poniedziałek, 26 października 2015

CIĘŻKIE CZASY TEATR TELEWIZJI

Wanda Majerówna i Lech Ordon (fot. TVP)

Jakże godne wytchnienie od nowoczesności dają sztuki stare, klasyczne, kostiumowe, po bożemu/czytaj:przystępnie, przejrzyście, jasno, zgodnie z intencją, zamysłem autora/ wystawione. Serce się uspokaja, nerwy wyciszają, gdy dostrzegamy w tej zaprzeszłej ale śmiesznej ramocie dramaturgicznej siebie samych. Cóż z tego, że przebrane, utrefnione,  we wnętrzach stylizowanych na epokę Bałuckiego, delikatnie karykaturalne kreatury, gdy nie można się wyprzeć, że to my. My, współcześni. Jakby w formie psychologicznej, mentalnej, zachowawczej swoich dalekich krewnych.

Wszystko tu jest. Wszelka różnorodność, bogactwo. Krzywe zwierciadło w chichocie czasu nad stałą naturą człowieka. Walka, bunt młodych przeciw staremu porządkowi. Szukanie nowych rozwiązań na kłopoty, biedę. Wskazywanie winnych swojej pożałowania godnej sytuacji poza sobą.  To nieuctwo, szeroki gest, nasze polskie "zastaw się a postaw się", życie ponad stan. Ciągłe cierpiętnictwo i narzekanie. Zrzędliwość, zawiść, nieufność, zazdrość. Popuszczanie pasa. Próżność i pycha. Kompleksy. Zła ocena sytuacji, błędna ocena intencji i fałszywa ocena faktów. Gra pozorów. Pusta godność, co budzi politowanie i śmiech. Szlachta polska, tak ją widzi autor, jest całkowicie bezradna wobec wyzwań losu, naiwna, ograniczona, sama sobie winna. Jeździ po świecie ale jest tylko karykaturalnym pawiem narodów. Zakłada kontusz ale ostentacyjnie, na pokaz. Unowocześnia się ale tylko deklaratywnie. Chce nadążyć za modą ale traci pieniądze, majątek. Naśladując niezdarnie światowe życie popada w śmieszność i kłopoty. Łatwo nią manipulować, oszukiwać ją, naciągać. Choć jest taka nieufna, podejrzliwa, zapatrzona tylko i wyłącznie we własny punkt widzenia, swój tylko interes. Co jest wynikiem pobłażliwości, nadopiekuńczości lub zbytniego zaufania dzieciom przez rodziców. Rozwiązłości, szastania pieniędzmi, rozrzutności, braku dbałości o majątek przez dzieci. A więc błędy jednych i drugich. Krótkowzroczność, zaściankowość, powierzchowność. Przaśna, krótkodystansowa bieda sielanka na własne życzenie. W samolubnym rozproszeniu, uznaniu własnej tylko racji, co uniemożliwia wspólne, skuteczne działanie, dążenie do celów, jakie by nie były. A przecież sposób postępowania, nie tylko dobry na ciężkie czasy, jest bardzo prosty. Praca i oszczędne, racjonalne, zdroworozsądkowe gospodarowanie. Ufność i szczera miłość. Mierzenie zamiarów na siły bez szarżowania, zbytniego ryzykowania.  Bez oglądania się na innych. Bez pobożnych życzeń. Planów bez pokrycia, ponad wszelkie możliwości. Zrzucania całej pracy, ryzyka, winy na innych. Ale taka postawa jest tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Fanaberią, dziwactwem, nieakceptowalnym przez ogół nagannym ściąganiem szlachty na poziom chłopstwa. Choć ostatecznie szlachetnie w finale triumfuje. Na szczęście.

Komedia Bałuckiego dzięki skrótowo ale celnie skreślonym portretom psychologicznym postaci, skontrastowanym, humorystycznie przedstawionym wątkom miłosnym, charakterystyce szlachty galicyjskiej opisującej jej mentalność i kondycję pozostaje nadal świetną rozrywką, która przez śmiech uczy lekko, łatwo i przyjemnie. Doskonale zagrana, wystawiona, sfilmowana pokazuje, że sztuka nadal może pomóc zrozumieć nam siebie. Zarówno jako zbiorowość, jak i jej jednostkowy byt.


CIĘŻKIE CZASY
Autor: Michał Bałucki
Reżyseria: Barbara Borys-Damięcka
Scenografia: Tatiana Kwiatkowska
Zdjęcia: Bohdan Stachurski

Obsada: Leonard Pietraszak (Lechicki), Radosław Pazura (Juliusz), Małgorzata Kożuchowska (Bronia), Marian Opania (Bajkowski), Wanda Majerówna (Petronela), Lech Ordon (Kwaskiewicz), Witold Wieliński (Leonidas), Hanna Stankówna (Aurora), Hanna Polk (Idalia), Krzysztof Kowalewski (Giętkowski), Henryk Bista (Żuryło), Tomasz Kozłowicz (Karol), Agnieszka Pilaszewska (Natalka), Jacek Brzostyński (Matlachowski), Paweł Galia (Służący), Henryk Łapiński (Lokaj).

premiera 1995

czwartek, 22 października 2015

PŁATONOW SPOTKANIE TEATRÓW NARODOWYCH 2015


Fot. Georg Soulek
Malarski obraz natury, domu ilustruje krajobraz ludzki. Za chwilę zmarnowane, przetracone bezsensownie życie. Światy przyrody i człowieka przenikają się, dopełniają nierozerwalnie wrośnięte w siebie. Piękny to widok, głęboko zapadający w jaźń obserwatora. Urokliwy, przejmujący. Aż boli. Zastanawia też, dlaczego bohaterowie tak uporczywie chcą od tego piękna uciec. Od siebie. Nie uda im się. Głębia przestrzeni scenicznej, akcja na kilku planach urealnia iluzję marzeń, pragnień, bajań. Odziera kłamstwo zasłaniające prawdę. Pokazuje jądro ciemności duszy ludzkiej. Marność egzystencjalną wobec niemożliwego do zaspokojenia wyobrażenia wolności i szczęścia spragnionych miłości. Tam, gdzieś daleko, najdalej, byleby nie tu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Może być Petersburg, Moskwa, najlepiej Paryż i praca do upadłego aby tylko  można było uciec, może wszystko zmienić, bo tak jak dotąd nie daje się żyć.

Tu życie jest nieznośną męką, udręczeniem. Nudą, rutyną, marazmem. Bez wyjątku dla wszystkich. Kruchy, sielski obraz spokoju, harmonii, szczęścia to świat przed upadkiem, rozpadem, śmiercią. Tu musi nastąpić zmiana, najlepiej rewolucyjna. Ale świat męski, dzierżący faktycznie władzę pozbawiony jest mocy sprawczej. Kobiety, jedyne osoby, które są w stanie działać, nie mają władzy. Sytuacja jest patowa. Na wyniszczenie.

Mężczyźni są bardzo słabi, niedojrzali, nieodpowiedzialni, tchórzliwi i głęboko nieszczęśliwi. Niespełnieni, rozczarowani, znudzeni. Gnuśnieją. Nawet jak są mądrzy, błyskotliwi, wykształceni, z pieniędzmi, odziedziczonym majątkiem, pochodzeniem żydowskim, zdolni i inteligentni jak Płatonow, mają obniżoną samoocenę, przetrącony kręgosłup woli działania. Czują się podle i źle. Mają poczucie winy. Nie, może tylko jej świadomość. Bez wyrzutów sumienia. Są bierni i wycofani. Lekarzowi nie chce się leczyć. Majętny absztyfikant nie potrafi pokochać. Wierzyciel zdobyć kobiety. Pasierb generałowej utrzymać przy sobie żony i uratować odziedziczony majątek. Żyd czuje się poniżany, lekceważony, odrzucony. Młody przybywający z Paryża to cyniczny manipulant, pasożyt. Zmarły generał zostawił żonę w trudnej sytuacji finansowej. Sami nieudacznicy, idioci lub dezerterzy z życia. Jeśli mają tego świadomość, jest jeszcze gorzej. Pławią się w swoim rozmemłaniu, lenistwie, pijaństwie. Samooskarżają i samoudręczają. Doprowadzają do zguby siebie i osoby, które ich kochają. Jakby odkryli,że świat jest wyłącznie okrutny i zły a to ich obezwładnia więc i swoje okrucieństwo i zło do ogólnej puli dokładają. Rzeczywiście, wiedza czy pewność o tym, że nie jest się w stanie pojedynczo i zbiorowo nic zmienić może być obezwładniająca ale towarzyszyć musi temu wypalenie, brak motywacji, nieumiejętność czerpania siły z najdrobniejszych przejawów szczęścia, odruchów radości, z miłości tych, którzy nas kochają. Jeśli jest się tak zdegenerowanym, zniszczonym indywidualnie i zbiorowo, nie ma ratunku. W tym sensie PŁATONOW jest ostrzeżeniem, wiwisekcją upadku umysłu świadomego siebie i świata, swoich ograniczeń, które nie są dnem, od którego można się odbić, ale, które otwiera się i pochłania, wyniszcza. Szerzy się i infekuje. Każda kobieta jest dla Płatonowa szansą  nowego otwarcia. Nie korzysta z żadnej. Może przebierać w ofercie losu. Wybiera tę, która go jedynie powstrzyma. Nie dając możliwości odwrotu, bo rani tak głęboko a sprawy zachodzą tak daleko i pogrąża się tak bardzo, że nie ma wyjścia. Używa swojej inteligencji nie na rozwiązanie problemu a po to tylko, by poczuć samemu ulgę. Jeśli nawet czyn jest wyobrażeniem, projekcją schwytanej we własną matnię nieuchronnego ciągu wydarzeń; prowokowanych, szalonych, impulsywnych. Ostatecznych.

Kobiety mają swój pakiet cierpiętniczych mąk i wyrzeczeń. Misję do spełnienia. Żona Płatonowa wie, że jest prostą, niewykształconą, kochającą męża, oddaną mu bez reszty osobą.  Niańką, opiekunką, kochanką , kuchtą, matką Koli, ich dziecka. Kocha go czystą, prostą, bezwarunkową miłością bez wzajemności.  Może na nią liczyć, przy niej nie musi się wysilać, jest sobą. Odpoczywa, relaksuje się, jest spokojny, wyciszony.W końcu wie, ze jest niekochana, czuje to, zgaduje, doświadcza. Dlaczego właśnie ją wybrał, szarą myszkę? Bo i tak może mieć każdą, w każdej chwili. Na przykład generałową, zakochaną w nim wdowę mądrą, piękną, młodą. Zmysłową i inteligentną.Wykształconą, świadomą swych możliwości, potencjału, siły atrakcyjną kobietę. Która pragnie miłości i szczęścia nawet za cenę wykluczenia, szaleństwa. Sonia, dawna miłość, nie wymaga wielu starań Płatonowa, by oświadczyć odważnie mężowi, że go opuszcza a ten gamoń tylko płacze bezradnie jak zwierz zraniony. Nie potrafi o nią walczyć, nie podejmuje nawet starań. Jest bezsilny wobec mocnej, zdeterminowanej miłości a może też chęci ucieczki żony z tego miejsca przeklętego, co tak unieszczęśliwia ludzi. Bo Płatonow jednak jest przez kobiety błędnie postrzegany jako jedyny mężczyzna, który byłby w stanie je uszczęśliwić. Ale może tylko zmusić osobę, która najmocniej kocha, najmocniej cierpi, najmocniej czuje się martwą za życia, by go zabiła. By mógł uwolnić się raz na zawsze od siebie samego. By mógł uwolnić świat cały od siebie. Choćby to było tylko kolejne irracjonalne marzenie. Sonia źle go zrozumiała. Jest tak samo zepsuty, ubezwłasnowolniony przez swoje wybory, życie i jedyne, co zrobi, to  właśnie ją sprowokuje, by doń strzeliła. Bo nawet zabić się nie potrafi, nie ma siły, odwagi, determinacji. Jego żona ma, postarał się o to, by spróbowała popełnić samobójstwo. Co prawda, głupiutka, naiwna posłużyła się zapałkami, ale wyraźny gest wykonała. I to ona, znów kobieta, sprowokowała swego niezgułę brata lekarza, haha!!! mężczyznę, do działania. Umierającemu pacjentowi nie chciał pomóc. Wolał nadal pić i się zabawiać wyłudzaniem i rozdawaniem pieniędzy. Dopiero sytuacją, stanem siostry się przejął, próbował cokolwiek zrobić. I jeszcze neurotyczna i na pozór wyemancypowana Maria. Jej zraniona miłość, duma zmobilizowała ją do napisania listu w akcie zemsty, by odwołano Płatonowa z zajmowanego stanowiska nauczyciela w szkole.

Piękne i bestia. Piękne i brzydal. Grubiański, porywczy ale inteligentny, niepozbawiony uroku mroczny przedmiot pożądania Płatonow. Środek, narzędzie prowadzące do zaspokojenia celu; wyzwolenia z niechcianego stanu nudy i męczącego marazmu, bylejakości, letniości życia. Wszystkie miłości Płatonowa tworzą w sumie ideał kobiety. Młodość i dojrzałość, siłę i słabość, mądrość i naiwność, wyrafinowany wdzięk, zmysłowość, wierność i szalone romantyczne odruchy, bezwzględne uczucie i oddanie. I on, Płatonow, obnażający i niszczący wszystkie i wszystko, z sobą włącznie. Niegodnie, bez honoru, lekkomyślnie. Jak niedojrzały, pozbawiony rozsądku sztubak. Lub pokonany- przez samego siebie, marność tego świata, miałką, nieatrakcyjną jakość życia- mężczyzna.

Genialna reżyseria, wspaniałe wykonanie. Cudowna scenografia. Światło. Uczta artystyczna. Akcja sztuki jest mistrzowsko poprowadzona. Zaczyna się od udzielającej się widzom męczącej, scenicznej nudy, oczekiwania na zmianę. Gdy wszyscy się zbierają widzimy towarzystwo trzymające fason, w formie, jeszcze zadowolone z siebie, opowiadające wesoło o swym życiu. Biesiadnicy jedzą za zamkniętymi drzwiami jadalni, w salonie panuje pustka. To tu odbywają się się rozmowy intymne. Alkohol wszystkich rozluźnia, otwiera. Pozwala mówić prawdę. Atmosfera się zagęszcza. Gdy mgła opadnie, deszcz spadnie, nadejdzie nowy dzień sytuacja się wyjaśnia. Dochodzi do kulminacji. Strzelba wystrzeli, grzebiąc nadzieję wszystkich na zmianę. Opisany dramatem świat Czechowa umiera w smutku, goryczy, świadomości, że bez silnej woli, motywacji do działania potencjał, jakim dysponują bohaterowie-pieniądze, inteligencja, wiedza, wykształcenie, majątek, miłość-jest z ich własnej winy marnotrawiony, niszczony, obrócony w nicość i bezsens. Pozbawieni radości życia trwają w cierpieniu, próżniaczej egzystencji, chandrze, popadają w depresję, zamroczeni alkoholem, pokonani bólem niespełnienia, bezsilności, rozczarowania. Utytłani brudem tego świata nie potrafią go ignorować, przejąć inicjatywy w swoje ręce. Poddali się, rozpamiętując swoją słabość, wyrzekając się działania. Niezdolni do decydowania, oglądają się na innych.  Każdy samotnie,we własnej emocjonalnej, zamkniętej sferze wyobcowania. Bo w gruncie rzeczy nikt nikogo tak naprawdę nie obchodzi. Nie słucha, nie rozumie, nie chce pomóc. Żyją siłą bezwładu. Mówią, marudzą, narzekają. I obserwują, rozpamiętują, marzą, marzą. Chcą wyjechać nie wyjeżdżają, chcą uciec nie uciekają, chcą pracować nie pracują, myślą o działaniu i na tym międleniu myśli poprzestają, pragną kochać, kochać a sami tym swoim kochaniem nie są w stanie uratować tych, których kochają i tylko czekają i czekają aż życie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, będzie uzdrowione, piękne i szczęśliwe. I samo z siebie ich ocali. Ocaleją ale wydrążeni, pokonani, okrutni i źli. Anioł zagłady ich nie oszczędzi.


PŁATONOW ANTONI CZECHOW

reżyseria: Alvis Hermanis
scenografia: Monika Pormale
kostiumy: Eva Dessecker
reżyseria światła: Gleb Filshtinsky
dramaturgia: Klaus Missbach

obsada:
Anna Pietrowna Wojnicewa: Dörte Lyssewski
Sergiusz: Philipp Hauß
Sonia: Johanna Wokalek
Głagoliew 1: Peter Simonischek
Głagoliew 2, jego syn: Dietmar König
Pietrin: Franz J. Csencsits
Szczerbuk: Hans Dieter Knebel
Maria Grekow: Yohanna Schwertfeger
Trylecki: Bernd Birkhahn
Mikołaj: Martin Reinke
Wengierowicz-ojciec: Klaus Pohl
Wengierowicz-syn: Fabian Krüger
Michał Płatonow: Martin Wuttke
Sasza: Sylvie Rohrer
Katarzyna: Brigitta Furgler

BURGTHEATER

poniedziałek, 19 października 2015

EMIGRANCI MROŻEK TEATR POLSKI

"Emigranci" w Teatrze Polskim. Nasz fotograf był na próbie spektaklu [FOTO]
fot.Szymon Starnawski, źródło: Naszemiasto.pl

EMIGRANCI to sztuka wystawiona klasycznie, przejrzyście, zrozumiale. Jest prosta, spójna, gorzko-komiczna. W zgodzie z autorem, predyspozycjami aktorów, atutami ich szczególnych zdolności. W reżyserii powściągliwej, zdyscyplinowanej, konsekwentnej. Scenografii oczywistej, tradycyjnej. Gwarantuje solidny przekaz artystyczny przywiązujący wagę do szczegółu znaku scenicznego, solidnego, wiarygodnego budowania charakterystyki postaci, mocno osadzonej w kontekście miejsca i czasu. Co decyduje o komunikacie porządkującym tożsamość polskiego emigranta, jego genotyp narodowy. Może być punktem wyjścia do dyskusji o migracji, o kondycji emigranta dziś, tu i teraz.

Sławomir Mrożek napisał świetny tekst z dwoma archetypami portretów psychologicznych Polaków na emigracji, które łączą się w konstatacji, że przeszłość kształtuje świadomość, mentalności nie sposób zmienić, zmodyfikować, niemożliwe jest wyparcie tego, kim się w istocie jest ukształtowane na obraz i podobieństwo skąd ród. Emigranci w laboratoryjnym studium sztuki odkrywają przed nami stan wyobcowania, samowykluczenia. Odizolowani od środowiska obcego im świata, które ich otacza, daje pracę, wolność, z której nie są w stanie skorzystać. Daleko od kraju, XX od rodziny, nieustannie zachowują się tak, jakby nigdy nie wyemigrowali. Mówią myślą i uczynkiem po polsku o Polsce. I tylko Polska ich interesuje. Jej kontekst, koloryt, kondycja.

Bo tożsamość emigranta -robotnika XX i inteligenta AA skazanych na siebie- przywieziona z kraju, nie adoptuje się a alienuje, tworzy mikrokosmos egzystencjalny, ojczyźniany, determinuje klincz sytuacyjny. Bez wyjścia. W świadomości klęski. Z poczuciem zawodu. Na emigracji AA i XX żyją, jak nie chcą. Do kraju nie mają po co, do czego wracać. Trwają. Niemożność rozwoju, asymilacji mają w genotypie zachowań. Przy braku chęci i możliwości-nieznajomość języka, brak relacji, nowych więzi, niechęć do zakorzeniania-pozostaje tylko praca i kontakt z drugim Polakiem, ojczyzną w skali mikro. Świat, w którym są, obserwują, krytykują ale izolują się od niego. Korzystają z jego warunków-pracy, wolności- jakie im oferuje, ale mimo to pogardzają nim. I trwać tak będą po kres, jeden zaharowując się na śmierć, drugi zadręczając się niemożnością wyjścia poza możliwości własnej kondycji intelektualnej i niemocy twórczej. Jeden mamiąc się, że wróci do ojczyzny i dopiero wtedy będzie żyć szczęśliwie a drugi oszukując się, że napisze w końcu swoje dzieło życia.

Niewesoła to sytuacja. Choć jest wesoło za sprawą pasożytniczych nawyków XX- kutwy, skąpca, prostaka - żerującego bezceremonialnie na uzależnionym od niego inteligencie AA. Ta żarłoczna, instynktowna, dzika pazerność przyjmuje postać monstrualnej karykatury człowieka pierwotnego, który za wszelką cenę oszczędza i gromadzi pieniądze, monstrualnie samoogranicza się z przekonaniem, by dopiero po powrocie do rodziny pożyć po ludzku.  Teraz jest dzikim zwierzęciem bez świadomości, że cały jego wysiłek jest bezskuteczny, bezsensowny, na próżno.  Emigracja niczego w życiu jednego i drugiego tak naprawdę nic nie zmieniła. Ich samych również. Wyostrzyła tylko charakterystyczne cechy osobowościowe, charakterologiczne, mentalne. Samo miejsce pobytu nie determinuje przemiany. Życie na obczyźnie pokazuje, jakim się jest człowiekiem naprawdę, mówi delikwentowi: "sprawdzam".

Doskonale ilustruje to Piotr Cyrwus, zarówno jako aktor o doskonałym warsztacie artystycznym, jak i reżyser spektaklu. Jego XX to perełka charakterystyki prostego człowieka, robotnika plebejusza. Człowieka biednego, pracowitego, ambitnego. Chcącego udowodnić bliskim i znajomym w Polsce, że jest coś wart. Haruje na 1,5 etatu tracąc zdrowie przy niebezpiecznej robocie, nie rozwija się, nie uczy a tylko obserwuje. A to za mało, by poradzić sobie z nową rzeczywistością. I przyszłością. Zawsze już będzie tym, kim był zanim przybył do obcego kraju; zakompleksionym, małego formatu człowiekiem bez świadomości siebie i świata, wyrzekającym się najmniejszej przyjemności, nie otrzymującym za swój wysiłek i trud nic w zamian. Instynktownie czuje, że nie jest, jak być powinno i nigdy nie będzie; ze zdrowiem, powrotem w glorii zwycięstwa do kraju, bez osobistej satysfakcji. Cyrwus potrafi bardzo szczegółowymi, charakterystycznymi gestami, mimiką, sposobem mówienia, zachowania mistrzowsko namalować złożony, komiczno-tragiczny portret psychologiczny postaci XX. Szymon Kuśmider, grający AA, jest wycofany, uległy. Stanowi jego kontrapunkt, tło. Obserwuje, bada, prowokuje zachowania towarzysza. Jest równie tragiczną postacią, w dodatku w pełni świadomą konsekwencji swoich wyborów, czynów, sytuacji, przyszłości. Przeżywa dramat w momencie pewności, że cały wysiłek ucieczki do wolności, by móc tworzyć, sczezł na niczym, poszedł na marne. Uwolnienie ciała nie wyzwoliło zniewolonego od zawsze umysłu. Nieważne gdzie jest, z jakiej perspektywy analizuje siebie, innych, otaczający świat, ojczyznę. Obaj, AA i XX, są więźniami własnej przeszłości. To ona jest ich punktem odniesienia. Określiła ich raz na zawsze.

Gra aktorów, walka ich postaci, emigracyjne życie Polaków toczy się w minimalistycznej scenografii ograniczającej się do symbolicznie wyznaczonej ramy przestrzeni, która choć otwarta więzi bohaterów. Z ich intymnymi, osobistymi rewirami być i mieć/łóżka polowe, walizkoszafy, przedmioty osobiste, które ich charakteryzują; dla jednego cenna maskotka, dla drugiego zbiór książek/ oraz wspólnym, centralnie usytuowanym stołem, krzesłami, wieszakiem, niewidocznym aneksem kuchennym. Wokół świat cały pozostaje dla nich zupełnie obcy, niechciany, zbędny, obojętny. Odrażający, brudny, nieatrakcyjny. Oferujący tylko pracę zarobkową. Bo bohaterowie stanowią sami w sobie terytorium i mentalność narodową, system wartości skąd pochodzą. Nie dają sobie żadnych szans na pełnię egzystencji w zgodzie z ludźmi miejsca, w którym przebywają, skazani wyłącznie na siebie. Skupieni na sobie. Są jak ciała obce zagnieżdżone we wnętrzu obcego organizmu.

Smutna to konstatacja. Bo czy dziś jest podobnie?  Czy emigranci z innych państw są im podobni? Czy ci, którzy do nas, do Polski, migrują są na AA i XX obraz  i podobieństwo psychologiczno- mentalne stworzeni? Warto się nad tym zastanowić. Warto poznawać otaczający nas świat. Otwierać się nań i nawiązywać z nim kontakt. Uczyć się siebie nawzajem.


A tak na marginesie, połączenie tych dwóch osób, AA i XX, w jedną AX byłby ciekawym eksperymentem formalnym. Oto polski emigrant inteligent idealista o plebejskim pochodzeniu, z biednej rodziny, z trudnym dzieciństwem, dorastaniem. Ambitny, pracowity zapracowujący się na śmierć z myślą o powrocie do kraju, bo mimo jako takiej asymilacji, znajomości języków, słabym, a jednak, brylowaniu w nowym środowisku, dobrze płatnej pracy, rzadkich wizyt w kraju, czuje się obco. Ciągle za mało pieniędzy. Ciągle czegoś mu brak. Może tego poczucia ciągłej walki o wolność, potyczek ze wszystkim o wszystko, ciągłego napięcia, stanu zagrożenia, niepewności wymuszającym podkręcaną napięciem motywację. Ten zwierzęcy w nim upór instynktu nie daje mu spokoju. Nastrój wyjątkowości, szczególności i triumfu sukcesu wśród swoich, co szczególnie imponuje i cieszy a za granicą jest nieosiągalny. A więc osobowość wyrośnięta z prostaka na intelektualistę z pretensjami, z niegasnącym poczuciem niższości, nienasycenia. Krwawiące stygmaty kompleksów. Święty spokój i zrównoważona ścieżka kariery to ideał poza zasięgiem Polaka przez pokolenia buntującego się i walczącego z całym światem. Korzenie, które czerpią pokarm dla ducha pozostają wrośnięte w ziemię ojczystą, przeszłość, jej smak, zapach, kolor. Uczucie, emocje. Smętek, chocholi taniec. Ale to byłby monodram. Wariacja na temat. Przepisywanie Mrożka. Pieśń przyszłości.

Niewątpliwie jednak temat emigracji, emigrantów jest bardzo aktualny, bardzo gorący. I chyba zaniedbany przez dramatopisarzy. Teatr musi nadążać za rzeczywistością, bo stanie się widzom obojętny, traktowany jedynie jako rozrywka. Ale gdzie jest autor Mrożkowi talentem podobny, który sprostałby zadaniu, podjął temat? Gdzie jest reżyser, dramaturg, który odważyłby się tak wystawić EMIGRANTÓW, by oddech naszych czasów połączył się z wnikliwą obserwacją, talentem MISTRZA?

Rzucam więc wyzwanie teatrowi polskiemu, przy okazji tak kanonicznego, solidnego wystawienia EMIGRANTÓW w Teatrze Polskim przez Piotra Cyrwusa, by nie tylko pięknie inscenizować FRANCUZÓW ale i pójść za ciosem i skomponować POLAKÓW. Publiczność czeka na spektakl nawet boleśnie współczesny. Tak bardzo potrzebny, niezbędny, by teatr tu i teraz uczestniczył w dyskursie społecznym kulturalnie, mądrze, bezkompromisowo. Nie można się dystansować, udawać, że problemu nie ma, bo przyjdzie się nam, zjadaczom chleba naszego powszedniego, ratować emigracją wewnętrzną. Powodzenia.:):):)

EMIGRANCI  SŁAWOMIR MROŻEK 

reżyseria: Piotr Cyrwus
scenografia: Jan Kozikowski
reżyseria światła: Mirosław Poznański
obsada: XX: Piotr Cyrwus, AA: Szymon Kuśmider

premiera 6.06.2015



sobota, 17 października 2015

QUO VADIS SŁOWAMI SIENKIEWICZA, ELIOTA, AUDENA I INNYCH TEATR POLSKI



To teatr ubogi powściągliwą ale wyrazistą estetyką, bogaty różnorodnością pojemnych treści, skupiony na poważnych tematach. Używa poetycznej metafory ubranej w jarmarczne, kabaretowe, symboliczne kostiumy. Wykorzystuje barwne, znane postacie, fakty historyczne, wszystko, co wysokie i niskie, wplecione w ceremonie życia i śmierci, jawę i sen. Jest zapośredniczoną, artystyczną wizją. Stawia pytania podstawowe, powszednie, elementarne. Aktualne zawsze i wszędzie. Przerabiane, przepracowywane w teorii i praktyce. W sztuce. To teatr szczególny, charakterystyczny, autorski Janusza Wiśniewskiego. Dla tych, którzy lubią, potrzebują przejrzeć się w historiozofii artystycznej, by dookreślić siebie samego. Którzy lubią łamigłówki artystycznych asocjacji, szukania interpretacji w nowych, złożonych konfiguracjach teatralnych. Teatr wymagający skupienia, wiedzy, wrażliwości. Dla pokonujących trudności łamania niestandardowych, niełatwych propozycji artystycznych. To rozrywka intelektualna. Niebanalna. Mocno uzasadniona. Sprawnie zagrana.

Spektakl stawia pytanie: QUO VADIS człowieku, dokąd zmierzasz? Aby rozważania prowadzące do odpowiedzi były miarodajne reżyser sięga po mocne teksty Sienkiewicza, Szekspira, Słowackiego, Eliota, Cwietajewej, Audena, Byrona, Calderona, Rilkego, Poświatowskiej, kogo jeszcze? Operuje skrótem, przenośnią, symboliką, przerysowaniem. Poezja wynosi na poziom metafizycznej maestrii uogólnienia, czucia, rozumienia. Korowód tekstów, wątków, postaci, postaw, idei, obrazów przetacza się poza czasem i miejscem przez scenę, która się symbolicznym pałacem cesarskim, karczmą, wyszynkiem, neutralną przestrzenią niczyją staje, w takt muzyki Jerzego Satanowskiego toczy, w choreografii Emila Wesołowskiego porusza, w malarskiej stylistyce Tadeusza Kantora, neurotycznym nastroju jawy na pograniczu snu Brunona Schulza wybrzmiewa. Jest bogaty, pełny odniesień, skojarzeń/np.z filmem:Fellini, Ferreri, Rodzina Adamsów czy np. z prozą Houellebecqa/, że to nagromadzenie ludzkiej menażerii, ujęte w klamrę na pozór prostego pytania ubrane jest w skomplikowaną, splątaną formę. Daje wrażenie przeładowania, przeestetyzowania, przesytu. Zapętlania. Znużenia powracającym ciągle motywem muzycznym. Popełnianiem ciągle tych samych błędów. Pytanie jest w jakiś sposób oczywiste, konieczne, ponadczasowe a odpowiedź już niekoniecznie, bo każdy musi spróbować odpowiedzieć sobie sam, uwzględniając swój punkt widzenia, doświadczenie indywidualne, własne potrzeby, możliwości.

Widzimy jednak, że samotny los człowieka zanurzony w marności, fałszu, kłamstwie, upadku i pazerności, pasożytniczej naturze świata jest tragiczny, poszukiwanie sensu, choć nie pozbawione istotności, bezowocne a liczy się wyznawany i stosowany w życiu system wartości, czuły, bliski kontakt z drugim człowiekiem. Ale i najbardziej nawet kochany człowiek jednak zawodzi. Nie ma nic stałego, pewnego, gwarantującego szczęście, sukces, powodzenie. Zależymy jeden od drugiego, uwikłani jesteśmy w tak wiele. A najmniej znamy samych siebie. Wszelkie wzorce to ideały poza zasięgiem. Ograniczenia są większe, silniejsze, bardziej skomplikowane i perfidne, nieoczywiste niż osobista wola walki, by je przezwyciężyć. Bo w siłowaniu się ze światem, tym czy tamtym, kiedyś czy teraz, jesteśmy zawsze słabszym ogniwem. Nawet jeśli mamy cesarską moc, boską władzę, silną wiarę. Przemijamy w korowodzie życia. Od urodzenia uczestniczymy w korowodzie śmierci.

W kameralnej scenerii małej sceny Teatru Polskiego gra prawie cały zespół. Pięknie , równo, solidarnie. Przejmująco. Daje dowód ciągłości historycznej narracji teatralnej dawnych mistrzów sceny, filmu, poezji, literatury. Łącząc ją ze współczesnymi zjawiskami życia, międzynarodowymi ikonami, problemami, tematami. Powielamy dawno zbadane i przebyte ścieżki ludzkiego życia. Co do zasady nic się nie zmienia. Forma tylko jest inna, zmodyfikowana. Może bardziej świadoma. Tak dla zmylenia i bardziej dojmującego umęczenia biednego, wiecznie zadającego sobie naiwnie pytanie w przebłysku przytomności umysłu człowieka: QUO VADIS, dokąd zmierzasz.

QUO VADIS SŁOWAMI SIENKIEWICZA, ELIOTA, AUDENA I INNYCH
reżyseria: Janusz Wiśniewski
choreografia: Emil Wesołowski
muzyka: Jerzy Satanowski
współpraca literacka: Anna Wachowiak

obsada: Halina Łabonarska/Neron/, Wiesław Komasa/Św.Piotr/, Piotr Cyrwus/Osioł/, Jerzy Schejbal/Petroniusz/, Marek Kudełko/Steve Jobs/, Marcin Jędrzejewski/Śmierć/, Natalia Sikora/Dama Pełna Współczucia/, Joanna Halinowska/Dama Porzucona/, Marta Dąbrowska/Eunice/, Szymon Kuśmider/Francis Bacon/, Wojciech Czerwiński/Max Beckmann/, Krystian Modzelewski/Bill Gates/, Maksymilian Rogacki/Kochanek/, Ewa Domańska/Dama Tytoniowa/, Maja Berełkowska/Dama Zapomniana/, Marta Kurzak/Prostytutka ze świątyni/, Katarzyna Bocianiak/Pani Button/ oraz wojsko, duchy, zjawy

premiera:18.04.2013 r.
fotografia Teatru Polskiego

środa, 14 października 2015

ROSMERSHOLM IBSEN SPOTKANIE TEATRÓW NARODOWYCH 2015


 Fot. Sören Vilks

Goście IV-go Spotkania Teatrów Narodowych, artyści DRAMATEN ze Szwecji, przypomnieli nam wagę dramatu, w którym walczy idea z ideą, człowiek z człowiekiem, wartość z wartością. Pokazali wpływ obcego na starą, tradycyjną, zmurszałą strukturę rodziny, który niczym ostry, drapieżny klin wbija się w monolit wypracowany przez wieki. Starcie emancypacji płci z miłością. Zderzenie wolnej woli, wolnego wyboru z powinnością, obowiązkiem. Ocenę udziału mediów w walce politycznej. Związki między nauczycielem a uczniem. Relację przyjaciół; prawdziwych, wiernych, na dobre i na złe, na zawsze. Spektakl stawia pytanie czy kobieta i mężczyzna mogą tylko się przyjaźnić, a ich związek może pozostać całkowicie niewinny i czysty wobec domniemania trójkąta małżeńskiego. Tematów jest tak wiele, są w takim splątaniu, że dochodzenie bohaterów do istoty rzeczy, do prawdy, wymaga dużej determinacji i samozaparcia. Odwagi, otwarcia, miłości. Zwłaszcza gdy ich intencje są niejasne, motywacje tajemnicze, przeszłość nieznana. Jak oddzielić ziarno od plew, prawdę od kłamstwa?

Spektakl jest sesją psychoterapeutyczną, kiedy krok po kroku zbliżamy się do odsłonięcia złożonej natury kobiety i mężczyzny i ich związków, relacji międzyludzkich, uwarunkowań społecznych, kulisów walki politycznej. Warstwa po warstwie odrzucany jest fałsz, demaskowany pozór uczciwych, szczerych zewnętrznych zachowań, co prowadzi do ujawnienia sedna wszelkich motywacji. Otrzymanie odpowiedzi na pytania: kim bohaterowie w istocie są, na czym im zależy, co jest dla nich najważniejsze, do czego są zdolni, na co ich stać, dokąd zmierzają, to cel sztuki, która jest zapisem dramatycznym walki autora o czystość etyczną i wolny rozwój jednostki, prawo człowieka do własnych przekonań i swobody myśli, wolności ograniczonej jedynie odpowiedzialnością za swoje czyny. Ale tę piękną ideę artysty, choć daje nadzieję, życie rozbija w pył. Pozostawia potencjalną możliwość, miraż pragnień piekielnie trudnych do osiągnięcia, zestaw marzeń nie do zrealizowania, cel połączenia miłości własnej i miłości do drugiego człowieka niemal nie do zdobycia. I wytrwanie w wierności, prawdzie w stosunku do siebie samego i jeden do drugiego/człowieka/ jest nieosiągalne. Bo ludzie i ich historie nie są konstruktami prostymi, które łatwo można by wyzerować w dowolnym momencie życia. Bagaż przeszłości, również przeszłych pokoleń, obciąża skuteczność działania w przyszłości, jeśli oczywiście jej całkowicie nie umożliwia. To jednak utopia, bo życie zwyczajne, codzienne, nie wyidealizowane jest o wiele bardziej skomplikowane, nieprzewidywalne, złożone. A ludzie obciążeni grzechem niejednym. Takim, który można wybaczyć ale nie można mu zadośćuczynić. Zło się dokonało, jest nieodwracalne. Ograniczona do minimum gra aktorska, brak reżyserii, dosłowność gestu scenicznego powoduje oderwanie przekazu od podstawy dramatu Ibsena.

Służyć ma temu scenografia, kostium, ruch sceniczny, projekcje, światło, co bardzo uwspółcześnia przekaz, ma go nam przybliżać, pozwala bezpośrednio dotykać  problemów, zagadnień, zjawisk nas dotyczących. Aktorzy własnymi rękami tworzą przestrzeń, stawiają panele: szare, proste, jak rzeczywistość twarda, wyrosła z pracy przeszłych pokoleń ale przecież przez współczesnych potwierdzana ich osobistym wkładem w akceptację ciągłości pokoleniowej spuścizny. Będzie się później przewracać z łomotem ta pozorna bezpieczna, trwała, wydawać by się mogło, opoka pod naporem akcji, wagi zdarzeń. Ostatecznie runie w momencie całkowitego wyzwolenia się bohaterów z wszystkiego, co ogranicza lub zniekształca, zafałszowuje prawdę o nich. To na tym tle pojawiać się będą olbrzymie, ruchome portrety przodków, obrazujące ich reakcje mimiczne na to, co się dzieje. Nieme jednak, bezgłośne ale znacząco obecne. To na nich pojawi się podwójny portret Rebeki- kobiety intruza, która przewróci do góry nogami cały dotychczasowy świat domowników- ilustrujący jej złożoną naturę, sytuację, znaczenie. Delikatne to gesty sceniczne, przejrzyste, subtelne, proste. Jak znacząco bose i obute stopy. Kostium szary, prosty, współczesny w drugim akcie intensywnieje. Podkreśla krystalizowanie się, cementowanie nowej sytuacji bohaterów. Bo wszystko im bliżej prawdy bardziej zdecydowanie się określa.

W ukształtowany przez normę, etykę, wiarę przeszłych pokoleń świat dojrzałego, bezdzietnego małżeństwa wnika nowa, młoda, atrakcyjna kobieta, potrafiąca zawłaszczyć dla siebie zainteresowanie, akceptację, coraz większą sympatię i zaufanie domowników. Zaniedbywana, ignorowana, wbijana w poczucie winy za brak dziecka, nie mająca wspólnego języka z mężem żona, uważana za szaloną, nadwrażliwą osobę, która zyskuje towarzyszkę do spacerów, rozmów, zwierzeń, znajduje zainteresowanie u kobiety, jak się jej wydaje, takiej jak ona. Pełen wątpliwości, buntu, wobec narzuconego mu wychowaniem, wykształceniem, pochodzeniem i religią gorsetu tradycyjnych norm pastor, znudzony mężczyzna, zawiedziony mąż, niespełniony ojciec ma w swym polu działania osobę, która wyzwala w nim siłę działania, pomaga podjąć decyzję o zmianie życia, utwierdza w wyborze nowej drogi moralnej. Jest dla niego inspiracją, podporą, wsparciem w przemianie duchowej. Otwiera przed nim nowe możliwości. Jest idealnym przyjacielem. Osobą, bez której nic o nim bez niej.

Dziewczyna manipuluje małżeństwem. Żona Beata dostrzega, że przyjaźń obojga dojrzewa do miłości. Jej miłość widzi zdradę męża, choć on ją wypiera ze świadomości i zaprzecza,że jest zafascynowany, zauroczony Rebeką. Nie uświadamia sobie, co tak naprawdę czuje. Beata jest przez Rebekę oszukiwana, okłamywana. Popełnia samobójstwo w akcie miłości do męża, chcąc go całkowicie uwolnić od zobowiązań, co pozwoli mu zrealizować wszelkie plany. Skacze do wodospadu. I to obraz spadającej wody widzimy na początku sztuki, podkreślany piękną muzyką, która uzmysławia, że nowe otwarcie w życiu wymaga ofiar, konieczności zostawienia za sobą wszystkich spraw, nawet tych najbardziej bolesnych, wywołujących poczucie winy, rodzących wyrzuty sumienia, towarzyszące wyborowi do końca życia. Ale trzeba je znieść, trzeba mieć na to siłę. Jak również na to, by unieść cały bagaż wniesiony przez nową miłość. Całą nieznaną dotąd przeszłość, uknuty, niecny plan podboju ludzi i miejsca w akcie wyzwolenia się z biedy, w akcie emancypacyjnym jako kobiety i człowieka, który chce pójść własną drogą. I gdy, jak się wydaje, wyznali sobie wszystko, wszystko wyjaśnili i uzmysłowili, mogą trzymając się za ręce wyznać sobie miłość i pójść drogą Beaty. Drogą wyzwolenia. Uwolnienia. Zburzenia całego świata wokół/spadające z hukiem wszystkie panele na raz/. Śmierci lub działania w zgodzie ze samym sobą. Razem. Jeden dla drugiego stworzony. Będą mieć siłę rzucić się w wodospad, ku któremu zdążają pewnym, spokojnym, opanowanym krokiem. Lub ku wyzwaniu, celowi, który wypracowali.  Ku ostatecznej próbie. Gdy przeszli tak wiele razem, tak wiele razem przeżyli. Wybaczyli sobie i zaakceptowali siebie takimi, jakimi się do końca poznali, jakimi naprawdę są. Z bólem wyrządzonej krzywdy żonie. Ze świadomością odrzucenia dawnego świata wartości/zdrada tradycji, przyjaciela, odrzucenie bycia autorytetem moralnym dla buntowników Petera Martensgarda/. Zrezygnowali z tak wielu spraw, wartości, osób. Wodospad czeka. Oczyszczenie, chrzest, inicjacja. Nowa wiara na nowej, wywalczonej przez siebie, drodze życia. Na własnych warunkach, w poczuciu odpowiedzialności za własne czyny.



ROSMERSHOLM HENRYK IBSEN

reżyseria: Stefan Larsson
scenografia i światło: Jens Sethzman 
kostiumy: Ditte Krestesen
charakteryzacja: Melanie Åberg

obsada:
Rebekka West- Livia Millhagen
Johannes Rosmer -Jonas Malmsjö 
Rektor Kroll- Peter Engman
Ulrik Brendel- Rolf Skoglund
Peter Mårtensgård -Danilo Bejarano
Helseth- Emma Brommé

KUNGLIGA DRAMATISKA TEATERN (DRAMATEN)




niedziela, 11 października 2015

RYBKA CANERO MACHULSKI TEATR TELEWIZJI


fot. materiały strony internetowej Teatru Telewizji

Dziś ja będę rybką canero. Wgryzę się w ten spektakl, pod powierzchnię Machulskiego autorskiej kolejnej komediowej wiwisekcji rodziny polskiej a poprzez nią nas, Polaków. Na pierwszy rzut oka wszystko jest najwyższej jakości. Willa wypasiona, z kominkiem, skórzanymi kanapami, politurą na meblach-siedlisko dobrze sytuowanej inteligenckiej klasy średniej. Gwiazdorska obsada, a priori gwarantująca zainteresowanie widzów i wysoki poziom wykonania. Fabuła sensacyjno- obyczajowa. Wartka, dowcipna, zaskakująca. Strzelba, która wystrzeliła, motyw, który zabił i jednocześnie wyzwolił. Rodzinę od nienawidzącego ją seniora rodu, jego samego od rodziny, którą, jak twierdzi w filmowej wypowiedzi, głęboko i szczerze pogardza, ma jej dość. Bo też to szczególna menażeria figur nie znających się w ogóle, jakby rodzina była tylko instytucjonalną, sparciałą, ze starości rozsypującą się fasadą, pozorem, sztucznym tworem na siłę skleconym, utrzymywanym przy życiu, przez przypadek skupiającą osoby, które każda żyje własnym, nieznanym pozostałym członkom tej mikro społeczności, życiem. Łączą ich oczywiście więzy krwi ale poza tym każdy żyje na innej, znanej sobie tylko planecie, jest odrębnym, bardzo szczególnym bytem.

Marianna-aktorka telenoweli, młoda celebrytka, singielka zajęta własną karierą-co nie chce rodzić ale chce posiadać dziecko for fun i dla fanów i pro forma więc idzie na skróty i jak na członka społeczeństwa konsumpcyjnego przystało, je kupuje. Oczywiście nielegalnie. Czas nagli, nie ma na co czekać, po co zbędne formalności. Zaraz je ochrzci, mimo że jest ateistką. Samodzielna, zorganizowana, absolutnie poza uczuciem, empatią, angażowaniem się w związki uczuciowe. Jej brat, Zen, jest gejem dokonującym właśnie coming outu, zakłada biuro podróży sfokusowane na Holandię ze względu na marihuanę, in vitro, aborcję, eutanazję, małżeństwa i adopcję dla homoseksualistów, bardzo rozwojowe obszary biznesowe. Ale kasę na rozkręcenie interesu najpierw miał dać dziadek, teraz ojciec. Jego chłopak kręci, nie do końca jest szczery, od razu widać, że najważniejsze w ich homoseksualnej relacji jest wątek merkantylny. Nie wróży to stałości związku. Nie wydaje się, by był na dobre i na złe. I aż śmierć ich nie rozłączy. Rodziców już nic nie łączy, za chwilę rozwód, każdy oficjalnie chce jak najszybciej pójść swoją drogą. Mamusia w kierunku romansu z młodym, a jakże, mężczyzną. Ojcu wszystko jedno gdzie, z kim, aby uwolnić się tylko jak najszybciej. Między dziadkami tym bardziej od dawna nic nie ma, zwłaszcza, że jedno już w proch się obróciło za sprawą drugiego. Przy czym babcia jest zdrową inwalidką, inteligentną kobietą udającą zaawansowaną demencję. Wujek zgrywa rymującego idiotę, po czym zaskakuje nas swoim całkiem nieźle zorganizowanym życiem. Jest prezesem świetnie prosperującej firmy consultingowej. Nieszkodliwym, sympatycznym playboyem. A kim był w Afganistanie? mój boże!  Olivier, zarówno domniemany chłopak Marianny, jak i domniemany ojciec jej dziecka, to nieudacznik lawirant. I jeszcze ujawniająca się jak w telenoweli, przez nikogo nieznana, córka denata, kolejny członek rodziny, zaskakująco wszystko dziedziczy. Dziadek się mści, nawet po śmierci wpływa na życie rodziny. Mamy też parę policjantów, którzy prowadzą śledztwo w sprawie samobójstwa dziadka, w które nikt tak naprawdę nie wierzy. On jakiś niewydarzony, ona ambitna i dociekliwa.

Nic się  tu nie zgadza. Wszystko zaskakuje. Łącznie z zakończeniem. Jest śmierć, nie ma pogrzebu. Niby jest stypa po dziadku ale to stypa po zabójstwie instytucji rodziny. Jest śmiesznie jak w kabarecie na poziomie telenoweli z wątłym, naciąganym, poszlakowym wątkiem kryminalnym. Wszyscy się nie znoszą i nie potrzebuje nikt nikogo. Żadnych więzi, relacji, opcji wspólnych. Chyba, że przyjmiemy, iż wszyscy chcą się od siebie jak najszybciej uwolnić, tworząc konstelację singli. I choć, jak widzimy, są zadowoleni a nawet szczęśliwi, łącznie z denatem dziadkiem, który de facto "uciekł" od znienawidzonej rodziny, to jednak ta radosna galopada na wstecznym od wspólnego życia, które wydaje się niemożliwe, bo każdy okazał się nie tym, kim w istocie był, jest papierowa, zaledwie zarysowana. Krwiożercza natura życia dla siebie poszczególnych członków rodziny pożera wszelką chęć wspólnotowego życia. Pasożytnicza mentalność tuczy się kosztem najbliższego.

To może jednak nie śmieszyć. Gorzko słodki obraz świata rozśrodkowanego. Osłabionego. Z tęsknotą za pełną wolnością. Ale taką, która skutkuje życiem w pojedynkę, na własnych tylko warunkach, dla siebie. Bez miłości, uczucia, ewentualnie w chwilowym, merkantylnym związku z opcją na sukces, robienie kariery, pieniędzy, szumu wokół siebie. Rodzina to przeżytek, zbędne obciążenie czy zobowiązanie. Jeden dla drugiego staje się rybką canero, ewentualnie mocniejszą kombinacją: rybki canero i rybki fugu. Konstatacja autora sztuki, że realia życia narzucają nam pasożytnicze skłonności, odczłowieczające relacje międzyludzkie, bo sprowadzają się tylko do wygody egzystencji, przyjemności, całkowitej wolności nie jest wesoła. Szczególnie gdy wyjaławiają, czynią człowieka pustym, próżnym, samolubnym, zapatrzonym w siebie tylko narcyzem.

Zastanawiam się dlaczego przy tak błyskotliwym pomyśle, potencjale zaplecza artystycznego powstaje jednak spektakl zaledwie letni. Łatwo mu zarzucić dominujący efekt telenoweli, grę aktorów jakby obok postaci, na jednym tonie, płasko, jednowymiarowo a nawet zdawkowo. Może to same, pozbawione głębi, archetypy -wydestylowane z realu, ociosane z rysu różnicującego, szczególnego, wsobnego, pozbawione głębi psychologicznej. Nastawione na zgrywę, fun kabaretowe marionetki, puste, wydrążone figury. To nie cechy charakteru, osobowość je nam przedstawiają a fabuła, jak w kalejdoskopie układająca się konfiguracja akcji. Każda postać to  nie tylko osoba ale nośny medialnie problem, zjawisko, temat społeczny, socjologiczny, środowiskowy, kontrowersyjny politycznie. Życie backstage celebryty, playboya niby super macho ciężko pracującego na finansowanie swoich zachcianek, miłostek, dojrzałej kobiety spragnionej męskiego zainteresowania, słodkiej nagrody za długoletnie oczekiwanie na zemstę ignorowanej, zdradzanej, oszukiwanej babci, chcącego uwolnić się od rodziny męskiego grona: dziadka, ojca, geja w związku. Męskich zniewieściałych, młodych nieudaczników-słabych, niesamodzielnych, uzależnionych finansowo od innych:wnuk, jego partner, Olivier.

Na pewno wielu widzów będzie ten spektakl bawić. I dobrze. A jednak rozśmieszać będzie nie fun sytuacyjny, słowny, postaci a to, co sami sobie dopowiadamy, nadbudowujemy z tego, co wiemy na poruszony przez autora temat, z własnego doświadczenia, wyobrażenia, wspomnienia poprzednich ról występujących w spektaklu aktorów. Których dobrze, bardzo dobrze z tv, teatru znamy, znamy.

To może śmieszyć. A tak naprawdę z kogo się śmiejemy? Z samych siebie, of course. Z samych siebie.:) :) :)


RYBKA CANERO
Autor i reżyseria: Juliusz Machulski
Zdjęcia: Krzysztof Buchowicz
Scenografia: Wojciech Żogała
Kostiumy: Ewa Machulska
Muzyka: Piotr Majchrzak
Dźwięk: Jerzy Orlecki

Obsada: Andrzej Zieliński (Ignacy Vogel), Ewa Wiśniewska (Eliza Vogel), Jan Englert (Profesor Stefan Vogel), Agnieszka Wosińska (Klara Vogel), Aleksandra Domańska (Marianna Vogel), Cezary Pazura (Bolo Lachowicz), Katarzyna Warnke (Joanna Peterko), Piotr Głowacki (Olivier Romiasz), Dawid Ogrodnik (Zenon Vogel), Bartosz Porczyk (Stanisław Katadreuffe), Maja Ostaszewska (komisarz Kaja Zaremba), Cezary Kosiński (aspirant Roch Kolski)

wtorek, 6 października 2015

FRANCUZI WARLIKOWSKI NOWY TEATR


Oniryczny, eteryczny teatr hipnotyzujący widza, który zniesie 4,5 godzinny spektakl. Jest widzem ciekawym, ufnym. Poszukuje zjawisk niebanalnych w sztuce. Zna, lubi, uwielbia lub chce poznać  teatr Krzysztofa Warlikowskiego, jego aktorów, stylistykę, formę wypowiedzi, sposób komunikacji, kompozycji przekazu. Intelektualnie wyśrubowaną narrację, tematy trudne, przeestetyzowane, rozwleczone do granic wytrzymałości, a nawet łamiące kręgosłup przyzwyczajeń, preferencji, racji. Stereotypów, skostniałych systemów wartości. Pamiętajmy, że artyści mieli kilka miesięcy na przenicowanie, skomponowanie, dopracowanie całości. Treści, tematu, problemów, formy. Portretów scenicznych swoich bohaterów. My, widzowie, nie mamy tej szansy. Mamy mniej czasu. Otrzymujemy produkt gotowy. Ale czy my jesteśmy nań gotowi? Każdy musi przekonać się o tym osobiście. Jeśli tylko się zdecyduje.

FRANCUZI. A może Niemcy, Austriacy, Polacy. Europejczycy. Ludzie. Słowami Prousta, Racine'a, Celana, Pessoa. Francja, elegancja, dekadencja. Homoseksualizm. Wykluczenie. Zmierzch, rozpad, upadek. W perspektywie katastrofy wojny. Wiek dojrzały galopujący w starość. Czas stracony i odzyskany. Chyba nie utracony, bo cyklicznie nakręcający sprężynę zachowań, zdarzeń, człowieka. Wyrafinowana forma dla wielkiej samotności. Nienasyconego pożądania. Pragnienia bycia sobą. Fizjologicznego głodu miłości. O niej poprzez zazdrość, zawłaszczenie, przemoc, układ społeczny przykrywający wszelką rozwiązłość i wyuzdanie, rozpasanie seksualne. A więc i hipokryzja. Wielkie piękno natury człowieka ze skazą skłonności grzesznych, destrukcyjnych, zakazanych. Zło rewersem dobra. Władzą nad drugim człowiekiem. Jednostek, grup, narodów.

Zło potrafi być nie tylko intrygujące ale i piękne. Ból potrafi być nie tylko  niszczący ale i twórczy. Wykluczenie, bez względu na przyczynę i rodzaj/wykształcenie, pochodzenie, religia, preferencje, wartości, itd/ równie wyniszczające, unicestwiające, zabójcze. Nie ma wyjątków. Są podwójne standardy. Hipokryzja, obłuda. Maska. I akceptacja inności, jeśliś nasz, z nas, mój, dla mnie. Zawsze, prawie zawsze, można jednak sobie poradzić w okolicznościach braku akceptacji społecznych. Ukryć się. Kamuflować. Czuć względnie bezpiecznie. Małżeństwo bez miłości, homoseksualista w rodzinie, która zawsze będzie go chronić, lesbijka kochanką mężczyzny, żona kokotą nimfomanką.

Warlikowski nie liczy się z czasem. Rozciąga swoją narrację do granic recepcji. Jakby chciał byśmy nie byli na końcu spektaklu tacy sami jak na początku. Nie śpieszy się, nie kondensuje w czasie. Nakłada warstwę na warstwę. Klisze na klisze. Plany sceniczne zwielokrotnia. Jednocześnie obserwujemy rozmowę arystokracji, boks szklany/laboratoryjna zamknięta przestrzeń z taneczno-seksualną ilustracją/oraz panoramiczny obraz video. Innym razem koncert wiolonczelowy, intrygujący, nowoczesny, niepokojący z narracją filmową w tle/wizualizacja homoseksualnego mitu o stworzeniu świata z człowiekiem hermafrodytą/, publicznością uwięzioną w boksie-odizolowaną, sterylnie zabezpieczoną, odgrodzoną, w innym, swoim tylko świecie oraz nami, widzami. Akcje na wielu planach, wzmacniające jedna drugą. Jak w życiu. Wielowymiarowość głębi. Real, podświadomość, pragnienie.

W dobie fali naporu innej cywilizacji, wdzierającej się w przestrzeń starego świata europejskiej kultury znów rośnie strach. Przed ujawnianiem tożsamości i wykluczeniem strach tych, którzy przybyli i tych, do których przybywają. Czas Charlie Hebdo. Terroryzmu. Podboju demograficznego. Barbarzyńców. Idzie nowe, nie rozpoznane do końca zagrożenie. Nowy świat majaczy na osi czasu. A zależności społeczne, polityczne, religijne -w skostniałej, pustej, zafałszowanej, pięknej ale niesprawczej estetycznie formie- nadal są takie same jak zawsze. Zalęknione, zachowawcze, wyjałowione, nieprzystosowane do poradzenia sobie z kryzysem, problemem, niezdolne do zmian. Zaskoczone jak u Prousta wojną. I jak kiedyś wszyscy, wszyscy bez wyjątku, byli za ten stan winni, tak i dziś są winni. I będą winni. I jak Pompeje zastygną w swej wstydliwej formie niemożności na reakcję, na jakikolwiek ratunek w obliczu nowego, niebezpieczeństwa, zagłady. Zło, strach, instynkt w człowieku się przyczaja, i jeśli mu na to pozwolić, podnosi łeb i uderza. Bezpardonowo, silnie, niszcząco.  Nie nauczyliśmy się niczego? Na błędach? Dzięki doświadczeniu, literaturze, sztuce, nauce. Sztuka, jej moc i wysiłek jest nieskuteczna? Zawodzi. Straciliśmy czas?  My, FRANCUZI. My,Polacy. My, Europejczycy. My, ludzie.

Na ścianie scenograficznej zegar bezdusznie tyka. Tyka rzeczywistość. Nas tyka. Odmierzył spektaklem nadal ocalony czas przeszłości, odzyskany czas dla przyszłości.

Aktorzy, to jedna wielka rodzina. Grają bez zarzutu wchodząc bez trudu w wiele różnych, wymagających artyzmu, warsztatu, kondycji ról. Tragiczny, zazdrosny, zaborczy Mariusz Bonaszewski-sama perfekcyjna naturalność, siła głosu. Jak to działa! Magdalena Cielecka-powściągliwa elegancja przykrywająca wulkan emocji i samotności, figura okrutnie podporządkowana normie. Biel i czerwień kostiumu jak zimny ogień jej natury zniewolonej konwencją. Głos z mocą głębi. Ewa Dałkowska-wyniosła forma królowej, księżnej.Dostojeństwo dojrzałego aktorstwa. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik - zawsze zdumiewający naturalnością perfekcji kameleon sceniczny. Tajemnicą pozostają dla mnie jej cudowne, zaskakujące metamorfozy. Marek Kalita-potrafił swoją uciążliwą czasem manierę tym razem w doskonałą postać psychologiczną obrócić- stała się nienachalną, skutecznie działającą metodą budowania odrębnej, wyróżniającej się prawdą postaci/perełka/. Bartosz Gelner intrygujący, różnorodny, konsekwentny /narrator w pierwszej roli, ale też cud baletnica/. Jacek Poniedziałek bez zmian, constans, gra siebie. I Odetta Mai Ostaszewskiej pozwalająca sobie na bycie tym, kim jest naprawdę, bez kamuflażu, wstydu, hipokryzji. Otwarta, bezpośrednia, szczera, naturalna kipi energią, seksualnością, niepohamowaną rozwiązłością. Nie udaje, nie gra, nie maskuje się kłamstwem, kostiumem, obłudą. Co za lekkość, swoboda, wdzięk! Zjawiskowa, hipnotyzująca widza Agata Buzek, fantastycznie wpięła się w zespół, doskonale się z nim komponuje /gra, śpiewa, tańczy/. Intryguje, fascynuje, nie można od niej oderwać wzroku. Brawo!!! Maria Łozińska to kwiat, który może dopiero rozkwitnąć. Claude Bardouil , niemy krzyk ilustracji, działa podprogowo na widza, skutecznie. Maciej Stuhr na widzów krzyczy, świeci im po oczach-wejście rozjuszonego wojownika/żołnierza/ brutalnie burzącego święty spokój i dystans niemych, biernych, wycofanych, bezpiecznych na widowni, obserwatorów. Świetny zabieg dramaturgiczny. Wojciech Kalarus, Piotr Polak dopełniają, uzupełniają. Michał Pepol przenosi akcję na metaforycznie muzyczny poziom/pięknie!/. Paul Celan mówi swój wiersz. Owacje na stojąco!!

Spektakl jest piękny. Pięknie wystawiony, pięknie zagrany poza czasem w pięknej, umownej, przestrzennej, abstrakcyjnej scenografii, w perfekcyjnym, znaczącym, jak spod igły kostiumie, czasem w tajemniczo intrygującej charakteryzacji, w baletowym, hipnotyzującym, pantomimicznym ruchu scenicznym z obrazem filmowych impresji. Mikroporty -nowoczesny, wygodny sposób wzmocnienia głosu. Ale w tej olbrzymiej, przestrzennej kubaturze dźwięk się emancypuje. Zaczyna żyć na własnych zasadach. Pogłos, brzmienie odrywa go od postaci, staje się bytem obok. Snuje się, podąża za osobą jak metafizyczny cień. Porcelanowy efekt echa. Dodatkowo rozciągający narrację w czasie. Budujący nastrój odklejania się myśli, wrażenia, uczucia od podstawy. W sumie rokoko teatralne. Róg obfitości. Uczta. Ale czy nie jest to pusta, bo bezsilna forma, gra słów, tekstów, treści, obrazów, walka sztuki dla sztuki? Bo prawdziwy teatr zdarzeń ma miejsce w realu. Bo prawdziwe życie jest gdzie indziej.  Kamufluje się, jeśli jest za słabe, by z podniesioną głową, bez fałszywej maski, walczyć o swoje i wygrać. Spektakl pomaga w tej walce, by czas na nią poświęcony nie był czasem straconym. By nie było na wszystko za późno.


FRANCUZI 
reżyseria: Krzysztof Warlikowski
adaptacja:Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński
współpraca:Szczepan Orłowski
scenografia: Małgorzata Szczęśniak
reżyseria świateł: Felice Ross
muzyka: Jan Duszyński, z wykorzystaniem kompozycji Pawła Mykietyna "Utwór na wiolonczelę i elektronikę"
ruch: Claude Bardouil
wideo: Denis Guéguin
animacje: Kamil Polak

Obsada: Agata Buzek, Magdalena Cielecka, Ewa Dałkowska, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Maria Łozińska, Maja Ostaszewska, Claude Bardouil, Mariusz Bonaszewski, Bartosz Gelner, Wojciech Kalarus, Marek Kalita, Zygmunt Malanowicz, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Maciej Stuhr, wiolonczela: Michał Pepol.

Produkcja: Nowy Teatr, koprodukcja: Ruhrtriennale, Théâtre National de Chaillot (Paris), Comédie de Geneve, Comédie de Clermont-Ferrand, La Filature (Mulhouse), Le Parvis - Scene Nationale Tarbes-Pyrénées.

W spektaklu wykorzystano fragmenty następujących utworów literackich:
„W poszukiwaniu straconego czasu” Marcel Proust w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Macieja Żurowskiego i Juliana Rogozińskiego
„Ultimatum” Fernando Pessoa w tłumaczeniu Mateusza Rulskiego-Bożek
„Fedra” Jean Baptiste Racine w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego
„Fuga śmierci” Paul Celan

W spektaklu wykorzystano fragmenty następujących utworów muzycznych:
„Kartka z albumu. Utwór na wiolonczelę i taśmę” Paweł Mykietyn
Nokturn cis-moll nr 1, op. 27 Fryderyk Chopin
„Dziadek do orzechów” Piotr Czajkowski
„Peleas i Melisanda” Claude Debussy
„Żydówka” Jacques Fromental Halévy
„I’m Waiting Here” i „Wishing Well” David Lynch
„Lujon” Henry Mancini
„Also sprach Zarathustra” Richard Strauss

W spektaklu wykorzystano fragmenty następujących filmów:
“L'Hippocampe” (“Konik morski”), 35 mm film, 1933 Jean Painleve (1902-1989)
©LES DOCUMENTS CINEMATOGRAPHIQUES
Zdjęcia roślin i owadów © BBC Motion Gallery / Getty Images Polska premiera - 3 października w ATM Studio (Wał Miedzeszyński 384) w Warszawie. 

FUGA ŚMIERCI  Paul Celan

CZARNE mleko poranku pijemy je wieczór
Pijemy je w południe o świcie pijemy je nocą
Pijemy pijemy
Grób kopiemy w powietrzu tam się nie leży ciasno
Człowiek mieszka w tym domu który się bawi z wężami ten pisze
Pisze gdy zmierzcha do Niemiec złoto twoich włosów Małgorzato
Tak pisze wychodzi przed dom i gwiazdy migocą przyzywa gwizdem
swe psy
Gwizdem wywleka swych Żydów każe im kopać grób w ziemi
Nam rozkazuje teraz zagrajcie do tańca

Czarne mleko poranku pijemy cię nocą
Pijemy o świcie w południe pijemy cię wieczór
Pijemy pijemy
Człowiek mieszka w tym domu który się bawi z wężami ten pisze
Pisze gdy zmierzcha do Niemiec złoto twoich włosów Małgorzato
Popiół twoich włosów Sulamit kopiemy w powietrzu grób tam się
nie leży ciasno

Krzyczy głębiej wrzynajcie się w glebę wy tutaj a wy tam
śpiewajcie i grajcie
Chwyta za broń u pasa i wymachuje oczy jego niebieskie
Głębiej wryjcie łopaty wy tutaj a wy tam dalej grajcie do tańca

Czarne mleko poranku pijemy cię nocą
Pijemy w południe o świcie pijemy cię wieczór
Pijemy pijemy
Człowiek mieszka w tym domu złoto twoich włosów Małgorzato
Popiół twoich włosów Sulamit ten człowiek się bawi z wężami

Krzyczy słodziej zagrajcie śmierć ta śmierć jest mistrzemz Niemiec
Krzyczy ciemniej ciągnijcie po skrzypkach a z dymem wzlecicie
w powietrze
Grób wtedy macie w chmurach tam się nie leży ciasno

Czarne mleko poranku pijemy cię nocą
Pijemy w południe śmierć jest mistrzem z Niemiec
Pijemy cię wieczór o świcie pijemy pijemy
Śmierć jest mistrzem z Niemiec niebieskie ma oko
Trafi cię kulą z ołowiu trafi celnie głęboko

Człowiek mieszka w tym domu złoto twoich włosów Małgorzato
Psy swoje na nas poszczuje grobem obdarzy w powietrzu
Z wężami się bawi i marzy śmierć jest mistrzem z Niemiec

Złoto twoich włosów Małgorzato
Popiół twoich włosów Sulamit

tłumaczenie: Stanisław Jerzy Lec

poniedziałek, 5 października 2015

BIAŁE MAŁŻEŃSTWO TEATR NARODOWY W WARSZAWIE



To spektakl dla dorosłych, nadal doskonały temat współczesny. Aktualny. Gorący. Dotyczący życia erotycznego, budzącej się seksualności, intymnych relacji małżeńskich, problemu uczuć rozdartych pomiędzy sercem a powinnością, instynktem a zakazem, wpływu nałożonego na nie kagańca społecznych reguł, religijnych przykazań, etycznych norm, moralnych zasad. Bezwzględnie, metodycznie wpajanych od dzieciństwa, brutalnie narzucanych, egzekwowanych, kontrolowanych. Obwarowanych sankcjami. Z odium poczucia winy, w kontekście grzechu, w okowach tabu. W rygorze czystości, powściągliwości, pozoru poprawności. I rewers, jak reakcja na akcję, pokazujący odreagowanie na surowe dobre wychowanie. Eksplozja naturalnej ciekawości, zaspokajanej instynktownie, przypadkowo, na własną rękę u młodych i żądzy, wyuzdania, sięgania po owoc zakazany u dorosłych, nawet mocno dojrzałych. Także ważny aspekt emancypacji erotycznej kobiet. Sięgających bezpruderyjnie po swoje mężczyzn dojrzałych i zupełnie zagubionych, nieporadnych mężczyzn młodych. I to w obrębie domu rodzinnego.  Co jeszcze bardziej wyostrza zjawisko. Brak metodycznej edukacji, wychowania seksualnego, zaspokajanie ciekawości intuicyjną, przypadkowo zdobytą wiedzą. W niezdrowej atmosferze naruszania tematów tabu. W efekcie obserwujemy brak samoświadomości siebie w sferze uczuć, orientacji we własnej i płci przeciwnej seksualności. Przypadkowe odkrywanie własnej tożsamości erotycznej. Z tym, że Paulina to córeczka tatusia, a Bianka mamusi. Ich młode wcielenia.

Niezdolność do skonsumowania miłości, niemożność celebrowania jej, w dzisiejszym dla nas ujęciu tu i teraz, to mógłby być rewelacyjny temat. Atrakcyjny, nośny, ważny. Inicjacja. Impotencja. Abstynencja. Emancypacja. Rozpasanie. Niewinność i żądza. Potrzeba a niemożność miłości. Wszystko dozwolone, dostępne. Bez gry wstępnej. Gdy  nie ma czasu współczesny człowiek- przepracowany, zmęczony, obarczony zbyt wieloma obowiązkami-również na życie intymne, wychowywanie dzieci, przygotowanie ich, uświadomienie im niebezpieczeństw czyhających w świecie dorosłym, internetowym, w sferze publicznej.Chwytający w przelocie każdą okazję. Przy ogólnym przyzwoleniu. W publicznym, medialnym zasięgu. Z nieograniczoną, stosunkowo łatwą, natychmiastową dostępnością. Konsumpcja seksu na własnych zasadach. A pokazane w spektaklu symptomy dewiacji to igraszki niewinne, delikatnie, subtelnie, taktownie prześmiewczo spłycające stan faktyczny. Mroczny, mocny, niebezpieczny, niszczący. Miłość, relacje międzyludzkie, prokreację. Skutkujący zapaścią demograficzną, w której tkwimy, pogrążamy się. Z jednej strony minimalizujący swoje zobowiązania do wystarczy być razem, bez konsekwencji, odpowiedzialności, z drugiej rozszerzający się nurt absolutnej, niepodważalnej wolności w sferze seksualnej, normowanej już dzisiaj tylko i wyłącznie prawem. Wszystko inne- zdrowy rozsądek, poczucie przyzwoitości, dobro dzieci, normy etyczne, ostracyzm środowiskowy-spuściła nasza epoka lekką ręką decyzji publicznych, przyzwolenia do szamba.  Reżyser nie podjął tego wątku. Ujął wszystko w czystą, taktowną formę. Ograniczył umownością, symbolem, groteską. Zdystansował problem, zaznaczył go tylko. Pozbawił niepokoju, drapieżności kontrowersję. Ładnie przedstawił fakty. Uświęcił je scenografią konfesjonału, tajemniczości, intymności. Zamknął bezpiecznie w zarysie ogólności, typologii. Zakamuflował w ścianie. Ukrył w tle. O uczuciach opowiada bez emocji. Maluje piękne czyste, zimne sceny ujęte w karby poprawności formalnej. Wyczyszczone z cech szczególnych, osobniczych. Ale ten ogień wewnętrzny, jaki, jeśli jest, uwalniany jest poprzez postać. I niewątpliwie doświadczeni aktorzy radzą sobie znacznie lepiej od młodzieży, która dopiero uczy się sztuki panowania nad rolą. Konsekwentnym jej budowaniem, utrzymaniem napięcia. I gdy reżyser nie pomoże, gubią się w przebiegu zdarzeń, rola rozłazi się im i traci impet, wyrazistość, pazur działania dramatycznego .

Spektakl wyraźnie dzieli sferę seksualności na moment inicjacji, dojrzałości i starości, świat męski i żeński, fasadę relacji i to, co kryje. Pokazuje skutki i przyczyny. Wiarygodni są doświadczeni aktorzy, stare związki i relacje, zagubieni młodzi i nie zrozumiały ich wybór miłości w czystości. Choć Paulina Pauliny Korthals to wulkan budzącej się seksualności, niepohamowanej ciekawości. Pewnie, przekonująco ale powściągliwie, jakby bała się wyznawać najskrytsze sekrety, choć czyni to jak na spowiedzi dojrzałej mężatki, Edyta Olszówka, wyznaje, że nigdy nie kochała, nie kocha męża i nie pokocha go nigdy. Nie dlatego, że nie była w stanie, ale dlatego, że wychowanie ukształtowało ją na kobietę zimną, nieprzystępną, nie potrafiącą okazywać i przyjmować uczuć. Jej postać jest oskarżeniem surowego, powściągliwego purytańskiego traktowania w dzieciństwie. Izolacja od prawdziwego życia, nieumiejętność okazywania gorących uczuć ukształtowała ją na kobietę oziębłą, nieczułą, pogubioną. Spragnioną miłości porcelanową figurę zastygłą w formie normy, zakazu, obowiązku, podporządkowania. Zbigniew Zamachowski, mąż sceniczny, to rozpasany erotoman, który nie przepuści żadnej kobiecie. Jest zabawny, zalotny, uroczy, przekonujący, by każdą zdobyć, choć go to wyraźnie już męczy. Zalicza wszystko, co mu się nawija, żadnej kobiety nie kocha.  Nawet córek, jedną z nich w nocy molestuje. Podobnie niewinny na pozór dziadek, niby nieszkodliwy, żartobliwy, stary mężczyzna ale lubieżnik, bierny pedofil, aktywny fetyszysta. Mężczyźni, cienie  postaci niepokojących, mrocznych, odpychających kreatur. Impotenci uczuciowi i seksoholicy/mąż, dziadek/ lub impotenci seksualni i romantycy/Beniamin/. Pozostają nieszkodliwymi wybrykami natury, którym wszystko uchodzi płazem. Kobiety nie narzekają, dziewczynki nie protestują, poddają się dyktaturze erotyki męskiej. To nie boli, nie uwiera, nie udziwnia. Świat erotyki żeńskiej jest bezwolny, podporządkowany, ograniczony. Akceptuje narzucone zasady gry przez patriarchat. Buzuje pod przykryciem, powściągany na siłę. Przemilcza skandal, wchłania upokorzenia, zajada bezwstyd i oswojony lęk wyrafinowanymi czekoladkami. Groza jest znieczulana. Potwór usprawiedliwiony. Trauma oswojona. Zachowania naganne normalne. A nieobecność seksualności u młodych małżonków, niemożność okazywania sobie uczuć, tłumaczona skazą genetyczną obojga. Zimna, porcelanowa, krucha, zamknięta w sobie, jak matka, ona, Bianka, Paulina Szostak. Delikatny, wymuskany, bujający w obłokach poezji, prawiczek, on, Przemysław Stippa. Kumulacja niemożności konsumpcji miłości teoretycznej. Białe małżeństwo. Ona w scenie końcowej, jak biała, święta hostia -w sukni ślubnej-w centrum, w pełnym strumieniu światła. Ofiara na ołtarzu boskiej miłości bliźniego swego. Dla nieba, nie ziemi. Lub jak biała błyszcząca beza. Na której widok aż mdli. Sama myśl konsumpcji odpycha. Wywołuje odruch wymiotny. Kastruje każde głębsze uczucie. Uśmierca apetyt na miłość, pożądanie. Przerażające. Białe małżeństwo.


BIAŁE MAŁŻEŃSTWO

autor: Tadeusz Różewicz
reżyseria: Artur Tyszkiewicz
scenografia: Justyna Elminowska
muzyka: Jacek Grudzień
reżyser światła: Mateusz Wajda
ruch sceniczny: Jarosław Staniek

obsada: Paulina Szostak/Bianka/, Karolina Korthals/Paulina/, Edyta Olszówka/matka/, Anna Ułas/kucharcia/, Zbigniew Zamachowski/ojciec/, Jerzy Łapiński/ dziadek/, Przemysław Stippa/Beniamin/, Kinga Ilgner/ciotka/.

piątek, 2 października 2015

OBWÓD GŁOWY TEATR NOWY W POZNANIU TEATR TELEWIZJI

Scena ze spektaklu (fot. Jakub Wittchen)

Wojna ma wiele twarzy okrucieństwa zadanego niewinnym. Oto jedno z nich.
Spektakl dotyczy ofiar LEBENSBORNU, odbierania dzieci polskim rodzicom i wysyłania ich do Niemiec. To zupełnie inna historia niż dzisiejsze interwencje władzy, stosującej bezwzględnie prawo dla dobra dzieci, ich ratunku, bo opiekunowie zawiedli. Rzecz dzieje się w czasie II wojny światowej. Spektakl oparty jest na faktach. Relacje pochodzą od dorosłych, z długiej perspektywy czasu. Rachunek krzywd w rysie historycznym, to, co zostało, osadziło się we wspomnieniu, psychice i nadal żyje, ingeruje, nie daje o sobie zapomnieć. Otrzymujemy dane, kontekst, daty i osoby, miejsca. Przyczyny zestawione ze skutkami. Cierpienie z miłością. Rozdarcie z tęsknotą za poczuciem bezpieczeństwa, tożsamości, przynależności kulturowej, narodowej, mentalnej. Dylematy dzieci uwięzione w dorosłych osobach. Niesienie przez czas doświadczenia niezawinionej kary wymierzonej przez dorosłych. Nawet po zakończeniu wojny. Po dziś dzień. Pewnie po kres życia. Ważne jest, że zawsze jest pokazane otoczenie dzieci, co doświadcza, czuje, jak traktuje dzieci. Motywacje członków rodzin, ich położenie. Uwikłanie w zdarzenia, wojnę. Co ciekawe zarówno z ich  punktu widzenia, jak i dzieci. Kiedyś i dziś, co jeszcze bardziej odsłania zaistniałe komplikacje.

Bardzo gorzka to lekcja. Do osobistego odrobienia. Również przez nas, widzów. Bardzo ważny to spektakl, bo dotyka niezabliźnionej rany.  Prawda nie ma jednego, jednoznacznego waloru oceny, zrozumienia. Mieni się wieloma odcieniami racji. Jest trudna, bolesna, splątana. Gdy ma się dwie mamy, które równie mocno kochają, które równie mocno się kocha. Z przyczyn od dzieci, od rodziców niezależnych. Suma miłości obu mam to dar, ale dopiero po latach zrozumiany, doceniony. Po drodze było cierpienie, walka z niesprawiedliwym losem. W nurcie wydarzeń okupiona rozdarciem, gdy najpierw siłą dziecko zabrano biologicznej matce, po wojnie siłą oderwano od matki, z którą dziecko się zżyło, emocjonalnie związało, na zawsze pokochało. I więcej łączy je z matką, która wychowała niż z matką, która urodziła. Status tych dzieci był trudny. To gdzie i z kim właściwie dla ich dobra winny być, to wybór salomonowy. Spektakl do tych wszystkich trudności w transformacji tożsamości, narodowości, ukrywanych emocji, wspomnień dociera. Ciekawie je pokazuje. Odkrywa meandry uczuć. Rekonstruuje historie dzieci, później już ludzi dorosłych. Po spektaklu, w trakcie dyskusji, mamy szansę posłuchać, poznać Alojzego  Twardeckiego i Alodię Witaszek.

Jest też przypadek, gdy się pamięta z dzieciństwa tylko rodzinę niemiecką i jej wychowanie, troskę, staranie. Z nią wiążą uczucia, edukacja, język. A z niezrozumiałych, krzywdzących przyczyn dziecko wbrew jego woli, przeciwko jego dobru, zostaje przeniesione do innego kraju, do nowego dla niego środowiska. Wszystko się zmienia nie raz, nie dwa. Z Polski do Niemiec. Z Niemiec do Polski. W różnym momencie dzieciństwa. Konieczność całkowitego przystosowania się, zaakceptowania nowych warunków życia w tak młodym wieku skutkuje traumą, buntem, odrzuceniem, skrywanym przeżyciem, chronionym tajemnicą w swojej tylko pamięci, rozumieniu tego, czego się doświadczyło, choć nie chciało. Poczucie bezbronności wobec zdarzeń, zagubienia po przeniesieniach w nowe, nieznane miejsca, kolejne opuszczenie najbliższych w zderzeniu z wielką potrzebą miłości i przywrócenia  straconego poczucia bezpieczeństwa to główny problem, z którym dzieci musiały sobie poradzić wobec bezdusznego z nimi postępowania i to wielokrotnie. Dzieci przechodziły z rąk do rąk. Traktowano je instrumentalnie. Mierzono je,  badano antropologicznie, oceniano wartość i decydowano, co dalej z nimi zrobić. Nie miały żadnego wpływu na to, co się z nimi działo. Ideologia, polityka, system, wojna, sąd, dorośli decydowali.

Takich przypadków było wiele. Sama znam dwa w rodzinie, kiedy dzieci poddane były selekcji ale niezależną, nieoficjalną decyzją Niemców, pozostały w Polsce. To napięcie, lęk, zanim przystojny, elegancki, inteligentny oficer, który w jakiś tajemniczy, mroczny sposób fascynował, którego się bało,  powiedział: "Irene, nein", "Du, nein" pamiętają obie dziewczynki, dziś babcie, po dziś dzień i nie zapomną nigdy. Krótkie przeżycie, gdy czuły zagrożenie, obawę oddzielenia od ich rodziców, lęk przed nieznanym, przeżyły bardzo mocno. To wiem z ich bezpośredniej relacji. I niosę ze sobą w ich imieniu dalej.

Tak i te historie, najpierw opisane w reportażu, teraz pokazane w spektaklu pozostaną z tymi, którzy się z nimi zapoznają. Bo nie sposób przejść na nimi obojętnie.  Może czegoś nauczą. Ale o tym zdecyduje każdy indywidualnie. W konfrontacji z samym sobą.

Cieszy mnie kolejny spektakl, który wiąże się z historiami, tożsamością, historią lokalną. /np.:KORZENIEC, PIĄTA STRONA ŚWIATA/. Opowiadający o losach ludzi z konkretnego regionu. Przepracowujący istotne, typowe dlań problemy, zjawiska, tematy. Ważne nie tylko dla tych, których bezpośrednio dotyczą ale też dla wielu, wielu innych ciekawych tego świata obserwatorów. Ten spektakl winien wyruszyć w podróż. Początkiem tej misji jest pokaz telewizyjny. Brawo!

Brawo Poznań, brawo Teatr Nowy!!!!



OBWÓD GŁOWY
na podstawie reportażu Włodzimierza Nowaka „Obwód głowy”, fragmentów książki „Szkoła janczarów", wykorzystano też listy do niemieckiego przyjaciela” Alojzego Twardeckiego oraz materiały prasowe i archiwalne

Reżyseria: Zbigniew Brzoza
Dramaturgia: Wojciech Zrałek-Kossakowski
Tłumaczenia, konsultacje i trening językowy: Iwona Nowacka
Scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
Realizacja projekcji video, reżyseria świateł: Prot Jarnuszkiewicz
Muzyka: Jacek Grudzień

Obsada: Dorota Abbe, Małgorzata Łodej-Stachowiak, Daniela Popławska, Julia Rybakowska, Janusz Grenda, Nikodem Kasprowicz, Aleksander Machalica, Szymon Mysłakowski, Mariusz Zaniewski

Spektakl Teatru Nowego w Poznaniu. Premiera: 24 października 2014, Scena Nowa

zdjęcie ze strony internetowej Teatru Telewizji /http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/21437193/obwod-glowy/