poniedziałek, 21 września 2015

SAMOSPALENIE BLUSZCZ OGÓLNOPOLSKI PRZEGLĄD MONODRAMU WSPÓŁCZESNEGO



Nie potrzebuję wieloznacznych ocen takich figur bohaterów scenicznych jaką prezentuje Przemysław Bluszcz w SAMOSPALENIU. Ale jest ciekawa. Pokazuje pewien możliwy proces ucieczki od odpowiedzialności, rozmydlanie prawdy tych, którzy byli reżimowymi budowniczymi Polski Ludowej. Cyniczny, obłudny, w otoczce hipokryzji i wyłażącej z butów oficerskich buńczucznej pychy. I tak to widzę. Osoba, która świadomie, konsekwentnie, czynnie ideowo, politycznie zaangażowana w budowanie i konstytuowanie systemu totalitarnego do upadłego broni swego wyboru, bo nie była to przecież dla niej konieczność, przymus, jest dla mnie jednoznacznie zła. Nie mam zamiaru szukać rys, szczelin, naciąganych przyczyn, dla których ten, kto korzystał ze swojej władzy, przywilejów jej przypisanych, po stracie stanowiska nie czyni rachunku sumienia a tylko szuka usprawiedliwienia dla tego, co robił przez całą konsekwentnie rozwijaną karierę. Stara się wyjaśniać dlaczego. W istocie mataczy. W dodatku zastanawiania się nad swoim życiem w momencie doświadczania porażki. Dokonuje samospalenia. Bo bohater Bluszcza próbuje wzbudzić w nas wątpliwość o swojej jednoznacznej winie. Stara się przekonać, że będąc oficerem Służby Bezpieczeństwa był normalnym, zwykłym, doskonale przystosowującym się do ciągle zmieniających się warunków życia człowiekiem, wykazywał empatię w stosunku do czynu Ryszarda Siwca. Niby nie rozumiał do końca, kim sam był naprawdę. Transformacja polityczna zaskoczyła go, spowodowała jego degradację, utratę władzy, a więc na nowo definiuje swoją tożsamość. W istocie na naszych oczach Bluszcz przepoczwarza swego bohatera w nowe, przystosowujące go do nowych realiów wcielenie. Twierdzi, że był i jest nadal naszym dobroczyńcą, czynnym wojownikiem o dzisiejsze status quo kraju, narodu.  Daje do zrozumienia, że Siwiec mu imponuje, jest mu bliski i gdyby mógł, na pewno zastrzeliłby płonącego, by skrócić jego męki. Odnieść można wrażenie, że jest mu bratem, choć po drugiej stronie politycznej barykady. Tworzy na naszych oczach portret wielokrotny, niejednoznaczny, nieoczywisty. Rozmydla swoją odpowiedzialność, wybiela swoją przeszłość. Ale i żartobliwie straszy, bo ho, ho ma wiele informacji w zanadrzu! Może je wykorzystać, gdy zechce, gdy będzie musiał, gdy będzie tego potrzeba/ha, ha czarna teczka/. Prowokuje, gdy chełpi się z nieznośną lekkością satysfakcji swoim beztroskim, pełnym sukcesów życiem osobistym, intymnym, zawodowym, gdy ze swadą opowiada o wielokrotnie gwałconej dziewczynie, brutalnie przesłuchiwanej, w końcu utopionej w przeręblu jeziora z kamiennym obciążeniem. Z przekonaniem oprawców, że sobie na to zasłużyła. Pięknie w swym wywodzie porażkę reżimu przekuwa na sukces, z którego dziś korzystamy. Chce uczynić każdego współwinnym. A tak naprawdę nie ma argumentów dla uzasadnienia motywacji, które usprawiedliwiłaby jego osobisty udział w marszu socjalizmu z sowiecką twarzą przez Polskę.

Ale to prawda, że bohater Bluszcza przeszłości się nie wyrzeknie. I się nie wyrzeka. Jest z niej w przewrotny sposób zadowolony. Pyszni się. Z niej czerpie siłę, by z podniesioną wysoko głową, z szelmowskim błyskiem w oku, z cwaniaka uśmiechem, bez żenady wspominać, wspominać, wspominać. Wie, że my wiemy, że jest nadal niebezpieczny. Może jeszcze krzywdzić, tym razem jak zranione zwierzę. Wybacza sobie? Nie musi. I pewnie nie chce. Jest najlepszym obrońcą siebie i systemu, którego był strażnikiem, pozostał wiecznym reprezentantem. My, jeśli jesteśmy w stanie, mu wybaczamy. Ale nigdy nie zapominajmy. Oficer też nie jest w stanie zapomnieć. Był w oku cyklonu. Płynie w nim nadal przelana niewinnie krew, w pamięci ma listę niszczonych osób, w sercu żagiew Siwca. Nie zapomni. Choćby po to, by wykorzystać te ofiary do przedstawienia siebie w nowym, adekwatnym nowym czasom, świetle. Kolejny raz pozwala sobie na zimną, wykalkulowaną perfidnie mistyfikację. Zakłada nowe szaty króla życia i śmierci. Wilka w owczej skórze. Udającego szczere współczucie. Prawdziwy podziw. Atencję. A wszystko dla własnych celów.

To nie jest tak, że dorosły człowiek działa nieświadomie. Albo boi się tak bardzo, oficer SB jednak nigdy się nie bał, że wchodzi w smugę zła z konieczności, siły wyższej, nieuniknionego losu. Wzmacnia je swoim działaniem, bo nie ma innego wyjścia. Ryszard Siwiec jest jego kontrapunktem. Chce zrozumieć, bo go niepokoi, intryguje, fascynuje radykalny czyn Siwca, bo jest prawdziwym, niezaprzeczalnym dowodem, że można było zamanifestować sprzeciw wobec tego, co się na przykład w 1968 roku działo.  Co się naprawdę myśli i czuje. Fakt; drastycznie boleśnie, śmiertelnie szczerze. Do końca świadomie, przytomnie. Esbek jest pod wrażeniem treści  testamentu Siwca, listu pożegnalnego. Analizując jego postawę, dochodzi do wniosku, że miała ogromną siłę oddziaływania. Nawet jemu nie daje spokoju. Jednak niczego nie żałuje. A nawet jest dumny z tego, do czego doszedł, co osiągnął, na jakim poziomie żył. I żyje nadal. Żyje. Żyje.

Nie spłonął ze wstydu. Nie sczezł marnie. Odsłonił się tylko na chwilę, przekonał sam siebie, że miał rację. Pozostał zdegradowaną, nostalgicznie nastrojoną figurą, która dla podkreślenia swojego zwycięstwa, wyższości, słuszności zakłada na powrót mundur oficera SB. I z satysfakcją patrzy nam, niemym, bezgłośnym, biernym słuchaczom w oczy. W moje oczy Ryszarda Siwca.

Intrygująca to rola Przemysława Bluszcza. Grającego całym sobą życiowego kameleona, nie mogącego jednak w żaden sposób wejść w bohaterską, szaloną ale świadomą postawę Ryszarda Siwca. Wykorzystuje go. Manipuluje jego historią. Stoi w swoim mundurze bezradnie, daleko od niego, jak stał na Stadionie Dziesięciolecia  I bezwstydnie zwycięsko patrzy. Postawa Siwca mimo to rośnie w nim, dojrzewa i fascynuje go i niepokoi. Jest być może jedynym wyrzutem sumienia, namiastką żalu. Nie, nie za grzechy. Ale, że nie można Siwca zgnoić, unieważnić. Można go tylko podziwiać. Wspominać. Nie zapominać. Nie można go zabić ale można go wykorzystać.

Próżne nadzieje na prawdziwą, głęboką przemianę wewnętrzną aparatczyka. Siwiec jeszcze raz samotnie płonie. Pamięć o nim wznieca oficer SB. Dokłada do ognia własną przeszłość, by jak feniks z popiołów mógł narodzić się z nową tożsamością, z nową interpretacją własnych reżimowych dokonań. My widzowie przyglądamy się temu bezgłośnie, z dystansem tak wielkim, że nie pozwala nam to odbezpieczyć prawdy, prawdy i tylko prawdy. Z litości nad uzurpatorem sięgającym po cudzą wielkość dla swojej maleńkiej, osobistej korzyści przetrwania za wszelką cenę.

Nagroda aktorska dla Przemysława Bluszcza 12.Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego.


0 komentarze:

Prześlij komentarz