korygującą, sprawczą. Generującą siłę wiary, która łączy, przekuwa niemożliwe w możliwe.

Obraz drugi kontrastuje z pierwszym i kolejnym. To obfitość cudów wcielonych, spełnionego marzenia. Arkadia zmysłowych zaspokojeń, intelektualnych satysfakcji,  triumfu kreacji rozumu. Czysta rozkosz istnienia. Orgia duszy i ciała. Pełnia utopii wprowadzającej w czyn wyśnioną rzeczywistość. Imperium nieba na ziemi. Jego złudę stałości, mgnienie przeżywania tego świata scalonego w jednię. Połączenie sprzeczności, unieważnienie różnic, wymazanie tego co dzieli, nadanie priorytetu temu, co łączy. Wyzwala, uwalnia, daje rozkosz. Pozwala poszybować ponad poziomy skostniałe, ubezwłasnowolniające jednostkę, jej potrzeby, marzenia. Proponuje współistnienie, realizowanie się w grupie. Przestrzeń sceny staje się niejednoznaczna, pociągająca jak oblubienica wymarzona, upragniona, idealna. To komnata tajemnic. Z lustrami próbującymi uchwycić istotę całości, w których można się przejrzeć, w każdym z innej perspektywy. Każde odbija inny fragment rzeczywistości, inną jej wersję, kształt, koloryt. To jednia łącząca poszczególne jej części. To budowanie na piasku, nie na skale. Poddawanie się falom uniesień, przypływom i odpływom pragnień. Kostiumy spektakularnie bogate, wynaturzone rozbuchanym indywidualizmem. I słusznie. Są jak znaki, drogowskazy pozwalające wędrować po mapie portretów psychologicznych, mentalnych, kulturowych postaci. Kryją to samo ciało kobiety i mężczyzny, bezwstydne, zmysłowe, bezbronne. Te same potrzeby duszy. Pragnienie wolności, miłości, jedni. Pociągające jak myśl Jakubowa. Tu nam się objawia orient, wiara islamu. Spotyka się wszelka różnorodność, poznaje nawzajem, koegzystuje. Ma swój punkt kulminacyjny. Pozwala poczuć smak spełnienia, radości, szczęścia. Z nadzieją patrzeć w przyszłość.

Obraz ostatni to potęga siły. Podstępne uwodzenie. Triumf władzy.  O strukturze powszechnej, mocno zakorzenionej, przystosowującej się do wydarzeń bieżących. Łączącej praktyczne rozwiązania z mamoną obietnicy spokoju za cenę podporządkowania. Zawsze i wszędzie. Wiary brutalnej pod postacią baranka, krwawego zmartwychwstania, mszczącej się piętnem winy i kary, okrutnie niszczącej przeciwników. Unieważniającej ich ubezwłasnowolnieniem. Zwycięstwo wiary ukonstytuowanej, manipulującej, działającej metodycznie politycznie, konsekwentnie, mrożącej krew w żyłach. W obrządku bezkarnego gwałtu. Gdzie wyświęcony diabeł kobietą się wysługuje, aby tylko sprawę załatwiła, misję wykonała. Spektakularny żyrandol, symbol władzy absolutu, obrządek religijny w liturgicznych szatach znów przytłacza, wymusza posłuszeństwo, deklarację klęski Jakubowej idei. Triumfuje silniejszy, sprawniejszy. Lepiej zorganizowany, bardziej przebiegły, bezwzględny. Podstępny. Twardy gracz, polityk. Znów nakłada kaganiec poprawności na ludzkość. By ją prowadzić na postronku jak niewolnika.

Trzy obrazy to trzy kroki objawienia prawdy. Gorzko-słodki smak pragnienia miłości bezwzględnej, idealnej, boskiej i tej człowieka do człowieka, które rozbijane są przez realia rzeczywistości.  Teatr pokazuje piękno daremności wysiłku wdrażania marzenia ludzkości o jedności, spokoju, tolerancji, religii, kultur, natury ludzkiej. Wizualizuje to piękno wpływając na podświadomość. Podskórnie, podprogowo. Rzadkie to, wyjątkowe działanie sztuki  teatru. Fundujące cudowne przeżycie. Doświadczenie. Wprowadzające w sen ludzkości, by się zjednoczyła, działała wspólnie dla dobra jednostki i ogółu, pokonywania i akceptowania różnic, afirmacji człowieka i świata jakim jest, która głosiłaby  pochwałę różnorodności z jądrem swym jednakim. Jak miłość, nadzieja i wiara judaizmu, katolicyzmu i islamu. Piękna to i wielka idea Jakuba. Upadła u swego zarania. Zaorana przez ciemną stronę natury człowieka, tego świata siłę, władzę narzucającą swoją dominację, zasady, prawo.  Zwyciężyła pycha, próżność, grzech zaniechania, słabość, niedoskonałość ludzka. Zbyt mała była determinacja, zbyt słaba wiara wyznawców Jakubowych oraz ograniczone, negatywne oddziaływanie na otoczenie, które ich nie rozumiało, nie akceptowało. Zło dobrem nie dało się zwyciężyć. Stare nowym spojrzeniem nie dało się przekonać. Dobrowolność, łagodność, otwartość nie sprawdza się w walce, na wojnie. Podbój bez przemocy, aneksja bez użycia siły okazała się niemożliwa. Rokowała uzasadnione nadzieje. Nie udało się. O Jakubie zapomniano. Kościół katolicki zwyciężył.

Spektakl udowadnia, że każdą treść można skrócić nie pozbawiając nowego dzieła sensu pierwowzoru. Dyskusje o tym, czy można przenieść na scenę ponad tysiąc stronicową książkę są bezprzedmiotowe. Bo można. Spektakl to autonomiczne dzieło. Rządzi się własną logiką, będącą wypadkową koncepcji, wyobraźni, wrażliwości i wiedzy wielu twórców. Zespół artystyczny Eweliny Marciniak doskonale spójnym obrazem KSIĄG JAKUBOWYCH o tym przekonuje. Jednak sprawdźcie działanie sztuki osobiście. Przekonajcie się sami czy magia teatru działa. Jest spektakl, jest okazja! Powodzenia:)


KSIĘGI JAKUBOWE OLGA TOKARCZUK
reżyseria:Ewelina Marciniak
dramaturgia - Magdalena Kupryjanowicz, Jan Czapliński
reżyseria lalek - Agata Kucińska
scenografia, kostiumy, reżyseria światła - Katarzyna Borkowska
choreografia - Kaya Kołodziejczyk
muzyka - Barbara Derlak (Chłopcy kontra Basia), Wojtek Urbański (z zespołu Rysy)
asystentka reżyserki - Karolina Szczypek
inspicjent - Kuba Olszak

zdjęcia:materiały Teatru Powszechnego

wtorek, 22 listopada 2016

ĆWICZENIA STYLISTYCZNE TEATR STUDIO


Wszystko jest w tytule. To są ćwiczenia stylistyczne. Tyle że w teatrze. Oprócz jednej kilku zdaniowej historii opowiadanej na wiele sposobów językowych, bo możliwości jest aż 99 w książce Raymonda Queneau, otrzymujemy  wyimek ich ilości w artystycznej teatralnej interpretacji, obróbce, kontekście. W nowej, autorskiej wizualizacji, niepowtarzalnym brzmieniu zwielokrotnionego mini teatru. I to, co w efekcie sobą niesie, co rozszerza, co tworzy. Wyzwala. Inspiruje. Jaki ma potencjał emocjonalny, kulturowy, twórczy. Bo jest sprawdzianem, testem, przyzwoleniem poszerzania, przekraczania granic semiotycznych.

Spektakl wybiera ważne dla sztuki przykłady. Tworzy wiele interpretacji. Chce pokazać ich potencjał. Byty pozatekstowe. Zaczyna od wypowiedzenia tekstu w trzech i więcej językach, sprawdzając jego funkcję komunikacyjną. Brzmienie, rozumienie, reakcję widza, słuchacza, ale i mowę ciała aktora. I to, co się dzieje pomiędzy.

Ćwiczenia tworzą pole dla nieograniczonej wyobrazni,  otwierają przestrzeń uwalniającą się od wszelkich ograniczeń, pozwalającą w jej obrębie sprawdzić każdy pomysł, przetestować kształt i działanie najbardziej szalonego skojarzenia, zwariowanej koncepcji, niestandardowej konwencji, zaskakującego kontekstu. W doskonałych warunkach dla kreacji. Eksperymentu. Doświadczenia. Podejmuje ryzyko realizacji wariacji na temat niepozornego, błahego zdarzenia, by móc przekonać się, co ono koduje, co ukrywa, co znaczy dla autora, aktora i słuchacza. Co z tego wyniknie. Jak będzie działać.

Oprócz samego tekstu, który jest fundamentalny, stanowi podstawę i punkt wyjścia, teatr uruchamia swoje instrumentarium, machinę wzbogacającą, rozszerzającą sensy. Aktorzy wnoszą swoją wrażliwość, wyobraznię, doświadczenie i sprawność warsztatową dla budowania przekazu. Rekwizyty, kostium, muzyka, choreografia są kolejnym wzmocnieniem, który nadaje rys charakterystyczny interpretacji. Reżyseria nie pozostaje bez znaczenia. Im jest większa ilość środków, pomysłów, tym bardziej różnorodny, mocniejszy, celniejszy może być efekt. Ale też, im większy skrót, ograniczenia formalne, tym mocniejsza może się stać metafora. Bo to już nie sam czytelnik tekstu tworzy dla sobie obraz opowieści, tak jak ją czuje i rozumie. W teatrze spotyka się wielu twórców, autorów ostatecznego kształtu dzieła. Nie wiadomo jak przyjmą go, jak zareagują na efekt ich pracy widzowie. Co poczują, co zrozumieją. Czego się o sobie, o autorze, o zdarzeniu z treści i formy przedstawienia historii dowiedzą. Co w nich na zawsze zostanie, jak się w przyszłości rozwinie.

Te ćwiczenia pokazują nieograniczone możliwości sposobów komunikowania się, różnorodność formy, wielki potencjał sztuki,  bogactwo języka, kontekstów. Potęgę niczym nie krępowanej wyobrazni. Proste zdarzenia w Paryżu, w autobusie i przed dworcem, zwykli, niepozorni jego bohaterowie są zaledwie przyczynkiem do odkrycia prawdziwego bogactwa nadbudowy, jaką się tworzy w momencie gdy człowiek zapragnie o tym opowiedzieć, gdy uzna, że jest coś ponadto istotnego do przekazania. Dla niego samego, dla innych. Bo to, jak opowiadamy wiele mówi o nas.

Spektakl jest więc tym, czym się deklaruje. Pokazuje możliwości języka i sztuki teatru. Zabawnie, dowcipnie, inteligentnie. Prosto, jasno w kontrastowym, różnorodnym, bogatym zestawieniu. Fantastycznie lekko, naturalnie, finezyjnie zagrany. To dynamicznie, to spokojnie, słownie, muzycznie, prozaicznie, poetycko, itd. Co nie znaczy, że nie było to mordercze, wymagające, trudne zadanie. Wyciskające siódme poty. Tworzące scenki sytuacyjne, metaforyczne, zaskakujące, abstrakcyjne, dziwaczne, niezwykłe, dłuższe i lakoniczne, na bogato i na biednie!

Bo na ile sposobów można opowiedzieć, przedstawić jedno zdarzenie? Nikt nie jest w stanie podać precyzyjnej odpowiedzi. Nikt jej nie zna. Co człowiek, konfiguracja osób, środków, to inna wersja. Która jest najbliższa prawdy? Prawdopodobnie w jakimś stopniu każda. Bo prawda zawsze jest jedna. Celem ćwiczenia jest zbliżanie się do doskonałości, do tej pełnej, wyczerpującej prawdy właśnie, do osiągnięcia ideału, stworzenia arcydzieła. Pokazania go z różnych stron, w różnej formie. Jakby to było obieranie cebuli warstwa po warstwie. Niby każda z nich jest taka sama, jedna do drugiej podobna. Ale dopiero suma warstw stanowi wyobrażenie całości. Wszystko może służyć osiągnięciu celu. By dotrzeć do sedna, uchwycić istotę rzeczy i móc ją wyrazić nie tylko dla siebie, dla innych zainteresowanych.  By nie przepadła, ewoluowania w czasie. Dla zrozumienia o co chodzi, po co, dlaczego. By można było poznać spektrum, walor i głębię całości. Osiągnąć pełnię.

Każdy może więc próbować tworzyć różne wersje, wariacje na temat, który uznaje za ważny, nie rezygnując z prawdy, nie rezygnując z siebie. Raymond Queneau spróbował, twórcy spektaklu spróbowali, aktorzy biorący w nim udział też. Spróbujcie i Wy. Można zacząć od ĆWICZEŃ STYLISTYCZNYCH w Teatrze Studio, które niebanalnie pokazują, co autor miał na myśli, jakimi ścieżkami podążał w kierunku mądremu eksperymentowaniu z naszą wyobraznią  uwrażliwiającą na proces docierania do prawdy. Powodzenia.:)

ĆWICZENIA STYLISTYCZNE  Raymond Queneau
przekład: Jan Gondowicz
reżyseria: Maria Żynel
scenografia i kostiumy: Maria Żynel, Marcin Bikowski
lalki: Marcin Bikowski
muzyka: Rafał Rozmus
współpraca dramaturgiczna: Marcin Bartnikowski
konsultacja choreograficzna: Anna Godowska

obsada:
Marcin Bartnikowski / gościnnie
Marcin Bikowski / gościnnie
Łukasz Lewandowski / gościnnie

zdjęcie: materiał Teatru Studio
https://www.facebook.com/studio.teatr/photos/gm.640340806135956/10155058679215348/?type=3&theater

http://wyborcza.pl/1,75410,3074960.html?disableRedirects=true

POSPRZĄTANE TEATR TELEWIZJI


POSPRZĄTANE Sarah Ruhl w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej jest rozrachunkiem z życiem w obliczu kryzysu, niepowodzenia, rozczarowania, śmierci. Śmierci rodziców, śmierci miłości, śmierci związku, nadziei, radości, sensu życia, swojej śmierci. To proces wygaszania uczuć, zrywania więzi, relacji, dystansowania się. Ucieczka przed myśleniem, cierpieniem, bólem, samotnością, wszystkim, co może dotknąć. Gdy staje się to faktem, trzeba posprzątać. Usunąć to, co martwe, wyczyścić, uporządkować swój świat, zresetować siebie, by móc budować na nowo. Nie można zrobić tego samemu. Najszybciej, najskuteczniej przychodzi działać razem. Dlatego tak ważna jest obecność, współpraca, solidarność kobiet, bo to one są zbiorowym bohaterem sztuki. Skazane są na siebie. Dopełniają, wzmacniają, kontrastują walory obrazu swojej egzystencji.

Stanowcza, pewna siebie, twarda Lane/Agata Kulesza/, jest zapracowaną lekarką, wierną żoną Charlesa/Piotr Adamczyk/, równie zajętego, spędzającego w szpitalu większość czasu lekarza. Zakochali się na studiach, na lekcji anatomii, nad martwym ciałem. Są małżeństwem, w którym nie ma uczucia, więzi, dzieci, dominuje poprawna obojętność, rozdzielający chłód, pustka.  Na pozór panuje perfekcyjny ład, wszystko znajduje się na swoim miejscu. Jest tylko praca, praca, praca, która porządkuje i organizuje im życie. Pozwala od siebie uciekać. Lane dba o maskujący rozpad związku porządek ale gdy mąż od niej odchodzi, bałagan, nieład, brak w przestrzeni harmonii jej nie przeszkadza. Odrzuca pomoc siostry, bo krępuje ją gdy ta u niej sprząta, myszkuje. Mogłaby odkryć, co chce zatuszować, ukryć. Ale Virginia /Aleksandra Konieczna/musi to robić, bo to jej obsesja, nałóg, uzależnienie, bo wtedy nie myśli, nie cierpi, jest znieczulona. Jej związek z mężem się wypalił. Bez dziecka, bez miłości, bez pracy, bez sensu w życiu jest bardzo samotna, w depresji, na skraju załamania nerwowego. Wyręcza Matildę/Dominika Kluźniak/, sprzątaczkę Lane pochodzącą z Brazylii, która nienawidzi sprzątać i udaje depresję, by się wymigiwać od pracy a pragnie tylko wymyślać i opowiadać dowcipy, bo oczyszczają duszę. Matilde boi się, że ten doskonały dowcip może ją zabić jak jej matkę, która niedawno umarła a emocjonalny bałagan, galimatias, przeszłość, wyrzuty sumienia, samobójcza śmierć ojca zaśmiecają jej życie, zaburzają normalne życie. Nie pozwalają spokojnie funkcjonować, cieszyć się życiem, robić, co by tak naprawdę chciała. Dlatego opiekuje się umierającą Aną/Wiktoria Gorodeckaja/, ukochaną Charlesa, wspaniałą, niezwykłą, szaloną, frywolną, piękną dziewczyną, która ma w sobie to coś rozświetlającego, uszczęśliwiającego wszystkich wokół. Kobiety muszą w końcu stawić razem czoła wyzwaniom losu. Pomagają Anie, zajmują się nią a gdy umiera sprzątają, porządkują w czarnych rękawiczkach, w czarnych sukienkach jej mieszkanie, w którym nic do siebie nie pasuje ale jest atmosfera, która czyni ludzi szczęśliwymi.

Mężczyźni są nieobecni, nieskuteczni, narcystyczni, egoistyczni, nie potrafią dbać o związek, o siebie, o uczucia, potrzeby tych, których już nie kochają a nawet tych, których kochają. Mąż Virginii nie pojawi się w ogóle w sztuce, wystarczy że istnieje. Jest zbiorem pustym. Charles nie jest w stanie przekonać kobiety, którą kocha, Any, by się leczyła, ratowała, a gdy przychodzi najgorszy kryzysowy moment, ucieka. Przedłużyć chciał jej życie nie dla niej samej lecz egoistycznie dla siebie. Miał świadomość, że będzie dłużej cierpiała. Wraca z Alaski dopiero wtedy gdy Ana nie żyje. Na gotowe. Gdy jest już posprzątane. Bierze z życia wszystko, co dla niego jest najlepsze bez myśli o konsekwencjach swoich decyzji. Chce żyć pełnią słonecznej, radosnej, bezkonfliktowej strony życia. Tej mrocznej nie zauważa. Unika. A to, że rani najbliższych, ignoruje. Liczy się tylko on sam. On sam.

Spektakl jest interesująco wyreżyserowany. Pięknie, mistrzowsko zagrany, bo każda z postaci jest perfekcyjnie inna charakterologicznie, mentalnie, osobowościowo. Żadna nie dominuje tylko niesie swój osobisty, skrywany ból porażki, kryzysu, pustki w życiu. Każda w odmienny sposób udowadnia potrzebę bliskości, czułości, miłości. Sztuka koncentruje się na statusie kobiet w sytuacji krytycznej, gdy samotnie mierzą się z prawdą o sobie, o najbliższych, o swoim życiu. I nie jest to optymistyczny obraz. Na pozór jest zabawnie, w głębi każda przeżywa swój dramat. Pozostawione same sobie, skazane są na porażkę. Ale gdy są razem, wspólnie stawiają czoło problemom i doskonale sobie radzą. Dopiero wtedy mają naprawdę uładzone, posprzątane życie.


POSPRZĄTANE
Autor: Sarah Ruhl
Przekład: Małgorzata Semil
Reżyseria: Agnieszka Lipiec-Wróblewska
Zdjęcia: Jan Holoubek
Scenografia: Agnieszka Zawadowska, Krzysztof Benedek
Kostiumy: Izabela Stronias

Obsada: Agata Kulesza (Lane), Dominika Kluźniak (Matilde), Aleksandra Konieczna (Virginia), Wiktoria Gorodeckaja (Ana), Piotr Adamczyk (Charles)

premiera: 21.11.2016

zdjęcie: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10205801036343801&set=gm.1781031318827796&type=3&theater











niedziela, 20 listopada 2016

KIM TR.DOC



To była bardzo miło spędzona godzina w teatrze. Kolorowa. Pogodna. Optymistyczna. Muzyczna. Z sentymentalnym, nostalgicznym światłocieniem. Drag queenowa z Kim Lee. Stand-upowa z Magdaleną Koleśnik.  Spotkanie kultur. Wietnamu z Polską. Wietnamczyka z Polką.  Obcego, innego z samym sobą i z innym, obcym. Tożsamości z preferencją. Konieczności z marzeniem.

Historia KIM LEE, a właściwie Andy'ego, biednego chłopaka z Wietnamu, który przyjeżdża do Polski na studia, których kierunku/fizyka plazmowa/ sam sobie nie wybrał, pracuje tu, zakłada firmę, dowiaduje się, odkrywa kim tak naprawdę jest, kocha swoje dziecko, które jest dla niego najważniejsze w życiu z historią bohaterki Magdaleny Koleśnik, która przyjeżdża z nacjonalistycznego, ksenofobicznego, prowincjonalnego Białegostoku, gdzie dominuje biała siła, czarna pamięć, na studia do Warszawy, rozkręca interes w Wietnamie, wydają się zbieżne, podobne. Mimo, że wiele ich dzieli i różni splatają się w jedną opowieść o życiu trudnym, gorzkim ale udanym, dającym satysfakcję, niepozbawionym nadziei, radości, sukcesu. Jakby oboje nieustannie byli w drodze, w podróży. Jakby uczyli się od siebie nawzajem. Krajobrazy, konteksty, sensy się zmieniają a oni brną dalej i głębiej w niepewną, niejasną przyszłość z optymizmem patrząc na otaczający ich wrogi, niestabilny świat. Odkrywają siebie, akceptują siebie, choć nie jest to proste. Definiują, kim są naprawdę. Na co ich stać. Ile są warci. Choć nic nie jest na zawsze dane. Nic nie gwarantuje stabilizacji. Biorą świat, życie jakie jest nie rezygnując z siebie. Akceptują i godzą się z tym, czego nie mogą zmienić ani oswoić ale też nie są w stanie być kimś -poprzez grę, udawanie, z rozsądku, przez przypadek- kim tak naprawdę nie są. Nie potrafią żyć wbrew sobie. Bez względu na to, co świat o tym powie. Bo inaczej nigdy nie czuliby się szczęśliwi. Zawsze by tęsknili. Zawsze by cierpieli. Dlatego na koniec spotkania KIM opowiada bajkę o smoku. A przez nią o sobie, o postaci Koleśnik, o każdym z nas. 

Piękna to była bajka o afirmacji życia, o akceptacji siebie. Również siebie nawzajem. 

KIM raz jest mężczyzną w projekcji wideo, raz barwną drug queen w otulinie swojej fascynującej garderoby na scenie -przechodzi z roli w rolę ale za każdym razem mówi prawdę o sobie, opowiada swoją historię. Oswaja nas. Zbliża się, pozwala się poznać. Bezpruderyjnie odsłania się, odkrywa. Rozbraja spokojem ciekawej narracji. Dowcipem, dystansem. Naturalnym, swobodnym zachowaniem. Zyskuje natychmiast sympatię, wzbudza zainteresowanie. Bawiąc nas piosenkami charakteryzuje siebie. Podbija serca widzów wdziękiem, niezwykłością kostiumów, kiczem występów, które bardzo się wszystkim podobają.  Bo zdumiewa ta hiper nienaturalna mega naturalność. Gruby kokon szczelnego kostiumu, który chroni delikatną naturę wrażliwej tożsamości. Odwracający uwagę zewnętrzną formą od trudnej wewnętrznej treści. Wyzywającej. Sprawdzającej. Czekającej na reakcję. Choć bez nacisku, wymuszenia, presji. 

Magdalena Koleśnik gra młodą Polkę z krwi i kości, z kompleksem, piętnem, traumą nacjonalistycznego, zapyziałego, przaśnego Białegostoku wyjeżdża z miejsca, które nienawidzi, którego się wstydzi i boi. Nawet do dalekiego Wietnamu. Ale też nie może uciec skutecznie do końca od tego, kim jest. Przeszłość zakotwiczyła się w niej na stałe. Jak cierń w duszy i ciele otwiera stare rany. Dzięki temu mogła pokonać trudności. Co jej nie zabiło, wzmocniło. Uratowało. I to poczucie humoru, dystansu jej pomogło. O swej kobiecości opowiada prowokacyjnie, zaczepnie. Wulgarnie. Z KIM rozmawia swobodnie, przyjaźnie jak ktoś bliski. Nosi perukę, kostium, który mieni się złotem milczenia nad tym, co głęboko ukryte. Słowa odkrywają fakty, tłumią wyparte emocje, uczucia. Ból rozczarowania. Próbują obrócić go w żart, oskarżenie stand upu. Skierować uwagę na KIM, na widzów, których drażni i bawi. Brakuje bohaterce Koleśnik szwungu, ostrej bezczelności, krwawej drapieżności, naturalnego talentu stand upowego. Choć się mocno stara. Choć nieźle sobie radzi. Ale ta niedoskonałość wpisana jest w rolę. Tak ma być: naturalnie, nieporadnie, amatorsko. Przecież to zwykła, prosta dziewczyna. Nie musi więc wykazywać się perfekcją, precyzją, doskonałością. Jak KIM próbuje, szuka swego miejsca, improwizuje. Mimo wszystko nie rezygnuje. Piękna, tajemnicza, zabawna błyszczy, panuje nad rolą i widownią. Brawo! Jej historia podobna jest do historii Kim. O to samo w jej bajkowym morale chodzi. Jest mniej barwna, mniej niezwykła, zaskakująca. Jakby od dawna oswojona, bo lepiej nam znana, bliższa. Swojska. Lokalna. Typowa.

Kim jest KIM, kim bohaterka Koleśnik? Kim my indywidualni i zbiorowi? Nikt dokładnie tak do końca, tak naprawdę nie wie. Ważne jest nastawienie, stosunek do siebie i świata i jak sobie ze sobą i światem radzimy. Ważne jest, by nie rezygnować z poszukiwania prawdy, by nie wyemigrować z własnego życia do życia niechcianego, obcego, wrogiego jego naturze. Wtedy jest szansa na wymianę ze światem pozytywnej energii, na spełnienie. Radość, wolność, harmonię. Spokój. A nawet szczęście.

Spotkanie z Kim to spotkanie ze sobą samym. Przy okazji to niezła rozrywka, zabawa. Ciekawe doświadczenie. Przygoda. Powodzenia:)

KIM   MICHAŁ SZYMANIAK

reżyseria: Elżbieta Depta
scenografia: Monika Nyckowska
kostiumy: Kim Lee, Monika Nyckowska
muzyka:Weronika Krówka
montaż wideo: Michał Poddębniak
obsada: Magdalena Koleśnik, Kim Lee

produkcja: Fundacja Teatru BOTO, TR Warszawa
partnerzy: Bemowskie Centrum Kultury, Sopot Non-Fiction, Warszawa.doc
Projekt współfinansowany przez m. st. Warszawa

zdjęcie:materiał teatru TR Warszawa   http://trwarszawa.pl/spektakle/kim/

sobota, 19 listopada 2016

PIŁKARZE TR.DOC

Spektakl jest projektem dramaturgicznym opartym na wywiadach z młodymi polskimi piłkarzami. Ci jednak paradoksalnie nie wypowiadają na scenie ani jednego słowa. Słyszymy głos komentatora, co jest zabiegiem pomysłowym, adekwatnym do koncepcji reżyserskiej ale wykluczającym budowanie charakterystyk postaci, relacji pomiędzy nimi opartych na  rozmowie. Pozostaje więc język ciała, jego kult, waga, wartość, ta rynkowa również. Tym samym obserwujemy powszechnie znane zachowania, czynności, zajęcia, pozy ale tylko w obrębie boiska, piłkarskiego fachu, procesu budowania medialnego mitu super piłkarza. Stworzony został wizerunek, jakiego sobie życzą, jaki sobie wyobrażają, jaki akceptują sami piłkarze. Tyle o nich wiemy, ile nam chcieli powiedzieć o sobie, ile postanowili odsłonić. Prywatnie, intymnie żadnego ze sportowców nie poznamy, nie zbliżymy się w tej kwestii do prawdy. Do końca nie wyjdziemy poza wersję oficjalnie zatwierdzoną. Wywiad, monolog wewnętrzny czy inna forma wypowiedzi została wykluczona. Powstała dowcipna, z poczuciem humoru skomponowana teatralna atrakcyjna wersja stereotypu piłkarza, będąca sumą tego, co na temat już wiemy.

Nieprzypadkowo wybrano tą dziedzinę sportu. Piłka nożna wodzi rej pod każdym względem. Dominuje. Jest najbardziej popularnym, dochodowym, uwielbianym sportem na świecie. Gwarantującym igrzyska dla mas. Piłkarze mają szczególny status: super bohaterów, gwiazd, bogów, nadludzi, idoli. Dbając o formę, doskonaląc nieustannie kondycję, przygotowując się na szkoleniach ćwiczą bez wytchnienia. Ich ciała, sprawne, coraz bardziej wydolne, są doskonale, pięknie umięśnione. Stanowią punkt odniesienia, są wzorem do naśladowania, obiektem marzeń. Na pustej cenie jak na boisku lub stadionie prawdziwi piłkarze: Wiktor Bagiński i Kacper Wdowik w stroju sportowym ilustrują te wszystkie stany futbolowego przysposobienia i opresji związanych z wykonywaniem tego zawodu. Choreografia z wypowiadanym komentarzem z offu Dobromira Dymeckiego łączy typowe elementy treningu, pozy, gesty, zachowania i markowaną grę na boisku, serwuje sekwencje fauli i piłkarskich full kontaktów oraz ich skutki/kontuzje, choroby, nadwyrężenia, przeciążenia/, pokaz kulturystycznych figur, chwil relaksu, radości, satysfakcji, triumfalnego tańca zwycięzcy czy wyczekiwania, pozowania do zdjęć, popisywania się -znanych, rozpoznawalnych zachowań z meczów piłkarskich, z mass mediów.

Kult pięknego, sprawnego ciała, które staje się towarem na sprzedaż, bo wszyscy słyszeli o absurdalnie wysokich sumach transferów piłkarzy z klubu do klubu jest powszechny i łączy się z nieustającym wysiłkiem nad utrzymaniem go w doskonałej formie. Z katorżniczą, fizyczną pracą. I ryzykiem utraty sprawności, zdrowia w wypadku kontuzji, przetrenowania, urazów podczas treningów, meczów.  Człowiek uprzedmiotowiony, wyceniony, kompleksowo, metodycznie, okresowo badany medycznie, sprawdzany jest pod kątem wydolności organizmu jako maszyny będącej narzędziem pracy do zarabiania niemałych pieniędzy w jak najdłuższym okresie czasu. Instrumentalnie traktowany zawodnik sam na to przyzwala. Godzi się katować ciało, wyciskać z niego, co się da, pracować nad nim ponad siłę. Świadomie podejmuje ryzyko licząc na sławę, wysokie dochody, długą karierę. Perspektywa sukcesu jest wystarczającą motywacją i zachętą. Chce strzelać gole, zwyciężać, przechodzić do prestiżowych klubów, grać w najlepszych drużynach. Chce być kochany, ubóstwiany i jeśli już nie gra nadal z zaciekłością ćwiczy wchodząc, jak w grze komputerowej, na kolejny, możliwie najwyższy poziom, starając się uzyskując maksymalny wynik/tu poziom 15-ty/. Zmuszając ciało do ekstremalnego wysiłku, blokując każdą możliwą przeszkodę, myśl, słabość, hałas, ograniczenie. Liczy się przekraczanie własnych możliwości. Osiąganie stanów granicznych. Liczy się zwycięstwo, zwycięzca. Bierze wtedy wszystko.

Spektakl, w którym biorą udział prawdziwi piłkarze, ma świeżą, lekką, interesującą formę opartą na interaktywnym performansie angażującym widza. Ale nie wnosi nic nowego. Nikt nie jest zmuszany do wykonywania tego zawodu. To pewne. Nikt nie jest zmuszany do kibicowania. To też pewne. Każdy ma wolny wybór, wolną wolę. I panują twarde prawa rynku.  Od bardzo dawna mówi się o sportowcu jak o maszynie do osiągania konkretnych, coraz lepszych wyników, które wymagają od zawodników nadludzkiego wysiłku, są przyczyną stosowania dopingu, o czym w spektaklu nie ma w ogóle mowy, bo za tym idą prestiż, sława i przede wszystkim olbrzymie pieniądze. Piłkarze jak gladiatorzy godzą się z wymogami udziału w wyścigu najsprawniejszego ciała dla osiągnięcia celu, my widzowie godzimy się na to ze względu na dumę z odniesionego zwycięstwa drużyny, której się kibicuje. Te wszystkie mechanizmy sportowej presji na wynik i naciski jakie się stosuje, by go osiągnąć, są dobrze znane.

A jednak zawodnicy również w teatrze zyskują sympatię widzów. Jak zawsze. Podbijają ich serca. Grają dobrze zarówno na boisku, jak i na scenie. Misja została wykonana. Nowi fani zdobyci. Football podbił nowe terytorium.  I to jest kolejny sposób, tym razem teatralny, na wzrost popularności piłki nożnej i samych piłkarzy, naszych bohaterów, idoli, ulubieńców. Wzorów do naśladowania, którym zazdrościmy pięknego ciała. I choć nic do nas nie mówią, my ich bronimy, bo a priori zakładamy, że w zdrowym, pięknym ciele jest zdrowy, piękny duch. Nawet wtedy gdy rozum śpi i widzi same dobre strony tego zawodu. Nie dostrzega strefy cienia, pomija ją, przemilcza. Marginalizuje uznając za niezbędne koszty wykonywanego zawodu. Spektakl, mimo chwil refleksji, opresji jest pogodny, dowcipny, sprawnie skomponowany. Buduje pozytywny wizerunek sportowca, piłkarza, bohatera. Wyidealizowany. Tym razem wypromowany przez samych piłkarzy. I nawet wtedy gdy już nikt na scenie nie gra, w nas, widzach, walka z nim się nadal toczy. Na którym poziomie każdy widz winien odpowiedzieć sobie sam.

PIŁKARZE   KRZYSZTOF SZEKALSKI

reżyseria: Małgorzata Wdowik
choreografia:Marta Ziółek
reżyseria świateł, scenografia, kostiumy: Aleksandr Prowaliński
współpraca dramaturgiczna: Joanna Ostrowska
asystent reżyserki: Wiktor Bagiński

obsada: Wiktor Bagiński, Dobromir Dymecki, Kacper Wdowik

produkcja: Fundacja Teatru BOTO, TR Warszawa
partnerzy: Bemowskie Centrum Kultury, Sopot Non-Fiction, Warszawa.doc
Projekt współfinansowany przez m. st. Warszawa

Zwycięzca 6.FORUM MŁODEJ REŻYSERII 2016
zdjęcie: materiały teatru  http://trwarszawa.pl/spektakle/pilkarze/

piątek, 18 listopada 2016

IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA Grupa Pablito No Clavó Nada, Buenos Aires (Argentyna)


Argentyńska IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA Witolda Gombrowicza była jak powiew świeżego powietrza. Lekkości, prostoty, zabawy. Oto można było odnieść wrażenie, że przenosimy się w czasy dzieciństwa i oglądamy ze wzruszeniem, rozbawieniem, niewinnością pierwszego spotkania ze sztuką, łączącym teatr kukiełkowy, jarmarczny, pantomimy, cieni, gdzie w role wcielają się żywi aktorzy. A wszystko to za sprawą przyjętej konwencji formy: ujednoliconych kolorystycznie kostiumów/dominacja czerni i czerwieni/, mocnej, wyrazistej masce makijażu, charakteryzacji, gestów, mimiki, ruchu scenicznego, choreografii, scenografii zredukowanej do kompozycji geometryczno-kolorystycznych płaszczyzn umieszczonych w tle sceny. Brzmienie tekstu wypowiadanego w dynamicznym, gorącym, wyrażającym emocje, uczucia języku hiszpańskim ale w jakiś mechanicznej, automatycznej, amatorsko prostej intonacji kontrastując z mimiką twarzy,  której wyraz niewiele się zmieniał przez cały spektakl, bo był znakiem charakterologicznym bohaterów oraz kukiełkowym ruchu postaci scenicznych stwarzał bezpieczny dystans do problematyki poruszonej w dramacie. Stworzono podział formalny pomiędzy społecznością dworu a Iwoną, która bez charakteryzacji w jasnej, prostej sukience, skromna, zamknięta w sobie, milcząca, wycofana, nie chcąca się przystosować, już na pierwszy rzut oka nie pasowała do otoczenia. Była figurą w nieustającej opozycji do środowiska, w którym znalazła się nie z własnej woli. Drażniła wyglądem, charakterem, osobowością, całą sobą. Będąc taką jaka jest naprawdę, bez gier towarzyskich, masek, brylowania na dworze, bez manipulowania, udawania stawała się wizualizacją słabości, zakłamania, zdradzonego marzenia, grzesznych skłonności każdego z bohaterów. Sama bezbronna, bezsilna, całkowicie od innych zależna, trudna do zdefiniowania przez otoczenie, niemożliwa do określenia kim jest naprawdę, łatwo poddawała się wszelkim instrumentalnym działaniom stosowanym wobec niej, i jak ofiara uprzedmiotowiana została brutalnie wykorzystana do końca. Poddała się temu bez sprzeciwu, bez walki wzbudzając w widzu natychmiastowy sprzeciw i chęć ratowania jej, walki. Nie robiąc nic, prowokowała. Nie mówiąc nic, w każdym razie niewiele, mówiła wiele ustami, działaniami wobec niej wszystkich. Jak Gelsomina Giulietty Masiny z LA STRADY Federico Felliniego. Pod każdym względem Iwona jest dla mnie Gelsominą. I pozostanie. Skojarzenie jest silne, zachowanie tożsame i oddziaływanie podobne. Otoczenie brutalne, bezwzględne, wrogie. Surowe, cyniczne, nie znające litości. Grupa, społeczność i twarda rzeczywistość pokonuje, do cna wykorzystuje jednostkę, która indywidualna, naturalna, dobra, zagubiona, winna się  przystosować albo  musi zginąć. 

Ogląda się ten spektakl, komedię z tragedią, z zapartym tchem, rozbawieniem, z rosnącym wzruszeniem jak mądrą przypowieść, jak nieśmiertelną bajkę. Uczącą o życiu, pozwalającą przygotować się do niego, poznać mechanizmy współżycia w grupie, przekonać się, jak reaguje skostniały, zastygły, sformalizowany układ społeczny na obcego, innego, słabszego. Ale nie moralizuje, nie traktuje do bólu poważnie, nie wznosi się formalnie na wyżyny artystycznych interpretacji a prosto i jasno odwołuje się do dziecka w nas, już dorosłych, już ukształtowanych, okrzepłych w zastanym systemie tego świata. A mimo to, poprzez czucie, emocje bezpośrednio dociera i działa. Zrozumiała, jasna, prosta. Empatyczna, czule ucząca o dorastaniu do dorosłości. Gdzie Iwona jest tą słabością, wrażliwością, marzeniem, które trzeba w sobie zabić, by przetrwać. Jeśli zdecydujemy się nadal żyć w tym wrogim, nieczułym, brutalnym, bezwzględnym świecie. 

Bardzo mi się ta IWONA z Argentyny, goszcząca w Collegium Nobilium, podobała. Żadna inna mnie tak nie wzruszyła. Mimo że przez cały spektakl zawodziło niezsynchronizowane z akcją sceniczną wyświetlane tłumaczenie. Wszak wszyscy znamy tekst. Znamy, doskonale znamy. Ze szkoły, bo Gombrowicz wielkim dramatopisarzem jest. I z realu, który nas nigdy nie zaskakuje i to co teatr pokazuje wyprzedza, potwierdza. Niestety, spektakl jest już niedostępny dla tych, którzy ewentualnie chcieliby go poznać. Chyba, że się chętni wybiorą do Argentyny, bo warto zobaczyć jak Argentyńczycy rozumieją, czują, znają Gombrowicza, który przez jakiś czas żył wśród nich. Powodzenia:)


IWONA, KSIĘŻNICZKA BURGUNDA WITOLD GOMBROWICZ
Grupa Pablito No Clavó Nada, Buenos Aires (Argentyna)
Reżyseria: Braian Alonso
Asystent organizacyjny: Andrés Gavaldá
Dramaturgia: Juan Pablo Ruiz
Producent wykonawczy: Marcela Andrés
Trening fizyczny: Nadia Gómez
Scenografia: Adriana Baldani
Oświetlenie: Estefanía Piotrkowski
Kostiumy: Josefina Tarquini / Virginia Vega / Tamarindo
Asystent charakteryzatora: Jimena Migliaccio
Audio-video: Mauro Milanich
Projekt graficzny: Mariano de la Iglesia
Zdjęcia: Tomás Ibarra / Concepción Covello / Julian Hugo

Obsada:
Iwona – Florentina Messina
Król Ignacy – Juan Pablo Ruiz
Królowa Małgorzata – Romina Trigo
Książę Filip – Julián Cardoso
Szambelan – Germán Rodríguez Estraviz
Izabela – Natalia Lisotto
Ciotka / Kurtyzana – Malen Sposito / Rosario Ibarra


Spektakl grany w języku hiszpańskim z polskimi napisami.

poniedziałek, 14 listopada 2016

UTALENTOWANY PAN RIPLEY RYCHCIK TEATR STUDIO


Pana Toma Ripley'a można poznać z książek Patricii Highsmith, filmu w reżyserii Anthony’ego Minghelli z 1999 a ostatnio i teatru. Nic dziwnego, jest utalentowany a takich bohaterów lubimy, wiele się po nich spodziewamy. Oczekujemy sukcesu. Satysfakcji. Czegoś, co nas zaskoczy i skończy się dobrze, jeśli nawet będzie to zły charakter, parszywy przykład, śmiertelne zagrożenie. Radosław Rychcik, reżyser spektaklu, nie rozczarowuje nas. Konstruuje i ożywia, jak doktor Frankenstein, swojego potwora, ale w tym przypadku w sferze osobowości, psychiki, życia wewnętrznego, postać nie rzucającą się w oczy, na pozór nieszkodliwą, zwyczajną, jak chłopak z sąsiedztwa, kolega ze szkoły, taką, której nikt nie podejrzewa, że może być grozna, niebezpieczna. Reżyser wykorzystując liczne odniesienia z przestrzeni publicznej, politycznej, popkulturalnej odkrywa przed nami jej wszechstronny, rozwijający się potencjał i siłę przyciągania. Magnetyzm.

Naturalnym środowiskiem Toma Ripley'a jest Ameryka, kraj nieograniczonych możliwości, spełniający marzenia, rozpalający wyobraźnię do granic absurdu. Ale Ripley'a nic nie ogranicza. Nic nie jest w stanie go zatrzymać, powstrzymać. A to za sprawą jego natury, która jak kameleonowi pomaga w dostosowaniu się do sytuacji, miejsc i osób. Ripley ma predyspozycje psychopatyczne, wyostrzony zmysł obserwacji, zdolności manipulacyjne, wybitny talent aktorski. Jest ambitny. Szczęście go nie opuszcza. Działa bez emocji, bez lęku, bez obciążenia wyrzutami sumienia, bez dylematów moralnych. Zimny, obojętny emocjonalnie wtapia się w otoczenie, uczy się, przejmuje jego cechy, dostosowuje się. Nie wyróżnia się w krajobrazie ludzkim, jak pasożyt żeruje na nim, korzysta, bierze wszystko. Czaruje, wykorzystuje, nie cofa się przed nikim i niczym. I idzie dalej z wyostrzonym, rozbudzonym, niezaspokojonym apetytem na coraz więcej i więcej.

To idol naszych czasów. Personifikacja realizującego się w rzeczywistości amerykańskiego mitu, marzenia. Nieuświadomionego do końca pędu bycia kimś ważnym,wyjątkowym, niezwykłym. Dla osiągnięcia sukcesu, zaspokojenia głodu spełnienia. To ideał nieposkromionego agresywnego konsumpcjonizmu. Sięgania po zakazane, nieosiągalne, grzeszne pragnienia. Osobowość, która przetrwa w najbardziej wrogich, obcych warunkach, dostosowuje się i zdobywa, co los przyniesie, co tylko się jej wymarzy. Budząca zazdrość, imponująca, wyzwalająca kreatywność, wyobraznię jak wzór do naśladowania. Człowiek współczesny, który nie ma zahamowań, nie zna żadnych granic. Przyczajony potwór, wynaturzone dzikie zwierzę w owczej skórze, kategoria człowieka stawiającego się poza obowiązującą normę, dekalog, dwulicowość stworzona przez naturę i okoliczności, okazję, środowisko, kulturę masową. Inteligencję. Z wiarą tylko w samego siebie. Gdzie nie ma Boga, instancji wyższej nie ma i zła. I granic. Wszystko jest dozwolone. W każdym razie możliwe.

Radosław Rychcik swym spektaklem mówi nam bardzo istotne rzeczy o współczesnym świecie, o nas samych. Odzwierciedla na scenie paradygmat cywilizacji zachodniej*, który płodzi Tomów Ripleyów. Ilustrują to przykłady zaczerpnięte z popkultury/nawiązanie do filmu "Złap mnie, jeśli potrafisz" w reżyserii Stevena Spielberga, do ekranizacji "Pod wulkanem" Malcolma Lowry'ego, do "Piły", wykorzystanie motywu ze "Szczęk"/. Ze zwykłego, niepozornego spryciarza, drobnego oszusta wyrasta perfekcyjny twór osobowy, który może zajść na szczyt i rządzić światem, bo ten świat na to przyzwala, stwarza warunki. Zostać można prezydentem Stanów Zjednoczonych, gwiazdą popkultury/muzykiem, aktorem, itd/, kim tylko się zechce. Drogą nieetyczną, grzeszną, dotąd przynajmniej oficjalnie przeklętą, wykluczoną. Nie dość, że dziś jest ogólnie akceptowana, powszechnie propagowana, łatwo dostępna, to w efekcie całkowicie bezkarna. Niezła to pokusa dla chętnych marzycieli, spragnionych sławy i władzy, słodkiego, miłego życia sprytnych, przedsiębiorczych przeciętniaków, otwarta perspektywa dla potencjalnych utalentowanych Panów Ripleyów.

Nowoczesny spektakl Rychcika-mroczny, patchworkowy, noir teatralny- nie jest może komunikatywny, atrakcyjny wizualnie, konstrukcyjnie jasny ale ważny głównie ze względu na to, co sobą niesie i uruchamia: potencjał i perspektywę interpretacyjną, współczesny kontekst, który jest bardzo łatwy do identyfikacji/media/, doświadczenia/przestrzeń publiczna/, realizacji w realu. Dlatego portret psychologiczny Toma Ripley'a stworzony przez Marcina Bosaka jest tak bardzo ciekawy, interesujący, niejednoznaczny, rozwojowy. Wskazuje powszechnie znane odniesienia, konteksty, włącza do spektaklu konkretne postaci życia publicznego o światowej popularności, sławie. Rozpoznawalne, uwielbiane, cenione, budzące respekt. Znacząca jest obecność postaci z maską Baraka Obamy otwierająca spektakl/Tom Ripley lub anonimowy, zwykły każdy utalentowany jak on człowiek/, mowa o Dylanie, Rolling Stonesach jest mocno uzasadniona. Z niepostrzeżenie rosnącym zapleczem uśpionych Tomów Ripleyów, czekających na swój czas, miejsce, okazję. Motywację, która puści w ruch destrukcyjne, psychopatyczne działania. Bohaterami, którzy zawłaszczają na co dzień naszą wyobraznię. Których chcielibyśmy często naśladować, powielać ich wzorce osobowe, pójść ich drogą rozwoju i kariery. Dlatego tak ważne jest, kto tak naprawdę się kryje za maską Ripleyów, co się kryje za maską każdego człowieka. Dlaczego je nosi, dlaczego są mu potrzebne, niezbędne. Dlaczego nie ma dystansu, instynktu, odwagi, wystarczającej siły, by rozpoznawać zło wcielone w sobie i w innych, by móc je demaskować. Opowiadać się po stronie szlachetnego, archaicznego, niemodnego dobra. A może wszelkie drogi dostępu do niego są już od dawna zamknięte, nierealne, nieskuteczne lub po prostu nieatrakcyjne, banalne, nudne. Człowiek współczesny chce się bawić. Chce grać. Spróbować wszystkiego. Gotów jest podejmować każde ryzyko za wszelką cenę. Działać podstępnie, zwodniczo, nieczysto. W świecie, w którym rezygnuje z tego, by być wyjątkowym, indywidualnym, wartościowym człowiekiem i uczestnicząc w grze pozorów,  staje się takim jak wszyscy cynicznym hipokrytą. Wkraczając w świat potworności, walki, wojny i horroru realu, pragnie przetrwać, dobrze żyć lub przejąć nad nim kontrolę. Pokusa jest wielka. Przykłady mitycznych życiorysów ludzi sukcesu zachęcają. Choćby i za cenę duszy. Duszy? Jakiej duszy? Gdy trudno rozpoznać co jest fałszem, co prawdą, łatwo ją zatracić, łatwo ją zgubić. Łatwo się jej wyrzec. Unieważnić. Powodzenia:)



UTALENTOWANY PAN RIPLEY 
przekład:Robert Sudół
reżyseria i adaptacja: Radosław Rychcik
scenografia i kostiumy: Anna Maria Karczmarska 
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
muzyka: Michał Lis
video: Piotr Lis
projekt neonu: Mikołaj Małek

obsada: Natalia Rybicka, Marcin Bosak, Tomasz Nosiński, Modest Ruciński, Wojciech Żołądkowicz, Lan Anh Do, Van Pham, Nguyen Thai Linh

DATA PREMIERY 15/03/2015

*Wittgenstein: klucz do zrozumienia roli modeli lub stereotypów w filozofii, które działają jak szablony kształtujące myśli w określony sposób

film: https://www.youtube.com/watch?v=fSuTYABDbzA ,
https://www.youtube.com/watch?v=afsBdR6d2KU

sobota, 12 listopada 2016

ZABAWA TEATR POLONIA


ZABAWA w POLONII jest kolejną sztuką tego teatru o parze małżeńskiej w kryzysie, w stanie permanentnej kłótni, w ciągłym boksowaniu się ze sobą, ze swoim życiem. Nie dowiemy się wiele o przeszłości bohaterów, jakby autor założył z góry, że widzowie zindywidualizują, rozwiną, wzbogacą zaproponowany schemat gry małżeńskiej i dokonując projekcji własnych doświadczeń  uzupełnią nimi wszelkie braki, luki, niejasności w narracji. Mamy szablon, szkielet, zarys przedświątecznej histerii, kiedy wiadomo, że nie będzie już jak kiedyś bywało w dzieciństwie w rodzinnym domu, bo jest paskudnie źle, piekielnie nieznośnie, samotnie, obco. To są nasze współczesne klimaty. Para zna siebie na wylot. Ale sobie nie radzi. Emocje biorą górę. Żona spełniona, zaradna a jednak ostentacyjnie, zaczepnie, prowokacyjnie popija, jest uszczypliwie zazdrosna Nie radzi sobie z córką, nie ma wpływu na męża. Nie ufa mu, nie wierzy. Podejrzewa o zdradę. Była pewna, że mąż nie ma dla niej gwiazdkowego prezentu. Stąpa po kruchym lodzie. Mąż ma co chce i robi co chce, ale nie może dogadać się z byłą i obecną żoną, ma trudne relacje z pasierbicą, nie ma kontaktu z synem. Związek jest w fazie kryzysu, wypalenia. Para w blasku świątecznego polskiego piekiełka skacze sobie do gardeł. Rodzina jest  patchworkowa, matka na co dzień zajęta swoimi sprawami, ambicjami, sobą samą a ojciec i ojczym wiecznie niedostępni, nieobecni. Brakuje czasu, kontaktu, zrozumienia, akceptacji, za to obecna jest agresja lub obojętność zarówno dorosłych, jak i dzieci. To zaskakuje. Na scenie są sceny z życia małżeńskiego, dzieci są w cieniu, w ogóle się nie pokazują. Komórka nie ma zasięgu/ nie można dogadać się też ze światem, prosić o pomoc, ratunek/, członkowie rodziny wpływu jedno na drugie. Dorośli nie panują nad sobą, komplikują życie dzieciom. Udziwniają. Wypaczają i mają do nich pretensje, obarczają ich winą. Dzieci szybko się uczą i oddają razy z nawiązką. Jak to możliwe, że ta rodzina jeszcze istnieje? W ciągłej kłótni, oskarżeniach, bójkach. Dla jej przetrwania odpowiedź:"Być może" nie jest perspektywą optymistyczną. Szczęśliwą. Bo oznacza oczywistą na pozór przegraną.

Jest wigilia Bożego Narodzenia. Sztuczną choinkę w rogu pokoju ozdabiają tylko świecidełka o zimnym, bladym świetle. W centrum stoi nakryty obrusem stół odświętnie zastawiony z dodatkowym talerzem dla nieznajomego gościa. Ale gdy niespodziewanie przybywa, pada u drzwi nieprzytomny. Znów małżonkowie są bezradni, traktują go jak intruza. Nie potrafią sobie z tą sytuacją poradzić, bo każde ma inne zdanie na temat tego, co należy zrobić, jak się zachować. Ani nie są w stanie wezwać pomocy, bo komórka nie ma zasięgu, nie mogą pozbyć się go, bo jest mróz na zewnątrz  ani właściwie nim zająć, zaopiekować, bo są bardzo jego przybyciem zaskoczeni. Jest kolejnym przyczynkiem do kłótni, oskarżeń, drwin, wzajemnego ośmieszania. Nie radzą sobie, nie są zgodni.
Nie potrafią wspólnie podejmować decyzji, wspólnie działać. Są zdezorientowani. Chaotyczni, działają indywidualnie. Nieskutecznie. Obcy automatycznie budzi w nich strach, stanowi zagrożenie. Nie wiedzą, że on się nimi bez ich wiedzy bawi. Instrumentalnie ich traktuje. Przeprowadza wraz z ich córką na małżeńskich, rodzicielskich relacjach eksperyment, odrabia pracę domową. A tak naprawdę szykuje zemstę. Ujawnia, co wie na temat tej rodziny i jaki ma do niej stosunek.

Najgorsze jest powielanie przez młodych błędów dorosłych już w ich własnych relacjach ze światem ale w wersji wyostrzonej, bezwzględnej, bezdyskusyjnej. Cyniczni, agresywni, egoistyczni nie mają oporów, by oskarżać, wykorzystać wszelkie argumenty, dowody przeciw najbliższym osobom. I również nie potrafią rozmawiać, mówić o swoich potrzebach, oczekiwaniach, uczuciach, emocjach. Młodzi posługują się osobami trzecimi albo w ogóle milczą, zamykają się w sobie. Nie uczestniczą w zabawie ale prowadzą grę wojenną na przetrwanie, udowodniając swoją rację i wyższości nad dorosłymi. By stworzyć iluzję, że samodzielnie kontrolują sytuację, decydują o niej. Choć w istocie tak na pewno nie jest. Bo to dorośli nadają ton. Prym wiodą. Dzieci się dostosowują, bronią. Jakoś sobie radzą.

Jeżeli myślicie, że idąc do Polonii na ZABAWĘ, będziecie się dobrze bawić, to się bardzo mylicie. Spektakl bliski jest współczesnemu życiu. Znamy ten sceniczny świat z autopsji. Dotyka spraw poważnych. Fundamentalnych. Intymnych. Przedstawiając trudne, napięte, kryzysowe sytuacje rodzinnych relacji, czyni to jednak w sposób wyważony, taktowny, a nawet komediowy. Lekki. Przewrotny. To jego atut. I siła.

Sugeruje ironicznie, że bohaterowie toczą ze sobą grę a ich związek to niepoważna, relaksująca, prosta zabawa. Jakby nie byli jeszcze dorośli, a wynik potyczek miał być niezobowiązujący. Jakby uczestniczyli w projekcie. Bez odpowiedzialności, bez konsekwencji. W zgodzie ze współczesnymi czasami nowoczesnych związków, patchworkowych rodzin, pracoholizmu, niezależności i wolności. Autonomii. Szalonego pędu życia. Poza nim ma być przyjemnie, bezkonfliktowo, pięknie. Bezboleśnie. Wygodnie. A przecież życie to nie zabawa a ciężka praca w stanie nieustającej wojny, z koniecznością prowadzenia negocjacji, zawierania niezbędnych kompromisów, ponoszenia winy i kosztów za błędy. A co do istoty rzeczy, to tak naprawdę od wieków nic się nie zmieniło. Mąż po ciężkiej pracy marzy tylko o odpoczynku, spokoju, ciszy/kapcie i gazeta/, żona chce być doceniona, liczy na uwagę, czułość, bliskość swego mężczyzny, szacunek i zrozumienie u dzieci, a te pragną mieć normalną matkę i ojca, którzy będą się nimi interesować, mieć z nimi dobry kontakt. Niestety te tradycyjne oczekiwania miłości i wzajemnej uwagi zaburzone są stylem życia, komplikacją relacji, brakiem porozumienia, umiejętności i  deficytem czasu. Nie da się nawzajem zrozumieć używając pojedynczych słów, minimalistycznych komunikatów, bo dwa słowa to przegrana. Nie ma kiedy rozmawiać, jeśli wszyscy na co dzień prawie się nie widują a jedyną perspektywą dłuższego bycia razem jest okres świąteczny, urlopowy, pod warunkiem, że nie będzie rodziny dalszej, znajomych, gości. W systemie gdy każdy członek rodziny żyje własnym życiem, swoim światem obowiązków i zobowiązań, systemem wartości i oczekiwań, wspólne spotkania muszą skończyć się konfrontacją. Zazwyczaj nieprzyjemną, bolesną.

Tak się dzieje i tym razem. Wszyscy nie wiedzą czego się po sobie spodziewać i oczekują wszystkiego najgorszego, nie spodziewając się nawet, że może być inaczej. Nie mają do siebie zaufania. Zachowują dystans. Boją się przekroczyć ustaloną z góry strefę osobistej autonomii.  Życie jest trudne. Nikt nie jest w stanie obiecać, zagwarantować, że będzie bezproblemowe, proste, łatwe.

Z pozoru ta sztuka jest lekka, powierzchowna, błaha. Takie robi pierwsze wrażenie. Jak bardzo jest bliska życia, każdy ocenić musi sam. Pod warunkiem, że nie potraktuje tego jak zabawy. Jak nie potraktowali jej w istocie twórcy. Iza Kuna poprawnie wyreżyserowała, Anna Moskal fantastycznie dobrze zagrała swą trudną, dominującą rolę pokazując siłę swego talentu i możliwości warsztatowych a pozostali jej dzielnie towarzyszyli. Spektakl formalnie powściągliwy otwiera przed nami spektrum rodzinnych problemów i lęków. Symptomatycznych, ważnych, głębokich. Ale nie przytłacza, nie pozbawia do końca nadziei, choć uczestnicząc w tej wymuszonej przez konieczność szukania dla bohaterów ratunku zabawie już wiemy, że może być podstępnie gorzka, złudna i bolesna. Powodzenia:) Powodzenia:)


ZABAWA   MAREK MODZELEWSKI
Reżyseria: Iza Kuna
Światło: Michał Grabowski
Opracowanie muzyczne: Paweł Krawczyk
Scenografia: Wojciech Żogała
Kostiumy: Anna Męczyńska
Asystent scenografa i kostiumologa:Małgorzata Domańska
Asystent reżysera i producent wykonawczy:Magdalena Kłosińska
Asystent producenta wykonawczego: Kamila Raüber

Obsada:
Anna Moskal, Marcin Perchuć, Bartosz Sak

Data premiery: 23 września 2016

czwartek, 10 listopada 2016

DOPALACZE. SIEDEM STOPNI DONIKĄD KOSTRZEWSKI TEATR KAMIENICA

DZIEWCZYNKA Z ZAPAŁKAMI. NIE, DZIEWCZYN(K)A Z DOPALACZAMI
Ostatnio temat dopalaczy przycichł w środkach masowego przekazu. Jakby problem w ogóle nie istniał. Już nie jest sensacyjnym newsem.  Dyżurną interwencją. Szumem politycznych rozgrywek. Elektryzującym wołaniem do sfery publicznej o ratunek, o rozsądek, o ochronę zdrowia i życia. Przekazem epatującym ostrością informacji o śmiertelnych ofiarach. Straszącym potwornością spustoszeń jakie czynią w coraz liczniejszych, coraz młodszych organizmach tych, którym udało się przeżyć. Nawet jeśli się pojawia drastyczne doniesienie, szybko jest zapominane, bo nikt nie zwraca na nie szczególnej uwagi, nikt się ofiarami nie przejmuje. Przyzwyczajenie do hiobowych wiadomości w mediach skutecznie znieczula ludzką wrażliwość. Bardzo szybko oswaja ze śmiercią nie swoją. Każdy myśli, że go ten problem nie dotyczy. Nic złego nigdy mu się nie przydarzy. Taka jest siła braku doświadczenia, myślenia o skutkach, do przodu! Uwaga skoncentrowana na sobie, speedowanie na maksa dla siebie, chęć zaimponowania innym, złudne poczucie sprawowania kontroli nad swoim życiem ogranicza pole wyobraźni. Zaciera jasną ocenę sytuacji.  Zwłaszcza, że świat dorosłych jest w życiu młodych nieobecny lub bezsilny. Wycofany. Całą odpowiedzialność przerzuca na młodych. Ci, pozostawieni sami sobie decyzje podejmują spontanicznie, pod wpływem impulsu, chwili, emocji. Magia i chemia tabletki działa, staje się panaceum rozpalającym światy równoległe, gaszącym nudny, trudny, wymagający, wrogi real.

Teatr spektaklem problem dopalaczy zgłębia, przepracowuje najlepiej jak potrafi, bo poprzez sztukę. Nie odpuszcza złu, które zbiera krwawe żniwo. Pragnie wniknąć w podświadomość, rozbudzić świadomość, by rozprawić się z nim u źródła. Ex ante zanim będzie ex post. Tam, gdzie się rodzi wszelka potrzeba uatrakcyjnienia życia, dotrzymania mu tempa. Tam gdzie pokusa jest silniejsza od rozsądku. Od lęku. A deficyt miłości, bliskości, czułości karmi samotność, wypiera ducha z ciała.
Sztuka ma tą siłę w sobie fatalną, dysponuje potężnym instrumentarium, potencjałem środków wyrazu opowiadanej historii, by uruchomić wrażliwość wyobraźni, tchnąć w nią wojujący obraz życia przeciw śmierci. Wzmocnić instynkt przetrwania. Poprzez emocje dotrzeć do rozumu, by ostatecznie on podejmował właściwe decyzje. By chronił, ratował zdrowie i życie. Bo przecież sięgając po dopalacze nikt śmierci nie szuka, nie pragnie a jednak ciągle jest zaskoczony, że bardzo szybko się z nią spotyka.

DOPALACZE. SIEDEM STOPNI DONIKĄD, spektakl Teatru Kamienica w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego, drogą artystycznych starań próbuje walczyć o każdego w kontekście wyborów decydujących o życiu i śmierci. W świecie, którym można łatwo się zgubić, bo tak szybko się zmienia, tak wiele od wszystkich wymaga. Nie jest łatwo nadążyć, nie jest prosto się przystosować. Do tempa, zmian, przyśpieszenia. Nie sposób też wszystko wiedzieć. Jak przetrwać w czasach dopalaczy, gdy niektórzy sądzą, że są niezbędne, by wejść na orbitę kontrolowanej, galopującej rzeczywistości, gdy brakuje empatii w systemie totalnej konsumpcji, deficytu czasu, ograniczonej wyobraźni, stępionej wrażliwości ? Co się stało z instynktem samozachowawczym? Tak mało kosztuje rezygnacja z niego za chwilę odjazdowej, wirtualnej rzeczywistości- atrakcyjnie abstrakcyjnego szczęścia, odczuwania lekkości bytu, bajecznych doznań kosztem skutków pogłębiających samotność, alienację, wyniszczenie ducha i ciała. Tak nam świat uwiera lub ucieka. Boli. Zanim się go dobrze pozna, przychodzi pora umierać.

Dopalacze to problem społeczny. Narastający. Do przepracowania. Teatr to dobre miejsce, sztuka to dobry sposób. Szczególnie ten spektakl. Prosty, przejrzysty, jasny. Z żelazną dyscypliną przemyślany, konsekwentnie napisany, nowocześnie wyreżyserowany, interesująco zagrany. Z duchem, w estetyce naszych czasów. Brawo dla Wawrzyńca Kostrzewskiego, który wraz z Justyną Bargielską potrafił temat ująć w tekście niebanalnym, metodycznym, zrozumiałym. Który skomponował w bieli trzech ścian piekło grozy egzystencjalnych lęków młodych ludzi pozostawionych samym sobie w nieprzyjaznym im, wymagającym zbyt wiele świecie, w zaburzonych, trudnych relacjach, przy braku porozumienia, wsparcia, zaburzonej, niedostatecznej komunikacji ze światem dorosłych. Nieprzystosowanych, niedojrzałych. Błądzących w poszukiwaniu wrażeń, emocji, wolności, akceptacji. Pragnących mieć coraz więcej, czuć coraz mocniej. Potrzebujących normalności, uwagi kochających ich osób. Gdy popełnić błąd można często tylko raz. Bo dopalacze uzależniają, wyniszczają, zabijają. A wtedy na cofnięcie czasu jest już za późno. Na przywoływanie do siebie najbliższych, na prośbę o pomoc, odpowiada im cisza. Wieczna cisza. Zamknięci, uwięzieni w czarnym, plastikowym worku wysunięte mają stopy ozute w czerwone trampki na ostatnią drogę w niebyt. Ostatnią drogę donikąd.

Olga Sarzyńska z temperamentem, dynamicznie, wiarygodnie, przejmująco to wizualizuje. Wykonuje kawał doskonałej roboty aktorskiej, buduje wymagającą, niełatwą rolę. Osiąga świetny efekt. To na jej barkach spoczywa wciągnięcie emocjonalne widzów w sceniczną narrację, przykucie ich uwagi, by przejęli się losem bohaterki. By wyszli z teatru nieobojętni. Dobrze przygotowani do przemyśleń, do dyskusji. Zadanie jest piekielnie trudne, bo temat jest niezwykle delikatny i skomplikowany. Łatwo przeszarżować, unieważnić delikatną materię działania sztuki dydaktycznym, pouczającym, fałszywym tonem. Udało się tego na szczęście uniknąć. Dzielnie jej towarzyszą i wspierają Paweł Koślik i Mateusz Lisiecki-Waligórski. Brawo!

Właściwie obecność na tym spektaklu winna być obowiązkowa. Na tej edukacyjnej, uświadamiającej lekcji o dopalaczach, a przede wszystkim o nas, o zwariowanym, szalonym, skomplikowanym świecie tu i teraz. Stawka jest wysoka. Ba, najwyższa. Liczy się każde życie. Każde ma wartość bezcenną i głęboki sens, nawet jeśli o tym samo o sobie nie wie. Nawet jeśli to kwestionuje  lub odrzuca. Zazwyczaj przeczuwa jego znaczenie ale ciągle szuka potwierdzenia, uzasadnienia, gwarancji. Tak łatwo można popełnić błąd, tak łatwo zbłądzić. Młodość niczego się nie boi. Młodości wszystkiego mało. Nie docenia tego co ma. Nie czuje, że to wystarczy, by być szczęśliwym zwłaszcza gdy patrzy na rozpadający się świat rodziców, brak w nim stałości, wartości i wie, że nie może na nich liczyć. A tu nieustannie trzeba walczyć. Ale żeby walczyć, trzeba żyć. Żyć, cokolwiek to znaczy. Teatr tym spektaklem czule prowadzi każdego przez siedem stopni wtajemniczenia do uświadomienia, że dopalacze to droga prowadząca donikąd. Wystarczy artystom na to pozwolić. Wystarczy sztuce zaufać. Wystarczy w teatrze być. To jeden z tych "dopalaczy" naturalnych, nieszkodliwych, których istnienie jest mocno uzasadnione, pożądane. Uzależnienie od sztuki może się przerodzić w pasję. I być kolejnym stopniem do nieba. Za życia jeszcze. Powodzenia.:)




DOPALACZE. SIEDEM STOPNI DONIKĄD

autorzy: Justyna Bargielska, Wawrzyniec Kostrzewski
reżyseria:Wawrzyniec Kostrzewski
muzyka: Piotr Łabonarski
koncepcja scenograficzna i projekcje: Maria Matylda Wojciechowska
kostiumy: Olga Sarzyńska, Maria Matylda Wojciechowska
zdjęcia: Rafał Latoszek
charakteryzacja: Kaja Aleksandra Jałoza, Katarzyna Żurawska

obsada: Olga Sarzyńska, Paweł Koślik, Mateusz Lisiecki-Waligórski

premiera: 3.11.2016

wtorek, 8 listopada 2016

KOBRO TEATR NOWY im. K.Dejmka w Łodzi IMKA


Opowieść o tym, że Katarzyna Kobro /rzeźbiarka/ paliła własne rzeźby, by ugotować zupę dziecku pod presją ataków i oskarżeń swego męża, Władysława Strzemińskiego /malarza/, znałam od dawna. Pobudzała wyobraźnię, budziła instynktowny sprzeciw. Wzmagała ciekawość. Rozgrzewała wyobraźnię. Była mocna, dramatyczna, opresyjna.  Rodziła poczucie niepowetowanej, niepotrzebnej, okrutnej straty, była jawną niesprawiedliwością, szaloną bezradnością wobec bolesnej sytuacji w jakiej się znalazła Kobro: matka, kobieta, artystka, człowiek. Metaforyczna opowieść  scenicznej KOBRO o konieczności opieki do końca nad wściekłym psem, którego się zawsze kochało i było z nim mocno związanym, jest niemniej drastyczna, trudna do zrozumienia, chwytająca za serce. Doskonale ilustruje związek dwóch wybitnych osobowości, indywidualności artystycznych. Łagodność, uległość kobiety inteligentnej, wrażliwej, świetnie wykształconej, z dobrej rodziny, która pozwala się zdominować/bić, znęcać,manipulować/kochanemu mężczyźnie. Podporządkowała się mu, zrezygnowała z siebie, uległa. Toksycznym tej walki pokłosiem była trauma dziecka, cierpienie jego matki, tragiczny los rodziny artystów żyjącej w ekstremalnie trudnych czasach, tworzących dzieła wybitne, awangardowe, niepokorne. Pytania padające w sztuce: DLACZEGO MI TO ROBISZ? Kobro do męża i DLACZEGO MI TO ROBICIE? ich córki, Niki, są retoryczne. Nie dowiemy się. Pozostanie tajemnicą, dlaczego sobie nawzajem tak wielki ból zadawali. Jeśli przyjmiemy, że przez miłość, to byłaby to odpowiedź najprostsza, jaka się nasuwa, ale i najtrudniejsza do uzasadnienia, do zrozumienia, do zaakceptowania.  A jednak chyba tak jest. Ale chodzi o wielką miłość i głęboką fascynację przeradzającą się w równie wielką nienawiść i brutalne odrzucenie. Frustracje, ambicje, wyrzuty sumienia, chęć uwolnienia się od żony w agresję mężczyzny, bezsilność w rezygnację kobiety. Kobro ze Strzemińskim nie potrafili do końca razem żyć, razem tworzyć, razem wychowywać dziecko. Okoliczności historyczne/czasy wojny i późniejsze przekształcenia systemowe/, status Kobro, która była Rosjanką z niemieckimi korzeniami i miała z tego powodu duże kłopoty/niszczone, zagubione dokumenty, prześladowania, obelgi, utrudnianie jej życia/, kłopoty finansowe pary artystów, zawiłe drogi kariery, kłopoty z tożsamością Strzemińskiego bardzo komplikowały związek i doprowadziły ostatecznie do rozstania.

Spektakl jest próbą przywrócenia godności KOBRO, uznania jej rangi jako wybitnej artystki o międzynarodowej sławie, o dużym wpływie na innych artystów. Jest szansą poznania jej bliżej jako kobiety/biografia/, zawiedzionego, nieszczęśliwego, bo skrzywdzonego przez najbliższą osobę człowieka. Perspektywa relacji córki jest jeszcze bardziej emocjonalna, bolesna. Znalazła się w oku cyklonu życia małżeńskiego i artystycznego rodziców. I najmocniej została naznaczona. Zostaje psychiatrą, broni dwa doktoraty, całe swe życie uczy się i pracuje nad traumą przeżytą w dzieciństwie, pisze książki o  sztuce rodziców i ich życiu, które jej zdaniem, pozbawione było czułości, serdeczności, miłości. Chce zrozumieć, co tak naprawdę się stało, jak w ogóle mogło do tego dojść. Chce wiedzieć. A my razem z nią. 

Poznajemy Nikę jako dorosłą już osobę, która utknęła w metaforycznej poczekalni, czyśćcu, w przedsionku metaforycznego urzędu dzielnicowego.  Jakby czekała z towarzyszem na Godota, jakby była  bohaterką drugiej części sztuki KONIEC Krzysztofa Warlikowskiego/ na podstawie prozy Coetzeego/ zanurzona w kafkowskiej atmosferze niemocy, bezsilności wobec losu, wobec systemu, przeznaczenia. Dwie ściany, wyznaczają przestrzeń korytarza, z drzwiami, za którymi jak w bajce lub systemie socjalistycznym skryte są niezgłębione tajemnice, nieprzeniknione, pełne nakazów, reguł światy. Na tych ścianach zostaną wyświetlone kwitnące drzewa, prace KOBRO i prace artystów, którzy inspirowali się jej twórczością. Będą one tworzyły przestrzeń mieszkania artystów, miejsca ich pracy. Towarzyszem Niki w oczekiwaniu na załatwienie sprawy jest mężczyzna. To kontrapunkt kobiety. Figura odpychająca, niechciana a jednak przełamująca jej samotność, dezorientację, zagubienie.  Jego silna fizjologiczna obecność, wyrazista cielesność, którą się czuje wszystkimi zmysłami, jest trzeźwą, rzeczową, konkretną przeciwwagą emocjonalnego splątania córki swoich sławnych rodziców. Mężczyzna pomaga stworzyć pełniejszy portret psychologiczny Niki. Kobiety, która boi się mężczyzn, jak bała się swojego ojca, by nie stać się gorszą wersją swojej udręczonej matki. 

Sztuka Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk to jedna wielka metafora, złożona z pomniejszych. Bo poprzez nią oddziałuje najsilniej emocjonalnie. Przez co bliższa jest prawdy. Bohaterów, ich relacje, uczucia poznajemy nie poprzez działania, akcję, sytuacje ale poprzez zebrane informacje, fakty skomponowane w sugestywne metafory. Dramaturgicznie jest to bardzo trudne do zrealizowania. Reżyseria i aktorstwo ratuje wiarygodność postaci, broni jasności przekazu. Ale nie do końca zadowala. Każda postać jest jakby odrębna, samotna, zamknięta w sobie. Rozśrodkowana. Rozbita na byty niezależne. Brakuje kumulacji, eksplozji, wstrząsu. Różne okresy czasowe przenikają się, różne miejsca skupione są w jednej scenicznej kompozycji, aktorzy grają różne role, co jest siłą i słabością sztuki. Udaje się namalować emocjami piekło rodzinnego i artystycznego życia. Choć jego ostrość, drapieżność, tragizm dramaturgicznie jednak się artystom wymyka. Poznajemy trudne, zazwyczaj jednostronne kompromisy. Tragiczne wybory. Konflikt ról życiowych Kobro/rzeźbiarki, żony, matki, artystki partnera artysty/. Sztuka jednak dotyka zaledwie przeżyć, doświadczeń, wspomnień Niki, które już nigdy nie pozwolą jej jako dorosłej kobiecie czuć się wolną od ubezwłasnowolniającej ją miłości rodziców, których mocno kocha przez całe życie i do końca nie rozumie. Wiele zrobiła, by ocalić ich twórczość od zapomnienia. 

Jest to autorski spektakl kobiet dla wyjątkowej kobiety i jej córki, też przecież kobiety. Trzeba przyznać, że Strzemińskiego i tak potraktowały ulgowo. Domyślamy się raczej niż dowiadujemy ze sztuki, że był tyranem. Dlaczego? To pewnie będzie inna, kolejna wersja tej samej historii.  Bo prawda, choć opowiedziana z różnych punktów widzenia, jest zawsze jedna. Niedawno Teatr Telewizji wyemitował spektakl POWIDOKI w reżyserii Macieja Wojtyszki, który budził kontrowersje krytyki, choć aktorzy w nim występujący zdobyli nagrody. Zobaczymy, co w swym filmie o tym samym tytule pokaże nam mistrz Andrzej Wajda. Znów artysta zechce zrozumieć artystę. A z nim i my pragniemy zbliżyć się do prawdy. 


Spektakl zaprezentowany został w ramach Festiwalu Polska w Imce w Teatrze Imka w Warszawie w dniu 5 listopada 2016.
KOBRO  Małgorzata Sikorska-Miszczuk
reżyseria:Iwona Siekierzyńska
scenografia, kostiumy, światło: Izabela Stronias
muzyka: Marzena Majcher

obsada: Monika Buchowiec/KATARZYNA KOBRO/URZĘDNICZKA/ZJAWA/, Joanna Król/NIKA / CÓRKA / PETENTKA/, Przemysław Dąbrowski/WŁADYSŁAW STRZEMIŃSKI / URZĘDNIK / ZJAWA/, Wojciech Droszczyński/BATIUSZKA / URZĘDNIK / BÓG/, Krzysztof Pyziak/PP / PRZEDSTAWICIEL POLSKI / MĘŻCZYZNA / PETENT/

prapremiera: 22 listopada 2014 r

Spektakl wyróżniony Nadzwyczajną Złotą Maską w sezonie 2014/2015, otrzymał nagrodę Plaster Kultury w kategorii Spektakl Roku 2014.