środa, 30 marca 2016

KORIOLAN NATIONAL THEATRE LIVE


KORIOLAN to dramat Szekspira o wojowniku triumfatorze, żołnierzu przywódcy wygrywającym wojny, który nie może osiągnąć sukcesu jako polityk czasu pokoju. Z wyboru, ze świadomej decyzji kontynuowania tego kim był i jest, co zdecydowało o odniesionych militarnych zwycięstwach. Odpowiedzialny jest za to jego charakter i może jednak kierunkowe, ograniczone wykształcenie i wychowanie. Podporządkowanie się matce, niemożność od niej uwolnienia. Sukcesy czasu wojny Koriolan nie potrafi przekuć na sukcesy czasu pokoju. Zaprzepaszcza osiągnięcia wypracowane na polach bitew. Nie chce się zmienić, dostosować, zaakceptować nowych reguł walki o władzę. Uczyć się i rozwijać. Nie jest elastyczny, giętki, zmienny. Nie dostosowuje do nowej sytuacji, warunków. Zastyga w uporze uważając, że w tej stałości zachowania i charakteru jest siła wszelkiego sukcesu, jego znak rozpoznawczy. Nie potrafi właściwie rozpoznać i ocenić sytuacji w jakiej się znalazł, nie chce zaakceptować jej zasad, nagiąć się do środków uświęcających cel, odrzuca postępowanie zgodne z regułami gry politycznej.

A rzeczywistość dobitnie pokazuje, jak odmienne są światy wojny i pokoju. Cele i środki do ich zdobycia są przeciwstawne. Wymagają różnego podejścia, innych cech charakteru. W przypadku wojny to zbrojna, siłowa postawa dla pokonania przeciwnika, związana z zabijaniem. W przypadku pokoju to bój o głosy wyborcze, pozyskiwanie sprzymierzeńców, budowanie sojuszy, negocjacje, konstruowanie wspólnego frontu walki wyborczej, zawieranie kompromisów. Masa ludzka, którą trzeba zdominować, zmotywować, pokierować tak, by osiągnąć cel jest taka sama. Głupia, nienasycona, koniunkturalna, zmienna, idąca posłusznie za tym, kto potrafi ją przekonać, okiełznać, zmanipulować. Zestaw argumentów przetargowych musi być dostosowany do sytuacji. Trzeba kłamać, zwodzić, mówić i obiecywać to, co  wyborca chce usłyszeć. Należy dawać mu nadzieję, malować przed nim perspektywę lepszego losu, tworzyć miraż pomyślnej przyszłości.    

Błędem, który popełnia Koriolan jest pewność co do wyboru taktyki i strategii w okresie pokoju. Uważa, że powinien odcinać kupony od tego, co dotychczas osiągnął. Naiwnie sądzi, że nie musi nic robić, wstydzi się zabiegać o głosy wyborców; tchórzliwej, asekuracyjnej tłuszczy, którą zna doskonale i dlatego nią gardzi i ma za nic. Dumny i pyszny ale skromny i powściągliwy myśli, że wszystko samo się automatycznie, bez jego zaangażowania i udziału dokona, bo na tyle jest dobrze znany, ceniony, zasłużony, że nie musi nic udowadniać. Pewny siebie ale surowy w obejściu nie chce się chwalić, wywyższać, ciągle zapewniać o swej wartości i znaczeniu, podkreślać sukcesów wojennych, swoich atutów, walorów . Niegodne to dla niego działanie, niezgodne z jego poczuciem honoru, odwagą i prawdomównością dobrego przywódcy, prostego żołnierza. Na wojnie czyny mówią za człowieka, to one go definiują i decydują czy ludzie darzą go szacunkiem. W czasie pokoju to słowo- podstępne, zwodnicze, mamiące- jest orężem w walce o rząd dusz. Koriolan nie widzi różnicy pomiędzy czasem wojny i czasem pokoju. Bagatelizuje ten podział, zupełnie niezorientowany w wymogach gry politycznej, zagubiony w realiach nowej dla niego rzeczywistości. Wydaje się mu, że należy tylko zadeklarować chęć pełnienia funkcji publicznej, bo i tak wszyscy wszystko o jego zasługach i wartości wiedzą więc nie ma potrzeby nieustannego udowadniania, przypominania kim jest. Koriolan nie chce ciągle zapewniać o swych intencjach i planach, mierzi go uporczywe przekonywanie wszystkich wokół do swoich celów. Pochlebstwa, obietnice, brylowanie wyborcze są mu obce. Nie robi tego, co należy. Napominany, pouczany, nie słucha dobrych rad. Jakże się myli!!

Sam pogarsza sytuację w obliczu klęski politycznej. Rozczarowany, rozgoryczony i obrażony, zaskoczony obrotem spraw i nie rozumiejący sytuacji, chce się zemścić na tych, którzy go zawiedli, zdradzili i nie docenili. Wraca do jedynego sposobu jaki zna doskonale- do walki prostego żołnierza na wojnie- tyle tylko, że tym razem zawiera układ z wrogiem swego ludu, zaciekle walczy przeciw swojej ojczyźnie. Tym samym przypieczętowuje swoją ostateczną klęskę. Nienawiść i chęć ukarania tych, którzy go odrzucili jest ekstremalna. Boli go, że prawda udowodniona w czasie wojny musi się posługiwać kłamstwem w czasie pokoju, by doprowadzić mogła do zwycięstwa. I choć odwet wydaje się zrozumiały to jednak bezrozumny. I bezowocny. Wszystko, co Koriolan osiągnął na wojnie, sam zaprzepaścił, zniszczył z powodu niepowodzeń politycznych, niezrozumienia sytuacji, realiów, metod walki w świecie polityki. Zniechęcił do siebie zarówno wyborców jak i najbardziej sobie oddanych współpracowników, obnażając ignorancję, niechęć do przypodobania się ludowi, do naginania do reguł gry politycznej.

Koriolan młody, podporządkowany, posłuszny zasadom wychowawczym despotycznej, twardej, dominującej matki a więc nieodrodne, cudowne dziecko wojny nie był w stanie stać się rasowym, wytrawnym politykiem, przy tak zachowawczym, niereformowalnym charakterze i prostolinijnej, nieskomplikowanej osobowości. Prosty, prawdomówny, honorowy żołnierz, który  heroicznie sam jeden był w stanie rzucić się na wojsko przeciwnika, nie potrafił się zmienić, nie dojrzał do swej opozycji elastycznego, manipulującego, kłamliwego, przebiegłego ale skutecznego polityka, który obiecuje ale nie dotrzymuje słowa, potrafi działać zespołowo. Niedojrzałość, naiwność, nieskuteczność działania politycznego, wchodzenie w sojusz z wrogiem Rzymu doprowadziła go do klęski.

Najskuteczniejszym cerberem i przewodnikiem Koriolana jest matka, z którą jest związany silną zależnością toksyczną. Wychowała, wytresowała doskonałego wojownika przywódcę, zwycięzcę, nie nauczyła go się rozwijać, zmieniać, dostosowywać. Koriolan może grać tylko jedną rolę doskonale. Perfekcyjny, zaciekły, bohaterski  w walce wojennej i potrafiący zjednać dla siebie, zachęcić do walki wojsko działa instynktownie, stosuje jasne, zrozumiałe, czytelne  dla otoczenia reguły postępowania. Może być tylko idealnym, perfekcyjnym, skutecznym przywódcą żołnierzem. Nic ponadto. Jeśli dla innych epizod wojenny, sukces na polu bitwy jest tylko kolejnym etapem w drodze po władzę, dla Koriolana jest końcowym, granicznym osiągnięciem. Nie zdobędzie nic więcej. Jakby jego edukacja ograniczała się tylko do uzyskania wiedzy jak zwyciężać na wojnie. Osobowe cechy charakteru dodatkowo uniemożliwiały mu się rozwinąć i zmienić, choć miał duży potencjał. Wpływ na niego miała tylko matka. Ani żona, ani przyjaciel nauczyciel, figura ojca, w jednej osobie Meneniusa ani nikt inny. Nie dojrzał do samodzielnego kształtowania swojego losu. Wyznaczania nowych celów, osiągania ich. Ograniczony postawą żołnierza, nie był w stanie wyjść poza tę jedną wyuczoną, przynoszącą efekty rolę.

Koriolan jest przykładem przegranego zwycięzcy. Jego dramat polega na tym, że brnie w jednokierunkowo obraną ścieżkę rozwoju i w nowych warunkach jest całkowicie bezradny, ograniczony, nieskuteczny. I popełnia błąd za błędem. Wiąże się z wrogiem. Walczy przeciw ojczyźnie. Doprowadza do ostatecznej klęski. Jego wysiłek poszedł na marne, jego sukces wykorzystali inni. Rejestr błędów, które popełnił wynika z jego zatrzymania się w walce w pół drogi. W złym rozpoznaniu sytuacji i niedostosowaniu się do niej. Koriolan jest przykładem bohatera, którego sukcesy konsumują inni. Sprytniejsi, bardziej bezwzględni, nieobliczalni manipulatorzy. Mówiący, co wyborcy chcą usłyszeć. Obiecujący im to, czego i tak nie spełnią. Ale ich nie obrażają, nie poniżają, nie gardzą nimi otwarcie jak uczynił to Koriolan. Brutus i Sicina cynicznie lawirują pomiędzy tworzeniem iluzji nadziei a oszustwem o słodkim smaku oczywistego kłamstwa. Boscy magicy wyczarowujący światy niemożliwe do zaistnienia.

Spektakl minimalistyczny formalnie, wizualnie surowy, monochromatyczny ale komunikatywny, jasny, przejrzysty, jakby Szekspir językiem współczesnym do nas przemawiał, by  pokazać nam dzisiejszy świat. Uniwersalny przekaz, czysty, w kostiumie znaczącym funkcję nie czas, w otoczeniu scenografii tak ubogiej, że bogate, pełne, skończone światy wyobraźnią w nas wyzwala. Mała, pusta przestrzeń z drabiną ku niebu skierowaną, celem nieosiągalnym, ciągle w nieskończoność się oddalającym. Ścianą z kolorem i językiem graffiti  łączącym stary i nowy Rzym. Z zarysem graficznym na ziemi, symbolicznie raz ograniczającym, raz wyznaczającym nakreślony sens znakiem. Płatki róż, jak krwawe łzy bezsilnej miłości wobec przeznaczenia, nieuniknionego losu zgotowanego człowiekowi przez człowieka. Kara dla matki, która musi poświęcić syna, dla ratowania Rzymu. Wiedzie go ku śmierci na smyczy wytresowanego posłuszeństwa. Świadoma swojej klęski. Pustego zwycięstwa wypełnionego cierpieniem. Ślepe posłuszeństwo, które miało owocować nagrodą a doprowadza do zguby. Jak człowiek wierny  posłuszeństwu swego Boga. Cnota, która jest pułapką a nie wyzwoleniem. I przyjaciel- mentor- ojciec, który zostaje zlekceważony, poniżony przez ucznia- syna. Gdy w akcie buntu Koriolan odrzuca autorytet, by ostatecznie sprawdzić swoją dojrzałość do podejmowania samodzielnych decyzji, choćby prowadziły do klęski. Jakby trzeba było unieważnić, zabić swego ojca, by móc zająć jego miejsce, sięgnąć po cel wykuty na własną odpowiedzialność. A ojciec musi na to pozwolić. Musi to znieść. I wierna, kochająca i akceptująca męża takiego, jakim jest, żona, której Koriolan tak naprawdę nie zna, potencjał zaprzepaszczony, niewykorzystany. Na swój sposób figura milcząco tragiczna. Bierna, bez ambicji. Zdominowana przez silniejsze osobowości nie ma na nic wpływu.

Jakże współczesny jest obraz wyborców! Stwarzanych na obraz posłuszeństwa celom cynicznych polityków, kształtujących ich manipulacją, mamoną perspektywy lepszego życia. Łatwo dających się oszukiwać. Wierzących raz jednym, za chwilę innym, przeciwnym hasłom-argumentom.

Szekspir oferuje wiele poziomów komunikacyjnych. Niejednoznacznych i uniwersalnych. Pozwala nam pójść własną ścieżką interpretacyjną i nie zgubić się w jej meandrach współczesnych odniesień. Mówi prosto i skomplikowanie. Wybór wariantu kombinacji należy zawsze do inscenizatorów. Jednak to nie my a on swym ciągle przecież tym samym tekstem przystosowuje się do naszego poziomu, oczekiwań i potrzeb. Nie tracąc nic z jego, tekstu, potencjału.  I to jest genialne. I mądre. Bo wiecznie mówiąc o tym samym, umożliwia postrzegać to na nowo, świeżo. Wielowymiarowo. Pozwala nam samodzielnie odkrywać światy dawno rozpoznane. Wyzwala dreszczyk emocji z błądzenia w krajobrazie natury ludzkiej nieznośnie ograniczonej, stałej. Po stronie poznania jest radość i smutek. Satysfakcja rozczarowania. Po stronie czucia dotyk istoty rzeczy. Wzruszające oczarowanie.




http://goodticklebrain.com/coriolanus-dramatis-personae

niedziela, 27 marca 2016

PRZESILENIE CIELECKA TEATR TELEWIZJI

Od lewej: Magdalena Cielecka, Jan Frycz i Marcin Bosak
Ta sztuka pokazuje nam, jak bardzo poznajemy siebie samych poprzez konfrontację z drugim człowiekiem w interakcji rozmowy, we wspólnym ścieraniu, pobudzaniu, prowokowaniu, omawianiu trudnych tematów, problemów, spraw teraźniejszych i przeszłych. Tu nie ma czynów. Tu się mówi o czynach. To, co sami o sobie bohaterowie myślą, snują, wyjaśniają- jeśli nawet oparte jest na faktach, obserwacji, doświadczeniu- bywa błędne, nieprawdziwe, prowadzić może do podejmowania złych życiowych decyzji. W tej sztuce rozmowa odkrywa stan faktyczny. Tu każdy każdego prawdziwiej ocenia, niż samego siebie. Dlatego tak ważne jest to świeże spojrzenie, ocena z zewnątrz.
Fabuła jest banalna. Nadia Blye, trzydziestoparoletnia Amerykanka, była korespondentka wojenna na terenach objętych wojną w byłej Jugosławii i Iraku, obecnie prowadzi na uniwersytecie Yale zajęcia dydaktyczne z dziedziny stosunków międzynarodowych. Będąc na konferencji w Europie z narzeczonym, Philipem Lucasem, który jest fizykoterapeutą dla bogatych w Stanach, odwiedza jego ojca, Olivera Lucasa, lekarza mieszkającego samotnie w małym miasteczku w Walii. W czasie tej wizyty odkrywa prawdę o sobie, swoich związkach. Zmienia decyzję o tym, co będzie robić w przyszłości. Tak, jakby przeprowadzone rozmowy pozwoliły jej przeanalizować sytuację, zobaczyć siebie z różnych punktów widzenia w perspektywie przeszłości, która nie mogła być bagatelizowana, pomijana, zlekceważona a to przed nią Nadia uciekała. Z resztą przeszłość każdego bohatera wyjaśnia bardzo jasno, dokładnie jakimi są ludźmi.
Oliver, ojciec Philipa, najdojrzalszy, najbardziej doświadczony spośród bohaterów, jest wymagającym, trudnym przeciwnikiem i potrafi celnie zdiagnozować sytuację. Otwarty, szczery, inteligentny nienachalnie docieka prawdy, dostrzega to, co ukryte, spychane do podświadomości, wypierane z pola widzenia, naciągane. Jak magnes działa jego siła witalna i intelektualna pewność siebie. Bezkompromisowość, bezpretensjonalność i konsekwencja w działaniu. Jego przekonanie, że podążał całe życie za swoim instynktem i postępował słusznie, cokolwiek się działo, budzi zaufanie. Jest przykładem osobowości charyzmatycznej, która fascynuje, przyciąga, ma wiele do zaoferowania. Stanowi wyzwanie, gwarantuje ciekawą rozmowę, niebanalne spędzenie czasu, podróż w głąb siebie. Taktowny, wrażliwy, czuły, celnie kontrapunktuje, delikatnie sugeruje, używa łagodnej perswazji. Radzi sobie z własnymi kłopotami, traumami, niepowodzeniem. Przechodzi nad nimi do porządku dziennego. To jest jego kapitał, który pozwala mu właściwie ocenić ludzi. Siebie. Przeszłość. Nie potrafi jednak dotrzeć do syna, rozmawiać z nim i przekonać go. Wszystko, co mówi denerwuje Philipa, drażni go i zniechęca do ojca, w którym widzi tylko zagrożenie, nie dostrzega żadnych dobrych intencji. Ta bezradność Olivera wobec agresji syna, odrzucanie jego rozsądnych rad, wyjaśnień co do relacji z żoną, pokazuje jak bardzo toksyczny związek tworzył syn z matką. I jak wiele błędów popełnił Olivier, który zostawiając żonę samą sobie, przede wszystkim opuścił syna, rezygnując z jego wychowywania. Bez kontaktu nie ma więzi. Bez więzi i zaufania, zrozumienia nie ma szansy na bliskość. Pozostaje zawiedziona, zdradzona miłość synowska. Słaby młody człowiek, który nie jest w stanie o nic walczyć. Przegrany ojciec, który nie jest w stanie pomóc swojemu synowi, najbliższej sobie osobie. Bo na wszystko jest w ich relacji za późno.
Philip pozwolił ukształtować się na ofiarę swoich rodziców: ich problemów małżeńskich, wyborów i postaw życiowych. Wycofany, pełen żalu do ojca, niesie przez życie gorycz zawiedzionej miłości i rozczarowania wiecznie zdradzanej, w końcu porzuconej, doprowadzonej do śmierci matki. Nie chce popełniać błędów ojca ale ma w sobie poczucie klęski matki- nie potrafi wyzwolić się od emocjonalnej spuścizny rodziców, która niszczy mu życie. Powoduje, że ma wypaczony ogląd świata. Skażony słabością, okaleczony poczuciem winy, naznaczony lękiem, by nie zostać skrzywdzony, doświadczony przez własne błędy i zawody, postępuje asekuracyjnie, podąża ścieżką bezpiecznych wyborów. Przegrywa wszystko: siebie i życie. Nie walczy o to, by poznać kim tak naprawdę jest, nie siłuje się z problemami, nie dąży do ambitnych celów, nie chce poznać prawdy. Dostosowując się całe życie, by znieść cierpienie i porażkę matki, nie uwolnił się od niej nigdy. Ta mieszanka miłości bezwarunkowej i konieczność udźwignięcia ciężaru krzywdy osoby kochanej okazała się najskuteczniejszą trucizną zatruwającą mu życie. Jest przyczyną jego własnej porażki. Stracił szansę na robienie rzeczy w życiu naprawdę ważnych, ambitnych. Stracił wspaniałą kobietę Nadię. Stracił to, co mógł i chciał zaoferować mu ojciec, źródło inspiracji i siły, bo Philip wyrzekł się jakiegokolwiek z nim kontaktu. Matka zawsze była traumą, słabością, bólem a nie wsparciem, przykładem, podpowiedzią jak żyć. Philip to ofiara rodziców i siebie samego.
Poznajemy Nadię poprzez to, co mówi, wiemy na czym jej zależy, co ją fascynuje, interesuje i daje napęd jej życiu. Dziewczyna miała szczęście i odwagę, by dowiedzieć się kim tak naprawdę jest ale intensywność tego procesu doprowadziła ją do przesilenia. Fizycznego i intelektualnego. Psychicznego i emocjonalnego. A to wypaczyło jej spojrzenie i umiejętność podejmowania racjonalnych decyzji. Wypaliła się, przestraszyła swoim stanem. W odruchu obronnym zaczęła się stawać kimś obcym samej sobie. Wybrała Philipa, chłopaka przewidywalnego, spokojnego, z jasną, prostą, bezpieczną ścieżką kariery, całkowite zaprzeczenie Marka, żołnierza, ideowca funkcjonującego na krawędzi życia i śmierci, w szaleństwie permanentnego ryzyka. To, co odczytywała w Philipie jako pociągające, było dywersją, wycofaniem, rezygnacją. Pewność siebie, siła stabilizacji była zakamuflowanym tchórzostwem przed podejmowaniem wyzwań, ambitnych celów, zmianą. Nadia tak naprawdę Philipa nie znała. Całe o nim wyobrażenie było projekcją jej potrzeb bieżących; nabrania sił, przewartościowania swego życia, spojrzenia na niego z dystansu, potrzebą porównania dwóch skrajnie różnych stylów życia i konfrontacji kochanków. I gdy tego dokonała, a Ojciec Philipa pomógł jej w tym znacznie, wróciła do siebie prawdziwej. Przesilenie minęło, kryzys również. Nadia znów stała się wojownikiem. Osobą czynnie walczącą dla idei wykuwanych w rzeczywistości realnej a nie papierowej, hipotetycznej.
Każdy z aktorów jest doskonale obsadzony. Jan Frycz błyskotliwy naturalnie prawdziwy mężczyzna. Magdalena Cielecka zmysłowa i piękna, mądra i silna młoda kobieta a Marcin Bosak to facet bez właściwości. Tekst Davida Hare'a- inteligentny, zwięzły, politycznie zaangażowany- jak zwykle bardzo skuteczny w służbie przedstawienia wiarygodnych, żywych, interesujących postaci psychologicznych, postaw wobec polityki.
Ten seans teatralny jak w pigułce sublimuje co jest prawdą o bohaterach a co chwilowym kryzysem, który przegapiony albo zbagatelizowany może zwieść na manowce. Prowokuje pytanie jak bardzo trzeba być silnym, zdecydowanym, by przesilenie nie wpędziło w tarapaty, nie doprowadziło do podjęcia błędnych decyzji. Co robić, by odpowiedzialnie, konsekwentnie ponosić wszelkie ryzyko, które niesie życie, aby mieć szansę osiągnięcia prawdziwego sukcesu. By tchórzliwie w słabości się nie pogrążyć, rezygnując z prawdy, tym samym skazując na wieczne rozczarowanie, pretensje do świata a nie do siebie.

PRZESILENIE  David Hare

Przekład: Małgorzata Semil
Scenariusz TV i reżyseria: Waldemar Krzystek
Zdjęcia: Wojciech Todorow
Scenografia: Tadeusz Kosarewicz
Dekoracja wnętrz: Barbara Drozdowska
Kostiumy: Barbara Drozdowska, Teresa Piwońska
Muzyka: Zbigniew Karnecki

Obsada: Magdalena Cielecka (Nadia Blye), Jan Frycz (Oliver Lucas), Marcin Bosak (Philip Lucas), Antoni Pawlicki (Dennis Dutton), Marta Ścisłowicz (Terri Scholes).

PREMIERA: 19 stycznia 2009 r.

Tytuł oryginalny: THE VERTICAL HOUR

wtorek, 22 marca 2016

ZNAK JONASZA PASSINI FESTIWAL GORZKIE ŻALE



Gdy wkracza się w przestrzeń spektaklu Pawła Passiniego ZNAK JONASZA doświadcza się wrażenia kruchości, fragmentaryczności, symboliki. Wielkiego skrótu, uproszczenia, sygnału, znaku, którego kształt, dźwięk i barwa ma się rozwinąć w każdym z nas. Z aktorami przemierzamy drogę, która ma nas wspólnie zbliżyć do tajemnicy. Odnowić jej niejednoznaczność. Wychodzimy z przestrzeni miru domowego, wkraczamy w zarys wnętrza umownej wielkiej Jonaszowej ryby, by dotrzeć do wejścia grobu Pańskiego. Stanąć twarzą w twarz z Archaniołem, który zapyta: "KOGO SZUKACIE?" Jakbyśmy mieli szansę przejść na drugą stronę życia. Tym razem obiecanego, wiecznego. Wiemy, że dotykamy czegoś nieuchwytnego, niepoznawalnego do końca, niemożliwego do wyjaśnienia.

Człowiek ma naturę głęboko nieufną, krnąbrną. A jeśli styka się z tajemnicą, która wykracza poza empiryczne rozumienie, co ma miejsce w przypadku wiary, sprawy się zawsze komplikują. Potrzebuje dowodu, osobistego doświadczenia, chce swój palec Tomaszowy włożyć głęboko w ranę Chrystusa, by upewniwszy się namacalnie wszystkimi zmysłami  nie mieć żadnych wątpliwości. Jest przy tym ślepy na znaki, które Bóg nieustannie czyni w jego życiu ale i obojętny jest wobec obietnicy zmartwychwstania, perspektywy życia wiecznego, które wiara swym przesłaniem niesie. Nie chce się podporządkować, poddać, być posłuszny. Nie potrafi odpuścić swojej pewności siebie, wydaje się mu, że wie na pewno lepiej i ma na pewno rację. A prawda jest po jego stronie. Smutne jest, gdy ludzie mądrzy, uczeni /tak, jak np.faryzeusze/ domagają się znaku, dowodu aby podważyć autorytet Zbawiciela.

W wypadku zmartwychwstania jedynym znakiem danym ludziom była historia proroka Jonasza połkniętego przez rybę, który po trzech dniach i trzech nocach, jak później w przypadku Chrystusa, dzięki woli Boga, pokonał śmierć i narodził się znów dla świata, dla ludzi, by wypełnić mógł swoją misję zbawiania. Jezusowe wyjście z otchłani /wnętrzności/ śmierci miało ostatecznie skłonić człowieka do wiary i zmiany jego życia. Jonasz sprzeciwiał się woli bożej. W ciemnym, nieprzyjaznym brzuchu ryby dokonywała się pod przymusem jego przemiana. Z krnąbrnego, upartego człowieka, któremu nie podobała się decyzja Boga, by miłosiernie wybaczyć grzechy mieszkańcom Niniwy, narodził się wierny, posłuszny sługa boży. Człowiek, który w końcu podporządkowuje się Bogu, pozwala się mu prowadzić.

Człowiek ma też naturę dziecinnie ufną. Taka była społeczność Niniwy, która przyjęła proste, jasne słowo boże ogłoszone przez Jonasza. I niewykształcony lud układający dziadowskie pieśni. I Marie były takim przykładem bezwarunkowej miłości i oddania. Od początku wierzyły. Naiwnie, instynktownie, prosto. Matka bezwarunkowo. Nie znaczy to, że nie wątpiły, że wszytko rozumiały. Wszystko wiedziały.Obserwacja męki Chrystusa, mającej charakter wyjątkowo cielesny, brutalny, jednak musiała nimi wstrząsnąć, spowodować cierpienie, Jego śmierć wywołać poczucie straty i buntu. Paradoksalnie wiedza, obraz kaźni stały w sprzeczności z przekonaniem, że znały Boga. Bóg sam przecież by się uratował, dlaczego musiał cierpieć, umrzeć? I tu mogła się wkraść wątpliwość, nasunąć się mogła myśl, że sytuacja je przerosła. Osamotnione musiały z tym zamętem w myślach i uczuciach radzić sobie same. Matka wiedziała, że Jezus jest Bogiem. Już od zwiastowania. Musiała przeżyć, najbardziej chyba boleśnie ze wszystkich, jego drogę krzyżową, kaźń i śmierć. Dla niej to był moment największej próby. Publiczne zakatowanie niewinnego dziecka na śmierć. I dziecka swego i swego Boga. Jak bez wiary można to przyjąć, znieść, przeżyć?

W tym kontekście  zestawienie przez Pawła Passiniego w spektaklu ZNAK JONASZA fragmentów Księgi Jonasza z XIII-wiecznym tekstem pt. „Visitatio sepulchri” /„Nawiedzenie Grobu”/, dramatem liturgicznym opowiadającym o tym, jak Maria Magdalena, Maria Jakubowa i Maria Salome poszły do grobu Jezusa, by namaścić Go olejkami, zgodnie z tradycją i powinnością, staje się znaczące. Wśród nich nie było Jego matki. Czwartej Marii, wydawać się może, że najważniejszej. Gdzie była, co robiła? Co czuła i myślała? Nie sposób sobie tego wyobrazić. Mogła się czuć, jakby przestała istnieć. Wszystko się dokonało.

Marie słyszały, że nauczyciel zapowiedział swoje zmartwychwstanie, ale nie wiedziały, ani nie wyobrażały sobie, jak to nastąpi i co tak naprawdę miał na myśli. Jeśli wybrały się do grobu to znaczy, że nie do końca uwierzyły w zapowiedź zmartwychwstania. Może wierzyły ale chciały się naocznie o tym przekonać. Na pewno chciały go opłakać, pomodlić się, znaleźć w modlitwie pocieszenie a ponieważ upłynęły już trzy dni od momentu śmierci i ciało mogło się już rozkładać i cuchnąć, wzięły wonności. Bo gdyby jednak słowo ciałem się na powrót nie stało, byłyby na to przygotowane. Kogo szukały? Człowieka czy Boga? Na pewno kogoś im bardzo bliskiego.

Czekały na to trzy dni i trzy noce w niepewności, pomiędzy nadzieją a zwątpieniem, pragnieniem wzmocnienia wiary a dotychczasowym doświadczeniem. Po złożeniu Jezusa do grobu nie mogły natychmiast wypełnić obowiązku wobec zmarłego. Było ciemno, było za późno, zaczynał się szabat. Obserwujemy, jak spędzają czas w domu, jak przygotowują się do święta, przebierają, jedzą. Jak zamknięte są same w sobie z całym obciążeniem przeżyć, doznań, wstrząsających obrazów i myśli po golgocie. Choć na zewnątrz wygląda to tak, jakby się nic kompletnie nie stało. Tylko matka Maryja jednak bezgłośnie krzyczy.

I zanim raniutko trzy Marie pójdą w swej misji wypełniania obowiązku, upewnienia się w tym, co tak naprawdę się stało, każda w swym monologu, bardzo ekspresyjnym, dynamicznym, dramatycznie wypowiada całą swoją mękę walki wewnętrznej. Ze sobą, z Bogiem, z tym, czego doświadczyły. Jakby w kobietach, przecież tak ufnych i oddanych swemu nauczycielowi, osobie spokrewnionej, bliskiej, też kłębiły się wątpliwości. Jakby Jego świat zderzał się z ich mentalnym światem. Jedna nie chce zmiany, cierpienia, tej próby. Odrzuca ją, buntuje się, nie rozumie, nie widzi sensu. Nie chce przyjąć, tego co się wydarzyło, zaburza jej to dotychczasowy porządek. Mówi:"NIE WTRĄCAJ SIĘ", powtarza do Boga, do siebie:"NIE PRZESZKADZAJ". Druga krzyczy:"TO MNIE NIE OBCHODZI" , bo nie przyjmuje do wiadomości słów Boga, przeciwna jest im, jej argumenty z Jego się rozmijają i odrzuca je krzycząc:"NIE MÓW MI". Idąc do grobu, przechodzą przez szkielet ryby, wieloryba. Stąpają po ziarnie. Z grobu wracają niosąc całun ułożony w kształcie zawiniątka z dzieckiem. Rozkładają go jak obrus na stole. Przebierają się z szat białych, żałobnych w codzienne ubrania. Pozostawiają nas z zadawanym im przez oświetlonego strumieniem ostrego światła Anioła JONASZA z powracającym pytaniem:"KOGO SZUKACIE?"

Paweł Passini komponuje swój teatr nastroju z tekstu, muzyki, śpiewu. Performansu, improwizacji. Używa materii pochodzącej z różnych porządków, światów, obszarów. Przeplata to co boskie z tym, co ludzkie i zwierzęce. Niskie z wysokim, proste ze złożonym, naturalne z rozmyślnie stworzonym. Chrześcijaństwo z judaizmem, teksty biblijne ze współcześnie napisanymi przez Artura Pałygę. U Passiniego Archanioł porusza kamień groty, by człowiek rzucił nim w innym czasie, innym miejscu Żydowi w okno, w witrynę sklepu zwiastując okres holokaustu.  Pieśni dziadowskie śpiewane przez Jacka Hałasa przygrywającego sobie na lirze korbowej wybrzmiewają obok anielsko wykonywanych przez chór, zderzają się ze zjawiskowym śpiewem Justyny Antoniak czy z muzyką skomponowaną z dźwięków wydawanych przez wieloryby.  Tak bardzo chcemy się wszyscy skomunikować, porozumieć. Może sięgając do źródła prostego słowa, dźwięku, obrazu, kompozycji sztuka wywoła zadumę, refleksję, doprowadzi do przeżycia mistycznego. Podobnie jak stało się z ludem Niniwy. Jonasz, mimo usilnych starań, nie użył słów porywających, hipnotyzujących, magicznych. Prosto wyrażały prawdę, którą ludzie o sobie samych dobrze znali. Bez sprzeciwu, targów, buntu przyjęli ostrzeżenie, potraktowali je poważnie, poprawili się, zmienili. I to był ten cud, tajemnica działania wiary, znak Jonasza, który w rozwinięciu słów Jezusa: "Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli" jest prostym przekazem dla potomnych. Ludzie sami dla siebie muszą na nowo ciągle definiować KOGO SZUKAJĄ swoją obecnością przy grobie pańskim. Czy w czasie gorzkich żali w teatrze. Może tylko samych siebie szukają, bo chcą zobaczyć siebie w perspektywie prawdy, nadziei i miłości. Wiary lub braku wiary. Stworzeni na obraz i podobieństwo Boga wolną wolą decydują o swym losie i przeznaczeniu, doskonale wiedząc, że są sami dla siebie największą przeszkodą w nawiązaniu kontaktu ze światem, z Bogiem.

W czasie spotkania ze sztuką Pawła Passiniego czujemy, że teatr nie zastąpi roli kościoła. Nie wyręczy go. Ale w sposób naturalny sztuka otwiera się na wszystkich -wierzących i niewierzących-w świecie, w czasie wypieranej duchowości, religii i pozwala przypomnieć człowiekowi, że składa się on nie tylko z materii ale i z ducha. A równowaga pomiędzy nimi jest szansą na szczęście, na ocalenie. Akceptacja złotym środkiem prowadzącym do oczywistego celu.

Oglądanie sztuki w pięknej, olbrzymiej przestrzeni Studia Polskiego Radia im.Witolda Lutosławskiego pokazuje, że warunki bardziej kameralne, mniej komfortowe na pewno pomogłoby widzowi bardziej skutecznie wniknąć w przestrzeń emocjonalną spektaklu. Jak jest w przypadku spektaklu THE HIDEOUT/KRYJÓWKA. Tak pozostał bezpieczny, zdystansowany, obok. Czuł się wygodnie jak w niebie.

ZNAK JONASZA
reżyseria: Paweł Passini
scenariusz: Artur Pałyga
muzyka: Jacek Hałas
kostiumy i scenografia: El Bruzda
reżyseria światła: Damian Bakalarz

występują: Justyna Antoniak, Mariusz Bonaszewski, Klaudia Cygoń, Paweł Janyst, Natalia Maczyta, Beata Passini, Elżbieta Rojek oraz Chór Centrum Myśli Jana Pawła II

Spektakl powstaje w wyniku koprodukcji neTTheatre/Centrum Kultury w Lublinie z Festiwalem Gorzkie Żale/Centrum Myśli Jana Pawła II oraz Programem 2 Polskiego Radia

zdj. mat. teatru

środa, 16 marca 2016

AWANTURA W CHIOGGI COLLEGIUM NOBILIUM

Awantura Plakat A4 Internet

Dawno nie widziałam tak energetycznego spektaklu. Pełnego doskonałego humoru, pełnokrwistych, zindywidualizowanych, uroczych bohaterów, kolorytu temperamentu małego portowego miasteczka we Włoszech. Świetna rozrywka, przednia zabawa, olbrzymia radość. Teatr pełną gębą!

Fabuła jest banalna, prosta. Prości też są zwyczajni, niepozorni Włosi. Ich charaktery i egzystencja. Ich język. Ale na pewno niezwyczajna jest ilustracja ich życia i tego jacy są naprawdę. Dzięki lekkiej, niewymuszonej, perfekcyjnej grze aktorskiej. Doskonałej robocie choreograficznej, kostiumowej, charakteryzacji, prostym ale funkcjonalnym dekoracjom, rekwizytom. Zindywidualizowanym portretom psychologicznym postaci. Efekt jest satysfakcjonujący. Nie oszukujmy się, komedia jest gatunkiem bardzo trudnym do zagrania. Wytrzymanie odpowiedniego tempa, nadanie właściwego rytmu, zsynchronizowane zgranie osób i scen i inne tajemnice pozwalające całości płynnie wygrać wszystkie niuanse charakterologiczne i sytuacyjne to duże wyzwanie, by były zabawne, pełne witalności, prawdy o człowieku, jego relacjach z innymi ludźmi. By zbliżały nas do specyfiki miejsca, sytuacji w jakiej znajdują się bohaterowie, by umożliwiły poznanie ich mentalności, życia codziennego, pragnień i marzeń oraz tego, dlaczego tak niełatwo jest, prostą drogą dochodzić do oczywistych celów.

Codzienność nudnego, przewidywalnego życia kobiet w porcie czekających wiernie na swoich mężczyzn, rybaków, pracujących przez długie miesiące na morzu, które świetnie się znają, zabijają czas na tkaniu koronek, plotkowaniu i knuciu na pozór drobnych złośliwości, robieniu uszczypliwych uwag, rzucaniu kąśliwych komentarzy, snuciu intryg i puszczaniu w obieg kłamstw to niebezpieczna, wybuchowa, ale i typowa, jak się okazało, rzeczywistość. Przekora, przyzwyczajenie, nawyk to poważny przeciwnik stojący w poprzek zdrowemu rozsądkowi determinujący twarde, konsekwentne działanie. Stereotypy w myśleniu, ocenie, impulsywne działanie, przekora, upór, powoduje, że to co się wydaje naturalną koleją rzeczy, komplikuje się niespodzianie. Gorąco klimatu południowej Europy dodatkowo podkręca temperaturę zdarzeń. Ich wymiar dramatyzuje gorący, nieobliczalny temperament  krewkich mężczyzn. Zmęczeni swoim towarzystwem na morzu, ciężką pracą, podnieceni obecnością  bliskich im kobiet, nie myślą racjonalnie, gotowi są do szalonych czynów. Piekiełko damskie skutecznie roznieca piekiełko męskie. Te dwa żywioły się ścierają, energia kumuluje. Sprawy się gmatwają, emocje biorą górę. Tak blisko jest do porażki. Mediator w osobie koadiutora, pomocnika sędziego, ma ręce pełne roboty, misję specjalną ratowania skłóconych par, pań, panów, wszystkich ze wszystkimi. Aż dziw bierze, jak sprawy proste mogą się skomplikować. Jak w zacietrzewieniu można przegapić moment kompromisu, trudno przyznać się do błędu, zdecydować się wziąć na siebie winę. Tak łatwo można stracić życiową szansę -przez własną głupotę, upór, impulsywność- na szczęście, miłość, małżeństwo. To, co najważniejsze.

Spektakl angażuje widza. Bo choć wszystko wydaje się tak proste-złośliwości do natychmiastowego przebaczenia, kłamstwa nieistotne, zdrady niemożliwe, błędy błahe, zawiści przewidywalne- to nazbyt łatwo się komplikuje, przy czym przywracanie normalności to żmudna i trudna praca wymagająca wiele sprytu, czasu, autorytetu władzy. A ponieważ jest śmiesznie, bohaterowie uroczy, nie pozbawieni wad, wiemy, że to całe zamieszanie musi skończyć się dobrze, bo nie może być inaczej, bawimy się z aktorami przednio. Ich radość nam się udziela, ich witalność i świeżość na sztukę spojrzenia. Zabawa konwencją, sztuczność sytuacji, naciąganie do granic absurdu intrygi i czułe rozwiązania wątków. Dzięki nim stara commedia dell'arte jest żywa, aktualna, barwna. To duża wartość tego spektaklu. Ta energia jaką wyzwala.

Bez współpracy, baczenia na kolegów, osiągnięcie takiego efektu pracy i sukces nie byłby możliwy. To spójny, zgrany zespół, który - czego widzowie doświadczają -doskonale się ze sobą czuje, rozumie, bawi. W jakim stopniu to zasługa reżysera, trudno powiedzieć. Ale umiejętność zjednoczenia artystów wokół projektu, spowodowanie, by dali z siebie wszystko, grali razem a nie na siebie, obok siebie jest nie do przecenienia. To zawsze jest ważne. Bo ta wyzwolona energia przepływa, wzmacniana przez poszczególnych uczestników potężnieje i już właściwie ukształtowana z mocą uderza w widownię. Ta już czeka. Czeka. Nie sposób nie ulec urokowi tego pogodnemu, pełnego werwy spektaklowi, prostym ale znaczącym pomysłom inscenizacyjnym i przede wszystkim doskonałej grze młodych aktorów. Zabawa murowana. Nauka płynąca ze sztuki przyjemna. Nie ma to jak AWANTURA W CHIOGGI!!



AWANTURA W CHIOGGI
Carlo Goldoni
tłumaczenie: Jerzy Jędrzejewicz
reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz
asystent reżysera: Joanna Kuberska
kostiumy i scenografia: Joanna Adamkiewicz-Wolniak
muzyka: Mateusz Śmigasiewicz
światło: Waldemar Śmigasiewicz
opracowanie XVIII-wiecznej anonimowej pieśni z regionu weneckiego i przygotowanie wokalne: Aldona Krasucka

obsada:
Martyna Trawczyńska – Donna Libera
Hanna Wojak – Donna Pasqua
Joanna Kuberska – Orsetta
Weronika Humaj – Checca
Justyna Kowalska – Lucietta
Martyna Dudek – Córka Pana Vicenzo
Szymon Roszak – Padron Fortunato
Maciej Cymorek – Beppe
Kamil Szklany – Titta-Nane
Jakub Gawlik – Toffolo
Filip Milczarski – Isidoro
oraz
Maciej Więckowski (gościnnie) – Padron Toni












fot. Bartek Warzecha

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego

KOLEKCJA PINTER WRONA TEATR TELEWIZJI

Magdalena Cielecka i Jan Frycz (fot. TVP)

Dzięki emisjom premier i powtórek Teatru Telewizji w krótkim czasie powstała moja osobista kolekcja spektakli wyreżyserowanych przez Marcina Wronę. Z jednej strony cieszę się, że mogłam te spektakle obejrzeć w tak krótkim czasie, z drugiej smutno, bo wiem, że jest zbiorem unikatowym, zamkniętym. Nie poszerzy się o nowe pozycje. Szkoda, bo strata jest wielka, talent wyjątkowy.

Potwierdza to wyreżyserowana  przez niego KOLEKCJA Harolda Pintera. Sztuka niby prosta co do samej fabuły ale skomplikowana w warstwie podtekstów emocjonalnych, uczuciowych niedopowiedzeń. Wizualizacja formy dostrojona perfekcyjnie do przedstawienia nie do końca być może uświadomionych powodów, dla których bohaterowie postępują tak a nie inaczej. Jakby to postępowanie, czyny były nie do końca uświadomione, były prowokacją, sprawdzaniem siebie i pozostałych osób. Każdy na swój sposób testuje, sprawdza, szuka potwierdzenia. Własnych domysłów, nasuwających się przeczuć, skojarzeń, lęków, obaw. Wszystko na pozór oczywiste, jasno wyłożone, opowiedziane wprost ale w zbliżeniu konfrontacji coraz bardziej staje się niejednoznaczne. Jakby obraz przeczył słowom, a przynajmniej je rozszerzał o nową interpretację, budował kolejną przestrzeń spekulacji, domysłów, sugestii. Albo słowa są pretekstem, by mogły się wyzwalać podteksty prawdziwych motywacji. To, co najbardziej intryguje pozostaje ukryte do końca. Te manipulacje partnerami, te nieścisłości relacji, co tak naprawdę się wydarzyło, te małe prywatne śledztwa i związane z nimi prowokacje. I specyficzny sposób tworzenia jak i kumulowania napięcia.

Tak, napięcie pomiędzy tym co widzimy, co słyszymy a czego się domyślamy,  obawiamy, co nie daje spokoju, co gnębi, drażni to główny bohater tej sztuki. I poprzez nie sprawdzanie siebie. Bo mamy tu do czynienia z kolekcją figur psychologicznych. Każda specyficzna, jakby w momencie potwierdzania swojej uczuciowości, stanu posiadania, ale nie o dobra materialne tu idzie oczywiście choć jest i kolekcja porcelany i kolekcje mody, bo wszyscy są osobami zamożnymi, ale o pozór uczciwości, wierności, więzi uczuciowej.

Mamy też kolekcję wspaniałych aktorów i to dzięki nim możliwe jest wyczarowanie odrębnych, wsobnych światów osobowych, nastroju zawieszenia w niepewności, ciekawości i udręce dochodzenia do prawdy. Budowanie atmosfery płynności tego, co jest zmyśleniem, prowokacją a sygnałem dokonującej się zmiany. Niejednoznaczność na wielu płaszczyznach; czy chodzi o prawdę o samym sobie czy o partnerze-kim jest, co robił, mówił czy chodzi o walkę o swego partnera czy jest to pretekst, próba szukania nowego. Każdy aktor ma specyficzny, hipnotyzujący głos tworzący aurę, kontekst wokół kreowanej postaci. Jest sam w sobie charakterystyką. Każdy jest ubrany w specyficzny kostium w kompilacji mocnych kolorów czerwieni,fioletów, czerni jakby cała przestrzeń wokół płonęła, a bohaterowie na różnym poziomie spalali się wraz z nią. Mimo deszczu, burzowych grzmotów, niepokojących pomruków. Kształt i kolor świata zewnętrznego ilustruje to, co się dzieje w bohaterów skrywanej intymnej sferze indywidualnej.

Harry Jana Frycza człowiek zamożny, dojrzały- jest zazdrosny, podejrzliwy, dociekliwy- obawia się, że traci swego młodego, zdolnego partnera życiowego, którego znalazł w slamsach i pozwolił mu się rozwinąć, osiągnąć sukces. Inwestycja w uczucia może się nie powieść, bo czuje jak niewiele to w istocie znaczy dla uniezależniającego się-przystojnego, atrakcyjnego, pewnego siebie-mężczyzny. Mogącego go zdradzić zarówno z kobietą, jak i z mężczyzną. Harry dostrzega w jak niebezpiecznym dla stałości punkcie jest jego związek z Billem. Jak łatwo może go utracić. Poddaje się niepewności, zazdrości, czuje, że przestaje panować nad sytuacją. Im pewniejszy, zdecydowany i wyrazisty jest jego głos, tym więcej mamy wraz z nim samym wątpliwości.

Bill Andrzeja Chyry jest w dodatku nonszalancki, prowokacyjny, zaczepny jakby sprawdzał na ile może sobie pozwolić traktować Harry'ego z lekceważeniem, oschłością. Jest swobodny, otwarty, choć wydaje się, że można mu wierzyć. Jest ciekawy świata, innych ludzi, nie stroni od nich, pociągają go, intrygują ale czuje, że Harry'emu się to nie podoba, dostrzega jego zazdrość i wie, że uzyskuje nad partnerem przewagę. Domyślamy się, że potencjalnie mógłby zdradzić  gdyby tylko zechciał. Ostatecznie nic nie jest pewne.

James Adama Woronowicza to zazdrosny chorobliwie, zaciekle chcący dociec prawdy mąż. Stoi w strugach deszczu obserwując dom domniemanego kochanka, wdziera się do jego domu, zaczyna z nim niejednoznaczną grę. Konfrontuje z nim, co mu żona powiedziała na temat ich spotkania podczas wyjazdowej sesji z kolekcją mody. Jest nieufny, zaczepny, narzuca swój punkt widzenia, choć czuje, że został podpuszczony przez żonę a przez Billa prowokowany, brnie w zaparte dalej, ostrzej, bardziej zdecydowanie. Zaczyna się panów gra pomiędzy słowami w sferze gestów, zachowań, reakcji, która daje do myślenia. I podobnie jak Harry widzimy, że ich relacja mogłaby się rozwinąć w związek. Harry się denerwuje, my zastanawiamy, czy aby James nie odkrywa, że jest gejem, a jego deklarowana miłość do żony tylko fasadą jego męskiej próżności, zagrożeniem utraty własności. Miękki, ciepły,  hipnotyzujący głos charakteryzuje tą postać podkreślając jej niejednoznaczność. Nieustępliwość w tym, by poznać prawdę jest pretekstem, by się zbliżyć do Billa. Nie o żonę tu chodzi tylko o niego samego, o Jamesa. A może jednak nie?

A Stella Magdaleny Cieleckiej jest piękną, pociągającą, zmysłową, wartą grzechu blond kobietą.  O mocnym, seksownym głosie, całkowicie niepewnej postawie, wspaniałym, ponętnym ciele w fioletowej, frywolnej sukience. Prowadzi prowokującą, ryzykowną grę z mężem i Harrym. Chyba ma dość męża, jego zazdrości, może domyśla się, kim jest, szuka, próbuje znaleźć kogoś nowego. Harry sprawdza, że jest zdolna do zdrady, mąż jej tak naprawdę nie zna a Bill był prawdopodobnie miłym kompanem, z którym spędziła wieczór. Choć, kto wie?

Do końca nie wiadomo, co i jak było. Wszystko pozostaje otwarte, choć co nieco się dowiadujemy. Ale chyba najsilniej obraz działa na podświadomość, wrażliwość i zmysły. Pokazuje niestałość relacji,  brak znajomości i niepewność siebie nawzajem. Coś się jednak chyba kończy w tych związkach. Coś się wypaliło albo w ogóle nigdy nie istniało. Poza pozorem uczuć. Poza zależnością finansową. Najpewniej nie udało się tego fałszu w prawdę przekuć. Bohaterowie grają nim, używają go. To pokazuje sztuka: kamuflaż mowy i ciała. Jest doskonały. Pinter jest świetny ale i sztuka jest świetna. Mota i kręci, oszukuje z trudem pozwala się uwolnić prawdzie.



KOLEKCJA
Autor: Harold Pinter
Reżyseria: Marcin Wrona
Przekład: Bolesław Taborski
Zdjęcia: Paweł Flis
Scenografia: Anna Wunderlich, Agata Przybył (II scenograf)
Kostiumy: Dorota Roqueplo
Montaż: Beata Barciś

Obsada: Magdalena Cielecka (Stella), Andrzej Chyra (Bill), Jan Frycz (Harry), Adam Woronowicz (James).

Studio Teatralne Dwójki, PREMIERA 22.10.2006

poniedziałek, 14 marca 2016

DZIWNY PRZYPADEK PSA NOCNĄ PORĄ TEATR DRAMATYCZNY


DZIWNY PRZYPADEK PSA NOCNĄ PORĄ to spokojna, prosta, czuła opowieść o chłopcu, który jest wyjątkowy, wyróżnia się z otaczającego go świata. Poznajemy to po jego interakcjach z ludźmi, z jego sposobu myślenia, rozumowania, postrzegania siebie i rzeczywistości, jakiej doświadcza. Po tym o czym mówi i jak mówi. Środowisko, w którym żyje jest przeciętnym, niczym nie wyróżniającym się miejscem/Swindon, Wielka Brytania/, rodzina jest rozbita, wychowuje go ojciec. Chłopiec myśli, że matka nie żyje a gdy dowiaduje się, że jest to kłamstwo, postanawia ją odnaleźć. Drastyczna śmierć psa sąsiadki jest ważnym bodźcem, który spowoduje chłopca działanie. Ośmieli go, pozwoli mu przełamać własne ograniczenia, lęki, uporać się z kłopotami w porozumiewaniu się z otoczeniem. Jest zachętą dla nas, by równie odważnie wychodzić ze swojego zamkniętego schematu przyzwyczajeń, nawyków i wkraczać w światy innych ludzi. Nie bać się, chcieć ich poznawać, starać się im pomagać, wspierać. A przede wszystkim przyjąć postawę, by się wzajemnie zrozumieć. To wymaga zaangażowania, wyrobienia empatycznej postawy. To wymaga czasu i cierpliwości. Sztuka pokazuje, ze wiele można dla siebie wzajemnie zrobić. Mimo trudności w komunikowaniu się, mimo odrębnego, bardzo specyficznego zachowania, oglądu świata. Jeżeli Christopher, dziecko przecież jeszcze, był w stanie wyjść poza zamkniętą, wytyczoną czerwoną scenograficzną klatkę, krąg własnych słabości, ograniczeń choroby i dociekł prawdy, to co winni robić ludzie dojrzali, zdrowi, profesjonalnie przygotowani do służenia innym ludziom /np.policjant/?

Choć nie jest to łatwe i proste. Nie jest to takie oczywiste. Wygodniej jest patrzeć na ludzi stereotypowo, oceniać ich po pozorach. Szufladkować. Sądzić według siebie i ogólnie obowiązujących norm, kodeksów prawnych, społecznych. A najlepiej ich ignorować, nie zauważać, pozostawiać samym sobie.

Ta podróż Christophera w poszukiwaniu prawdy jest symboliczna. Pokazuje, że człowiek jest odrębnym kosmosem, indywidualnym, specyficznym. Każdy we własnym ograniczeniu, inności, możliwościach przystosowawczych bardzo samotny. Nieporadny wobec kłopotów, trudności, sytuacji, z którymi nigdy się nie spotkał. Przy czym jednocześnie szczególny, pozytywny, optymistyczny, dobry.

Chłopiec zawstydza wszystkich swoim uporem, determinacją wynikającą z poczucia sprawiedliwości, wrażliwości, czułości wobec zwierząt ale też swym przykładem pokazuje kierunek ludzkiego wspólnotowego myślenia i działania. Rodzina zawodzi, choć wszyscy się na swój nieporadny sposób bardzo starają. Kochają chłopca. Matka go opuszcza, co dla dziecka zawsze jest traumą. Ma wyrzuty sumienia. Ale w istocie słaba, nie potrafiąca sama o siebie zadbać egoistka, nie jest w stanie sprostać obowiązkom wychowawczym. Ojciec, prosty człowiek, ciężko pracuje, opiekuje się chłopcem, dba o niego, chroni go przed złem tego świata. Sam nie do końca go rozumie, jego szczególny sposób reagowania na różne bodźce, z trudnością radzi sobie z kłopotami wychowawczymi i wie, jak bardzo otoczenie może nie rozumieć i chcieć odrzucić Christophera. Rodzina jest niewydolna, potrzebuje wsparcia. Szkoła, środowisko, otoczenie nie jest tym zainteresowane. Odrzuca to, co jest inne. Pomaga tylko jedna nauczycielka, która mogłaby być wzorem dla wszystkich, jak należy rozmawiać, jak należy reagować na zachowania, reakcję, mentalność ludzi, którzy nie są tacy jak reszta, ale na pewno nie gorsi, nie źli, bo są bardzo wyjątkowi, a w zdolnościach nawet wybitni.

To poprzez Christophera inność- kłopoty w relacjach z ludźmi /przyjaźni się ze zwierzętami/, problemy porozumiewania się z nimi, nierozumienie metafor, postrzeganie świata schematycznie, zachowanie odczytywane przez otoczenie jako dziwnie/unika tłumu/ , specyficzne, niezrozumiałe reakcje/nie lubi gdy się go dotyka,/, inne objawy choroby Aspergera, odmianę autyzmu- ujawnia się nieprzygotowanie, zachowawczość reakcji, działania, postawy otoczenia, która chroni raczej swoją normalność i spokój przez co nie chce się dostosowywać, zmieniać czy bardziej elastycznie reagować.

Ten dziwny przypadek Christophera jest opowieścią optymistyczną. Ma walor edukacyjny, dydaktyczny. Informuje. Uwrażliwia. Powoduje, że niestandardowe zachowania osób, które wydają się nam inne a nawet obce nie będziemy odrzucać, oceniać ze strachem, poczuciem wyższości. Reżyserowi udało się zbudować przekaz, który przybliża, oswaja autyzm. Scenografia odzwierciedla przestrzenie, w których dzieje się akcja zarówno realnie jak i mentalnie, a ich przekraczanie jest symboliczne i ma duże znaczenie dla zrozumienia specyfiki tej choroby. Stany zmian akcentowane są przez muzykę wykonywanej na żywo, co zawsze jest atrakcyjne. Jak obecność prawdziwego psa. I gra Krzysztofa Szczepaniaka opowiadająca historię z punktu widzenia chłopca, która dostosowana jest maksymalnie do jak najbardziej wiarygodnej ilustracji stanów emocjonalnych głównego bohatera. Cały spektakl jest wizualizacją całokształtu świata doświadczanego przez Christophera. To było trudne zadanie, by umożliwić widzom wniknięcie w jego specyfikę, piękno. Udało się go zrealizować z sukcesem. Jak rzeczywiście wpłynie ta opowieść na postrzeganie przez widzów INNEGO w ich własnym otoczeniu, trudno przewidzieć. Nie można będzie jednak powiedzieć, że nie było szansy wcześniej się z nim zapoznać, oswoić, zrozumieć. Dobrze jest wiedzieć, że każdy z nas jest szczególny, odmienny, wyjątkowy. Potrzebuje bliskości, zainteresowania, indywidualnego traktowania. Ludzie zdrowi są dla chorych. Mądrzy dla tych, co tak dobrze sobie nie radzą. Świat nie jest doskonały, ludzie tym bardziej. Ważne jest odpowiednie nastawienie, postawa i świadomość, że człowiek na człowieka może liczyć. Na jego solidarność, empatię, zrozumienie. Czucie. Na wszystko, co nas wynosi ponad obojętność.

DZIWNY PRZYPADEK PSA NOCNĄ PORĄ
SIMON STEPHENS

reżyseria: Jakub Krofta
przekład: Bogusława Plisz-Góral
scenografia, kostiumy: Aneta Suskiewicz
muzyka: SzaZa/Paweł Szamburski & Patryk ZakrockiTHEVENS
reżyseria światła: Olaf Tryzna
ruch sceniczny / choreografia: Aneta Jankowska
kierownik produkcji: Rafał Łukasz Renner

OBSADA:

Christopher: Krzysztof Szczepaniak
Siobhan, nauczycielka Christophera: Agnieszka Roszkowska
Ed, ojciec Christophera: Marcin Sztabiński
Judy, matka Christophera: Marta Król / Magdalena Czerwińska
Pani Shears, Pani Gascoyne, Numer44, Kobieta na ulicy, Kobieta w informacji, kobieta w Londynie, Głos: Anna Gajewska
Pani Alexander, Głos, Punkówa: Agata Wątróbska
Policjant, Pan Thompson, Rhodri, Mężczyzna za ladą, Sprzedawca, Głos, strażnik kolejowy, policjant Londyński: Robert T. Majewski
Roger/ Pan Shears, Wielebny Peters, Oficer dyżurny, Pan Wise, Wuj Terry, Policjant dworcowy, Głos: Tomasz Budyta

premiera:10 lipca 2015

niedziela, 13 marca 2016

DZIADY MICKIEWICZ Nekrošius TEATR NARODOWY



DZIADY Adama Mickiewicza w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa są spektaklem pięknie przemyślanym, plastycznie wysublimowanym, z ciekawą, świeżą, mocną interpretacją. Całkowitym zerwaniem z tradycją egzaltowanej, dramatycznie emocjonalnej, nadekspresyjnej egzemplifikacji romantyzmu i podporządkowanej jej grze aktorskiej, jaka jest przypisana polskiemu kanonowi aktorstwa romantycznego. To, co najbardziej intryguje to wielopiętrowość, złożoność i konstrukcja inscenizacji. To, co najbardziej ujmuje i trafia do serca, to wyrafinowana prostota stosowanych środków: najwyższy reżim plastyczny scenografii, jej wielofunkcyjna interpretacja/jeden pomysł-wielość odniesień,  prostych, niewyszukanych, uniwersalnych, obecnych przez cały czas obecnych na scenie-i jest wiele takich pomysłów/, kostiumy tak zestawione, że stanowią kolejną kompozycyjną jednię, mimo że łączą stare z nowym, typowe, tradycyjne z nowatorskim, śmiałe z prostymi gestami rozwiązań układów choreograficznych=ruch,układ sceniczny, konstrukcja tekstu będąca perfekcyjnie przemyślaną i poprowadzoną całością. Duży udział zróżnicowanej muzyki oraz gra świateł wzmacniają mocny przekaz. Prostota, przejrzystość, symboliczny znak pokazany w kumulacji użytych środków w rozwinięciu interpretacyjnym powtarzany wzmacnia swoje oddziaływanie. Potęguje efekt.

Zaznacza się wyraźnie brak kontrastu pomiędzy bogactwem użytych środków, mogących dawać wrażenie przeładowania a grą aktorską. Tekst nie jest najważniejszy i wypowiedziany jest naturalnie, jeśli pieśń to zaśpiewana adekwatnie ekspresyjnie ale w wyciszeniu, wygaszeniu. Jeśli rozpacz to rozkłada się proporcjonalnie na zastosowany gest, brzmienie głosu, kontekst. Bez patosu, zbędnego uniesienia. Bez histerii. Bez szaleństwa. Bez miotania się ciała i ducha. Rozedrgania. Efekt nie jest ciężki, sążnisty, przytłaczający a naturalny, zrównoważony. Kipiący zróżnicowanymi emocjami ale kontrolowanymi, wydobywającymi to, co powinny. A jednak  tym bardziej jest w opozycji z grą aktorską jaką dotychczas widzieliśmy w interpretacjach DZIADÓW. To nie środki same w sobie ale ich różnorodność jest istotna. A gra- takie jest pierwsze, uderzające wrażenie- jest wyciszona, powściągnięta, prowadzona na wodzy. To już jest inny Gustaw, Konrad. Nowoczesny, dzisiejszy, współczesny. Bez złudzeń, sentymentów, które jeśli chce, może zagrać dla świata a nawet przed Bogiem. Spokój, pełna kontrola, opanowanie wynikające z pewności siebie.W tych DZIADACH każda scena jest rozwijającą się opowieścią, mającą wpływ na całość, sama w sobie niejednoznaczna, głęboka, mocna, plastycznie i muzycznie malowana laserunkowo. Mieni się sensami, skojarzeniami, uderzającą prostotą. Każdy szczegół ma znaczenie, nie pojawia się bezkarnie. Odnosi się do wiedzy powszechnej. Może nie być trafiony ale nie jest przypadkowy.

Gustaw wyrasta z figury Mickiewicz/dosłownie wychodzi/, Konrad jest jego już dojrzałym wcieleniem. Pojawia się na scenie w ziemistym, czarnym szynelu -długim, szczelnym pancerzu, skorupie  jako Gustaw, istota nie z tej ziemi, tajemnicza, milcząca,  mroczna, nie pogodzona ze światem i sobą. Słaba ale już rozpoznająca strukturę rzeczywistości. Doświadczona zawiedzioną miłością prosto w serce. Rozczarowana. Jakby nierzeczywista, przechodząca kryzys. Teraz widać, że to Porczyk , Gustaw hipster, jest kontynuacją romantycznej tradycji interpretacyjnej tej postaci. Ekstremalnie dynamiczny, histerycznie wibrujący w czasoprzestrzeni jakby był samą energią furii, prawie dematerializuje się w monologu człowieka przegranego, doświadczonego. Młodego starca. Fizjologicznie atrakcyjnego, jakby rozkład  wzmacniał iluzję witalności ciała już pozbawionego przecież ducha, bo bez nadziei, bez wiary, bez miłości. Tych pozostało tylko wspomnienie, tęsknota za nimi, straconym życiem. Gustaw Małeckiego nie musi mówić godzinami, bo to cyniczne ciało pozbawione ducha, wie już kim jest dla siebie i świata. Zimno konstatuje, podsumowuje, puentuje. Wyciąga wnioski. To gracz właśnie narodzony, który zna wartość kart przetargowych. Choć to sen mara tylko, wspomnienie słabości, życiowych upadków. Stół wykrzywiony, blat kołkiem podtrzymywany. Dzieci, dziewczynki trzpiotki. Ksiądz, były mentor, to już bezsilny świadek Gustawa w Konrada przemiany w efektownej scenie umierania, samobójstwa. Gustaw musi być przez Konrada uśmiercony. To w podświadomym marzeniu wykluwa się sen o wielkości. Oparty już nie na czuciu a konkretnej wiedzy o życiu, o rzeczywistości, o sobie. Ma świadomość swojej szansy. Musi uporać się tylko z przeszłością, panować nad nią musi. Wykorzystać i zdusić, zabić, by na nowo móc działać, żyć.

Grzegorz Małecki pokazuje Konrada  świadomego siebie, znającego swoją wartość. Doskonale wie czego chce. Właściwie nie żąda, nie błaga, nie żebrze, nie upokarza się, nie kaja a grzecznie, twardo prosi jak równy równego. Oznajmia, relacjonuje, informuje.  Jakby posiadł już ostateczną wiedzę o naturze ludzkiej, o istocie Boga, o porządku i  naturze świata. WIELKA IMPROWIZACJA, to jest wielka, mądra, sprytna, wyważona, twarda, biznesowa NEGOCJACJA. Brakuje mu boskiego tchnienia, dopełniającego elementu,  ostatecznego argumentu, pomysłu, by osiągnąć cel. Ma opanowany, wyciszony głos, nie pokorną, raczej przyczajoną postawę. Nie roszczeniową ale argumentującą punkt po punkcie. Z coraz większą determinacją. Jakby mówił do Boga, ojca swego i nauczyciela, ze powinien być dumny z takiego  syna, ucznia, bo nie przeciwnika, konkurenta, na pewno nie wroga, który obróci się przeciw niemu. Bo jest jego sojusznikiem, żołnierzem. Równym partnerem w walce o słuszną sprawę. Konrad domaga się solidarności, równości, braterstwa.  Zrywa z podporządkowaniem Bogu, bo nie ma już potrzeby, by być mu poddanym. Jeśli został stworzony na boski obraz i podobieństwo, to na pewno pokazał tu pełną dojrzałość. Jest dorosły, odpowiedzialny, zrównoważony. Jego postawa wyraża stan kompletnej gotowości. Można mu ufać, można zawierzyć a jeśli nie, to znaczy że Bóg nie docenia człowieka i go wykorzystuje, obserwuje, nie dopuszcza do ostatecznego zwycięstwa. A więc to Bóg, obok fatum, złego losu ostatecznie może być winny, odpowiedzialny za klęskę człowieka. Gustaw doświadczył tego, co ludzkie, przyziemne, ograniczone, jest obrazem dojrzewającego mężczyzny, który przechodząc przez piekło godzenia się z tym, co przeżył, poznał, nauczył się -umarło w nim to, co było, ukształtowało fundament, dojrzało i dorosło, ukształtowano -stworzył się na nowo, stał się Konradem. Jest pokerowym graczem, racjonalnym, chłodnym, przebiegłym i wiarygodnym. Ma plan, cel. Strategię i dostosowaną do niej taktykę.

Grzegorz Małecki w wywiadzie w WYSOKICH OBCASACH stwierdził, że "spektakl jest o narodzinach artysty i o prawdziwym poszukiwaniu Boga." W gruncie rzeczy dzieło jest tak pojemne i inscenizacyjnie rozbudowane, korzysta z tak wielu inspiracji, że tego typu tropy są uprawnione. Znaczyłoby to, że Eimuntas Nekrošius, artysta doskonale ukształtowany, określony stylistycznie, przekazuje swoją wiedzę, wrażliwość w służbie teatralnej, artystycznej inspiracji. Daje aktorom, artystom rząd dusz. Jest mistrzem, który wsłuchuje się w potrzeby, ambicje tych, którzy chcą, pragną się rozwijać. Marzą o sztuce niejednoznacznej ale rzetelnej, zbudowanej na solidnym fundamencie. Sztuce inspirującej, wywołującej wzruszenie. Pracującej w nas i w jakiś czarodziejski sposób kształtującej nasze spojrzenie na świat i siebie. Piękna to sztuka. Mam wrażenie, że Boga się tu nie poszukuje ale traktuje zupełnie wyjątkowo. Oswajamy go dla siebie, pozyskujemy. Chcemy mu zaimponować, pokazać, że dorośliśmy do Jego poziomu sztuki rządzenia światem. Człowiek nie boi się tak, nie podporządkowuje bez walki. Jest w miarę dobrze przygotowany do rozmowy z Bogiem. I to nie tylko na Jego warunkach. Prawdziwy Bóg jest miłością. Jeżeli człowiek byłby miłością podobną, to ja akceptuję takiego człowieka. Chcę go. Poszukiwanie może się odnosić do umiejętności człowieka radzenia sobie z samym sobą i światem, z którego się wywodzi. Do umiejętności komunikowania się. I podoba mi się Konrad Małeckiego w tak racjonalny i opanowany sposób rozmawiający z tym, co jest jego istotą. Nowoczesny bohater to ten, który jest też MEDIATOREM, który umie, ma siłę i środki, zdolności intelektualne,charyzmatyczne, by świat ku sobie pozyskiwać.Ten skłócony, różnorodny świat ludzi. Nie generować konflikty a do nich nie dopuszczać, a gdy się pojawią rozwiązywać je a nie eskalować. Jeśli to artyści mieli na myśli, piękna to myśl, wielka, godna współczesnego człowieka.  Tak silnie doświadczonego w przeszłości, tak błądzącego w teraźniejszości z niepewną perspektywą na przyszłość. W tym sensie wizja dojrzewającego, doświadczającego świata Gustawa, który staje się Konradem, jest interesująca, DZIADY inspirujące.

Jakim  byliśmy, jesteśmy narodem, bo może tylko towarzystwem wzajemnej adoracji spotykającym się na polu golfowym?/DZIADY w reżyserii Pawła Wodzińskiego, też kije golfowe i mandarynki/. Cynicznym, zblazowanym, traktującym patriotyzm jako fasadę pustymi bez ducha gnuśnymi figurami, z martyrologią na ustach, wypaczonym rozumieniu historii, losów, postaw bohaterów narodowych, zagłuszający wyrzuty sumienia akcjami charytatywnymi, na które oddajemy, co nam zbywa, jest już niepotrzebne. Salon nie jest w stanie przeprowadzić żadnej zmiany, co dopiero wzniecić rewolucję. To zmanierowana, okrzepła w banale, frazesie, bezsilności, zastraszona, nudna zbiorowość bez właściwości.

Postać sceniczna Rollisonowej zrywa z kanonem matki Polki, która sama siebie krzywdzi poniżając się, krzycząc w rozpaczy, upokarza się sama, miota, dając się zwieść wykrętom Senatora, podporządkowując się jego argumentacji. Jej przeczucia nieszczęścia, upominanie się o syna nie ma nic z pasywności, wycofania i wewnętrznego tylko kumulowania w sobie  cierpienia. Kobieta z determinacją walczy, pytając o syna stosuje fizyczną przemoc wobec senatora, wymusza jego wyznania kłamstwa, atakuje go brutalnie. Dopiero teraz wizualizuje się prawdziwa rozpacz matki-pozornie tyko bezsilnej. To, co ma do powiedzenia, powtarza wraz z nią bezgłośnie Kmitowa.  Jakby antycypowała walkę o swoich synów/senator grozi za chwilę, że ich aresztują, chcąc ją zastraszyć/. Senator to figura słaba, infantylna, banalna , symbol słabej władzy, której jednak nie sposób się pozbyć/zabawna scena wyjmowania kul, dowód na poczucie humoru reżysera/.

Postać księdza Piotra przeistaczającego się w bociana, jako stereotypowego symbolu Polski, i odlatującego może się wydać trywialna. Człowiek ptak dyskutujący z Bogiem. Zostawiający po sobie rozrzucone jajka. Te posłużą później za kule golfowe. Operowa konotacja z Komandorem z DON GIOVANIEGO Mozarta, walc Straussa, olbrzymie akcenty makówki sugerujące opioidalny charakter sytuacji, stan bohaterów przekształcają się w halloweenowe dynie mogą być potraktowane jako żart lub nieporozumienie. Obszar samej sceny pogrążonej w czerni z wyciętą olbrzymią sylwetką, która zależnie od sytuacji wypełniana dymem, postacią Mickiewicza wraz z szarą podłogą z zagłębieniami, które raz są grobami, pieczarami, jaskiniami, raz golfowymi dołkami, lejami po wybuchu bomb na polu bitwy i nie tylko, to uniwersalny pomysł wykorzystywania aranżacji scenografii  na wiele sposobów.  Czasem można odnieść wrażenie, że tych symboli, akcentów jest za dużo, że są zbyt wydumane i nieadekwatne do tekstu i sytuacji.

DZIADY Eimuntasa Nekrošiusa są wielopiętrowym, złożonym, wyjątkowym dziełem. Nadbudowa formalna doprowadziła, że tekst jest tylko jednym ze środków wyrazu, jednym z wielu narzędzi komunikacyjnych budujących przekaz. Zneutralizowany, przycięty uspokoił się w ekspresji wypowiedzi. Wybrzmiewa całkiem normalnie. Zwyczajnie. W tym kształcie pozwala spokojnie zastanowić się nad pojemnością dzieła naszego wieszcza, który życie potrafił przekuć w sztukę życia w kolejnych pokoleniach rozbudzając emocje, nadzieję i siłę.

To   dzieło w jakiś przewrotny sposób, omotane pięknem, symbolem, interpretacją znaku spiętrzaną kaskadowo, jest mimo wszystko chłodne, normalne, cyniczne. Nostalgicznie smutne. Jakby wypalił się już cały żar wiary, nadziei, miłości, szaleństwa umożliwiający porywanie się na niemożliwe, a to, czego można szukać, co znaleźć, jest wykalkulowane, spokojne, racjonalne działanie. Ta metodyka normalności może okazać się skuteczna. Ale już bez niepokoju ducha, bez emocji czucia romantycznego porywu, który ewentualnie przejawia się tylko w kontrolowanej formie. Dla zamydlenia oczu, oszukania serca w urzekająco pięknej formie. Los Mickiewicza, Gustawa- Konrada to normalne dojrzewanie młodości do dojrzałości w perspektywie życiowego doświadczenia, gdy poznaje się, analizuje się siebie, historię z całym bagażem, spuścizną narzucającą reguły teraźniejszości i wyciąga się wnioski z błędów. Chłodne badanie, metodyczne działanie. Odrobina poczucia humoru. Dystans. Przypomnienie sobie, że nie jesteśmy sami na świecie.

Intencją Mickiewicza było ocalenie od zapomnienia, tego kim byliśmy i dlaczego. Tym diamentem stało jego dzieło, poezja i zaklęta w niej siła, którą karmiło się tyle pokoleń Polaków w kraju i za granicą. Dzieło Eimuntasa Nekrošiusa Teatru Narodowego w Warszawie jest powrotem do pozbawionej złudzeń, uniesień, twardej, wydobywającej się z czarnej rozpaczy, zła, błędów, guseł szarej normalności rzeczywistości. Mocnego stąpania po ziemi. Trzeźwego oglądu świata, w nim siebie. I układania się z nim, ze sobą drogą racjonalnej negocjacji, mediacji. Nawet w szatańskim człowieka wcieleniu. Z Bogiem, a choćby mimo Boga.

Plakat do spektaklu komentuje ten spryt, przewrotność, konieczność lawirowania między prawdą a kłamstwem bohatera. Oglądamy backstage świętej figury romantyka. Tu w istocie zwykłego człowieka.


DZIADY Adam Mickiewicz
reżyseria: Eimuntas Nekrošius
opracowanie tekstu: Rolandas Rastauskas
muzyka: Paweł Szymański
scenografia: Marius Nekrošius
kostiumy: Nadežda Gultiajeva
reżyseria światła: Audrius Jankauskas

pozostałe informacje:
http://www.narodowy.pl/repertuar,spektakle,268,dziady.html

zdjęcie:https://www.facebook.com/theatreolympics2016/photos/pcb.1121032541277981/1121032011278034/?type=3&theater

czwartek, 10 marca 2016

WIOSNA TEATR STUDIO

Wiosna

WIOSNA to zapowiedź odrodzenia, nadzieja zmartwychwstania, szansa przezwyciężenia pesymizmu, marazmu, przygnębienia. Początek nowego cyklu, zapętlenia w czasie i przestrzeni, na nowo przeżywania starego porządku rzeczy, weryfikacja stanów świadomości i lęków starych jak świat, na jawie i we śnie, w marzeniu, w monologu wewnętrznym człowieka, który toczy każdy z nas.

Obserwujemy na scenie fatalne splątanie życia i śmierci, udręczenie lękiem przed życiem i śmiercią. Bo bohaterowie pragną żyć zgodnie z własnej wyobrażeniem, wypierają życie jakie mają, ciągle oscylują pomiędzy niemożnością spełnienia a wyobrażeniem o tym spełnieniu. Nie zadowalają się tym, co jest. Uciekają w pijaństwo, sny, marzenia, pragnienia, powroty do przeszłości, wyimki ze sztuk teatralnych Czechowa aby się zdefiniować a za chwilę tylko bardziej jeszcze udręczyć. Co jest prawdą, co urojeniem? Może życie jest snem?

A człowiek wymyka się prostym, jasnym, przejrzystym opisom. Nie da się wbić w jeden szablon, jeśli w ogóle chcemy go zrozumieć. Jeśli chcemy poznać jego stan świadomości, czucia w perspektywie czasu, okoliczności, miejsca. Zwłaszcza, że spekuluje, co by było gdyby wiódł życie alternatywne. Czy byłby szczęśliwszy, wybrany przez kochaną kobietę, spełniony, zdrowy, żywy. Bo może jednak nie.

To w takim rozbiciu osobowości obserwujemy bohatera sztuki. Gra go jednocześnie Łukasz i Marcin. Cała przestrzeń teatralna podzielona jest na dwie sceny, dwie widownie i dwa spektakle. Początek i koniec sztuki jest wspólny, otwarty dla wszystkich ale ostatecznie można być tylko po jednej stronie rzeczywistości teatralnej, drugi spektakl toczy się obok w bliźniaczej scenografii, z prawdopodobnie bliźniaczym tekstem, inaczej tylko zredagowanym. Tak, byśmy byli, jak bohaterowie, tu i teraz, a tam po drugiej stronie swoim wyobrażeniem, projekcją, przeszłością. Docierają do nas zza ściany strzępy wypowiedzi, hałasy, głosy, fragmenty zdań. Czasem takich samych jak po naszej stronie. Aktorzy są raz tu, raz tam. I tylko Łukasz i Marcin na początku i końcu razem mówią ten sam tekst, by w środku akcji już nie zmieniać sceny. Wychwytujemy nastrój, emocje sceny bliźniaczej. Podglądamy ją swoją wyobraźnią, ciekawością. Podsłuchujemy, chcąc za wszelką cenę wiedzieć, co tam się dzieje. Wiemy, że ma to wpływ na to, co ma miejsce po naszej, bardziej rozpoznanej przestrzeni spektaklu. Pozostają domysły i brak pewności, spekulacje a w naszych głowach ich rozwinięcia, dopowiedzenia. Jak u bohaterów sztuki, którzy podobnie podróżują w czasie, w alternatywne zdarzenia. Bo słychać głosy bohaterów, którzy są raz tu, raz tam, tekst się czasem zlewa z tu i tam wypowiadanym. Jest jakaś wspólnota nierozerwalna, połączenie pomiędzy tymi dwoma światami. Więź nie tylko bliźniacza ale i syjamska.

Ten prosty ale pomysłowy scenograficzny zabieg formalny jest inspirujący. Dla konstrukcji spektaklu, jego bohaterów i dla widzów. Odsłania różne poziomy tego samego zjawiska. Pokazuje różne przykłady przenikania się rzeczywistości w czasie, który wdziera się jeden w drugi kreując ten wyimaginowany, upragniony, wyidealizowany. Do czego przyczynia się sam tekst sztuki, jego konstrukcja, zapożyczenia, pętle. Konsekwentny, prawdziwy misz masz. Oczywisty i tajemniczy jednocześnie. Przewidywalny i świeży. Zbudowany z elementów znanych, daje nowe wzruszenie. Jeśli się wyda komu nudny, namolny, niezrozumiały, wtórny, naciągany, jego rzecz. Mnie intryguje i pozostawia z niezdrową może ciekawością, co jest po drugiej stronie ściany=lustra/Alicja../=za drzwiami w zasłyszanej w dzieciństwie bajce, których zakazano otwierać. Bohater toczy grę ze sobą samym. Ja,widz, toczę grę podobną.

Może ta dychotomia jest własnie głównym tematem dla autora i reżysera poszukującego odpowiedzi na pytanie w jaki sposób roztrząsanie wątków z przeszłości w alternatywnym kształcie nas zmienia, czy może zmieniać. Może więzi w bezsilności, braku działania, pokazując słabości, ograniczenia /mentalne, charakterologiczne, osobowe/, na które mamy i nie mamy wpływu. Jak nasz wybór kształtuje nasz los, naszą jego ocenę. Jak wpływa na poczucie klęski lub sukcesu. Jak przeszłość, czas dokonany ściera się z teraźniejszym stanem rzeczywistości? To też określa punkt w jakim się jest faktycznie. I kim się jest w istocie dla siebie, innych i świata.

Może jednak nie chcę sprawdzić, co jest po drugiej stronie sceny. Pozostanę z tajemnicą, przeczuciem, własnym wyobrażeniem. Coś mi podpowiada, że tam jest to samo tylko w innej konfiguracji, bo człowiek jest tym kim jest, świat jest taki jaki jest. Co do istoty swej się nie zmienia. Historia się powtarza, choć akcenty mogą być gdzie indziej. A w człowieku zawsze  prędzej czy później rodzi się to pragnienie, by siebie i świat poprawiać, a że trzeba, to kolejna oczywistość. Męczymy się w poplątaniu tego, co było i nadal w nas zalega z tym co chcielibyśmy, by było. A to, co mogłoby być i tak nie ma znaczenia, bo nigdy nie zaistnieje. Przeglądamy się w innych ludziach podglądając ich, analizując, spekulując. Chcielibyśmy żyć ich życiem swoim pragnieniem, swoją miłością, potrzebą zmiany i sukcesu gdy jest im lepiej, gdy mają, osiągają to, co my chcielibyśmy mieć. Bo gdy jest odwrotnie cieszymy się, podle a może tylko po ludzku, że nimi nie jesteśmy. Nie ma to znaczenia, bo to nas nie zmieni. Ale pokazuje naszą naturę-wiecznie niezadowoloną, wiecznie niespokojną, stale poszukującą-w istocie miotającą się między czasem dokonanym a  wyobrażeniem wybicia się na całkowitą niepodległość wolnego wyboru i chęci samodzielnego wpływania na swój los. A jednak życie jest snem. W symbolice podświadomości, w bezsilności, w niewoli samouwięzienia.

Konstrukcja spektaklu doskonale to pokazuje, a aktorzy wywiązują się z tego zadania bez zarzutu. Są naturalni, są wiecznymi archetypami bohaterów WUJASZKA WANI. I to też jest dobry pomysł, by całą nadbudowę myśli i doświadczenia reżysera-tematy niełatwe do nazwania, pokazania, tak by były wiarygodne, sensowne- wkomponować w konstrukcję dobrze widzom znaną, jasną, czytelną. Mamy więc nie tylko ciekawą, świeżą, interesująco zaaranżowaną scenicznie interpretację sztuki Antoniego Czechowa, niewątpliwe skojarzenie z twórczością Iwana Wyrypajewa w tym przepracowywaniu tego samego zdarzenia z różnych punktów widzenia, z różnej perspektywy czasowej ale i wybrzmienie monologów wewnętrznych człowieka, jego dywagacji, skojarzeń, całego bagażu mentalnego splątania. Wizualizacja duszy udręczonej ciągłym rozpamiętywaniem, analizą co było, jak jest, co by było gdyby, porównywaniem siebie z innymi, lękiem przed śmiercią, przed nieznanym, wyrzuty sumienia z powodu lęku przed procesem i fizjologią umierania, bólu egzystencjalnego wynikającego z tego co w nas zwierzęce, pierwotne, naturalne a niedostatecznie ludzkie.

A więc Łukasz może jest wujaszkiem Wanią, rozdartym między powinnością a niespełnieniem i wynikającym z tego rozczarowaniem przybierającym ostrą fazę buntu, załamania, rezygnacji. Ale jest tym, który przeżył. Jest, który jest /również dla 1/2 publiczności/. Cała reszta jest niewyraźna, dociera do nas szczątkowo, zaciekawia, intryguje ale niedostępna umiera. W istocie jednia jest poza zasięgiem. Przeszłość jest martwa, choć ciągle w naszym wspomnieniu powraca.  Jątrzy, niepokoi, budzi emocje i wyobraźnię. Niezaspokojone pragnienie jest martwe ale pamięć o nim boli. Niespełniona miłość jest martwa  ale myśl o niej powoduje, że człowiek cierpi. I cała wyimaginowana spekulacja jest martwa, ale jakże rozbudza nadzieję! Ale i przeszłość i pragnienie, i miłość była. Potencjalnie była. W myśli, w wyobrażeniu, we śnie, w zasięgu możliwości. Na swój sposób zaistniała. Nie jest tym, co konkretnie się wydarzyło ale w istotny sposób wyjaśnia nam dlaczego jesteśmy jacy jesteśmy. Bo dopiero w kontraście, w porównaniu, w zestawieniu, całokształcie ujawnia się istota rzeczy, człowiecza właściwość i natura. Chyba, że pozostanie tajemnicą nie do wyjaśnienia. Poza zasięgiem poznania, rozumienia. Ale ta tajemnica też jest ważna. Też jest dopełnieniem całości.

Monika, może Helena z Czechowa , żona Marcina, jest porównana do królowej pszczół, która eliminuje konkurentki, przeciwniczki, by zdobyć samców  a następnie ich uśmiercić. Kochała, teraz jest zimna, jak lód nieczuła, niezdolna do prawdziwej miłości. Antoni, wypisz wymaluj z Czechowa, ale przecież może nie, jest lekarzem, który traci swoich pacjentów, umierając go osłabiają, jego motywację do życia. Są mu obojętni, drażnią go, tak mówi. W istocie to on sam ich spycha w swoją obojętność, pogardę, bo inaczej by przez swoją bezsilność wobec marności, brudu świata zginął. Praca go męczy. Nic dziwnego, brak sensu, brak sukcesów jest depresyjna. To człowiek, który mówi o sobie, że duszy nie ma, jednak w dżungli amazońskiej sadzi drzewa realizując swój plan ocalenia świata. Czuły dla roślin, nieczuły dla ludzi w efekcie stara się ratować siebie. Pije, mówi, że kocha ale tak naprawdę kocha tylko wcielenia piękna, nie je same. I nie kocha Mai/Sonię u Czechowa/, nie dba o nią, ledwie zauważa. Choć wie, że ona kocha go i jest do niego przywiązana. Jednak każe ją swoją obojętnością i karmi się jej cierpieniem odrzucenia. W Monice kocha jej fizyczne piękno, bo cóż jeszcze innego? Piękno samo w sobie, wysublimowane. Nianię Czechowa tu zastępuje mężczyzna. Jest prawdziwie ludzki, normalny, nieskomplikowany. Ciepły i czuły, uczynny żyje życiem innych ludzi. Dla nich i dla obowiązków, w wiecznym ruchu, pośpiechu, pracy. Stary ale pełen zdrowej witalności, w przeciwieństwie do innych. Maja jak pszczółka, uwija się, krząta. Dogadza ludziom, pielęgnuje rośliny. Jak one naturalna, delikatna, żyje z dnia na dzień. Można jej nie kochać? Może chciałaby być Moniką. W niej się przegląda, jej potrzebuje. Uwięziona w swym położeniu, żyje pracą. Oszukana, odtrącona nie marzy. Tłumi pragnienie miłości,wypiera  możliwość zmiany.

Reszta postaci jest dla Łukasza wizualizującą się przyczyną, kontekstem, uzupełnieniem rozumienia jego bytu. Wyjaśnieniem jego stanu świadomości i uczuć. Jego kondycji. Fascynacji i obsesji. Porównywaniem lepszej i gorszej wersji życia, w kontekście wolnej i zniewolonej woli, możliwości i zakresu wolnego wyboru. Rozziewem pomiędzy pragnieniem a spełnieniem.  Sprawdzaniem indywidualnego wpływu na swoje życie i innych. Zderzeniem natury człowieka z naturą przyrody/tu: pies, uprawiane rośliny, sadzenie drzew, hodowla pszczół/. I wzajemnie. Każda postać ujawnia swoją naturę w kontekście sytuacji, zdarzeń, postaw pozostałych osób. Śmierć kończy wszystko: wieczne tęsknoty, pragnienia, lęki. Dla tych, którzy odeszli. Ale też nic nie zmienia dla tych, którzy zostali. Wszystko zastaje po staremu. Majątek nie sprzedany, każdy z bohaterów na swoim miejscu, w swojej koleinie życia, zgodnie z rytmem przyrody. I tylko wiosna obudziła stare nadzieje.

Moreira tworzy dla nas w teatrze joyce'owski strumień świadomości. Pięknie, prosto tworzy. Choć domyślam się, że nie było to wcale takie proste. Próbuje skonstruować całość. Ogarnąć wszystko. Uchwycić ginącą nadzieję. Nie pozwolić jej umrzeć. I widzi ją w wiośnie. Rytmie natury, oczywistości jej praw narzucających obowiązki. Trwania aż do wyczerpania. A my z zainteresowaniem słuchamy, podsłuchujemy, kompozycję obrazów scenicznych oglądamy, podglądamy. Przeglądamy się w innych. W czasie przeszłym. W bycie alternatywnym. Kradniemy te urywki, skrawki, błyski cudzego istnienia i dokonujemy projekcji siebie. Wracamy do przeszłości, chcąc przywołać wszystko utracone. To, co nieznane nas pociąga, fascynuje i powoduje, że wyolbrzymiamy jego znaczenie. Nadajemy mu większą rangę, niż ma w istocie. Budzi naszą ciekawość, co tak naprawdę dzieje się po drugiej stronie rzeczywistości przedstawianej, wydumanej, wyobrażonej, wykreowanej. Co kryje się za płotem, ścianą, tym, co nam zasłania, nie pozwala zobaczyć do końca dotknąć, przeżyć całokształtu.

To nie jest najłatwiejszy spektakl w oglądaniu.  Wymaga skupienia. Ale daje też satysfakcję. Budzi ciekawość. Pozwala się przyjrzeć sobie. Bezpiecznie, z dystansu. Poczuć nadciągającą wiosnę. Zapach, smaki, kolory nadziei.


WIOSNA
Tekst i reżyseria:Leonardo Moreira
Asystentka reżysera: Aura Cunha
Muzyka:Marcelo Pellegrini
Scenografia i reżyseria światła: Marisa Bentivegna
Kostiumy: Chris Aizner

Obsada: Monika Krzywkowska, Marta Juras, Marcin Bosak, Łukasz Simlat, Stanisław Brudny, Antoni Pawlicki/gościnnie/

Premiera 04/03/2016

fot.: Krzysztof Bieliński