poniedziałek, 22 kwietnia 2019

39.WST ANTY-GONE TRYPTYK TEATR PIEŚŃ KOZŁA

 ANTYGONA, tragedia grecka Sofoklesa, stała się inspiracją dla współczesnej wypowiedzi artystycznej Teatru Pieśń Kozła.  Badającej, jak racje ludzkie mogą być wyrażone poprzez sztukę najpełniej jak to tylko możliwe. Zwłaszcza, że łączy odległe antyczne czasy ze spojrzeniem wrażliwym, gorącym, bieżącym. W powściągliwej, surowej estetyce ale poprzez miksowanie różnorodnych środków wyrazu.  Wykorzystuje tekst, muzykę, taniec, śpiew w specyficznym, adekwatnym do przekazywanych myśli, prezentowanych postaw, stawianych pytań językiem, brzmieniem, tonacją, rytmem, ruchem, światłem. Tworzy surową ale bardzo mocną ekspresję. Spektakl składa się z trzech aktów.

SIEDEM BRAM TEB jest wypowiedzią Kreona/Dimitris Varkas/. Racją mężczyzny, polityka, władcy, człowieka idei. Siły. Tego, który jest przedstawicielem zbiorowości i w jej imieniu, w jej interesie rządzi, musi utrzymać władzę. Jej się podporządkować, służyć. Własne ambicje, aspiracje, cele na pewno nie są bez znaczenia. Ale to rytm 7 bębnów wikingów wzmacniany dźwiękiem gitary elektrycznej, perkusji-przeszłość, racja stanu definiuje rzeczywistość- nadaje tu ton, pilnuje, porządkuje. Jak groźba sankcji wybrzmiewa. Władza-tyrania, despotyzm, demoniczna siła- to więzienie. Polityka, jej spójna narracja jest gorsetem powinności zamykającym możliwość swobodnej, spontanicznej, osobistej postawy, co podkreśla metalowa klatka z siatki zakończona drutem kolczastym. Mroczny rewir konieczności, w której toczy się walka jednostki ze zbiorowością, przedstawicielem władzy. 

ANTY-GONE jest perspektywą siostry, kobiety, Antygony/Anu Almagro/. Tego, co słabe, osobne, odrębne, podąża za buntem, powinnością religijną wobec brata. Odwołuje się do obowiązku człowieka wobec drugiego człowieka, by zachować duchowy porządek świata, wewnętrzną harmonię, szacunek, godność jednostki. Dziewczyna jest przeciw/anty/, jedynym jej przeznaczeniem będzie śmierć/gone/. Sekunduje jej i wyraża otwarta przestrzeń, umieszczone na postumentach w tle posągowe figury śpiewaków, wykonujących pieśni, arie i gra na wiolonczeli między nimi Malwiny Maławy. Akt Antygony jest odważny, konsekwentny, zdeterminowany. Samobójczy. Jej niezłomność postawy z kruchością statusu wzrusza. Zmusza do przemyśleń, współczucia. Rozstrzygnięcia racji jednostka kontra jednostka, jednostka kontra zbiorowość. Starcia kobiety i mężczyzny. Pokonanego i zwycięzcy. Materializmu i duchowości. Zmierzenia się z niemożnością rozwiązania wszystkich kwestii związanych z problemami, jak należy postąpić w sytuacji krytycznej, niejednoznacznej, moralnej.

EKSTAZA to najbardziej refleksyjna, kumulująca złożoność formalną część spektaklu/muzyka, taniec, śpiew/. W niej najsilniej dochodzi do głosu wyśpiewane pięknie, ekstatycznie  pytanie o pozorny bezsens, o oczywisty sens działań człowieka, wizualizowane nowoczesną choreografią tańca Melanie Lomoff, muzyką  Macieja Rychłego. Grzegorz Bral odkleja ideę postaci od niej samej. Uwalnia myśl, rację, problem, by nadać jej uniwersalny wymiar. Poza miejscem, czasem, konkretnym człowiekiem. Anty grą aktorską. To ruch ciała, brzmienie głosu, dźwięk muzyki, mówienie różnymi językami w symbiozie wypracowanej przez bohatera zbiorowego, uruchamia emocje w abstrakcyjnej przestrzeni, gdzie walczy światło z ciemnością jak dobro ze złem/ciemny kostium i jasne ciała, mrok miejsca i reżyseria świateł Wojciecha Maniewskiego/. Podkreśla, że doskonałość jednostki dopiero w zbiorowej polifonii, we współpracy z pozostałymi elementami otaczającego świata jest skutecznym, mocnym, działającym argumentem w obronie przed absurdem trudu życia i logiką sensu śmierci.

Teatr Grzegorza Brala tym przedstawieniem przeszedł od szczegółu do ogółu, od jednostki do zbiorowości, od antyku do współczesności na poziom wysokiego uogólnienia, abstrakcji. Rośnie, potężnieje. Wspina się na cokół patosu formy, gdzie głównym bohaterem staje się oszołomiony nią widz, który nie musi zadawać pytań, te są postawione. Nie szuka odpowiedzi,bo nigdy ich nie znajdzie. Pozostaje zachwycony urokiem monumentalnej kompozycji, emocjonalnym wyrazem, brzmieniem mocnych obrazów. I nie jest na pewno wolny. I nie jest na pewno anty.

ANTY-GONE TRYPTYK
Alicja Bral na podstawie Sofoklesa

Reżyseria: Grzegorz Bral
Dramaturgia: Alicja Bral
Rytmy greckie na bębnach: Radosław Nowakowski
Gitara elektryczna: Kamil Abt
Perkusja: Przemysław Michalak
Kompozycje i aranżacje tekstów greckich Akt I: Dimitris Varkas, Kamil Abt
Tłumaczenia greckich partii Akt I: Dimitris Varkas
Kompozycja muzyczna: Akt II i III: Maciej Rychły
Aranżacja muzyczna Akt II: Maciej Rychły, Przemysław Michalak
Choreografia Akt I: Julien Touati
Choreografia Akt II i III : Melanie Lomoff
Kostiumy: Alicja Gruca
Scenografia: Robert Florczak, Grzegorz Bral
Dźwięk: Waldemar Trzaska
Światła: Wojciech Maniewski

OBSADA:
Akt I i II : Kamil Abt, Anu Almagro, Gabriel Almagro, Mikołaj Bońkowski, Jakub Lechki, Dominik Kujawa, Bogdan Koca, Julien Touati, Przemysław Michalak, Dimitris Varkas

Akt II i III: Volodymyr Andrushchak, Paweł Frasz, Piotr Gałek, Anna Grycan, Aleksandra Michniewicz
Urszula Milewska, Łukasz Wójcik, Natalia Voskoboynikov, Malwina Maławy

Tancerze
Akt II i III: Eleonora Accalai, Ludovica Di Santo, Maya Gomez, Sophie Hutchinson, Patryk Jarczok, Risa Kojima, Heung Won Lee, Gieorgij Puchalski, Ahmed Slimani, Dominika Stróżewska, Rebecca Wolbeck
Chiara Zanaga

FOT. KASIA-CHMURA

sobota, 20 kwietnia 2019

FAUST. NOWA HISTORIA TEATR WIERSZALIN Z SUPRAŚLA

Teatr Piotra Tomaszuka wyłania się z ciemności, ale na tyle ile sam zechce pokazać, ujawnić, odkryć. Mrok całunem śmierci ciąży tu nad światem w ruinie, życiem w rozpadzie, człowiekiem w upadku. Dopada Fausta uwięzionego w cierpieniu, pogrążonego w udręce. W piekle starzejącego się ciała, zanikającego ducha. Wszystko domaga się odnowy, wymaga naprawy. Nie boga, bo go nie ma, ale diabła ingerencji.

Faust wybiera zło, myśląc w swej naiwności, że je przechytrzy, uniknie przeznaczenia. Strawił swe życie na poszukiwaniu prawdy, sensu istnienia. Czas mu dany zużył na gromadzenie wiedzy, dociekanie istoty rzeczy, by móc ratować świat, potrafić go naprawiać. Odbudowywać kościół, mieć władzę nadczłowieka. Jest jednak w punkcie, gdy wie, że nic nie wie. I czuje całym sobą, że podle umiera. Chce żyć, kochać, używać. Wybiera nie mądrość- tę posiadł, nie dobro- nim gardzi, nie miłość,-szybko go znudziła- ale młode, zdrowe, silne ciało. Ono pozwoli mu zaspokoić pychę, próżność, żądzę. Ujawni jego głupotę, naiwność i małość. Szaleństwo wizji człowieka bez boga. Cielesność go gubi. I nie da spełnienia. Zaryzykował tak wiele, by zyskać jedynie wiedzę o swej nędzy i upadku. Niedoskonałości. Nie ma dla niego przebaczenia za zło, które sprowokował.To pewne, jest winien.  Zasłużył na śmierć, staje się jej symbolem jak w kartach Tarota. Ostrzeżeniem. Wieszając się, skazuje sam siebie na wieczne potępienie. Przegrał doczesne, zaprzepaścił nieśmiertelne życie.

Piotr Tomaszuk kontynuuje tym spektaklem swoją estetykę nastroju, sugestii, metafory. Z grą cieni, światłem rzeźbiącym niedopowiedzenie, niejednoznaczność, kostiumem mocnym, dosadnym, charakteryzacją godną kabaretu, scenografią biedy jarmarcznej, ludycznością choreografii, wykonywaną na żywo muzyką. Komponuje malarskie, z pogranicza snu i jawy, obrazy. Zderza sacrum z profanum.Stosuje soczyste tyrady, tworzy spójne sekwencje, używa języka wulgarnego, prostego, a aktorzy, jak u Grotowskiego, grają ciałem. Spektakl nie nuży, bawi. Daje do myślenia. Uwodzi niezwykłą plastycznością. Pozwala przeżywać go zmysłami, zapamiętywać emocjonalną wrażliwością.

FAUST.NOWA HISTORIA  PIOTR TOMASZUK 
W oparciu o teksty Ch. Marlowe'a, A.E.F. Klingemanna i J.W. Goethego w tłumaczeniach Jana Kasprowicza, Edwarda Lubomirskiego i Emila Zegadłowicza 

Reżyseria: Piotr Tomaszuk
Scenografia: Mateusz Kasprzak
Muzyka: Adrian Jakuć-Łukaszewicz


OBSADA:
Rafał Gąsowski, Dariusz Matys, Monika Kwiatkowska, Katarzyna Wolak, Adam Milewski, Grzegorz Zaręba, Adrian Jakuć-Łukaszewicz, Piotr Tomaszuk
Na instrumentach grają: Adrian Jakuć-Łukaszewicz, Adam Milewski, Piotr Tomaszuk

czwartek, 18 kwietnia 2019

39.WST TROJANKI TEATR WYBRZEŻE


Sceniczny piasek trojańskiej plaży, z której wyłaniają się tylko torsy poległych, okaleczonych herosów, uwięzionych w wieczności anonimów, jest jak popiół, pył. Nietrwałość, ulotność, niebyt. Przypomina, że życie, trwanie, istnienie to marność nad marnościami.Wszystko się rozpadnie, w nicość, z prochu w proch, obróci. Wojna Trojańska się zakończyła. Troja, jak zamek z piasku, została zrównana z ziemią. Trojanie zakończyli swój bój, przegrani nie żyją. Pozostały ich kobiety: żony, matki, córki, kochanki. Trojanki, zdegradowane do roli niewolnic, branek, żon, trofeum, czeka o wiele gorszy los niż mężczyzn. Nie będą traktowane z szacunkiem, nie będą w chwale, z godnością walczyły i umierały. Czas zabijania duszy, udręki ciała, odzierania z człowieczeństwa.będzie większą torturą niż śmierć sama. By nic co ludzkie z nich nie zostało. Niewolnictwo, gwałt, w końcu zwłok barbarzyńskie bezczeszczenie straszniejsze się stanie niż nieistnienie. Kobiety znają swoje przeznaczenie, Kasandra każdej powiedziała. A jednak próbują wszystkiego, by cokolwiek ocalić. Matka córkę. Córka dumę. Lub spokój. Próżne, upokarzające nadzieje.

Eurypidesa dramatyczny tekst, kontekst jest inspiracją dla Jana Klaty wnikliwej współczesnej refleksji. Powstał  mądry, przejmujący, prawdziwy spektakl o kobietach. Ich losie, sposobach przetrwania, walce przystosowywania się. Znoszenia każdego cierpienia, ciosu. Sceneria pustej, mrocznej plaży, chłostanej błyskami światła, piorunującymi akordami Kasandry w prowokacyjnej sukni ślubnej, stwarza niewidzialne więzienie dla kobiet, niewolnic swojej marnej kondycji, beznadziejnego położenia. Prawdziwych ofiar żądz, manipulacji, słabości zachłannych, nienasyconych, pysznych mężczyzn. Zakładniczek czasu pokoju i wojny. Natury słabszego, podporządkowanego, który zmuszony jest do przeprowadzenia dowodu swej wielkości. Wszystkie kobiety- po kolei, w różnych wariantach losu, kombinacjach kontekstu- pokazują jak bardzo walczą o siebie, o żywych i umarłych, których kochają. Jak bardzo starają się spełniać oczekiwania kultury, obyczaju, tradycyjnego obrządku. Ustanowionego przez mężczyzn, przez bogów porządku świata. Cios pada za ciosem. Żądanie przystosowania się za żądaniem. Jakby badano granice wytrzymałości, jakby chciano po kres wykorzystać kobiety do świętowania triumfalnego zwycięstwa mężczyzn. Zagwarantować sobie rząd dusz, uzasadnić agresję, najazd, usprawiedliwić okrucieństwo, pazerność. Siłą i wyrafinowanym cierpieniem reżyserowanie grozy. A wszystkiemu jest winna polityka. Interes jednostki poświęcony interesowi ogółu. Z wszechmocnym boskim namaszczeniem. Ingerencją. Prawem.

Nie wystarczy mężczyznom wygrać wojnę z mężczyznami. Muszą jeszcze dobić pamięć o nich zbezczeszczeniem tego, co posiadali, co było ich własnością. Nie może nic z pokonanych pozostać oprócz złej o nich pamięci. Budzącej lęk, respekt narracji. By można było chełpić się sławą i chwałą. Zastraszać wrogów, agresorów, przeciwników. Uniemożliwić zemstę. I okrucieństwo działa. Spełnia swoją rolę. Kobiety odgrywają wbrew sobie, wyznaczone przez patriarchat, tragiczne role.

Zarówno heroiczna, dzielna i odważna Hekabe, rewelacyjna w tej roli Dorota Kolak, przechodząca kolejne stopnie upokorzenia, bólu, walcząca do końca o swoje dzieci, mszcząca się na Polimestorze, jak i przebiegła, sprytna, seksowna Helena, energetycznej, przekonującej Katarzyny Figury, tocząca bój o swoją rację, ujarzmiona jak sam Hannibal Lecter czy Poliksena, obiecującej Magdaleny Gorzelańczyk, z ogoloną głową, po śmierci bestialsko w ciszy gwałcona przez Greków, jej wyjątkowa siostra Kasandra Małgorzaty Gorol, znająca los wszystkich, są zabawkami, pionkami w męskiej czy boskiej grze. Nie mają szans na wolność, godność, szczęście. Ocalenie.

To, co napisał Eurypides Klata inscenizacją projektuje na współczesność. I mówi że nic się nie zmieniło. Demony natury ludzkiej budzą naturę, demony wojny. Odkrywają jedną i drugą bezwstydną, lubieżną, perwersyjną. Wojna niszczy wszystko. Zarówno zwyciężonych, jak i zwycięzców. Nie ma w niej nic szlachetnego. Niczego dobrego nie uczy. Poniża w swych czynach haniebnych. Pycha, arogancja, plan ludzki i boży kieruje instynktem dominacji, władzy. Uzasadnia to boską koniecznością, boskim namaszczeniem, chcąc odsunąć od siebie ludzką odpowiedzialność, ludzką winę i karę. Kobiety są zawsze uprzedmiotowiane, są narzędziem do osiągnięcia męskich celów. Związane razem z góry przesądzonym losem, służą i cierpią w nie swojej sprawie. Nie maja na nic wpływu. Jak Trojanki połączone jedną żałobną suknią. Cokolwiek robią jest przez Greków ignorowane, ma wartość symboliczną i jeszcze boleśniej je ubezwłasnowolnia. Unieważnia. Udowadnia, że wszystko w nic się obraca. Wojna nigdy nie ustaje, bo krzywda prowokuje zemstę, zemsta odwet i tak bez końca. Każda walka jest porażką.

Jan Klata wykorzystał w spektaklu drugie zakończenie napisane przez Eurypidesa. Przełamał pochwałą życia smutek śmierci. Kreacją przebiegłości kobiece fatum. Okpił beznadzieję losu Trojanek, bezsens  agresji Greków, dzielnej obrony Trojan, dystansem paranoicznego snu, w którym pięknie kampowa Helena Katarzyny Figury z lumpem, ciulem, Menelaosem Grzegorza Gzyla,  beztrosko używają życia. Odżegnują się od udziału w zagładzie, bojkotują Wojnę Trojańską. To alternatywne do części pierwszej, tragicznej komiczne, kabotyńskie second life jest obrazem współczesnym. Nas samych sprytną ucieczką. Odsuwaniem od siebie odpowiedzialności. Kursem na chowanie głowy w piasek. Bo tak jest głupkowato przyjemniej, po prostu wygodniej. Fajniej.

" I tak się skończyła ta sprawa."Nieprawda. Jak Feniks z popiołów, tak Trojanki z pyłów Troi unoszą głowy, stając gotowe do swej syzyfowej walki. Tak przecież ta sprawa się zaczęła. I nie skończy się nigdy.


TROJANKI EURYPIDES

Reżyseria: Jan Klata
Przekład: Jerzy Łanowski
Współpraca dramaturgiczna: Olga Śmiechowicz
Scenografia i kostiumy: Mirek Kaczmarek
Muzyka: Michał Nihil Kuźniak
Ruch sceniczny: Maćko Prusak

OBSADA:Dorota Kolak, Jacek Labijak, Sylwia Góra-Weber/Apolonia/, Piotr Biedroń, Magdalena Boć/Akanta/, Agata Bykowska/Enyo/, Małgorzata Brajner/Sophia/, Cezary Rybiński, Małgorzata Gorol, Magdalena Gorzelańczyk/Polyksena/, Michał Kowalski, Antoni Łaciński/Marcel Pawłowski, Katarzyna Dałek/Andromacha/, Michał Jaros, Grzegorz Gzyl, Katarzyna Figura, Robert Ninkiewicz, Krzysztof Matuszewski,

Fot. Michał Szlaga

środa, 17 kwietnia 2019

39.WST LWÓW NIE ODDAMY TEATR IM. WANDY SIEMASZKOWEJ W RZESZOWIE


Spektakl LWÓW NIE ODDAMY Katarzyny Szyngiery, Marcina Napiórkowskiego, Mirosława Wlekłego dotyczy działania pamięci, też tej historycznej, jej roli w budowaniu relacji Polski i Ukrainy, Plaków i Ukraińców. Natychmiast angażuje publiczność teatralną. Wywołuje reakcje emocjonalne.  Każe się jej określić. Jedni uważają, że jest antypolski, drudzy że antyukraiński. Są też tacy, którym się podobał, uznają go za udany, ważny, potrzebny. Inni nie zgadzają się z nim fundamentalnie. Oskarżają o utrwalanie stereotypów, propagandowy charakter, koncentrowanie się bardziej na tym co dzieli niż łączy, co niszczy a nie buduje. Spektakl sam w sobie jest więc wizualizacją galimatiasu splątanych, niełatwych relacji sąsiadów. I tego, jak trudno jest się dogadać, jak trudno mówić, dyskutować, wypracowywać wspólnie porozumienie. Przestrzeń teatru wydawała się wręcz do tego idealna. Stała się przyczynkiem podziału, polem walki.

Dzieje się tak za sprawą tematu i treści sztuki a przede wszystkim jej performatywnej, eksperymentalnej, prowokującej formy, mającej społeczne, historyczne, polityczne podłoże. Publicystyczny charakter. Spektakl powstał na bazie przypadkowych, swobodnych wypowiedzi, pochodzących z ankiet przeprowadzonych w szkołach polskich i ukraińskich, z wywiadów ulicznych i innych źródeł pisanych przez osoby przebywające w Polsce i na Ukrainie. Ma formę bezpośredniego, udokumentowanego przekazu, który uwiarygadnia ale nie daje ostatecznego pełnego obrazu relacji polsko-ukraińskich. Mimo autentycznych zdjęć filmowych, faktów historycznych, obecnych zdarzeń, wokół których toczy się dyskusja, mimo relacji prawdziwych osób, które aktorzy na scenie powołują, spektakl pozostanie formą otwartą, spontaniczną i mocno kontrowersyjną. Może być punktem wyjścia instytucjonalnej czy indywidualnej pracy u podstaw, osobistych poszukiwań odpowiedzi na pytanie, jakie te relacje polsko-ukraińskie tak naprawdę były, są, mają szansę być i dlaczego. W jakiejś mierze je ujawnia, ale komentuje też stan wiedzy, pokazuje nastawienie Polaków i Ukraińców do siebie nawzajem, w konkretnym czasie, a więc również tu i teraz

Specyficzna forma przekazu, płynący ze sceny komunikat wynika z indywidualnej wiedzy, doświadczenia, poglądów, osądu kontaktów, więzi łączących obywateli obu krajów. Relacje polsko-ukraińskie, komunikuje, są złe. Skomplikowane, niestabilne. Chimeryczne. Naznaczone trudną przeszłością historyczną, różną, czasem zupełnie dowolną interpretacją tego, co się tak naprawdę wydarzyło. Współczesne konteksty pogłębiają negatywną oceną. Napastliwy, nieprzyjazny, histeryczny ton wypowiedzi uzmysławia, jak dużo dzieli oba narody, które tworzą dwie odrębne, zupełnie niekompatybilne, bywa wrogie sobie narracje. Rodzi się na tej podstawie wrażenie, że porozumienie, szczególnie na poziomie oficjalnych politycznych relacji nie jest w ogóle możliwe. Jedynie bezpośrednie międzyludzkie stosunki dają nadzieję, że można się dogadać, zawrzeć kompromis, zgodnie wspólnie żyć.

W Polsce pracuje wielu Ukraińców/1- 2mln?/, wymiana handlowa, zwłaszcza ta przygraniczna jest korzystna dla obu stron. Spektakl LWÓW NIE ODDAMY jest przykładem artystycznej kooperacji. Typową ukraińską kobietę gra Oksana Czerkaszyna. To, co nas dzieli to przede wszystkim przeszłość. A właściwie pamięć przeszłości. Każda strona ocenia ją z własnej perspektywy, inny ma rejestr strat i błędów. Oskarżeń. Zaniechań. Dochodzą do tego bieżące oceny i animozje, doświadczenia. Te obciążają równie boleśnie.

Scena zadaje widowni pytanie wprost, bez ogródek, konkretne: "Jakiej przeszłości potrzebuje przyszłość?" Odpowiedź może być bardzo prosta: "Prawdziwej", "Wybaczaj ale pamiętaj". A więc nieobciążonej nadmiernymi emocjami, nieuzasadnionymi żądaniami, ostrymi oskarżeniami, nie podlegającymi negocjacjom roszczeniami. Tymczasem scena eksploduje całym ich arsenałem. Ekspresją wyrazu i nadekspresją gry aktorskiej. Jednoznacznym fochem. Bezkompromisowym dąsem. Bezdyskusyjną winą.

Może właśnie dobór argumentów projektu, proporcje i sposób ich przedstawienia decyduje o tym, że przepływająca symbolicznie przez scenę rzeka, nie zmieni swego biegu, pozostanie granicą, jaką zawsze była. Stare, dorodne, zielone drzewo na łące pozostanie niewzruszone. Jak niemy świadek historii. Krajobraz, mimo prób zmiany, pozostanie taki sam jak na początku. Bardzo to smutna konstatacja gorzkiej beznadziei, która na pierwszy rzut oka wydaje się być sielanką. Jest jak jest, zdają się mówić twórcy. Przeszłości nie da się zmienić, można, jak się czyni w rzeczywistości, manipulować jej interpretacją. Nie proponują konkretnego rozwiązania, nie mają pomysłu, co zrobić, by oswoić prawdę, która jest niezgodna z własnym interesem. A prowadzi do wypierania niewygodnych zdarzeń, ukrywania faktów i wygładzania, poprawiania, idealizowania tylko własnego wizerunku. Jest tylko wina, żądanie kary. Eskalacja. Bez możliwości zrozumienia, przebaczenia.

Spektakl przygotowywali twórcy o specjalizacjach z różnych dziedzin, by jak najpełniej przyjrzeć się udziałowi pamięci w procesie tworzenia historii. Jest zaczepny, drapieżny, karykaturalny.   Oparty na materiale wybiórczym, sprofilowanym, nieobrobionym. Skupionym na uwiarygodnieniu bezpośredniej, żywej, spontanicznej relacji. Trzeba przyznać, że bardzo trudnej do zweryfikowania. Oby nie został jednym z głosów wołających na puszczy. Wzniecających tylko ferment, potęgujących zamęt. Polaryzującym jedynie za lub tylko przeciw. Bo chodzi chyba o kompromis, ład, wzajemny szacunek, zachowanie godności. Nie może pozostać tylko edukacyjnym przyczynkiem, dydaktycznym pretekstem. Dowodem na istnienie zła. Choć na początek dobre jest i to proste wyrzucenie co tam kto ma kawa na ławę. Nie wydaje się jednak, że ktokolwiek z Polaków i Ukraińców, po obu stronach granicy, jest do tego dobrze przygotowany. Dlatego, póki co, każdy może krzyknąć: "LWÓW NIE ODDAMY!"


LWÓW NIE ODDAMY

Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowski, Mirosław Wlekły

Reżyseria: Katarzyna Szyngiera
Scenografia: Katarzyna Ożgo, Przemysław Czepurko
Kostiumy: Ireneusz Zając
Światło: Michał Stajniak
Muzyka: Jacek Sotomski

OBSADA:

Dagny Cipora, Oksana Czerkaszyna (gościnnie), Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś, Piotr Mieczysław Napieraj, Robert Żurek, Jacek Sotomski – gitara


http://www.warszawskie.org/lwow-nie-oddamy

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

39.WST POD PRESJĄ TEATR ŚLĄSKI IM. ST.WYSPIAŃSKIEGO W KATOWICACH


POD PRESJĄ, spektakl Mai Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego, inspirowany filmem KOBIETA POD PRESJĄ Johna Cassavetesa, to studium nieprzystosowania w chwili przesilenia prowadzącego do uznania go za chorobę psychiczną. Przedstawia życie zwykłych ludzi, Mabel i Nicka z ich trójką małych jeszcze dzieci, pojawiających się rodziców obojga małżonków, kolegów z pracy Nicka, wspólnych przyjaciół. Mimo, że w sposób nadzwyczaj wierny realizmowi scenografia odtwarza mieszkanie normalnej rodziny doświadczamy w teatrze tego, co ulotne, niewymierne, niewidzialne, co się kryje pod tego życia powierzchnią. Poprzez obserwację Mabel, jej zachowania, reakcji, dzięki wysłuchaniu, co, w jaki sposób mówi. Ważne jest też czego nie robi i nie mówi a wyraża swoim stanem emocjonalnym, poprzez sposób w jaki komunikuje się ze światem, samą sobą. Namacalny realizm miejsca i czasu skonfrontowany jest z filmowymi obrazami z przeszłości/mała Mabel gra na wiolonczeli, ojciec ubrany jak stereotypowy pedofil z reklam, typ obleśnego lubieżnika, starego grubasa w białym przykrótkim podkoszulku dwuznacznie zachowuje się w stosunku do córki/, z filmowymi wizualizacjami stanów psychicznego załamania/histeryczny bieg Mabel, jej ucieczka, kręcenie się w panicznym lęku/, zbliżeniami postaci bohaterów, ich twarzy, sytuacji w domu a także ekspresyjne, zaczepne, dziwne zachowanie Mabel na ulicy, kiedy czeka na dzieci mające wrócić ze szkoły, jej alkoholowa sesja podrywu przygodnego mężczyzny w barze. Wszystko to -wprost i podprogowo-sygnalizuje stan, w jakim się znajduje Mabel.

Narastająca ekscentryczność, prowokacyjność, alogiczność zachowań zaczyna budzić coraz większy niepokój. W kulminacji Mabel-bezsilna wobec przepełniającej ją samotności, goryczy, przekraczającej próg akceptowalnej wytrzymałości presji-wpada w histerię, szał. Filmowe komentarze, ilustracje, przechodzenie z planu filmowego w realny, w bezpośrednie zbliżenie, umożliwia wnikanie w głąb emocji, uczuć, psychiki, sytuacji. Pozwala budować narastające napięcie, wzmacniać momenty zwracającego uwagę zachowania, tracenia kontroli, zapadania się w stany depresyjnego odrętwienia czy niebezpiecznie wyglądającego nadmiernego pobudzenia. Bez bezpiecznej perspektywy spojrzenia, bez dystansu w poznawaniu, bez neutralnego, chłodnego dotykania istoty rzeczy. Wzmacnia to operowanie intensywnością światła w mieszkaniu. Prześwietlone wnętrze buduje nastrój ciepła, szczęścia tego domu. Całkowite wygaszenie powoduje, że  stereotypowa oaza bezpieczeństwa, wydaje się być grobem, przestaje istnieć. Mrok dusi, sugeruje stan uwięzienia bez możliwości ucieczki. Niebieski, zimny kolor światła pozwala zobaczyć oczami Mabel, że najbliższe osoby, rodzina i przyjaciele zgromadzeni w związku z jej powrotem ze szpitala, są jej całkowicie obcy. Ona w gorejącym, krwistym stroju króliczka, sama, bezbronna, ukrywa się w łazience. Muzyka odgrywa w spektaklu równie ważną rolę przy budowaniu napięcia,  piorunująco podbija emocje, pozwala natychmiast poznać stan psychiczny Mabel/np.: ŁUCJA Z LAMMERMOORE Dionizottiego czy dźwięk wiolonczeli/.

Brak właściwej reakcji otoczenia Mabel, nieudzielenie na czas pomocy, brak rozmowy, kontaktu, terapii powoduje pogłębianie się jej złego stanu psychicznego. Presja ma wymiar opresji/przymus,  przemoc/ i pozawerbalny/nieobecność zapracowanego męża, samotność, brak bliskich, czułych, szczerych relacji/. Wynika z roli jaką w życiu jej narzucono, sama przyjęła, gra/córki, żony, matki/. Wynika z sytuacji, na które nie jest przygotowana, uodporniona lub gdy nie ma możliwości wyboru, nie jest wystarczająco silna, gdy nie ma władzy czy musi się podporządkować. Mabel wysyłała sygnały, mówiące o tym, że traci kontrolę nad swoim życiem, traci poczucie rzeczywistości. Sposób w jaki mówi, zachowuje się, winien był sprowokować reakcję.Właściwej w odpowiednim czasie nie było.
 
Sandra Korzeniak gra Mabel fenomenalnie. Kreuje ciałem, głosem, ruchem. Całą sobą. Najpierw wypełnia realną przestrzeń ledwie wyczuwalną emocjonalna kontrą. Niuansuje, nakręca spiralę podskórnego niepokoju, eskalującego napięcia, duszącej atmosfery, grozy. Niejednoznaczności lęku. Tworzy postać niestabilną, dziwną, pozanormatywną. Dwubiegunową/nadekspresja-depresja/. Z szaleństwem narastającym, kumulującym się w niej, w środku. W końcu chorą przed i po leczeniu szpitalnym. Naznacza ją smutkiem, goryczą, rezygnacją. Uosabia kobietę, w której nie ma  nic z niej samej. Cała jest oczekiwaniem, obowiązkiem, powinnością, koniecznością pochodzącą z zewnątrz. W rolach, które powinna wejść, opanować, grać. I to doskonale! Po terapii spięta, zdezorientowana, niepewnie wylicza, jakby wyuczyła się pod presją, pięć  punktów będących jej „życiowymi przewodnikami”. Intencja deklaracji jest sprzeczna z językiem ciała. Ono mówi, że nie czyni jej to szczęśliwą, spokojną, zdrową. Nie ma, nie będzie nadziei. Cudownego wyzdrowienia. Szczęśliwego zakończenia.

Maja Kleczewska z Łukaszem Chotkowskim, w ogromnej mierze dzięki kreacji Sandry Korzeniak, umiejętnie wykorzystanym środkom artystycznym, zrealizowali  bardzo dobry spektakl. Dali szansę wniknąć w stan psychiczny kobiety działającej pod presją wychowania, edukacji, środowiska, sytuacji i ról życiowych. Ubezwłasnowolnianej od dzieciństwa przez działania, zachowanie, normy, zasady, tradycję, obyczaje otoczenia, które obiecując poczucie bezpieczeństwa i miłości, nie nauczyły jak się należy bronić przed opresją, jak zachować równowagę sił pomiędzy sobą a światem, by nie przekroczyć niewidocznej często granicy normalności i nie pogrążyć się w bólu, ukryć w samotności. Nie bronić się ucieczką w alkoholizm, seksoholizm, pracoholizm czy inne no way out szaleństwo.

POD PRESJĄ 
Łukasz Chotkowski, Maja Kleczewska

Reżyseria: Maja Kleczewska
Dramaturgia: Łukasz Chotkowski
Scenografia: Marcel Sławiński, Katarzyna Sobańska (MIKSS)
Kostiumy: Konrad Parol
Muzyka: Cezary Duchnowski
Zdjęcia, światło: Kacper Fertacz
Montaż filmu: Artur Rej, Przemysław Chruścielewski
Realizacja światła na planie filmowym: Bartek Gburek
Realizacja dźwięku na planie filmowym: Piotr Gburek, Michał Sendek
Operatorzy kamer: Kamil Małecki, Andrzej Sepioł
Wiolonczela: Daria Kasprzak

OBSADA:
Sandra Korzeniak, Piotr Bułka, Anna Kadulska, Ewa Leśniak, Andrzej Dopierała, Antoni Gryzik, Wiesław Kupczak, Arkadiusz Machel, Marek Rachoń, Artur Święs, Andrzej Warcaba, Zbigniew Wróbel, Mateusz Znaniecki, Marcin Całka, Kaśka Dudek, Mariusz Konieczny, Sebastian Krysiak, Piotr Stanusz, Liwia Dziurosz, Igor Karaszewski, Julia Tudzierz, Filip Moczek, Franciszek Moczek, Aniela Tudzierz, Karolina Cieślar, Magdalena Dymsza, Patrycja Góra, Paweł Kempa, Wiktoria Łuczak, Małgorzata Szpiech, Aleksandra Szokiel, Cecylia Wadas

Fot. LUCAS VAN DER SMUG

niedziela, 14 kwietnia 2019

39.WST FERDYDURKE TEATR POWSZECHNY IM.JANA KOCHANOWSKIEGO W RADOMIU


Bohaterowie, piękni trzydziestoletni, kolorem kostiumu ujednoliceni, zbiorowość indywidualną, rozśrodkowaną ale uwięzioną w kole historii przedstawiają. Smutny proces upupiania, przyprawiania gęby. Tak trudno przychodzi się wybić na wolność, na niepodległość, na samostanowienie. Tytuł FERDYDURKE cóż znaczy? Pozbawiony jest sensu. Lub czeka na to, aż mu sami, czytając książkę Witolda Gombrowicza sens jakiś nadamy. Czy spektakl Teatru im.Jana Kochanowskiego w Radomiu, wyreżyserowany przez Alinę Moś-Kerker, też tego od nas, widzów, wymaga? Jest dziełem teatralnym perfekcyjnie zaadoptowanym, pięknie zespołowo zagranym, w choreografii pantomimicznej, inscenizującej sceny, charakterystyki postaci, sensy, w scenografii składającej się tylko z podwyższonej, podświetlanej żarówkami obrotówki, kostiumami lekko stylizowanymi, w jednolitej tonacji kolorystycznej, co jasno, przejrzyście, czytelnie wizualizuje zamysł autora, jest mu wierny. Przedstawia w wersji scenicznej wszystko, co o tym dziele doskonale już wiemy. Co jest zarówno jego zaletą, jak i wadą.

Spektakl tak konsekwentny, logiczny, precyzyjnie zagrany, artystycznie spójny, jednorodny stylistycznie, przejrzysty w skutku i przyczynie zjawisk staje się interpretacyjnie skończony. Dopowiedziany. Wyczerpuje rewolucyjne możliwości. Domyka, uszczelnia, dopełnia. Rozbraja, wymazuje każdy cień wątpliwości, niejasności, tajemnicy. Ofiarowuje widzowi satysfakcjonujące wrażenia estetyczne, artystyczne, bawi ale intelektualnie uspokaja, wycisza, usypia. Godzi ze stwierdzeniem, że jest jak jest. Proponuje ścieżki interpretacyjne bezpiecznie prowadzące widzów po drodze odkrywania pułapek świata, zgodne z kierunkiem wyznaczonym przez autora. W puencie nie rozsadza, nie eksploduje a dobitnie dowodzi, że Witold Gombrowicz wielkim pisarzem jest.

Siłą adaptacji jest klarowność pomysłu inscenizacyjnego. Główny bohater, Józio, najpierw poddany ogłupiającemu drylowi szkolnemu, umieszczony zostaje w domu pseudo nowoczesnego, wyzwolonego mieszczaństwa Młodeckich, trafia w końcu do domostwa Hurleckich na wsi z całą jego zaściankową specyfiką. To demaskuje instytucjonalne, wychowawcze, środowiskowe metody upupiania, co gorsze przyprawiania gęby. Zmuszania do przystosowywania się, podporządkowania, uległości. Formatowania jednostki, grupy. Obnaża, ośmiesza, wyszydza, wyolbrzymia dziwactwa, hipokryzję, głupotę, naiwność, małość tego, co ogranicza indywidualizm, odrębność, wolność, niezależność. Różnorodność formy opresyjnego procesu zniewolenia, ujednolicania jednostki, mechanizm podporządkowania jej zbiorowości podkreśla choreografia, ruch sceniczny, sposób artykulacji tekstu. Bohaterowie, ich relacje, zależności charakteryzowane są poprzez przerysowane, karykaturalne, komiczne pozy, miny, gesty, specyficzny ruch, swoisty taniec, absurdalny układ ciała indywidualnej ekspresji.  Sposób mówienia, artykulacja, intonacja wzmacniała efekt odautorskiej krytycznej ironii, groteski. To forma triumfuje. Rządzi. Wodzi rej. Zasysa. Zmusza. Wtłacza bez względu na wiek słabszych, naiwnych, uległych ludzi w życiowe role, skostniałe schematy myślowe, światopoglądowe. Narzuca kodeksy, kanony, rytuały. Nie tylko upokarzająco upupia, nie tylko przyprawia ale i trzyma mocno za gębę.

Akcja poprowadzona poza konkretnym czasem i miejscem uniwersalizuje przekaz. Sformatowanym społeczeństwem, podporządkowanymi jednostkami jednej myśli, jednej narracji  łatwiej manipulować, prościej rządzić, cokolwiek narzucać, do wszystkiego, nawet najbardziej absurdalnego działania zmuszać. Traktować jak ubezwłasnowolnione, zastraszone lub pragnące mieć święty spokój dzieci. Spektakl skutecznie uzmysłowił powagę takiej sytuacji. Oko i usta zawieszone u góry, w tle sceny, pojawiające się na scenie gotowe do słuchania ogromne, ohydne ucho monitorują wszystko a ostatnie słowa Józia-"Znikąd nadziei. Sam tylko jestem z Zosią - i z pupą". - ogłaszają jego dążeniu do wolności ostateczną klęskę. Bo zawsze się tkwi w jakiejś formie, samym sobą ją wyraża.

Na szczęście słowo FERDYDURKE jest neologizmem, który znaczy przez to, że samo w sobie nic konkretnego nie znaczy. Nadal pozostaje symbolem buntu, sprzeciwu, tego wszystkiego, czego nie da się rozszyfrować, zdefiniować, podporządkować. Instrumentalnie wykorzystać, kontrolować, zarządzać. Pozostanie tajemnicą. Niepewnością. Nadzieją. Potencjalną formą możliwości.

FERDYDURKE WITOLD GOMBROWICZ
Reżyseria i adaptacja: Alina Moś-Kerger
Dramaturgia: Anna Kulpa
Scenografia: Natalia Kołodziej
Muzyka: Łukasz Matuszyk
Ruch sceniczny: Katarzyna Kostrzewa

OBSADA:
Mateusz Paluch, Przemysław Bosek, Agnieszka Grębosz, Adam Majewski, Mateusz Michnikowski, Natalia Samojlik, Karolina Węgrzyńska, Michał Węgrzyński

fot. (1)Kamil Strudziński. (2) KASIA CHMURA

piątek, 12 kwietnia 2019

39.WST WIĘZIEŃ/THE PRISONER Teatr Theatre des Bouffes du Nord

WIĘZIEŃ to spektakl ascetyczny, surowy, prosty, ociosany do maksymalnego minimum pod każdym względem. W ten sposób dociera do każdego widza na jego własnym poziomie recepcji. Jest w tym jakaś oczywista prowokacja, ostentacja, rozbudowane podskórne maksimum, które dopiero z czasem w widzu rodzi się, rozrasta. dojrzewa. Dopisuje w nim, poprzez niego komentarze, rozwinięcia, dygresje. Nazywa co w sztuce nie nazwane. Ocenia co w działaniach, zachowaniach, reakcjach bohaterów jest nie ocenione.  A może prowadzić go do wniosku, że nie należy, nie powinien oceniać. Jedynie przyjąć do wiadomości.

Scena, wielka jak świat cały, wyposażony tylko w to, co niezbędne, proponuje poziom bazowy, podstawowy. Zwykłą opowieść. Oszczędne relacje. Konieczne reakcje. Symboliczne, bardziej słowne niż teatralne sceny. Tworzone przez odejmowanie niż dodawanie. Jakby aktorzy, zwyczajni ludzie, przekazywali zero- jedynkowe informacje, indywidualne impulsy, pojedyncze sygnały. Popełniłeś zbrodnię a więc jesteś winien i musisz ponieść karę. Jeśli kochasz, kochaj mimo wszystko/mimo tabu, bez oceny moralnej/, przeciw wszystkim, bo miłość jest najważniejsza, jest cudem/tu, ta zakazana ojca do córki jak do kobiety, brata do siostry jak do kobiety/.

Niewątpliwie twórcy zapraszają widzów do redukowania a nie multiplikowania/znaczeń, skojarzeń, treści, ocen, zwłaszcza tych moralnych/. Najważniejsze jest przeżywanie/sztuki, życia/, bezpośrednie doświadczania i nazywanie, i podążanie za tym, co się odkryje, dozna. Najważniejsze, co to w człowieku otwiera, jakie daje możliwości czucia. Nie wiedzy. Życie polega na szukaniu prawdziwego siebie, odkrywanie tego, kim się naprawdę jest. Na dojrzewaniu bez względu na upływający czas. A potem pielęgnowanie nowego siebie, dbanie, by nie stracić tego, co się odkryło.

Miłość córki do ojca jak kobiety do mężczyzny i odwrotnie miłość ojca do córki jak mężczyzny do kobiety, gdy po prostu jest, bo jest prawdziwa, jest dla nich samych dopuszczalna i poza wszelką oceną moralną pochodzącą z zewnątrz.  My zewnętrzni możemy się oburzać, nie akceptować, uważać to obiektywnie za naganne- nie zmienia to jednak faktu, że ci dwoje się kochają, jeśli się naprawdę kochają. Co i tak pozostaje bardzo kontrowersyjne. Dla niektórych a priori niedopuszczalne.

Brat, który kocha siostrę, kocha tak naprawdę, ale w szale zazdrości zabija ojca, jest winny. Karą jest śmierć. Zostaje poważnie okaleczony ale siostra, dzięki wiedzy nabytej od ojca, ulecza go, ocala, chłopak będzie żył. Musi być osądzony, musi odbyć karę, nie uniknie jej ale nie w zamknięciu. Siedzi na wzgórzu na pustyni twarzą zwrócony ku więzieniu. W poszukiwaniu naprawy, w zrozumieniu, co zrobił. Aż sam stanie się dla siebie więzieniem. Aż całym sobą będzie dla siebie winą i karą. Nowym sobą. Dojrzewanie do tego trwa bardzo długo. Oswojenie tego, co odkrył, do czego dojrzał, co zrozumiał i zaakceptował również. Wiele się musi nauczyć, by przetrwać. By nadal w zgodzie ze sobą i światem żyć a sprawiedliwości stało się zadość.

Ta prosta forma dla prostego języka przekazuje ze sceny prosty komunikat, życie to przyjemność czerpana z leżenia na ziemi w wysokiej trawie. Bliski kontakt z naturą, ludźmi. Powrót do źródeł. Bezpośredni udział w obrządku, rytuale, tradycji. Zanurzenie się w zwykłej codzienności, wykonywanie najprostszych czynności. Poddanie się niezbywalnej konieczności. Peter Brook mówi nam otwarcie, prosto i szczerze, że szczęście jest bardzo blisko. Na wyciągnięcie ręki. W zasięgu wzroku. Wszystko jest z nas, wszystko jest w nas. Trzeba się tylko  zatrzymać, naprawić i żyć, po prostu żyć.


WIĘZIEŃ/THE PRISONER 
Reżyseria i tekst: Peter Brook i Marie-Helene Estienne
Oświetlenie: Philippe Vialatte
Elementy scenografii: David Violi
Asystentka ds. kostiumów: Alice Francois

OBSADA:
Hayley Carmichael, Herve Goffings, Vasanth Selvam, Omar Silva, Kalieaswari Srinivasan


Produkcja C.I.C.T. - Theatre des Bouffes du Nord
Współprodukcja National Theatre London; Instytut im. Jerzego Grotowskiego; Ruhrfestspiele Recklinghausen Yale Repertory Theatre; Theatre For A New Audience - New York

Fot. Simon Annad

39.WST POPIÓŁ I DIAMENT-ZAGADKA NIEŚMIERTELNOŚCI TEATR IM. HELENY MODRZEJEWSKIEJ W LEGNICY


Tytuł POPIÓŁ I DIAMENT/książka -Jerzy Andrzejewski, film -Andrzej Wajda/-ZAGADKA NIEŚMIERTELNOŚCI/film-Tony Scott/ łączy pozorne sprzeczności, światy nieprzystawalne, jest pytaniem samym w sobie o przenikanie się życia z fikcją. Sztuka, napisana przez Małgorzatę Sikorską Miszczuk, wyreżyserowana przez Marcina Libera, jest postdramatycznym teatralnym zamętem, z którego pozostaje i popiół, i diament. Zamętem, w którym formułuje się rozwiązanie zagadki nieśmiertelności naszej polskiej tożsamości, mentalności, artystycznego status quo. Uwięzienia w tym samym zestawie lektur obowiązkowych, filmów polskich i zagranicznych, sztuce formatującej kolejne pokolenia Polaków, bo przecież tak doskonale ich analizują, celnie charakteryzują, prawdziwie przedstawiają. Wydaje się, że ciągle reinterpretują te same tematy, archetypy, stereotypy. Wystarczy tylko na nowo zmiksować teksty, sceny, przesunąć akcenty, zmienić proporcje, nakreślić odmienny od dotychczasowego kontekst. Ciągle diabeł kreacji miesza to samo w tym samym garnku. Nie sposób zacząć od nowa. Stąd ta kontynuacja. Nieśmiertelność.

W popiół obracają artyści materię, z której dotąd czerpano pożywkę do tworzenia, na popiół spalają fikcyjnych i żyjących w realu bohaterów, ich mit, ich legendę (Maciek Chełmicki/Zbigniew Cybulski), wiecznie żywe wątki, narracje. Pokazują, jak bez trudu można pójść na skróty i ośmieszyć chwałę bohaterów. Tańczyć na grobach, plwać w twarz historii. Rozprawiają się z ciągle  pociągającą ale przecież martwą sztuką. Z tym, co się zużyło, unieważniło. A nie chce dać o sobie zapomnieć. Tańczą w chocholim korowodzie zombie w martwych czaszkach, ciągle wracają. Martwi bohaterowie zarządzają żywymi. Martwa historia tworzy nową. Wpływa na ich martwy los.

Spektakl otwiera widzów na przestrzeń  hotelu METROPL, zaprasza na bankiet, jedni zasiądą w teatralnych fotelach, pozostali, ci wybrani, przy stolikach nakrytych ceratą, na których stoją butelki z czerwoną oranżadą, szklaneczki, by można było posmakować powojennych nowych wspaniałych czasów, których dotyczy książka POPIÓŁ I DIAMENT Jerzego Andrzejewskiego, film Andrzeja Wajdy o tym samym tytule. Scena jest wszędzie, zawłaszcza widownię, to miejsce konfrontacji teatru z filmem, tekstu Sikorskiej Miszczuk z cytatami i postaciami z WESELA  Stanisława Wyspiańskiego i DZIADÓW Adama Mickiewicza, wierszami Władysława Broniewskiego, Jasia Kapeli, zderzeń przeszłości z teraźniejszością, muzyki techno i starych piosenek w nowych aranżacjach /np.OSTATNIEJ NIEDZIELI/, rozbudowanego, wielowątkowego komentarza. Splątania tego, co żywe z tym co martwe. Wypełniona jest stertą czerwonych jak krew worków ze śmieciami, wszędzie wyrastają krzyże, z czasem jest ich coraz więcej ustawionych jak kostki domina. Scenografia sugestywnie podpowiada, że żyjemy na śmietnisku historii, cmentarzu kultywowanej, podsycanej ciągle ogniem pamięci walki i męczeństwa, które sami sobie zafundowaliśmy. To tu rozkwita i kończy się wątek miłosny Krystyny i Maćka/ciekawe przeplatanie się scenicznych i filmowych tych samych tekstowo dialogów /, już na samym początku spektaklu, zamordowanego w scenie rekonstruowanej przez Stańczyka. Wszystko się miesza, powtarza, przenika. Przez kulturę podsycane, przypominane, ciągle przepracowywane w kolejnych interpretacjach. Sami ten horror, piekło sobie tworzymy. Akceptujemy je, nim żyjemy. Prowadzi nas Thanatos przez życie w rytmie poloneza ku śmierci. Z martwymi obcując, martwymi się stajemy.

Powstaje z tego obraz Polski i Polaków jako wytwór artystycznych kreacji, łatwy do zaakceptowania, prosty do zrozumienia i narzucenia jako obowiązujący schemat myślowy. A więc kim jest bohater tej sztuki?  Wydaje się, że jest nim sama sztuka, sztuka kanibal, wampir artysta, nieśmiertelny potwór  zbiorowej wyobraźni, zmuszający żywych do wchodzenia w role martwych bohaterów. Poprzez pamięć, jako napęd narodu, machina nakręcająca, nadająca ton, tempo niegasnącym narracjom skąd jesteśmy, dokąd zmierzamy. Roztrząsająca za nas samych dylematy moralne, polityczne, społeczne, ideologiczne, światopoglądowe. Wpływająca na definiowanie czym jest Polska, kim Polacy. Spektakl gromadzi tak wiele różnorodnych odniesień, że prowokuje myśl o tym, by w końcu zostało napisane nowe dzieło dramaturgiczne, całkowicie autonomiczne, uwolnione od ciągle tych samych /literackich, filmowych, plastycznych/ zapożyczeń.

Diamentem pozostaje więc sztuka jako rewir pełnej wolności. Przykład możliwości niezależnego myślenia, odpowiedzialności, wszelkiej kreacji. Sztuka, która potrafi martwą naturę, fikcję, zmyślenie uczynić nieśmiertelną ale jest też w stanie coś z niczego, od samego początku stworzyć, nadać mu znaczenie, sens, życie. Ma krytyczny, radykalny, rewolucyjny potencjał, którego nie boi się użyć. Którym o człowieka, prawdę nie zawaha się walczyć.

Spektakl POPIÓŁ I DIAMENT-ZAGADKA NIEŚMIERTELNOŚCI to sugestywne, ironiczne, błyskotliwe dzieło. Jest mądrze pomyślany/napisany, skonstruowany, wyreżyserowany/, pięknie zagrany przez cały zespół aktorski, z muzyką i nowymi aranżacjami piosenek zaśpiewany, z możliwością szerokiej, otwartej, również tej bieżącej, politycznej interpretacji/grany 10.04.2019, miesięcznica smoleńska/. W mocnej, dosadnej scenografii, adekwatnym kostiumie i charakteryzacji. Choreografii. A epilog, boki zrywać-wisienka na postdramatycznym teatralnym torcie - jest tego przepysznym dowodem. Kto nie widział, nie spróbował, niech bardzo żałuje. Ja tam na szczęście gościłam, oranżadę piłam, a com widziała i słyszała, w skrócie wielkim tu napisałam. :) No i od trawestacji nie sposób uciec, bez odniesień, rymów/nawet tych częstochowskich/, co życie w rytm poezji układa, nie sposób żyć!!:)


POPIÓŁ I DIAMENT-ZAGADKA NIEŚMIERTELNOŚCI
Małgorzata Sikorska Miszczuk

Reżyseria: Marcin Liber
Scenografia: Mirek Kaczmarek
Kostiumy: Grupa Mixer
Muzyka (na żywo kompozycje i aranżacje): Olga Mysłowska, Filip Kaniecki

OBSADA:
Albert Pyśk, Magda Biegańska, Magda Skiba, Mateusz Krzyk, Wiesław Cichy, Anita Poddębniak, Paweł Wolak, Paweł Palcat, Robert Gulaczyk, Bogdan Grzeszczak, Joanna Gonschorek, Bartosz Bulanda, Mariusz Sikorski, Olga Mysłowska, Rafał Cieluch

fot. Karol Budrewicz

środa, 10 kwietnia 2019

SONATA JESIENNA TEATR WARSAWY



Przestrzeń jest duża, schludna, skromna, wypełniona wieloma stolikami przykrytymi ceratą, z popielniczkami, kwiatkami w wazonikach, obok stojącymi krzesłami, jakby to była stołówka, miejsce parafialnych spotkań. Podłoga uniesiona jest pod kątem. Kontekst przestrzenny odzwierciedla położenie i stan psychiczny bohaterów sztuki. Stąpają po niepewnym gruncie, nie czują się bezpiecznie, muszą uważać, z uwagą kontrolują każdy swój krok. Bo może skończyć się utratą równowagi, upadkiem.

SONATA JESIENNA to pojemne, ponadczasowe, psychologiczne dzieło Ingmara Bergmana mówiące o zaburzonych relacjach matki i córki, niemożności porozumienia, błędach procesu wychowawczego/brak uczuć, wątłe więzi, odrzucenie/, co pozbawia dzieci pewności siebie, funduje im niską samoocenę, zaburza osobowość, uniemożliwia budowanie uczuciowych więzi, ostatecznie skutkuje brakiem miłości. Nie pozwala uwolnić się od głębokiego poczucia krzywdy, z którym walczą przez całe życie. Sztuka jest wiwisekcją spotkania matki i dziecka. Ich wzajemną psychoterapią. Konfrontacją, tego, co je łączy, dzieli. Dotyka, boli i dręczy. Jak sobie z tym radzą, nie radzą. Pozwala odkryć i wyjaśnić, co było dotąd ukryte, przemilczane, zakłamane, wyparte. Umożliwia usprawiedliwić postawy, uzgodnić wersje wydarzeń, lepiej się poznać, zrozumieć. Niewiele to zmieni. Niewiele poprawi. Blizny są zbyt głębokie, rany na nowo się otwierają. Krwawią. Nie sposób zacząć wszystkiego od początku, bo czasu się nie cofnie, pamięci nie wymaże. Można tylko wyznać swoje myśli, nazwać ból. Spróbować wybaczyć. Przeprosić. Kochać bez wzajemności za dwoje.

Kuba Kowalski wyreżyserował spektakl przejmujący. Wierny autorowi. Aleksandra Justa gra egzaltowaną, egotyczną pianistkę, niestabilną, odklejoną od normalnego, realnego życia osobę, która nie zaznawszy w dzieciństwie miłości, nie potrafiła kochać swoje dzieci. Obie córki czują się odrzucone, skrzywdzone. Każda na swój sposób. Brak miłości boli. Udziwnia. Każda jest innym wariantem cierpienia spowodowanego brakiem ciepła, bliskości, obecności kochanej osoby. Jeśli nie ma prawdziwej więzi,  miłości w dzieciństwie, nie potrafi się później okazywać uczuć, nie umie się samego siebie, innych ludzi kochać. Matka i córki walczą, by zostać wysłuchane, zrozumiane ale ostatecznie przegrywają.

Złe wychowanie naznacza dysfunkcją, okalecza emocjonalnie. Niszczy człowieka. Powoduje, że porusza się w życiu jak po równi pochyłej, jak we mgle. Ani sztuka/muzyka klasyczna/, ani wiara/córka jest żoną pastora, napisała książkę/ nie są w stanie zapełnić uczuciowej przepaści, później miłości nauczyć. Po prostu jej nie ma, nie będzie. Nie da się znaleźć substytutu. To bardzo smutna konstatacja. Szczególnie ważna w dzisiejszych czasach, gdy wszyscy są zapracowani, zajęci a dzieci pozostawione, opuszczone, wyeliminowane z życia rodziców i radzą sobie jak potrafią, jak mogą.  Ten czas na wzajemne uczenie się miłości, bliskości, troski,poświęcenie uwagi na drugiego człowieka, bycie matką, bycie ojcem, bycie  kochanym dzieckiem na zawsze może być utracony.

Twórczość Ingmara Bergmana to skarbnica wiedzy o relacjach międzyludzkich, niewysychające źródło emocji, artystycznych przeżyć. Filmy nie starzeją się w swym potencjale kulturotwórczym, z równą mocą twórców inspirują, podobnie jak kiedyś na widzów działają. SONATA JESIENNA w reżyserii Kuby Kowalskiego dobitnie to potwierdza. Uczy i wzrusza. Warto obejrzeć zarówno film mistrza, jak i spektakl polskiego, zdolnego reżysera/np.:WICHROWE WZGÓRZA, SZKARŁATNY PŁATEK I BIAŁY/. By dostrzec różnice, docenić aktorstwo, inscenizację, choreografię. Po prostu cieszyć się mądrą, piękną sztuką.


SONATA JESIENNA INGMAR BERGMAN

przekład: Zbigniew Łanowski
reżyseria: Kuba Kowalski
scenografia i kostiumy: Arek Ślesiński
muzyka: Arek Duda
reżyseria światła:Damian Pawella

obsada: Katarzyna Chmielewska, Aleksandra Justa/aktorka Teatru Narodowego/, Weronika, Nockowska, Wojciech Solarz


39.WST HOLOUBEK SYN PICASSA TEATR NOWY IM. T. ŁOMNICKIEGO W POZNANIU



HOLOUBEK SYN PICASSA to spektakl, który jest zaproszeniem do uczestniczenia w podróży sentymentalnej, na dobranockę dla dorosłych, szczególnie tych, którzy przeżyli czasy komunizmu. Są dziś w ośrodkach odosobnienia, domach starości, mieszkaniach, jak w miejscach uwięzienia, internowania. Zrozumieją aluzje, konteksty, odniesienia. Choć nie są w żaden sposób skomplikowane, głębokie, trudne.Udręczeni swoim położeniem nie poprawią sobie humoru śledząc położenie udręczonych kreskówkowych bohaterów z dzieciństwa. No cóż, jest jak jest.

Tytułowy bohater to podrzucone Muchomorkowi i Żwirkowi kukułcze jajo, z którego wykluwa się stara idea w odrodzonej, młodej formie totalitaryzmu/spersonifikowany gołąbek pokoju namalowany na serwetce przez Picassa/. Symbol naiwnej wiary /artysty/ w szczytną, utopijną ideę komunizmu. Która się skompromitowała, ale powoli zapomina się o tym, o dziwo,podobnie jak bohaterowie sztuki. Z kreskówkowymi starcami HOLOUBEK wyrusza w świat, by go znów podbić. Czy mają szansę? Sugestia mówi, że tak, bo dziś dobranocek już nie ma, a bohaterowie filmów dla dzieci, dostępnych przez całą dobę, są kolorowi, prości, płascy. Łatwiej dziećmi manipulować, urabiać je, wpływać na nie. Łatwiej je zwieść, oszukać, modelować.

Ten spektakl to żart, nieporozumienie. Młodzi będą się nudzić lub, niestety, śmiać. Widzowie w średnim wieku nie znajdą dla siebie nic interesującego. Ludzie starsi z przerażającym smutkiem ogarną ten obraz  wstydu geriatrycznego uwiądu, mizerii, biedy. Znów starość przedstawia się nieatrakcyjnie, udziwnia. Ośmiesza. Trywializuje. Unieważnia.Jest żenująco bezbronna, naiwnie dziecinna. Portrety bohaterów w szponach starości niewiarygodni. Szczególnie w opowieści o wolności, niebezpieczeństwie odrodzenia totalitaryzmu, szalonych idei, o Feniksach rodzących się z popiołów czyli nowych-starych architektach naszej rzeczywistości. Powrót do kreskówkowych postaci z dzieciństwa  w ich gorszej, zużytej, zestarzałej wersji nie działa. Pokazanie, że następuje zmiana pokoleniowa, estetyczna, komunikacyjna, w tym kontekście, to za mało na spektakl. Rozumiem, że dał on możliwość zaprezentowania warsztatu, poczucia humoru, talentu dojrzałych aktorów Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu. To gratka. Szkoda, że nie w innym, ciekawszym repertuarze. Ale jest jak jest.

Wypieram ten obraz, wracam do animowanych postaci Żwirka i Muchomorka, Krokodyla Giena i Piaskowego Dziadka. I jeszcze do Krecika. I Rumcajsa. Bohaterów młodych, pomysłowych, pogodnych. Pełnych życia, poczucia humoru, zabawnych, nieśmiertelnych:)


HOLOUBEK SYN PICASSA 
Andreas Pilgrim/ Sebastian Majewski
Reżyseria: Julia Szmyt
Scenografia: Weronika Szymańska
Kostiumy: Mateusz Jagodziński
Muzyka: Adam Brzozowski

OBSADA:
Małgorzata Łodej-Stachowiak, Przemysław Chojęta (gościnnie), Janusz Grenda, Zbigniew Grochal/ Mariusz Puchalski, Michał Grudziński, Paweł Hadyński, Andrzej Lajborek, Wojciech Siedlecki (gościnnie), głosu użyczyli: Irena Dudzińska, Mariusz Puchalski, Ildefons Stachowiak

Fot. Marcin Baliński

39.WST BENIOWSKI. BALLADA BEZ BOHATERA TEATR NOWY IM.T.ŁOMNICKIEGO W POZNANIU


Bohatera na scenie nie ma. Tytuł  BENIOWSKI.BALLADA BEZ BOHATERA należy odczytywać dosłownie. Jednak już pierwszy rzut oka na scenografię spektaklu uzmysławia, że jest w swej formie niezwykły. W radykalnej do wyobrażeń inscenizacyjnych romantycznych utworów opozycji. W tle  zawisa mieniąca się srebrnym mirażem luster kurtyna. Nad sceną metalowy instrument muzyczny, jak zbiór ostrzy tasaków, toporów, noży-złowieszczo pobrzmiewa, gdy się je poruszy. Fenomenalne stalowe konstrukcje nad pogrążoną w mroku sceną-źródło błysków, iskrzenia lotu abstrakcyjnych gałęzi, chmur, nawałnic, piorunów jasnych, prędkich, poezji skrzydeł anielskich, co tylko się skojarzy - sięgają widowni. Dopadają ją i przenikają donośnym brzmieniem, interpretacją, wykonaniem archaicznego poematu dygresyjnego Juliusza Słowackiego. Jakby dopiero teraz odnalazł zakończenie we właściwej oprawie, paradoksalnie w skrajnie ekspresyjnej i paraliżująco nastrojowej, mrocznej, gotyckiej pieśni.  Muzyka, dźwięki, słowa dobiegają zewsząd. Wszystko staje się ich źródłem. Kostiumy, charakteryzacja to komplementarna, niezbywalna składnia całości. Wszystko ma swój charakter, podtekst, znaczenie. Koncertowe.

Opowieść jest prosta, przejrzysta, język groteskowy, grafomański, ze słownymi perełkami zderzającymi się z diamentowymi bon motami, namalowane nim sceny, obrazy często kiczowate, drażnić mogą staroświecką nutą, znaczeniem, porównaniem. Działają jak dopalacze. Nie nudzą, nie zniechęcają do słuchania atrakcyjnych, pięknych, utalentowanych aktorek.  Te dają czadu. Mają moc. Fascynują urodą, ciekawą interpretacją, możliwościami wokalnymi, spektakularnymi aranżacjami, grą na instrumentach muzycznych. Imponują poziomem wykonania. Różnorodnością formy, języka, nastroju wykonywanych pieśni. Perfekcyjnie panują nad przebiegiem zdarzeń. Wyzwalają i kontrolują emocje. Nadają im znaczenie.

Pomysł na inscenizację, która ma formę punk rockowego koncertu jest zuchwały. Z żelazną konsekwencją wykreowany i perfekcyjnie wykonany od pierwszych chwil wciąga w swą niezwykłą aurę. Nie daje wytchnienia. Zmusza do skupienia. Ale dzięki rytmowi, tempu i dramaturgii, która wszystkie elementy sceniczne trzyma mocno na wodzy i ciągle je podkręca, klimat spektaklu jest gorący. Wciąga w swą metaforyczną aurę. Raz oplata, raz przenika światłem i dźwiękiem. Więzi ekspresją, uwodzi ciągłymi metamorfozami, plastycznymi obrazami. Snuje starą jak świat opowieść o miłości, wojnie, naturze ludzkiej, genotypie Polaka. Nieobecnego anty super romantycznego bohatera. Z poczuciem humoru. Ironicznie. Krytycznie. Słowacki nie jest łatwy w czytaniu, nie jest łatwy w przedstawianiu i scenicznym odbiorze. Nie ma się co oszukiwać-jest obcy, trudny, specyficzny. A jednak, mimo głośnej, agresywnej muzyki wykonywanej na żywo, teksty wyśpiewywane przez aktorki, były czytelne, słyszalne.  Atrakcyjne.

Spektakl dekonstruuje mitologię romantyczną, przecenianą magiczną jej moc sprawczą. Zaciekawia. BENIOWSKI Słowackiego ma tu zbiorową żeńską twarz, kobiece sexy ciało, temperament, perspektywę, moc. I to się publiczności, szczególnie tej młodej, hardej, nie znającej innych inscenizacji, nie mającej punktu odniesienia, bardzo podoba. Należy się cieszyć, że artyści szukają sposobu takiego wystawienia tego poematu, by dotrzeć z jego przekazem do nowego pokolenia Polaków. Gdy poziom czytelnictwa jest katastrofalny. Dominuje, przyciąga uwagę najpierw obraz, później muzyka, dopiero na końcu słowo. To się tu przebiło, ostało.

BENIOWSKI. BALLADA BEZ BOHATERA  Juliusz Słowacki

Reżyseria: Małgorzata Warsicka
Muzyka: Karol Nepelski
Adaptacja: Michał Pabian, Małgorzata Warsicka
Dramaturgia: Michał Pabian
Scenografia, kostiumy: Agata Skwarczyńska
Asystentki scenografa: Aleksandra Kołodziejska, Alicja Trzcińska

OBSADA:
Małgorzata Walenda, Alicja Juszkiewicz, Anna Mierzwa, Oliwia Nazimek, Julia Rybakowska, muzycy: Bartosz Buława, Łukasz Chrzuszcz, Szymon Wieczorkiewicz/ Bartosz Kuc

Fot. Natalia Kabanow

wtorek, 9 kwietnia 2019

39.WST OTCHŁAŃ TEATR IM. STEFANA JARACZA W ŁODZI


OTCHŁAŃ to futurystyczny, piękny estetycznie, uwodzący aktorsko obraz teatralny, mający być dla nas, zafascynowanych możliwościami szybko rozwijających się technologii, ostrzeżeniem. Przypomina, że człowiek jest zdeterminowany przez własną naturę,  ukształtowany przez doświadczanie  środowiska, zmysły, uzależniony od wirtualnego świata wyobraźni. Pęknięty. Z jednej strony eksperymentuje, nie boi się, ślepo prze do przodu w swym poszukiwaniu doskonałości, szczęścia, spełnienia, z drugiej zapomina, że sam jest jej nośnikiem, pamięcią, marzeniem. Nie wie do końca, kim jest naprawdę, na co go stać, jakie ma ograniczenia, czy w ogóle zna jakieś granice. Nie jest w stanie powstrzymać się, by odkrywać swoją i świata tajemnicę. Brnie w nieznane, niebezpieczne, zabójcze rewiry samego siebie jak dziecko.

Otchłań to awers a Zacisze rewers tego samego szaleństwa ludzkości. Jedyny sens obu tym komplementarnym światom nadaje  realnie oswojone, osobiście doświadczane, intymnie poznane  obcowanie z tym, co wymiernie, namacalnie, naturalnie czyni człowieka szczęśliwym. Jakby musiał mieć niepodważalny dowód na istnienie tego o czym marzy, czego pragnie, co mu daje, przywraca poczucie pewności. Otchłań to piekło normatywnie ukształtowanego życia niedoskonałego, narzuconego, codziennego. Zacisze to piekło fascynujące, pociągające, upragnione. Za pieniądze, na określony czas. Matriks z awatarami pozwalającymi sprawdzać kim się jest naprawdę, poznawać granice własnych fantazji, pragnień, zachcianek, skłonności, predyspozycji. Tego, co ukryte, nieuświadomione. To gra, jak się naiwnie wydaje, bez żadnych konsekwencji, sankcji, ograniczeń. Panują tu jednak jasne zasady, obowiązuje swoisty kodeks postępowania. Co dowodzi, że zarówno w świecie realnym/komunistycznym czy demokratycznym, w każdym innym/,  jak i wirtualnym nie ma pełnej wolności. Nie ma idealnego, pełnego wyzwolenia. Doskonałego świata, doskonałego życia, doskonałego człowieka. Każdy system, każda struktura, każda relacja zniewala, jest podstępną, precyzyjną, bezwzględną pułapką, bezdusznym procesem prowadzącym do ubezwłasnowolniania. A skutkiem ubocznym jest niespełnienie, tęsknota, tajemnica. Zmysły zawodzą, można je oszukać. Życie i to, czego się w nim doświadcza, realnie i wirtualnie, jest ułudą. Snem. Nieskończonym procesem samooszukiwania.

Mariusz Grzegorzek wyreżyserował piękną estetycznie, perfekcyjnie zagraną przez cały zespół z perłą w koronie, zjawiskową Pauliną Walendziak/efekt ożywionej, porcelanowej lalki dziecka/, bajkę dla dorosłych. Z  oczywistą tezą: z przewidywalnym morałem. Człowiek może wszystko, nigdy się nie zatrzyma. Udowodnił, że teatr to kolejny rewir zmysłowej ułudy, z założenia miejsce bezkarnego poznawania siebie, snucia nieograniczonej fantazji. Z zagwarantowaną wolnością, otwartością dla każdego. Płacimy za nią, korzystamy w określonym czasie, na własną odpowiedzialność.

Scenografia,  tworząca abstrakcyjny, nowoczesny, futurystyczny obraz grafiki komputerowej/otchłań/ i nakładająca miraż retro realistyczna fotografia/zacisze/w połączeniu z pietyzmem, pomysłowością zaprojektowanych kostiumów, stworzyła kontekst dla wykreowania w widzów wyobraźni ich własnego raju potencjalnie utraconego. Wzbudziła lęk, obawę, że OTCHŁAŃ=ZACISZE jest już tuż, tuż. W ofensywnym natarciu. A właściwe, tu i teraz, w realnym czasie dzieje się naprawdę.


OTCHŁAŃ Jennifer Haley
Reżyseria, scenografia, reżyseria świateł, opracowanie muzyczne: Mariusz Grzegorzek
Przekład: Jacek Kaduczak
Kostiumy: Magdalena Moskwa
Współpraca scenograficzna: Katarzyna Zbłowska
Muzyka: DJ Alex
Asystent reżysera, inspicjent, sufler Marta Baraszkiewicz

OBSADA:
Andrzej Wichrowski, Agnieszka Skrzypczak, Krzysztof Zawadzki, Paulina Walendziak Marek Nędza

Fot. Mariusz Grzegorzek

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

39.WST ČESKẎ DĺPLOM Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu


Spektakl  ČESKẎ DĺPLOM Teatru im. J.Kochanowskiego w Opolu przedstawiony w siermiężnej, biednej, obskurnej scenografii /paprotki, musztardowe lamperie, fotografia Antonína Novotnego, I sekretarza partii, prezydenta/ opowiada o komunistycznej Czechosłowacji. Poprzez powszechnie znane, popularne, cenione osobowości z kręgu kultury, sportu, polityki. Poprzez charakterystykę stereotypu narodu, kraju, tradycji, obyczaju, mentalności. Ze swoistym poczuciem humoru.

Główną dominantą jest młodość. Jej głos, ciało, siła ekspresji. To ona przedstawia, to ona interpretuje, rozsadza stare struktury, obiegowe opinie. Odrzuca bombastyczne napuszenie powagi rzeczy, postaw, zdarzeń. Zapomina o moralizowaniu. Wyrzeka się dydaktyzmu. Jakby eksperymentowała, szukała spojrzenia na przeszłość, które uwolni ją od nakazów wchodzenia w role, krępujący gorset stereotypu. Pozwoli bez obciążeń się rozwijać. Bez klisz z przeszłości śmiało, jasno, optymistycznie patrzeć w przyszłość. ,W sposób oczywisty swoją fizycznością, nieobciążoną własnym doświadczeniem wrażliwością, pobłażliwą perspektywą krytyczną oswaja to, co było złe, naganne, niedopuszczalne ale naprawdę obiektywnie zaistniało. Z perspektywy nie przeszłości a już przyszłości. Stąd wynika niesamowita żywiołowość, energia, temperament, który przechodzi nad tym, co było do porządku dziennego. Bezceremonialnie rozlicza, na chłodno ocenia, z rozmachem ośmiesza, bezstresowo komentuje. Na luzie wchodzi w kolejne role, sceny, podsumowania, puenty. Nonszalancko uwalnia się od wszelkich traum, balastów, więzów. Rozbraja ból przeszłości. Wydobywa z niej, akcentuje, to co budujące. Prześlizguje się po historii.  Kpi, neutralizuje, bawi się szampańsko. By żyć. Po prostu po swojemu żyć.

Zastanawiać może, dlaczego to nie jest POLSKI DYPLOM. Oczywiście w pewnym sensie jest. Polska była w tym samym bloku politycznej dominacji radzieckiej, pod presja terroru światopoglądowego, politycznego, ekonomicznego. Ale jest inna, różna od Czechosłowacji, obecnie Czech. Poprzez wyraziste porównywanie, krytyczne zestawianie, konkretne wypunktowanie więcej i głębiej widać i czuć. Więcej można skonfrontować. Szybciej wyciągnąć wnioski. W tym względzie bardzo interesująco dramaturgicznie wypadają zabiegi, gdy scena przekonuje widownię, by przyjęła mentalność, styl i podejście do życia Czechów/ateizm, luz, dystans, poczucie humoru/ a za chwilę namawia do polskiego sposobu myślenia/ konserwatyzm, ortodoksyjna religijność, martyrologia/. Polacy dziś nadal tkwią w przeszłości, nadmiernie ją kultywują na nowo interpretując i przeżywając. Czesi dystansują się do niej, bezstresowo, bez obciążeń przechodzą z uśmiechem na ustach w przyszłość.

Bardzo trudno jest przedstawić w dwugodzinnym spektaklu historię kilku dekad kraju, charakterystykę narodu w kreatywnym rozszerzeniu. Istnieje niebezpieczeństwo, że stereotyp będzie rodził stereotyp. Konstytuował się na scenie. I szedł dalej w świat. Chyba, że jest neutralizowany dystansem, rozbrajany formą. Siłą młodości, która zawsze budzi nadzieję. Tu przeszłość nie boli. Nie poraża. Nie niszczy. Zło jest przemycane w otulinie poczucia humoru, radosnego kontekstu. Dynamiki, ruchu. Szybko się o nim zapomina. Szybko przemija jego okrucieństwo, przerażające działanie. Tandem artystyczny Piotr Rowicki/Piotr Ratajczak sprawił się wyśmienicie. Udanie adaptując doskonałe, błyskotliwe, celne reportaże Mariusza Szczygła przedstawił Czechów, Polaków i młodych, wchodzących w artystyczne życie debiutujących aktorów, utalentowanych ludzi.  Absolwentów wydziału lalkarskiego a przyszło im za decyzją reżysera grać teatr dramatyczny. Lalki pojawiły się na scenie tylko na początku a maski, w bardzo pomysłowych scenach, w środku spektaklu. Jego złożony/ćwiczenia gimnastyczne, cyrkowe, śpiew, taniec/, performatywny charakter /full kontakt z publicznością, prowokacje, zaczepki, pytania, pozasceniczne improwizacje/też był dla nich bardzo dużym wyzwaniem. Poradzili sobie doskonale. Sprawili, że ČESKẎ DĺPLOM ma ich indywidualną, ciekawą twarz i zbiorową otwartą, radosną duszę. Nie pozwalającą się bać niczego i nikogo energię.

 ČESKẎ DĺPLOM Piotr Rowicki

Reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak
Reżyseria formy: Wojciech Brawer
Współpraca dramaturgiczna: Joanna Kowalska
Dramaturgia ruchu: Arkadiusz Buszko
Muzyka: Mateusz Winsław

OBSADA:
Wiktoria Czubaszek, Anna Gabrysz, Helena Hajkowicz, Agata Jakoniuk, Joanna Kowalska, Monika Stanek, Mikołaj Bańdo, Tomasz Tywoniuk, Kornel Sadowski, Jędrzej Wielecki

http://www.warszawskie.org/cesky-diplom

Fot. Michał Olszewski



niedziela, 7 kwietnia 2019

RECHNITZ.OPERA- ANIOŁ ZAGŁADY TR WARSZAWA

Spektakl RECHNITZ.OPERA- ANIOŁ ZAGŁADY w TR Warszawa jest jak opera wykonywana w wersji koncertowej. Pozbawiona rozbudowanej, bogatej, interpersonalnej inscenizacji skupia się na sile brzmienia przekazu. Mocno mówi o niemocy sprawiedliwości. Bezsilności wobec niepamięci. Triumfie bezwstydnej zbrodni nad jej bezimienną ofiarą. W scenografii symbolicznej, ubogiej, zgrzebnej. Żałobnej. Cały ciężar komunikacyjny przejęła muzyka instrumentów, przedmiotów i głosu ludzkiego, jakby próbowano przywołać wszystkich możliwych świadków zdarzenia, adwokatów winnych, prokuratorów ofiar. Jakby sam ciężar zdarzenia nie pozwalał na rokokowe rozwinięcia. Sam siebie redukował do komunikatu powściągniętych emocji relacji wyzwalających maksymalne emocje reakcji. Przejęcia. Zdumienia. Niedowierzenia, że stało się, co się stało. Język, treść, kompozycja, dramaturgia całości wypracowuje przerażająco przejmującą puentę. Konstrukcja spektaklu, brzmienie języka budującego treści, siła dźwięku, różnicująca modulacja, charakterystyczna intonacja wypowiadanego słowa buduje konteksty, oskarża manipulację narracji jako najskuteczniejszą broń w zatajaniu prawdy, przywraca pamięć o zamordowanych w Rechnitz w ostatnich dniach  II-ej wojny światowej 180-u Rumunów żydowskiego pochodzenia, przymusowych robotników. Umożliwia poznanie okoliczności, przebiegu zdarzeń, charakterystyk sprawców, genezy bestialskiego, nigdy nie rozliczonego czynu, skutecznie wypieranego z indywidualnej i zbiorowej pamięci. Chodzi o próbę zrozumienia dlaczego człowiek człowiekowi, nieliczni tak wielu, bezkarnie, z nieludzką podłością zgotowali tak perfidną, tak okrutną śmierć. O ofiarach niczego się nie dowiemy, nie poznamy żadnego nazwiska, imienia, życiorysu. Pozbawieni są głosu, mogiły, prawa do zadośćuczynienia, pamięci, zemsty. Uprzedmiotowieni, wydrążeni, zaszczuci, zamordowani jak zwierzęta do dziś pozostają milczącym oskarżeniem, niemym wyrzutem, anonimową skargą.

Libretto stanowi tekst Elfriede Jelinek rozpisany na sześciu posłańców. Każdy ma swoją relację, komentarz, odgrywa konkretną rolę. Jest innym głosem, znaczeniem, punktem widzenia. Nawet ważnym wtedy, gdy nie jest w stanie lub nie chce nic powiedzieć. Ale też bełkot, charchot, chrząknięcia, lalowanie, każdy inny dźwięk  jest istotnym komunikatem, nośnikiem informacji zmuszającym do wsłuchania się w kakofonię kompozycyjnego brzmienia oskarżenia przemocy, opresji. Ucieczki, bezkarności oprawców. Komentarzem ich ironii, obrony, usprawiedliwienia. Hipokryzji. Pewności siebie, słuszności postaw, braku wyrzutów sumienia.

Martwy świat uśmierca. Zaczyna tępym, stłumionym, wynaturzonym dźwiękiem,  wydobytym przeciągnięciem smyczków po strunach wiolonczel, jak noży po ciałach ludzi. Śmierć jest już na początku. Właśnie się dokonała. Dalej zagłuszający chaos słowotok wystąpień indywidualnych, zbiorowych skutkuje logicznym przekazem alogicznego rozumienia. Wiarygodna wersja wydarzeń budzi niewiarygodnie wielkie przerażenie. Instrumenty, jak uprzedmiotowieni więźniowie są maltretowane, dręczone, obijane, ostukiwane, szarpane, trącane. Galimatias głosów, dźwięków w przegranej z góry sprawie/grobów nie odnaleziono, sprawców nie ukarano/ nic kompletnie nie wyjaśni, nie przywróci ofiarom życia, nie uśmierci za bestialską zbrodnię winnych, nie przyniesie spokoju potomnym, którzy na siebie przejmują z pokolenia na pokolenie wysiłek wyjaśniania, przeżywania, przepracowywania absurdalnego mordu. Wstrząsająco gra w widzach- jak w grobie lub na dnie piekła pogrążonych w zupełnych ciemnościach, w całkowitym stuporze przerażenia, z duchami ofiar i zbrodniarzy- wyrafinowanie lekki, harmonijny, spójny, melodycznie porywający walc Johanna Straussa. Silnie kontrastuje z chaosem niepojętej zbrodni. Urzeka doskonałością, finezją, pięknem. Pociąga, uwodzi, kusi. Kulminuje siłę fatalną sztuki, ANIOŁA ZAGŁADY, który jak w filmie Luisa Buñuela demaskuje zło, napiętnuje zepsucie, karze zdegenerowaną arystokrację. Wszystkich innych cynicznych, bezkarnych zbrodniarzy mających nad życiem i śmiercią niewinnych władzę.


RECHNITZ. OPERA- ANIOŁ ZAGŁADY

tekst: Elfriede Jelinek
tłumaczenie, adaptacja, dramaturgia: Monika Muskała
reżyseria, przestrzeń, kostiumy: Katarzyna Kalwat
muzyka: Wojtek Blecharz
reżyseria świateł: Paulina Góral
opieka artystyczna nad aktorskimi i muzycznymi improwizacjami: Andrzej Bauer, Wojtek Blecharz, Katarzyna Kalwat
przygotowanie wokalne: Aldona Krasucka
asystentka scenografki: Anna Rogóż
inspicjentka, asystentka reżyserki: Malwina Szumacher
kierowniczka produkcji: Magdalena Igielska

obsada: Cezary Kosiński, Magdalena Kuta, Lech Łotocki, Paweł Smagała, Tomasz Tyndyk, Agnieszka Żulewska
oraz muzycy zespołu Cellonet: Andrzej Bauer, Krystyna Wiśniewska (luty) / Magdalena Bojanowicz (marzec), Bartosz Koziak, Marcin Zdunik

Właścicielem praw scenicznych do dramatu Elfriede Jelinek jest Rowohlt Verlag.

http://www.austriart.pl/2019/03/rechnitz-roztanczona-otchlan-rechnitz-aniol-zaglady-recenzja/?fbclid=IwAR3EfqdXXatG7zymM4UUG1n1oWVJKHF_0v6g81CiB7rH4a0bBiOEvSHX4Rc

Premiera wersji performatywnej odbyła się 25 września podczas 61. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej "Warszawska Jesień"

Premiera wersji teatralnej: 7 i 8 lutego 2019 w TR Warszawa.

Partnerem spektaklu jest Austriackie Forum Kultury

fot. Marcin Oliva Soto

sobota, 6 kwietnia 2019

JAK BYĆ KOCHANĄ TEATR NARODOWY

Wchodzimy w przestrzeń abstrakcyjną, rozświetloną, uniwersalną. Laboratoryjnie sterylną. Idealną do przeprowadzenia eksperymentu z czasem, uczuciami, pamięcią. Rozpadem osobowości. Pogłębiającym się wyczerpaniem. Biała ściana z biegnącym wokół niej prawie niezauważalnym siedziskiem, olbrzymia okrągła czarna dziura jak lej, zapadlisko w centrum i  taki sam otwór na suficie jest samolotem, mieszkaniem lub każdym innym miejscem rozgrywającej się alinearnej akcji,  której urealniające znaczenie nadają wspomnienia Felicji, przywoływani pozostali uczestnicy podróży w czasie.

Felicja w czerwonym płaszczu, czarnych szpilkach i rękawiczkach, z czarną torebką, w słonecznych okularach, znana i kochana przez widzów aktorka, leci na zasłużony odpoczynek do Paryża, gdzie mieszka jej córka. Nie widziały się 15 lat, co wiele mówi o ich relacjach. Kobieta w średnim wieku jest wyczerpana, osłabiona, wycofana. Pije. Fantazjuje. Przywołuje wspomnienia osób, miejsc, zdarzeń w charakteryzacji jej emocji, z perspektywy sytuacji, w jakiej się obecnie znajduje. Wracają traumy, bolesne, intensywne przeżycia, nie dają jej spokoju wątpliwości co do okoliczności, przyczyn śmierci miłości jej życia, Wiktora. Przywoływane fragmentaryczne, poszarpane obrazy, pojawiające się niechronologicznie, wyrwane z szerszego kontekstu tworzą w końcu portret psychologiczny Felicji. Kobiety splątanej, okaleczonej, wypalonej, która potrafi swoim głosem, sztuką aktorską dać ludziom wiele otuchy, ciepła, miłości. Optymizmu. Pomaga innym, sobie nie potrafi. Mimo udanej kariery, posiadania rodziny, męża, dzieci. To przeszłość jest źródłem jej udręki, cierpienia. Rekonstruuje ją ciągle na nowo, przywołuje, przeżywa.  Uporczywie stara się ją zrozumieć.

To jej jednak nie pomaga. Raczej osłabia, prowadzi ku załamaniu. Dopasowywanie puzzli pamięci nie skończy się nigdy. Za każdym razem powstaje inny kalejdoskopowy miraż, iluzja, złudzenie. Nigdy pewność, ostateczny przebieg zdarzeń, wyjaśnienie wątpliwości. Nie uda się Felicji wyprzeć z pamięci tego, co ją ukształtowało, stworzyło. Może się wraz z nią przeszłość tylko przeistaczać, przepoczwarzać, ewoluować. Starzeć, degenerować, rozpadać. Aż po ostateczny kres.

Lena Frankiewicz wyreżyserowała bardzo trudny ale niezwykle interesujący spektakl o działaniu pamięci, jej wpływie na osobowość Felicji i jej realne życie w perspektywie upływającego czasu. O tęsknocie za utraconą w niewyjaśnionych do końca okolicznościach miłością jej życia, bratnią artystyczną duszą, Wiktorem, którego ukrywała w czasie wojny, dla którego przeżyła brutalny, ohydny gwałt, zrobiłaby jeszcze więcej, właściwie wszystko. To, co pamięta Felicja wydaje się absurdalne, odrealnione, niezrozumiałe. Nieuchwytne. Nielogiczne. To skrajne uczucia, ekstremalne emocje, cały ich bogaty zestaw, sprzeczna natura pamięć udziwnia, zmienia, deformuje. Nie pozwala uchwycić prawdy, by móc nad nią panować. Felicję wspomnienia dręczą, rozpamiętywanie niszczy niczym niewidzialna siła, okrutny demon, zabójczy wirus.

Gabriela Muskała jest doskonała, wyjątkowa. Zagrała Felicję na skraju załamania w ochronnej masce obojętności. Alkoholiczkę. Gwiazdę. Młodą dziewczynę, dojrzałą kobietę. Felicję zafascynowaną Wiktorem, oddaną mu, wierną, troskliwą, czułą. Podsycającą w sobie miłość do niego, ślepą na to, że on ledwie ją zauważa, toleruje, znosi. W chwilach trzeźwości szanuje. Nie chce z nią żyć, popełnia samobójstwo, mimo jej poświęcenia, ofiary, miłości. Felicja w gruncie rzeczy szuka nieustannie sposobu na to, jak być kochaną. Bo to, że kocha a kocha szalenie, to oczywiste. Robi co może, stara się jak potrafi, daje z siebie wszystko ale jej wysiłki kończą się spektakularnym fiaskiem. Gorzki to bilans życia, cierpki smak rozczarowania, zaprawiony niezasłużonym poczuciem kumulującej się winy. Nic dziwnego, że rodzi ona tłumioną frustrację a  przepracowywane obrazy pamięci tylko ją wściekle podsycają. Spalają od środka.


JAK BYĆ KOCHANĄ Kazimierz Brandys
adaptacja sceniczna i dramaturgia: Małgorzata Anna Maciejewska
reżyseria: Lena Frankiewicz
scenografia i reżyseria światła: Agata Skwarczyńska
muzyka: Kamil Pater
choreografia: Marta Ziółek
projekcje wideo: Szymon Rogiński

Obsada:
Felicja – GABRIELA MUSKAŁA
Wiktor – JAN FRYCZ
Stewardessa, Siostra Noela, Dziewczyna – MICHALINA ŁABACZ
Nieznajomy, Peters – ADAM SZCZYSZCZAJ
Tomasz – JACEK MIKOŁAJCZAK
Konspirator, Stary Aktor, Gruby – JERZY ŁAPIŃSKI
Brazylijczyk 1, Niemiec 1, Grabarz 1, Komik – ARKADIUSZ JANICZEK
Brazylijczyk 2, Niemiec 2, Grabarz 2 – MATEUSZ KMIECIK

39.WST 7 MINUT TEATR Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu

7 MINUT w reżyserii, scenografii i opracowaniu muzycznym Adama Biernackiego jest przykładem teatru skromnego ale solidnego, prostego ale wzruszającego. Takiego, który skupiając się na mikroświecie jednostki, odkrywa mechanizm świata. Klasyki, która jest nośnikiem wartości trwałych, ponadczasowych, czystych. Szczerych i prawdziwych. Sztuka zagrana przez doświadczonego dojrzałego artystę, Macieja Grabowskiego, i debiutującego młodego aktora, Jakuba Łopatkę, urzeka naturalną bezpretensjonalnością. Autentyzmem. To dzięki nim zwyczajny, powściągliwy tekst przekazał niezwyczajne, uniwersalne treści. Realistyczny, surowy, minimalistyczny kontekst absurdalną, głęboką, intymną wymowę. Pozwolił przywrócić na scenie czasy, gdy priorytetem było dla człowieka zachowanie ustalonego porządku, godności, szacunku do siebie samego. Perfekcyjnego profesjonalizmu, umiejętności przystosowania się do każdych, nawet najbardziej bezsensownych warunków pracy, pozbawionego logiki życia. Co w konsekwencji skutkuje- dającym spokój, gwarantującym bezpieczeństwo, poczucie własnej wartości- afirmacją życia, jakie by nie było. Zwraca uwagę na to, że nieważne jest, co się robi ale jaką do tego przywiązuje się wagę, jakie nadaje się temu znaczenie. Nawet najbanalniejsza, najnudniejsza, niechciana czynność powinna być tak wykonana, by nie spowodowała zachwiania ustalonego porządku, nie zburzyła harmonii wynikającej z restrykcyjnego stosowania zasad. By chaos, błędne czy niewłaściwe zachowanie nie kompromitowało pracownika, pracodawcy, jego firmy, nie podważało autorytetów, nie zniszczyło słuszności  działania ukształtowanej hierarchii. Wtedy najprostsza praca, rytuał, obowiązek, najmarniejsza egzystencja będzie miała sens, znaczenie, wartość. Będzie dawała satysfakcję, sprawiała radość. Bo wszędzie jest tak samo, trzeba pracować, by zarabiać pieniądze na utrzymanie, wszystko jedno jakie. Rozumiemy to?

Człowiek, w gruncie rzeczy, zanurzony jest w absurdzie istnienia. Rodzi się, by umrzeć. Męczy się, by móc żyć. Czeka na Godota, dobrze, jeśli nie pozbawiony jest Hrabalowego poczucia humoru. Pracowity, posłuszny niekoniecznie swoim zasadom, jak ślepa mrówka instynktownie podąża tymi samymi ścieżkami przez całe życie. Jedyne co może ocalić, to szacunek do siebie samego. Jedyne, czego może się trzymać, to zasad, które mu to umożliwią. Bo "jest jak jest" a on sam pozostanie tylko drobnym elementem, małym trybikiem większej całości, której musi się posłusznie podporządkować, wiernie służyć. Dla dobra której winien lojalnie pracować.  

Codzienne 7 minut, głupie błędy, niekonwencjonalne zachowanie może przesądzić o ocenie bilansu życia sumiennego pracownika, dobrego człowieka. Małe może być piękne, drobne czułe, niepozorne słuszne. Kameralne wielkie. Taki jest ten z życia wzięty, w życiu zanurzony spektakl. Absurdalnie do bólu prawdziwy. Kiedyś. Dawniej. Ale czy dziś? Niestety w realiach naszej zwariowanej, szalonej, galopującej nie wiadomo po co, nie wiadomo ku czemu egzystencji wydaje się archaiczny, odległy, nieprzystawalny.  Dobroduszność pogodzonych z życiem, prostolinijnych bohaterów, zwykłych ludzi, jednak rozczula. Budzi respekt, szacunek. Tęsknotę za porządkiem, spokojem, przewidywalnością w życiu. Tak bardzo potrzebni są ludzie, na których można zawsze polegać, którym można zaufać, którzy znają swoje miejsce i są uczynni, pomocni, przyjaźnie nastawieni. Rozumiemy się? Nie? To koniecznie przy najbliższej okazji obejrzyjcie 7MINUT. Powodzenia:)

7 MINUT David Desola
Reżyseria, scenografia i opracowanie muzyczne: Adam Biernacki
Inspicjent: Nikola Brojerska

OBSADA:
Maciej Grzybowski, Jakub Łopatka

fot. Piotr Walendowski

piątek, 5 kwietnia 2019

39.WST INSTYTUT GOETHEGO TEATR IM.J. SZANIAWSKIEGO W WAŁBRZYCHU


39.WARSZAWSKIE SPOTKANIA TEATRALNE otworzył INSTYTUT GOETHEGO, spektakl wyreżyserowany przez Cezarego Tomaszewskiego w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Z przytupem kontrowersji, dziegciem konsternacji, zabawy konwencją teatralną/kryminał, triller, musical/. Drażniący kolażową konstrukcją, irytujący słodyczą kiczowatej scenografii, zaskakujący bombastyczną niezbornością gry aktorskiej, mieszaniem prawdy z fikcją, życia ze śmiercią, Big Brothera z teatrem/głos z offu, gospodarz spotkania,artysta=demiurg/, miłości romantycznej z miłością lesbijską, patriarchatu w kontrze emancypacji kobiet, czytania prowadzącego do samobójstw ze współczesnym nieczytaniem, szczególnie staroci. Pytaniem, czy w tym szaleństwie linkowania do CIERPIEŃ MŁODEGO WERTERA Goethego, DZIESIĘCIU MAŁYCH MURZYNKÓW Agathy Christie, muzyki poważnej, popularnej jest metoda. Jakby reżyser, za nim artyści, twórcy mówili: bierzcie i róbcie z tym melanżem teatralnym, co chcecie, narodził się z nas i poprzez nas przemawia, tyka was tak, że nie będziecie na to, co zobaczycie obojętni.

Nic dziwnego, że resetuje widzów już na samym początku biały ekran=czysta karta=tabula rasa. Gdy się podnosi jak kurtyna jest zaproszeniem do wszelkich skojarzeń, asocjacji, reakcji. Prawdziwa sztuka ryzykuje, nie boi się niczego. Ani śmieszności, ani niezrozumienia, ani krytyki. Proponowany obraz jest pojemny, otwarty, uwolniony. To widzów wyobraźnia, intuicja, wiedza -tym, co się dzieje na scenie podrażniona, performatywnie sprowokowana, campową formą poprowadzona- ma skomponować w nich ostateczny kształt wrażeń, emocji, uczuć. Postawi pytania, sformułuje odpowiedzi, zostawi z niepewnością. Pomoże zdefiniować własny osąd.

Bohaterowie, panna Leere i pięciu Wilhelmów, przybywają do INSTYTUTU GOETHEGO w Zamku Książ, położonego w okolicach Waldenburga/Wałbrzycha/ na zaproszenie pana Goethego, by czytać jego książkę CIERPIENIA MŁODEGO WERTERA. Gospodarz jest jednak nieobecny. Wyniosłych, wielkopańskich, doskonale ubranych gości wita czarnoskóra, krzykliwa służąca Gefuhl. Dochodzi do tajemniczych śmierci. Przyczyny wydają się nieoczywiste. Sprawcy nieznani. Trudno przesądzić, czy są to zabójstwa czy samobójstwa. Przebieg zdarzeń może być wynikiem manipulacji prowadzonej gry, makabrycznego eksperymentu, skutkami lektury arcydzieła Goethego. Kojarzy się z fabułą książki Agathy Christie, zasadami Big Brothera. Ma też związek ze współczesnymi metodami socjotechnicznymi, stosowanymi na szeroką skalę. Niewątpliwie jednostki są podatne na wpływ sztuki wysokiej/muzyka poważna wykonywana na żywo/ czy niskiej/piosenki popularne/. Na modeling, uleganie presji narracji publicznej.

Nie jest istotne, co konkretnie powoduje w nas śmierć człowieczeństwa, zanik poczucia twórczej wartości, wymazywanie istoty indywidualizmu nas samych. Jakie działanie powoduje, że ocalamy prawdziwych siebie. Zakończenie sztuki sugeruje, że nieposłuszeństwo, pozanormatywność dotąd tłumiona, wykluczana, skrywana. A właściwie to, kim tak naprawdę jesteśmy. Tomaszewski demaskuje i unieważnia na scenie stary archetyp męskości. Tej narcystycznej, pewnej siebie, władczej, egotycznej. Dominującej. Pozostaje kobiecość- dotąd prześladowana, pomniejszana, uciśniona, wykorzystywana/służąca Murzynka/, podporządkowana dominacji patriarchatu/panna Leere jako zwierze łowne/- w akcie homoseksualnej demonstracji, symbolicznym, tajemniczym, zmanipulowanym uśmierceniu mężczyzn. Ci przegrywają. Słabi, nijacy, bezbarwni nie wytrzymują presji egzystencjalnego bólu, szaleństwa, melancholii, depresji, ucieczki od miłości, wolności, prawdy. Kobiety- zaprawione przez wieki do przystosowania się, zahartowane w osiąganiu swych celów sprytem, podstępem, grą- zwyciężają.

Cezary Tomaszewski, tym i poprzednimi swoimi spektaklami, stworzył własny instytut, w którym widzowie badają ogląd siebie i świata, testują kim są, jak rozumieją, czują betonowe, klasyczne, zastałe konstrukty myślowe, światopoglądowe, itd. Decydują, jaki teatr do nich przemawia, jaki teatr lubią. Artysta zderza współczesność z przeszłością. Rozsadza z hukiem- pastiszem, karykaturą, przerysowaniem, kolażem- zachowawczość starych, zmurszałych struktur, według których wykształceniem, wychowaniem, w końcu własną wygodą jesteśmy nieustannie, za zgodą społeczną i polityczną, formatowani, tresowani, lepieni na obraz i podobieństwo obowiązującej poprawności tych, którzy mają władzę, sprawują rząd dusz. Jego prace są ostentacyjnym sprzeciwem wobec tego, co w nas ogranicza możliwość zmiany, blokuje świeże spojrzenie na siebie i galopujący w przyszłość świat. Podkreśla, co w tradycji, obyczajowości, stylu życia cofa, więzi, ubezwłasnowolnia indywidualnie i zbiorowo.

Spektakl udowadnia, że nie czytamy. A jak już czytamy, nie rozumiemy. Pustkę wypełniamy własną fantasmagorią, czym dusza zapragnie, co rozum podpowie, intuicja skojarzy, doświadczenie narzuci. Tym sposobem otrzymujemy sceniczną metaforę mentalnego obrazu współczesności. Z całą powagą podważanego patosu, akcentowania ostentacyjnej śmieszności, podkreślania oczywistej niedoskonałości. Ironii i absurdu. Podszytej mądrą obserwacją, przenicowanej wrażliwą intuicją, na pewno dobrą wolą twórców.

INSTYTUT GOETHEGO dowodzi też, że kontakt ze sztuką, jaka by nie była, nie jest zawsze wzniosły, bezpieczny, bezkarny. Może uświadomić człowiekowi, że jest i nigdy nie będzie doskonały. Doskonałością jakiej od siebie oczekuje, jaką inni od niego oczekują. Doskonałością doświadczanego, nieśmiertelnego, pociągającego sztuki piękna. Doskonałością idealnych, szlachetnych, wymagających artystycznych archetypów. Te podstępnie uwodzą, mamią, zbyt wiele obiecują. Budzą w człowieku potwory, które czasem śmiertelnie zabijają.



INSTYTUT GOETHEGO DARIA KUBISIAK

    Reżyseria i choreografia: Cezary Tomaszewski
    Scenografia: BRACIA (Maciej Chorąży + Agnieszka Klepacka)
    Muzyka na żywo i przygotowanie wokalne: Weronika Krówka
    Reżyseria świateł: Jędrzej Jęcikowski
    Charakteryzacja: Kacper Rączkowski
 
    OBSADA:
    Sara Celler-Jezierska, Weronika Krówka (gościnnie), Rafał Kosowski, Dariusz Maj (gościnnie),          Filip Perkowski, Dariusz Skowroński i Piotr Tokarz

    fotografie: (1)Teatr im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, (2) Kasia Chmura:)