sobota, 28 grudnia 2019

BEREK TEATR ŻYDOWSKI


BEREK, performatywny spektakl Teatru Żydowskiego wyreżyserowany przez Maję Kleczewską, podobnie jak GOLEM czy HAMLET ma formę otwartego, niezobowiązującego spotkania artystów z widzami. Zaciera granicę między sceną a widownią. Tylko rewir orkiestry, wykonującej muzykę na żywo, jest stały. Idea spektaklu uwalnia widza, pozwala mu swobodnie poruszać się po przestrzeni, decydować z jakiej perspektywy, co i jak długo zechce obserwować, czego będzie słuchać. Aktywny, zmuszony do decydowania, staje się ważną częścią przedstawienia, elementem nieprzewidywalnym, indywidualnie wpisanym w scenografię. Jak w muzeum, czy w galerii sztuki, gdzie są wystawione zdjęcia, kopie odezw, mundury, filmy, żywe, interaktywne instalacje, rekonstrukcje. Oferta jest bogata. Spektakl eksperymentuje, sprawdza, prowokuje. Łączy światy niemożliwe. Przeszłe z teraźniejszymi. Tym spotkaniem otwiera zaczarowane przejście. Widz podąża za aktorami, wybiera sceny, historie. Krąży ciągle, zmaga się ze zmęczeniem. Nie ma gdzie usiąść, nie ma gdzie odpocząć. Sam decyduje, co robi w danej chwili. Jaki obraz w sobie zbuduje, co z tego spotkania wyniesie. Zwłaszcza, że działania performatywne wykraczają poza konkretne miejsce, bo odbywają się też na ulicy. Widz rozstrzyga, czy ma podążyć za aktorką w białym kostiumie, czy ma ją obserwować przez okno. Tak, jak to robią przypadkowi przechodnie.  Oni też stają się częścią tego projektu. Zaciekawieni przystają i z uwagą śledzą kolejne akcje sceniczne. Słuchają znanych pieśni żołnierskich, hymnu Polski śpiewanych w jidysz przyklejeni do szyby. Stroją miny, jak aktorzy wykonują niezrozumiałe gesty. Przestrzeń żyje, pulsuje, zmienia się nieprzewidywalnie. 


Zastanawiając się nad tak niekonwencjonalną formą spektaklu dojść można do wniosku, że odkrywanie prawdy historycznej jest procesem żmudnym, mało atrakcyjnym, trudnym. Wymaga hartu ducha i kondycji ciała. Charakteru. Wytrwałości. Otwartości. Wymusza konfrontację z nowymi faktami, szokującymi treściami, niepokornymi postawami. Szukania sensu w chaosie, zamieszaniu, niewygodzie. Jest zaproszeniem do przeżycia niecodziennej przygody. Okazją do zetknięcia się z przekazem płynącym pod prąd oficjalnie obowiązującej narracji. Co wydaje się po obejrzeniu spektaklu bardzo ciekawe, niezbędne dla społecznej dyskusji, poznawczo konieczne. Bo poszerza pole widzenia, pogłębia rozumienie historii, umożliwia poznanie działań ją formatujących/przemilczanie, nadawanie innych znaczeń faktom, wybiórcza interpretacja/.

I takie jest to zdarzenie artystyczne w istocie. Chropowate, niepokorne, niewygodne. Momentami wtórne, bo reżyserka wykorzystuje wcześniejsze swoje pomysły inscenizacyjne. Ale przecież spektakl jest powtarzalną lekcją historii, nawiązującej do tego co było, już wcześniej zaistniało. Oczywiście głównym celem jest przedstawienie tego, co jest nieznane, wypierane, zapomniane. Zafałszowane. Uznane za nieważne. Poprzez wydobycie z niepamięci wydarzeń z przeszłości, nawiązuje do czasów współczesnych. Bo ważny jest dzisiejszy stosunek do historii, narracja jaka w nas żyje, pracuje, owocuje. 

Przede wszystkim opowiada się zebranym o wybitnej postaci Berka Joselewicza. W czasie insurekcji kościuszkowskiej w 1794 zorganizował on zwartą formację zbrojną tworzoną przez Żydów, którzy z zaangażowaniem, oddaniem walczyli za niepodległą Polskę. Nawiązuje się do udziału i śmierci Kamila Krzysztofa Baczyńskiego w czasie powstania warszawskiego. Opowieścią Henryka Rajfera, aktora Teatru Żydowskiego, zapoznaje się przybyłych z historią jego ojca, skromnego człowieka i zwykłego żołnierza walczącego za Polskę na szlaku bojowym od Lenino do Berlina, rannego w czasie walki, za bohaterstwo odznaczonego wieloma medalami. Bo w polskim wojsku w czasie II wojny światowej walczyło ponad dwieście tysięcy żołnierzy pochodzenia żydowskiego, a w armiach koalicji antyhitlerowskiej nawet 1,5 miliona. Spektakl upomina się o pamięć o nich i oddanie należnego im hołdu. Szczególnie wzruszające jest wykonanie pieśni żołnierskich i hymnu Polski w języku jidysz.


Ale równie ważny jest podjęty przez artystów temat wypaczania pamięci. Przepisywania historii. Zatajania prawdy.  Manipulowanie nią. Wykorzystywanie jej. Przemilczanie, przeinaczanie faktów. Z różnych względów. Aktorzy dają odczuć słuchaczom, że jest to niesprawiedliwe, niewłaściwe, głęboko krzywdzące. Odczytany przez Jerzego Walczaka list otwarty Symchy Rotema do prezydenta Andrzeja Dudy jest przejmującą reakcją na takie sytuacje. Upominanie się o zgodną z prawdą interpretację historii, bez odnoszenia się, tworzenia, pogłębiania stereotypów, bez antysemityzmu ma głęboki sens. Wydaje się jednak zachowaniem rzadkim, wyjątkowym, heroicznym. Mało opinii publicznej znanym.


Ten spektakl, o trudnej problematyce, niewygodnej treści, niekonwencjonalnej formie, może wielu drażnić. Zwłaszcza, że łatwo skrytykować jego twórców za artystyczny plagiat. Maja Kleczewska się powtarza, nie zaskakuje, nie ma nowych inscenizacyjnych pomysłów.  Jej projekty są porwane dramaturgicznie, pozbawione linearnej, spójnej opowieści kumulującej artystyczne środki wyrazu w fajerwerki emocji. Linkuje do swoich poprzednich spektakli/np. włączanie widzów do wspólnego korowodu poparcia=wsparcia z BACHANTEK Teatru Powszechnego/. Ale trzeba może zrozumieć, co jest w tym przedsięwzięciu najważniejsze. Czyja ma być, jaka racja. Jak ma się przedstawiać, kształtować, tworzyć. Artyści uruchamiają widza, odbiorcę, traktują go jak partnera.  Proponują mu rolę w interaktywnym projekcie. Zapraszają do udziału w scenicznych akcjach. Umożliwiają mu samodzielne komponowanie  przekazu, może nie na równych prawach ale jednak w znacznym stopniu bezpośredniego zaangażowania. Podejmują aktualny, ważny temat, przygotowują podstawę, sugerują instrumentarium, zachęcają do działania. Stwarzają szansę przeżycia niebanalnego spotkania, które daje wiele jego uczestnikom do myślenia, skłania ich do ustosunkowania się do przedstawionych faktów, problemów. Dowodzą, że tworzenie narracji historycznych wymaga bezpośredniego, czynnego zaangażowania. Wiąże się z wysiłkiem, niewygodą, trudem dochodzenia i świadczenia prawdy.  Świadomością niekończącej się nigdy o nią walki. Odwagą.

Warto wziąć udział w tym eksperymencie, by móc samodzielnie wyrobić sobie zdanie, niezależną opinię. Chyba, że lubimy klasyczny układ uczestniczenia w życiu teatralnym: statyczna widownia, aktywna scena.  Chyba, że odpowiada nam gdy artyści, twórcy za nas wszystko przemyślą i nam chronologicznie, po bożemu wyłożą. Pozostawią w spokoju. Nie będą zaskakiwać, bulwersować, zaczepiać, drażnić. BEREK jest propozycją dla widzów niepokornych, ciekawych, wytrwałych. Nie unikających szczelin, szorstkości, kontrowersji. Pragnących odkrycia tego, co ukryte, zapomniane, zafałszowane. Nie bojących się chaosu, w którego porządkowaniu też mogą, też winni aktywnie uczestniczyć. Powodzenia:)


BEREK
Scenariusz: ŁUKASZ CHOTKOWSKI/ MAJA KLECZEWSKA
Dramaturgia: ŁUKASZ CHOTKOWSKI
Reżyseria: MAJA KLECZEWSKA
Scenografia: ZBIGNIEW LIBERA
Choreografia: KAYA KOŁODZIEJCZYK
Kostiumy: KONRAD PAROL
Muzyka: CEZARY DUCHNOWSKI
Montaż materiałów filmowych: PRZEMYSŁAW CHRUŚCIELEWSKI
Przygotowanie wokalne: TERESA WROŃSKA
Produkcja: MICHALINA ŻEMŁA
Inspicjentka: BEATA SZARADOWSKA

Obsada: 
MARCIN BŁASZAK; EWA DĄBROWSKA, JOANNA PRZYBYŁOWSKA, HENRYK RAJFER, RAFAŁ RUTOWICZ, WANDA SIEMASZKO, PIOTR SIERECKI, BARBARA SZELIGA, GOŁDA TENCER, JERZY WALCZAK, MAREK WĘGLARSKI

fot. Magda Huekel

BIESY SCENA NA WOLI


Z mrocznej przestrzeni scenografii BIESÓW, spektaklu wyreżyserowanego przez Janusza Opryńskiego na Scenie im. Tadeusza Łomnickiego na Woli, wyłania się kwadratowy dół z pochylnią jak czarna dziura zasysająca wszelkie pojawiające się wokół niej życie. Akcja sztuki udowodni, że każdego człowieka, każdą jego myśl, ideę. Każde jego czucie, emocje. Pomysł na przetrwanie. Walkę o sens życia i śmierci. Działanie.

Mrok rozpraszają lampy, gwiazdy na pustym niebie/ jak prawo moralne w każdym z nas/. Otacza ten grób, przygotowany przez ludzi dla ludzi, mur, zbudowany z modułów, drzwi, symbolu wszelkiej możliwości wejścia-wyjścia, przejścia, który wpuszcza bohaterów szykowanych przez samych siebie na rzeź. Jest zaporą, która mogłaby chronić, ale pozostaje nieszczelny. Działa wybiórczo.  Działa skutecznie. Pomiędzy padołem ziemskim a murem, w  przedsionku, rewirze ludzkiego piekła,  unieważnia się wysiłek, los ludzki, uwidacznia diabelskie w ludziach szaleństwo. Zło. Słabość. Niedoskonałość. W pełnej krasie różnorodności, o szerokiej skali zepsucia nie przyniesie nadziei. Nie wznieci światła. Nie przywróci piękna, które świat zbawi. Z prochu w proch obróci wszystko, co winno być wiecznie żywe. Z ciemności wydobędzie człowiek personifikacje czucia, myśli, idei, by je znów  w nicości pogrążyć. Jak w grobach zbiorowych, komorze gazowej, kosmicznej pustce skompromitowanego, zamordowanego człowieczeństwa.

Bohaterowie to nie ludzie są a biesy w ludzkiej skórze, diabelskie nasienie, z którego wyrosło, zakwitło i zaowocowało tylko zło, udręka, cierpienie. Przez to kim są, a dają tego niezbite dowody, nie może się w nich dobro rozwinąć, naprawić, zmartwychwstać. Nie chcą się zmienić, mimo że wiedzą  co mogą, co powinni zrobić. Mimo, że próbują, badają, szukają ratunku, więzi łączących ich z życiem. Przegrywają. Mężczyźni ulegają pokusom, kobiety mężczyznom. Z nakazu natury, zależności, układu społecznego.

Janusz Opryński komponuje nihilistyczny obraz ilustrujący ludzkość w stanie rozkładu, rezygnacji, wycofania, upadku. W momencie bezdyskusyjnej porażki, klęski. Kresu, końca. Ostatecznie uśmierca wszystko czego można by się uchwycić z szansą na przetrwanie. Unieważnia, bezkompromisowo za autorem ocenia, że człowiek potrafi tylko niszczyć, krzywdzić, zabijać. Unicestwiać. Reżyser czyści z tego zepsucia sceniczne pole. Przedstawia mroczny, smutny, pozbawiony energii świat. Jakby przestrzegał, że karmienie się złem nie zaspokaja głodu życia, ale wzmaga pragnienie śmierci. Bez względu na szczytne intencje, idee, wiek, Boga, w którego się wierzy, nie wierzy a jednak łaknie go, szuka, naśladuje, wchodzi w jego rolę.

I tacy są bohaterowie sztuki. Figury czucia, myśli, idei, postaw. Bankructwa. Wypaleni, ostatkiem sił przedstawiający, spowiadający się z tego, co ich zniszczyło. Ciała ich są słabe, chore, stare, dusze wydrążone, obolałe, puste. Ledwo się poruszają, z trudem mówią. Relacje się kończą, komunikacji brakuje, a jeśli rozmawiają jeszcze ze sobą, to po to tylko, by się ranić, by to, co pozostało między nimi zakończyć, brutalnie zniszczyć. To jest agonia, w której opada kurtyna dobrego wychowania, kultury. Obnażane są kłamstwa, ujawniane intrygi, nie ma gry pozorów, złudzeń. Pozostaje naga, bezsilna, okrutna prawda, która nie wyzwala, nie buduje, nie jest początkiem odrodzenia ale torturuje, niszczy, dobija. Świat ludzi się skompromitował, przegrał. Mimo prób, usiłowań.

Gremialnie do tego przyczynili się mężczyźni, kobiety niewiele mogą zdziałać, nie mają szans, by temu przeciwdziałać, zapobiec. Nie ocalą swych próżnych, pysznych, zepsutych, zmęczonych partnerów. Ich miłość, oddanie, ofiarność, wierność nie uratuje, nie doda mężczyznom otuchy, siły, nadziei. Traktowane instrumentalnie, przedmiotowo nie mają na nic wpływu. Ludzkość sama się eksterminująca to obraz smutny, przygnębiający, pozbawiony energii, dramatyzmu. Nie należy przejmować się upadkiem złego, zgnuśniałego, zepsutego świata. Niech sczeźnie marnie, niech ziemia go pochłonie. Za błędy trzeba płacić nawet najwyższą cenę. Śmierć jest tu wyzwoleniem.

Towarzyszy temu spektaklowi jeszcze smutniejsze przeczucie, że z tej lekcji o naturze ludzkiej niczego się prawdopodobnie człowiek nie nauczy. I znów popełniać będzie te same błędy. Nie przerazi go, nie wstrząśnie nim sztuka, życie, to co niesie wiedza, historia, doświadczenie. Smakować będzie zło pod postacią coraz to bardziej wymyślnej mamony, która w swej istocie jest od zawsze ta sama, ma tylko inną formę. Ma kompleks Boga. Panowania. Władzy. Ulega konieczności używania a nie przeżywania życia. Poddaje się impulsowi zwierzęcego zaspokojenia, kompulsywnego spełnienia. Uzależnia się od niej, nie jest w stanie wyrzec, podobnie jak bohaterowie sztuki. Samolubny, egocentryczny, interesowny. Brnie w zaparte w tych samych koleinach błędów i wypaczeń. I nie myśli, nie analizuje, nie wyciąga wniosków. Nic a nic sobie z tego, że marnuje swoje i innych ludzi życie, nie robi. Ma być tu i teraz miło, przyjemnie. Fajnie. Tylko dla mnie, tylko o mnie. A potem choćby potop, zagłada, apokalipsa.


Janusz Opryński to doświadczony artysta, wytrawny znawca twórczości Dostojewskiego. Jeśli przedstawia nam rzeczywistość dojrzałej i narodziny nowej cywilizacji na skrajnym wyczerpaniu, w tonacji funeralnej, zbrodniczej to zapewne szukając światła, naprawy, nadziei znalazł jak Dostojewski zło, śmierć i mrok. Tworzy tylko bohaterów jako sceniczne syntezy, awatary. Spektakl pozbawiony jest energii, bohaterowie dramatu, akcja nerwu. Tylko Łukasz Lewandowski znalazł sposób, by potencjał rodzącej się idei przekuć w dramatyczną demaskację manipulacji, gorzką klęskę. Pozostali przy jego Piotrze Wierchowieńskim są w swych rolach zgaszeni, bezsilni, bezbarwni. Choć przecież nie pozbawieni logiki, racji. Zaledwie przemykają. Zaledwie sygnalizują, informują. Solidnie, konsekwentnie, poprawnie. Ale zabrakło psychologicznej głębi. Dynamiki, pomysłu, scenicznego czasu na wypracowanie grą, choreografią tragizmu porażki walki dobra ze złem, zwycięstwa śmierci nad życiem. Spektakl wydaje się krystalicznie prosty, przejrzysty, czysty. Ma potencjał, jest ważny. Tworząc archetypiczne postacie, tożsamy z modelem martwego świata martwych ludzi neutralizuje, dystansuje, zobojętnia widza. Jego wzruszenie, emocje, czucie. Pozbawia go nadziei na to, że wiara, piękno, dobro jakimś cudem, wbrew wszelkiej logice świat, w nim człowieka, mimo wszystko uratuje.

BIESY
adaptacja i reżyseria - Janusz Opryński
tłumaczenie - Tadeusz Zagórski
muzyka - Rafał Rozmus
wizualizacje - Aleksander Janas
kostiumy - Katarzyna Stochalska
scenografia - Jerzy Rudzki
producent - Barbara Sawicka, Dorota Stochmalska

Obsada:
Sławomir Grzymkowski - Mikołaj Stawrogin
Łukasz Lewandowski - Piotr Stiepanowicz Wierchowieński
Marcin Sztabiński - Aleksy Kiriłow
Maciej Wyczański - Iwan Szatow
Anna Moskal - Barbara Pietrowna Stawrogin
Mariusz Wojciechowski - Stiepan Trofimowicz Wierchowieński / Tichon
Agnieszka Roszkowska - Maria Timofiejewna Lebiadkin
Adam Ferency - Kapitan Lebiadkin
Martyna Kowalik - Liza Drozdow
Agata Góral - Daria Pawłowna / Maria Szatow
Jacek Brzeziński - Liputin / Fiedka / Szygalew

Przedstawienie powstało w koprodukcji Teatru Dramatycznego z Teatrem Provisorium, jednym z najważniejszych teatrów alternatywnych, który od zawsze poszukiwał inspiracji w wybitnych tekstach polskiej i światowej literatury.

Fot. Tomasz Ostrowski

środa, 25 grudnia 2019

SEN NOCY LETNIEJ COLLEGIUM NOBILIUM

SEN NOCY LETNIEJ, lekka, zabawna, przewrotna komedia Williama Szekspira w tłumaczeniu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, została w Collegium Nobilium nie tylko pięknie zagrana ale z pasją zaśpiewana, dynamicznie zatańczona przez studentów IV roku Wydziału Aktorskiego kierunku aktorstwo teatru muzycznego Akademii Teatralnej w Warszawie. Na scenie zobaczyliśmy Karolinę Piwosz (III rok WA), Małgorzatę Majerską, Natalię Kujawę, Dominika Bobryka, Michała Juraszka, Filipa Karasia, Jakuba Szyperskiego, którzy z werwą, temperamentem, energią młodości opowiedzieli o miłości, jej złożonym, nieoczywistym obliczu. O meandrach uczuć, perypetiach zakochanych, intrygach widzialnego i przeczuwanego, gdy jedno drugim chce manipulować, zarządzać. O przenikaniu się świata realnego z wyobrażonym, co ujawnia perspektywę  żeńskiej i męskiej natury. Walkę płci o swoje. Walkę o ukochanego. O to, co dla bohaterów jest najważniejsze. Mimo tego, że pułapką, więzieniem, snem zdaje się być życie. Zmaganie z nim horrorem. Błądzeniem w ciemnościach nieznanego. Pojawiające się przeszkody najpierw sprawdzają związek, potem go cementują. Pozwalają bohaterom lepiej poznać siebie samych, tych, których kochają. Wszystko się w końcu wyjaśnia, prostuje, uspokaja. W momencie przebudzenia, powrotu do rzeczywistości gdy zakochani wracają do siebie. I roznieca ten stan nadzieję, wiarę w miłości nieokreśloną bliżej trwałość. Czy płonną? Chcemy łudzić się, że nie. 

Poznajemy historię trzech par: Hermii i Lizandera, Heleny i Demetriusza, Hipolity i Tezeusza. Ale też Tytanii i Oberona, alter ego Hipolity i Tezeusza. Hermia z Lizandrem szczerze, niewinnie się kochają, ale Demetriusz pożąda dziewczyny. Ojciec mu ją przyrzekł, małżeństwo ma być przeniesieniem praw własności z ojca na męża. Nie można mieć wątpliwości, że tym światem żądzą mężczyźni. Oni są panami, demiurgami, zwycięzcami. Demetriusz widząc opór dziewczyny, czuje się urażony, nadal o nią zabiega, jest zazdrosny, napastliwy. Jego własność się buntuje, wymyka mu, odmawia podporządkowania, to niesłychane, że jest obojętna na jego względy, prawa! Nie miłość nim powoduje a duma i próżność. Mentalność władcy i pana. Jest typem myśliwego, który tropi zwierzynę. Zdobycie Hermii jest dla niego sprawą nie uczuć a zaspokojenia ambicji i pychy. Jemu się nie odmawia. Jemu się ulega. Im bardziej Hermia jest oporna na jego zaloty, tym bardziej jej pragnie. Lizander to mężczyzna prostolinijny, szczery i oddany. Tylko czary mogą go zmienić.  Pod ich wpływem zainteresowany jest Heleną, nawet wyznaje jej miłość, która jest złudzeniem. To budzi do niej uczucia Demetriusza, równie fałszywe. Demetriusz bowiem kolekcjonuje trofea. Do miłości prawdziwej nie jest zdolny. Helena bardzo go kocha, jest mu wierna, ślepo oddana. Niepotrzebnie jednak narzuca mu się, jest natrętna. Robi poważny błąd taktyczny, jakby Demetriusza w ogóle nie znała. To nie ona za nim ale on za nią winien podążać, nadskakiwać, dręczyć. Helena nie umie go sobą zainteresować, nie potrafi go rozkochać, zdobyć. Hermia nie musi. Jest typem kobiety, która ma w sobie coś tajemniczego, pociągającego, szczególnego. Podwójną parą jest Hipolita/Tytania i Tezeusz/Oberon. To oni, z racji pełnionej pozycji, roli -odpowiedzialni i dojrzali o podwójnej naturze, strażnicy porządku społecznego, niewolnicy formy-sprawują władzę w świecie realnym i mitycznym. Wywierają wpływ na losy pozostałych bohaterów.  Pomagają im w tym leśne elfy i sympatyczny Puk. Kobieta i mężczyzna prowadzą grę. Walczą ze sobą. Ich relacja oparta jest na układzie zależności, podporządkowaniu kobiety mężczyźnie. Gdy Tytania się buntuje, pragnie tego samego co mężczyzna, dostaje nauczkę od Oberona. Wtedy wszystko wraca do konwenansu, normy. Względnego spokoju i porządku. Zachowania pozorów. 

Anna Sroka-Hryń wyreżyserowała spektakl miły dla oka, bliski sercu. Oprócz walorów artystycznych prezentujących możliwości młodych artystów jest przystępnym przewodnikiem po złożonej naturze miłości, skomplikowanych relacjach między kobietą a mężczyzną. Nie tylko w fazie zauroczenia, fascynacji. Nie tylko w sferze uczuciowej, emocjonalnej. Szekspir  pięknie to przeanalizował, dramaturgicznie opisał, reżyserka zainscenizowała a pozostali perfekcyjnie przedstawili. Czy widzowie będą już wiedzieli jak odróżniać prawdę od fałszu, sen od jawy, miłość od pożądania?  Trudno powiedzieć, ale oglądając to przedstawienie niewątpliwie dostali wyjątkową szansę. 

Spektakl zawdzięcza swoją atrakcyjność muzyce Leszka Możdżera wykonywanej na żywo przez znakomity zespół muzyczny w składzie: Mateusz Dębski (pianino), Wojciech Gumiński (gitara basowa),  Paweł Maruszak (perkusja), Paweł Stankiewicz (gitara elektryczna). Brzmienie jest współczesne,  a choreografia żywiołowa, komplementarna. Ładna. Piosenki ilustrują stany uczuciowe, emocjonalne. Budują nastrój. Podobną rolę spełnia pusta przestrzeń. To pogrążona w mroku, to mgłą spowita. Tak to zazwyczaj bywa w lesie letnią nocą, w której straszą tylko białe konary drzew. W metaforycznym mateczniku, magicznym świecie, który jak życie zwodzi, gubi, więzi. Zamąci w głowie, oszuka zmysły, okpi porywy serca. Pozwoli miłość odnaleźć, nauczy ją rozpoznawać. By sprawdzona, wzmocniona, pewna siebie przetrwała. Choćby przez chwilę.

Nie tak jak ćmy ślepo lecące do sztucznego światła. Które je zniszczy, spali. Unicestwi.


SEN NOCY LETNIEJ William Shakespeare
tłumaczenie Konstanty Ildefons Gałczyński
muzyka Leszek Możdżer
opieka pedagogiczna dr Anna Sroka – Hryń
kierownik muzyczny mgr Mateusz Dębski
choreografia mgr Agnieszka Brańska
reżyseria świateł Karolina Gębska
konsultacja Tai Chi Ewa Mechelewska
pomoc w kostiumach Katarzyna Młynarczyk

zespół muzyczny w składzie:
Mateusz Dębski (pianino)
Wojciech Gumiński (gitara basowa)
Pawel Maruszak (perkusja)
Paweł Stankiewicz (gitara elektryczna)
Obsada:
HELENA Karolina Piwosz (III rok WA)
TEZEUSZ, OBERON, SPODEK Dominik Bobryk
DEMETRIUSZ Michał Juraszek
EGEUSZ, PUK Filip Karaś
HIPOLITA, TYTANIA Natalia Kujawa
HERMIA Małgorzata Majerska
LIZANDER Jakub Szyperski
Studenci IV roku Wydziału Aktorskiego kierunku aktorstwo teatru muzycznego.

Spektakl powstał podczas pracy na zajęciach „Praca nad rolą w teatrze muzycznym”w semestrze zimowym 2018/2019.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

MASARA COLLEGIUM NOBILIUM


MASARA to śląska nazwa połyskującej niebieskawo dużej, tłustej muchy. Ale też tytuł  opowiadania Szczepana Twardocha i spektaklu warsztatowego studentów II roku Kierunku Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie, w którym takie przezwisko nosi główna bohaterka. Sztuka porusza problem agresywnej, wulgarnej, bezmyślnej przemocy psychicznej wśród nastolatków. Pokazuje bardzo realistycznie w relacjach trzech osób szykanowanie, poniżanie, wykluczanie, tresurę posłuszeństwa, wymuszanie podporządkowania, co w długim okresie powoduje negatywne zmiany osobowości, bo obniża samoocenę, zabija pewność siebie, zaburza ocenę rzeczywistości. Budzi agresję i chęć odwetu. Brak akceptacji, zrozumienia pogłębia poczucie odmienności, odtrącenia, izolacji. Co jest bardzo niebezpieczne, bo prowadzić może do depresji, w konsekwencji do samobójstwa. Sztuka pokazuje, że nawet inteligentna, zdolna, próbująca dostosować się do oczekiwań, kanonów, mody jednostka jest bezsilna wobec dyscyplinujących ją zachowań otoczenia. Tu nie ma mocnych. Nie ma sposobu na ratunek, uniki, alternatywne, szczęśliwe rozwiązania.

Z coraz bardziej samotnej, gnębionej, nielubianej, zamykającej się sobie nastolatki wyrasta dorosły awatar zemsty. Wiecznie niedojrzały, zaburzony, skrzywdzony. Nieszczęśliwy. Tęskniący za bliskością, przyjaźnią, miłością, choćby jednym życzliwym spojrzeniem, dobrym słowem. Formatowanie przez otoczenie ciała i duszy nie kończy się nigdy. Doskonała figura już dorosłej dziewczyny jest wynikiem niekończących się operacji plastycznych. Uzależniona jest od tego, jak postrzegają, klasyfikują ją inni, nie to kim jest naprawdę i jak ocenia się sama.  W efekcie to trwały skutek szkolnego prześladowania. Smutny, przerażający. Kat wydoroślał, zmienił się zgodnie ze swoją naturą, zdolnościami, ambicjami a ofiara dożywotnio pozostaje na krótkiej, sztywnej smyczy dawnego i obecnego wobec niej oczekiwania otoczenia.

Młodzi aktorzy grają energetycznie, ofensywnie, z pasją. W zabójczym tempie, bulimicznym nastroju, w dzikiej ekspresji niewinności. Gruba i brzydka jest stygmatyzowana i czuje się z tym podle. Ulega jednak, nie walczy, gładko wchodzi w rolę wykluczanej. Tłumi swój bunt, gasi sprzeciw, zajada samotność. Cierpi, łaknie, ucieka. I uczy się więcej, intensywniej, ma wyniki doskonałe.  Nie może liczyć na pomoc przyjaciółki, ta się jej wstydzi. Nie nadejdzie ratunek od dorosłych, ci są w jej życiu nieobecni. Zdana jest wyłącznie na samą siebie. Żyje w pustce/scenografią jest ogromna powierzchnia udrapowanej, zawieszonej na ścianie jak trofeum, grubej, tłustej, odrażającej ludzkiej skóry/. By przetrwać przyjmuje ciosy, akceptuje sankcje, znosi jakimś cudem wyszydzanie. Kumuluje gniew, kolekcjonuje negatywne wspomnienia. Rośnie w niej potrzeba pozytywnych, budujących uczuć. Furia głodu niezaspokojenia.

Taką nam ją przedstawia wiarygodnie, dramatycznie Magdalena Kekenmeister, która jest też współautorką udanej adaptacji opowiadania Szczepana Twardocha. Zuzanna Galewicz gra jej tchórzliwą, słabą przyjaciółkę, która w życiu dorosłym jest zaledwie zwykłą żoną, matką. Jakub Pruski to bohater przegrany, nieudacznik oszukujący sam siebie. Nie pamięta, ile złego zrobił dziewczynie w przeszłości, jest bezwartościowym łupem jej dziecięcego pożądania. Dopiero teraz zrozumie, jakie spustoszenie dokonało się w niej, jak bardzo została skrzywdzona również za jego sprawą. Jest niezdolna do miłości, bo poznała tylko jej przeciwieństwo: niechęć, pogardę, odrzucenie. Nie umie okazywać czułości, bo jej nigdy nie zaznała. Nie potrafi nawiązać relacji z drugim człowiekiem spontanicznych, ufnych, bliskich. Wybiera chłodny, formalny, bezpieczny dystans. Nadal czuje się od wszystkich gorsza, brzydsza, niekompletna. Nie dość dobra, niewystarczająco atrakcyjna. Nie do końca doskonała. Jakby osiągnęła status dożywotniej niepełnosprawności. Niesie w sobie  wypalony doświadczeniem samoobrony wypaczony obraz świata, prawdziwej siebie.

Spektakl jest kameralny, skromny ale intensywny, pełen emocji. Działa sugestywnie na wyobraźnię, wywiera presję obrazami słów, mową ciała aktorów.  Jest doskonałym przykładem sztuki dydaktycznej. Zaangażowanej w walkę z bezdusznością młodzieży, bezmyślnością stosowanej przez nią przemocy. Brakiem ingerencji, czujności dorosłych.Jest celną przestrogą.  Uczula przed bezrefleksyjnym naśladownictwem, znieczulicą, uleganiem opinii większości. Prześladowaniem innych, pozanormatywnych, wyglądających i zachowujących się inaczej.


MASARA Szczepan Twardoch

Adaptacja:Magdalena Kekenmeister, Jakub Pruski
Opieka artystyczna: Olga Sawicka
Scenografia: Iga Koclęga
Kostiumy: Karola Kosecka
Reżyseria świateł: Olga Sawicka, Iga Koclęga

Występują: Zuzanna Galewicz, Magdalena Kekenmeister, Jakub Pruski

Premiera: 26.10.2019
Spektakl powstał ze środków Samorządu Studentów Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.
Spektakl warsztatowy studentów II roku Kierunku Aktorskiego.

Fot. Michał Modelski

niedziela, 15 grudnia 2019

PRZYBYSZ COLLEGIUM NOBILIUM


PRZYBYSZ, dyplomowy spektakl studentów kierunku Aktorstwo Teatru Muzycznego Akademii Teatralnej w Warszawie,  wyreżyserowany przez Wojciecha Kościelniaka, to wielkie artystyczne wydarzenie. Ogromna radość i przyjemność dla widzów. Duże osiągnięcie jego twórców. Prezentuje nie tylko niezwykle profesjonalne muzyczne, ruchowe, taneczne, wokalne  przygotowanie młodych wykonawców ale też ich talent aktorski, instynkt i potencjał twórczy, umiejętność budowania intensywnie obecnych na scenie  postaci o wyrazistym charakterze, o silnej indywidualności, energetycznej ekspresji. Wszystko, co w nich szczególne, wyjątkowe, ciekawe. Najlepsze.

Spektakl oparty jest na albumie Shauna Tana THE ARRIVAL. Ale jest wartością samą w sobie. Rozwibrowaną, poetyczną, filozoficzną. Wzruszającą. Opowiada szerzej, głębiej, bo o tym, że przybywszy na ten świat, musimy szukać w nim swego miejsca, poznać je, a poprzez podróż jaką jest życie również siebie. Nie zadowalamy się tym, co mamy. Pragniemy dla siebie, dla rodziny lepszego losu, innego życia, szczęścia. Jest więc też w tym scenicznym obrazie mowa o miłości, rozstaniu, samotności, niepewności i zagubieniu. Wyobcowaniu. Związanej z podróżą w nieznane tęsknocie, smutku, zwątpieniu ale też oczekiwaniu. I o wielkiej radości życia, marzeniach, nieśmiertelnej nadziei. Dowiadujemy się, że  nie tylko świat nas kształtuje ale i my jego. Poprzez wrażliwość, indywidualizm, potencjał. Wyobraźnię. Umiejętność przystosowania. I że ten kontakt może być czuły i piękny, zaskakująco wzajemnie inspirujący a tworzone więzi są nierozerwalne, mimo przemieszczania się z miejsca na miejsce, mimo upływającego czasu.  Mimo lęku, niepewności, stykania się z nieznanym, innym, obcym człowiekiem, światem, nową sytuacją. Brakiem przygotowania na wyzwania, które zawsze zaskakują. Obawami, wyobrażanymi trudnościami, które paraliżują. W swoim bagażu niesiemy to, co nas definiuje, ratuje, uskrzydla. Jest niezbywalnie nasze. Co możemy ofiarować szczodrze innym, bez oczekiwania na wzajemność. To światło rozpraszające panujące wokół ciemności jest w nas. Tak więc naprawdę przybyszem jest każdy z nas, życie nieustającą przygodą, podróżą związaną z ryzykiem, nauką, bo wszystko się nieustannie zmienia, ewoluuje. Rzeczywistość stawia przed nami nowe wymagające zadania. Cele. I galopuje do przodu tak szybko, że trudno za nią nadążać. Dlatego akcja jest tak wartka, ruch sceniczny wzmożony, intensywny, różnorodny. Żywiołowy. Rozedrgany. W kontrastującej opozycji wobec bezruchu podróżujących, płynących na łódce ku nowemu życiu. Wizualizuje kłębowisko oczekiwań i obaw, splątanie wspomnień i uczuć, wszystkiego co się dzieje w ich psychice, wyobraźni, myślach.

Przekonują o tym wspaniali artyści. Wojciech Kościelniak, reżyser w nieustająco wysokiej artystycznej formie i autor interesującego scenariusza, Ewelina Adamska-Porczyk odpowiedzialna za dominującą, intensywną, gęstą od znaczeń choreografię, Mariusz Obijalski tworzący ilustracyjną, bogatą muzyczną, dźwiękową formę poematu, Bożena Slaga scenografią, rekwizytami, kostiumami przestrzennie i plastycznie charakteryzująca bohaterów w metaforycznym kontekście, Tadeusz Trylski magicznie reżyserujący światłem, Anna Serafilska, która perfekcyjnie wokalnie przygotowała studentów do występu. Patrycja Grzywińska/ Szczęście/,Natalia Kujawa/Chinka/, Małgorzata Majerska/Żona/, Dominik Bobryk/Inteligent/, Filip Karaś/Paszczogon/, Michał Juraszek/Przybysz/, Jakub Szyperski/Stary/ zagrali, zaśpiewali, zatańczyli w hipnotyzującym rozwibrowaniu jak wysokiej klasy zawodowcy. Świadomi własnych walorów, pewni możliwości, potrafiący wykorzystać do roli swoje cechy szczególne, odcisnęli na granych bohaterach indywidualne piętno. I tak doskonali nauczyciele ukształtowali doskonałych uczniów. Aktorzy, wspólnie i indywidualnie, mocno zaangażowani w poszukiwanie właściwej formy dla przekazywanych w adekwatnym tempie, rytmie, kolorze uczuć, emocji, treści, osiągnęli już na początku swej artystycznej drogi znaczący sukces.  Stworzyli piękne, mądre, czułe przedstawienie, które zachwyca. Angażuje zmysły, uruchamia wyobraźnię, mocno wzrusza. Bardzo, bardzo cieszy.

Zobaczcie je jak najszybciej!Koniecznie. Powodzenia:)

PRZYBYSZ
scenariusz i reżyseria - Wojciech Kościelniak
muzyka - Mariusz Obijalski
choreografia - Ewelina Adamska-Porczyk
scenografia i kostiumy - Bożena Slaga
reżyseria świateł - Tadeusz Trylski
przygotowanie wokalne - Anna Serafińska
kierownik muzyczny - Jacek Kita
asystentka reżysera - Małgorzata Majerska

Obsada:
Patrycja Grzywińska – Szczęście
Natalia Kujawa – Chinka
Małgorzata Majerska – Żona
Dominik Bobryk – Inteligent
Filip Karaś – Paszczogon
Michał Juraszek – Przybysz
Jakub Szyperski – Stary

premiera: 29.11.2019

fotografie: Tomasz Ostrowski

niedziela, 8 grudnia 2019

WSZYSTKO PŁYNIE TEATR SOHO

Ten spektakl rozdziera serce. Mąci w głowie. Jest o tym, czego nie chcemy pamiętać, co wypieramy, unieważniamy, zaprzeczamy całym sobą, stylem konsumpcyjnego, rozpasanego życia. Zwraca się do ludzi znających czas pokoju, żyjących w dostatku, korzystających z wolności. Opowiada o świecie, który jest tej rzeczywistości współczesnej skrajnym przeciwieństwem.  Jak bowiem syty zrozumie głodnego, a wolny uciemiężonego?  Czy poczuje cierpienie okrutne, śmierć niezawinioną człowieka ubezwłasnowolnionego, uprzedmiotowionego, traktowanego jedynie jak mięso? Czy obudzi się w nim świadomość, że jest użyty w dzisiejszych realiach w sposób instrumentalny, podstępny, wyrafinowany, bo inną formę przyjmuje tylko wykorzystywanie jednostki przez bezduszny, bezwzględny polityczny, społeczny, ekonomiczny, mentalny system.

W kameralnej przestrzeni Teatru SOHO pojawiają się duchy przeszłości, eleganckie, młode, piękne zmory jak wyrzuty sumienia. W garniturze ON, w połyskującej sukni ONA siadają do stołu przykrytego białym obrusem, ze skromną zastawą. Strawą nie jest jedzenie a pamięć przywołująca wspomnienia. Toksyczne, nieludzkie, zabójcze. Głód na Ukrainie, wszechobecna śmierć, zezwierzęcenie upodlonego niewolą gułagów człowieka roztacza niewyobrażalną, pełną bólu, zdziwienia trwogę. To w słowach zaklęta jest cała moc przekazu, w metaforycznie poetyckim stylu co żarem czucia zmysły poraża, co lodem okrucieństwa rozum rozsadza.

Radziecka Rosja przeprowadziła jedyny w swoim rodzaju eksperyment na ludzkości. Zabijała na niespotykaną skalę z bestialstwem nie mającym precedensu nie tylko obcych ale i swoich. Życie ludzkie nie miało żadnej wartości. A bezsensowna śmierć naznaczona była upodlającym męczeństwem. Niewyobrażalnym. Porażającym. Wydawać by się mogło nie z tego świata.

Tak, człowiek w takim ujęciu to tylko mięso. Mówi się, że trzeba wybaczać i pamiętać. Ale ludobójstwa, świadomej systemowej eksterminacji nie sposób ani wybaczyć, ani zapomnieć. Ani zrozumieć. Nie chcemy do siebie dopuścić myśli, że może się jeszcze kiedykolwiek powtórzyć. Choć w jakiejś mierze bezduszne podejście do człowieka, narodów jest i dziś obecne. Nie widzimy, nie doświadczamy tego? Może dlatego, że zanurzeni w morzu wszelkiej obfitości, pustych słów o wolności, otumanieni, manipulowani, chcemy być głusi i ślepi. W konsekwencji przyzwalamy na ubezwłasnowolnienie, uprzedmiotowienie, traktowanie nas jak wyhodowane, gotowe do pożarcia przez system mięso. Wszystko płynie, przemija, nieustannie się zmienia ale co do istoty pozostaje takie samo.

Dlatego ten spektakl powstał. Po to ten spektakl jest.

Janusz Opryński wyreżyserował miniaturę teatralną o strukturze mrocznej, gorzkiej prawdy  o człowieku, o działaniu totalitaryzmu sowieckiego. Eliza Borowska i Sławomir Grzymkowski ją scenicznie przejmująco uwiarygodnili. Grają niewinność, czułość, miłość, bliskość. Człowieczeństwo zlekceważone, zbrukane, zamordowane. I cokolwiek z tą wiedzą zechcemy zrobić, nie będziemy w stanie jej unieważnić. Zapomnieć.


WSZYSTKO PŁYNIE Wasilij Grossman

reżyseria Janusz Opryński
światło: Jan Piotr Szamryk

obsada: Eliza Borowska, Sławomir Grzymkowski

PREMIERA warszawska 28 listopada 2019



MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW NOWY TEATR

MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW jest MATKĄ JOANNĄ OD DIABŁÓW, demonów w ludzkiej skórze. Skutecznie złem dobro zwyciężających. Triumfujących. Atrakcyjnych. Zabawnych. Na pozór użytecznych, nieszkodliwych. Spektakl wyreżyserowany przez Jana Klatę w Nowym Teatrze przedstawia świat postawiony na głowie. Jesteśmy w Polsce. Na scenie dominuje krwista a może kardynalska czerwień i nieskalana niczym biel, co kojarzy się z odwróconą polską flagą a na podłodze sceny pojawia się obraz powały kościoła, katedry. W centrum usytuowane są potężne schody, niczym Jakubowa drabina, po której nie aniołowie a diabły maszerują, demony swawolą jak w wodewilu. Wydaje się, że prowadzą do nieba, ale tak naprawdę na padół egzystencji ludzkiej. Srebrne siekiery są jak srebrne kule na wilkołaki, wampiry, złe duchy wbite w czarne krzyżyki, krzyżaki/?/, wypunktowane pozycje reżyserskiej krytyki. Świat przedstawiany oglądany jest nie z twarzą wpatrzoną w Boga, w ideał, w niebo ale realnie w głąb człowieka. W ziemskie ludzkiego serca i duszy potrzebę miłości piekło. Jan Klata linkuje do LŚNIENIA Kubricka/siekiery, mordercza pogoń, krwistość scenografii, szaleństwo/, do MIASTECZKA TWIN PEAKS Lyncha/nastrój, karły, tajemniczość/, do siebie samego/np.: KRÓL LEAR, WESELE, MIARKA ZA MIARKĘ/. Nawiązuje do prozy Jarosława Iwaszkiewicza, jest w opozycji do filmu Jerzego Kawalerowicza ale tak naprawdę tworzy swoją przewrotną interpretację, atrakcyjne, wymuskane, eleganckie teatralne rozszerzenie.

Jeżeli wszystko należy odczytywać na odwrót, to obrazoburcza, demaskująca, prześmiewcza forma spektaklu upomina się o prawdę, wartości, człowieka. Antyklerykalizm jest siekierą wbitą w serce hipokryzji, obojętności, ziemskiemu bogactwu, interesowności instytucji kościoła. Podkreślają to kostiumy kardynałów, młodego papieża, ich kiczowata strojność/kolory, cekiny, długie treny peleryn/. Postawa księży, kardynałów, papieża. Już nie pasterzy, przewodników, sługi boże. Karły to normalni, zwykli, prości ludzie. Wiedzą czym jest realne zło, opętanie, jak się przed nim należy bronić, jak z nim można walczyć i je zwyciężać. To kościół instytucjonalny, jego pasterze mają z nim problemy, wszyscy buńczucznie są nań otwarci. Przemawiają przez nich demony, hołubione, karmione zachłannością, próżnością i pychą. Wyrachowane twardo negocjują, gdy mają szansę się ich pozbyć/Joanna chce świętości/. Zło nie ginie. Modyfikuje się, przeistacza, zmienia żywiciela.  Ilość demonów we współczesnym świecie  nie maleje a ich moc potężnieje, ciągle rośnie. Las siekier są w stanie usunąć z wielkim hukiem tylko maluczcy, jedyni prawi, sprawiedliwi, uczciwi, cisi, którzy przejdą przez ucho igielne. Właśnie ich ojciec Suryn w demonicznym zwidzie goni, chce zabić.  Ale to fałszywi, bogaci, nienasyceni  uczeni w piśmie oszaleją, przepadną, zginą. Ich modlitwa/Ojcze nasz/ nie angażuje, jest martwa, pieśń kardynała Callarusa brzmiąca oazową nutą śmieszy tylko, pozostałe tyrady treści są puste, pozbawione mocy/Hymn o miłości/.

Nie można już wrócić do czasu niewinności, prawdy, szczerości. Świat demonów daje ludziom nie to czego potrzebują ale to czego ludzie chcą. A to jest dla nich obce, niezgodne z ich naturą. Tak naprawdę niepotrzebne, zbędne. Dlatego udziwnia, niszczy, wynaturza. To nie zło rządzi człowiekiem ale cyniczny, zepsuty, wyrachowany system zarządza złem. Wykorzystuje je, posługuje się nim. Jednostka coraz bardziej oddala się od siebie samej. Od swej istoty, od swych potrzeb. Egzorcyzmy mogą pomóc. Reb Isze w stroju demiurga, chirurga, rewelacyjnie zagrany przez Jacka Poniedziałka, może pomóc. Ale miłości już nie ma. Ufności już nie ma. Ofiary. Wiary. Boga. Jest władza, interes, blask i blichtr. Celebrity mamona. Podniecenie, pożądanie. Ryzyko. Wszystko, co tak naprawdę jest nieważne, a już na pewno nie najważniejsze.

Dlatego nie jest w tej inscenizacji istotne budowanie głębokich, wiarygodnych portretów psychologicznych bohaterów, przeprowadzanie ich indywidualnych analiz, rozwinięć, tworzenie jednoznacznych kontekstów. Skupianie się na namiętnościach, emocjach, uczuciach. Te są wykorzystywane instrumentalnie.  Mowa jest o tym, że zło nie jest problemem wyłącznie jednostki ale głównie społeczności. Nie kościoła jakim jest zbiorowość wierzących a instytucji. Tego, co się samo świadomie, uporczywie unieważnia, niszczy, poddaje. Deprawuje. Staje się na obecność, działanie zła coraz mniej odporne. Bohaterowie wydają się jakby zagubieni, nieokreśleni, wycofani. Opętanie nieoczywiste, trudno uchwytne ma znamiona obowiązującej normy. Bartosz Bielenia w roli ojca Suryna jest niepewny, zdystansowany, cyniczny jakby poruszał się po kruchym lodzie, w ciemnościach. Nie chodzi mu o ratowanie drugiego człowieka ale osobistą walkę ze złem. To z nim się mierzy. Chce go poznać, oswoić, pokonać. Ale nie w imię wyższych racji, wartości, dla drugiego człowieka tylko dla siebie samego. Małgorzata Gorol, Matka Joanna, to zimny negocjator, kobiecość wykorzystująca swoje atrybuty, by zdobyć to, na czym jej zależy. Dopina swego. Jej świętość wyrasta z czysto ludzkiego zła, demony są grą, środkiem do osiągnięcia osobistego celu. A ojciec Suryn ma jej w tym tylko pomóc. Pozostałe siostry są podatne na wpływ tego, co jest presją otoczenia.  Słabe, uległe bezmyślnie naśladują, małpują. Z niezrozumiałej dla siebie wolności korzystają bezkarnie, bezwstydnie.

Jan Klata w tym spektaklu pokazał, że motywy bohaterów są egoistyczne, wymierne, ich sposób działania przemyślany, podstępny, manipulacyjny a cele z góry określone, wykalkulowane. To ludzie sami sobie gotują los. Bez Boga. Chyba, że instrumentalnie wykorzystywany, staje się sposobem realizacji konkretnego ludzkiego podłego planu. Dlatego słowa siostry Małgorzaty Ewy Dałkowskiej wybrzmiewają tak niewiarygodnie, słabo, bezradnie. Wypowiadane po oklaskach widzów są traktowane jak aktorki osobista inicjatywa, apel, postawa, deklaracja. W konsekwencji jest ignorowana, bez znaczenia. Niesłusznie. Widzowie wychodząc, odwracają się do niej tyłem, pozostawiają samą, opuszczają. Pozostają, też jakby na marginesie zdarzeń, karły, zwykli ludzie, którzy nie tracą rozsądku, wiary, wiedzą swoje, tłumaczą wszystko po swojemu, instynktownie ratują się sami. Usuwają siekiery, jakby uznawali je za nieważne, zbędne.  Ci mali, ale wielkiej, czystej wiary ludzie, to sól ziemi, tej ziemi. Głos normalności, głos rozsądku. Prawdy. Światło dla jedynej drogi ratunku. Nadziei. Jeśli ocaleją. Jeśli urosną. Przetrwają.

Plakat do spektaklu przedstawia Świętą Ritę*, świętą od spraw trudnych, bolesnych, beznadziejnych. Jest surowym, pięknym, pozbawionym ozdobników, plastycznym spektaklu odniesieniem, czułym jego tchnieniem, wymiarem. Czy powrót do normalności szczerej, prawdziwej, bezinteresownej, często trudnej miłości jest w rozumieniu twórców rzeczywiście niemożliwy? Artyści wspaniale wywiązali się ze swej roli, solidnie wykonali zadanie. Odpowiedź należy do tych, którzy z bezpiecznego rewiru sztuki wracają do twardej rzeczywistości. Do horroru wymiernego piekła. Codziennego realu. :)


MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW 
Reżyseria, scenariusz, opracowanie muzyczne: Jan Klata
Scenografia, reżyseria światła: Justyna Łagowska
Kostiumy: Mirek Kaczmarek
Choreografia: Maćko Prusak

Obsada:
Małgorzata Biela, Bartosz Bielenia, Ewa Dałkowska, Emma Giegżno, Małgorzata Gorol, Wojciech Kalarus, Włodzimierz Końko, Zygmunt Malanowicz, Jerzy Nasierowski, Ewelina Pankowska, Dorota Papis, Joanna Połeć, Jacek Poniedziałek, Maciej Stuhr, Arkadiusz Pyć.

Premiera: 30.11.2019

zdjęcie:Tomasz Ostrowski
*©Kle Mens, 2017” [Kle Mens, "Święta Rita", 30x30x18 cm, lakier samochodowy na kompozycie polimerowym, edycja 15 odlewów, 2017; Święta Rita 4/15 została zakupiona do kolekcji Muzeum Narodowego w Gdańsku, inne egzemplarze rzeźby znajdują się również w kolekcjach prywatnych].