poniedziałek, 29 lipca 2013

Sztuka z premedytacja klasyczna ze zbrodnia w tle



Niedziela, 28 lipca  2013 roku. Pogoda, że aż dech zapiera. Oddychamy gorącym powietrzem jakbyśmy w przyśpieszonym tempie ładowali akumulatory na zimowe mrozy. A przecież wystarczy wejść do Teatru Polonia na „Zbrodnię z premedytacją” według Witolda Gombrowicza w reżyserii Izabelli Cywińskiej i wracamy do równowagi. Równowagi ciała i ducha. Tu nam od razu robi się lepiej. Normalniej. Tu oddychamy sztuką pełną gębą. Gombrowiczem cudownie wygranym na wysokościach najwyższej maestrii interpretacji i gry aktorskiej Wojciecha Malajkata. To teatr klasycznie wykreowany i zaserwowany. Gombrowicz współcześnie i komunikatywnie skrzy wirtuozerską metodą opisu manipulacyjnych obsesji i sposobów kreowania prawdy wygodnej i funkcjonalnej dla kreatora. Skąd my to znamy? Niech każdy sam sobie odpowie.

Malajkat gra, że aż dech zapiera. Oddycham Malajkatem w "Zbrodni z premedytacją" jakbym w przyśpieszonym tempie ładowała akumulatory pamięci  na nowoczesne czy nowomodne współczesnej sztuki aktorskiej działania. Tak, bym wytrzymała wszelkie próby eksperymentatorskie. A przecież wystarczy popatrzeć na grę Malajkata i wracam do równowagi. Zapamiętuję każdy gest, ruch, pomysł,  wypowiedziane słowo, mimikę, by mieć punkt odniesienia do tego, co proponują inni aktorzy w innych sztukach w innych teatrach. Choć gra przerysowana, to nie nazbyt karykaturalnie. A jeśli już, to z groteskowym oczekiwanym odcieniem. Wszystko czemuś służy, wszystko jest wyraźnie, zrozumiale wyartykułowane, zgodnie z intencją i zamierzeniem autora. To stara, doskonała szkoła rzemiosła aktorskiego, która  jest bazą, fundamentem każdej sensownej kreacji, każdego skutecznego działania na scenie. To daje dużo przyjemności widzowi, dużo satysfakcji. Radości.

Gombrowicz wybrzmiewa sobą, że aż dech zapiera. Oddycham Gombrowiczem jakbym w przyśpieszonym tempie ładowała akumulatory mojej wrażliwości artystycznej na odjechane w kosmos współczesne wysiłki dramaturgiczne i dramatopisarskie. Tak, bym wytrzymała wszystkie nadchodzące w przyszłości próby eksperymentatorskie. Inteligentny gombrowiczowski, przewrotnie ale konsekwentnie poprowadzony wątek odkrywa to, co w naturze człowieka stałe i niebezpieczne. To, co wywołuje obłęd w przedstawicielu władzy, w niej samej. I jakie to rodzi konsekwencje, skutki dla jednostki, która znajdzie się, nie daj Boże!, w sferze tej władzy działania. Dążenie władzy do sukcesu, nawet sztucznie wykreowanego, osiągniętego pod presją , generuje obłęd. Obłęd, ale jak diaboliczny w efekcie. Przewrotny. Straszny. Nieobliczalny. Okrutny.

Wystarczy wejść do teatru. Warto naładować nasze artystyczne akumulatory.  Ku pamięci, ku przyjemności obcowania ze sztuką. Tak przygotowani możemy znów wstrzelić się w rzeczywistość. Nawet najbardziej duszącą, uwierającą, trudną. Nomen omen gombrowiczowską.

sobota, 27 lipca 2013

Dopasc Wilka


Już dziś pożegnalne przedstawienie Marcina Libera „Wilk” w Teatrze Dramatycznym o godzinie 19.30.

 „Trzy Furie” doprowadziły mnie do szewskiej furii a „Wilk” mnie w ostatniej chwili dopadł i  rozszarpał na strzępy. To przedstawienie tak bogate w treść i formę, że aż dostaje się zawrotu głowy. Myśli biegną od jednego źródła inspiracji do drugiego i kolejnego, i tak bez końca. Forma to jeszcze zakręca i komplikuje.  Wszystkiego mamy w nadmiarze, istny róg obfitości, aby tylko zrozumieć współczesnego człowieka poprzez pryzmat czasu i miejsca, literatury, filozofii, teologii, muzyki i wydarzeń zaprzeszłych i bieżących, aż nadto gorących. Wszystko jest ważne ale niekoniecznie jasne.  Tak więc bez końca to przedstawienie będzie jeszcze w nas wygrywało swą skomplikowaną a złożoną nutę. Aktorstwo super, choć kto zechce, zawsze czepiać się może jakiego szczegółu tu i ówdzie. A niech się czepia, aby tylko to mógł zobaczyć,  ten teatr, teatr magiczny, zaczarowany. Trudny, poszarpany, bolesny, bez znieczulenia. Taki, jakim go lubię. Za jakim tęsknię, jakiego szukam. Do przemyślenia, nie od razu, nie natychmiast. Taki teatr, co siedzi w nas długo, mości się i dojrzewa, poszukuje, pracuje w nas i o sobie przypomina. Uwiera i zmusza do ruszenia z posad wszelkich ograniczeń. Umęczy i wyciśnie wszystkie możliwości.

Zapamiętajcie ten teatr, ambitny, wyśrubowany, wyzywający bezczelnie i zuchwale, bo Dramatyczny z nim kończy ostatecznie, definitywnie. To pewne, jak amen w pacierzu. Dopadli "Wilka".

czwartek, 25 lipca 2013

Pocalunki swiata

Na widzach Teatru Ateneum można polegać. Widownia POCAŁUNKU w reżyserii Adama Sajnuka w nadkomplecie. Krzysztof Tyniec coraz bardziej przypominający ostatniego Jamesa Bonda, Daniela Craiga, dzielnie ratuje piękną i uwodzicielską Marzenę Trybałę w sielskiej scenerii gór. Ona ratuje jego. To przypadkowe spotkanie jest jak pocałunek losu, szczęśliwy traf, światełko w tunelu. Dowodzi, że człowiek człowiekowi jest w stanie dać wszystko, co potrzeba do życia lub co potrzeba do przywrócenia nadziei, że można siebie nawzajem ocalić, nadać sens upokorzeniom, niepowodzeniom i cierpieniu, dać szansę na wszelkie możliwe szczęście wbrew oczywistym znakom nadchodzącej śmierci, wbrew oczywistym znamionom niepowodzenia.

Co trzeba mieć w sobie, by móc pomóc drugiemu człowiekowi? To doświadczenie życiowe? Tę gotowość na dawanie i branie? Talent i uporczywość w szukaniu dróg dotarcia do sedna problemów, sposobu dotarcia do prawdy? A może przeznaczenie, przypadek, przysłowiowe szczęście, by trafił swój na swego? Wydaje się, że chodzi o tę umiejętność wzajemnego wsłuchania się w drugiego człowieka. Poczucie humoru, dystans nie zaszkodzi. A właściwie wszystkie chwyty dozwolone, by ocalić ten czas, który mamy do dyspozycji tu na ziemi. Czy warto? Nie warto nawet o to pytać. Oczywiście, ze warto. Być może właśnie do tego przygotowujemy się przez nasze życie, by gdy przyjdzie na to czas, można było ratować się i pomagać sobie nawzajem. Warto. Na pewno warto.

Pójść na to przedstawienie warto. By to teatralne ze sztuką obcowanie przynosiło oprócz przyjemności jeszcze wiele innych pozateatralnych nauk. Jak żyć, jak ze sobą być, jak rozmawiać. By przetrwać godnie do końca. By dać sobie i innym szansę.


Teatr też daje nam takie możliwości spotkania. Teatralnego ze sobą ludzi obcowania. To miejsce gdzie rozmawiamy, dyskutujemy, gdzie się poznajemy i rozpoznajemy. Przyjmijmy ten czuły pocałunek teatru z wdzięcznością i nadzieją. On dla nas, my dla niego istniejemy. On może nas ocalić, dać wiedzę, rozbudzać wrażliwość, rozniecać emocje. Drażnić umysł, pobudzać zmysły. A my? My możemy mu odpowiedzieć. Pocałunkiem, obietnicą spełnienia.

To przedstawienie to hicior. Zgrabnie napisany, dobrze zagrany, sprawnie zrealizowany. Ale czy aby nie nazbyt łatwy, gładki? Panaceum w dobie cięć finansowych, kryzysowym tańcu św. Wita teatrów. Dwuosobowe obsady, jednowątkowe narracje, jasny przekaz z nadzieją w tle. Pewniak, magnes na widza. Godzina trwania. I po niej natychmiast zapomniana. Coś w nas poruszy, coś zostawi, coś zadowoli. Ogrzeje. Coś niecoś da. Namiastkę, przedsmak, apetyt na –rozbudzi. Coś za coś. Byt za rozwój teatru.

Bo coraz więcej jest takich spektakli. I to nie jest złe, że są, o nie, ale to, że jest i będzie ich coraz więcej. I więcej. I więcej. Potem już tylko monodramy. Próby czytane. I to może być, ten trend niskobudżetowych przedstawień, pocałunkiem śmierci polskiego teatru.

Tytuł: Pocałunek - Ger Thijs
Miejsce: Teatr Ateneum im. Jaracza
Data premiery: 12-05-2013
Reżyseria:  Adam Sajnuk
TłumaczenieMałgorzata Semil
ScenografiaKatarzyna Adamczyk
Obsada:
- Marzena Trybała 
- Krzysztof Tyniec

Z

wtorek, 23 lipca 2013

Ja, Feuerbach Ja, Fronczewski Ja,Fiasko


Pełnia lata, pełnia księżyca. Pełna widownia, pełna zaklaskana klapa. Znów w teatrze, tym razem Ateneum, na „Ja, Feuerbach” w reżyserii Piotra Fronczewskiego standing ovation. Publiczność tak kocha teatr, że jeśli nie on, to ona się unosi ponad zwyczajną miarę rzeczy. Czy zdaje sobie jednak sprawę, jaki sygnał wysyła twórcom inscenizacji? Tym razem pociechy, nadziei, wsparcia. Mam nadzieję. Bo na pewno nie pełni satysfakcji. 

To, co zostało z przesłania sztuki Tankreda Dorsta w wykonaniu Piotra Fronczewskiego, Grzegorza Damięckiego i Marii Ciunelis to za mało na sukces, na triumf, na owacje. Za mało. Redukcja konfrontacji starego z nowym do szaleństwa człowieka całkowicie bezbronnego wobec życia to za mało. Ukonstytuowanie na tym konfrontacji starego teatru z nowym, to za mało. Konfrontacji starego aktora z młodym „artystą”, to za mało. Bo wszystkie kłopoty Feuerbacha, jak sugeruje inscenizacja,  mają źródło w człowieku, starym człowieku. Wynikają z jego słabości, z jego braku akceptacji zmian, adaptacji do zmieniających się warunków i odrzucenia nowego teatralnego ładu.  Z jego choroby, przebytej siedmioletniej kuracji w szpitalu psychiatrycznym. Z lęku otoczenia przed uwalniającym się szaleństwem aktora na scenie.

Nie ma się co dziwić. Wszyscy boimy się tego nad czym nie jesteśmy w stanie panować, czego nie możemy kontrolować. Wtedy nie razi, że Feuerbach na scenie jest intruzem, zbędnym bytem artystycznym, anachronicznym dziwolągiem niewartym nawet zwykłej ludzkiej reakcji. Irytuje, przeszkadza, traktowany jest instrumentalnie i obojętnie, tak, że sam musi zejść ze sceny w skarpetkach, bez butów, które są wyrzucone, niczym on sam,  na zatracenie, na śmietnik. Zostaje wykluczony, wypchnięty, wyrzucony w najbardziej upokarzający sposób, bo bez słowa wyjaśnienia. Daje z siebie wszystko, wychodzi szaleństwo.

To spłaszczona, strywializowana, zredukowana interpretacja. Może wzruszać. I wzrusza, jak nieszczęście człowieka. Może chwytać za serce. I chwyta, jak empatyczne pochylenie się nad straconym życiem. Może budzić nostalgię za teatrem klasycznym. I budzi. Choć czujemy, że to anachronizm świata przeszłego. Mimo swego uroku, piękna, wartości jest bezsilny wobec nowego barbarzyństwa zawłaszczającego świat teatru.

Feuerbach Fronczewskiego jest całkowicie przegrany nie przez szaleństwo zmieniającego się świata, lecz przez brak podjęcia z tym nowym obliczem świata walki i przez brak akceptacji tego szaleństwa. Zło nieakceptowanych przez Feuerbacha zmian niszczy go. Życie go niszczy. Sztuka, wielka sztuka, której jest wyrazicielem i reprezentantem nie jest w stanie go ocalić. Nie daje mu szansy na to, by mógł egzystować w teatrze i w życiu. Odarty z godności jak może ocalić siebie? Jak może ocalić teatr i zmienić świat? Jak może ocalić to przedstawienie? Nie może. I nie ocala.

Dowodzi to prawdy, że nie sposób przygotować się na czas próby. Nie wystarczy być najlepszym, doskonałym, genialnym w swojej pracy, w zawodzie. Trzeba potrafić nagiąć się, dostosować lub uporczywie walczyć, by uniknąć klęski. Feuerbach poniósł klęskę sromotną. Nie dającą żadnej nadziei. Sztuka teatru klasycznego ponosi klęskę. Również dziś. Rozszarpywana przez nowoczesne próby tworzenia inscenizacji, niesie treści ideowe, lansuje modne trendy, które wykorzystują środki teatralnej ekspresji, gry aktorskiej, wypowiedzi artystycznej. Sztuka współczesna gubi człowieka pojedynczego składając go na ołtarzu fałszywych bogów. Polityki, ideologii, ogłupiania. Tworzy nie dla niego samego ale dla systemu. 

A publiczność tęskni za prawdą, wzruszeniem, intelektualno-artystyczną ucztą, mądrą rozrywką, która buduje, nie niszczy. Pełna nadziei wierzy, że może znów doświadczy wtajemniczenia, katharsis, bo już raz, kiedyś miała okazję poczuć dotyk wielkiej sztuki, wielkiej, zjawiskowej kreacji teatru poprzez genialną kreację giganta aktora, Tadeusza Łomnickiego. Projekcja wielkości na zaledwie poprawność uniosła publiczność do standig ovation. Fiasko oczekiwań, fiasko Feuerbacha, fiasko Fronczewskiego.

Jego Feuerbach musi odejść. W niebyt, w szaleństwo. W skarpetkach. Feuerbach Łomnickiego odchodzi w wielkości człowieka przegranego, który heroicznie walczy do końca o swoje człowieczeństwo, o aktorstwo, o teatr i o każdego z nas. W ostrogach.

Teatr Ateneum im. Jaracza

Ja, Feuerbach       - Tankred Dorst

data premiery:
02-02-2013
reżyseria:
Piotr Fronczewski
tłumaczenie:
Jacek St. Buras
scenografia:
Marcin Stajewski
współpraca:
Ursula Ehler

Obsada:
 
Aktor Feuerbach
- Piotr Fronczewski
Asystent reżysera
- Grzegorz Damięcki
Kobieta
- Maria Ciunelis


piątek, 19 lipca 2013

Ustafka


Teatr, podobnie jak inne dziedziny sztuki, mocą talentu, siłą osobowości i pasji się żywi i wtedy rozkwita, gdy ich poziom jest możliwie najwyższy. Nie tylko wizja teatru, wykształcenie, doświadczenie, pomysł na program i działanie teatru jest tu niezbędne, ale szczególne zdolności komunikacyjne z tymi, którzy teatr tworzą, którzy o teatrze decydują, którzy do teatru przychodzą. Umiejętność wsłuchania się w to, co ludziom w konkretnym miejscu Polski w duszy i głowie gra, jest nie do przecenienia. A kontrola społeczna, jak dotąd nie istnieje. Nie ma żadnego sprawczego znaczenia. Można nie chodzić do teatru, protestować, monitować, ale są to próby rozproszone, ignorowane, często wyśmiewane a więc nieskuteczne. Niezbędne są działania instytucjonalne dające możliwie przejrzyste zasady wyboru spośród kandydatów. Ale nawet wybór najlepszego kandydata nie gwarantuje sukcesu. Teatr to nie tylko kraina ułudy ale nieustające pole walki o wysokim poziomie podejmowanego ryzyka. Zderzenie metafizycznej misji teatru z jego egzystencjonalnym, materialnym wymiarem, to diabelska konfrontacja. Dlatego tak trudno zrealizować zakładany program. Piekielnie trudno.

Widza interesuje teatr, sztuka. Otoczenie teatru i to, co się w nim dzieje już mniej. Może jaki skandal, sensacja, plotki. Wybory dyrektorów teatrów to jakby wewnętrzne, zakulisowe okołoteatralne funkcjonowanie teatrów. Ale musi się dziać wiele skoro ciągle się do tego powraca. Ostatnio na blogu Wojciecha Majcherka/"Dyrektorzy"/, Jacka Zembrzuskiego, Roman Pawłowski w GW i na e-teatrze, w którym Michał Centkowski cytatami wszystko rozmaśla i unieważnia, jakby sam nie miał własnego zdania. Dyskusja trwa. Końca nie widać. I,oby nie było jak w wierszyku, że "oślina pośród jadła z głodu padła". Bo wszystko niby jest: demokratyczne regulacje i procedury, prawo, doświadczenie i znajomość potrzeb teatru, są na to pieniądze a teatr oddawany jest w ręce nowych dyrektorów na zasadach "barbarzyńskich"? Najbardziej boli mnie to, że wszyscy wszystko wiedzą ale nikt nie jest w stanie nic zrobić. Lub nie chce zrobić. A ponieważ się nic nie robi, to znaczy, że sankcjonuje się nieprawidłowości dyrektorskich wyborów. Ciekawe, że dyrektorzy sami się godzą na te oczywiste dla wszystkich nieprzejrzystości. I idą w zaparte, że wszystko jest w porządku. Według znanej wszystkim zasadzie : jakoś to będzie. I niestety, mamy jakoś nie jakość w teatrze polskim. Niestety. Jakoś mi to nie odpowiada.

Żałosne to pomiałkiwania chopy kochane , w socjalizmie chowane. Płakać się chce czytając te jaskrawe niesprawiedliwości co to po ślipiach bijom i zadrom w sprawiedliwości poczuciu gmyrajom. Ale jakbyśta na inszej planecie żyli. Dwadzieścia z okładem lat transwariacji widać nie przeinaczyło niczego i nikogo. Jest jak było tylko jyszcze lepiej gorzyj. Bo niby wszytko można tylko nikogo ni mo, by normalność był w stanie , jakom równowagie, wprowadzić czy nawet rozumem, inteligencyjo błyskotliwo wywalczyć. Ustafki som i bendom ,bo były i som wygodne, kolesińskie i takie przecie ludzkie, że aż by sie chciało do takiej przykleić, na liste dopisać. Zawsze można , a jeszcze jak dajo, to oczywista, że można ustafkować.

Skrzydelski, młody, chciałby a nie może. Cóś mi po łbie chodzi wte i wewte, że skądsiś to znam. Nowy Konrad skacowany chciejstwem? Nie uwolnim sie już od tej niemocy wytwórczej? Tylko chcem i chcem ale nie możem! Zembrzuski, Reytan, szaty rozdziera, faktami sypie, obrazami naocznymi. I nic to. Nic to. Ile to lat już? Majcherek czekać każe. W cierpliwość jako niemożliwo a konieczno się uzbroić. Nie je tak źle jak gadajo, mówi. Pawłowski wyjaśnia, tłumaczy, replikuje. I nic. Cisza. Tyla , co mu pozwalają się wygadać. "Demokracja to system przedstawicielski, kultura dyskusji, otwartość i przejrzystość" cytuje Centkowski i życzy sobie i innym, by teatr nie martwy był a miał „Więcej życia”. Cóś mu się pomnieszało: jaka demokracja?, jakie życie? Zaplontał się w tych cytatach Centkowski Cytaty! No ci, co ustawiajo sie cieszo, rynce zacierajo i dalej listy tworzo, bo jak dajo , to tworzo. Albo i ni tworzo tylko z renkawa jedynych kandydatów w dyrektorów nominujo. Tworzywa wytwórcze.

Zmowa ustawiania. Jakie to wszystko cherlawe, słabe, bojaźliwe i to nie tą bojaźnią bożą, ale podle ludzką. Zmowa milczenia i zmowa przyzwolenia. I nie chce się jedyn z drugim i kolejnym narażać, dołków pod samym sobom kopać. Opłotkami blogierskimi, ogólnikami, cytatami. Tacy mundrzy, cytaci a nieskuteczni. Politycy swoje, prawo swoje, teatry swoje. Trzeba by być wolnym i trzeba by być niezalyżnym i , no jakim jyszcze? Najwyraźnij nie ma wolności. A sprawiedliwość to jako utopija, którom zapić trza, utopić rozsądkiem rozumu najprościjszego, natychmiast.

Bronsonów nam trza, Wayneów, Rambotłuków, Supermanów, Batmanów i Spidermanów, bo tu nadal dziki , dziki wschód.

Póki co, słuchajta Majcherka. Kołek w zymby i czekać kadencyje najpirw jydno, potym drugo ,a potym ustafka hyc znowu. Kołek w zymby, pióro w rynce , i pisać, i zdzierżyć sezon po sezonie. Trza szanse dać raz za razem i kolejno. Szanse trza dać. Pogronżom się samy. Pryndzyj czy późnij. Choć ustafka wszystko znów może przeinaczyć na sukces niezaprzeczalny a oczywisty. Słabemu dac szanse, bo mocny sam se szanse wywalczy, zdobyndzie. Tak więc szanse słabemu, zawsze i wszyndzie, bo tyn jak mus przyciśnie, to se „polecenia” o najsilnieszyj mocy wyżebrze i wszelkim komisyjom przedstawi coby reszte peletonu do stołka o łeb skrócić. A o winkszej odpowiedzialności polycających ni mo co marzyć. Taka Janda z Kutzem w poleceniu Macieja Kowalewskiego jakom to winkszo odpowiedzialność poniosły? Żadnyj, żadnyj. Jeno „Lipiec” z Woli się obronił, a i tak go nie grajo. Odpowiedzialność to kolejne przereklamowane słowo na wiatr zawsze i wszyndzie rzucane. Grunt to ustafka, grunt to silniejszego słabszeństwem prawo do pierszeństwa, głupoty przed dobrem ogólnym a szczegółowszym. Ryszta niech bije piane. Zachłyśnie się niom, a przy ociupince szczynścia utopi swe słabiutko niemożność. Jak to u nos w Polszcze bywa, tylko gadanie, gadanie. GADANIE……, za dużo gadom. I pójde w odstawke.

Rozumiecie coś z tego? Nie? Ja też nie.

czwartek, 18 lipca 2013

Letni Teatring


 

Wakacje, urlop, wolny czas i swoboda. Relaks, rozluźnienie, dystans i możliwości. Niewiele trzeba, by zasmakować czegoś nowego, przegapionego, odpuszczonego, zaległego, nieplanowanego. Na co nawet nie wiedząc czekamy. Na co nawet nie spodziewając się natkniemy.  
 
Sztuka. Jaka by nie była. Gdzie by nie była. Ta, która nas mija na ulicy. Zatrzymuje się na chwilę, by spojrzeć nam głęboko w jaźń naszą uziemioną codziennością. Ta, która przybywa na plażę, w plener. Z przestrzenią krajobrazów otwierających nas na nowe. Doznania, głębie, szczyty, bezkresy, nieskończoność perspektyw. Ta, która uwięziona w murach teatru, w muzeach, salach i salonach wszelkich – festiwalowych, cyklicznych, sezonowych, gościnnych - czeka na nas cierpliwie, z nadzieją. Gotowa na wszystko. Na każde każdego spotkanie. Przywołuje nas, nęci, kusi, przyciąga. Oto jestem, mówi.

Letni to kaliber. Ale nie letnie ze sztuką obcowanie.  Bo choć trwa krótko, to czas zatrzymuje. Bo choć  z tego świata, światy nam nowe pomaga odkrywać. Bo choć letnia, to  i gorąca, i lodowata być w efekcie może. Co zniszczy, to w zamian na nowo odbudowuje. W innym kształcie. W innym znaczeniu. W odmienionym czucia rozumieniu.


Wszystko się może zdarzyć. Jeśli sztuce w letnim przyodziewku, w letnim klimacie pozwolimy zaprosić się do tańca. Jeśli damy się poprowadzić, przytulić. Jeśli zawirujemy w derwiszowym tańcu, który uniesie poza ponad w kierunku nieba gwieździstego nad nami, przywracając porządek prawa wszelkiego w nas. Przysposabiając nas na powrót do dnia świstaka.

 

Informacje, co jest gdzie grane w Polsce znajdziecie na stronie internetowej

www.e-teatr.pl   zakładka   TEMATY W TOKU   Projekt „Lato w teatrze 2013”

wtorek, 16 lipca 2013

ALA ma kota Hania ma władzę


Publiczność ma teatr. Teatr ma dyrekcję. Dyrekcja ma władzę. Władza ma politykę. Polityka interes. Interes ma przetrwać. Przetrwanie  ma lawirować. Tańczyć grać mydlić oczy. O iluzji misji sukcesu ma monologować. Przeciw dialogowi. Dzielić ma i rządzić.

Publiczność interesuje sztuka. Teatr interesuje program. Dyrekcję pogodzenie sprzecznych interesów. Interes interesem interes nagania. Władzę interesuje święty spokój. Następne wybory. Nasze. Publiczności masa i publiczności kasa.

Publiczność płaci teatrowi. Teatr przedstawieniem widzowi. Dyrekcja głową i reputacją. Władza płaci władzy kastracją.

Publiczność ponosi ryzyko. Teatr ryzyka koszty. Dyrekcję władza ponosi. Na pstrym koniu zresztą. W prawo lewo czy centrum. Władzę ponosi fantazji władza. Fantazja wyklucza prawo. Prawo nic nie ponosi. Stanowi samo dla siebie.  Publiczności. Przeciw. Teatrowi. Prawo ponosi bezprawie. Prawie jest to skuteczne. Prawie działa.

Publiczność ma teatr. Jeszcze. Teatr ma sztuki przesłanie. Dyrekcja zawsze kłopoty. Władza znów panowanie.



 
To mój niekoniecznie bieżący, na wczoraj, teatralny hot red chili pepper komentarz quasi polityczny w sprawie czystek przedreferendalnych Prezydent Warszawy. Zwalniaj i rządź. Mianuj gorsze na jeszcze lepsze gorsze. I rządź. Rząd martwych teatralnych dusz.
 
Co cię Teatrze nie zabije, to cię udziwni.



poniedziałek, 15 lipca 2013

To ja landrynka malinka cud dziewczynka


Czytajmy wypowiedzi na blogach teatralnych, odpowiadajmy na nie przytaczając argumenty w każdej możliwej formie. Nie pozostawiajmy tych błyskotliwych blogierskich felietonów, owoców sezonu truskawkowego, malinowego, czereśniowego, ogórkowego, bez  komentarzy. Nie dajmy się obrażać, nie pozwalajmy by innych obrażano. Reagujmy na  złe zachowanie. Nietaktowne, niestosowne, przykre.  U Bartłomieja Miernika /felietony na www.e-teatr.pl : LANDRYNY 5.07.2013, CIEPŁYM MOCZEM 12.07.2013/ miało być goło i wesoło. Niewinnie i z troską. Zaczepnie. Pobudzająco rozbudzająco. Coś chciał napisać, z czymś się podzielić, na coś zwrócić uwagę. Jak wyszło, musicie przekonać się sami. On olewa temat ciepłym moczem , ja zakręconą formą.
 
Bartłomiej Miernik ma apetyt na landryny, ja mam "Apetyt na czereśnie".
 
 
No i się byłam zasłodziłam tymi seksistowskimi macho buczo ojczystymi wyjcami kolegów teatromanów co tak swobodnie lewitują po temacie teatrowych koleżanek na studiach forach stypendiach wszelkich obecności. Zdobywaniem przez przyciąganie nas obrażaniem marzycie.  Skomleniem przez marudzenie i narzekanie. W przewrotnie kłamliwy sposób zwracacie uwagę na czego- kogo widok ślinotoku dostajecie pożądania. Na studia nas przyciągacie, na landrynkowych listach nauk teatralnych trzymacie. Przepełzamy przez studia znacząc słodką landrynkową poświatą drogę kulturalnego świata. Landrynka inspiruje pobudza rozmarzenie muzą się jawi niemożliwą a drażniącą zmysły. Słodkim nie do nasycenia mirażem. A wy tak nieteatralnie landrynkowo obsceniczni! Różowy malinowy czy landrynkowy nieważne to koloryt męskiego klimatu. Męskiego raju. W którym landrynkowe Albertynki w goliźnie się wam multiplikują lub klonują na jedno macho kopyto. Jesteśmy  waszą wizualizacją. No po co to się mądrotą w kolorze landrynki oszukiwać DIALOGIEM niepotrzebnym zasłaniać  romantyzmem wypierać . Po co na co? To ja landrynka malinka cud dziewczynka poza waszym słodkim zasięgiem pożądliwego obrażania o niemożliwym zasięgu. Spadajcie na swoje nudne blogi teatralne. O ich landrynkowym kolorze możecie tylko pomarzyć. Tam wam wolno.    

 

piątek, 12 lipca 2013

Pa pa Gombrowicza przez świat zrozumienie


Wróciłam z Teatru Dramatycznego. Uff, dobrze, że się skończyło i to na dobre. Znów standing ovation. Nie wiem, czy to z powodu zachwytu czy też z poczucia ulgi, że to ostatnie, pożegnalne przedstawienie "Operetki" Witolda Gombrowicza w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Mnie nie uniosło, bo nie zachwyciło. Ale może po tej pełnej widowni, huraganowej owacji, dyrektor teatru, Tadeusz Słobodzianek, zmieni zdanie i tytuł powróci na afisz w następnym sezonie.

Może w końcu ktoś jeszcze przyjdzie. Ludzie potrzebują śpiewogry z karykaturalnymi figurami. W końcu było tylko 12 spektakli. Trochę mało jak na przebój i teatralny sukces. Trzeba dać zespołowi szansę, czas. W końcu może doszlusuje do przyzwoitego poziomu i się zgra, i zaśpiewa równo. Może w końcu zakupią lub wypożyczą mikroporty, by tekst był słyszalny. Może wyświetlą tekst sztuki nad sceną. Nie wszyscy czytali czy przerabiali Gombrowicza wcześniej. Nie wszyscy zdążyli przekartkować program, który dostali za darmo. Może ktoś w końcu dostrzeże, że sztuka się rozłazi i nie wiadomo o co chodzi. Bądźmy miłosierni. Może jednak w końcu nie.

A przecież jest teatralnie trendy and cool atmosfera. Gombrowiczowska postdrama musicalowa. Parę procent Gombrowicza w spektaklu. Tyle go słychać, reszty się domyślamy. Koryto z wodą, czerwony dywan, no, mokro i czerwono. Goła Albertynka, cud dziewczynka. Gołe męskie dupy też są,  nawet nie jedna a dwie, bardzo poprawnościowo wypinane w stronę publiczności. Dramat prawdziwy z rewolucją jest, pomysły reżyserskie są. Muzyka na żywo z dwóch fortepianów, nawet lynchowski pomruk mroczną stronę sztuki, grozę udawaną, wygrywa. Śpiew jest, piękne głosy.  Ale jakieś oddzielne, skrzekliwe. No się dzieje. Niby we współczesności. Atrakcyjne życie celebritys, świat mody, high life zbrukany przaśnością, przemoc wobec głupich kobiet, zbliżenie i zezwierzęcenie zdziecinniałych mężczyzn.

Niby Gombrowicz pełną gębą i po gębie, ale do siebie niepodobny. Ale z jakąś miną nierozpoznawalną. Na pewno jest w tytule, na afiszu i w programie. Tyle , że go  ze sceny nie słychać, nie widać, nie czuć. Przepadł zakamuflowany w nowomodnej formie, która go tak skutecznie zawoalowała, ukryła, jakby się wstydziła wyjątkowego języka  dramatu. Gombrowiczowska fraza nie wybrzmiała zaledwie wymamrotana. Zniekształcona nabrała kształtu dziwolągu, ciała obcego. Człowiek stara się, umysł i percepcję natęża, wrażliwość wystawia na próbę. A tu jakieś nowe gombrowiczowsko musicalowe popapranie wychodzi, tandeta, tania  pod publiczkę sztuczka. A przecież język Gombrowicza to atut, znak szczególny, klejnot w koronie języka polskiego. Dzięki niemu Masłowska, Demirski godne kontynuatory, nowe wariacje, smaczki językowo formalne. Nie dziwi, że Gombrowicz dla świata jest martwy. My go nie rozumiemy, nie potrafimy wystawić, by wybrzmiał z mocą należnego mu światowego formatu. Arystokrata języka i formy został dobity na polskiej scenie, zabełkotany, formą spłaszczony, unieważniony.

Dużo niczego, wielkie nic. Nic w nicość obrasta i pęcznieje na naszych oczach. Nikt niczego nie rozumie. I nikt nic sobie z tego nie robi.  Więc i ja też nie. O, przepraszam Słobodzianek z tym kończy na dobre.  W końcu to koniec. Kwiaty. Aplauz. Zdziwione miny aktorów. Po dobrej chwili rozluźnione i zadowolone. Publiczności miny też. Łatwiej i szybciej ze standig ovation position uciekać. Pa, pa Kościelniak. Pa, pa Gombrowicz. Pa, pa Gombrowicza przez świat zrozumienie.


 
OPERETKA Witold Gombrowicz
Teatr Dramatyczny w Warszawie
Muzyka: Piotr Dziubek
Scenografia i projekt animacji: Damian Styrna
Kostiumy: Katarzyna Paciorek
Asystenka kostiumografa: Małgorzata Biegańska
Choreografia: Ewelina Adamska-Porczyk
Korepetytor śpiewu białego: Tetiana Sopiłka
Korepetytor śpiewu: Anna Ozner
Wykonanie animacji: Eliasz Styrna
Asystentka reżysera: Marta Ścisłowicz
Asystenka kostiumografa - Małgorzata Biegańska
Inspicjent: Julian Potrzebny
OBSADA
Książę - Paweł Tucholski
Szarm - Modest Ruciński / Paweł Paprocki (aktor Teatru Narodowego)
Firulet - Krzysztof Żabka / Marcin Przybylski (aktor Teatru Narodowego)
Złodziejaszek Pierwszy - Piotr Kamiński
Złodziejaszek Drugi - Paweł Kamiński
Prezes - Ewa Prus
Ksiądz - Jakub Lasota
Markiza - Anna Gigiel
Hufnagiel - Jagoda Stach
Władzia - Paula Kinaszewska
Konstancja - Anna Szymańczyk
Walentowa - Anna Gajewska
Pianiści - Piotr Dziubek/ Piotr Mania/ Marcin Partyka
 

 

środa, 10 lipca 2013

Jerzy Koenig Post Scriptum


Wojciech Majcherek wspomina Pana na swoim blogu/www.Wojciech-Majcherek.blog.onet.pl/. Ale i widzowie za Panem tęsknią i go wspominają. Bo pamiętają.

 Był Pan dla nas, widzów, jak dobry ojciec wprowadzający dzieci do świata teatru. Zaczarowanego miejsca pełnego ciemnych zakamarków, zamkniętych drzwi i tajemnic. Trzymając nas za rękę, ze spokojem, opanowany, oswajał Pan nas z tym, co możemy zobaczyć, odkryć, poczuć, czego doświadczyć, tak, że bez lęku, bezpiecznie ale z zapartym tchem wkraczałyśmy w strefę działania sztuki. Tak, że co tydzień wracaliśmy do Teatru Telewizji na kolejne premiery. Tak, że często był to  początek mniej lub bardziej poważnej przygody z teatrem.

 Pana przedspektaklowe gawędy pozostały dla mnie przykładem mówienia o teatrze, który przykuwa uwagę, budzi zainteresowanie, przyciąga do teatru. Rozniecały ciekawość, informowały, budowały kontekst. Były wzorem i inspiracją dla moich własnych poszukiwań/ informacji, interpretacji/. Były nauką obcowania ze sztuką, zawłaszczania jej dla siebie, by służyła , rozwijała, wzbogacała. Pan otworzył mi oczy na nowy, wspaniały, teatralny świat, którego do dziś nie opuszczam i któremu nie odpuszczam. Pan sam, jego głos pobrzmiewający w pamięci, też mnie nigdy nie opuścił.

Często zastanawiam się, jak dziś komentowałby Pan sztuki, jak o nich by mówił. Na pewno  z dużą kulturą, bez ostatecznych, skrajnych ocen. Z zachętą do samodzielnego zmierzenia się ze sztuką, a więc propozycją artystów, którzy chcą z nami, widzami, poprzez teatr porozmawiać. Jak można by było odmówić takiemu zaproszeniu? Jak można by Panu odmówić?

Takich ludzi jak Pan mi brakuje. Osobowości, autorytetów, mentorów, którzy mówiąc o teatrze zajmowaliby się nim samym, mając na myśli troskę o jego kształt, kierunek, rozwój, zrozumienie. Którzy zajmując się problematyką teatru nie gubili mnie, widza,  nas widzów, po drodze, a przeciwnie, skłanialiby do uczestniczenia w życiu teatralnym. Budując w nas przekonanie, pewność, że jest to obszar kreacji, konfrontacji, tworzenia nawet poprzez burzenie i rewolucję. Którzy pomagaliby nam przejść najtrudniejsze próby interpretacyjne w drodze do szukania sensów, wartości, emocji, prawdy. Tak, by nas nie zniechęcić a podbudowaniem merytorycznym wzmocnić, byśmy nie ustawali w walce  dochodzenia do piękna , mądrości, wrażliwości teatru. Czułości nam potrzeba, zachęty, właściwego rozbudzania zainteresowania.   I takiego wzmocnienia, byśmy nigdy nie rezygnowali z walki o teatr, o jego kulturotwórczą rangę, o jego indywidualne dla nas, poszczególnych widzów, znaczenie. Jest wiele do zrobienia, bo chaos widzę, zacietrzewienie i walkę widzę, które teatr polski niszczą i pogrążają. A on na to nie zasługuje. My, widzowie obecni i potencjalni, na to nie zasługujemy. Tak myślę. Tak czuję. Czy jednak tak , jak Pan? Chcę wierzyć, że choć trochę tak.

 
 

 
 

 

wtorek, 9 lipca 2013

„Courtney Love” w Warszawie




Jeszcze tylko dziś spektakl „Courtney Love” Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki w Teatrze IMKA o godzinie 19-tej. Do odważnych świat należy/bilety wyprzedane, osiągalne tylko wejściówki i bilety niewykorzystane/. Warto spróbować się dostać, bo Wrocław daleko, sezon wakacyjny trwa i łatwiej spektakl obejrzeć na miejscu, mimo wysokich cen. I tak się opłaci. Jeśli uda wam się wtargnąć na to przedstawienie nawet w ostatniej chwili, to jajcarskie szaleństwo odjazdowo strzępkowodemirskie zapewnione.

Na wczorajszym spektaklu publiczność była usatysfakcjonowana i wyraziła to w standing ovation. Nic dziwnego, temat Nirvany nośny, muzyka wykonywana na żywo przez aktorów i świetny wokal.  Język sztuki Demirskiego inteligentnie zakręcony, iskrzy frazami utopionymi w obscenie wulgaryzmów i kontekstów. Samo życie. Nie bójcie się tego spektaklu, tej stylistyki. Mimo zadziorności, oskarżeń ideologicznych, społecznych, krzywdy wam nie zrobi. Nawiąże z wami kontakt, wejdzie w dialog. To jego rys charakterystyczny. Nie będziecie tak do końca bezpieczni ale na pewno poczujecie , że jesteście w tym przedstawieniu ważni. Jasny, przejrzysty przekaz popłynie do was z siłą publicystyki live. A życie celebrytów muzycznych, ich tajemnice to dla nas , podglądaczy, cel doskonały, pożądany. Jak zwykle rozpierducha, bałagan i pokręcenie w teatrze strzępkodemirskim. Jak zwykle wywracanie marynary na druga stronę. I ten dystans do wszelkiego tragizmu neutralizowanego przez Demirski sense of humor. Sprawia, że mamy wrażenie ślizgania się po powierzchni problemów, zjawisk, tematów. Ale może o to chodzi, by coś na początek wybebeszył, zniszczył dotychczasowe wyobrażenia  po to, byśmy sami drążyli głębiej i głębiej w wyznaczonym przez tandem artystów kierunku.

Sztuka to jątrzenie w naszej estetyce, pobudzanie myślenia, burzenie spokoju. Nawet jeśli jest nam paradoksalnie  śmiesznie w tragicznie scenicznych zmyśleniach. Nie przegapcie tej wizyty Teatru Polskiego z Wrocławia, tej lekcji, tej propozycji strzępkodemirskiego patrzenia na nasz świat.