poniedziałek, 30 września 2013

KAZIMIERZa KUTZa bój o "Piątą stronę świata"


Jeżeli pamiętacie Balladę o Zakaczawiu z Legnicy,  poznaliście Miłość w Königshütte z Bielska- Białej, widzieliście Korzeniec z Sosnowca, Dwanaście stacji z Opolato szybko zauważycie, że Piąta strona świata z Katowic jest  z tej samej bajki. W podobnej tonacji, tematyce, stylistyce. W pięknym i ważnym związku człowieka z ziemią, która go wydała, ukształtowała. To teatralny obraz  odkrywania prawdziwego siebie, docierania do istoty prawdy o sobie, uświadamiania sobie roli własnych korzeni.  To dojrzewanie do świadomości własnej tożsamości, do samookreślenia siebie wrośniętego w genotyp miejsca, z którego się pochodzi i którego jest się nośnikiem, gdziekolwiek człowiek się znajdzie w swej wędrówce po ziemi.

Piątą stroną świata jest Śląsk -miejsce, historia, polityka, mentalność, język, ludzie-w swoim bogactwie i nędzy. Jest to symboliczno-mityczny obszar, który prymarnie, rdzennie definiuje, określa, naznacza człowieka piętnem, wyjątkowością szczególną, co jest błogosławieństwa darem  ale bywa i niezbywalnym przekleństwem.  Staje się losem , z którym trzeba sobie poradzić, z którym musi się żyć. A akceptacja jest jedynym wyjściem, bo alternatywy nie ma. Nie uciekniemy od przeszłości wrośniętej w naszą pamięć, nie uciekniemy od samego siebie. Los możemy kształtować wedle woli na tyle ile nam historia i presja polityki, dyktat okoliczności i determinacji indywidualnej pozwoli. Ale to kim jesteśmy stanowi o naszej wartości i nie ma sensu się tego wyrzekać. Trzeba przyjąć to z pokorą i uczynić swoim atutem, znakiem firmowym, siłą. W tym sensie piątą stronę świata stanowimy sami dla siebie lub mówiąc inaczej niesiemy ją w sobie. To my jesteśmy tym terytorium  określonym przez przeszłość, z krajobrazem wewnętrznym ukształtowanym przez historię, mentalność wyniesioną z domu, religią przekazaną przez rodzinę, środowisko i światopogląd-wypadkowe miejsca urodzenia, wychowania i wykształcenia. Skąd pochodzę, co mnie definiuje, określa, kim jestem i kim mogę w związku z tym być, to  tej sztuki poszukiwanie.  Uzbrojeni w samoświadomość własnej tożsamości, możemy przemierzać świat, podbijać go lub się mu poddać ale zawsze będziemy sobą-wyjątkowi i szczególni, wyróżniający się, naznaczeni. Nie jest istotne czy żyjemy w miejscu swojego urodzenia, wychowania, dorastania czy gdziekolwiek indziej, zawsze będziemy u siebie, zawsze stanowimy własną , małą, indywidualną , nawet jednoosobową ojczyznę. Bo niesiemy ją w sobie zawsze i wszędzie. Kazimierz Kutz jest tego personifikacją. Niezbitym dowodem, prezentacją żywą, barwną, wiarygodną. Zarówno w życiu, jak i poprzez dzieło swego życia.

Spektakl Teatru Śląskiego z Katowic zrealizowany przez Grzegorza Talarczyka jest jak świetnie zagrany monodram zilustrowany scenkami rodzajowymi, abstrakcyjno-groteskową animacją graficzną w tle, skrótowym, powściągliwym ruchem scenicznym zaprawionym ciekawą muzyką.  Ale to narracja głównego bohatera nadaje ton , tworzy klimat, stanowi oś wszelkich zdarzeń. Opowieść , której forma, brzmienie-monotonny, spokojny, opanowany, relacjonujący tembr prowadzi nas przez historię Śląska, jego życie i tych wszystkich, którzy byli dla głównego bohatera ważni, bliscy i kochani. Prostota, ograniczenie się do znaku, symbolu, czyni to przedstawienie przejrzystym, komunikatywnym, jasnym. Lekkim, oszczędnym, refleksyjnym i lirycznym. Pozbawia go dramatyzmu, wyrazistości, głębi. Jest  brykiem z  historii Śląska. Jest tożsamościowym cv Ślązaka. Dowodem na złożoność losu, jego poplątanie. Ilość wątków , postaci, dykteryjek rozmywa wyrazistość problemu.  Stosowany skrót powoduje płaskość charakterystyk. To co ma porażać, mocno przemawiać, staje się lekkostrawnym przekazem. To, co miało rozbudzać ciekawość rozpływa się w folklorystycznej, kuglarskiej wielowątkowej , atrakcyjnej formie. Nie ma ten teatr drapieżności, ostrości, mocy jaka niesie prawdziwie twarda , rzeczywista relacja. Dramat Śląska i Ślązaków jawi się jako uładzona, wyprasowana  simply story, telenowela, cepeliada, która tylko w tle majaczy komplikacją , cierpieniem, krwią i łzami. To teatralna lektura uzupełniająca, ale pozbawiona pazura,  porażenia prawdą, mocnego przeżycia, takiego na jaki w istocie zasługuje. To spektakl bezpieczny, grzeczny obojętny w wyrazie i formie. Nie dotyka istoty rzeczy jakby nie chciał nikogo obrazić, dotknąć. Jakby nie chciał nikim wstrząsnąć. Sentymentalne śląskie kluchy zaprawione gwarą, zrozumiałą, ujmującą, gładką. Obojętną. Zbyt dużo tu dystansu, spłaszczonego humoru, skrótu, opanowania, zdyscyplinowania w relacji, by zaistniało w przekazie wzruszenie, refleksja, wstrząs, który byłby mocno uzasadniony, wiarygodny.

W przeciwieństwie do samego Kazimierza Kutza, który po spektaklu zabrał głos. Artysta polityk pokazał , jakie ten spektakl mógłby wzbudzić emocje, jakie prawdziwe wątki nie zostały poruszone, należycie podkreślone, dobitnie zaakcentowane. Z pasją, determinacją wojownika występującego w słusznej sprawie podkręcił atmosferę tego teatralnego spotkania i z całą mocą swojej osobowości wyartykułował istotę swojego /również książkowego/ przekazu. Kutz przybrał barwy wojenne. Nachmurzony, zaczepny, oskarżycielski, roszczeniowy ostro zaatakował obojętność świata na sprawy Śląska i Ślązaków. Kazimierz Kutz zna swoją wartość, zasługi. Na bazie autorytetu i pozycji nie tylko wielkiego artysty ale i czynnego polityka stara się wywalczyć szacunek dla regionu, z którego pochodzi. Domagał się przeprosin, dofinansowania, zainteresowania. Konsekwentnie reklamował , promował, podkreślał atuty Śląska, zasługi, wartość Ślązaków. Wskazał rolę kulturotwórczą, gospodarczą tego regionu- dumnego, wyjątkowego, wartościowego, zasłużonego- o znanym,  ale, jak podkreślał, niedocenionym przez Polaków potencjale.  Temat Śląska na pewno jest dla Kazimierza Kutza bardzo ważny.  Powinien być ważny dla wszystkich. Prosto ze sceny, głosem pewnym i oskarżycielskim, już raczej nie jak artysta ale  jak  polityk mówił o obozach koncentracyjnych zorganizowanych przez Polaków,  w których przetrzymywano, męczono i wykorzystywano Ślązaków. Nie zawahał się stwierdzić, że to było polskie Auschwitz. W przeciwieństwie do sztuki , którą właśnie obejrzeliśmy, nie gasił ale podkręcał emocje. Swoją prawdę o krzywdzie i niedocenianiu Śląska wyartykułował brutalnie, dosadnie, wprost, kontrowersyjnie. Bez ogródek. Bez dyplomacji. Bez pozoru politycznego zawoalowania. Zaszarżował, by wywołać w nas wstrząs, choćby miał to być jego bój ostatni.


Książkę Kazimierza Kutza trzeba przeczytać, przedstawienie obejrzeć, a Śląsk i Ślązaków, jeśli się nie zna, poznać. Bo są solą tej ziemi, polskiej ziemi, perłą w jej koronie. A o piątej stronie świata każdego z nas nie zapominajmy. Dbajmy o nią, hołubmy ją i rozpieszczajmy. To sól naszej istoty, tej istoty, która przesądza o rysie indywidualnym, odrębnym, wyjątkowym, wartościowym każdego z nas. Kazimierz Kutz to artystyczny diament,  taki śląski węgiel, który przez całe swoje życie , ostro brał się do roboty.

My też możemy. Tylko czy nam się zechce chcieć. Czujemy się wolni, nieograniczani. Teraz , gdy tak bardzo zachłystujemy się światem całym. Czujemy się świata , nie jakiegoś tylko konkretnego miejsca, obywatelami. To nasze wewnętrzne ojczyźniane terytorium na mapie świta kurczy się, choć nigdy nie zostanie nam wydarte do końca. Od nas samych zależy w jakim stopniu my, poprzez to, kim jesteśmy i skąd przychodzimy, będziemy mogli zaproponować światu, to co mamy najcenniejsze- własną kulturową  spuściznę, swój ojczyźniany genotyp historyczny i osobowościowy. To właśnie teraz dokonuje się walka o to, co jest ważniejsze- my dla świata czy świat dla nas. Czy pozostaniemy sobą , wyjątkowym, osobnym, szczególnym, niezależnym, świadomym swojej tożsamości bytem czy staniemy się pawiem narodów.

czwartek, 26 września 2013

"KABARET WARSZAWSKI" kabaret Warlikowski kabaret Widzowski

Sezon teatralny ruszył ostro z kopyta! Tyle się dzieje, premiera goni premierę, przeglądy gonią festiwale a my widzowie, nie mamy wyjścia - dajemy się wkręcić w ten szał kulturalnego, zaczynającego się właśnie, sezonowego maratonu teatralnego. Trudno nadążyć! Układanie indywidualnego programu wizyt w teatrze wymaga niezłej orientacji, oczytania, dużo czasu i sporych pieniędzy. Logistyka teatralna ważna rzecz. Jeśli chcemy obejrzeć wiele spektakli, w różnych teatrach, różnych miastach, to wszystko należy planować ze sporym wyprzedzeniem. Nie jest łatwo. Intensywny udział w życiu kulturalnym to niezły test na sprawdzenie naszej kondycji psychofizycznej, intelektualnej. Trzeba niezłej determinacji , by po całym dniu pracy, w środku tygodnia, przeżyć, przebrnąć, wytrzymać pięciogodzinny "Kabaret Warszawski"  Nowego Teatru w Warszawie.

Czy warto? Warto przynajmniej spróbować. Choćby po to, by poznać smak teatru Krzysztofa Warlikowskiego, wyczarowany przez wspaniałych artystów, którzy tworzą, kreują świat teatralny nie tylko dla siebie ale przecież dla nas, widzów. A jest to  zjawisko szczególne, wyjątkowe. Sztuka,  która jest trudna, wymagająca, złożona. Ofiarowuje takie kombinacje treści , formy, czasu, zdarzeń, odniesień, że ładujemy się na długie po spektaklu sztuki przeżywanie, przepracowywanie. Wymaga koncentracji, czasu i wysiłku. Na pewno nie będzie łatwo, to pewne. Wymaga od nas podjęcia trudu dochodzenia do jej istoty, znaczenia , szukania sensów, prawdy tego artystycznego przekazu. Jeśli oczywiście uda nam się dotrwać do jego końca. Mam wrażenie, że każdy spektakl Warlikowskiego jest granicznym testem nie tylko dla wytrzymałości widzów, ale  i odporności na opresję sztuki, która stosując szok, maksymalną złożoność, poplątanie treści i formy, wprowadza widza w stan dyskomfortu, dezorientacji, zagubienia. Może o to właśnie chodzi,  by nas złamać, tak byśmy mogli poddać się temu, co dzieje się na scenie. Byśmy spokornieli, zaczęli patrzeć oczami artystów, tak że wchodzimy w ich propozycję narracji- poszarpanej, przemieszanej , złożonej-w czasie, miejscach, osobach. Potem wszystko składamy w sobie od nowa, z tego, co udało nam się zapamiętać ze spektaklu. Powstaje w nas jego nowa kombinacja, wariacja, model. I jeśli na to przyzwolimy, jeśli tylko zechcemy, będzie w nas nadal żyła i się rozwijała. Teatr jest w nas.

Sprawdzajmy artystów-ich sztukę, artyzm, kreację. Ale też sprawdzajmy siebie-nasze przygotowanie, otwartość i gotowość na eksperyment, wysiłek. Sprawdzajmy, na ile nas stać, ile jesteśmy warci, ile w stanie wytrzymać. Sprawdzajmy, czy jesteśmy w stanie się porozumieć językiem sztuki, czy potrafimy dialogować z teatrem, ze sobą. Sprawdzajmy na ile możemy się dostosować, otworzyć na propozycje artystów. Czy sztuka w nas cokolwiek zmieni,  rozwinie. Czy czar teatru działa. Czy nowe formy , propozycje teatralne nas obchodzą, dotykają, dotyczą. Sprawdzajmy, czy to działanie sztuki, które przecież nas i teatr nie zabija, to czy na pewno nas wzmacnia.  Bo może tylko udziwnia, wynaturza, karykaturyzuje i w efekcie dezinformuje, mami i tumani. Sprowadza na manowce. Nikt nas, widzów, od tego mozołu dochodzenia do prawdy nie uwolni, nikt nas nie zastąpi. Nie liczcie na to.

Decydować musimy sami. Nic nie należy robić na siłę.Chociaż czasem wydaje mi się, ze warto. Sami musimy to ocenić. Obcowanie ze sztuką trudną, kontrowersyjną, zmaganie się z nią , nie jest za karę. Ma być szansą, nagrodą, przyjemnością, możliwością pokonywania siebie, własnych niedoskonałości, słabości i ograniczeń. Może być sprawdzianem- teatru i nas- możliwości porozumienia, wspólnego przeżywania, uczenia. Ma być możliwością odkrywania, demaskowania, poznawania. Spotkanie w teatrze ma być możliwością uzmysłowienia, jakim nam się świat jawi i co my znaczymy dla niego i dla siebie samego. Co on znaczy dla nas. Kim jesteśmy, kim moglibyśmy być. Może kim będziemy. Tu wszystko można przećwiczyć, sprawdzić, popróbować. Bezpiecznie, bezboleśnie, z dystansem.

Planujmy wizyty w teatrze. Może trzeba myśleć o swoim poprzez teatr rozwoju.  "Kabaret Warszawski" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, dramaturgii Piotra Gruszczyńskiego, z  całym cudownym zespołem artystów Nowego Teatru, czeka. Pięć godzin to nie wieczność, to zaledwie chwila w procesie obcowania ze sztuką.Świat teatru jest przygotowany, aktywny, twórczy. A my? Nie przegapmy okazji, by sprawdzić.

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/170565,druk.html

piątek, 20 września 2013

KAZIMIERZa KUTZa buszowanie w "Piątej stronie świata"

Każdy z nas ma swój osobisty drogowskaz, GPS, który kieruje go do teatru na to a nie inne przedstawienie. 21 września 2013r. o godzinie 19-tej w Teatrze Polskim w Warszawie będziemy gościć spektakl "Piąta strona świata" . W tym wypadku właśnie tytuł jest dla mnie tym magnesem, który przyciąga mnie,  intryguje a nawet zmusza do pójścia do teatru.  Tytuł i osoba Kazimierza Kutza, który jest autorem książki o tym samym tytule, na podstawie której Grzegorz Talarczyk wyreżyserował nagrodzoną na 19. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej sztukę.

Sto lat samotności, Czuła jest noc, Zmierzch bogów, Przepiórki w płatkach róż, no i Piąta strona świata to tytuły , hasła , zaklęcia, które w sposób magiczny odpalają moją wyobraźnię. Nie dają  spokoju, drażnią i kuszą. Muszę zawłaszczyć dla siebie to, co kryją w swoim rozwinięciu, co mają mi do zaoferowania gdy wejdę w obszar ich oddziaływania. Nie spocznę dopóki nie zaspokoję ciekawości. Chcę zmierzyć się z nimi. Chcę skonfrontować swoją i artystów wrażliwość. Są obietnicą, przynętą.  Tak silną, że nic mnie nie powstrzyma. Inaczej mam poczucie straty. Doświadczam zawodu, zubożenia o przeżycie ważne, inspirujące, budujące mój wewnętrzny, mój własny tylko świat.

Osoba Kazimierza Kutza sprowadza mnie na ziemię. Jest gwarantem solidności, rzetelności, najwyższego poziomu artystycznego. Kutz jest tak dobry w tym, co robi, że nie mam wątpliwości, że spotkanie z jego sztuką, wszystko jedno czy jest to film, spektakl czy książka, będzie  ważnym, wyjątkowym przeżyciem.  Fantastyczny reżyser, rewelacyjny artysta, siła wyważenia, równowgi w sztuce. Niewidzialna reżyseria. Ale niezbędna, taka, co nigdy się nie znudzi i nigdy z niej nie chce się zrezygnować. Sztuka jak kromka chleba. Paciorek teatralnego różańca. Często wracam do jego spektakli telewizyjnych : Stalina, Kolacji na cztery ręce, Emigrantów. Teraz kolej na teatralizację jego pierwszej, być może, kto wie, nie ostatniej książki.

Udajmy się na Śląsk, przybliżmy się do piątęj strony świata, poznajmy to "miejsce, gdzie zacierają się granice, a historia bawi się ludźmi i narodami". Spójrzmy oczami Kutza, artystów. Wniknijmy w ich świat, który ma szansę stać się naszym. Przez moc sztuki. Kolejna strona świata, na pewno nie ostatnia, czeka na nas. Podróż w krainie sztuki niech nigdy się nie kończy. Zadbajmy o to również my. Powodzenia.

czwartek, 19 września 2013

Jan Klata Wielki & Sebastian Majewski Wspaniały Co.

Doprawdy ciekawe jest życie teatromana. Na interesujące spektakle zapraszają nie tylko, co byłoby zrozumiałe, teatry ale i medialne wypowiedzi artystów. Wywiady, felietony, luźne wypowiedzi ludzi świata teatru fantastycznie podkręcają atmosferę prowokacji, skłócania środowiska, jego krytykę. W dodatku, by nagłośnić i chwalić, przeforsować swoje. Tak, promują SWÓJ TEATR, SIEBIE atakując system, resztę świata.

Tak, świat jest teatrem.

Wiedzą o tym doskonale Jak Klata i Sebastian Majewski, o czym świadczy ich wypowiedź w Radiu Tok FM / "System jest chory. Za dużo teatrów, przerosty zatrudnienia" - Jan Klata o polskim teatrze"/. Wchodzą w wiele ról. Wypowiadają  się nie tylko jako reżyser z dramaturgiem ale krytycy systemu teatralnego. Wypowiadają  się nie tylko jako dyrektorzy Teatru Narodowego w Krakowie ale urzędnicy, prawie politycy, dyrektorzy wszystkich teatrów w Warszawie, w Polsce. Wydawać by się mogło, że ich intencje są czyste, służące dobru teatru w naszym kraju, gdyby nie forma oskarżeń, prób ingerencji, krytyki całego środowiska, poziom i kontekst argumentów dotyczących przestrzeni teatralnej. Cel wypowiedzi.

Gdyby nie reklama nowego przedstawienia Teatru Starego w zakończeniu relacji. W efekcie reklama siebie. To czarny pijar.

Tym samym Klata z Majewskim chcą reorganizować nie tylko swój teatr i proponują kontrowersyjną formę informowania o nowym spektaklu, repertuarze. Są kreatywni. Uderzając w środowisko aktorów, reżyserów, dyrektorów teatrów, widzów , zwracają uwagę najpierw na siebie a dopiero później na teatr, na premierę przedstawienia. Rzeczywiście Oni nie tylko tworzą swoją scenę krakowską, za którą są odpowiedzialni, ale też aspirują do roli rozgrywającego całą polską sceną teatralną. Ambitne skurczybyki. Rewolucjonizują marketing i reklamę w teatrze. Brawo, ekspansywni są i agresywni na rynku sztuki. Korporacja krakowska chce się tym samym wysforować na czoło. Mówią; Teraz ,kurde, MY. Nie teatr jest najważniejszy.

Panowie dyrektorzy z Teatru Starego dają jednoznacznie do zrozumienia, że to oni, Jan Wielki i Sebastian Wspaniały, doskonale reorganizują swój teatr, nie mają żadnych problemów z aktorami, produkcją i sferą finansową. Stawiają się w opozycji do tego , co dzieje się w innych teatrach, szczególnie w Warszawie. Tu, chcą nas obaj przekonać , że u nas w Krakowie, jest cacy, tam, u nich w Warszawie i reszcie Polski, jest Sodoma i Gomora. U nich w Warszawie system jest chory , u nas w Krakowie już uzdrowiony. My sobie dajemy radę, Warszawa nie daje. O słuszności ich racji mają utwierdzać nas przykłady funkcjonowania teatrów na zachodzie; w Niemczech, na West Endzie, w ogóle gdzieś tam w zupełnie indywidualnych, zupełnie inaczej historycznie ukształtowanych systemach. Przecież Janosebastian ma doświadczenie, rozeznanie , a ci inni, z Warszawy i reszty Polski- zakorzenieni, ukształtowani w przeszłości Polski- na pewno nie.

Wszystkim się dostało. Aktorom, dyrektorom, urzędnikom, ministrowi, widzom też. Przeczytajcie i przekonajcie się sami. Czy będzie riposta? Dyskusja, debata, cokolwiek?

I gdyby sam Klata nie powiedział jakiś niedaleki wcale czas temu, że ma w dupie, co inni myślą o tym, co ,jak, gdzie i z kim robi, nie dziwiłoby mnie , że jego interesuje, co , jak i z kim inni robią. Najwidoczniej punkt widzenia modyfikuje się wraz z punktem siedzenia. Punkt myślenia zależy od punktu interesu, który zabezpiecza skuteczna promocja i marketing swego tylko pola działania. Jak sprzedaje się  panom z Krakowa sztuka uwodzenia władzy poprzez atakowanie środowiska, obrażanie aktorów, reżyserów, widzów? Pewnie to też ma pan Jan już teraz wespół zespół z panem Sebastianem w wiadomym poważaniu. Liczy się cel indywidualny dyrektorów. A cel uświęca środki. Metody określają formę. Co tam zresztą forma! Co tam treść!To przecież krwiste mięso argumentów rzucone wygłodniałej sensacji publice. Ale na pewno też młyn na wodę dla polityków, którym szeroko otwiera się  takimi wypowiedziami drzwi do zaciskania pasa w kulturze. Do podcinania gardła sztuce. Dziwi mnie, że sami artyści wkładają nóż w ręce władzy, sami dobrowolnie, z widocznym interesem w tle, naciągają gilotynę , by stać w gotowości do cięć , eliminacji, czystek. Brawo Klata, brawo Majewski-klakierzy władzy! Daliście dowód, że jesteście już gotowi wziąć na klatę nie tylko jeden teatr, ale cały teatr w Polsce. Ambitne chłopaki! No i czekam z utęsknieniem na celebrytów w spektaklach Teatru Starego. Już są? Nie? Czego się nie robi dla ściągnięcia widza do teatru. Cyrograf z komercją, władzą można podpisać, jak się ma to i owo ówdzie, to nic to, nic to. Przecież tylko krowa nie zmienia poglądów, zdania.  Panowie udowodnili już, że potrafią kreacyjnie przepoczwarzać się na naszych oczach w teatrze opinii publicznej. Z petenta w dysydenta. Teatr mają we krwi.

Zmiany w teatrze były zawsze, są i być muszą. To oczywiste, pewne, konieczne. Ale, na Boga! nie w stylu janosebastianowego pseudokrakowiaka!

Pozdrawiam wspaniały, cudowny, magiczny, kulturotwórczy KRAKÓW!

Warszawa jeszcze, jeszcze pamięta, że teatr jest najważniejszy.

To nie tylko system jest chory.To sposób w jaki się o tym nie mówi, nie dyskutuje , nie informuje, a majsterkuje, manipuluje i ugrywa własne interesy, jest chory.

wtorek, 17 września 2013

Zdrojewski kontra Nowak polityka kontra sztuka grillowanie kontra demokracja


To polityka dziś jest sztuką najwyższej rangi. To ona nadaje ton, zakreśla granice i  gra rolę pierwszoplanową. Kreuje monodram na scenie przestrzeni publicznej. Nie ma co marzyć o dialogu, tworzeniu relacji, więzi. Ma monopol na wyłączność. Środki i metody. Argumenty. Ostatni grosz. Ostatnie słowo.

Polityko, cóżeś ty za pani, że chcesz zapanować nad najdelikatniejszą materią ducha? Sztuką. A więc i Teatrem.

Dziś na rozkładówce jest Maciej Nowak. Rozłożono go na łopatki. Pozostaje wypchnąć go poza zaklęty krąg decyzyjny. Jedni powiedzą, że sam jest sobie winien, bo uporczywie pozostaje sobą. Drudzy zacierają ręce z radości i czują ulgę, że to już koniec ich  wysiłków w neutralizowaniu zarazy swobody, nieskrępowania tolerancyjnej sztuki życia.

Nowakowi zarzuca się rozpraszanie jego działania, rozszerzanie go o sferę zainteresowań kulinarnych. O pewną rozpasaną ekspansję na obszary niby niepoważne, wstydliwe , sugerując , że odciągają go od spraw priorytetowych, najważniejszych. I deprecjonują je. W wyniku tego dyrektor podważa powagę stanowiska i miejsca , którego jest reprezentantem. Częsty, zbyt częsty  gość telewizji, programów kulinarnych- jak się ciągle podkreśla i przypomina- szkodzi sobie, Instytutowi, teatrowi, środowisku. To najprymitywniejszy argument. Niesmaczny.

Tak, Nowak to gość. Trudno go nie zauważyć, zlekceważyć. Kolorowy ptak w tonacji tęczy. Wolny, swobodny, nieformatowalny, niekoturnowy. Otwarty na eksperyment artystyczny, wszystko, co nowe w teatrze. Wpuszcza do sfery kultury ideologię i politykę /manifesty, agitację, propagandę/, toruje dla nich drogę, czyni je priorytetem w ocenie zjawisk kulturalnych, teatralnych. Poswięca wartości artystyczne teatru dla przesłania sztuki. Bo teatr ma służyć i prowokować zmiany społeczne, polityczne, kulturowe, obyczajowe. Oto główny, priorytetowy cel, kierunek zmian, które firmuje. W konsekwencji następuje nie rozwój a destrukcja  osłabiająca i degradująca współczesny teatr. Nowak przyczynia się do kreowania mód a nie wartościowych , artystycznych trendów w teatrze. W dodatku polaryzuje środowisko teatralne zamiast je integrować. Prowokuje spory zamiast godzić strony konfliktów. Jego recenzje w Przekroju umieszczane też na wortalu e-teatr.pl są stronnicze. Jednych konsekwentnie popierają, drugich niszczą lekceważąco i bezwzględnie, konsekwentnie.  Tak się to ocenia. Ale jakoś nieporadnie, wstydliwie, półgębkiem. Bardzo, bardzo ex post. Jak ta krytyka w miesięczniku Teatr Nr 9/2013 jego recenzji dotyczącej spektaklu, którego IT a więc i Nowak jest producentem, uznając ją za jeden ze skandali teatralnych sezonu 2012/2013. Co robi a czego nie robi Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyków Teatralnych? Co sami krytycy, ci, którzy powinni zareagować? Dlaczego zachowania nieetyczne w krytyce teatralnej pozostają bezkarne,  nie są nagłaśniane na bieżąco i w konsekwencji stają się niezauważalne dla opinii publicznej, widzów? Krytycy sami dobijają krytykę, której nie ma, jakby powiedziała Dorota Masłowska. Ponieważ jej nie ma, to nie krytykują. No i mamy paragraf 22.

Maciej Nowak jest więc oskarżany o brak profesjonalizmu, pozbawianie powagi należnej funkcji jaką sprawuje.  Dużo jest w zarzutach animozji i niechęci indywidualnych oponentów. Wynikających z interesów, tożsamości seksualnej, różnic światopoglądowych, estetycznych i moralnych. Dużo zwykłej ludzkiej zawiści i niechęci. Spontanicznej, nie wyartykułowanej przyczynowo jasno i do końca. To nawet normalne, przecież nic, co ludzkie, nie jest nam obce. Ale dopiero teraz, przy okazji dziesięciolecia istnienia Instytutu Teatralnego wychodzi szydło z worka. Ex post. Jakby czekano, by się uzbierało, przelało. Jakby czekano na moment dogodny na ten  złoty strzał.

A przecież Nowak trzydzieści lat robi w kulturze. Robi swoje po swojemu. Środowisko niczego nie zauważyło, nie negowało, nie krytykowało? Dopiero jak poważnie politycznie tknął władzę , szturchnął ją "Tęczową Trybuną"  w Warszawie i akcją "Teatr nie jest produktem, widz nie jest  klientem", ta się odwija , uderzając w niego rykoszetem jego własną bronią celując w najczulszy punkt? To komunikat dla nas: nie zadzieraj z polityką, bo dostaniesz w splot według prawnego rozdzielnika. Prędzej czy później. Na pewno ci nie odpuszczą. Co tam kultura, głupcze! Najważniejsza jest polityka! Jej boskie PR-owskie oblicze i cel : władzy przetrwanie.

To dziwne. Przecież wiadomo, że sztuka prawdziwa właśnie dziwnością, indywidualizmem, osobnością barwną, nietuzinkową, absolutnie wolną, niesterowalną się jawi.  W sztuce obcowanie przybiera formy niestandardowe, łamiące konwencje, zmieniające kanony. Otwiera , nie zamyka. Rozszerza  a nie zawęża. Jeżeli jest to zgodne z prawem, jeśli nie przeszkadza rozwojowi sztuki a wzmacnia go i ukierunkowuje, stwarza warunki, to tak ma być. To co to komu szkodzi? A jednak.

Ja się tylko dziwię. Niestety umiem czytać. I jeśli wyciągam błędne wnioski, to znaczy, że czytany przeze mnie materiał jest  wybrakowany, nieuzasadniony twardymi argumentami, posługujący się podtekstami, insynuacjami, dobrymi chęciami i aż nadto jasną intencją szerzenia prawdy i dobra. Ale jak też donosi prasa, to trącanie po kostkach, szarpanie za nogawki kolorowych spodni Nowaka jest skuteczne. Działa. Przynosi efekty. Twarde, nie do podważenia. Ostateczne. Nowak musi odejść.


I odejdzie. Nawet nie stanie do walki. Do obrony tego, co przez te dziesięć lat wywalczył, co osiągnął, dokonał. Polityka sobie z nim poradziła. Ot tak, z dnia na dzień . Z zaskoczenia. Z mocy prawa. Prawo, cóżeś ty za monstrum? Usłużne, dyspozycyjne, niedookreślone? Elastyczne, rozciągliwe, wieloznaczne, pojemne. Człowieku, polityką z polityką wojujesz, od polityki zginiesz. Nie pomoże poparcie części środowiska/około250 osób/, które wystosowało  list do ministra. Święty Boże nie pomoże. Może przewrót wyborczy pomoże.


Postępowanie w stosunku do osoby dyrektora IT przyjęło postać rozgrywek personalnych o podłożu politycznym. Jak zwykle nie postępuje się fair. Zmiany w Biurze Kultury, wcześniej nominacje nowych dyrektorów teatrów: Studio i Dramatycznego, zmiana organizatora WST to układanka większej całości. Styl i forma sprawowania funkcji demiurga w zarządzaniu polityków kulturą  ma postać totalną. To walka podjazdowa i partyzancka. Z zaskoczenia, niejasnych, zmiennych zasad i kryteriów leżących u podstaw podejmowanych decyzji, medialnego, wizerunkowego ich uzasadniania. Decyzja ministra w sprawie dyrektora IT doskonale to ilustruje.


Sztuce nakłada się kaganiec politycznej biurokracji i pociąga za sznurki finansowych kryteriów oceny, słupków oglądalności. To najskuteczniejszy sposób kontroli i wywierania presji. Strefa wpływu bezpośrednia i przejrzysta.  Ale jakie są intencje? Jakie skutki? Politycy i ich zbrojne ramię urzędnicy kontra kultura polska trwa od dawna. To, co obserwujemy obecnie, jest kolejną rozgrywką, etapem. A rozegranie Nowaka polityczną na nim zemstą. Decyzja Hanny Gronkiewicz-Waltz pokazuje też, że to nie artyści, środowiskowy nacisk a polityczna groźba /referendum/ wpłynęła na zmianę Dyrektora Biura Kultury w Warszawie. Jest to dowód na to, że nie przeważyły względy mertorycznej oceny, nie względy artystyczne decydują przy podejmowaniu decyzji przez polityków i ich urzędników a bardzo silne argumenty polityczne. Należy się więc liczyć z tym,że  każda akcja artystyczna o zabarwieniu politycznym będzie skutkowała odwetem politycznym. Wcześniej czy później. Polityk pamięta! Takie są fakty.

Doświadczamy bardzo niebezpiecznego zjawiska wkraczania polityki, z mocy urzędu, przepisów , środków finansowego przymusu w rewiry sztuki. W dodatku w taki sposób, że ma ona coraz mniej do powiedzenia i do obrony samej siebie. Terroryzm polityki, doprowadzi do ubezwłasnowolnienia sztuki. Zamknie jej usta i zacznie przemawiać jej słowami, spuści kurtynę, wyłączy prąd i zwolni artystów stosując obowiązujące i tworzone na bieżąco prawo. Oto jak wygląda rząd dusz. Jeśli dalej tak pójdzie gładko politykom, jak idzie,  będzie to rząd martwymi duszami. Rząd narodem zombie w Zombilandzie, jak antycypował Garbaczewski w spektaklu "Kamienne niebo zamiast gwiazd". Na niego, teatr eksperymentujący, postdramatyczny też niedługo przyjdzie czas. Wzmocniona polityczną zasadnością silna ręka konieczności ekonomicznej wydłuży się w powróz, co przetrąci mu artystyczny kręgosłup. Już teraz skutecznie władza pociąga za sznurki/ rozpracowuje Jarzynę, Warlikowski gra w barakach, od kilku lat krytycy w podsumowaniach sezonów teatralnych za największy skandal zgodnie uznają prowadzoną przez władzę politykę w stosunku do teatru i nic, cisza, żadnych zmian/. Słyszeliście o marionetkach w teatrze? A w realu? Polityka jest jednak bardzo kulturalna. Ma na pewno czyste ręce. Jest cool i trendy. To prawdziwa, fajna sztuka dla ludzi/jak teatr dla ludzi/. Już nie za długo jedna jedyna, gdziekolwiek ją spotkacie, na każdym kroku:w parlamencie, w pracy, na ulicy, w mediach, w teatrze. To dopiero początek.

 PAP donosi, że "zgodnie z ustawą o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej minister kultury może powołać dotychczasowego dyrektora prowadzonej instytucji kultury na kolejną kadencję, może też wyłonić nowego dyrektora w drodze konkursu lub poprzez nominację, może też powołać nowego dyrektora bez przeprowadzania konkursu." Znaczy to, że minister wszystko może. Zrobi, co zechce. Zdecyduje, jak będzie mu wygodnie. Przesądzi , jak politycznie będzie to skuteczne. Inne względy się nie liczą. Nie liczcie na to, ze się będą liczyć. A uzasadnienie decyzji będzie pijarowskim majstersztykiem, który zamknie nam usta, przetrąci ręce z kamieniami wyrwanymi z bruku. Albo uzasadnienia w ogóle nie będzie, jak w wypadku Macieja Nowaka.  No, chyba że minister wybierze osobę, którą Wojciech Majcherek ma na myśli. Osobę, która też  zna się na kuchni. Znaczy, gotowanie w tej nowej konfiguracji nie będzie przeszkadzać. A to niespodzianka! Taki żart.

Praktyka podpowiada, że kto ma władzę, zawsze sobie poradzi. Zawsze znajdzie sposób, bat, argument. Dobierze takie instrumentarium prawno- decyzyjne, takie metody pijarowskie i medialne środki przekazu, że zneutralizuje wszelki sprzeciw i bunt już w zarodku. A jeśli nie, to i tak sposób znajdzie.To dopiero sztuka! Patrzcie i uczcie się, jak polityka kreuje rzeczywistość, nadaje jej formę wyrafinowaną, sprawczą, jak działa na widzów, w większości biernych jej uczestników. Oto prawdziwy teatr! Teatr polityczny. Teatr totalny. Wykorzystujący media, fakty,manipulacje, metody naukowe by tworzyć iluzję prawdy, wiarygodności, skuteczności. Nieważne czy jest to artysta, dyrektor teatru, dyrektor IT, minister,  prezydent miasta czy widz. Polityka zabija artyzm. Niszczy czystość sztuki. Ingeruje, infekuje podtekstem interesu, pieniędzy, manipulacji. Wywiera presję. Gdy trzeba  stosuje przyms, dyscyplinę i gwałt. Obserwujemy inwazję polityki , wbijanie się jej w każdą sferę naszego życia, również teatralnego.

To oczywiste, że nie ma ludzi niezatapialnych, nie do zastąpienia. To oczywiste, że stanowiska nie muszą, nie mogą być dożywotnio przypisane do jednej osoby.  Ale to oczywiste, że należy postępować mądrze, odpowiedzialnie i wiarygodnie decydując w efekcie o substancji duchowej narodu. Wiarygodność decydentów jest najsłbszym ogniwem w politycznej piramidzie sukcesu obecnej władzy. A my słabi, bezwolni, bierni, nieobecni w postawie upominania się o watości, o artystyczny kształt tworzenia i oceny teatru, o uzasadnianie decyzji, o standardy i formę  sprawowania władzy, stajemy się współodpowiedzialni. Moja wina, twoja wina, nasza bardzo wielka wina.


 

patrz cykl artykułów na wortalu:
www.e-teatr.pl
Tematy w toku
Dyskusja o działalności Instytutu Teatralnego,
"Wróg Słobodzianek" ks. Andrzej.Luter,
TEATR Nr 9/2013

piątek, 13 września 2013

Opowieści afrykańskie według Szekspira według Warlikowskiego



Opowieści afrykańskie według Szekspira  w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, dramaturgii Piotra Gruszczyńskiego wracają na afisz, na scenę Nowego Teatru , by zaistnieć w naszej świadomości, by poruszyć naszą wrażliwość, by pobudzić naszą wyobraźnię. To przedstawienie jest złożone, wielopoziomowe. Oferuje bogactwo treści, interesującą formę o konstrukcji katedry strzelającej swym rozmachem w kosmos interpretacji. Tu doświadczymy wspaniałego, zjawiskowego aktorstwa.To jedno z tych nielicznych, wyjątkowych spektakli monstrów, które tak się przeobrażają w naszej świadomości, tak pozostają w pamięci dzięki niejednoznaczności, różnorodności i bogactwu, że poszerzają jeśli nie od razu , to z czasem nasze osobiste jego rozumienie. Nietrudno się  domyślić, że to przedstawienie przybierające intrygującą formę, przekazujące pogmatwane treści, poruszające fundamentalne tematy, ilustrujące złożone problemy, jest trudne i wymagające. Nie cacka się z widzami. Wprost, od samego początku zmusza do koncentracji, uwagi, natężenia świadomości. Jednak warto wniknąć w jego tajemnice, meandry myślowe, odniesienia. Warto poddać się jego retoryce . Warto podążyć szlakiem czarnym, a więc najtrudniejszym dla widza. A odkryje swe  bolesne piękno, czułe porażki i gorzkie zwycięstwa bohaterów , jednię starego i nowego świata, moc dramaturgii Szekspira i jego aktualność. To najwyższe rewiry sztuki. Współczesne szczyty.

Kocham takie barokowe konstrukcje. Uwielbiam błądzić po ich zaczarowanych komnatach. Za każdym razem czuję rosnące napięcie przed tajemnicą ukrytą za następnymi drzawiami scen /jak w bajkach/, za którymi czekają niespodzianki chwytające za serce, mrożące krew w żyłach, zapierające dech w piersiach. Za każdym razem zmuszają mnie do łamania zakazów, norm, przyzwyczajeń, wkraczają w niebezpieczne rewiry sacrum i profanum.  Nie czuję, że żyję. Wiem, że po to mam żyć. Po to przychodzę do teatru.

To jest tego typu sztuka, która eksploduje w naszych umysłach, uaktywnia nowe połączenia nerwowe rodzące nową świadomość , malujące nowe krajobrazy znaczeń pełną paletą barw, daje rozumienie świata-starego przerastającego swą tkanką świat nowy. To jest takie spotkanie ze sztuką, które skutkuje przeżyciem przygody, często ekstremalnej, trudnej do zaakceptowania. Takie zderzenie z teatrem, które przekonuje nas, że nie może być w życiu, w sztuce, teatrze łatwo, nie może być jednoznacznie, a wszystko ma nieskończenie otwarty, nieprzewidywalny  wymiar. Wiele zależny od naszej wyobraźni i wrażliwości. Otwartości i wytrwałości. Ambicji.

Taka sztuka zatrzymuje czas, lub jak chcecie, unieważnia go. Daje właściwą  perspektywę  spojrzenia na siebie i  innych. Na przeszłość i przyszłość determinowaną przez dziejącą się tu i teraz współczesność.

Taka sztuka to dar. Spotkanie z nią jest wyjątkowe. Warte przeżycia. Warte z nią zderzenia. Zapamiętania.  Jest jak kalejdoskop , w którym za każdym razem gdy ją oglądamy, odnajdujemy nowy układ znaczeń , wrażeń , emocji. Nieobojętnych, ważnych, o ekstremalnym napięcia  natężeniu.

Najchętniej byłabym na każdym przedstawieniu. By obserwować jego zmiany, ewolucję. By nauczyć się go na pamięć. By przeniknąć tę sztukę i poznać jej tajemnice, odkryć jej złe i dobre strony, intencje, wysiłki artystów i ich efekty. Bo może trzeba się przeprogramować wewnętrznie, by zrozumieć dzisiejszy świat. By wniknąć w jego istotę i głębię. By nie dać się ograć głupocie, przeciętności, nudzie, banałowi, jednoznaczności. By odróżniać dobro od zła.  Dobrą sztukę od złej. By zdobyć doświadczenie, ogładę w dialogowaniu z teatrem. Z każdym teatrem. Bo ten wysiłek, trud się opłaca. Daje efekty, przynosi korzyści. Uczy i ćwiczy. Zaskakuje i uwodzi.

Poddajmy się tym opowieściom, umartwmy swój umysł i ciało. Nagnijmy wolę. Jeśli trzeba, oddajmy ją w niewolę tej sztuki. Przejdźmy przez to, sprawdźmy siebie i  propozycję artystów. Dajmy sobie nawzajem szansę.

Ten, który tych opowieści nie wysłucha, nie zobaczy, nie będzie mógł uzasadnić swojej racji, jaka by nie była.

wtorek, 10 września 2013

"LUBIEWO: CIOTOWSKI BICZ" dziadowskim biczem po homoseksualiźmie

           

Nie będę pisać o rodowodzie tego przedstawienia. Że inspiracją jest książka. Że to sentymentalna podróż w czasie. Że wypełnia białe plamy w teatralnej problematyce gejowskiej/ciot/. Że obscena ejakuluje na scenę i rozlewa się na widownię porażając zadowoleniem z samej siebie. A wszystko to w wyniku gwałtu na normie wszelkich wartości. W imieniu celu : TERAZ,  KURWA, MY! wzmocnione HETERYCY, SPIERDALAJCIE! Oto cała filozofia i przesłanie. Myśl przewodnia skąpana w lubieżności. Forma sprowadzona do kloacznego wymiaru bezwstydu. Cokolwiek ze sceny zostaje wyrażone , wzbudza odruch odrzucenia i niesmaku. To nie teatr. To objazdowa buda z dziwolągami, które bogu ducha winne, zaprzęgnięte są w złej sprawie. Zapomnijcie o tęczowym kolorze sztuki.  Wyrasta na skontrastowanej jednoznaczności. Płytko, płyciej , płyciuńko się zakorzenia w tematyce ciot wpisanych w krajobraz rozciągający się od PRL-u po dzień dzisiejszy. Manifest obrazoburczy, atak innością na innych, bezpardonowa szarża na zastane. Rozmemłana wspominkowatość sentymentalna i ckliwa. W sumie homoseksualiści bez przyszłości  z mrzonkami z przeszłości. Teraźniejszość rozdeptana przez własną tożsamość umoczoną w krótkookresowe inwestycje uczuciowe. Życie naznaczone chwilą zaspokajaną przypadkiem i namiastką. Chwilą przyjemności wyuzdanej, rozpasanej, bezpruderyjnej. Która rozrasta się jak rak na całe życie. Wulgaryzm wrośnięty w każdą myśl, słowo, gest i formę. To nie jest obraz sympatyczny z przymrużeniem oka. Czy nawet puszczający oko do widza. To nie jest obraz budujący postrzeganie homoseksualistów jako normalnych ludzi ale jako margines próbujący się klinem wbić w stan obowiązującej normalności.


Ta sztuka została napisana w pośpiechu. Została wystawiona w pośpiechu. To widać, słychać  i czuć. Zgrzyta, smęci, drażni, jątrzy, marudzi, rozdrapuje, prowokuje, rekonstruuje. Rozłazi się i gubi. Budzi uczucie zniecierpliwienia, zniechęcenia,odrzucenia, agresji. Chce się przed nią bronić ucieczką. Chce się ją unieważnić zapomnieniem. Chce się ją usprawiedliwić. Wytrąca jednak swą treścią, formą i intencją wszystkie argumenty jej ratunku, obrony. Uczucie zażenowania pozostaje nieścieralne, uczucie niesmaku utrwalone na stałe, uczucie zawodu pewne i  nieodwołalne. Zamiast zbliżać, oddala. Zamiast pozyskiwać , odstręcza. Zamiast być sztuką jest chałturą, gniotem, zakalcem. Niedopracowaną, obliczoną na sukces last minute. Nie jest zabawnie. Miało być, a nie jest. Miało być profesjonalnie, wyszło kabaretowo- kuglarsko, w grubej pomadzie obsceny utytłania, w obleśnej , uwiędłej myśli uwięzieniu, w fekalno- fetorowej formie wyrazu. Dramaturgia rwie się i strzępi, rozłazi, zawiesza. Sączy się cienki humor, kiepski żart. Żaden point of view.  Antyreklama homoseksualizmu. Przypieczętowana złym aktorstwem. Nie o tym miałam pisać.  Nie o tym chciałam pisać. O nie! Nie dano mi szansy.
 
Schłostana dziadowsko-ciotowskim biczem teatralnym wracam do Almodowara, Pasoliniego, Szymanowskiego, Iwaszkiewicza, Wodeckiej. Co tam, nawet Sośnickiego.
 
Tak, czuła może być noc.



 
LUBIEWO: CIOTOWSKI BICZ wg powieści Lubiewo   Michała Witkowskiego
koprodukcja Teatru Nowego w Krakowie i Teatru IMKA w Warszawie

reżyseria:      Piotr Sieklucki
scenografia:  Łukasz Błażejewski
choreografia: Mikołaj Mikołajczyk
producent:     Marek Kutnik
obsada: Lukrecja       Paweł Sanakiewicz
             Patrycja        Janusz Marchwiński
             Pisuaressa   Teresa Pawłowicz
             Blondyn        Sylwester Piechura
             Dominik         Dominik Nowak


piątek, 6 września 2013

Konstelacje : Nick Payne, Adam Sajnuk, Grzegorz Małecki, Teatr Polonia, Widzowie



Każdy teatr czeka na takich widzów, którzy przybyli  5.09.2013r. do Teatru Polonia na melodramat „Konstelacje” Nicka Payne'a w reżyserii Adama Sajnuka.  Wiernych teatrowi, w napięciu oczekujących na przedstawienie, żywo reagujących, wypełniających wszystkie miejsca na widowni, łącznie ze schodami.  Czy dostali to, po co przyszli? Gdyby chcieli odpowiedzieć! Oklaski świadczyły o satysfakcji. Owacji nie było.

I słusznie. To zgrabnie napisane, sprawnie wyreżyserowane i, jak Bóg przykazał, zagrane przedstawienie.  W pomysłowych dekoracjach z muzyką wykonywaną na żywo. Chciałoby się powiedzieć wzór, norma, kanon teatralnego poziomu rozrywki z nienachalnym morałem. Propozycja wariacji na temat wielowariantowego , potencjalnego scenariusza zdarzeń życiowych. Zabawy formalne, interpretacyjne i aktorsko-warsztatowe oparte na kontraście, to źródło ich inspiracji. Można się poczuć jak w szkole. Szkole teatralnej, dramatopisarskiej, reżyserskiej, aktorskiej. Szkole życia. Szkole uczuć. Szkole kosmiczno-pszczelarskich odniesień: pewne- przypadkowe, razem- osobno, skomplikowane- proste, naukowe- życiowe, męskie- żeńskie, zdrowie- choroba, życie- śmierć. Nie zatrzymujcie się, szukajcie dalej. Konfiguracji jest nieskończenie wiele. Nie ustawajcie w wysiłkach!

To może być nudne, upierdliwe, zapętlające się , namolne ćwiczenie. Męczące w powtarzalności modeli, konfrontujących się symulacjach możliwych układów zdarzeń, testujących tę samą sytuację ze zmiennym składnikiem cząstkowym, po uwzględnieniu zmiany parametrów. Puśćmy wodzę wyobraźni, skierujmy ją w kierunku  układu ziemia- niebo, ludzie- gwiazdy, ograniczenia- nieskończoność pod hasłem: ”co by było gdyby”. Otrzymamy wariacje na temat własnego życia. Nic więcej. Nic mniej.  Na około godzinę i pół.  Przećwiczmy to razem. Pobawmy się. Pożonglujmy zmiennymi we wszechświecie. Twórzmy konstelacje, układy zdarzeń, sytuacji. Konstruujmy modele architektoniczne życia. I skonfrontujmy ze sobą. Życie stanowi jednak konfigurację zdarzeń trudnych do przewidzenia. Można przygotowywać się, uczyć, próbować, ćwiczyć, a i tak życie okaże się bogatsze, silniejsze, nieprzewidywalne. Bo my  jesteśmy zmienni , słabi, ograniczeni, uwikłani w sytuacje, które nas przerastają, które nas zaskakują, dopadają. Z których nie ma wyjścia.  Którym trzeba się bezwzględnie poddać. Ulec. Przeżyć.  
"Wiesz, dlaczego nie można polizać czubków swoich łokci? One mają w sobie tajemnicę nieśmiertelności". W ilu konfiguracjach trzeba to powtórzyć, by to sprawdzić? Może nie trzeba. Wiemy, że to niemożliwe. Powtarzanie  jest czarowaniem rzeczywistości, zaklinaniem szczęścia , wiarą w cuda. Jest buntem przeciw nieuniknionemu. Nieustępliwością, walką, poszukiwaniem. Czystym wariactwem. Może więc nie trzeba dzielić po wielokroć włosa na czworo, by poznać i doświadczyć prawd podstawowych i oczywistych.  
Ale, ale! To popis możliwości teatru. W życiu nic dwa razy się nie zdarza. W teatrze możemy ćwiczyć, doświadczać, symulować w nieskończoność.  Bezpiecznie, bez ryzyka porażki i rozczarowania. Każdy prawdopodobny układ jest dozwolony. Ilość kombinacji jest nieograniczona. Autor sztuki ograniczył się do kilkunastu. I tak daje nam to wyobrażenie możliwości wyboru, jako takiego przygotowania się do reagowania w momentach przełomowych, kryzysowych, granicznych. Możemy pomyśleć wcześniej. Możemy przynajmniej spróbować przewidzieć te lub inne ograniczenia, uwarunkowania, konsekwencje. A jednak nie wyeliminujemy znaczenia przypadku i skutków wszelkich możliwych wyborów. Dopada nas nieuniknione , bez znieczulenia, nieodwołalnie.

Ale, ale! To tylko zabawa kreacją, umownością, iluzją zaproponowana przez młodego/28 lat/ dramatopisarza, Nicka Payne'a /autor dziesięciu sztuk teatralnych/.  Popis umiejętności aktorskich Grzegorza Małeckiego. Lekcja dla nas. Wizualizacja tego, czym aktorstwo może być i jakie ma możliwości ekspresji. Warto kolekcjonować role  Grzegorza Małeckiego.  Dyplomowa rola w  "Dziadach". Później  w „Tangu” Mrożka, „Bezimiennym dziele” Witkacego, „Mrocznym, mrocznym domu” w Teatrze Narodowym/do obejrzenia/.  To kolejne konstelacje artystycznych kreacji. Maria Seweryn to przy nim pilna uczennica, siłowe rozwiązanie praktyk aktorskich możliwości. Poprawność wypracowana , wycyzelowana, wyrazista, domknięta. Słowa, kwestie wypowiadane z nienaganną dykcją,  ale jakby z trudem , z niezrozumiałym oporem się uwalniające. Wszystko jest czytelne, zróżnicowane ale doskonale opakowane w raz opracowanej interpretacji. Powściągliwość i praca Seweryn w porównaniu z lekkością, finezją , naturalnością perfekcyjnych wariacji  Małeckiego, oto co dostajemy. Patrzcie i uczcie się! Wyciągajcie wnioski z tej konstelacji. Satysfakcja gwarantowana.

Ale, ale! To też popis umiejętności reżyserskich Adama Sajnuka. Nie dziwi, bo potwierdza   po nagrodzonym "Kompleksie Portnoya" w Teatrze Konsekwentnym/nagroda FELIKSA /,  "Pocałunku" w Ateneum, "Zaklętych rewirach" w Studiu swoją klasę. To interesujący , wspaniale rozwijający się artysta. To człowiek, który swoją pasją i miłością do teatru , uporem i konsekwencją/nomen omen założył i prowadzi od 15 lat niezależny Teatr Konsekwentny obecnie przekształcający się w Teatr WARSawy/ , siłą woli i talentu potrafił wybić się na niepodległość , by robić w sztuce swoje. Znam wielu fanów Adama Sajnuka, którzy uporczywie konsekwentnie, po wielokroć chodzą na jego spektakle. Wierni jego zapałowi i wrażliwości podążają za nim , również do innych teatrów, które zyskują nowych widzów. Oto jak miłością do teatru można żyć i zarażać nią innych, mimo niesprzyjających konstelacji: finansów, polityki, wszelkich przeciwności losu brutalnego, bezwzględnego, ślepego. Z tego szaleństwa sajnukowego, okupionego pracą, konsekwencją działania, wyłoniła się wspaniała metoda przyciągania ludzi do teatru, i to w taki sposób, że do niego wracają, że go odnajdują  w innych teatrach warszawskich.

Nie zatrzymujmy się na propozycji Teatru Polonia. To może być doskonały początek. Lekcja zaliczona, czas na kolejne konstelacje teatralne. Czekają. Powodzenia!


KONSTELACJE  Nick Payne

tłumaczenie: Elżbieta Woźniak
reżyseria: Adam Sajnuk

Marianne: Maria Seweryn
Roland: Grzegorz Małecki /aktor Teatru Narodowego/

wtorek, 3 września 2013

Witaj szkoło czyli nowy sezon teatralny

Gdy zapytałam swojego brata jaki teatr lubi, odpowiedział, że oczywiście rozrywkowy, bo dramat  przeżywa codziennie w pracy.  Jest lekarzem, pracuje  w szpitalu. Podobnie jest z każdym z nas. Myśląc o teatrze, kinie, wystawie oczekujemy, że czas tam spędzony przyniesie nam wytchnienie, spowoduje, że nabierzemy dystansu do rzeczywistości i nas samych. Przeważnie chcemy się zrelaksować, miło spędzić czas, często  w towarzystwie osób, z którymi dobrze się czujemy, bawimy, które znamy. Często wystarczy dobra rozrywka na przyzwoitym poziomie dająca poczucie dobrze wykorzystanego czasu.

Jesteśmy tego warci. Dużo pracujemy. Ciężko pracujemy. Mamy mało czasu. Interesujemy się teatrem. Stąd wysokie oczekiwania. Stąd dobre nasze przygotowanie do odbioru sztuki. Selekcji spektakli dokonujemy starannie i po namyśle. Tak, by minimalizować ryzyko rozczarowania  i koszty. Idąc do teatru , wiemy czego się mniej więcej możemy spodziewać. Znamy swoje preferencje. Wiemy, co i kogo lubimy. Chodzimy często do tych samych teatrów, na tych samych aktorów, reżyserów, autorów, artystów.  Oczywiście niespodzianki są mile widziane.

Powinno być miło. Powinno być rozluźniająco. Powinno być odprężająco. Zwłaszcza gdy spektakl jest grany w ciągu tygodnia. Wtedy często bezpośrednio z pracy idziemy do teatru. Bo późno pracę kończymy, bo jeszcze musimy po drodze, w międzyczasie, coś załatwić, bo na mieście korki. Spektakl nie może być zbyt długi. Przecież następnego dnia idziemy znów do pracy. Musimy być przytomni, wypoczęci, wyspani.

Nie zawsze udaje nam się z uwagą oglądać spektakl. Rzadko, ale zdarza się, że  ktoś przysypia w fotelu. Raczej częściej ze zmęczenia niż nudów. Żartów nie ma. Jedni przysypiają,  a niektórzy mają sensacje zdrowotne. Bywa, że wzywana jest karetka a pacjent po cichu , dyskretnie  jest do niej przenoszony. Dla pozostałych show must go on.

Gdy spektakl zawodzi pokładane w nim nasze nadzieje, rozczarowuje nas, nie mamy skrupułów  by wyjść w trakcie jego trwania. Cenimy swój czas, oszczędzamy nerwy, mamy wyraźnie zaznaczone granice wytrzymałości na eksperymenty teatralne. Ale nie stronimy od nich. Jesteśmy otwarci, ciekawi i cierpliwi. Szukamy sensu, znaczenia artystycznych wysiłków. Wierzymy, że zawsze za nimi kryje się ważne przesłanie, myśl, informacja. Czasem warto przyjść do teatru po jedną frazę, jedną scenę , jedną kreację aktorską. Zjawiamy się w teatrze z nadzieją, że coś się wydarzy, coś przeżyjemy, czegoś się dowiemy. Dla każdego może to być coś innego. I zazwyczaj bywa.

Wracamy do teatru. Po wzruszenie, przeżycie , olśnienie. Oczkujemy cudu, który nas poruszy, zachwyci, zmieni, oświeci. Liczymy na katharsis. Nie zadawalamy się byle czym. Nie damy sobie wmówić byle czego. Interesują nas wysokie rewiry sztuki. Najwyższe. Niezrażeni porażkami, wracamy do teatru. Mamy nadzieję, że może  tym razem się uda. Jeśli nie tym razem, to następnym. Mimo zmęczenia,  trudów dnia codziennego pędzimy do teatru na spotkanie ze sztuką, ze sobą, na wyższym poziomie czucia i rozumienia. Idziemy po nadzieję. Z nadzieją. Wiemy, że cuda się zdarzają. Wierzymy w to. Najważniejsze, by ich nie przegapić. Najważniejsze, by być na nie gotowym.

Czasem wystarczy być. Być w teatrze. Nawet w środku tygodnia, po pracy, między jednym zmęczeniem a drugim. Nawet na najbardziej uwierającej, trudnej do wytrzymania sztuce. Takiej, która trwa kilka godzin, bez przerwy. Takiej, która się kończy nawet po północy. Nawet ta najbardziej fizycznie męcząca potrafi nas zachwycić, oczarować, zainteresować. Może wiele nam zaoferować. Niekoniecznie musi nieść prawdę, piękno, doskonałość zbalansowanej  treści i formy. Czasem wystarczy złudzenie, iluzja, przybliżenie. Nie zawsze wszystko do nas od razu dociera i jest jasne, czytelne, rozpoznane, przeniknięte do końca. Taka sztuka w nas długo pozostaje, dojrzewając razem z nami. Wierci się w nas, nie daje spokoju, pobudza do poszukiwań, myślenia i zmusza do powrotu do teatru. Niektórzy z nas po wielokroć oglądają tę samą sztukę, odnajdując w niej za każdym razem coś nowego. Czar tajemnicy zaklęty w spektaklu działa. Przyciąga nas i uzależnia. Rozwija. Pobudza umysł i czucie. Wynosi życie na wyższy poziom, nadaje mu głębszy wymiar. Rozerwijmy kod codzienności, bo choć się od niego nie uwolnimy, to wszczepiając mu gen teatralnego nawyku obcowania ze sztuką, wzbogacimy go.
 
Spotkajmy się w teatrze. Ze sztuką , z artystami, ze znajomymi. Rozpoczyna się nowy sezon teatralny. Rozpoczyna się nowa przygoda z teatrem. Witaj teatralna szkoło życia!