sobota, 24 lutego 2024

15.FESTIWAL NOWE EPIFANIE: MŁODA REŻYSERIA - BÓL TEATR COLLEGIUM NOBILIUM


O bólu nic nie wiemy, dopóki go nie doświadczymy. Ból spowodowany chorobą, odrzuceniem, pozbawianiem godności, brakiem nadziei, sensu życia, perspektywy normalnej przyszłości- czy trzeba poruszać jego temat, jak o nim opowiedzieć, a jeśli już, to w jakim celu? 

Pretekstem może być doświadczenie osobiste, potrzeba przepracowania tego, co boleśnie człowieka dotyka. Próba zagłuszenia go, podzielenia się ze światem chorego sytuacją graniczną, jego nie do zniesienia cierpieniem, które degraduje, niszczy, stygmatyzuje, zagraża życiu. Taką rolę spełniają pamiętniki, teksty W. N. P. Barbelliona, Faustyny Kowalskiej, Aleksandra Wata, Kalibra 44, na podstawie których powstał spektakl-instalacja BÓL wyreżyserowany przez Kingę Chudobińską-Zdunik.

Wkraczamy w rewir większości z nas nieznany. Miejsce chaosu, niepewności, ogromnego lęku, bo taki na początku choroba czyni wywracając dotychczasowe życie człowieka do góry nogami. Na szczęście przewodnikiem jest reżyserka, która zapoznaje nas z historią projektu ale też swojej choroby, mówi o lękach, bólu, zwątpieniu, wściekłości, bezsilności, o tym, jak się obecnie czuje. Rozpoznajemy Faustynę Kowalską wpisaną w promienie światła, znane z jej wizji obrazu Chrystusa. Wysłuchujemy W. N. P. Barbelliona i narracji Aleksandra Wata. Zupełnie swobodnie, indywidualnie, zgodnie z własnym wyborem można wsłuchiwać się w snute opowieści, w dowolnym tempie oglądać kolejne aranżacje przestrzenne i tematyczne(wózek syzyfowy reżyserki, rewir zużytych opakowań po lekarstwach, wyświetlane zdjęcia z tomografii komputerowej, collage muzycznych fotografii), czytać autorskie, spontanicznie napisane teksty przyklejone do ścian. Można poznać sposoby radzenia sobie chorych z bólem, obojętnością, niezrozumieniem otoczenia, bezsilnością wobec choroby, która często zaskakuje, a rozwijając się przejmuje kontrolę nad duszą i ciałem. Zapoznawać się z ogromem skrajnych emocjonalnych stanów. Przemyśleć relacje chorych ze zdrowymi, bo tak łatwo można się nawzajem skrzywdzić-nie zawsze wiedząc, jak ze sobą rozmawiać o tym, co się dzieje, jak reagować, co robić, bo mogą poniżać, pozbawiać godności. Świadczą o braku zrozumienia. Zadają dodatkowe cierpienie. Wywołują sprzeciw, agresję, sprawiają dodatkowy, szczególnie trudny do zniesienia, ból. Tak, choroba-jej objawy, diagnoza, przebieg, leczenie- wiąże się z bólem, walką o przetrwanie.

Widzowie, zanurzeni we współbrzmiące, nałożone na siebie, w mniejszym czy większym stopniu akcje, stykają się z ogromnym bólem chorych, ich najbliższych, poznają atmosferę okrucieństwa przebiegu nieuleczalnych chorób, uwolnioną przez wyznania-relacje bardzo osobiste, intymne, niezwykle szczere. Raz dosadne, przepełnione niepewnością, goryczą, żalem, innym razem metaforyczne czy mistyczne. Nie sposób z tym teatralnym obrazem dyskutować, nie można go kwestionować. Trzeba spróbować wczuć się i przeżywać. Wsłuchiwać się w bezsilność chorych wobec skutków choroby i jej nieprzewidywalnego przebiegu, wobec niechcianego losu. Nawet, jeśli jest to forma brutalna, temat przytłaczający, budzący lęki. 

Temat jest trudny ale warty poruszenia, by nie pozostał tematem tabu i nie pogłębiał bólu fizycznego bólem psychicznym, wynikłym z osamotnienia, odrzucenia, bezsilności. By świat chorych nie był hermetycznie izolowany(zasłonięte czerwonym papierem okna), ze świadomości zdrowych wypierany, bo tak naprawdę nikt nie ma absolutnej pewności, że nie zachoruje.  Dlatego cieszy wsparcie Akademii Teatralnej w Warszawie, która wyprodukowała ten spektakl i na każdym etapie pracy wspierała reżyserkę. 

Dobrze, że ten spektakl powstał w takim kształcie i formie.  Przekaz jest przejrzysty, prosty, dzięki temu wiarygodny. Sugestywny, silnie działający, dający do myślenia. Proponuje bardzo trudny temat ale pozwala widzowi na samodzielne decydowanie, jak go w sobie ułoży, zarejestruje. Ta wolność sygnalizuje brak presji twórców, możliwość zachowania indywidualnego dystansu do sztuki, przyjęcia odpowiedniej dawki informacji dla współodczuwania. Przede wszystkim jednak to akt twórczy był ważny, może nawet miał działanie terapeutyczne, zarówno dla artystów, jak i widzów. Dla chorych i zdrowych. Pierwsi mogli odnaleźć w nim siebie, drudzy poczuć i zrozumieć człowieka w bólu, chorobie, potrzebie ale też poznać własną reakcję na doświadczane poprzez sztukę cierpienie. Ta jest przecież próbą komunikacji. Uświadomienia. Odniesienia się do tego, co w nas ludzkie i boskie. Przyziemne i metafizyczne. Kinga Chudobińska-Zdunik poruszając temat wszelkich planów, życiowych i artystycznych, wyznała, że jej przyszłość jako człowieka i artystki jest nieznana, bo nieprzewidywalna. Trudno w tej sytuacji planować, przygotowywać i realizować kolejne projekty artystyczne.  Ale na pewno wszyscy jej tego z głębi serca życzą. Ciekawi, co zaproponuje do przemyślenia, przeżycia, działania. Czym tak mądrze, jak tym razem, poruszy. Powodzenia:)

BÓL

teksty: W. N. P. Barbellion, Faustyna Kowalska, Aleksander Wat, Kaliber 44,
reżyseria i występuje: Kinga Chudobińska-Zdunik
scenografia teatralna: Sonia Skowronek
scenografia instalacyjna: Feliksa Żurawska
produkcja: Akademia Teatralna

obsada: Karol Kunysz, Paulina Matusewicz, Zuzanna Radek, Artur Zudzin-Wiśniewski, Bartosz Kieszkowski

Fot. z „Bólu”: Magdalena Szulczak


15.FESTIWAL NOWE EPIFANIE: MŁODA REŻYSERIA -BABCIA WANDZIA


Starość się Panu Bogu nie udała. To czas odchodzenia, żegnania się ze światem, otwarcie na nieznane. Okres chyba najtrudniejszy w życiu, bo traci się wszystko: urodę, zdrowie, najbliższych, czas. Radość życia. Dlatego zapewne tak bardzo boli. Przynosi ludziom udrękę, narzuca samotność, z którą nie sposób sobie radzić. Ale nie w czułym, pogodnym, wzruszającym obrazie filmowym BABCIA WANDZIA, udanym debiucie reżyserskim Karoliny Kowalczyk. 

Babcia Wandzia, archetyp wszystkich cudownych, kochających babć, żyje samotnie. Córka, czuje to matka, dzwoni jedynie z obowiązku, mąż już nie żyje, podobnie znajomi, przyjaciele.  A jednak w skromnym mieszkaniu pełnym rodzinnych zdjęć i pamiątek oraz religijnych artefaktów jest u siebie radosna, bo śpiewa, uczynna, bo karmi ptaki i pełna życia, bo gotuje, krząta się, czyta. Szuka i znajduje oparcie w wierze, modlitwie, sile wyobraźni: rozmowie z nieżyjącym mężem i Maryją, Jezusem Chrystusem, Świętym Antonim, którzy w swej nadzwyczajności są bardzo, tak po ludzku zwyczajni, normalni. Jedzą babcine zupy, pierogi, pomagają jej, rozmawiają jak ktoś kochający, najbliższy. Święty Antoni pali papierosa, gasi go pośpiesznie, by babcia nie widziała, znajduje zgubioną bransoletkę, a nawet daje w prezencie książkę babci Wandzi, chcąc zrobić jej przyjemność. Do kradzieży się natychmiast przyznaje. Babcia nie krzyczy, nie pomstuje, nie oskarża go ale z wybaczającym uśmiechem prosi, by prezent ten zwrócił właścicielowi. Święty nie traci nic ani ze swej świętości, ani ze swego człowieczeństwa. Podobnie Jezus, przepracowany, śpieszący się jest bardzo cierpliwy, uważny, jak ukochany syn czuły i troskliwy. Matka Boska przychodzi do babci jakby na pogaduchy. Kobiety zwierzają się sobie w temacie macierzyństwa.  Przeplata się w tym korowodzie rozmów to, co babcię chyba najbardziej intryguje-opuszczona, zmęczona, zbędna- chce umrzeć ale wcześniej wiedzieć, czy spotka po drugiej stronie najbliższych. Sprytnie argumentuje, że gdyby była pewna, to jeszcze cierpliwie na śmierć poczeka. 

Ten krótki film o starości to rozrzewniające napomnienie, subtelna lekcja pokory, szacunku, wiary, wzór zachowań zaniechanych, niechcianych, odrzuconych przez ludzi (o rodzinie nie wspomnę) w stosunku do osób starszych. Wystarczyłoby z nimi po prostu być, przynajmniej od czasu do czasu. Wystarczyłoby wyrazić szczere- nie fałszywe, podszyte interesem, obowiązkiem- zainteresowanie. Sprawić, by czuli się choć trochę potrzebni, ważni, kochani. 

Filip Orliński (Święty Antoni), Piotr Kramer (Pan Jezus), Justyna Fabisiak (Matka Boska) grają wspaniale. Tworzą wzorce dzieci, opiekunów, ludzi aniołów-uważnych słuchających, wrażliwych. Babcia Wandzia Grażyny Zielińskiej jest silna, zwyczajna, cudowna. Potrafi wypełnić wokół siebie pustkę, zrozumieć naturę współczesnego świata, poradzić sobie z niepewnością tego, co ją czeka po śmierci. Nie utyskuje, nie skarży się, nie narzeka. Pomaga jej w tym życiowa mądrość nikomu poza nią niepotrzebna, afirmacja życia i śmierci, poczucie humoru, wyobraźnia. Przede wszystkim jednak głęboka wiara w Boga, bo tylko On ją przytula, rozumie, kocha gdy ludzie ją opuścili.  

Film wzrusza do łez, mimo smutnego położenia babci niesie otuchę, daje ukojenie. Jak babcia Wandzia jest pogodny, żartobliwy, ciepły. Działa jak balsam na zmęczone ciało, udręczoną duszę. Przytula nas mocno, nie oskarża, nie mówi: To nie Twoja, Wasza wina. Bardzo wielka wina. 

BABCIA WANDZIA

scenariusz i reżyseria: Karolina Kowalczyk
produkcja Akademia Teatralna

obsada: Grażyna Zielińska (Babcia Wandzia), Filip Orliński (Święty Antoni), Piotr Kramer (Pan Jezus), Justyna Fabisiak (Matka Boska)

sobota, 17 lutego 2024

NASZE CZASY TEATR DRAMATYCZNY IM. GUSTAWA HOLOUBKA


Czas to czwarty wymiar. Może nie istnieje, kto wie? Jest kategorią względną, umowną, trudną do zdefiniowania, dziś permanentnie deficytową, przez to bezcenną. Czas to pieniądz. Luksus. Kolejna abstrakcyjna wartość. Definiuje styl i jakość życia. Z jednej strony czas odczuwany jest indywidualnie, z drugiej ma precyzyjnie skodyfikowany obiektywny status. Powoduje nieustanną zmianę (otoczenia, ciała, mentalności), uświadamia przemijanie. W gruncie rzeczy każdy sam nadaje mu znaczenie, bo czas porządkuje i bezpośrednio wpływa na wszystko, daje punkty odniesienia, wymusza zachowanie. Wiąże się z zanikającą pamięcią przeszłości, trudno uchwytną recepcją teraźniejszości i napierającą projekcją przyszłości. To temat bez początku, bez końca z konkretnym, uwięzionym w nim człowiekiem.

Spektakl NASZE CZASY w reżyserii Weroniki Szczawińskiej, z jej i Piotra Wawera JRA scenariuszem- w luźnej patchworkowej narracji, składającej się z sekwencji scen  prześmiewczych, z bieżącym komentarzem autorskiej reinterpretacji -podejmuje piekielnie trudny temat czasu w dzisiejszej zwariowanej, szalejącej, obliczonej na efekt sukcesu rzeczywistości. Twórcy zdecydowali się na formę performance'u, którego pomysły i działania są ogólnie znane(np. „blue scotch" malarza Edwarda Krasińskiego, performance w MoMA Mariny Abramović, performance "Zmiana" artystki konceptualnej Ewy Partum, action painting, inne), bo zaistniały w przeszłości i teraz w scenicznej ekspozycji są wykorzystywane w ograniczeniu czasowym (np. do jednej minuty), ale też w indywidualnym, wsobnym ujęciu-zgodnym z duchem naszych czasów. Udowadniają, że sztuka też podlega zmianom-ewoluuje jej kontekst, znaczenie, siła oddziaływania. Zaciera się jej pierwotna wymowa, bo wzmacnia, przemija lub się unieważnia. W pewnym sensie wszystko jest performance'm, jego karykaturą lub pastiszem. Wszystko trwa w określonych interwałach czasowych, ma swój początek i koniec. Wszelkie wysiłki, by zatrzymać, ignorować, rozciągnąć czas są wzruszające ale nieskuteczne. Fundują krótkotrwałą przyjemność, która daje iluzję sukcesu, neutralizuje gorycz czasu utraconego, znieczula bezsens czasu straconego. Podążamy od nicości ku nicości przeżywając ulotność, znikomość, obracanie się w nicość. Tak naprawdę to, co jest degradujące, niekorzystne, depresyjne. Trudne.

Jednak pomysł, by zatrzymać czas w radosnym kadrze(sekwencja stopklatek grupy w samochodzie), wykorzystać chwilę tylko dla siebie, tak jak tego chcemy(jednominutowe solówki), sprawdzając, czy w ogóle to potrafimy, jest kusząca. Twórcy nie wymyślają nic oryginalnego. Wykorzystują kalki, opierając się na pamięci emocjonalnej, kulturowej, znormalizowanej mentalności i zachowawczej naturze ludzkiej. Odnoszą się do znanych prac performatywnych, prawd, zachowania, lęków i przepracowują je poprzez aranżowane sytuacje i historie konkretnego aktora. To on wnosi wartość dodaną. Ociepla wizerunek współczesnego awatara, jakim jest indywidualnie każdy człowiek. Osobowość, wspomnienia, pragnienia, marzenia, temperament, wiek, ciało refleksyjnego Waldemara Barwińskiego, uroczej, niezrównanej Małgorzaty Niemirskiej, emanującej seksapilem Anny Szymańczyk, metodycznej Heleny Urbańskiej, zabawnego Piotra Wawera Jr(gościnnie) jest nie do przecenienia. Udowadnia jak bardzo wymazywana przeszłość, ignorowana teraźniejszość pracuje na agresywną, zawłaszczającą wszystko przyszłość.  Jak bardzo bolesny jest upływ czasu, który formatuje, degraduje, doświadcza, również każdego z nas. Jak bardzo jest wymagający, bo zmusza do pogodzenia się z tym, na co nie ma się wpływu. 

Przy okazji tego tematu można by stwierdzić, że mimo presji i braku czasu winniśmy skupiać się na tym, co jest dla nas najważniejsze, najbardziej nam potrzebne. Twórcy sugerują, że nawet po danej sobie chwili spokoju, refleksji, kreacji dojdziemy do wniosku, że jesteśmy "produktem" naszych czasów a i tak obróci się wszystko w nicość, niebyt, nieistotność. Wszystko staje się nie tym, czym było. Jeśli nie wypracujemy metody świadomego tworzenia siebie, przeżywania swego życia tu i teraz na swój unikatowy sposób.  Bo pęd świata narzuca nam imperatyw konieczności, dziwne, schizofreniczne odczucie, że ciałem jesteśmy w teraźniejszości a mentalnie w przyszłości. Przeszłość to tylko mgnienia sentymentalnych emocji, odrealnionych traum, życie wyparte, zniekształcone, wyidealizowane. 

Mimo, a może właśnie dzięki nowoczesnej, niekonwencjonalnej, wymagającej akceptacji formie, spektakl o czasie, przemijaniu, zmianie dokonującej się w człowieku, życiu, teatrze, sztuce jest interesujący, błyskotliwy, ważny. Dowcipny, zabawny. Rozbrajający. Nie przytłacza, nie moralizuje. To zasługa reżyserki Weroniki Szczawińskiej i artysty sztuk wizualnych Karola Radziszewskiego (ascetyczna scenografia i rekwizyty, kostiumy), Agaty Maszkiewicz odpowiedzialnej za dramaturgię i choreografię oraz zespołowi aktorskiemu, który zamysł i formę spektaklu twórczo rozwinął, odcisnął na nim swoje osobiste piętno. Piękno.

Życie w pośpiechu, próba nadążania za zmianami, by móc się przystosować, przetrwać kryzysy, pokonać problemy powoduje, że staramy się odsunąć myślenie o przemijaniu. Inaczej buntujemy się. Stosujemy strategie zapobiegawcze czy obronne („Małgorzato, im będziesz starsza, tym będziesz lepsza" - casus Małgorzaty Niemirskiej). Tak więc ignorujemy oznaki upływu czasu (zmęczenia, wypalenia, braku atrakcyjności), by nadążyć, nie stracić tempa, rytmu, sprostać wymogom naszych czasów na tyle godnie, na ile jest to możliwe. Życie człowieka to performance z chwilami szczęścia i cierpienia, gonitwy i nicnierobienia. Z wzlotami i upadkami. Nieprzewidywalnością, interakcją, spontanicznością. Stałą zmianą. Czyż nie w takiej sytuacji jest każdy z nas? Czyż nie w takim momencie jest Teatr Dramatyczny?


NASZE CZASY 

Reżyseria: Weronika Szczawińska
Scenariusz: Weronika Szczawińska i Piotr Wawer JR
Dramaturgia i choreografia: Agata Maszkiewicz
Współpraca oddechowa: Dobrawa Borkała
Scenografia i kostiumy: Karol Radziszewski
Opracowanie muzyczne: Piotr Wawer JR
Inspicjent/sufler/asystent reżyserki: Julian Potrzebny
Kierowniczki produkcji: Małgorzata Błasińska, Olga Stefańska

Obsada: Waldemar Barwiński, Małgorzata Niemirska, Anna Szymańczyk, Helena Urbańska, Piotr Wawer Jr (gościnnie)

Scenariusz spektaklu wykorzystuje na prawach cytatu fragmenty następujących tekstów:
„Kłamstwo i czary”, Elsa Morante (tłum. Zofia Ernstowa)
„Do nieskorej Bogdanki”, Andrew Marvell (tłum. Stanisław Barańczak)
„Księga Koheleta” (cytat za "Biblią Tysiąclecia")
„Tajemnica czasu”, Carlo Rovelli (tłum. Jeremi K. Ochab)
„Der Rosenkavalier”, Hugo von Hofmannstahl (polski przekład za: „Tajemnica czasu”, Carlo Rovelli, tłum. Jeremi K. Ochab)
„Wszystko na sprzedaż”, Andrzej Wajda
„Zmiana” (1979 r.), performans Ewy Partum
Ponadto, fragment scenariusza inspirowany jest „Latami” Annie Ernaux w tłum. Magdaleny Budzińskiej i Krzysztofa Jarosza; scenariusz zawiera także teksty oparte na improwizacjach i wspomnieniach aktorów z obsady.

Fot. Karolina Jóźwiak

 

sobota, 10 lutego 2024

HISTORIA JAKUBA TEATR ATENEUM

 

Czy znacie HISTORIĘ JAKUBA? Czy znacie swoją historię? Zazwyczaj wydaje nam się, że oczywiście tak. Tymczasem rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona, skomplikowana, splątana a my zawsze w jakimś stopniu nieświadomi, kim tak naprawdę byli nasi przodkowie, kim są udzie, którzy nas otaczają, formatują nasz los, kim my tak naprawdę jesteśmy. Z biegiem czasu coraz więcej odkrywamy, coraz więcej się dowiadujemy i wtedy dopiero uzmysławiamy sobie, jak mały wpływ sami mieliśmy na kształtowanie siebie, na swoje życie. Im bardziej nasze wybory nie były samodzielne, oparte na prawdzie, celnej ocenie rzeczywistości, tym bardziej oddalaliśmy się od samych siebie. Im bardziej wynikały z konieczności, tym bardziej nas udziwniały i ograniczały zaspokajanie potrzeb, rozwój. Niewykluczone, że czyniły nas ludźmi nieszczęśliwymi. Z deficytem satysfakcji, z lękiem przeczuwanej katastrofy.  Ze świadomością uwięzienia. Z coraz większą pewnością, że przeżywamy nie swoje życie. Nie istniejemy naprawdę. 

W tym sensie poszukiwanie prawdy o sobie, odkrywanie własnej tożsamości, próba zdefiniowania świata, w nim siebie to program na całe życie każdego z nas. Zwłaszcza, że wszystko jest zmienne, a proces sprawdzania i przystosowania do nowej sytuacji, płynnej rzeczywistości wymagający. Jesteśmy w drodze. Jak Romuald Jakub Wekslera-Waszkinel, ksiądz katolicki i filozof, Polak, który mając 35 lat dowiedział się, że ma żydowskie korzenie i postanowił zmienić swoje życie. Jak jego sceniczne alter ego, Marian, który  zdecydował zmienić imię na Jakub, bohater monodramu Tadeusza Słobodzianka HISTORIA JAKUBA(skrócona wersją dramatu, wystawionego w 2017 roku w Teatrze na Woli), wyreżyserowanego w Teatrze Ateneum przez Aldonę Figurę.

Romuald Jakub /Marian/Jakub to w mniejszym lub większym stopniu ta sama osoba ulegająca transformacji z biegiem czasu i zdobywania wiedzy o samym sobie. Jej historia nie tylko dotyczy splątanych relacji i losów Polaków i Żydów. Marian, wychowywany w polskiej rodzinie dowiaduje się już jako dorosły człowiek, że jest Żydem i w wyniku tego odkrycia całkowicie zaburzony obraz własnej tożsamości. W dodatku jest księdzem katolickim, bo było to życzenie jego biologicznej mamy, Żydówki. Rodzina w Izraelu, gdzie się udaje, by poznać krewnych i nową ojczyznę,  oznajmia mu, że to niemożliwe, by żydowska mama mogła w ogóle wpaść na taki pomysł. Skądinąd wiemy, że w czasie wojny działy się rzeczy, które nie śniły się filozofom: żydowskie dzieci były oddawane przez rodziców nawet zupełnie obcym ludziom, chrzczone, wychowywane w wierze katolickiej, aby tylko miały szansę przeżycia. Bohater uwalnia się od Mariana, zaczyna stwarzać Jakuba. Szuka sposobu połączenia tej dychotomii w jednię. Porzucił stan kapłański, zrezygnował z kariery naukowej ale pozostał filozofem. Wyjechał z Polski, poznał rodzinę w Izraelu i pracował w kibucu. Wszystko jest inne niż się wydawało. Wszyscy są inni niż się przedstawiali. Każda z osób ma swoją złożoną, niejednoznaczną, splątaną historię.  Trudną do zrozumienia, niemożliwą do oceny. Prawdę definiują oksymorony. Wysiłek jej szukania-wyzwalający i twórczy- wydaje się nie mieć końca. Paradoksalnie. Boleśnie. 

Historia Jakuba, oparta na faktach, opowiedziana jest przez Łukasza Lewandowskiego niezwykle sugestywnie, wzruszająco, czule. Aktor nie dystansuje się, nie relacjonuje na zimno ale wizualizuje okoliczności, wciela się w każdą postać jakby to był ten proces poznawczy, gdy wchodzić należy w sytuację, przejmować trzeba osobowość osoby, którą na nowo się odkrywa. Im więcej o niej wie, tym bardziej ją rozumie, może i wybacza. I godzi ze swoim bólem, stratą, szokiem wywołanym prawdą. Lewandowski wspaniale ilustruje ten proces wczuwania się w motywacje i kontekst postępowania kolejnych postaci, co umożliwia zawłaszczenie ich perspektywy. Czyni to z empatią, w dobrej wierze, a nawet z poczuciem humoru. Jego bohater chce zrozumieć tych, którzy decydowali o jego życiu, by on sam mógł zrozumieć siebie. Pragnie scalić niekompatybilne tożsamości, mentalności, światy. Sublimuje.  Przejmuje inicjatywę, coraz bardziej świadomie i odpowiedzialnie. Sam o sobie decyduje, kształtuje swój los. Na własny rachunek. Zostawia nas na widowni, sobie podobnych, stojąc na scenie życia z walizką, w mroku pustki, niewiadomego dobrego i złego(scenografia Joanna Zemanek). Pełen nadziei. A nawet siły. Jest w drodze. Wolny może wszystko.  

HISTORIA JAKUBA TADEUSZ SŁOBODZIANEK

Reżyseria: ALDONA FIGURA
Scenografia i kostiumy: JOANNA ZEMANEK

OBSADA: ŁUKASZ LEWANDOWSKI

czwartek, 1 lutego 2024

CZEKAJĄC NA DZIEŃ TEATR POLSKI W WARSZAWIE MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH POLIN W WARSZAWIE

 


Trzeba opowiadać historie ocalonych z zagłady. Aby pamiętać. I ciągle walczyć, by zło nie wracało. Bo okazuje się, że ludzkość nie uczy się na swoich błędach, jeśli w ogóle robi cokolwiek z tym, czego boleśnie doświadcza. Nie wyciąga wniosków, nie zmienia nic, jakby nie było winy, wyrzutów sumienia, kary. Wojny nieustannie wybuchają, mimo że czynią spustoszenia na niewyobrażalnie wielką skalę i nie sposób temu zapobiec. Nadal jednostki, narody- ich cierpienia, krzywdy, straty- nie liczą się. Ludzkość nie znalazła skutecznego rozwiązana tego problemu. I nie znajdzie dopóki walka o władzę, terytorium, dominację, chęć zysku będą wywoływać konflikty. Zamiast przeciwdziałania postępuje ogólne znieczulenie, wygodna amnezja, niechęć do wracania do okrucieństw wojny, wywołanych przez nią bolesnych traum. Empatia wobec ofiar pozostanie pustym frazesem, pomoc będzie tylko doraźna.

Dlatego mimo wszystko trzeba pamiętać. Wiedzieć. Historia Stelli Fiedelseid, która na szczęście przetrwała wojnę i jako dojrzała kobieta, Stefania Milenbach, spisała swoje wspomnienia, daje świadectwo. Silnej woli? Możliwości odrodzenia? Życia mimo śmierci najbliższych? Nie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania,  dotknąć tajemnicy istnienia. Każde niesie nieludzki ból, ogromną wolę życia, jest niezbitym dowodem na siłę instynktu przetrwania. Nie da się ostatecznie wyjaśnić, co powoduje, że możliwa jest normalna egzystencja po  zabijającej wszelkie człowieczeństwo w ludziach wojnie, gdy w każdej chwili można było umrzeć, gdy widziało się śmierć tak wielu ludzi z bliska, gdy sytuacja wydawała się beznadziejna. Gdy dotychczasowy świat obracał się w gruzy: metodycznie unicestwiany, brutalnie wymazywany. Jednak z pamięci ocalałych nie da się go usunąć. Nie można go zapomnieć, unieważnić, uznać, że go nie było. Ale trzeba mieć na uwadze, że wspomnienia mogą być też niebezpieczne(toksyczne) a nawet zabójcze(powojenne samobójstwa). Może z tego powodu ofiary milczą. Może nie wiedzą, jak opowiedzieć o tym, co przeżyły, bo było to tak straszne, że aż nierealne. Ból ich jest nadal tak wielki, że zamyka im usta. Paraliżuje. Mają wątpliwości, czy ich wspomnienia zostaną uznane za wiarygodne, prawdziwe.

Historia na scenie rozgrywa się symultanicznie na dwóch planach czasowych: w okresie wojny, gdy rozpoczyna dorosłe życie młoda Stella Fiedelseid, którą wzruszająco subtelnie gra Dorota Bzdyla w kontekście powściągliwej, surowej scenerii(ciemne, monochromatyczne tło z prostokątną czarną kryjówką) i już w powojennych okolicznościach gdy swe losy opowiada przy stoliku, jak na spotkaniu autorskim, w krwistej marynarce(jak znaku ostrzegawczym) Stefania Milenbach, w tej roli opanowana, rzeczowa Grażyna Barszczewska. Wszystko to o czym mówi, wiedzą ci, którzy znają PIANISTĘ Romana Polańskiego, KRYJÓWKĘ Pawła Passiniego, LISTĘ SCHINDLERA Stevena Spielberga, WYBÓR ZOFII Alana J. Pakuli, dorobek literacki, dziennikarski Hanny Krall i wiele, wiele innych dzieł dokumentalnych, fabularnych, wspomnieniowych, pamiętnikarskich. Historia Stelli Fiedelseid/Stefanii Milenbach, jest kolejną-szczerą, osobistą, intymną-relacją, odsłaniającą gorejącą ranę, która z czasem się zabliźniła. Ale czy na pewno? Spisywanie wspomnień zapewne było swoistą terapią ale i powinnością wobec tych, którzy zginęli. Również dla nas, którzy żyją dzisiaj i dla przyszłych pokoleń, bo historia  ujawnia sytuacje graniczne, nie do pojęcia, niemożliwe do oceny gdy człowiek człowiekowi, sobie samemu, najbliższym odmawiał prawa do godności, szacunku, człowieczeństwa, do życia. Doświadczenie Holokaustu przekraczało wszelkie granice. Testowało ludzkość.  Sprawdzało, ile zła może znieść, jak zachowuje się kat i ofiara w warunkach masowej zagłady. Czy może żyć po niej. Jak daje sobie radę.

Siła dramatycznego przekazu spektaklu rodzi się ze scenicznej narracji, bo ważne jest co i jak wypowiedziano ale też to, co zostało tylko zasugerowane czy przemilczane. Nie jest łatwo scenicznie oddać jednocześnie zamysł relacji, przedstawić zdarzenia  i zilustrować treści. Wytworzyć nastrój grozy bez epatowania tragizmem. To zasługa udanej reżyserii Anny Skuratowicz. Ważny jest doskonały scenariusz Patrycji Mikłasz-Pisuly i Anny Skuratowicz, minimalistyczna scenografia Julii Skrzyneckiej, stapiająca dwie perspektywy: przed i po wojnie, jakby stanowiły jednię, żyły, uzupełniały się, przeglądały jedna w drugiej. Nie bez znaczenia są skontrastowane kostiumy Alicji Skurzyńskiej(wojenny, zgrzebny, obozowy Stelli Fiedelseid i współczesny czerwienią krzyczący Stefanii Milenbach), muzyka: Mariusza Boruszczaka, światło Pawła Śmiałka oraz projekcje, które przygotowała Anna Flaka. Ogromną rolę pełnią dwie wspaniałe aktorki: Grażyna Barszczewska i Dorota Bzdyla, łączące swą obecnością tragiczną młodość i pogodzoną z życiem dojrzałość w jeden człowieczy los. W świadectwo walki przeciw złu, dowód siły wobec śmierci.  Dla triumfu życia, miłości, pamięci. Prawdy.

W gruncie rzeczy czekając na dzień wyzwolenia, wolności, pokoju- kiedy będzie idealnie, szczęśliwie, pięknie- każdy zmaga się z realnym złem tego świata, które w części sam generuje wątpiąc, poddając się, ulegając. Łudzi się, że nadejdzie czas spokoju, normalności, bezpieczeństwa. Ma nadzieję. Stefania Milenbach udowodniła, że Stella Fiedelseid zwyciężyła. Przetrwała. Po wojnie już w nowej rzeczywistości, z nowym imieniem i nazwiskiem, w nowym miejscu. Mimo wszystko.


CZEKAJĄC NA DZIEŃ na podstawie wspomnień Stefanii Milenbach

Reżyseria: Anna Skuratowicz
Scenariusz: Patrycja Mikłasz-Pisula, Anna Skuratowicz
Scenografia: Julia Skrzynecka
Kostiumy: Alicja Skurzyńska
Muzyka: Mariusz Boruszczak
Światło: Paweł Śmiałek
Projekcje: Anna Flaka

Obsada: Grażyna Barszczewska i Dorota Bzdyla

fot. Danuta Matloch