wtorek, 29 października 2013

"KONIEC TO NIE MY" STUDIUM W STUDIO

Koniec to nie my
Koniec to nie my ale początek to też nie my. Jesteśmy pomiędzy, w trakcie. Jesteśmy przekaźnikiem życia w czasie. Idei, myśli, czucia. Umożliwiamy zmiany, uczestniczymy w nich, jesteśmy ich pokarmem, ofiarą, choć tak o sobie dosłownie nie myślimy. Życie tu na ziemi może się skończyć ale wieczność otwarta na nas czeka. Mając taką perspektywę, perspektywę życia wiecznego, nie przywiązujemy wagi do życia jako takiego tu na ziemi, nie trzymamy się go kurczowo. Nie nadajemy mu rangi najwyższej ważności. Łatwiej przychodzi nam z niego zrezygnować. Szczególnie gdy śmierć jest tylko momentem przejścia z marnej, niedoskonałej rzeczywistości do niewyobrażalnego , boskiego ideału dobra i szczęścia, trwającego nie przez chwilę ale przez istotne zawsze. Nie znaczy to jednak, że nie jest ważne, co w tym danym nam czasie robimy i jak żyjemy. Życie ma być sposobem na śmierć. Przy takim nastawieniu nie powinny nas dziwić , choć to trudne, że młodzi muzułmanie są w stanie zrezygnować ze wszystkiego, co niesie życie, co obiecuje samo w sobie życie , łącznie z samym życiem. Życie ma być przepustką do wieczności. Niektórym ludziom wydaje się to działaniem wbrew naturze. Wbrew życiu, które odbiera życie sobie i innym. Czy możliwe jest, by muzułmanie , ludzie przecież tacy jak my, kochali tak jak my, żyli tak jak my? Bo na pewno nie umierają tak jak my. Oczywiście ci znaczący, wybrani, niektórzy.

Ten priorytet śmierci przeciwstawionej życiu zdumiewa, zaskakuje, jest zagadką. Bo jesteśmy świadkami gwałtownej, fundamentalnej, zaskakującej, trudnej do zrozumienia i uzasadnienia przemiany człowieka zachodu w islamskiego terrorystę. Wiemy jednak, że jest to możliwe. Bo się dzieje naprawdę. Realnie.

Tu miłości się nikt nie wyrzeka, ta ma być wieczna. Przeżywania jej w normalnym życiu, życia samego na ziemi się wyrzeka. Bo wszystko, co robi męski bohater ma służyć wartościom , celom przerastającym ludzki, ziemski, jednostkowy kontekst rozumienia. Mężczyzna służy sprawie politycznej, licząc na nagrodę po śmierci. Ale wiąże swoją miłością miłość kobiety, zobowiązuje do wierności i posłuszeństwa. Zostawia ją z konsekwencjami swoich czynów, rosnącym w niej poczuciem winy, wyrzutami sumienia. Sam ucieka, bez jej wiedzy i zgody, w śmierć pisząc w liście pożegnalnym  “Biorę cię w ramiona i składam pocałunki na twych dłoniach i czole. I dziękuję ci, i przepraszam za te piękne, ciężkie pięć lat, które spędziłaś ze mną. Jestem twoim księciem i wrócę po ciebie. Do zobaczenia! Twój mąż na zawsze. 10 września 2001 roku”.

Kobieta jest łagodna, poddaje się, ulega, akceptuje, więcej się domyśla niż wie. Właściwie nie ma wyboru. Gdy trzeba podejmuje grę , wykazuje inicjatywę. Okazuje się, że kulturalne, edukacyjne , środowiskowe oddziaływanie na jednostkę jest nieskuteczne wobec mocy religii, wychowania w rodzinie i zmiany perspektywy życiowej z ludzkiej, ograniczonej na wieczną, nieograniczoną. Świadomie czy nieświadomie człowiek pragnie czegoś większego niż to, co ma, kim jest w istocie. Chce czegoś, co jest wyzwaniem, obietnicą, nagrodą niekończącą się nigdy. Potrzebuje idei, wspólnoty, bliskości i więzi z rodziną , religią. Jasny, prosty cel porządkuje go i systematyzuje. Wprowadza równowagę , harmonię , spokój. Okazuje się, że człowiek jest w stanie zrezygnować ze wszystkiego w imię wiary w coś, co jest absolutnie niesprawdzalne, niepotwierdzone, niepewne. Wystarczy  tylko marzenie a nie dowód, iluzoryczna pewność na jego urzeczywistnienie a nie realne doznanie. Wystarczy działanie przybliżające nas ku celowi , nie sam cel. Niepewny, nierealny, wydumany. Okazuje się , że  nie jesteśmy w stanie zaspokoić pragnienia pełni szczęścia tu na ziemi, musimy mieć perspektywę wieczności. Nie chcemy się zadowolić namiastką. Wszystko, co małe nas nie cieszy, nie daje poczucia satysfakcji i przyjemności. Dlatego świat zachodu z pustym niebem, bezpłodnym, krótkim, ograniczonym czasem  życiem , ubezwłasnowolniającą wszelką poprawnością demokracją, jest łatwym łupem. I nowy bóg JA, który nie uwalnia a ogranicza MY. Nie tworzy w sumie tego MY. Wystarczy przypomnieć sobie wychowanie w domu rodzinnym, zmienić perspektywę z ludzkiej na boską w wymiarze religijnym, by stać się żołnierzem terrorystą, żoną terrorysty. Cokolwiek się zdarzy, przerasta wolność jednostki , jej samostanowienie, niezależność, bo ma służyć religii, idei, polityce, szerszym planom. Zachód zachłysnął się własną bezradnością, nieskutecznością, złudną wolnością.

Ten spektakl jest o poplątaniu ludzkich wyborów. Niestabilności decyzji, roli przypadku, siły religii i wychowania. A miłość? Czyli to, co najważniejsze? Polegnie ta ziemska na rzecz tej wiecznej. Ta realna, namacalna, dzień po dniu kosztowana, zmieniająca się i dojrzewająca na rzecz iluzji, wyobrażenia, pokusy wieczności, rozkoszy nieskończonej. Kto dokonuje takiego wyboru, podejmuje taką  decyzję?  Czy jesteście na to gotowi? By to zrozumieć, ogarnąć, rozpracować? A powinniśmy. Ten spektakl może być punktem startowym, naszym grand zero. Inaczej nasz stan rozumienia pozostanie na poziomie splątania, zdumienia, nieuświadomienia. A całe zło przypisywać będziemy szaleństwu. To by była droga uproszczona, prowadząca do wniosków na skróty.

Wystarczyłoby może powiedzieć , że jest to melodramat i cóż nas on obchodzi gdy dotyczy kata nie ofiary? Przecież chyba ważniejsza jest tragedia tych, którzy zginęli 11 września 2001 roku w wyniku ataku na WTC. Co z ich miłością się stało? Tak myślimy. Empatycznie. Współczująco. Ofiary są nam bliższe. Czujemy, że jesteśmy im winni nasze zainteresowanie. A jednak spektakl zwraca uwagę na sprawców. By to całe zło terrorysty zrozumieć. Konsekwencje przemyśleć. I tak mamy teatr dwóch zakochanych osób, pary. Teatr dwóch postaw; życia i śmierci. Teatr dwóch światopoglądów uwikłanych w politykę; zachodu i islamu. Bo przecież nie dwóch religii. Tak to się wszystko poplątało. Bo w życiu trudno jest wszystko przewidzieć. Bo siebie samego a cóż dopiero drugiego, najbardziej nawet kochanego człowieka, jest tak trudno poznać, zrozumieć, poczuć. Zwłaszcza przy płynnej piramidzie wartości i priorytetów. Mamy wizualizację przemiany człowieka młodego, wykształconego, inteligentnego, zakochanego, który pewnie podejmuje decyzję o samobójczej  śmierci. Który bez lęku, cierpienia, wahania doprowadza do śmierci wielu ludzi. Który nie myśli o konsekwencjach swoich wyborów i czynów dla ukochanej osoby po ataku terrorystycznym na World Trade Center.

Koniec to nie my. Początek też nie my. A jednak trzeba zrozumieć to pomiędzy. Po krótkim spektaklu do rozwinięcia w pracy domowej. Powodzenia.

Trzeba podkreślić, że Marcin Liber konsekwentnie tworzy teatr postdramatyczny o nielinearnej narracji,  o poszarpanej, przerywanej akcentowanymi pauzami, cięciami, w tym wypadku od końca toczącej się akcji, wzmocnionej muzyką, pieśnią wykonywaną na żywo , filmem w tle sceny, dominacji didaskaliów. Aktorzy mają trudne zadanie w tych okolicznościach toczącej się opowieści. Bo forma jest wymagająca, zmienna, niejednorodna. Gra aktorska w tych warunkach jest wyzwaniem, zważywszy skalę problemów , emocji, stopień poplątania akcji, zmianę postaw. Łatwo pogubić sensy, zneutralizować napięcie, osłabić wymowę spektaklu. Tekst powstał na podstawie prawdziwej historii Aishy, z pochodzenia Turczynki mieszkającej w Niemczech, i Zijada Jarraha, Libańczyka, terrorysty. On ginie w ataku na WTC. Ona żyje dalej. My też. Póki co. Śpieszmy się jednak zrozumieć ten galopujący do przodu świat, tak bardzo nas ciągle zaskakuje, zdumiewa, szokuje. Tak bardzo się zmienia.

Koniec to nie my  - Carsten Brandau

tytuł realizacji:Koniec to nie my
miejsce premiery:Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza
data premiery:01-09-2013
reżyseria:Marcin Liber
scenografia:Grupa Mikser
muzyka:Krzysztof Kaliski
przekład:Iwona Nowacka
aranżacja muzyczna:Patryk Zwoliński
muzyka na żywo:Patryk Zwoliński
Obsada:
- Marcin Bosak
- Lena Frankiewicz
- Mirosław Zbrojewicz
Spektakl powstał we współpracy z Fundacją Współpracy Polsko-Niemieckiej.

*wykorzystano fotografię Krzysztofa Bielińskiego

piątek, 25 października 2013

BLOGOWISKO

Jesteśmy po pierwszej debacie to blog or not to blog na temat blogosfery teatralnej. Dziękuję Dawidowi Mlekickiemu za pomysł i organizację tego spotkania, Teatrowi Polskiemu w Warszawie za przygarnięcie wszystkich uczestników pod swój zacny 100-u letni dach, wszystkim biorącym udział w tym ważnym zdarzeniu. Ja bloger, widz teatralny, niepoprawny optymista dziękuję.

Pierwsze koty za płoty. Lawina ruszyła. Tylko czy coś zmieni? Też pytanie! Należy mieć nadzieję, że tak. Wszystko, co ze sztuką , a więc i teatrem jest związane, służy rozwijaniu komunikacji przyczyniającej się do rozpoznania, zrozumienia zachodzących zmian w naszej rzeczywistości i  jest zachętą do myślenia , przeżywania , dyskutowania , w końcu dostosowania się do nowej sytuacji, warunków. Bo stan ciszy, brak uczestnictwa w kulturze, kryzys w krytyce teatralnej/jeśli rzeczywiście jest/ wydaje się stanem nie do zaakceptowania. Przenoszenie się dyskusji o teatrze, w formie jaka by nie była, do blogosfery to naturalna , pożądana kolej rzeczy. I okazuje się, że wszyscy sobie radzimy. I widzowie, i krytycy, i pozostali kreatorzy życia teatralnego, kulturalnego, livestylowego.

Nie ma na razie alternatywy dla blogosfery. Ta się burzliwie kształtuje, rozwija, określa. Jest różnorodna, bogata, amatorska i profesjonalna. I w zasięgu prawie każdego chętnego konsumenta i producenta. W cieniu czyha temat pieniędzy. Realnych, wystarczających do tego, by się z blogosfery utrzymać. Profesjonaliści nie mają już argumentu, że pisanie w blogosferze jest nieopłacalne. Ten argument ta debata obaliła. Wystarczy chcieć. Wystarczy się zdecydować.  Andrzej Tucholski/jestkultura.pl/ i Monika Kamińska/blackdresses.pl/, dynamiczni, agresywni, pewni swego, niczym najzdolniejsi uczniowie Eryka Mistewicza, dają sobie doskonale radę od wielu lat. Nastawieni na potrzeby internautów, wyczuleni na nowinki wszelkie, chwytający w lot zainteresowanie nośnym, interesującym tematem, dostosowując się do kulturalnych  i obowiązujących  mód rynku celnie trafiają w formę i tematy blogosferyczne. Gratulacje!

Urocza, skromna, niebywale ujmująca Marzena Dobosz /teatrugłodna.blogspot.com/pisze o teatrze od 10 lat. Mówi o sobie, że jest amatorką, ale ja myślę, że już po takim czasie, z takim doświadczeniem, niegasnącą miłością do teatru , sztuki i determinacją jest super profesjonalną amatorką. Powodzenia!

Wojciech Majcherek /wojciech-majcherek.blog.onet.pl/ i Bartłomiej Miernik/miernikteatru.blogspot.com/, wykształceni  w teatrze profesjonaliści,  przestali być dla mnie pseudonimami dzięki tej debacie. Czuje się ten ich pazur pewności siebie w wyrażaniu opinii, formułowaniu ocen wynikający z doświadczenia i wiedzy. Czytajcie ich posty, myślcie i dyskutujcie z nimi na ich blogach. Będziecie u źródeł wiedzy. To wytrawni adwersarze.

Tylko bezpośredni kontakt podczas debaty, taki właśnie jaki teatr tylko może zaoferować, stworzyć, zapewnić, jest możliwy do lepszego poznania siebie nawzajem. Prowadzący aktywnie debatę na scenie i my w sumie pasywni goście na widowni uczestniczyliśmy w spektaklu : to blog or not to blog. Tylko w bezpośrednim osobistym kontakcie,  ze współdziałaniem internetu, na gorąco , w nieprzewidywalnym trybie żywego spotkania,  możliwa jest twórcza konfrontacja opinii, wymiana poglądów, przytaczanie argumentów, informacji wszelkich.  Szczególnie to iskrzenie, wyczuwalne napięcie wywołane humorem, dystansem prowadzącego debatę Janusza Majcherka, który bloga nie ma, w internecie, jak zrozumiałam , nie buszuje, a klawiatury komputerowej nie używa, było ożywcze. Ten typ tak już po prostu ma. W opozycji do nowinek sam był kokietującą wszystkich swą zachowawczą postawą postacią. Irytujące? Trochę, ale nie zanadto. Ot, jak ktoś z internautów określił , beton. Beton erudyta. Elastyczny, zabawny, dowcipny, błyskotliwy. Pożądany. Konieczny. Jako przeciwwaga balansująca ślepą , poddańczą miłość do sprawczego, genialnego internetu, panaceum maszyny na całe zło.

W internecie, na blogu możemy wykreować swoją fikcyjną osobowość, w bezpośrednim spotkaniu mamy szansę się lepiej, bliżej poznać. Mam nadzieję, że będzie następna debata.  Jest tyle tematów do omówienia. Spotykajmy się nie tylko w blogosferze!

Ubrana w Teatralny blackdress, pozostając w Uszatym fotelu na Widowni, Teatru głodna przy cup-of-tea-tr z Wojciechem Majcherkiem, miernikiem Teatru, nawet Panem Od Kultury, z Panną Karoliną w Krakowie/dalekim a jednak bliskim/, jestem pewna, że często chodzicie,  Chodzimy do teatru. Bo to jest Teatr dla Was, dla nas. Bo TEATR JEST W NAS. Mając Mroczki w Oczach, jednak okiem widza to dostrzegam, bo Kocham teatr. Ośmielam się więc wszem i wobec donieść : jestkultura! Bez Przeginania jest.

piątek, 18 października 2013

ZAPROSZENIE TO BLOG OR NOT TO BLOG ZAPROSZENIE

eyedea.po.fen.11.22.18.19.59
Blogerzy, wszyscy kulturomani od teatru uzależnieni, z nim związani, korzystający z kulturalno- krytyczno-teatralnej informacji internetowej, wszyscy zainteresowani łączmy się na spotkaniu to blog or not to blog w Teatrze Polskim w Warszawie /Karasia 2, Scena Kameralna/ lub w internecie live 22 października 2013 roku w godzinach 18-20-ta!!!!

Ta debata jest wspaniałą okazją, by zastanowić się publicznie nad poziomem i znaczeniem krytyki teatralnej w obliczu jej marginalizowania we wszelkich mediach /nie tylko papierowych ale i w publicznej telewizji, w radiu/. Ważne jest, jakich  informacji gdzie szukamy, do kogo mamy zaufanie, jakie kryteria akceptujemy i jak włączamy się w życie blogosfery: czynnie/komentujemy/ czy biernie/czytamy, przeglądamy/.Czy my, widzowie, uczestnicy życia kulturalnego kraju, potrzebujemy blogosfery jako drogowskazu, pośrednika, partnera do dyskusji? Jakie są nasze oczekiwania, wymagania, potrzeby, by kontakt był możliwy? Czy istnieje jeszcze prawdziwa krytyka: absolutnie niezależna, profesjonalna, rzetelna, uczciwa? Czy potrzebujemy autorytetu; mądrego, wyważonego, bezstronnego, takiego, któremu ufamy, zawierzamy, na którym polegamy, bo jesteśmy pewni , że nie jest uwarunkowany jakimkolwiek interesem oprócz tego, który decyduje o dobru i rozwoju teatru a więc i nas widzów? Czy znajdujemy autorytety krytyków , twórczych, miarodajnych pośredników pomiędzy głosem artystycznym teatru a potrzebami widza? Jak nie pomylić ich z promocją, reklamą i marketingiem, coraz bardziej agresywnym i totalnym , prowadzonym w interesie teatru przez same teatry? 

Organizatorzy spotkania proponują do przemyślenia i przedyskutowania na spotkaniu następujące zagadnienia:
1. Jak kryzys na rynku medialnym przekłada się na poziom i zaangażowanie w działania promocyjne i relacje krytyczne odnoszące się do zjawisk w polskim życiu teatralnym?
2. Czy możliwości tworzenia autorskich, multimedialnych wypowiedzi oraz ich dystrybucja przez kanały informacyjne w Internecie stanowią realną alternatywę dla tradycyjnych form pośredniczenia mediów między widzami a twórcami? 
3. Czym jest polska, kulturalna blogosfera? Kim są jej autorzy? Kim są adresaci tworzonych przez nich treści? Czy jest możliwe stworzenie rzetelnego, niezawisłego, zdecentralizowanego i nieinstytucjonalnego modelu krytycznego w sieci? 
4. Poziomy profesjonalizmu krytyki teatralnej w internecie - od amatorskich recenzji, przez portale i blogi do profesjonalnych tekstów krytycznych, tworzonych z myślą o sieci. 
Dla mnie to blog or not to blog jest zagadnieniem czysto retorycznym. To blog, of course! Nie ma już odwrotu od blogosfery. To miejsce działań promocyjnych, komunikacyjnych, kulturotwórczych gdzie publikacje krytyczne, informacyjne dotyczące życia nie tylko teatralnego od dawna się pojawiają.  I będą się pojawiać, czy to się komuś podoba czy nie, czy jest mu potrzebne czy nie. Teksty są różnorodne,  na różnym poziomie profesjonalizmu, o różnym zakresie tematycznym. To, co stanowi o ich atrakcyjności zależy od osobowości blogera, jego wiedzy, zdolności komunikacyjnych, talentu, umiejętności językowych, wyboru tematów i wielu innych nieprzewidywalnych czynników wynikających z potrzeb i oczekiwań blogowiczów.
Z mojego oglądu blogów wynika, że największym powodzeniem, zainteresowaniem i odzewem cieszą się posty z wkładką polityczną.  Później w hierarchii zainteresowań  internautów są informacje; konkretne, zwięzłe, wartościujące wprost. Cała reszta to dodatek, przynęta na konkretne potrzeby estetyczne, artystyczne, intelektualne czytającego. Finezja stylu i formy, wyrafinowana myśl, język, pomysł, temat zawsze pozostanie pokarmem koneserów. Ważne, by być autentycznym, dobrze argumentować, uzasadniać, tworzyć kontekst. Ważne, by być wiarygodnym. Długie teksty precz, tu tylko krótka forma triumfuje. Zasadą jest brak zasad. Kryteria sam bloger ustala a weryfikowane są przez blogosferę. Uczciwość? Jak ją wyegzekwować? Być sobą, to główna zasada.  Sama wiedza nie wystarczy. Dobre chęci też. Trzeba mieć to coś, swój indywidualny papilarny skręt mózgu, czucia serca, instynktu, który jest kompatybilny z innymi bytami niezależnymi. Prosto, prościej, najprościej niekoniecznie skutkuje. Recepty nie ma. Panaceum nie ma. Albo jesteś zwierzęciem blogierskim, albo nie. Jak nie spróbujesz, to się nie zblogujesz.

Bo stara, kanoniczna forma recenzji teatralnej już się wyczerpała. Już jest nudna, oczywista, przewidywalna. Jeśli opowiada o czym jest  sztuka, opisuje punkty ciekawe, nowatorskie, charakterystyczne, to jest zdradą spektaklu i widza. Jeśli szczegółowo donosi o sposobie gry, kawa na ławę wykłada zamysł i intencje artystów, to sama  unieważnia  sens pójścia widza do teatru. Krytyka sama sobie strzela samobója. Nie zauważa, że świat się zmienia, widz się zmienia, teatr się zmienia i cały około teatralny kontekst. Idzie w zaparte. Dziś recenzje należy czytać ex post a nie ex ante. Bo cały smak sztuki recenzja trywializuje, uziemia, wyjaławia. Właściwie pozostała tylko funkcja informacyjna recenzji.Wartościująca,  artystyczna ocena spektaklu jest wyjątkiem. Została bowiem zerwana historycznie ukształtowana ciągłość spuścizny rzemiosła teatralnego/gra aktorska, nowa reżyseria, dramaturgia, performance, wykorzystywanie mediów -filmy, animacje, video, wywiady, itp-,nowe pomysły inscenizacyjne, itd/. Życie wyprzedza dramatopisarstwo, przedstawienia są tworzone według wzorów czerpanych z zagranicy nie zakorzenionych w polskiej tradycji , gra aktorska  dostosowana do nowych wymogów dramaturgicznych, inscenizacyjnych/np. gra ciałem nie tekstem, itd/. Teatr wyprzedza krytykę. Ta za nim nie nadąża. Ten rozjazd życia/nowe realia, tematy, problemy wymuszające nową formę/, teatru/ performance, teatr postdramatyczny, łączenie różnych form scenicznej ekspresji/ i krytyki /bezradny kanon/ skutkuje kryzysem. Kryzysem też na polu przebiegu informacji teatr-krytyka-odbiorca/widz/. Błądzimy w gąszczu informacji, szukamy jej desperacko, na własną rękę próbujemy zrozumieć, co w teatrze się dzieje.Stąd już zupełnie oczywiste rozszerzenie źródeł informacji poprzez przed i po premierowe wywiady z artystami tworzącymi spektakl. Z reżyserem, dramaturgiem, dramatopisarzem, aktorami, dyrektorami teatrów. To presja promocji, element reklamy i niedosyt informacji na rynku krytyki teatralnej oraz tego, co się w teatrze dzieje, wymusza te nowe formy komunikacji pomiędzy nadawcą sztuki a jej odbiorcą. 

Zmieniły się także struktury organizacyjne samych teatrów. Powstały wyodrębnione piony marketingu i reklamy w celach promocyjnych. To one przejmują pozycję krytyków, umieszczając na swoich stronach internetowych materiały dotyczące spektakli.Przesyłają je do prasy i na wortale internetowe jako informacje własne. To one przygotowują programy teatralne, spotkania popremierowe, utrzymują kontakt z mediami i reagują na krytykę. Dbają o wizerunek teatru. Czy dbają przede wszystkim o sztukę, odbiorcę sztuki/widza/? Traktują krytykę instrumentalnie, jak przeciwnika, nie jak nauczyciela mentora, który wytykając braki i błędy naprowadza sztukę, teatr, artystów i widzów na właściwe tory.

 No i w końcu poziom relacji władza -teatr, finansowanie teatrów, które wymusza traktowanie krytyki jako naganiaczy widów do teatru, bo ten ma przynosić zysk. Full widownia i full kasa. Presja , dyktat , szantaż praw rynku. Wartości artystyczne, rozwój w kierunku sztuki wysokiej i najwyższej w teatrze nie mają szans na samoobronę.  Porozmawiajmy o tym w kontekście tej debaty. Blogosfera ma potencjał, potrzebuje artystów pióra, sic!, klawiatury. Potrzebuje, jak każda działalność artystyczna szaleńców, którzy do końca i za każdą cenę będą walczyć o wysoki poziom artystyczny sztuki teatralnej, nie będą się bać porażki, błędów i przeciwników. Blogosfera jest nowym polem walki o teatr, o nas, widzów. O nasz rozwój, naszą wspólną przyszłość.

Krytyka profesjonalna jest wypychana przez brak jej finansowania. Ale sama też jest sobie winna. Nie potrafi się dostosować do nowych warunków. Mimo usilnych, widocznych prób proponujących  noty prasowe/skrócone ostro recenzje/, będące w gruncie rzeczy tylko informacją zachęcającą do pójścia do teatru, uczestniczą w ten sposób w promocji spektakli. Brak metodycznego, interdyscyplinarnego kształcenia krytyków to następna przyczyna upadku tego zawodu. Postępująca specjalizacja, skądinąd potrzebna i ważna, też osłabia siłę przebicia krytyków. Wszelką lukę wypełnia internet. Bo głód informacji , wbrew pozorom , nie maleje a rośnie. Różnorodność wszelka jest jego atutem. I obciążeniem.  Ale nikt nie obiecywał nigdy, że będzie łatwo. 

Internet jest szansą. Bo każdy ma możliwość znaleźć coś dla siebie, na swoim poziomie zainteresowania. Może trafić swój na swego.Pamiętajmy, że poprzez internet mamy dostęp do międzynarodowego udziału w kulturze. Czytamy blogi zagraniczne, szybko się uczymy. Korzystamy ze światowego potencjału i dorobku kulturalnego, krytycznego. Dziś obowiązuje zasada : Keine Grenzen. Porozmawiajmy o tym.

Jeśli więc zadamy sobie pytanie : to be or not to be na spotkaniu we wtorek, odpowiadam, nie, podpowiadam : to be, of course! Tylko wtedy mogli będziemy wyartykułować swoje zdanie, zadać pytania i wyegzekwować odpowiedzi na nie. Tylko wtedy dowiemy się, co inni mają do powiedzenia na temat blogowania o kulturze, o krytyce, o teatrze, o kulturalnym livestylu i okolicach. Jest o czym myśleć, jest o czym rozmawiać, jest o co się bić!

Do zobaczenia!


sobota, 12 października 2013

ALICE MUNRO NOBEL 2013



Już wiemy, wszystko jasne , Alice Munro jest laureatką literackiej nagrody Nobla 2013 roku. Ma 82 lata, ogłosiła, że udaje się na literacką emeryturę. Chce zamilknąć. Uznała, że wszystko, co miała do powiedzenia już napisała. Nobel jest wieńcem laurowym dla jej pracy, twórczości, dla niej samej, jako artystki i osoby. Jest honorem, zaszczytem, najwyższą nagrodą. Jeżeli był marzeniem, to już ziszczonym. Alice Munro ma szczęście. Dożyła tej chwili, kiedy świat przyznał jej rację. Uznał jej upór, trud i talent.


Nobel dla Alice Munro jest też informacją dla nas, czytelników, że mamy do czynienia z pisarstwem wyjątkowym, wartościowym, ważnym.  Aktualnym, współczesnym, uniwersalnym. Jego wyróżnikiem  jest krótka forma prozatorska,  atutem wiedza o prostocie, oczywistości, zwyczajności ludzkiej egzystencji, walorem analiza psychologiczna postaci. Klasycznie zrozumiała, psychologicznie umotywowana, pogłębiona, autobiograficzna w formie i fikcyjna w treści. Munro warto czytać. Należy przynajmniej spróbować jej opowiadania przemyśleć, rozgryźć, przyswoić. Nie będzie to trudne. Są całkiem zwyczajne, nieskomplikowane, łatwo rozpoznawalne. Tropy, krajobrazy, portrety psychologiczne. Głównie kobiet. Bo Munro, jak to zwykle bywa z artystami, czerpie ze swego życia, z siebie, ze swego najbliższego otoczenia. Z tego, co zna najlepiej, co czuje najdotkliwiej, czego doświadcza, czego pragnie, z czym się zmaga. Pisarstwo dla niej  jest sposobem na życie. Nic dziwnego, że tak bezpośrednio je wykorzystuje w twórczości i o nim opowiada. Jest dla niej źródłem inspiracji i informacji. Natchnienia.

Wydaje się, że wystarczy być osobą konsekwentną, uporczywie pracowitą i wytrwałą. Wystarczy robić swoje po swojemu. Bo właściwie Alice Munro niczego nie wysadza z posad, nie hipnotyzuje nastrojem, nie rozsadza formą. Nie udziwnia, nie majstruje. Nie rewolucjonizuje stylu, formy, języka. Pisarka po prostu opowiada realistyczną prozą. A my najpierw jej prostotą i bezpośredniością rozczarowani, jeśli tylko nam cierpliwości wystarczy, o co nietrudno w przypadku krótkiej formy, spokojnie przybliżamy się w końcu do zrozumienia zwyczajności, trywialności, banalności; rzeczywistości, życia, wyborów bohaterów. Autorka odkrywa nam nieuświadamiane często związki między ludźmi, wydarzeniami, miejscami. Nielinearna narracja, zmiany czasu i przestrzeni budują pełen rozmachu  złożony narracyjnie obraz ukazywanej w opowiadaniu rzeczywistości.  Narracje Munro zaskakują,  są do końca nieprzewidywalne, bo ludzie jednak nie zachowują się zgodnie z oczekiwaniami. Alice Munro odkrywa, rozpoznaje, opisuje świat jej bardzo dobrze znany. Nie chce go zmieniać, ulepszać, poprawiać. Podąża za nim. Towarzyszy mu. Twórczo nad nim pracuje. Jej literatura to świadectwo jej osobistego dojrzewania, życiowych przemian mentalnych i duchowych ale i otoczenia, świata, którego jest bacznym obserwatorem i literackim rejestratorem. Tu nie ma komentarza, oceny, dydaktyki. Jest stan rzeczy i ludzi, w określonym kontekście, konfiguracji właściwie zestawionych faktów i zdarzeń, stanów świadomości i mentalnej dojrzałości. A że w krótkiej formie, tym trudniejsze dla pisarki zadanie. Tym ważniejsze,  że czyta się jej prozę gładko, łatwo, jakbyśmy oddychali świeżym powietrzem. Zupełnie bezwiednie, naturalnie, automatycznie wnika w nas, buszuje, mości się niezauważalnie. I zostaje.   

Twórczość Alice Munro  to jest głównie krótka forma. Popularna. Realistyczna. Logiczna. Z początkiem i zakończeniem. Z zaskoczeniem i nieoczywistą tajemniczością. Kojarzona z twórczością Czechowa, Tołstoja. Głównie o kobietach dla kobiet, ale nie tylko. Klasyka opowiadań Alice Munro jest oczywista dla tych, którzy od dawna je czytają.  Nobel nadaje tej twórczości glejt artystycznej ważności. Wpisuje na listę obowiązującej lektury.  

Alice Ann Munro z d. Laidlaw (ur. 10 lipca 1931r. w Wingham w prowincji Ontario) kanadyjska pisarka, autorka głównie opowiadań, trzykrotnie nagrodzona krajową Governor General`s Award for Fiction.
W 2009 przyznano jej prestiżową Międzynarodową Nagrodę Bookera za całokształt twórczości literackiej. Laureatka literackiej nagrody Nobla (2013).
Książki Alice Munro przetłumaczono na ponad 20 języków.

Taniec szczęśliwych cieni, Dziewczęta i kobiety, Za kogo ty się uważasz?, Zbyt wiele szczęścia, Widok z Castle Rock, Uciekinierka, Przyjaciółki z młodości, Miłość dobrej kobiety/ebook/.


wtorek, 8 października 2013

ZACHĘTA "IN GOD WE TRUST" ZACHĘTA

     David LaChapelle, Jesus Is My Homeboy: Intervention, 2003
     David LaChapelle, Jesus Is My Homeboy: Intervention, 2003


Tytuł tej wystawy brzmi prowokacyjnie." In God We Trust"/"W Bogu nasza ufność", Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki/ .  To Bogu, nie człowiekowi ufamy. Bogu ufamy, my naród, społeczność, liczba mnoga. Nie pojedyncza, samotna, oddzielna, indywidualna.  MY nie JA, choć mnogie JA to MY tworzy. To znaczące, istotne, ważne. UFAMY, UFAJMY a więc pokładamy nadzieję, wierzymy, kochamy, darzymy zaufaniem, mamy zaufanie,  nie wątpimy,  polegamy,  zdajemy się na Boga, oddajemy w jego ręce sprawy, los, swoje i czyjeś życie, kraj, liczymy na  jego sprawczość, jego miłość i miłosierdzie. Nie na siebie samego, nie na drugiego człowieka. Potrzebujemy Boga, siły wyższej, takiej, której nie ogarniamy rozumem, zmysłami,  wyobraźnią. Siłę, którą uznajemy nawet wbrew sobie, gdy przeczuwamy, że nic i nikt na świecie nie jest nam w stanie  już pomóc, a tej pomocy potrzebujemy dla siebie i dla innych. Dlatego MY, w którym JA poszczególne też się zawiera ale w związku z innymi JA, które w sumie tworzą nieprzewidywalne, a jednak  MY. To znaczące, ważne, istotne. Nie jest to sprawa pozostawiona indywidualnej decyzji jednostki a ustanawia to Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki i gwarantuje prawne zabezpieczenie zgodności konstytucyjnej poprawności. Mimo upływających lat, stuleci. To ciekawe, prawda? Całkowite oddzielenie kościoła od państwa, totalna wolność wyznania i  obowiązujące IN GOD WE TRUST/szczegóły na wystawie/. Coś jest na rzeczy. Jakby gwarancja państwowa, że  uznajemy siłę wyższą, nie ludzką i tylko jej ostatecznie jesteśmy w stanie zaufać, bo w niej nadzieja na ratunek, wiara na przetrwanie i bezwarunkowa, wieczna miłość. Nawet jeśli żywi ją już dawno stracili. Nawet, jeśli zostali granicznie doświadczeni, opuszczeni, zranieni. To znaczące, ważne , istotne. Państwo gwarantuje prawem, że nawet jeśli w Boga nie wierzymy, to i tak ON nam pomoże i ON nas uratuje. Ufamy Bogu, którego nie ma ? Ależ skąd , MY ludzie nie znamy pojęcia próżni. Jeśli nie wierzymy w Boga prawdziwego, zaraz wypełniamy po nim puste miejsce bogami uznanymi. Jakimi? Zobaczcie wystawę! Póki na to jeszcze czas. Oby do czwartku, do 10 listopada.  A będziecie mogli zadać sobie pytania: Jaką rolę odgrywa religia w Stanach Zjednoczonych? Jakie rodzaje wyznań, kultów możemy tam spotkać? Na wystawie w Zachęcie zobaczymy prace artystów kilku pokoleń, którzy podejmują kwestie związane z wierzeniami, odnoszą się również do relacji pomiędzy religią a społeczeństwem, ekonomią, polityką, patriotyzmem, sportem czy kulturą popularną. Chociaż na wyznaniowej mapie USA wciąż przeważają tradycyjne wspólnoty wyznaniowe, jednocześnie jesteśmy świadkami narodzin nowego modelu religijności,zgodnie z którym każdy może dowolnie zdefiniować swoją tożsamość religijną w sprzeciwie wobec relatywizmu współczesnego amerykańskiego społeczeństwa.W wystawie biorą udział m.in. Edgar Arceneaux, Nina Berman, Huma Bhabha, Anthony Goicolea, Erin Cosgrove, Christian Jankowski, Joseph Johnson, William Klein, Oliver Laric, Nora Ligorano and Marshall Resse, David LaChapelle, Joanna Malinowska, Piotr Uklański, Jordan Wolfson, Shannon Taggart, Robert The, Bill Viola.



David LaChapelle,  Kanye West, 2006

Spójrzmy na to zdjęcie. Przyjrzyjmy mu się. KANYE WEST/amerykański raper, wokalista i producent muzyczny/ pozuje tu jako Jezus w cierniowej koronie. Zdjęcie to ukazało się na okładce czasopisma Rolling Stone w styczniu 2006r. West powiedział też publicznie, co nie było uzgodnione i zaakceptowane :" George Bush nie dba o czarnych ludzi"/znaczy: jest rasistą/. Później za to przeprosił, jednak  postrzegany  jest nadal jako postać kontrowersyjna, taka, która sama uznała, że pozycja na rynku muzycznym pretenduje ją do czegoś więcej niż innych, normalnych ludzi. Przekonanie, że jest się ponad zwyczajność i wolno mi więcej, bo ujdzie mi to bezkarnie, to sięganie po boskie atrybuty. Podszywanie się pod boskie oblicze.

Oto czarny człowiek, z wyrazem bólu , dystansu, buntu w oczach. Spojrzeniem cierpienia niesionego w sobie. Obojętności na ustach albo akceptacji doświadczanego zła tego świata. Postać czarnego męczennika   , biorącego wszelkie winy na siebie, mającego pewność, że tylko on jest w stanie odkupić grzechy . Ale wszystkich ludzi na ziemi czy tylko czarnych ludzi ? Czy to uzurpacja, próżność podbita pychą czy gra pod publiczkę marketingu i promocji? Pewność, że ma się do tego prawo, by być bogiem, by ubierać się w jego szaty i atrybuty. JA , człowiek. ON, Chrystus, też człowiek. Jak łatwo przekroczyć granicę boskiego uwielbienia siebie samego, a z pozycji zewnętrznej uznania innego człowieka  za boga.  Zdjęcie jest piękne, uwodzi siłą kompozycji, koloru, pomysłu. Błędnie mami swym formalnym zabiegiem, sugerując, że wszyscy możemy być Chrystusami, bo wszystko zależy nie od pierwiastka boskości a  kontekstu, zbiegu okoliczności, pozycji jaką się zajmuje w świecie.  Mówi, że każdy z nas może być bogiem. To fałszywa obietnica. Wodząca na pokuszenie pychy i próżności. Trywializująca istotę boskiego odkupienia , zbawienia i obietnicy czegoś większego , nieogarnianego przez ludzką wyobraźnię i pragnienie. My ludzie zawsze pozostaniemy tylko i wyłącznie bogom podobni. Stworzeni na ich obraz stroimy się w ich piórka, gadżety, stylizacje. Podszywamy się pod nich odcinając tylko kupony lepszego losu sprzedawanego za 30 marnych , marketingowych srebrników, co w efekcie działa przeciw nam samym i tym, na których chcemy wpłynąć, zrobić wrażenie. Naśladowcy boskiego oblicza, uzurpatorzy, a może profani, bluźniercy? Tacy piękni, przekonujący, pozornie wiarygodni. Zawsze o coś im chodzi, zawsze za tym ktoś stoi , ukrywa się czyjś interes, zamysł wywarcia presji, zrobienia wrażenia.

To zdjęcie jest piękne. I gdyby model był całkowicie anonimową osobą,  to mogłaby to być  apoteoza człowieka. Ale my wiemy, że to jest Kanye West i musimy przyjąć, że o coś osobiście walczy,  o coś mu chodzi. Uzurpuje sobie boskie oblicze dla promocji, marketingu i reklamy. Nie dla nas, wszystkich ludzi a  dla siebie samego. Tak łatwo jest nam dać się oszukać fałszywym bogom. Ulec ich pokuszeniu. Tak bardzo potrzebujemy czegoś, kogoś, co nas przerasta myślą,  czuciem i czynem. Skutecznością działania.

Jest taka anegdota o ateiście, który będąc w sytuacji, jak mu się wydawało,  bez wyjścia, krzyczy: "Boże, choć w ciebie nie wierzę, pomóż mi". Jak trwoga, to do Boga, nawet wtedy, gdy przyjęliśmy , że niebo jest puste. Dlatego mimo wszystko IN GOD WE TRUST. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych Ameryki.

Wystawa jest piękna, ważna, interesująca , bogata. Jeśli możecie, obejrzyjcie ją. Na pewno warto.


A na ulicy możecie spotkać mural / CaroOlina RoOjasFiona HamesBi NuLeonardo PeraltaAle NavarroPravin Psyco ChaudharyMelpo Harris i Rajan Garreyn/. Jakby inna , ale jakoś łącząca się z tą wystawą historia. THINK ABOUT IT. JUST THINK.




poniedziałek, 7 października 2013

Żegnaj Dramatyczny witaj komiczny

To nie tak miało być, nie to nam Tadeusz Słobodzianek obiecywał startując do konkursu na dyrektora Teatru Dramatycznego. A może nie startował?  Tylko tam wylądował.* A może nie obiecywał? Tylko stwierdził, że wystarczy być. Być obecnym publicznie repertuarowo komercyjnym.  A na jakim poziomie, co to kogo obchodzi? Główny nurt jest najsilniejszy, najskuteczniejszy, najbardziej bezpieczny. Bardzo potrzebny, niezbędny, konieczny. Tak, mainstream to jest target, to jest to! Teraz jest zrozumiałe to przeprofilowanie tego teatru. Zrozumiałe sztuki, zrozumiała polityka teatru, zrozumienie potrzeb zwykłych ludzi, przeciętnego widza. Jakie to wspaniałomyślne.

Zawsze myślałam, że teatr to niezwykłe miejsce, sztuka to magia profesjonalizmem z najwyższych poziomów wyczarowana a do teatru to jednak chodzą niezwykli ludzie, nieprzeciętni. Ciągle się o tym przekonuję. Jakby nie patrzeć , jakby nie liczyć, to elita. Właściwie nie chcę nawet wiedzieć, co deklarował Słobodzianek na wejściu. Oceniam po tym, co widzę w repertuarze i na scenie, i na widowni. Nawet jego intencje mnie nie interesują. Liczą się efekty. Na przykład artystyczne. Mocny, jak najszerszy średni poziom dla klasy średniej to jest to. Im silniejszy środek, tym lepiej dla wszystkich: teatru, widzów, sztuki, artystów. Ale musi mieć solidny, artystyczny poziom.

Coś mi chodzi po głowie, że sprawa była bardzo poważna w momencie obejmowania przez Tadeusza Słobodzianka stanowiska dyrektora. Dojrzała do zmian. Zapaść finansowa, pusta widownia, ideowe, polityczne zaangażowanie  teatru, jego eksperymentalny, wyśrubowanie nowoczesny charakter. Teatr prawie autorski. Sztuka dla sztuki nie szła, konała. Na scenie. Bez widowni ale widowiskowo. Bo wszystkich ta sztuka dramatycznie wymiatała, straszyła, ogłupiała, drażniła. Zresztą nie tylko widownię ale i artystów. Polityków, urzędników, biurokratów. Pełna improwizacja, never ending stories, worki in progress, posdramatyczny dyktat, terror eksperymentu. I skaza permanentnej obecności młodzieży. Ależ bee!, ależ mee! Wszystko się wypięło dupskiem do sztuki. Nie tylko Szczepkowska. No, i Lupę na rozgrzewkę wzięto pod lupę, pod kreskę.  A to sztuka!  Ale wstyd!

Ale  może Tadeusz Słobodzianek niczego nam nie obiecywał. Urzędniczo zbiurokratyzowanym politykom, księgowym tak, owszem tak. Pełną widownie i pełną kasę. Czy coś było o poziomie artystycznym? Nie było o tym słychać. Bo oczywiście sama osoba nowego dyrektora gwarantowała a priori wzlot ponad oficjalnie propagowaną mizerię jaką zastał. W Teatrze na Woli niby się udało. W Laboratorium wegetowało. Tu też miało się udać. Tak z rozpędu. Tak po prostu. Konsolidacją, koncentracją, kopem w sztukę, w teatr, w tradycję. W widownię. W poziom. W statystykę.

Słobodzianek do pakietu restrukturyzacji upadającego teatru dołożył redukcję granego repertuaru, przejętego po poprzedniku. W ramach redukcji długu. Bo u nas w Polsce jest jakaś super zasada, że jak się nie gra, to się redukuje stratę. Granie generuje koszty. Im więcej grasz tym więcej tracisz. Teatr jest po to aby nie grać. Publiczność zgłodnieje i wściekle spragniona sztuki przyjdzie na to, co jej się ochłapem rzuci na żer. I przychodzi ufna, otwarta, ciekawa. Przychodzi, wraca. Jak do siebie.

Zredukowano pracowników, artystów. Ależ nie! Jednych zwolniono, drugich zatrudniono.  Sami swoi sobie gotują los od tej chwili. Niestety też wykuwają los publiczności. Ale tą nie należy się przejmować, bo ją też wymieniono. Stara musiała odejść, przyszła nowa. Jeszcze oszołomiona. Przeprofilowana widownia podnosi frekwencję. Nie stać jej na 6.piętro, to zostaje na parterze. Zdesperowana nie wie, że też jej się przyjdzie wspinać, no, co prawda, tylko na 4.piętro. Nareszcie. Samo zdrowie dla teatru i publiczności. Wchodząc po schodach klient się uspakaja, skupia na wejściu i wycisza. W zadyszkę wpada. Niższa cena biletów, dwa piętra mniej do pokonania by obejrzeć sztukę i mimo to niski poziom. Same atuty! Same plusy. Minusów oficjalnie brak. Wilk syty i owca cała. Wilk to niby władza, owca to niby Słobodzianek. Z widzem i tak nikt się nie liczy. Bo jakiś taki przeciętny. Jakiś niedorozwinięty. Ułomny, niewyrobiony, niewymagający. Ale z pretensją, ambicjami. Wycieczkowymi, randkowymi, wakacyjnymi. Spragniony słodkiego, miłego, dobrego wieczoru i zmysłów uśpienia. Nawet nie przeczuwa, że mógłby dostać więcej za te same pieniądze.

Po pierwszym sezonie korporacyjnego Słobodzianka wszystko się poprawiło, wszystkie wskaźniki, oprócz poziomu artystycznego teatru. Ten leci na łeb. Ale po co łeb i zdrowy rozum? Wystarczy być. Reszta jest milczeniem. Pustym śmiechem. Rechotem sitcomowym, kabaretowym, kuglarskim, jarmarcznym. Jedni trzymają się za brzuchy, inni za głowę. Wszyscy za kieszeń. Wiadomo, że nigdy się wszystkich nie zadowoli.

W końcu to teatr dla zwykłych ludzi, przeciętnych widzów. A w związku z tym  potrzebny jest zwykły repertuar. Przeciętny. Transparentny, jasny i przejrzysty, nie awanturujący się z władzą a pokorny, obojętny, konsekwentnie nieważny. Pusty. I źle zagrany. Im gorzej tym lepiej. Second hand art. Niewymuszone gafy, gagi coraz bardziej śmieszne, komercyjne, opłacające się produkty dla sprofilowanego klienta. A  poczucie humoru reżyserów zza południowej granicy coraz bardziej zwiększające dystans do teatralnej cywilizacji. A to paradoks, geograficznie bliżej, artystycznie coraz dalej.

Operetka była dla klienta ponad podziałami. Prominentnego na wejściu. Z artystycznymi pretensjami, ze wszystkimi artystycznymi atutami. Już się zgrała i wstydliwie wycofała po 19 przedstawieniach. Właściwie niezrozumiała pozostała do końca, wyciszyła się ostatecznie na amen. Gombrowicza bełkotem scenicznym unieważniła. Wystawienie Kronosa w tym teatrze jest niemożliwe.

Młody Stalin jest dla młodych klientów/rozwojowy target teatralny/. Chyba niepełnosprawnych inaczej. To bryk prenatalno-szkolny z tańcem, ideologią, idiotyzmem i ogłupieniem, czyli w nurcie najnowszej mody. Z założeniem , że może ten i ów zapamięta kilka nazwisk, nazw miast, krajów, że uwierzy w to, że tyrania ma ludzką twarz , bo jest możliwa do zrozumienia poprzez dotarcie do źródeł zła, wyjaśnienia motywacji, kontekstu. Czyste oszustwo w tonacji wesołej, niby nieszkodliwej krotochwili. Strata czasu prowadząca do straty nerwów i zaufania do sztuki jako narzędzia poznania. Nieporozumienie dramaturgiczne i inscenizacyjne. Szkodliwe, bo prowadzące na manowce prawdy i oddalające od niej poprzez fałsz przekazu. Irytujące prymitywną konstrukcją , aktorstwem z burleski.

Cudotwórca ma zahipnotyzować klienta prawie każdego osobowością i brzmieniem głosu Ferencego. Tu wystarczy, że aktor wypowiada tekst, tekst bez znaczenia i sensu, jakby czytał książkę telefoniczną niczym Modrzejewska. Jest jak Orfeusz, który za pomocą instrumentu swego zawodu i talentu  prowadzi nas przez piekło sztuki nic nieznaczącej tak, że jeszcze schodząc z czwartego piętra unosimy się w oparach absurdu tego przedsięwzięcia. Ferency może w tych okolicznościach być też syreną, kuszącą , zwodzącą wędrowca teatralnego. Wybór widzu, kliencie, należy do ciebie. Płacisz, interpretujesz.

Romantycy są dla klienta mocno dojrzałego, doskonale znającego teatr, życie. I słusznie, że wybór padł na modnego autora, na aktorów doświadczonych , wspaniałych, starej szkoły i daty, że oczywista , skopiowana scenografia z Narodowego w centrum sceny, czas trwania do wytrzymania, bo widz , który niejedno widział i przeżył w teatrze mógłby tego nie zdzierżyć. Minimalistyczna total sztuczka, gdyby nie aktorstwo, unieważniłaby się sama na tych wydumanych wysokościach. Oczywista oczywistość dla wytrwałych.  Przewidywalna ale cokolwiek wzruszająca.

Absolwent  jest totalną reklamą antyartystyczną dla klienta uzależnionego. Od sztuki również. A więc może to jest teatralna reklama alkoholu pod stiptiz w cud nowej, ekskluzywnej scenografii, bo wszyscy/ no z jednym wyjątkiem/ grają ze wskazaniem po spożyciu z całym konsekwentnym tego objawoskutkiem. Kojarzenie tego z filmowym tytułem też jest pijackim majakiem. Może jednak chodziło o akcję społeczną dotyczącą walki z uzależnieniami. Nie daj Boże, jeśli szło o uzależnienie od teatru, sztuki, szczególnie wysokiej. W tym wypadku może się niestety udać. Inscenizacja poszła na całość, by podobać się klientom Kwadratu, Komedii, fanom telewizyjnych Spadkobierców. Holoubek się w grobie przewraca. Ja razem z nim.

Muszę się uwolnić od nałogu chodzenia do Dramatycznego. Na razie pozostanę w abstynencji. Dopóki Dramatyczny nie przestanie się dramatycznie staczać w niebyt. Dopóki nie przestanie się oddalać od historycznie ukształtowanej spuścizny, zmierzając  ku wykalkulowanej propozycji merkantylno- statystycznej. Pijar, agresywny czy totalny, mi nie przeszkodzi. Nie powstrzyma mnie.

Nowe wcielenie Jana Koniecpolskiego jest zastanawiające. Choć spektakle Dramatycznego minionego  sezonu skutecznie odzwyczaiły mnie myśleć i pytać , i zastanawiać się. Jeżeli on może się przystosować to może i widzowie też, bo udowadnia nam się z przedstawienia na przedstawienie ,  że teatr jednak  jest produktem a  widz klientem. Wszystko jedno jakim produktem dla sprofilowanego klienta. I jakoś to będzie, jakoś to ujdzie, jakoś wystarczy być. Aby do następnego sezonu! Festiwal za festiwalem, impreza za imprezą , łącznie z filmowym kierownictwem WST to zapewni. To duże pieniądze. Co tam publiczność, co tam sztuka, co tam Koniecpolski.

No, chyba że Tadeusz Słobodzianek pójdzie po rozum do głowy. Przypomni sobie o co tak naprawdę chodzi w teatrze. O co jest gra, po co jest gra i jak wysoka stawka. Bo jeśli Słobodzianek robi, co robi świadomie, rozumnie, przemyślanie stosując pijarowskie chwyty podniesienia  frekwencji i ustawiając repertuar na dotychczasowym poziomie to jest to zbrodnia z premedytacją na sztuce, na teatrze, na widzu. Bo Miśkiewicz eksperymentował, próbował, łamał konwencję i kręgosłup teatru, badał granice wytrzymałości widza  i  jego fizyczne możliwości percepcji ale mimo tego celował w górę , w sztukę wysoką. Ryzykował, dawał szansę, promował sztukę  nową formą i treścią współczesną. A że różnie bywało?  Nie może być inaczej gdy tak ostro wprowadzamy zmiany w sposobie działań teatru bez równoległej edukacji i dyskusji z odbiorcą sztuki.  Powstaje luka, rozziew pomiędzy tym , co artysta chce powiedzieć, co pokazuje a jak to odbiera widz. Miśkiewicz proponował ekstremalną jazdę teatralną. W ekstremalnych warunkach dla  odbiorcy. Nie zawsze porozumienie było możliwe. Ale zawsze było to spotkanie wymagające. Wyzywające. Trudne do oskarżenia i do obrony stanowiska. Zarówno dla artysty jak i widza. Ale o coś chodziło, o coś toczył się bój.  Słobodzianek ściąga nas w dół, poniżej średniego poziomu. Chce zaspokoić nasze potrzeby rozrywki łatwej, lekkiej, przyjemnej, jasnej , prostej, oczywistej. Chce usypiać nasze zmysły a nie pobudzać. Chce gasić myśl zanim się jeszcze mogłaby pojawić. Mamy przyjść i wyjść obojętnie zadowoleniem zniewoleni.  Co napisałby Jan Koniecpolski? Może napisze, przecież łamanie wszelkich standardów, również tych etycznych w pisaniu o teatrze, to już norma! Poza tym nikt nie protestuje. A jeśli, to ex post. I kto by się tym przejmował? Dbał o to!/casus Macieja Nowaka/

Czekam na głos Koniecpolskigo. Tęsknię za nim. Brakuje mi go. Tak bardzo chciałabym usłyszeć, co o Słobodzianku ma dziś do powiedzenia.



*"Procedura daleka była od przejrzystości: Biuro Kultury ani nie upubliczniło składu komisji oceniającej, ani kryteriów, wedle których dokonano wyboru. Co wyjątkowo bulwersujące, niedługo po wyborze Słobodzianka okazało się, że tak naprawdę kandydaci uczestniczyli w konkursie, który zakończył się, zanim realnie się rozpoczął. Do dziś nawet najlepiej poinformowani nie wiedzą, ilu kandydatów brało udział w przedsięwzięciu, na czym polegało porównanie wszystkich ofert. Do powszechnej wiedzy przebiły się dwa nazwiska, jednak później okazało się, że byli raczej doproszeni do rozmów. Prawdopodobnie po to, by stworzyć pozory jakiejkolwiek konkurencji. Choć trudno akurat w tym przypadku powiedzieć, by Słobodzianek (twórca, któremu nie sposób odmówić kompetencji, znany z indywidualizmu i stawiania na swoim) miał z kimkolwiek zakulisowo omawiać tego typu propozycje. Zadecydowała renoma jego dokonań. Pytanie tylko: do czego komu służyła ta farsa?"-"Teatralne bezprawie" Przemysław Skrzydelski, Nowa konfederacja Nr 4, 6.11.2013r.
 


czwartek, 3 października 2013

PASSINI JANDA LEWANDOWSKI NAGRODY TEATR-u


Nagrody TEATR-u za sezon 2012/2013 zostały przyznane. Gratulacje dla wszystkich nagrodzonych i wyróżnionych.

Nagrodę im. Konrada Swinarskiego otrzymał PAWEŁ PASSINI za reżyserię

"Morrisona/Śmiercisyna" Artura Pałygi w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora

Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza za najlepsze kreacje aktorskie otrzymali:

KRYSTYNA JANDA za rolę w spektaklu "Danuta W."  wg wspomnień Marzenia i tajemnice Danuty Wałęsy w reżyserii Janusza Zaorskiego

ŁUKASZ LEWANDOWSKI za rolę Koczkariewa w "Ożenku" Nikołaja Gogola w reżyserii Iwana Wyrypajewa

Nagrodą specjalną "Teatru" uhonorowano JACKA ST. BURASA - wybitnego tłumacza, krytyka literackiego i pisarza, który przyswoił polskiemu teatrowi arcydzieła literatury niemieckojęzycznej, dawnej i współczesnej
Czekam na spektakl  nagrodzony. Może zostanie zaproszony do Warszawy.  Nadzieja w IMCE, która gości spektakle z całej Polski na Niecodziennym Festiwalu Teatralnym. Ciekawe, że właśnie ten, nie inny spektakl  tak się wyróżnił. Paweł Passini już wielokrotnie był nagradzany, spektakle produkuje średnio trzy na rok. To nie jest mało! Pracuje intensywnie, a efekty są interesujące, warte obejrzenia. Widziałam jego spektakl TURANDOT zaproszony przez Teatr Studio. To było interesujące, ciekawe formalnie i konstrukcyjnie przedstawienie. Nowoczesne, złożone, tętniące  pomysłami i wykorzystujące różne formy teatralnej wypowiedzi, nawiązujące fantastyczny kontakt z widzem. I nieprawdopodobnie oddziałujące na jego wrażliwość i wyobraźnię. Fantastyczny, świeży teatr. Zapamiętywany obrazami. TURANDOT była świetnie zagrana, lekko, dowcipnie, przejmująco. Nic dziwnego, że kolejne spektakle Pawła Passiniego  budzą zainteresowanie i są nagradzane.

Krystyna Janda jest klasą samą w sobie. To już gigant teatralny, mistrz aktorski, reżyserski, organizacyjny. Zjawisko. Gwiazda. Instytucja. Nie bójcie się mieć marzenia. Patrząc na karierę Pani Krystyny wiemy, że się spełniają. Jest wyjątkowa, szczególna, jedyna w swoim rodzaju.  Tak to bywa gdy wielki  talent spotyka się z tytaniczną pracą. Ogromna motywacja, osobowość, energia. To może wypływać tylko z miłości do sztuki, również teatru. To objaw miłości do życia, a więc i nas, publiczności, z którą Pani Krystyna nawiązuje kontakt szczególnie bliski, bezpośredni. Tak jest z jej Danutą W. Traktuje ją czule i ze zrozumieniem. Nadaje ludzki wymiar cieniowi bohatera narodowego. Personifikuje go. Wynosi los matki, Polki , zwyczajnej niezwyczajnej, do poziomu normalności. W trakcie przygotowywania ciasta. Zapach i smak szarlotki to zmysłowy wymiar sztuki, który Krystyna Janda potrafiła w nas, widzach, otworzyć. Najprostsze bywa najtrudniejsze. Choć wydaje się takie oczywiste. Pamiętacie obieranie ziemniaków w Zachęcie? Tu w Polonii artystka obiera jabłka. I wpisuje tę czynność w kontekst sztuki. Czynności elementarne, najprostsze niezbędne dla budowania, podtrzymywania życia. Nadawania mu wagi i sensu. Performance w Zachęcie był znakiem, wyodrębnieniem tylko jednej czynności -nieatrakcyjnej, nudnej, brudnej- przypisując jej wagę symbolu. Obieranie jabłek podkreśliło pojmowanie poprzez zmysły /dodatkowo powonienia i smaku/ znoju codzienności. Czujemy, że życie ma wartość samą w sobie, w najbardziej nawet prozaicznej czynności. I wspomaga zaistnienie wydarzeń wielkich. Przerastających swym znaczeniem prozę życia, bez której nie może się jednak obejść. Złożoność wymagająca  prostoty. Wielkość wspomagana małością. Janda nie zbanalizowała tego a uwypukliła. Podkreśliła znaczenie  powszedniości, branie zdarzeń i ludzi takimi, jakimi są naprawdę, bez zbędnego patosu, wywyższania. Przybliżyła się do prawdy. Nadała jej kształt wiarygodny, żywy, bliski oryginału, jaki nam się wydaje, jaki przeczuwamy, jaki chcielibyśmy by był naprawdę.
Łukasz Lewandowski to taki artysta, który wydaje się być niezauważalny na scenie. Swą niepozornością, prostotą, naturalnością tak wpisuje się w materię sztuki, że tworzy z  nią nierozerwalną jednię. Nie ma tu spektakularnych pomysłów, szczególnych zabiegów, środków, a jeśli je aktor stosuje , są niewidoczne  doskonale, minimalistyczne, tożsame z zamysłem scenicznej osobowości. To wyjątkowy dar nadawania postaciom niewymuszonej naturalności, swobody, lekkości. Wydaje się, że kreacja nic aktora nie kosztuje. Tak jest ukryty ten mozół budowania wiarygodnej postaci, że wydaje się nie istnieć, być wynikiem naturalnych warunków aktora. Jego talentu, który nie ma nic wspólnego z ostentacją, błyskiem, wyróżnieniem. Cichy jest, wielki jest i jaki skuteczny! Działa, jak niewidzialna , wewnętrzna sprawcza siła. Przez jurorów i publiczność jest na szczęście zauważany rezultat jej działania. Powściągliwość i praca, talent i osobowość, to znak firmowy Łukasza Lewandowskiego. Piszę to pamiętając nagrodzoną rolę Lewandowskiego w "Braciach Karamazow" oraz role w "Nie-Boskiej Komedii"", "Błądzeniu",  "Amazonii", "Iluzjach". Na "Ożenek" się dopiero wybieram. Cenię Wyrypajewa, podziwiam Gruszkę, a Lewandowski ze swą nagrodzoną rolą będzie dla mnie dodatkową  przyjemnością , zachętą , by obejrzeć jak najszybciej ten spektakl. Oto co pisze o Łukaszu Lewandowskim w swoim Subiektywnym spisie aktorów teatralnych /Edycja dziewiętnasta/ Jacek Sieradzki  "Łukasz Lewandowski [zwycięstwo]
Życzyłem w zeszłym roku pracy nad lepszej klasy materiałem niż kabaretowy "Jaskiniowiec". Mówisz, masz. "Amazonia" Michała Walczaka w Teatrze na Woli dała mu szansę stworzenia komediowej roli roku: jadowitej karykatury reżysera nawiedzeńca, co szamani po piwnicach, męcząc naiwnych wyznawców i tworząc ćwierć zrozumiałe awangardy, szczelnie zawinięte w kabotyństwo. Ciekawe, gdzie podpatrzył tych, których spamfletował tak bezbłędnie; mam podejrzenia, ale nie powiem. Zaś rolę nad rolami, Iwana Karamazowa w spektaklu Janusza Opryńskiego z lubelskiego Provisorium, na premierze rozpędził za mocno, nie starczyło oddechu do końca. Co nie jest kłopotem na dalsze granie, bo konstrukcja kreacji w jej konsekwencji, rozłożeniu akcentów, tematów, w rytmach – jest modelowa i myślowo, i emocjonalnie. Skoro mogę życzyć tak skutecznie, mówię po prostu: oby tak dalej."  I Lewandowski konsekwentnie tak dalej kontynuował. Z powodzeniem. 

Tym sposobem TEATR nagrodził dwie skrajnie wyjątkowe ale różne aktorskie osobowości. Eksplodującą i porażającą swoją energią , powściągniętą na potrzeby Danuty W., Krystynę Jandę i mądrą , podskórnie ale skutecznie, konsekwentnie działającą siłę spokoju talentu Łukasza Lewandowskiego.

Jeśli możliwości pozwolą obejrzyjmy nagrodzony i nominowane spektakle. Cieszmy się kreacjami aktorów. Doskonale pokazują , że sztuka ma wymiar normalności, choć sama musi być naprawdę wielka i ponadnormatywna, by móc wyrazić tę normalność. A na nagrodzoną sztukę Pawła Passiniego Warszawa niecierpliwie czeka.