niedziela, 25 listopada 2018

TCHNIENIE TEATR NARODOWY


TCHNIENIE to piękny, poetycki, adekwatny tytuł dla sztuki o miłości. Inaczej chyba interpretowany niż ten oryginalny,  LUNGS /płuca /, który ma pretensjonalną, dosłowną, przewrotnie ekologiczną wymowę i kojarzy się tylko z fizjologiczną, umożliwiającą oddychanie funkcją. Tchnienie doskonale oddaje, co się naprawdę z bohaterami dzieje. Jest sumą impulsu, działania, motywacji, bodźca, która prowokuje reakcje, uruchamia  ciąg  zdarzeń. Wyzwala prawdę o uczuciach, emocjach, relacjach, naturze kobiety i mężczyzny dążących do tego samego celu różnymi ścieżkami, szukających wspólnych znaków, drogowskazów, kodów. W rygorze słuszności i pełnej poprawności
definiujących nieustannie świat, w nim siebie, swój związek.

Tu jednak nie wystarczy być. Nie wystarczy kochać gorąco, mocno, szczerze.Tak po prostu, instynktownie, szaleńczo. Nadbudowa rozsądku, odpowiedzialności za świat, ludzkość, świadomości zagrożeń przeludnienia, zanieczyszczania środowiska, wygórowanych oczekiwań skutecznie niszczy delikatną tkankę uczucia. Pozbawia je spontaniczności, naturalności, siły. Unieważnia bełkotem, ogromem  ograniczeń. Wygasza niepotrzebnym słowotokiem, nieustającym sporem, przekonywaniem się, że ratunek świata jest ważniejszy niż przyszłość związku. Jakby bardzo młodzi ludzie nie czuli się jeszcze na siłach być razem, szukali pretekstu do zerwania. Przesuwają na dalsze miejsce realizację planów związanych ze wspólnym  życiem. Wyhamowują zaangażowanie w rozwój relacji. Tłumią odruchy czułości, wypierają intymność, niszczą bliskość. Wybierają wygodną, bezkonfliktową, niezależną drogę samorealizacji, podążanie indywidualną ścieżką kariery, fokusują się na osiąganie wyłącznie własnych celów.

Ujawnia to ich niedojrzałość, nieumiejętność komunikowania, brak rozumienia. Mimo, że oboje niustannie mówią o sobie, szczegółowo analizują problemy, wspólnie uzgadniają działanie, to w istocie zagadują, udziwniają, komplikują  swoje relacje. Tak trudno, zgodnie z oczekiwaniami, przychodzi im właściwe reagowanie, mówienie, co chce, co powinna usłyszeć druga strona.  Wydaje się, ze parze nie uda się wypracować kompromisu, osiągnąć konsensusu, dopasować się do siebie. Wybaczyć. Przeprosić za błędy. Zapomnieć o rzeczach błahych, nieistotnych. Po prostu milczeć.

Obserwujemy młodą parę w fazie wzajemnego poznawania, sprawdzania, testowania. Pokonywania przeciwności. Uczenia się siebie nawzajem. Odkrywania kim są, chcą być. W warunkach gdy mogą polegać tylko i wyłącznie na sobie. Brakuje w tym procesie dostrajania się ich bliskich, znajomych, przyjaciół. Indywidualnych historii, niezbędnego kontekstu. Jakby stwarzali swój świat od nowa, oparty wyłącznie na ich uczuciu, systemie wartości. Jakby mieli wystarczyć sami sobie, i to najpierw dla siebie a potem dopiero dla innych. Dlatego znajdują się w czarnej, zupełnie pustej przestrzeni. Brakuje tu wszystkiego /scenografii, rekwizytów, kostiumów, muzyki, światła/, co mogłoby zakłócić, zniekształcić lub ułatwić budowanie związku. Muszą polegać tylko na sobie.

Aktorzy- błyskotliwa, temperamentna, zmienna w nastrojach Justyna Kowalska i jakby w tle, zagubiony, niepewny, defensywny, przestraszony Mateusz Rusin- mają bardzo trudne, wymagające od nich kondycji, talentu i przygotowania, zadanie. Grają w ascetycznych warunkach. Uwaga widzów skupiona jest wyłącznie na nich, na komunikatach ich ciał i słów. Na sposobie wypowiadania kwestii, gestach, mimice, intonacji, które stwarzają sytuacje, budują napięcie, nastroje. Charakteryzują relacje, opisują związek.  Ilustrują, co ich bohaterów łączy i dzieli, co różni. Jakie mają problemy młodzi, zakochani w sobie ludzie, próbujący określić rolę, miejsce i powinności współczesnego człowieka, zakres jego odpowiedzialności. Dziewczynę i chłopaka zastanawiających się nad tym, dokąd zmierza świat, jaki jest, czy warto mieć dziecko, co znaczy kochać.

O wymowie sztuki zdecydował debiutujący w roli reżysera Grzegorz Małecki. Postawił na to, co zna najlepiej: na siłę, magię aktorstwa. W pustej, czarnej scenicznej przestrzeni wyczarował poruszającą, energetyczną, zabawną opowieść o naturze kształtującego się związku. Sprawnie wyreżyserował kameralny spektakl z bohaterami szukającymi własciwych słów, odruchów, reakcji, gestów. Tchnienia cudu, który umożliwi współczesnemu człowiekowi kompatybilne ze sobą samym, z parterem, światem w ufności, nadziei trwanie.

TCHNIENIE  Duncan Macmillan
reżyseria: Grzegorz Małecki

osoby:
Justyna Kowalska
Mateusz Rusin





KILKA DZIEWCZYN TEATR NARODOWY


KILKA DZIEWCZYN to banalny ale celny tytuł sztuki Neila LaBute'a. Wynik eliminacji podbojów miłosnych, usytuowanego poza emocją, uczuciem, etyką lub moralnością bohatera, który jest wcieleniem zła, banalnego zła.  Mężczyzny pozbawionego elementarnej przyzwoitości, żerującego na pragnieniu miłości, ignorującego potrzebę szacunku i godności drugiego człowieka.  Bez wstydu, poczucia winy w stosunku do tych, których bezrefleksyjnie, na zimno używa, wykorzystuje, krzywdzi.  I odpowiada mu rola Don Juana,  emocjonalnego kanibala, energetycznego wampira, karła, szui kierującego się zachcianką, ciekawością, impulsem, diabła biorącego kogo, kiedy i jak chce, Sinobrodego kontrolującego swoje kobiety w oprawie górnolotnych argumentów, uzasadnień. Wydaje się być zupełnie przeciętnym facetem. Do tego stopnia, że zastanawia jego tak wielkie powodzenie u kobiet. Te kilka dziewczyn, które sam wyselekcjonował spośród bardzo wielu swoich ofiar,  po wielu latach są z nim emocjonalnie związane. Nadal kochają go i nienawidzą. Ciągle się zastanawiają, spekulują, myślą o mężczyźnie swojego życia, o związku, którego tak naprawdę nigdy nie było. Bo zauroczenie, oddanie, zaangażowanie było jednostronne, wyłącznie rodzaju żeńskiego. On był tylko ciekawym, interesownym, rozkapryszonym tchórzem.  Mężczyzną dzieckiem porzucającym kobiety zabawki, gdy go znudziły, za bardzo pociągały. Gdy sytuacja go zaskakiwała lub przerosła.

Grzegorz Małecki tworzy swego bohatera z drobnych ale charakterystycznych gestów, mikro grymasów, zachowań, z palety póz, tików, poszarpanych fraz, zawieszonych pytań i bardzo nieszczerych intencji, podszytych egoistyczną, merkantylną motywacją. Gra znakomicie! Zadanie ma trudne, bo w gruncie rzeczy musi pokazać lalusia, czarusia z ambicjami, żądnego pisarskich sukcesów. Człowieka wykształconego ale pozera, karierowicza, krętacza realizującego zamysł bezczelny, plan prostacki. Przyjmującego postawę głupkowatą, Naiwnie bezradną i przebiegłą. Nie ma jeszcze w tej grze głębi, finezji, lekkości. Spójnej gładkości. I odnieść można wrażenie, że jest to dopiero bardzo solidny szkic portretu psychologicznego bohatera posiadający potencjał i siłę ciekawej mentalnej konstrukcji, która ujawnia konsekwencję w demaskowaniu zawoalowanej podłości, wypływającej z niskich pobudek, tak że mimo dystansu czasu i sytuacji, w jakiej znalazły się dziewczyny, znów mocno je zachowanie mężczyzny dotyka, upokarza, dręczy.

Kobiece role wypadają aktorsko naturalnie, zwycięsko. Są zróżnicowane, chatrakterystyczne, subtelne, zbudowane na solidnych osobowosciowych, warsztatowych autorskich podstawach, walorach, kontekstach. Każda z dziewczyn, naznaczona piętnem spontanicznej, impulsywnej, nieodpowiedzialnej męskości, w podświadomości kocha swoje o niej idealizujące marzenie, ma jeszcze nadzieję, ze się jakimś cudem stara, zdradzona miłość odnowi, powtórzy, dopełni. Lub zemści. Każda tęskni za szansą straconą, czasem minionym. Emocjonalnie dotknięta, trwającym uczuciem zniewolona, czuje się głęboko zraniona. Przed laty lekceważąco potraktowana, bez wyjaśnienia porzucona znów podejrzewa, że jest manipulowana, instrumentalnie wykorzystywana/i słusznie!!/. Ból rozczarowania, zawodu nie mija, jest indywidualny/każda z dziewczyn ma imię, Mężczyzna go nie posiada/. Jego sprawca się nie zmienił, buja w obłokach, oszukuje siebie i innych. Lawiruje. Prowokuje wyznania. Gra wyłącznie na siebie. Pozostanie tanim, odpornym na uczucia innych, bez wyrzutów sumienia, bez poczucia winy, draniem. Niegroźnym, ale zadajacym ból, bezrefleksyjnym, o dziwo!, z ambicjami pisarskimi, psychopatą. Lub zwykłym tchórzem.

Skromna, powściągliwa, dobra ale nudna, pospolita, przewidywalna Sam Anny Grycewicz/wzruszająca kobiecość/ jest jego pierwszą miłością i, niestety, jak kolejne dziewczyny, tylko erotycznym doświadczeniem. Wolna, szalona, spontaniczna, artystyczna dusza, seksowna, prowokująca natura Tyler Justyny Kowalskiej/wściekle zdolna, znakomita kameleonica/pozwala mu eksperymentować, poznawać siebie. Podbój żony przełożonego, Lindsay Beaty Ścibakowny/pociągająca dojrzałość/, pomaga mu w karierze naukowej na uczelni. Dzięki związkowi z nią może awansować, realizowac się zawodowo.  Idealną, wymarzoną, kochającą go mocno Bobbi Patrycji Soliman/tajemnica wierności, uzależnienia/, wymienia na młodszy model, z którym chce, jak deklaruje, się ożenić. Dla Mężczyzny liczy się wyłącznie ON sam, JEGO potrzeby, marzenia. Reszta jest stymulacją, pożądaniem, drogą do osiągania celu. Dla dziewczyn liczy się wyłącznie Mężczyzna. On je definiuje, wpływa na ich życie. Spotkanie z nim pogłębia uczucie zawodu, prowokuje chęć zemsty, jest okazją zaspokojenia ciekawości. Ostatecznie bardzo głęboko rozczarowuje.

Sztuka jest studium wykorzystanej, zlekceważonej kobiecości. Jej ślepej, ufnej, bezwarunkowej wiary w uczciwość mężczyzn. W szczerość intencji, zwykłą ludzką przyzwoitość. Pokazuje skutki naiwności/on, że nic złego nie robi, one, że trwałość uczucia można zbudować z fałszywym, niewłaściwym partnerem/. Jednak przede wszystkim spektakl oferuje interesujące, zróżnicowane aktorstwo. Daje możliwość obserwacji, jak od początku do końca aktorzy tworzą swoje role, charakteryzują bohaterów, odsłaniają prawdę o nich. Jak kilka dziewczyn dojrzało do roli kilku kobiet.

Anonsujący spektakl plakat jest monochromatycznym zdjęciem osób łudząco podobnych do siebie, wtłoczonych w kąt pustej przestrzeni. By zrozumieć Meżczyznę trzeba poznać kilka dziewczyn /kilka kobiet, bo to co je z nim w przeszłości łączyło choć było krótkie, płaskie, płytkie, pozostało świeże, intensywne. Pozbawione rozwinięcia, ciągu dalszego nie miało szczęśliwego zakończenia. Oszczędna scenografia, muzyka zmieniająca nastrój tylko pomiędzy scenami, minimalna ilość rekwizytów, dominacja czerni przełamanej bielą, szarością i ultramaryną podkreśla to, że wszytko co najważniejsze, rozgrywa się w psychice, uczuciach. W emocjonalnej narracji pamięci bohaterów, ich wyobrażeń, domysłów, konfabulacji na temat tego, co i dlaczego się zdarzyło, obecnie dzieje. W sztuce tej rozpoznać prawdę i fałsz można wyłącznie w mgnieniach. Poprzez wolty, powtórki wyuczonych trików, zaklęć, gier i podchodów. Nietrudno zauważyć, że Mężczyzna nic, kompletnie nic z tego, co sam sprowokował, nie zrozumiał. Jak szczęśliwy, zakochany w sobie Narcyz, ignorujący resztę świata, chyba że ten świat jest dla niego lustrem, jego słusznością, wcieleniem, wersją, wyobrażeniem.


KILKA DZIEWCZYN Neil LaBute 

reżyseria: Bożena Suchocka
scenografia: Agnieszka Zawadowska
muzyka: Agnieszka Szczepaniak

obsada: Anna Grycewicz (Sam), Beata Ścibakowna (Lindsay), Justyna Kowalska(Tyler), Patrycja Soliman (Bobbi) i Grzegorz Małecki (Mężczyzna)

Premiera 24 listopada 2018

Fot. Maciej Landsberg, koncepcja ELIPSY

poniedziałek, 12 listopada 2018

THIS IS THE REAL THING NOWY TEATR

THE IS THE REAL THING, czyli „to jest to / to jest prawdziwa rzecz” , spektakl taneczny w koncepcji i wykonaniu Anny Nowickiej, przedstawia CIAŁO budzące się do życia. Świadomego, giętkiego, stwarzającego siebie i otoczenie bycia, egzystencji, istnienia. Tworzy rzeczywistość widzialną i niewidzialną. Ewoluującą. Poszukującą. W ciągłym rozwoju i zmianie. Przetwarzaniu, tworzeniu.

Na początku dominuje statyka. Minimalizm. Napięcie oczekiwania. Artystka w, wydawać by się mogło białym płaszczu i mięsistych niczym zbroja adidasach, siedzi na podłodze w zupełnie pustej, neutralnej przestrzeni. Wszystko  postrzegamy, jakim nam się  przedstawia. Ale ten świat nie jest ani pusty, ani jednoznaczny, zadany raz na zawsze. Zmienia się światło, kształty jaki tworzy i kolor, znaczenie, jakie podpowiada. Zmienia się muzyka, dźwięk, jego nasycenie, nastrój, jaki swym brzmieniem, intensywnością niesie. Przede wszystkim jednak zmienia się figura artystki, to co sobą reprezentuje, przedstawia i znaczy. To ona niczym martwy robot, zastygła materia ożywa. Najpierw od drgnienia mięśni, delikatnego ruchu dłoni, mechanicznego tiku głowy nabiera sił do dalszego uruchamiania całego ciała. To ono niezdarne, automatyczne, spastyczne jeszcze, jakby pozbawione wystarczającego napędu z trudem komunikuje się z samym sobą. Uczy się, próbuje, ćwiczy, trenuje w kompletnej ciszy. Najprostszy gest rozwija się w bardziej złożone formy, układy, sekwencje.  Ciało poznaje swoje możliwości ale też ograniczenia. Nadal  ruchy są mechaniczne, niezborne, toporne. Muszą być powtarzane, doskonalone, rozszerzane. Bo wyraźnie poczuć można opór materii, hamujących, ograniczających ją przyzwyczajeń. Raz po raz wysiłek kończy się całkowitym wyczerpaniem, zastygnięciem w martwym bezruchu, w położeniu  doświadczanego niepowodzenia, upadku, porażki. Jednak ostatecznie pozornej, bo zawsze po chwili wytchnienia impuls wewnętrzny, może siła woli, moc zaprogramowana albo nadprzyrodzona ożywia na powrót to, co wydawało się wyczerpane, zużyte, pozbawione siły, życia. I ciało zmartwychwstaje, budzi się, ożywa. Dalej się uczy, przeobraża i poznaje siebie. Normalnieje normatywnie, rozpoznawalnie. To co ukryte odsłania, odrzuca wszystko, co je zasłania, więzi, ogranicza, przeobraża. Wizualnie to wszystko zmienia. Ciało odrzucające normy, kody kulturowe, po prostu takie jakie jest, obojętne, naturalne nie przejawia ani wstydu, ani uczuć, ani emocji. W tym względzie pozostaje niewzruszone, zdystansowane, zimne choć piękne, idealne, sprawne. I sprawdza widzów. Spogląda kontrolnie im prosto w oczy. Lub chce naśladować, małpować, szukać inspiracji. Wsuwa się pod dotąd prawie niewidoczną płachtę i pod nią znika. Ale uwidacznia się nowej formy ruch, wizualizuje ekspresja, która  w końcu wypycha, wyrzuca się nowy kształt ciała, tym razem w czarnej powłoce. To nie ciała a jej ruchy porodowe, pulsowanie, witalność znów prowokuje akcję. Ale też wydane na świat sprawne, giętkie, nowe ciało rodzi/przepuszcza przez siebie/tworzy nową powłokę, będącą integralną częścią siebie. Na scenie cały czas leżał obok porzucony płaszcz, adidasy, to co wcześniej okrywało, maskowało ciało. Ta materia bez niego stała się martwa, pusta, bez wyrazu, jak porzucony, zużyty kokon.

Co więc tak naprawdę stwarza nas, życie, nadaje mu kształt, znaczenie, napędza rozwój, inicjuje poznanie? Wskazówką jest ruch, jego dynamika, kolor, dźwięk i światło. Obrót materii. Tchnienie niewiadomego. Naśladownictwo. Przez siebie przetwarzanie. Budzenie w sobie nowego. Dążenie do wtopienia się w otoczenie, z nim harmonijne współistnienie. Wzajemne na siebie oddziaływanie. Zwrotne stwarzanie, rodzenie, ożywanie. Dlatego ciało ewoluuje. Dlatego materia staje się nowym choć wyraźnie podobnym poprzedniemu, z ciała narodzonym okryciem, kamuflażem, ubraniem. Zbroją. Wtedy Anna Nowicka się owija urodzoną/przetworzoną przez siebie materią, siada na scenie tyłem do widzów, jest wyodrębnioną ale integralną otoczenia częścią. Patrzy przed siebie na linię świetlistego horyzontu. Podobnie jak my wszyscy w swych ubraniach, mentalnych powłokach na scenie życia, przez chwilę obecni na widowni.

Artyści, z Anną Nowicką w roli głównej, skomponowali piękny estetycznie, hipnotyzujący przekaz. Niesłychanie prosty, czysty, przekonujący. Choć na pewno niejednoznaczny, bo bez słownej narracji pozostaje abstrakcyjnym, ruchomym obrazem, otwartą opowieścią, którą każdy z nas ma prawo interpretować indywidualnie. Proszę więc spróbować, bo warto.:)

THIS IS THE REAL THING
pomysł, realizacja: Anna Nowicka
dramaturgia: Mateusz Szymanówka
muzyka: Adam Świtała
kostiumy: Tanja Padan / Kiss the Future
reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński


Spektakl powstał w ramach programu choreograficznego Nowego Teatru i Art Stations Foundation POSZERZANIE POLA
fot.Maurycy Jan Stankiewicz

YOU ARE SAFE NOWY TEATR


To spektakl skierowany do widzów dorosłych. Chodzi o kontrowersyjną sceniczną dominantę- naturalną, swobodną, odważną ekspozycję nagości. Uzasadniony, sensowny, znaczący kostium tego projektu, który hipnotyzuje, jest konieczny, niezbędny, uzasadniony. Dodaje smaku, ostrości, głębi. Szokuje mimo to, bo w bardzo wyszukanym ruchu/choreografii/tańcu odsłaniają się wszelkie szczegóły anatomiczne ludzkiego ciała. Niepokoi, bo jednoznacznie kobiece ciała mają niepokojąco męskie rysy twarzy. Intryguje, bo nie można być pewnym ich tożsamości. Wydaje się, że nic co ludzkie nie jest dojrzałym widzom obce, a jednak każdy ma własne zdanie na temat dopuszczalnej, indywidualnie tolerowanej obecności nagości w teatrze, w sztuce.

Widzowie wkraczając do sali są jak niezależne światy, eony przenikające  dzieła artysty naturę, istotę, przesłanie. Komunikat. Emocję. Tajemnicę. Spotykają na swej drodze w teatralnym wszechświecie zieloną wyspę pokrytą szczelnie plastikową folią a na niej niewielką górkę piasku i siedzące wokół niej trzy androgeniczne postacie, człekokształtne mutanty, które wydają nieokreślone gwiżdżące, charczące, cmokające, mlaskające, mruczące dźwięki  ni to ptaków, ni zwierząt, ni ludzi. Z czasem postacie powoli poruszają się. Niezbornie, z trudem szukają miejsca oparcia, możliwości przemieszczenia w szczególnym, pokręconym tańcu swoich ciał. Jakby one same stanowiły problem, stawiały opór, bo są takie z natury lub nie znają swoich możliwości, potencjału i dopiero się uczą, sprawdzają.

Miejsce to jest wizją  zdegenerowanego, sztucznego, plastikowego, sterylnego, pustego świata, które próbują poznać i przywrócić do życia człekokształtne, jakby dopiero narodzone istoty bez właściwości, języka, komunikacji. Noszą w sobie śladową, instynktowną pamięć normalnego, znanego nam tu i teraz, życia. Zagłębiają się ciałem w resztki ziemi, reanimują ją jak ludzi, rozsypują w barwne pióropusze chcąc ją ożywić, poznać jej istotę. Obsypują nią swoje ciała, krocza, licząc na jej życiodajny potencjał /brzuchy pulsują, gwałtownie ożywają/ jakby nadal była jedyną nadzieją na przetrwanie. W końcu przykryte piaskiem zastygają. Czekają. Nie są nasionami roślin. Otulone plastikiem jak błoną płodową znikają, by po chwili móc się ponownie pojawić/narodzić. Tym razem dla odtworzenia rytuału sadzenia roślin w doniczkach. Tyle, że wszystko- kolorowe, przyjemne dla oka, sterylnie czyste -jest z plastiku, sztuczne i zimne. Martwe. Postacie umorusane ziemią, jak dzieci uporczywie na nowo tworzą świat, wyśpiewują: "Gdybym ja była słoneczkiem na niebie...". Komponują plastikowy obraz przeszłej rzeczywistości niemożliwy do wskrzeszenia. Bezrefleksyjnie.

Ironicznie, przewrotnie, groźnie w tym kontekście wybrzmiewa tytuł projektu, deklaracja: YOU ARE SAFE. Horror zanieczyszczania środowiska, mimo świadomości oczywistych zagrożeń i podejmowanych przeciwdziałań, nadal trwa. Plastik, zawarte w nim śmiertelne związki przenikają z powietrzem, jedzeniem, poprzez ubranie do ciała ludzkiego i go zatruwają. Wywołują choroby, uszkadzają kod genetyczny. Modyfikując udziwniają. Obraz istot próbujących przywrócić świat do życia jest alarmem, mocnym ostrzeżeniem, ważną przestrogą. Nikt jest bezpieczny, na pewno nie.

Koncepcja tego krótkiego spektaklu jest bardzo interesująca, szczerość i odwaga przedstawienia niepodważalna. Jego wymowa jasna i przejmująca. Komponuje sugestywny obraz konsekwencji działalności człowieka, który sam sobie gotuje pozornie bezpieczny, wygodny, czysty, kolorowy ale bezrefleksyjnie martwy, głęboko zatrważający, w efekcie nieludzki los.

YOU  ARE SAFE

pomysł: Agata Siniarska / choreografia: Agata Siniarska, Ania Nowak, Kasia Wolińska / dramaturgia: Mateusz Szymanówka / konsultacje: Jeanine Durning, Julia Rodriguez, Karolina Grzywnowicz / reżyseria światła: Joanna Leśnierowska

POSZERZANIE POLA / choreograficzny program Nowego Teatru i Art Stations Foundation / kuratorka Joanna Leśnierowska

premiera: 12 lipca 2018

foto: Jakub Wittchen

niedziela, 11 listopada 2018

KAŻDY MUSI KIEDYŚ UMRZEĆ PORCELANKO, CZYLI RZECZ O WOJNIE TROJAŃSKIEJ COLLEGIUM NOBILIUM


Agata Duda-Gracz ze studentami Akademii Teatralnej w Warszawie skomponowała mocny, nasycony negatywną emocjonalną paletą barw obraz śmiercionośnej, zaszczepiającej w ludziach autodestrukcyjny gen beznamiętnie pożerającej wszystko wojny.  Piękno, witalność, dobro, młodość/wszyscy, oprócz Priama, są bardzo młodzi/ zbrukane jest wpływem działania jej przyczyny, skutku, złej natury. Naznaczone piętnem słabości, cierpienia, bólu, straty, żałoby. Totalnej klęski.
Rzecz o wojnie trojańskiej zaczyna się nonszalancko, buńczucznie, prześmiewczo. Wydaje się być- rozbuchaną światłem i kolorem, kostiumem, przerysowaną charakteryzacją - halloweenową zabawą, konwencją, grą. Z czasem zaczyna przerażać, rozpraszać jasność i jednoznaczność wszelkich racji. Wchodzi w poważną  tonację. Pozwala przedstawić wszystkim bohaterom swoją traumę, trudną prawdę, która pozbawia złudzeń, powoduje rozpad więzi, prowadzi do samozniszczenia. Burzy wszelki spokój, pozbawia poczucia bezpieczeństwa. Nie daje żadnego usprawiedliwienia dla agresji, nienawiści, konfliktów zbrojnych. Odrażająca, brudna, zła wojna degraduje, niszczy, uśmierca brutalnie, okrutnie, na zimno bez wyjątku wszystko i wszystkich. Do cna.

Intensywność kolorów zabałaganionej zużytymi sprzętami podzielonej przestrzeni/scenografia i światło/, ostentacja prowokacyjnych zachowań, karykatura nieszczęśliwych, walczących ze sobą Greków i Trojan gasi każdą nadzieję na uzasadnienie sensu wszelkiej walki, zarówno ataku, jak i obrony. Po scenie poruszają się zombie, karykatury bogów, bohaterów, wojowników, herosów, kobiet i mężczyzn, ojców i matek, ich dzieci. Wyjałowione, zużyte, puste archetypy postaw, ról, relacji, które przedstawiają sugestywny, zaczepny, przegrany świat ludzi, napędzają dynamiczną wizualizację rozpadu, głupoty, brzydoty wiecznej wojny, każdej wojny /politycznej, rodzinnej, rasowej, płciowej/.


Spektakl buduje konsekwentnie mocno argumentowaną  tezę, że wojna wpisana jest w każdy czas, w każde życie, w każdą relację. Powoduje zatarcie różnic pomiędzy walczącymi stronami/ katem a ofiarą, agresorem a broniącym się, upokarzającym a upokarzanym/. Wszystkich boleśnie dotyka, nieuchronnie naznacza, głęboko udziwnia. Zmienia. Nie ma zwycięzców, bo wszyscy są w równym stopniu pokonani, okaleczeni, martwi. Bohaterowie budzą ambiwalentne uczucia obrzydzenia i współczucia, podziwu i krytyki, uwielbienia i pogardy, miłości i nienawiści. Nikt nikomu nie ufa, nie może lub nie chce pomóc. Każdy każdego wykorzystuje, instrumentalnie traktuje. I choć z góry widzowie sami zdecydowali, po czyjej, Greków czy Trojan, chcą być stronie,  okazało się, że w swym wyborze przegrają. Każdy musi kiedyś umrzeć bez szansy na odrodzenie, zmartwychwstanie. Nie ma powrotu do czasu niewinności. To, co wydaje się w wojnie słuszne, konieczne, uzasadnione, zabawne, zawsze jest wynikiem manipulacji, n ieczystych, interesownych ambicji, intencji, zamiarów. Podszyte jest grozą. Skutkuje wyrachowaną brutalnością i wyrafinowanym okrucieństwem. Wulgarnością i wyuzdaniem. Rozpasaniem kumulacji szaleństwa, absurdu, brzydoty. Głupoty i otępienia. Bezradności i uwięzienia.

Agata Duda -Gracz, artystka wyrazista plastycznie, mocna koncepcyjnie, spójna dramaturgicznie, pięknie poprowadziła studentów Akademii Teatralnej, którzy udowodnili, że tworzą zgrany zespół. Reżyserka zaproponowała każdemu interesującą, charakterystyczną, złożoną rolę. Wszystkie postacie i sceny zaistniały znacząco. Przekonująco zilustrowały krytykę zła, które niszczy i zabija od środka. Roznieca wojnę w człowieku. Wyjaławia go i degraduje. Wyniszcza ciało, wycieńcza duszę. Udziwnia. Nie daje żadnej, najmniejszej nawet nadziei na ocalenie człowieczeństwa. Zanim zabije, nieludzko upadla i zezwierzęca.


KAŻDY MUSI KIEDYŚ UMRZEĆ PORCELANKO, CZYLI RZECZ O WOJNIE TROJAŃSKIEJ  
scenariusz inspirowany „Troilusem i Kressydą” Williama Shakespeara
reżyseria, scenariusz, scenografia, kostiumy: Agata Duda-Gracz
muzyka: Maja Kleszcz, Wojciech Krzak,
światło: Katarzyna Łuszczyk
choreografia: Tomasz Wesołowski
asystenci reżysera: Katarzyna Post, Wiktor Stypa

obsada: Klaudia Kulinicz. Konrad Szymański, prof. Aleksandra Górska, Kamila Brodacka, Mateusz Burdach, Szymon Owczarek, Jakub Kordas, Jakub Gąsowski, Marta Sutor, Katarzyna Gałązka, Aleksander Kaźmierczak, Aleksandra Boroń, Maja Szopa, Vanessa Aleksander, Monika Szwajnos, Marcin Franc, Karol Biskup, Małgorzata Kozłowska

premiera 27 października 2018


fot.Bartek Warzecha

SEN NOCY LETNIEJ TEATR DRAMATYCZNY

SEN NOCY LETNIEJ Williama Shakespeare'a wyreżyserował  Gábor Máté w tonacji ekscesu, absurdu, współczesnego horroru erotycznego. Rzecz dzieje się nie w lesie ale w przestrzeni obskurnej, brzydkiej, pustej. Nie magia, miłość, tajemnica bohaterów szukających spełnienia czeka ale wyuzdanie, zagubienie, uczuć a może tylko emocji pomieszanie. Nic nie jest w stanie się ukryć, wszystko, co przedstawiają aktorzy jest namacalne, przerysowane, dosadne. Boleśnie jednoznaczne. Co w marzeniach, snach, osobowościach, skłonnościach, preferencjach bohaterów jest zdefiniowane i stłumione ma całą przestrzeń dla wyrażenia, wyzwolenia, zaspokojenia swej ekspresji. I tak się dzieje ale w pozbawionej poezji, finezji, smaku formie. Nie mając wzmocnienia kontekstu, z pustki w pustkę się obraca. Trwoni całą swoją energię. Potencjał.

Natura nie istnieje, jest scancelowana. Może więc i snu nie ma, jest niemożliwy w czasach epidemii bezsenności. Czary, zioła, eliksiry to dopalacze, narkotyki, triki podkręcające tylko ostrość bezwstydu przeżywania. Puk jest posłusznym dealerem. Elfy są tetrykami śliniącymi się na widok zjawiskowej, bezpruderyjnej, rozpalonej pożądaniem, ziołem Tytanii/Zuzanna i starcy/. Oberonowi zależy tylko na młodzieńcu. Miłość, zazdrość, wiedza o sobie młodych  jest płytka, bezradna, infantylna. Naiwna. Zdeklarowana i wyrażona ostentacyjnie. Przygotowania i prezentacja sztuki przez robotników, stanowiących amatorską trupę aktorów, pozbawione sensu, komizmu. Z trudem są znoszone, tolerowane przez dwór Tezeusza/Oberona i Hipolity/Tytani. 

Pozbawiani jesteśmy złudzeń. Wszystko, wbrew pozorom, dzieje się na jawie, jest proste, nieskomplikowane, jasne. Dosłowne. Namacalne. Boleśnie realne. Nic nie jest trudne, bo w zasięgu zaspokojenia, zdobycia. Przywileje Nocy świętojańskiej są nieograniczoną niczym normą. Nie poznajemy natury miłości a wyuzdanie  rozpasanego pożądania, zaspokajanie każdej bezwstydnej, wulgarnie wyrażonej żądzy. Bezwzględne, wyrachowane dążenie do osiągania egoistycznych celów. Erotycznie podszyte upojenie władzą. 

Reżyser zimno patrzy na bohaterów, surowo ich ocenia. Bezceremonialnie obnaża. Tekst Shakespeare'a zaprawia goryczą, traktuje poważnie. Zapewne rozczarowany swoim rozpoznaniem współczesności nawet w komedii geniusza nie znajduje pocieszenia, nadziei, światła. Spontaniczności zachowań, czystości uczuć, prawdziwych porywów miłości. Świat jest karykaturą. Brudny, okrutny i zły, pusty. Żyjący w nim ludzie, stworzeni na jego obraz i podobieństwo, są tacy sami. Bo nawet magia jest na służbie zepsucia. Nie uczy a upadla. Nie znieczula a boleśnie doświadcza.

Agnieszka Warchulska, wystarczy, że jest na scenie. Piękna w swych rolach hipnotyzuje. Sławomir Grzymkowski pozostaje władczym, samolubnym egoistą. Tyranem. Agnieszka Wosińska intryguje tajemniczą, wypełnioną cierpieniem postacią. Zabawną grupę stanowią panowie grający robotników/starych elfów/amatorów aktorów. Ale to pusta, brzydka, odpychająca przestrzeń dominuje, narzuca wrażenie, że cała sfera działalności, uczuciowości, marzeń, pragnień człowieka nie jest w stanie wypełnić, zmienić, przekształcić w pozytyw jej negatywnego charakteru, który do końca smuci, gasi nadzieję, ostatecznie przygnębia. Dlatego SEN NOCY LETNIEJ okazał się mrocznym snem marą. Męczącym majakiem. Zawodem. Obrazem straconych nadziei na piękno miłości, transparentność władzy, szlachetność natury ludzkiej. Ta jest albo irytująco naiwna, albo perfidnie bezwzględna. Nieskończenie przebiegła lub głupia. Tak, ta wersja świata nie ma pozytywnych bohaterów, szczęśliwego zakończenia. Niestety, nie ma. 


SEN NOCY LETNIEJ William Shakespeare

przekład: Konstanty Ildefons Gałczyński
reżyseria: Gábor Máté
scenografia: Balázs Cziegler
kostiumy: Anni Füzér
kompozytor: András Monori
tłumacz i asystent reżysera: Patricia Pászt
tłumacz scenografa i kostiumologa: Daniel Borzon
kierownictwo muzyczne: Małgorzata Hauschild
współpraca reżyserska: Anna Gryszkówna, Aldona Figura
asystentka kostiumografki: Olga Hofman
kierownik produkcji: Zuzanna Rutkowska


obsada:
Sławomir Grzymkowski - Tezeusz/Oberon
Agnieszka Warchulska - Hipolita/Tytania
Agnieszka Wosińska - Filostrata/Puk
Tomasz Budyta - Egeusz/Elf
Agata Różycka - Hermia
Anna Szymańczyk - Helena
Marcin Stępniak - Lizander
Kamil Szklany - Demetriusz
Adam Ferency -Pigwa
Robert Majewski - Spodek/Pyram
Mariusz Wojciechowski - Duda/Tyzbe
Zbigniew Dziduch - Spój/Lew
Henryk Niebudek -Ryjek/Ściana
Maciej Wyczański - Zdechlak/Księżyc
Mariusz Drężek/Kami Siegmund - Ksiądz
Konrad Żygadło (AT) – Indyjski chłopiec/Ministrant

premiera: 12.10.2018 r.
fot.Katarzyna Chmura-Cegiełkowska