wtorek, 28 listopada 2017

PIĘĆ ŁATWYCH UTWORÓW. MILO RAU


Niech nas nie zwiedzie tytuł tego spektaklu. Wbrew pozorom eksperymentalny   projekt teatralny PIĘĆ ŁATWYCH UTWORÓW nie jest łatwy. Wydaje się prosty, ale temat i wybrana forma do jego przedstawienia jest skomplikowana. Zdumiewa pomysł wykorzystania dzieci w wieku 8-13 lat do przepracowania trudnej opowieści o prawdziwej współczesnej historii zbrodni, które wydarzyły się w Belgii, dokonanych przez  Marca Dotroux- psychopatę, gwałciciela, mordercę. Spektakl dotyka bezpośrednio sfery polityki, etyki, emocji dzieci i dorosłych posługując się instrumentarium nauki, sztuki, teatru. Spraw życia i śmierci. Zbrodni, jej przyczyn i skutków. Sensu i sprawiedliwości. Efekt jest piorunujący. Daje do myślenia. Choć został dokładnie przemyślany, doskonale przygotowany, solidnie usystematyzowany, metodycznie, konsekwentnie, odpowiedzialnie poprowadzony, budzi kontrowersje. Pozostawia widzów z wątpliwościami, poczuciem wstydu, emocjonalnego bólu, może nawet bezsilności, bo dowodzi, że dorośli nie zawsze są w stanie sprostać wymaganiom współczesnego świata. Nie potrafią ustrzec dzieci przed niezawinionym cierpieniem, okrutnymi torturami, śmiercią. I na pewno jest tego przyczyna. Nie zawsze ślepy los, fatum decyduje o nieszczęściu. To człowiek człowiekowi nadal wyrządza największą krzywdę. Sprawia, że zasklepiony we własnym świecie, zamknięty w obrębie spraw prywatnego życia, nie interesuje się wystarczająco tym, co się wokół niego dzieje. Jednak to obojętny, niewydolny, bierny system, który zawodzi, bo nie reaguje skutecznie na kryzysową sytuację, jest za tą niewyobrażalną zbrodnię najbardziej odpowiedzialny. To on jest przez artystów, przez ten spektakl oskarżany.
  
Spektakl składa się z pięciu części. Na początku dzieci, wybrane do spektaklu w castingu, przedstawiają się, dają się widzom poznać. Deklarują chęć uczestniczenia w projekcie. Mają zainteresowania artystyczne, pokazują co potrafią, jakie mają predyspozycje, warunki, talenty. Przede wszystkim, co na temat sztuki, teatru wiedzą. Co o swoim udziale w spektaklu myślą i czują. Mają wolny, nieprzymuszony wybór. Nie powinny odczuwać jakiejkolwiek presji. Wydaje się, że doskonale panują nad stresem związanym z trudnym tematem, z wielokrotnym występem przed dużą, dorosłą publicznością. Czuwa nad nimi uważny przewodnik. Ich opiekun sceniczny. Kontroluje przebieg zdarzeń, ma bliski kontakt z dziećmi, bada na ile są aktorem a na ile sobą. Oczywiście wszystko było przygotowane, omawiane, ćwiczone wcześniej. Jednak granice realności sytuacji i iluzji są jednak płynne, a prawda o tym, co w istocie przeżywają dzieci może być poza zasięgiem. Na scenie mogą z różnych powodów ukrywać prawdę. Ta część spektaklu oswaja, wprowadza w świadome przeżywanie. Zakreśla granice, wytycza cele. By było jasne w czym i na jakich warunkach wszyscy w teatrze uczestniczymy.

W części pierwszej historia zakorzenia się w kontekst. Poznajemy dzieciństwo Marca Dotroux, by zrozumieć, czy czas, miejsce, dom, warunki życia, rodzice miały wpływ na  to, że stał się mordercą. Co jego ojciec z tego co się stało rozumie, co czuje? Czy dzieci grające w sztuce mu współczują, co by zrobili, co by myśleli i czuli na jego miejscu? Czy sami zabili /np.muchę/? 

W drugiej części zastanawiamy się razem z aktorami nad tym, co to znaczy GRAĆ, czy ludzkie wybory, los można jakoś wytłumaczyć. Co by było gdyby. Czy doszłoby do nieszczęścia w innych okolicznościach? Przeżywamy sen kraju, który oszalał. W Belgii policja jest niekompetentna. Sprawca był inteligentny, sprytny, przewidujący. Działał tak długo! Miał sześć domów z piwnicami, porywał dzieci, przetrzymywał, torturował, zakopywał, gdy jeszcze żyły, by móc potem w zeznaniu dowodzić, że ich przecież nie zabił. Dzieci zastanawiają się na scenie jak zagrać trupa. Udawać, być sobą i nie być?Odtwarzają wizję lokalną. Otrzymujemy jedną narrację zsynchronizowanych ze sobą aktorów dorosłych i dziecięcych, grających to samo. Na ekranie wyświetlany jest wcześniej sfilmowany epizod, wykonywany przez dorosłych, zawodowych aktorów,  jednocześnie na scenie dzieci na żywo go powtarzającą . Najtrudniejsze emocjonalnie momenty historii są filmowane i wyświetlane bezpośrednio/dziecko na scenie i jego zbliżenie na ekranie/. Tak, że otrzymujemy obraz podwójny, wzmocniony, przybliżony, wnikający w głąb opisywanej i przeżywanej silnie sytuacji. Wszyscy wiedzą, że opowiadana jest historia prawdziwa, zrealizowana na podstawie zebranych informacji,  faktów ale jest jednocześnie sztuką wystawianą w teatrze. Dochodzi w nim do zderzenia dwóch światów: dorosłego i dziecięcego, realnego i wyobrażonego, świadomego i podświadomego, kata i ofiary, systemu i jednostki. Taka forma zwielokrotnionej, wzmocnionej ekspresji jest w spektaklu stosowana wielokrotnie. 

Część trzecia to ESEJ O ULEGŁOŚCI. Jest wstrząsająca, bo opowiada o sposobie, w jaki Dotroux porywał swoje ofiary, w jakich warunkach je więził, jak okrutną grę z nimi prowadził. Jak je torturował fizycznie i psychicznie, jak oszukiwał. Tym razem również jest mowa o istocie teatru. Teatr to spektakle marionetek, którymi są ludzie. Dzieci ponownie mają mieć świadomość kim są w danej chwili. Jak mają rozumieć to co robią, traktować to w czym uczestniczą. Muszą odróżniać, oddzielać siebie od postaci scenicznej, którą przedstawiają, grają. Są w środku akcji ale jednocześnie każdy zdystansowany, kontrolujący sytuację zawsze pozostaje sobą. Czytany jest list jednej z dziewczynek. I jest największym świadectwem okrucieństwa tych zbrodni. 

Część czwarta SAMI  W NOCY przepracowuje temat rodziców, ich sytuacji, uczuć i myśli, związanych z zaginięciem dziecka, poszukiwaniem go. Godzina po godzinie. Ofiara po ofierze. Obserwujemy jak rośnie niepokój, lęki, obawy, troska, jak wzmaga się strach, niemoc, rozpacz. Piekło. 

Część piąta CMENTARZ dotyczy żałoby, procesu wyciągnięcia wniosków. Na pogrzeb społeczność miasta Liege nie zaprosiła nikogo z rodziny królewskiej, ani przedstawicieli rządu. W  uroczystości żałobnej brało udział 10 tysięcy ludzi. W kazaniu mocno wybrzmiały oskarżenia i  słowa "Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił". Na koniec dzieci podsumowują to, co się wydarzyło na scenie i swój udział w spektaklu. Wychodzą z roli. Zastanawiają się, jak i gdzie chcieliby umrzeć, w jakich okolicznościach. Jedna z dziewcząt pięknie śpiewa wybraną przez siebie piosenkę STAY Rihanny. Druga wraca do historii marionetek wyrzuconych z teatru na śmietnisko. Połamane, ale wolne, w pozateatralnym życiu  mogą tylko obserwować przepływające nad nimi chmury, nieskończony teatr wyobraźni. 




"Igor Strawiński napisał sto lat temu PIĘĆ ŁATWYCH UTWORÓW, by ułatwić swoim dzieciom naukę gry na fortepianie. Z kolei w SIEDMIU ŁATWYCH UTWORACH Marina Abramović odgrywała ikoniczne momenty z historii performansu."*W tym spektaklu artyści na wiele sposobów oswajają nas z nieludzkim obliczem zbrodni dokonywanej na tych, którzy nie mają szansy się obronić przed złem tego świata. Ani państwo, ani instytucje, ani rodzina, tym bardziej jednostka nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Teatr stawia mocne oskarżenie, zarzut zaniechania, uległości, inercji. Ale posługuje się kontrowersyjnym medium, dziećmi. Mimo, że wiemy o ich doskonałym przygotowaniu i widzimy, że sobie wspaniale radzą, rodzice wyrazili zgodę na ich udział w spektaklu, dzieci też deklarują otwarcie, że chcą wejść w  role, grać kolejne sceny, budować sytuacje. Są też na bieżąco kontrolowane, obserwowane i przepytywane przez dorosłego moderatora. Komentują to, co przedstawiają, grają, pokazują. Mówią o tym co czują i myślą. Mimo to jednak niepokoić może, że nigdy nie można być do końca pewnym, nie można przewidzieć, jak makabryczna historia Marca Dotroux czy niezwykła przygoda z teatrem na dzieci, ich życie wpływa dziś, jak może wpłynąć w przyszłości.  Rodzi się więc wątpliwość czy sztuka, teatr nie przedłuża, nie inicjuje w dzieciach niepożądanych przeżyć, które przecież nie są jeszcze dorosłe, nie są za siebie w pełni odpowiedzialne. Nadal pozostają niedojrzałe emocjonalnie. Nie ma gwarancji, nie ma pewności, jak kontakt  z tak wielkim złem na nie działa. Co uruchomi, jak w nich będzie nadal „pracowało”. Co innego jest wiedzieć o historii psychopatycznego mordercy, który porywał, przetrzymywał, gwałcił, zabijał dzieci, a co innego jest wchodzić w role ofiar, ich rodziców, ojca mordercy, policjantów, kapłana, polityka.  A dzieci są takie ufne, zdolne i wspaniałe. Ambitne. Pewne siebie. Miejmy nadzieję, że udział w tym projekcie je uodporni, wzmocni.

Spektakl bardzo silnie działa. Poraża skala, bestialstwo i perfidia zbrodni. Zdumiewa długość okresu czasu, w którym dokonywanie tak wielu morderstw przez Marca Dotroux było możliwe. Pochłania bez reszty też forma spektaklu. Imponuje odwagą, perfekcyjnym przygotowaniem, wielowątkowym spojrzeniem, bezkompromisową krytyką niewydolnego, bezdusznego systemu/rząd, instytucje/.Udział dzieci w przepracowywaniu w teatrze poprzez sztukę problemu nieradzenia sobie systemu, państwa, społeczeństwa z wynaturzeniem, ze złem, które w nie bezpośrednio uderza, podbija znacząco temperaturę emocji. To jest taka historia, że automatycznie budzi się w człowieku bunt przeciw krzywdzeniu dzieci, podświadomie rodzi się obawa czy aby na pewno poradzą sobie z właściwym zrozumieniem tego co się stało i dlaczego. Dorośli przecież wcześniej  zawiedli. Czy tym razem, bogatsi o nowe doświadczenie, pełniejszą wiedzę nie popełniają błędu i naprawdę odpowiednio o dzieci bezpieczeństwo dbają? Wydaje się, że tak, choć wątpliwości nadal pozostają. 

Teatr zrobił wszystko, by pokazać grozę zbrodni, ból niezawinionego cierpienia, traumę po niej.  Zabójczy dotyk zła. Sięgnął po przekroczenie, którego skutki nie są możliwe do  przewidzenia, szczególnie w długiej perspektywie czasu. Milo Rau twierdzi, że ma do tego prawo. Tylko spotkanie z jego spektaklami, bezpośrednie doświadczanie sztuki w teatrze pozwala na snucie osobistych dywagacji, zastanawianie się nad tym, czy ma na pewno rację. Czy przekraczanie granic jest wystarczająco uzasadnione. Czy cel naprawy świata uświęca środki. Trzeba jednak przyznać, że spektakl ma niesamowite, zaskakująco silne oddziaływanie. Wnika sugestywnie, niezwykle głęboko, na wielu poziomach. Raz obejrzany, pozostanie w pamięci, szczególnie tej emocjonalnej, podprogowej, na zawsze. 


PIĘĆ ŁATWYCH UTWORÓW
Pomysł, tekst i reżyseria: Milo Rau
Tekst i wykonanie: Rachel Dedain, Aimone De Zordo, Fons Dumont, Arno John Keys, Maurice Leerman, Pepijn Loobuyck, Willem Loobuyck, Blanche Ghyssaert, Polly Persyn, Lucia Redondo Peter Seynaeve, Pepijn Siddiki, Elle Liza Tayou, Winne Vanacker, Hendrik Van Doorn & Eva Luna Van Hijfte

Film: Sara De Bosschere, Pieter-Jan De Wyngaert, Johan Leysen, Peter Seynaeve, Jan Steen, Ans Van den Eede, Hendrik Van Doorn & Annabelle Van Nieuwenhuyse
Dramaturgia: Stefan Bläske
Scenografia i kostiumy: Anton Lukas
Produkcja: CAMPO & IIPM
Koproducenci: Kunstenfestivaldesarts Brussels 2016, Münchner Kammerspiele, La Bâtie – Festival de Genève, Kaserne Basel, Gessnerallee Zürich, Singapore International Festival of Arts (SIFA), SICK! Festival UK, Sophiensaele Berlin & Le phénix scène nationale Valenciennes pôle européen de création

Foto: Phile Deprez

*https://www.facebook.com/events/669688796560149/

poniedziałek, 27 listopada 2017

ORIANA FALLACI. CHWILA, W KTÓREJ UMARŁAM TEATR STUDIO


Spektakl biograficzny o Orianie Fallaci wyróżnia się interesującym tekstem Remigiusza Grzeli, posługującym się pięknym, poetycznym językiem, zapętlającą się konstrukcją, inteligentną dramaturgią, świetnym aktorstwem Ewy Błaszczyk. Nie bez znaczenia jest minimalna ilość rekwizytów, powściągliwa scenografia. Stół, dwa krzesła, dwa białe pasy materiału, na których wyświetlane są filmy ilustrujące narrację, autentyczne wywiady, a w pewnym momencie stają się same w sobie metaforycznymi, żałobnymi wieżami WTC, co doskonale współgra z tekstem, muzyką a przede wszystkim światłem, które podkreśla, ukrywa, znaczy, niuansuje. Pomaga w znacznej mierze wydobyć całą paletę walorów bieli i czerni z niezmiennie mocnym akcentem jaskrawo czerwonego kostiumu bohaterki monodramu, wizualnego płomienia jej dociekliwej, dziennikarskiej pasji, żaru ducha, umysłu i serca. W końcu to ona jest w centrum opowieści. Z jej perspektywy poznajemy historię w momentach dla niej samej ważnych, najważniejszych. Opowiada o chwilach, w których umierała. Umierała z każdą śmiercią, odejściem ważnego dla niej człowieka. Na samym końcu była nim sama.

Wtedy, gdy była bystrą dziewczynką i po raz pierwszy widziała miłość i wyobrażoną śmierć kobiety sięgającej po kwiat magnolii, umarła jej czystość, niewinność. Stawała się świadoma siebie i świata. Gdy była zakochaną kobietą i straciła swego Aleksandrosa "Alekosa" Panagulisa, umarła kochająca go część niej samej. Naznaczona stratą, bólem stawała się wybitną dziennikarką, cenioną pisarką, nadal była uważnym obserwatorem, zaangażowanym uczestnikiem życia publicznego. Bezkompromisową rewolucjonistką o wyrazistych poglądach. Interesującym człowiekiem o twardym, silnym charakterze, ponadprzeciętnej, wrażliwej osobowości. Gdy jako niechciana ale kochająca córka była z matką w chwili jej śmierci, umierała ważna istota niej samej. Czy miała żal do matki? Pomyślała, że przykro byłoby się nie narodzić, bo nic nie jest gorsze od nicości. Dopiero gdy odejdą rodzice, tak naprawdę człowiek staje się dorosły, całkowicie zdany na siebie- ona chyba była zawsze silna i niezależna. Gdy była matką tracącą swoje nienarodzone dzieci, miała wrażenie, że umiera razem z nimi. Żyła jednak nadal i choć osłabiona, doświadczona, cierpiąca, była wolna. Jedną z najważniejszych, najbliższych autorytetów dla Oriany Fallaci stała się Golda Meir, żelazna dama.  Poznajemy Fallaci przy pracy. Sposób w jaki przeprowadzała wywiady, doprowadzający do szczerych wyznań, odsłaniających prawdziwe, nieznane, ukrywane dotąd oblicze polityka, sławy, gwiazdy, zwykłego człowieka pokazuje, jak bardzo światy Fallaci i jej rozmówców się przenikały. Oddziaływały na nią. By mogło się coś nowego w niej narodzić, musiało coś umrzeć.  Otwarcie, bez znieczulenia to wyznaje. W chwili własnej śmierci nic z niej dawnej już nie zostało. Bo zużyło się, wyczerpało. Oddała wszystko. Chora, odrzucona, niechciana, samotna, opuszczona, zapomniana nie miała już po co, dla kogo żyć.

Ewa Błaszczyk podjęła się trudnego zadania aktorskiego, z którego wyszła zwycięsko. Przyglądamy się portretowi malowanemu zdecydowanym pociągnięciem ale o intensywnej, czułej, wnikliwej barwie. Obdarzyła swą bohaterkę mocnym głosem, zdecydowaną postawą, pewnością siebie. Opowiada o szczególnych momentach w życiu Fallaci, zwierza się w jej imieniu, zdradza jej tajemnice, wyznaje intymne szczegóły. Przywołuje wypowiedzi, wchodzi w role najbliższych osób dziennikarki. Różnicuje ich zachowania, wybory, poglądy, system wartości, ilustruje charakteryzujące ich nawyki. Ale dzięki temu ta opowieść jest niezwykle wzruszająca i prawdziwa. Żywa. Dramatyczna. Pokazuje w jakim stopniu, ci których kochała mieli wpływ na nią, jej rozwój zawodowy, życie. Jak ją ukształtowała największa miłość jej życia, postrzelenie w Meksyku w 1968 roku/trzy kule/, kontakt ze sławnymi rozmówcami/politykami, gwiazdami, itd/, z którymi przeprowadzała wywiady, jak bardzo przeżywała utratę swych nienarodzonych dzieci, śmierć matki, czy nieznanego sobie człowieka. Poznajemy jej radykalne poglądy, ukształtowane przez osobiste doświadczenia i obserwacje na sprawę imigrantów, problem katolickiego czy islamskiego fundamentalizmu, który był i pozostanie, jej zdaniem, ogromnym zagrożeniem dla świata Zachodu. Cywilizacji, z którą była bardzo związana, wieszczy upadek. Utratę wolności. Wyrugowanie wartości, które ją ukształtowały. I to, jak trudno jest przekonać  ludzi, ba, nawet starych przyjaciół do swoich racji. Nie udało się Fallaci. Straciła wielu, bo nie zrozumieli jej intencji, argumentów, lęków. Nie zawierzyli jej intuicji i wiedzy. Nie przejęli się. Odrzucili złe przeczucia, nie przyjęli do wiadomości antycypujących hiobowych wizji, zignorowali je. To zdumiewające, że nie zadziałał ani autorytet Fallaci, ani jej charyzmatyczna, silna osobowość, czy głęboka, długoletnia z nią znajomość. Okazało się, że trudno było jej dotrzeć z kontrowersyjnym przekazem ale zilustrowanym prostą, jasną informacją do ludzi, którzy bardzo boją się wszelkich wyzwań, walki, zmian. Płynięcia pod prąd. Nie wystarczyła odwaga, determinacja, racja nakreślona przez wytrawną dziennikarkę, przenikliwego, patrzącego z troską w przyszłość człowieka. Prawdopodobnie w jej argumentacji  winno być coś więcej, coś znacznie mocniejszego. A prawda odrzucana, skrywana pod ziemią, mówi o tym Fallaci Błaszczyk w spektaklu,  pęcznieje, pręży się. Prędzej czy później  ujrzy światło dzienne. Wybuchnie ze zdwojoną siłą.

Główne tezy podnoszone przez Orianę Fallaci są nadal aktualne, mocne, trudne do zignorowania. W świetle bieżących wydarzeń jej proroctwo, niestety, ma szansę się ziścić ale nic nikt tak naprawdę nie robi, by świat ocalić. Pewnie dlatego tak gorzko wybrzmiewa zakończenie teatralnego spotkania z jedną z najwybitniejszych dziennikarek XX wieku, zwracającej się do nieznanej sobie kobiety, której metaforyczną wizję śmierci widziała jako dziecko, a może do siebie samej cudem narodzonej, którą ukształtowała sama i ci, którzy byli dla niej ważni: "Daj mi rękę, ty mnie poprowadzisz. Jestem dumna, że wydobyłam cię z nicości. Patrz, magnolie, zerwij kwiat. Życie nie potrzebuje ani ciebie, ani mnie."


ORIANA FALLACI. CHWILA, W KTÓREJ UMARŁAM

tekst: Remigiusz Grzela
reżyseria: Ewa Błaszczyk
koncepcja inscenizacyjna: Zbigniew Brzoza
muzyka: Jacek Grudzień
światło: Dariusz Zabiegałowski
projekcje: Anna Zuzanna Błaszczyk
inspicjentka: Maria Lejman-Kasz

występuje: Ewa Błaszczyk

Spektakl współfinansowany ze środków Ministerstwa Kultury.
Spektakl realizowany w ramach cyklu INICJATYWY AKTORSKIE STUDIO

sobota, 25 listopada 2017

WIERA GRAN TEATR ŻYDOWSKI


Prosty, dowcipny plakat anonsuje spektakl o nieprostym, poważnym problemie. Wydawać by się mogło, że jego bohaterką  jest wybitna polska pieśniarka żydowskiego pochodzenia WIERA GRAN, która żyła w latach 1916–2007, gwiazda przedwojennych warszawskich kabaretów, teatrów muzycznych, modnych kawiarni i radiowego „Podwieczorku przy mikrofonie”. Nic podobnego! Otrzymujemy współczesne rozumienie jej artystycznej spuścizny w nowych, zdumiewających aranżacjach proponujących odważne interpretacje, które rozsadzają dyskotekowo, rock&rollowo, metalowo, fitnesowo przepisany życiorys przez Weronikę Murek w kontekście tu i teraz.

Nowa generacja twórców teatralnych ratuje honor i przywraca pamięć Wiery Gran. Trzeba jednak przyznać, że bez dokładnej znajomości jej losów i nie do końca udanej walki o przywrócenie dobrego imienia, zrozumienie zabawy jej pamięcią jest trudne a nawet niemożliwe. Spektakl przyjmuje  perspektywę młodych ludzi, wykorzystuje ich spojrzenie na historię, świat i jego zasady, ukształtowane wrażliwością zdystansowaną, podejściem luzackim, z preferencjami muzycznymi, które z nastrojem, atmosferą piosenek Wiery Gran nie są kompatybilne. Trzeba przyznać, że jest to przedstawienie szalone, estetyka odważna, forma szokująca, pastiszowa, choć logiczna, uzasadniona, konsekwentnie poprowadzona przez reżysera, Jędrzeja Piaskowskiego. Obawiam się tylko, że ci, którzy znają historię Wiery Gran, ci, którzy ją znali, wiedzą z jak wielką traumą się zmagała po wojnie aż do śmierci i nie zrozumieją tej przewrotki, jaką twórcy fundują widzom na scenie. Nie zaakceptują wariacji na temat, który wydaje się, i chyba jednak jest, bardzo poważny. Oczywiście można i tak-prześmiewczo, z karykaturalnym przegięciem, z kabaretowym przytupem- potraktować problem pomówienia o kolaborację z Niemcami w czasach Zagłady. Plotka ma wielką moc niszczenia życia. Nie umiera nigdy. Nie sposób jej zagłuszyć dystansem, chichotem, obojętnością wobec odpowiedzialnych za krzywdzący boleśnie stan rzeczy, nawet jeśli pokaże się ich małość, głupotę, ignorancję. To żadne zadośćuczynienie, gdy pozostają do końca nietykalni, bezkarni. Wolni.

Spektakl powstał, by uczcić dziesiątą rocznicę śmierci Wiery Gran. Nie przybliża nam tradycyjnie, realistycznie rzetelnie jej postaci, nadal interesującej, chwytającej za serce twórczości. Zamiast poważnej rozprawy z niesprawiedliwością, z którą zmagała się piosenkarka, proponuje obserwację walki z zacierająca się, szczątkową, wypaczoną czasem i przez ludzi o niej pamięcią. I jak na śmieszne, lekkie, żartobliwe przedstawienie jest to smutna, przygnębiająca konstatacja, że tak niewiele z życia człowieka pozostaje. Więcej tego co złe, krzywdzące, zmyślone niż dobre, piękne, prawdziwe. I co gorsze nieustannie się jeszcze udziwnia. Bez końca dziwaczeje. Wypacza. Wynaturza dominująco.

Na pustej w zmiennych kolorach scenie, u której powały zawieszony jest pęk reflektorów,  spotykają się młodzi ludzie w czarnych półkostiumach, adidasach. Każdy z nich jest gotowy wyglądem, charakteryzacją, by być jak Wiera Gran. Stanowią portret zbiorowy pustych jeszcze nośników pamięci. Próbują przywołać gwiazdę zza kulis. Wskrzesić jej ducha, poczuć jej obecność. Zwracają się do niej, proszą, namawiają. Obiecują prezenty. Śpiewają piosenki. Ktoś czeka na pytania. Wabią ją i kuszą. Wiera Gran ma szansę wejść w to ciepłe, żywe miejsce dla niej. Dzięki nim, obecnym na scenie, która jest jej sceną. Aktorzy mówią wprost o tym, że  dziś już się nie zrozumie tego cierpienia, głodu, moralności minionego czasu, ekstremalnej wojennej pięcioletniej, wiecznej chwili. Każdy też co innego, w inny sposób pamięta. Ma swoją prawdę i dzieli się z nią ze światem. Nie wiedzą jak pokazać śmierć, martwe ciało. Okrucieństwo wojny. Okrucieństwo ludzi. Zależy im na zaufaniu gwiazdy. Ale o życiu Wiery Gran, o życiu w getcie opowiadają narracją bajki/"Dawno, dawno temu,,,"/. Relacjonują, charakteryzują, ilustrują  poprzez odwrócenie znaczeń, przerysowanie, wywoływanie efektu symbolicznego, komicznego, kabaretowego.  Trawestują, żartują, bawią się/Adam Mickiewicz, księga II, tekst o kawiarce przerobiony na kakarkę/. Zakładają kolorowe,  zwierzęce maski, jaskrawo kłujące w oczy dziką, bezmyślną lub zniewoloną naturą człowieka. Zwierzęta nigdy świadomie nie czynią sobie nawzajem krzywdy, a człowiek człowiekowi jest w stanie wyrządzić największe, niewyobrażalne, najbardziej podłe zło. To jego  skutków  doświadczała Wiera Gran od tych, którzy ją bardzo dobrze znali. Wszystkie wyroki sądu ją uniewinniały, pospolita zazdrość, niska zawiść, banalna plotka nigdy nie odpuściły, zaciekle prowadziły przeciwko niej batalię. I nawet dzisiaj mają się bardzo dobrze. Rzeczywistość sceniczna, wysiłki artystów sugerujące, że jest to już przeszłość, nie budzą grozy a demaskują bezduszny dystans, oswojony lęk. Przerabiają zimne, zabójcze okrucieństwo śmierci w gorącą, zabawną metaforę życia.

To chyba najbardziej odważna, radykalna sztuka Teatru Żydowskiego. Wiera Gran znów bulwersuje, jest kontrowersyjna, niejednoznaczna. Dzieli. Żyje w kolejnych artystycznych wcieleniach, interpretacjach, aranżacjach. Każe się do prawdy o sobie przebijać przez wszystkie warstwy kamuflażu starej i nowej, wybiórczej, interesownej pamięci. Zmusza do grzebania w historii. Wykonania potężnej pracy w dociekaniu prawdy. Piękno tekstów, przebojowość melodii jej piosenek przemyka jedynie, przebija się z trudem do naszej jaźni, wrażliwości. Tak są  unieważnione przez czas,  zniekształcone przez muzyczne  trendy, mody.   Tym razem w tonacji wściekłej, drapieżnej współczesności, która też na swój sposób wszystko przerabia, zmienia, na nowo konfiguruje. W finale oswojonego horroru kosmicznego odlotu. Dosłownie.

WIERA GRAN
Tekst:
Weronika Murek
Scenariusz sceniczny:
Weronika Murek
Jędrzej Piaskowski
Reżyseria:
Jędrzej Piaskowski
Scenografia i światło
Aleksandr Prowaliński
Kostiumy:
1683 Atelier
Muzyka:
Michał Lis, Bartosz Ignor, Piotr Lis
Ruch sceniczny i choreografia:
Katarzyna Sikora
Asystentka reżysera:
Katarzyna Post
Asystentka scenografa:
Joanna Antoniewicz
Asystentka choreografki:
Katarzyna Gorczyca
Przygotowanie wokalne:
Teresa Wrońska

Obsada:
Marcin Błaszak
Piotr Chomik
Monika Chrząstowska
Ewa Dąbrowska
Paulina Lombarowicz
Joanna Rzączyńska
Ewa Tucholska
Małgorzata Trybalska

Data premiery: 24.11.2017

plakat i zdjęcie:Teatr Żydowski

https://www.polskieradio.pl/8/404/Artykul/1934060,Wiera-Gran-Walka-z-fatum-na-deskach-teatru

czwartek, 23 listopada 2017

ZATOKA SUMA TEATR OCHOTY


ZATOKA SUMA jest spektaklem niezwykłym, tajemniczym, nowoczesnym. Ale i zabawnym, lekkim. Przepracowuje trudny temat kobiecości, jej roli i funkcji. Znaczenia. Przenosi nas w świat, którego dobrze nie znamy. Odnosząc się do kultury, tradycji, stylistyki japońskiej tworzy atmosferę stymulującą wyobraźnię, zderzającą wiedzę o nas współczesnych z tą obcą, egzotyczną, zaprzeszłą. Proponuje futurologiczny miks estetyczny, mający znamiona kosmicznej odysei łączącej mit z ciężkim, realnym życiem kobiet, ich marzeniami, uczuciami, potrzebami, seksualnością, statusem, tożsamością. O czym same chcą decydować, mieć do tego prawo. Podkreśla fizyczny i duchowy, widzialny i niewidzialny wymiar egzystencji. Intuicyjny i racjonalny aspekt świadomości. Uwalnia człowieka, choć nie pomija tego, co go więzi, ogranicza, ubezwłasnowolnia. Wskazuje na jednię człowieka z otoczeniem, siłami przyrody, współistnienie żywych i umarłych, podkreśla znaczącą rolę działań w teraźniejszości dla kształtowania przyszłości pełnej barw, kolorów, namiętności, wszelkich form. Świat jest zdumiewający, trwa wiecznie a w nim zmieniający się człowiek.

Jest to więc odważne, nieskrępowane sięganie po niemożliwe, idealistyczne ale piękne wyobrażenie kobiety, ale też przecież w konsekwencji człowieka jako takiego, istoty wolnej, kochanej i kochającej, wrażliwej, czułej i jednocześnie twardej, niezłomnej. Z nieprzeniknioną tajemnicą. Uzależnionej od spuścizny przeszłości, kultury miejsca i czasu, uwarunkowanej przez ducha i ciało, przez los i swój wybór. Ale dojrzale, samodzielnie dążącej do niezależnej kreacji, życia na własnych warunkach, spełnienia. Wykorzystującej fetysze, wiedzę o sobie i świecie, by pokonać wielki strach, wszelkie granice. By zmienić tradycyjne, zasklepiające w nakazach, kanonach, ograniczeniach myślenie. Każdy człowiek, nie tylko kobieta, winien mieć prawo do samostanowienia, wybicie się na niezależność. Niezbywalne prawo decydowania o sobie, swoim życiu. Idealnie jest gdy ma możliwość wyboru.

Fantazja, nieskrępowana wyobraźnia, otwarta, odważna wrażliwość to dominanty tego spektaklu pełnego fantastycznych, futurologicznych postaci, zakorzenionych w teatrze nō. Twórcy inspirowali się książką Jadwigi Rodowicz„Pięć wcieleń kobiety w teatrze nō”. Poznajemy OSOBĘ, która zastanawia się czy wolno jej być kobietą.  Bez względu na wszystko. Wbrew wszystkiemu. Deklaruje, że ma w sobie miłość, empatię, że kocha zwierzęta ale pragnie sama decydować o sobie. Pojawia się i znika. Wciela się, reinkarnuje w różne kobiecości. Poznajemy transwestytę, boginię, kobietę, demona, szaleńca, bo wyrusza w metaforyczną podróż poszukiwania prawdziwego siebie, dla spełnienia. Chce doświadczyć różnych stanów świadomości.  Nie obejdzie się bez poświęcenia, cierpienia, znoszenia znoju i trudów życia. Ale przede wszystkim cudownie marzy i konsekwentnie podąża za swym marzeniem.

W spektaklu biorą udział artyści wyłonieni w konkursie POLOWANIE NA MOTYLA dla młodych twórców teatralnych. Aktorzy mają trudny, ambitny cel. I z powodzeniem sobie radzą. Dzielnie podejmują niełatwe sceniczne zadania oparte na ruchu pantomimicznym, tańcu, który informacyjnie wspomaga kostium, niebanalna, odważna, wyrazista charakteryzacja, zjawiskowe światło, sugestywne animacje, muzyka rytuału wyznaczającą rytm i tempo, dopełniająca znaczący kontekst przekazu. Tekstu jest niewiele. Pełni funkcję porządkującą, symboliczną, inspirującą. Dopowiada, co się na scenie dzieje. Komunikuje z postaciami, które budują sytuacje, rozszerzają tradycyjnie rozumiane znaczenia. Tworzą sugestywne, mocne obrazy.


ZATOKA SUMA
scenariusz i reżyseria: Agata Dyczko
scenografia i kostiumy: Julita Goździk
muzyka: Wojtek Kurek
video: Natan Berkowicz
reżyseria świateł: Natan Berkowicz, Tomasz Sulima
rzeźba: Hakan Bakir
współpraca krawiecka: Barbara Romanowska
użyczenie głosu: Hiroaki Murakami
obsada: Helena Ganjalyan, Daniela Komędera, Oskar Malinowski, Lena Schimscheiner, Marcin Sztendel

premiera: 16 listopada 2017


partnerzy: Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, Vanity Nap

zdjęcie: Artur Wesołowski
oprawa graficzna plakatu: Michał Dąbrowski, Anna Cygankiewicz

zdjęcie: Kamila Szuba

poniedziałek, 20 listopada 2017

IMITACJA ŻYCIA PROTON THEATRE BUDAPESZT


IMITACJA ŻYCIA Kornéla Mundruczó to sztuka o przemocy wykluczenia wynikającego z rasizmu, wieku, statusu, płci, który degraduje człowieka, nie pozwala mu żyć godnie. Spycha go na wszelki margines życia, czyni istotą gorszej kategorii a więc taką, wobec której można sobie bezkarnie pozwolić na lekceważenie, wyzysk, niesprawiedliwość. Większe, bezduszne, ostentacyjne, bezwstydne, bezczelne zło.

Już na samym początku rozmowa ze starszą kobietą uzmysławia grę, jaką toczy z nią  czyściciel mieszkań. Chce ją eksmitować następnego dnia. Zachowuje się wobec niej opresyjnie. Działa z pozycji siły. Jest nieustępliwy, natrętny, namolny. Bezwzględny. Gwałci ją instytucjonalnie. Przy okazji poznajemy życie starej, biednej, samotnej, chorującej na serce kobiety, jak się okazuje Cyganki. Pracownik windykacyjny nie przedstawia się a żąda od niej wszelkich informacji. Napiera. Straszy. W gruncie rzeczy ma paskudną, nisko płatną pracę. Trudną, niewdzięczną. Gdy kobieta słabnie, stara się jej pomóc. To odruch serca, empatii. Okazuje się jednak, że nieskuteczny. Długa, absurdalna rozmowa z operatorem pogotowia ratunkowego pokazuje, że oboje są trybikami w tej samej maszynie, która selekcjonuje obywateli, wartościuje, arbitralnie uznaje komu i kiedy pomóc a komu nie. Kobieta w szpitalu umiera. Problem sam się rozwiązał. Mieszkanie może być ponownie wynajęte.

A świat się nie zatrzymuje /, kręci się dalej. Dosłownie. Mieszkanie obraca się wokół własnej osi. Obserwujemy, jak wszystko, co w nim jest przemieszcza się, otwiera ujawniając swoje wnętrze. Wysypuje się zawartość szafek, półek, wersalki. Odrywają się urządzenia elektryczne, zwisają na kablach. Przesuwają, przewracają stół i krzesła. Sypie się tynk, spadają kawałki ścian. Kurz, pył unosi się w powietrzu. W końcu mieszkanie wraca na swe dawne miejsce ale nie jest już takie samo. Wybebeszone, w ruinie, bałaganie, zniszczeniu jak po trzęsieniu ziemi, przejściu tajfunu dalej istnieje.

Jest już w nim młoda, atrakcyjna ale znów biedna, samotna, niepracująca kobieta, która chce wynająć mieszkanie. Najwyraźniej jest w potrzebie, szuka  dachu nad głową. Znów ten sam mężczyzna stosuje triki, wybiegi, ustanawia zasady, które są bezprawne. Toczy kuriozalną,  upokarzającą grę z kobietą polegającą na tym, by wyłącznie na jego warunkach podpisała umowę. Pyta o sprawy osobiste, domaga się informacji, które nie powinny go interesować. Wywiera presję, stosuje szantaż. Udowadnia,że wszystkie chwyty są dozwolone. W końcu dostaje to na czym mu zależy-umowa zostaje podpisana.

W tej grze o swoje kobiety są na słabszej pozycji, wykazują jednak dużo sprytu, nie są zupełnie  bezbronne. Cyganka świetnie gra na emocjach, frustracji, ma mocne argumenty. Mąż zginął w wypadku, syn, męska prostytutka, zaginął. Młoda kobieta też ma syna. Ukryła to przed  agentem nieruchomości.  Dziecko karmione jest jakimiś nieświeżymi rybnymi resztkami. Źle jest przez nią traktowane. Kobieta ma siniaki  na ciele. Esemesuje z mężczyzną, umawia się z nim. Być może jest jego ofiarą. Zostawia synka samego w mieszkaniu, wychodzi nocą do miasta.

Obserwujemy różne warianty ciągle tak samo podłego, nędznego życia. Wegetującego na krawędzi przetrwania. W dominacji pozornych relacji. Bezwzględności systemu, który niszczy słabe jednostki, spycha je w niebyt, by nie miały normalnego życia a zaledwie jego imitację. Pozór. Namiastkę.  Jedynie ich siła instynktu, wola przetrwania decyduje o  status quo. Wizualizuje to dobitnie mieszkanie/spektakularna, zjawiskowa, hipperrealistyczna scenografia Mártona Ágha/. Odrażająca, zagracona ponad miarę nora. Wszystko jest stare, brudne i zużyte. Naznaczone biedą, ubóstwem. W małą powierzchnię wtłoczono śmieciowisko. Przedmiotów i ludzi. Jeśli coś działa, to tylko za sprawą sprytu, cudu. Nie do końca na uczciwych zasadach. Może być tylko gorzej, trudniej. Smutniej. W perspektywie nawet tragicznie.

W epilogu spektaklu wyświetlana jest na ekranie medialna informacja o zranieniu nożem mężczyzny romskiego pochodzenia. Policja wszczęła dochodzenie dopiero wtedy, gdy odbyła się w mieście duża antyrasistowska demonstracja. W wyniku śledztwa okazało się, że sprawcą był mężczyzna również romskiego pochodzenia. Sprawa została po presja opinii publicznej wyjaśniła.

Spektakl zaczyna się interesująco, odnosimy wrażenie, że jesteśmy w kinie. Filmowana jest tylko kobieta i gdy pytania stają się intymne, bolesne, bezdusznie okrutne i zimne, oko kamery maksymalne zbliża się do jej twarzy. Jakby sprawdzało czy na pewno mówi prawdę. Jakby ją infiltrowało niezależnie od rozmówcy. Kobieta zmuszana sytuacją opowiada o swoim życiu, które jest jej orężem, obroną. Przejmuje inicjatywę. Słabnie, wzbudza swoim stanem litość. Mogła i tym razem poradzić sobie z opresją, była szansa. Jednak umiera.  Jej syn pokazany jest w dwóch filmowych scenach. Pierwsza- przejmująca, czuła, niepokojąca-gdy matka go szuka i znajduje w hotelu. W drugiej chłopak kłóci się z kobietą, której jest utrzymankiem a syn młodej kobiety niespodzianie się tam pojawia/film/ i obaj  razem wracają do mieszkania/na scenę/.

Opowieści o rasizmie, wykluczeniu, samotności dorosłych i dzieci nie są tu drastyczne a bolesne. Pozbawione nadziei na jakąkolwiek zmianę. Żona traci męża gdy próbuje zdobyć dla niej jedzenie. Matka traci syna, bo prześladowany nie chce być Cyganem. Zrywa z rodziną i swoją przeszłością. Walczy z genotypem. Maluje włosy, rozjaśnia skórę. Kobieta, która go utrzymuje, też chce wymusić na nim wyznanie, że jest Cyganem. Chłopak żyje w ciągłym strachu. Nowa lokatorka, młoda kobieta z małym dzieckiem nie ma mu nic do zaoferowania poza dziedziczeniem upodlenia. Nie ma szans na uwolnienie się od biedy, pogardy, nienawiści. Obcy, inny, słabszy jest atakowany, rugowany, stygmatyzowany. Spychany na margines. Wykorzystywany. Pilnowany, by nie wkroczył w rewir normalnego życia. Przez wszystkich, nawet takich jak on sam. Toczy walkę o przetrwanie, którą w końcu przegrywa.

Kornél Mundruczó zrealizował mądry, przejmujący obraz teatralny, wykorzystał adekwatne środki, by uwiarygodnić trudny temat wykluczenia. Zaskoczył fenomenalną scenografią, użyciem filmu. Miał doskonały pomysł na  rozmowę otwierającą spektakl, rozwinięcie przedstawianych problemów bohaterów. Ich nieustanną, uporczywą samoobronę.


Wydarzenie organizowane w ramach Roku Kultury Węgierskiej w Polsce 2016/2017.

premiera: 27 kwietnia 2016 Dom Sztuki Współczesnej Trafó, Budapeszt

sobota, 18 listopada 2017

PROCES LUPA/KAFKA


Mam nadzieję, że Krystian Lupa rozpoczął poprzez wiwisekcję rzeczywistości, poprzez sztukę proces dekonstrukcji obecnej niemocy artysty i obywatela. Wyborem i sposobem rozwinięcia złożonego tematu wieszczy czas apokalipsy. Okazał swoją artystyczną przenikliwość, odwagę, maestrię, która jest tu aktem ostatniej szansy lub desperacji. Opowiada w swej sztuce o każdym: o nas indywidualnych i zbiorowych, o sobie, o twórcach, o aktorach, artystach. Czerpie z tego kim jest i co do tej pory w teatrze stworzył. Zanurzamy się w jego świat rozumienia sztuki i rzeczywistości, w tą samą od zawsze estetykę ogromnych przestrzennych, zużytych wnętrz, z drzwiami i olbrzymim oknem, które są wrotami do realu. Izolują lub się otwierają. Zaciemniają lub rozjaśniają wnętrze. Bo to, co jest ukryte lub skrywane ma być wydarte tajemnicy, a co oświetlone daje nowe informacje, rozwijające znaczenia, sensy. Filmy wyświetlane na ekranach są nie tylko rozwinięciem, ale też  wzmocnieniem, wspomaganiem tworzonej od początku spektaklu atmosfery charakteryzującej schizofreniczne okoliczności, stany umysłu i ducha, przytłaczającą atmosferę udręczenia, natrętne czyny i myśli. Człowieka będącego w potrzasku, w pułapce, przeżywającego rzeczywistość, która go zaskakuje, prześladuje, niszczy i  jednocześnie obserwującego to, co się dzieje, analizującego nieustępliwie, komentującego spokojnie w myślach w ukryciu, w cieniu, obok miejsca zdarzeń.  Dlatego jest Franz K. , Józef K. a we wszystkim K.Lupa. Bohater, który jest jednocześnie urzędnikiem państwowym, przedstawicielem systemu i nadwrażliwym, depresyjnym artystą. Niewinnie oskarżoną jednostką i nie bez winy ofiarą z punktu widzenia systemu. Rodzi to napięcie, frustrację. Prowadzi do poważnego kryzysu i nieuniknionej klęski.

Chodzi  jednak ogólnie o charakterystykę sytuacji, wnikniecie w pewien tryb, przebieg, sekwencję zdarzeń, właśnie proces, który doprowadza anonimowego, zwyczajnego bohatera do upadku przez wtłoczenie go w pewien nieokreślony status, trudne do zrozumienia sytuacje, niejednoznaczne uwarunkowania. Irracjonalne, absurdalne, niemożliwe do zrozumienia z jego punktu widzenia. Uwiarygodniane siłą przez system, w ramach którego funkcjonuje.

Normalne życie, jakie każdy zna, zwyczajna egzystencja, jaką każdy wiedzie zostaje zaburzona z powodu nieznanych lub celowo zakamuflowanych powodów. Czy odbędzie się proces sądowy, który będzie jasno, treściwie, logicznie wyjaśniał winę, okoliczności, które do niej doprowadziły, łączył skutek i przyczynę, wymierzał sprawiedliwą karę? Czy może jest to twardo realizowany proces degradacji, niszczenia, upodlania samotnej, bezwolnej, nieprzygotowanej do walki z systemem jednostki z mocy wszechmocnego, instytucjonalnego prawa?  A może też jest to proces samozniszczenia, bo wynika z akceptacji, przyzwolenia, podporządkowania się, braku skutecznego przeciwdziałania, antycypującego przygotowania się do ataku w celu obrony, przejęcia kontroli nad sytuacją?

Krystian Lupa już poprzez plakat zasygnalizuje o jaki PROCES mu chodzi. W spektaklu na wiele sposobów swą myśl rozwinął. Pokazał transformację każdego człowieka: od wolnego, niezależnego, otwartego, obywatela świata Leonarda do stanu całkowitego uwięzienia, wymazania, unicestwienia nic nie znaczącej, upodlonej, nic nie wartej istoty ludzkiej, traktowanej instrumentalnie, przedmiotowo. Wbicie jej w poczucie wstydu, pozbawienie godności, człowieczeństwa. Widzimy kwadraturę koła. To, co niemożliwe, staje się realne. Czerwony kwadrat przeniesiony jest na scenę, stanowi ramę więzienia, granicę, którą nie sposób przekroczyć. Proces degradacji, dokonywany w pogardzie, prowadzący do nienawiści jest tu nadzwyczaj skuteczny choć już na pierwszy rzut oka wydaje się piramidalnie absurdalny. Eskaluje przemoc systemu, ignoruje bunt jednostki, jej niezgodę na to, co bezduszne prawo i ludzie, którzy mu służą z wygody, z przekonania, z wiary oraz ci, którzy podporządkowują się, bo instynkt życia każe im się ratować za wszelką cenę, w nieustannym napięciu i strachu. Ze świadomością nieuniknionej porażki.

Sztuka oskarża. Lupa oskarża, aktorzy oskarżają. I czują się jak Józef K., jak Franz Kafka. Nie mają złudzeń. Tracą nadzieję. Wydają się wypaleni, zdruzgotani, pozbawieni argumentów, przerażeni oceną  realnego stanu rzeczy. Sfrustrowani bezsilnością wobec faktów dokonanych, które z mocy prawa, działań rządu wchodzą w życie. Niszczą wszelką wolność. Nie pozwalają się jednostce, sztuce, teatrowi bronić, ratować. Zamykają im drogę ocalenia. Cokolwiek jednostka, sztuka, teatr zrobi-czy się podporządkuje, przyjmując zasady obowiązujących zasad czy zbuntuje, czy podda, czy będzie walczyć - niewykluczone, że poniesie klęskę. Bo oprócz teatralnego zilustrowania sytuacji, w zgodzie z prozą Kafki, spektakl nie znajduje optymistycznego rozwiązania. I chyba nie może. Sam w sobie nie niesie amunicji, argumentów pozwalających rozluźnić zaciskającą się pętlę. Rozpoznanie Krystiana Lupy jest wyrazem i siły, i bezsilności. Psychodelicznym, gęstym, sennym koszmarem, stanem rozdwojenia jaźni, stuporu grożącym katatonią. Reakcją na rzeczywistość nie do zaakceptowania, nie do oswojenia, nie do zniesienia. Analiza Lupy pokazuje, że wchodzimy w okres dekadencji. Rozpadu. Upadku.



Akt pierwszy jest stanem rozpoznawania sytuacji w jakiej znalazł się bohater. Natrętnym, powolnym rozpamiętywaniem, drążeniem, szukaniem przyczyn tego, co go zaskoczyło lub się w związku z nim ujawniło. Próbą ocknięcia, zrozumienia dlaczego został oskarżony, co z nim samym się tak naprawdę dzieje. Konfrontacji z sobą, z otoczeniem, z sądem. Z własną zawiłością tajemnicy, seksualności. Poznajemy Franza K., obserwujemy. Też staramy się dociec, dlaczego jest jak jest. Mimo pustej przestrzeni atmosfera robi się napięta, gęsta, tajemnicza. Dusząca. Zamęczająca. Sytuacje sygnalizują stany schizofreniczne, opresyjne, lękowe. Tworzą obraz pozycjonowania jednostki wobec systemu lub inaczej, jego w nim rozdwojenia. Wielogłosu bohatera, który jest jednocześnie sobą/Andrzej Kłak/ i własnym obserwatorem/Marcin Pempuś/, komentatorem, myślą, analizą.

Akt drugi to rozwinięcie  surowej, bezkompromisowej wiwisekcji rzeczywistości/głównie współczesnej/, relacji jednostka system. Oskarżycielska i bardzo źle rokująca. Wnikamy też w prywatne, intymne życie Franza K. Poznajemy jego relacje z bliskimi mu osobami. Z Felicją Bauer, Gretą Bloch, z Maxem Brodem, przyjacielem. Franz jest otępiały, nieobecny, pogrążony w depresji. W ogromnym strachu i wycofaniu. Bezwolny. W pułapce winy. Jakby nie można było przeżyć życia bez krzywdzenia innych.

Ta część spektaklu jest wtrętem autorskim aktorów i reżysera. Tekstowo ciałem obcym PROCESU Franza Kafki ale niesie sensy ważne. Męczy, drażni, smęci, kluczy pokazując również naszą własną nieporadność, błądzenie w rozumieniu i kształtowaniu rzeczywistości. Wpływ portretu psychologicznego jednostki, jej decyzji, wyborów na życie innych ludzi, ogółu. Irytująco rozbiera do naga, więzi w łóżkach-barłogach osobowość ubezwłasnowolnioną, słabą, niesprawczą. Zagubioną, zdezorientowaną, chorą, wytrąconą z bezpiecznych kolein egzystencji. Nie mamy szans oszczędzić w analizach siebie. Może trzeba człowieka sprowokować, sponiewierać, doprowadzić do ściany, by zaczął myśleć, działać? Nie wiem czy Lupa ze mnie/nas kpi. Raczej jest zły, że oczekiwania są tak wysokie tylko w stosunku do niego. A ON już jest zmęczony. Czekamy na Godota, na gotowe rozwiązania, wskazówki, panaceum. Na to, by inni za nas wykonali cały PROCES mentalnej transformacji. Ratowali wszelką wolność, w tym ekspresji artystycznej. A tu figa z makiem. Pracę trzeba wykonać samemu. Taki jest ten akt drugi, dla jednych nieznośny, długi, zagadany, zaszczuty bylejakością  logorei, dla drugich adekwatną paralelą realu. Miastem snu.

Akt trzeci wraca na tory teatralnej adaptacji PROCESU. Odsłania system manipulacyjnej opresji władzy/ instytucji, kościoła/, daje Franzowi K. kolejne drogi ratunku, podpowiada możliwości ocalenia. Oferty podporządkowania się. Poddania nieuniknionemu. On się jednak do końca buntuje ale w sposób szczególny. Po prostu rezygnuje. Rejteruje. Nie podejmuje żadnej walki. Poddaje się wyłącznie własnej naturze  osoby adecyzyjnej, rozdwojonej, przegranej. We własnym mniemaniu absolutnie niewinnej. Nie zgadza się na żaden wariant asekuracyjny, ma dosyć naginania się do narzucanych mu wymogów, jakby wyczerpał się w nim instynkt życia, wszelka uległość. Biega goły, samotny, zdezorientowany  jak głodny, zaszczuty szczur w laboratoryjnym, mrocznym labiryncie/film/. Historia kończy się: "Wiecie jak/?/".

Ostatni akt jest popisem gry aktorskiej Haliny Rasiakówny, jaką już znamy, zawsze podziwiamy, demonicznego tu Piotra Skiby, umęczonego prawie siedmiogodzinną obecnością na scenie ale doskonałego Andrzeja Kłaka.

Tymczasem wychodzimy z teatru udręczeni, umęczeni, sponiewierani. Wstępujemy w mroki miasta pogrążonego w głębokim śnie.


Ważne jest, że udało się PROCES wystawić. Ważne jest, że możemy spektakl obejrzeć. Już sam ten fakt jest optymistyczny, budujący. Sztuka trwa bardzo długo, jest trudna, męcząca. Wymaga cierpliwości. Nie zawiera gotowych rozwiązań, dramaturgicznych struktur, konkretnych argumentów, które porwałyby, wyniosłyby nas ponad poziomy. Pokazały na horyzoncie światełko, wydobyły z klaustrofobicznego labiryntu niemocy. Ta praca musi być wykonana w każdym z osobna. Samokosztem. Wyjście na pewno istnieje. Czy spektakl jest kamieniem rzuconym z zewnątrz, z ulicy do naszego dusznego wnętrza i zamieni się w uskrzydlającą myśl, ratunek, nadzieję/ptak w filmie otwierającym spektakl/, trudno przesądzić. Czy wystarczy determinacji, mądrości, solidarności?

Wystarczyło sił, by PROCES został ukończony. Teatry: NOWY, STUDIO, TR WARSZAWA, POWSZECHNY, instytucje krajowe i zagraniczne zjednoczyły się, wypracowały ten sukces. Wystarczyło entuzjazmu i środków, by polskie spektakle na DIALOGU zostały pokazane. Wystarczyło pomysłu, kreatywności, by spektakle WORKPLACE i SOLIDARNOŚĆ.NOWY PROJEKT były grane w TR Warszawa. Znów będą. Mimo wszystko należy mieć nadzieję. Nie ustawać w wysiłkach. Walka o teatr nadal trwa. Powodzenia:)

PROCES wg powieści Franza Kafki
Przełożył Jakub Ekier

Reżyseria, adaptacja, scenografia, światła: Krystian Lupa
Kostiumy: Piotr Skiba
Muzyka: Bogumił Misala
Wideo, współpraca przy reżyserii światła: Bartosz Nalazek
Animacje: Kamil Polak
Charakteryzacja i fryzury: Monika Kaleta
Głosy: Krystian Lupa, Andrzej Kłak, Marta Zięba, Marcin Pempuś, Adam Szczyszczaj, Małgorzata Gorol, Radosław Stępień
Współpraca dramaturgiczna, asystenci reżysera: Radosław Stępień, Konrad Hetel
Asystent ds. wideo, operator kamery: Natan Berkowicz
Asystentka ds. kostiumów: Aleksandra Harasimowicz

Obsada:
FRANZ K.: Marcin Pempuś
FRANZ K.: Andrzej Kłak
PANI GRUBACH: Bożena Baranowska
PANI BÜRSTNER: Anna Ilczuk
SĘDZIA ŚLEDCZY: Michał Opaliński
WOŹNY SĄDU: Wojciech Ziemiański
RÓŻA, ŻONA WOŹNEGO: Ewa Skibińska
STUDENT PRAWA, STRAŻNIK 2: Maciej Charyton
MAX BROD, SZEF KANCELARII: Adam Szczyszczaj
GRETA BLOCH, DZIEWCZYNA W KANCELARII: Małgorzata Gorol
FELICJA BAUER: Marta Zięba
CIOTKA: Halina Rasiakówna
MECENAS: Piotr Skiba
LENKA: Ewelina Żak
BLOCKBAUM, CZŁOWIEK W KANCELARII: Dariusz Maj
MALARZ, STRAŻNIK 1: Mikołaj Jodliński
KAPELAN, INSPEKTOR: Andrzej Szeremeta
ASYSTENT SĘDZIEGO 1: Radosław Stępień / Łukasz Jóźków
ASYSTENT SĘDZIEGO 2: Konrad Hetel

Inspicjent, operator kamery: Łukasz Jóźków
Kierowniczka produkcji: Anna Czerniawska
Koordynator techniczny: Paweł Paciorek
Koordynatorka, asystentka produkcji: Sylwia Merk

Główny producet: Nowy Teatr

Produkcja: Studio teatrgaleria; Teatr Powszechny; TR Warszawa; Le Quai Centre Dramatique National Angers Pays de la Loire

Koprodukcja: Kunstenfestivaldesarts, Bruxelles; Printemps des Comédiens, Montpellier; Odéon-Théâtre de l'Europe, Paris; Festival d’Automne à Paris; La Filature, Scène nationale – Mulhouse; Théâtre du Nord, Lille; HELLERAU - Europäisches Zentrum der Künste Dresden; Onassis Cultural Centre-Athens

Partner: Teatr Polski w Podziemiu

Premiera: 15 listopada Nowy Teatr
Koncepcja plakatu: Krystian Lupa
Fotografia na plakacie: Natalia Kabanow
Fotografia z próby: Magda Hueckel

https://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1929058,Proces-Kafki-i-bolesny-swiat-Krystiana-Lupy

poniedziałek, 13 listopada 2017

DO DNA


Przed tym spektaklem szła jego sława. Zdumienie nad dojrzałą, śmiałą, zachwycającą  interpretacją i fascynującym wykonaniem nowych aranżacji piosenek ludowych przez bardzo młodych ludzi, jeszcze studentów Wydziału Aktorskiego PWST/specjalność wokalno-aktorska/. Ja, jak niewierny Tomasz, wątpiłam. Chodziło o estetykę, która mnie nie chwyta za serce. O muzykę, której nie lubię. Chodziło o naiwne, okazjonalne, archaiczne przyśpiewki, pieśni, które nie tylko mnie nudzą, co bardzo, bardzo irytują, budzą automatycznie bunt, sprzeciw za każdym razem gdy je słyszę. Nawet śpiewane przez znanych ludowych pieśniarzy niosą w sobie jakąś niezaprzeczalną, niepodważalną, twardą prawdę. Dydaktykę lub ckliwość. Naiwność. Banał. Jakiś przytłaczający mozół, ból, obowiązek, nakaz, nawet jeśli odnoszą się do szczęśliwych wydarzeń w życiu, takich jak wesele. Wyrażają trudno definiowalną rzewną nutę pesymizmu, która zatruwa największą nawet radość. Kładzie się cieniem. Powoduje smutek, zadumę, refleksję nie dającą nadziei. Mocno wbijają w ziemię, przywiązują do cierpienia. Nie pozwalają wyzwolić się z prozy życia. Uwolnić, unieść ponad nią. Poszybować.

A spektakl w swojej formie,  interpretacji, aranżacji sięga lekko, zdaje się bez żadnego wysiłku, naturalnie, niezwykle dynamicznie do dna. Szczęścia. Tęsknoty. Marzenia. I  tam znajduje czysty entuzjazm, radość. Nadzieję. Miłość. Wiarę. Silne uczucie. Mocne doznanie. Potrafi ją wyśpiewać, zatańczyć, zagrać. Z niespotykaną energią. Temperamentem. Z zaraźliwą emocją, bo ta natychmiast udziela się widzowi. Znajduje w nim sprzymierzeńca. Towarzysza. Zaskakuje to ciepło optymizmu wydobyte, celebrowane, ośpiewane, obtańczone  ze znanych ale brzmiących zupełnie inaczej w pamięci pieśni, przyśpiewek.  I właśnie ta różnica interpretacyjna w emocjonalnym odbiorze powoduje, że nowa wersja tak się podoba, natychmiast podbija serca widzów.

Być może intuicyjnie pragniemy otuchy, wzruszenia, potrzebujemy nadziei, wsparcia, oczekujemy, radosnej rozrywki, która nas buduje, wzmacnia. Tymczasem ludowi wykonawcy, zazwyczaj dojrzali, zwykli ludzie, na pierwszym miejscu stawiali troskę, by ich słuchacze jak Ikary, zbyt wysoko ku słońcu nie ulecieli. Bo wiedza o prostym, biednym, znojnym życiu była najważniejsza. Znajomość ciemnych  stron egzystencji nakazywała im jej przekazanie i utrwalenie w pamięci zbiorowej. By nie ulegali złudnym nadziejom, nie oczekiwali od siebie i życia zbyt wiele i w codziennym, realnym jego doświadczaniu mogli przetrwać.  Okazało się, że wiek wykonawców zmienia perspektywę. Miejsce i czas wykonania również. Niesie inne, nowe przesłanie. Uwalnia inne, nowe emocje.

Spuścizna mądrości ludowej okazała się bardzo bogata. Kryje jeszcze wiele skarbów. Studenci przy istotnym wspomaganiu Ewy Kaim/reżyseria, scenariusz/, Włodzimierza Szturca/dramaturgia/ udowodnili nam, jak dobrze jest z niej czerpać, kiedy się wie, co chce się z niej wydobyć. W jakim celu. Własną wrażliwością, intuicją, talentem zinterpretowali na nowo stare, wydawało się już zmurszałe tony i treści. I przy okazji siebie samych wyrazili. Sobą wyśpiewali, zatańczyli, zagrali, co od zawsze człowiekowi w duszy gra. Sięgnęli do jej dna. Pokazali ogromny potencjał, zdolności. Być może energię tylko przynależną młodości, która niczego się nie boi, wszystkiego chce spróbować, wszystko sprawdzić. I poraża świat swoim entuzjazmem, świeżością, siłą. Odwagą. Naturalnością.

Udało się. Bardzo.

DO DNA
Reżyseria, scenariusz i opieka pedagogiczna: Ewa Kaim
Dramaturgia: Włodzimierz Szturc
Scenografia, kostiumy, projekcje i światło: Mirek Kaczmarek
Kierownictwo muzyczne i aranżacje: Dawid Sulej Rudnicki
Choreografia: Maćko Prusak
Przygotowanie wokalne: Justyna Motylska
Asystentka reżysera: Natalia Orkisz (III r. WRD)
Zdjęcia: Bartek Cieniawa

Występują: Dominika Guzek, Agnieszka Kościelniak, Weronika Kowalska, Jan Marczewski, Łukasz Szczepanowski oraz Dawid Sulej Rudnicki (fortepian, basy).

Spektakl dyplomowy IV roku Wydziału Aktorskiego, specjalności wokalno-aktorskiej, PWST w Krakowie

Fot. Bartek Cieniawa

piątek, 10 listopada 2017

BIEDNY JA, SUKA I JEJ NOWY KOLEŚ SCENA PRZODOWNIK



BIEDNY JA, SUKA I JEJ NOWY KOLEŚ, sztuka Michała Walczaka od dawna jest grana na Scenie PRZODOWNIK. Ma powodzenie. Łączy komediowość zachowań,  relacji młodych ludzi z surową, bezwzględną, celną oceną ich postaw, charakterów, osobowości. Sytuacje zabawne prowadzą widzów ku  poważnej refleksji, nie śmiesznej wcale puenty.

Mała scena, oszczędna scenografia skutecznie zamyka współczesną egzystencję młodego pokolenia w pigułce goryczy samotności, beztroski, demonstrowanego ostentacyjnie dystansu. Bagatelizowania wszystkiego. Minimalizm formy,  kamuflaż języka, okazywana nonszalancja i afirmacja tego co jest i jak jest ukrywa wielką potrzebę bliskości, prawdziwego uczucia. Rodzi napięcie pomiędzy tym, co się nam teatralnie objawia i jest  powierzchowne, naskórkowe, błahe z tym, co jest wypierane a upragnione, głębokie, czyste, pierwotne. Bohaterowie nie wierzą chyba i nie mają nadziei, że miłość, wierność, przyjaźń jest możliwa, jakby prawdziwe wartości a priori były poza ich zasięgiem. A jeśli nawet o nich marzą, do nich tęsknią, ich pragną, to nie wiedzą jak marzenie o mitycznym szczęśliwym życiu zrealizować. Po prostu nie potrafią nie nauczeni, pozbawieni punktów odniesienia. Stare wzorce się wyczerpały, nie znajdują zastosowania w dzisiejszych realiach. Na wypracowanie nowych, bohaterowie zdają się nie mieć czasu, siły, pomysłów. Cierpliwości.

Obserwujemy więc nieznośną choć zabawną lekkość życia, rozjechanego przez bylejakość codzienności, przeciętność, groteskowość niedojrzałości młodych ludzi, którzy poddali się słabości i unoszą się na fali konieczności i wygody. Jest bezstresowo fun &cool. Bez szans na zmianę w przyszłości. Bo każdy sukces wymaga nieustannej pracy nad sobą, brania życia za rogi, ciągłej walki.

Ona, piękna, niestabilna emocjonalnie, zagubiona SUKA Agnieszki Warchulskiej, i ich dwóch absztyfikantów: bezsilny, starający się bez skutku znaleźć swoje miejsce w życiu BIEDNY JA Macieja Wyczańskiego i ot, po prostu JEJ NOWY KOLEŚ Marcina Sztabińskiego tworzą trójkąt, ale nie klasyczny. Bo nie małżeński, nie partnerski, nie przyjacielski. Można go ewentualnie nazwać przejściowym, tymczasowym, próbnym. Nawet NARRATOR Roberta Majewskiego w białym garniturze, obecny cały czas na scenie jak dobry duch czy anioł stróż, nie jest w stanie wpłynąć na przebieg zdarzeń, na bohaterów. Relacje są płynne, niezobowiązujące, niedojrzałe. Powierzchowne bez szansy na dalsze, głębsze, poważniejsze rozwinięcie. Bohaterowie uwięzieni są w swojej beztrosce, bezsilności, braku zdecydowania jakby nie wiedzieli kim są, co chcą w życiu robić. Zawieszeni w konsumpcyjnej, egoistycznej egzystencji z dnia na dzień, poddają się jej bezrefleksyjnie bez najmniejszego oporu, nie potrafią, nie chcą, nie mogą zmienić myślenia kategoriami "ja" na "my". I wyczuwa się w nich ten dystans podszyty lękiem gdy dokonują wyborów, podejmują decyzje. Śpieszą się gdzieś, szybko akceptują nowy stan rzeczy. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Jakby bez ich prawdziwego, przemyślanego dobrze udziału.

Michał Walczak napisał zabawnie o poważnych sprawach współczesną sztukę a aktorzy, doskonale ją rozumiejąc i czując, zagrali. Czy zgodzimy się z rozpoznaniem rzeczywistości przez artystów? Każdy winien przekonać się osobiście. Na szczęście jeszcze spektakl grają. Powodzenia:)

BIEDNY JA, SUKA I JEJ NOWY KOLEŚ
Autor - Michał Walczak
Reżyseria - Piotr Jędrzejas
Asystent reżysera - Iwona Gradkowska
Scenografia - Marcin Chlanda
Kierownik produkcji - Magdalena Romańska
Inspicjent - Mateusz Karoń

Obsada:
Suka - Agnieszka Warchulska
Biedny Ja - Tadeusz Łomnicki / Maciej Wyczański
Jej Nowy Koleś - Błażej Wójcik/ Marcin Sztabiński
Narrator - Robert T. Majewski
Premiera w Laboratorium Dramatu - 24 kwietnia 2009 roku

Zdjęcie plakatu: Daniel Rudzki / Piotr Wacowski lay out Langfuhr&Magenta

czwartek, 9 listopada 2017

SOLIDARNOŚĆ. NOWY PROJEKT


Wcześniej był spektakl SOLIDARNOŚĆ. REKONSTRUKCJA w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, teraz po zmianach SOLIDARNOŚĆ. NOWY PROJEKT w ATM Studio w Warszawie. I jest niezwykły. Paradokumentalny. Teatr życia spotyka się w nim z teatrem sztuki. Ziściło się marzenie realizowania poprzez sztukę misji społecznego dialogu. W pełnej wolności. W konfrontacji miejsca i czasu. Z perspektywy  36 lat.

Autorzy spektaklu przywołują stenogramy  z I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ "Solidarność" z 1981 roku, dokumentalne filmy z obrad, rozmów, wystąpień, wywiadów, sond ulicznych, w stoczni. Wypowiadają się aktorzy jako przedstawiciele zagranicznych delegacji związków zawodowych, wyemitowany jest na ekranie film z odczytem listu z USA do delegatów, zrealizowany na potrzeby spektaklu.  Twórcy wykorzystują bieżące zdjęcia z protestów ulicznych, podczas których cytują nadal aktualne wypowiedzi konkretnych osób sprzed lat. Teatr konfrontuje  wymowę tych materiałów, które są świadectwem  historycznych sytuacji, rewolucyjnych przemian związanych z SOLIDARNOŚCIĄ z dniem dzisiejszym. I wypada ona niekorzystnie, a nawet druzgocząco. Bo można odnieść wrażenie, że przez ponad trzy dekady nic się nie zmieniło: stare postulaty są ciągle aktualne, bo nie spełnione, nadal marzymy o tym, by bez lęku w wolny, nieskrępowany sposób wyrażać, co się myśli i czuje naprawdę, bo tylko wtedy można zmieniać siebie, rzeczywistość, świat.

Widzimy przede wszystkim entuzjazm tamtych dni, efekt zrywu SOLIDARNOŚCI, liczącej 10 milionów członków. Szczerość, otwartość, bezkompromisowość emanującej wolności w zwykłym człowieku. Dowód na jej istnienie. Nieważna jest nieporadność, nieskładność wypowiedzi. Boksowanie argumentacyjne delegatów i prezydium Zjazdu. Podążanie za prawdą jest ważne. Obrona jej jest ważna. Upór, by mogła zostać wypowiedziana, zatwierdzona przez większość, co potwierdzi, że demokracja istnieje, co więcej działa. Materiały z tamtych dni świadczą, że prosta, szczera intencja mówienia, co się naprawdę czuje, myśli, sądzi stanowi siłę, gdy człowiek przestaje się bać. I to było piękne, wartościowe, stanowiło kapitał na następne lata budowy nowego państwa, nowego społeczeństwa, nowego systemu. Czuje się moc nadziei, głęboką wiarę, że się uda, że warto walczyć.

Kapitał SOLIDARNOŚCI został jednak roztrwoniony. Jesteśmy tego świadkami. Gorzka to konstatacja. Prowadząca do punktu, gdy mamy świadomość, że wszystko zaczynać trzeba od początku. Może dlatego, że w ferworze hurra optymizmu, zapomnieliśmy o tym, że o wolność i demokrację należy walczyć, bić się każdego dnia. Nie wystarczy mieć władzę. Zwycięstwo jest wtedy, gdy można je kontynuować, rozwijać. Wysiłek był tak wielki, emocje szalone, entuzjazm zagłuszał podszepty rozumu, że walka nie jest skończona.

Spektakl w przedstawionym materiale dokumentalnym ujawnia zarodki tego zła, które, jak wiemy to już dziś z perspektywy czasu i faktów dokonanych, znamionowały błędy i wypaczenia kształtującego się nowego systemu. Nie bez przyczyny twórcy cytują wystąpienia przedstawicieli związków zawodowych dojrzałych demokracji. Okrzepłych, mających duże doświadczenie ale i oswojonych, spacyfikowanych już przez kapitalistycznych pracodawców. 200 lat demokracji w USA doprowadziło do tego, że związki zawodowe stały się tam karykaturą samych siebie. W Polsce dziś rola związków zawodowych jest minimalizowana, ograniczana. Jak jest naprawdę, każdy z nas na swoim podwórku zawodowym obserwuje i doświadcza.

Widzowie usadzeni w pojemnej przestrzenni ATM Studio, podobnie jak delegaci I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ "Solidarność" w Gdańsku, konfrontowani są z prawdą  tamtych i obecnych czasów. Po jednej stronie wyświetlane są dokumentalne fragmenty filmów z obrad Zjazdu, po drugiej stronie ujęcia publiczności  w czasie rzeczywistym trwającego spektaklu. Na ekranie na wprost widowni obserwujemy zbliżenia z teatralnych obrad, które dosadnie pokazują atmosferę, okoliczności dyskusji  delegatów, później obrad Prezydium Zjazdu. Aktorzy- delegaci zabierają głos również z miejsc usytuowanych na widowni. Genialny jest moment negocjacji nad uchwałą, kiedy kartka jest zamazywana kolejnymi uwagami, zmianami, w końcu porwana i na powrót składana zgodnie z kolejną koncepcją. Zaciera się sens, jasność, zasadność  w tym dyskusyjnym bałaganie. Kończy go głosowanie.

Powiązanie dokumentu, autentycznych zdjęć, prawdziwych postaci z obrazem dnia dzisiejszego winno  dawać mocno do myślenia, skłaniać do działania. Wszystko -muzyka, piosenki, postulaty, atmosfera, siła demokracji bezpośredniej -w tym spektaklu przypomina siłę i sprawczość wspólnotowości. Argumenty są twarde, wnioski oczywiste. Walka o demokrację, wolność i prawdę winna trwać. Jest potrzeba. Konieczność. Imperatyw wewnętrzny, który staje się znów przymusem spontanicznego, oczywistego protestu wobec tego, co demokratyczne, wolne, prawdziwe  nie jest. Twórcy przywołują ducha solidarności, by sprowokować w nas samych proces krytycznego myślenia, aktywnego działania.

Spektakl działa. Dlatego jest tak ważny, choć mało teatralny, mało zdystansowany, mało aluzyjny. Adekwatnie do tematu wizualnie, scenograficznie dostosowany. Ma przejrzystą konstrukcję. Jasny cel. Stosuje proste środki. Aktorstwo podporządkowane jest koncepcji reżysera. Kobiety czytają kwestie męskie, mężczyźni wchodzą w role żeńskie. Nie ma to znaczenia. Chodzi o człowieka, o każdego z nas, o ideę, o przesłanie. Bo jest to teatr zaangażowany, bezkompromisowy, polityczny. Nie składa broni, nie smęci a konfrontuje i rzuca nam odważnie w twarz, że zawodzimy. Że nie pamiętamy, bo nie chcemy pamiętać. Że na powrót zniewoliliśmy w sobie tego prostego człowieka, który się nie lękał mówić tego, co myślał i czuł. Nie bał się mówić prawdy. Straciliśmy entuzjazm i czystą, prostą wiarę w to, że można zmienić rzeczywistość. A więc widzu: patrz, myśl i działaj. A więc walcz! Bądź wolny, bezkompromisowy. Empatyczny. Solidarny. Inaczej zgnuśniejesz w słodkim, miłym, dostatnim, wygodnym życiu. Prześnisz kolejną rewolucję.

Przejmująca jest kulminacja spektaklu. Wstrząsająca. Celna. Jest to film z autentycznej, niedawnej  manifestacji idącej ulicami miasta w kordonie policji, w którym uczestniczą  aktorzy-niczym duchy z odległej przeszłości albo oni sami, albo każdy z nas-wypowiadający słuszne, te ciągle niespełnione i nowe postulaty, aktualne nadal żądania, treści. W prostych, lapidarnych zdaniach domagają się obrony demokracji. Czy jesteśmy z nimi solidarni? Warto to sprawdzić, warto się przekonać. Powodzenia:) 

Następne spektakle w ATM Studio:
8 grudnia 2017, g. 19:00
9 grudnia 2017, g. 19:00
/więcej informacji na profilu FB spektaklu, http://trwarszawa.pl/repertuar//


SOLIDARNOŚĆ. NOWY PROJEKT 
reżyseria i scenografia: Paweł Wodziński
współpraca dramaturgiczna: Piotr Grzymisławski
muzyka: Karol Nepelski
wideo: Magda Mosiewicz
światła: Michał Głaszczka
projekt dźwięku: Łukasz Maciej Szymborski
asystent kompozytora: Sławek Kyrylow
konsultacja merytoryczna: Jan Sowa
produkcja: TR Warszawa

obsada: Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Paweł L. Gilewski, Mirosław Guzowski, Maciej Pesta, Martyna Peszko, Sonia Roszczuk, Jan Sobolewski, Anita Sokołowska, Małgorzata Trofimiuk, Jakub Ulewicz, Piotr Wawer Jr, Małgorzata Witkowska, Konrad Wosik


Materiały filmowe z I Zjazdu Delegatów NSZZ "Solidarność" użyte w spektaklu pochodzą ze zbiorów Fundacji Video Studio Gdańsk

https://historia.org.pl/2016/12/19/i-krajowy-zjazd-delegatow-nszz-solidarnosc/
http://www.aict.art.pl/2017/11/11/finisaz/
fot. Monika Stolarska

środa, 8 listopada 2017

WORKPLACE


WORKPLACE, miejsce pracy, okazuje się być przestrzenią wiwisekcji współczesnych dylematów pracowników, w tym wypadku kobiet, polem eksperymentu, doświadczenia, symulacji, pozwalającym sprawdzić dlaczego praca jest nam potrzebna, jak się w roli pracownika, pracodawcy, szukającego pracy czujemy, czy musimy pracować, czy praca jaką wykonujemy nas zadowala, rozwija, czyni szczęśliwym, czy jest przymusem, koniecznością czy może szczęśliwie naszą pasją. Spektakl po to jest, by je prowokować. Pytań jest dużo, ciągle wracają w spektaklu, każdy widz może je jeszcze modyfikować, multiplikowyć, formułować w osobiste, intymne, nieskończone ciągi dalsze. Dobrze, że spektakl je postawił, bo zapracowani, nieustannie zajęci, w ciągłym pędzie na co dzień nie mamy czasu na myślenie, zastanawianie, ocenę siebie i pracy, jaką w danym momencie wykonujemy. Może też wypieramy ten proces, bo jest dla nas zbyt bolesny, trudny, nieprzyjemny. Kłopotliwy. Uciekamy od tych pytań z powodu przyzwyczajenia, konieczności, nawyku. Wygody. Afirmacji stanu rzeczy takim jaki jest, bo boimy się zmian, ryzyka, odpowiedzialności za ich ewentualne niekorzystne skutki. Nie ma się też co łudzić, sytuacja kobiety na rynku pracy, jej status, możliwości awansu, realizowanie kariery według jej własnej koncepcji jest o wiele gorsza niż mężczyzn. Kobiety łączą pracę zawodową z obowiązkami domowymi, rodzinnymi. Nadal muszą walczyć o swoje. Nawet jeśli są lepsze, mają wyższe kwalifikacje, większe doświadczenie. Potencjał.

Dlatego autorska koncepcja spektaklu Bartka Frąckowiaka, nomen omen mężczyzny, tak jest ważna, potrzebna, interesująca. Imponuje pomysłem inscenizacyjnym, podejściem do tematu, kompozycją, końcową kulminacją, która zaskakuje i wzrusza. Mocno daje do myślenia. Cieszę się, że mogłam ten spektakl obejrzeć.



W przestrzennej hali ATM Studio scena wydaje się miejscem laboratoryjnym, przeznaczonym do eksperymentu.  Zaaranżowana jest jak zagracone biuro, w którym nagromadzono dużą ilość przestarzałego sprzętu. Są telefony, komputery, kserokopiarka, biurka, lampy, krzesła, zwoje kabli, nieśmiertelna palma, itd.  Przychodzi od razu na myśl, że ludzie/aktorzy/ jak szczury, będą tu poddawani próbom, dzięki którym będzie można ich poznać, sprawdzić, przećwiczyć. I tak jest w istocie. Poznajemy panie w różnym wieku, o różnym statucie i wykształceniu, reprezentantki trzech pokoleń. Na początku przedstawiają się formą swojego cv. Przyszły na rozmowę kwalifikacyjną, chcą zaprezentować się z jak najlepszej strony. Głos z offu, również kobiecy, jak anonimowy Big Brother z ukrycia zarządza nimi. Niczym demiurg reżyseruje  to spotkanie, beznamiętnie, metodycznie, surowo. Panie opowiadają o sobie, poznajemy je coraz lepiej. Wchodzą też w różne, narzucone im role. Raz są pracownikiem, raz pracodawcą, innym razem właścicielem. Same siebie nawzajem przepytują, prowadzą rozmowę kwalifikacyjną. Wzorce z życia, doświadczenia przenoszą na własne zachowanie. Widać, jak są silne, gdy mają władzę i mogą ja stosować. Są dla siebie w zadanej symulacji równie okrutne, bezwzględne, nieczułe jak system, warunki, inni ludzie w realu dla nich. Co dobitnie pokazuje łatwość, gotowość, dyspozycję przejścia z pozycji ofiary do roli kata. Bez refleksji, że się czyni drugiemu człowiekowi krzywdę. Wszystkie choroby, patologie relacji międzyludzkich, stosunków w pracy są tu poruszone. Przemoc werbalna, mobbing, znajomości, układy, nadużywanie władzy, niewolniczy system i warunki pracy mają się dobrze. Ważne, że w spektaklu wybrzmiewają indywidualnie, wiarygodnie, osobiście. Nie bez poczucia humoru, karykatury, kamuflażu. Dystans pozwala znieść cały ten galimatias wynaturzeń, wypaczeń, nadużyć. Presji, konieczności, przymusów, które właściwie dobrze, często z autopsji, znamy. Niestety, znamy.


Gorzka to lekcja, która pozwala poznawać, konfrontować, analizować dzisiejsze warunki, relacje, sytuacje na rynku pracy, które łamią życiorysy, wybijają zęby motywacji, podcinają skrzydła kreacji. Bo nie są atrakcyjne, łatwe, oczywiste zarówno dla młodych, jak i starszych, przed emeryturą kobiet. Wpędzają w depresję, stupor postawy niewolniczej. Tak wiele zależy od sytuacji gospodarczej a przede wszystkim od politycznej kraju. Braku stabilności, działania równego, sprawiedliwego prawa. I przede wszystkim od nas samych, ludzi. Jakbyśmy byli najsłabszym ogniwem. Mentalnie nie poddającym się zmianom. Oporni na samodzielność, podejmowanie ryzyka. Odporni na empatię. Niesolidarni.

Trzy teatralne pracownicze genotypy osób szukających pracę, których doświadczenie mocno wyrasta z życia, dowodzą jak trudna jest nadal sytuacja kobiet. W scenie finałowej aktorki, Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Anita Sokołowska, wychodzą z roli, choć to co mówią jest ich ról bieżącym rozwinięciem. Dopełnieniem. Opowiadają o swojej sytuacji, w jakiej się nie ze swojej winy znalazły po zmianie dyrekcji w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Relacje odsłaniają obrazy intymne, czułe, bolesne krajobrazów wewnętrznych aktorek. Gdzie toczy się krwawa walka pomiędzy koniecznością, przymusem a misją, pasją. Powołaniem a twardym życiem.  W obecnym zawieszeniu, braku pewności. W napięciu oczekiwań, co przyszłość przyniesie. Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Anita Sokołowska wnoszą coś niebywale wartościowego. Ich wyznanie jest też wyznaniem wiary w teatr, swoje powołanie, sens tego co robią zawodowo. Jest walką, by ich  ciężka praca nie poszła na marne. Miała swoją kontynuację.

I jak w poprzedniej części spektaklu można się było zdystansować do bohaterek, ich przypadków,  sytuacji i losów, na chłodno przyglądać się, metodycznie analizować, tak na koniec wybuchła bomba emocjonalna. I jest to niesłychana wartość tego spektaklu. Nie do przecenienia.

Przyznam, że nie rozumiem po obejrzeniu dwóch spektakli, WORKPLACE i SOLIDARNOŚĆ. NOWY PROJEKT, Teatru Polskiego w Bydgoszczy, dlaczego można było, oczywiście w ramach obowiązującego prawa, pozbawiać go możliwości kontynuowania swego programu, misji poprzez zmianę dyrekcji a w konsekwencji doprowadzenie do rozbicia zespołu. To nie ma sensu. To nie ma wytłumaczenia. Na szczęście oba spektakle można będzie jeszcze obejrzeć w ATM Studio. Mam nadzieję, że wejdą do repertuaru TR WARSZAWA. Są bardzo, bardzo ważne. Obejrzyjcie koniecznie. Nie przegapcie. To o nas, dla nas. Tu i teraz. Teatr jest zaangażowany, bądźmy i my. Powodzenia:)

SOLIDARNOŚĆ. NOWY PROJEKT 8-9.12 o godz. 19.00
WORKPLACE 15-16.12 o godz. 20.00

http://trwarszawa.pl/repertuar/


WORKPLACE 
reżyseria: Bartek Frąckowiak
scenariusz: Natalia Fiedorczuk
scenografia i kostiumy: Anna Maria Zajęty, Mikołaj Małek
muzyka: Krzysztof Kaliski
reżyseria światła: Michał Głaszczka
asystentka reżysera: Magdalena Celmer
asystentka scenografa: Anna Adamiak
produkcja: Teatr Polski w Bydgoszczy
obsada: Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Anita Sokołowska

premiera: 24.06.2017, Teatr Polski w Bydgoszczy
fot. Monika Stolarska

wtorek, 7 listopada 2017

MARLENA. OSTATNI KONCERT TEATR POLSKI

 

Spektakl MARLENA.OSTATNI KONCERT, na którym byłam, zakończył się niemal stu procentową standing ovation. Full satisfaction. Euforią. Radością. Moim zdumieniem, jak bardzo publiczność oczekuje czystej rozrywki, prostej narracji, jasnych sytuacji scenicznych.  Obcowania ze sławną, jedyną w swoim rodzaju artystką. Tu w rozwiniętym, podwójnym portrecie gwiazdy charyzmatycznej, ikony kina, królowej estrady, przedstawionej w kontraście pięknej, odważnej młodości i trudnej do zniesienia starości. Gdy Marlena Dietrich jest pełną siły, nadziei i radości, pewną siebie kobietą, w tej roli podziwiamy Izabellę Bukowską-Chądzyńską, a za chwilę zapobiegliwą, obsesyjnie chroniącą swojej prywatności,  pogrążoną w depresji, schorowaną, pozbawioną wszelkich złudzeń staruszką, ciekawie graną przez Grażynę Barszczewską. Opowieść toczy się z perspektywy osoby,  która podbija i opuszcza świat jednocześnie, bo czasy przeszły i teraźniejszy na scenie się przenikają.  Gdzie wszystko dopowiedziane jest do końca, jednoznacznie wyjaśnione, zilustrowane. Bez zaskoczenia. W uproszczeniu, które potwierdza stereotypy, doskonale ogniskuje to, co jest powszechnie wiadome. Tak, to mógłby być ostatni koncert, gra, walka Marleny, która chce być zapamiętana na jej własnych warunkach. Ten spokój i gładkość przekazu, połączenie śpiewu doskonale znanych schlagwortów do muzyki wykonywanej na żywo i gry aktorskiej Grażyny Barszczewskiej i Izabelli Bukowska-Chądzyńskiej w roli Marleny jest tym,  co doskonale bawi widzów, czyni ten teatralny wieczór udanym,  miłym, przyjemnym. I odrobinę tylko dramatycznym.

Na scenie króluje Marlena Dietrich. Jej czar i urok. Tajemnica o tajemnicy. Kariera. Sława. Radość sięgania po wszystko i ból żegnania się z życiem. Work in progress nad mitem gwiazdy, która tworzy i podtrzymuje swój doskonały, wyidealizowany portret. Do końca czuwa nad publicznym wizerunkiem swej kariery. Wszystko chce mieć pod kontrolą, o wszystkim pragnie decydować. Mężczyźni są tylko niezbędnym dodatkiem, tłem, kontekstem. Fanami  wielbiącymi swoją idolkę, muzę, mroczny obiekt miłości bądź pożądania. Adorującym dopingiem, imponującą kolekcją trofeów. Narkotykiem, używką. Nałogiem. Reprezentuje ich- Rudolfa Siebera, Josefa von Sternberga, Jeana Gabina, Ericha Marię Remarque'a, Zbigniewa Cybulskiego-w charakterystycznych, przerysowanych wcieleniach Tomasz Błasiak, wspomaga akompaniujący gwieździe Aleksander Dębicz. Kobiety są tu przemilczaną wielką nieobecną miłością, fascynacją, tęsknotą Marleny. Tematem tabu. No, może oprócz Grety Garbo, nie tylko rywalki do statusu gwiazdy. Jeśli ich wszystkich zabraknie, bo Marlena z własnego wyboru przez ostatnie dwadzieścia lat żyła samotnie w paryskim mieszkaniu, sięgnie po tabletki, whisky i niezawodne, retuszowane przez siebie wspomnienia. Bo jest uzależniona od swej legendy. W niej uwięziona. Jej do końca wierna, oddana. I bardzo, bardzo zmęczona, wyczerpana i samotna. Wycofana. Czujna na paparazzich. Zdana na swoją pokojówkę, asystentkę spisującą wspomnienia, niewykluczone, że kochankę, powiernicę, opiekunkę, towarzyszkę w jednej osobie, którą gra Afrodyta Weselak.

Autor scenariusza, Janusz Majcherek, i reżyser, Józef Opalski, sprytnie oparli sztukę na symbolicznej reprezentacji. Zredukowali maksymalnie ilość aktorów ale zmultiplikowali Marlenę. Prosty to i wygodny zabieg, bo trudno by było jednej aktorce unieść całą rolę. Poza tym koncept jest taki, by pokazać, jak prawdziwa, na progu śmierci Marlena tworzy, uwiarygadnia awatara Marlenę. Rozkłada się więc napięcie, wyciszają emocje. Jest nostalgicznie. Dystansuje się starość do młodości, pozwala sobie na modyfikację pamięci, przemilczenia. Wszystko jest oswojone, pod kontrolą, w świetnej scenografii Pawła Dobrzyckiego, wizualizującej metaforę życia jako sceny dla kreacji ostatniego występu artystki, która nieustannie podróżuje w czasie i przestrzeni. Scena z trzema wielkimi lustrami, fortepian, różnej wielkości kufry podróżne, łóżko i blond peruka Marleny wystarczająco definiują jej świat. Cieszy gra Grażyny Barszczewskiej, której metamorfozy zdumiewają. To piękna kobieta, cudowna aktorka. Satysfakcjonuje udział w spektaklu Izabelli Bukowskiej-Chądzyńskiej, która uzmysławia, jak bardzo wytwór zbiorowej wyobraźni,  pamięci czyni Marlenę, stworzoną  dla potomności przez nią samą, posągową, nieprzenikalną, uniwersalną.

Może zabrakło odwagi, drapieżności, pazura wampa, jakim była Marlena. A może było to celowym artystów zamiarem. Pozostała tęsknota za nieuchwytną aurą jaką roztaczała wokół siebie. Za emocjami. Niejednoznacznością, niepokojem, ciekawością jaką budziła. Tajemnicą sprzecznych uczuć, jakie wyzwalała. Ambiwalencją płciową, która rozpalała zmysły. Mrokiem duszy, do której obsesyjnie strzegła dostępu. Poznajemy w skrócie życiorys gwiazdy, przebieg jej kariery, niełatwe, tułacze życie. Mamy przyjemność wysłuchania  najsłynniejszych szlagierów: LILI MARLEEN, FALLING IN LOVE AGAIN, ICH BIN DIE FESCHE LOLA, JOHNNY, WHERE HAVE ALL THE FLOWERS GONE. Pozostajemy z wątpliwością czy Marlena była naprawdę  szczęśliwa, spełniona. Co jest prawdą, co zmyśleniem.  Pozostajemy z brakiem odpowiedzi na pytanie o źródło fenomenu popularności Marleny. Z obrazem młodej dziewczyny z powodzeniem robiącej karierę, podbijającej świat i kobiety z trudem radzącej sobie z samotnością, starością, chroniącej się przed światem.  Poznajemy skrajnie różne Marleny, które za wszelką cenę chcą ocalić mit o Marlenie Dietrich, bo to on jest glejtem nieśmiertelności, grą, celem samym w sobie.

Skrawki pamięci, piosenki, filmy, fotografie, listy, ślady i tropy, efektownie skomponowane w tej sztuce teatralnej, rozbudzają wyobraźnię, dają OSTATNI KONCERT dla wyzwolenia współczesnych emocji związanych z MARLENĄ. Pierwotne dawno, bardzo dawno umarły.


MARLENA. OSTATNI KONCERT
scenariusz: Janusz Majcherek
reżyseria: Józef Opalski
scenografia, reżyser światła: Paweł Dobrzycki
muzyka, opracowanie piosenek: Aleksander Dębicz
projekcje: Agata Roguska, Rafał Łączny
asystent scenografa: Agata Roguska
asystent reżysera: Katarzyna Bocianiak
asystent reżysera: Anna Wachowiak

obsada: Grażyna Barszczewska, Izabella Bukowska-Chądzyńska, Afrodyta Weselak, Tomasz Błasiak, Aleksander Dębicz

piątek, 3 listopada 2017

DOBRA TERRORYSTKA TEATR STUDIO


Wyszłam ze spektaklu DOBRA TERRORYSTKA, wyreżyserowanego przez Agnieszkę Olsten w Teatrze Studio, mocno skonfundowana. Bo nie wiedziałam, o czym i czym ten spektakl tak naprawdę jest. Komedią, tragedią czy szyderstwem. Może chodziło o to, by widzowie mogli odczuć tą niemoc uchwycenia istoty rzeczy, wątłość napędu twórczego, również samego spektaklu, niedostatek autentycznych motywacji, prawdy, szczerości, siły jego bohaterów. Mimo dużego wysiłku.  Bo jak pokazać, scharakteryzować wszelki BRAK, który pozbawia skuteczności KREACJĘ: artystyczną, polityczną, społeczną, każdą inną. Nawet najbardziej awangardową, najmocniej rewolucyjną.  Otóż chcieć, nie znaczy móc. Spektakl ośmiesza i dezawuuje indywidualny bunt, hipokryzję i słabość spontanicznych wysiłków działalności wywrotowej, amatorskiej twórczości artystycznej, która zrozumiała jest i ważna tylko dla ich pomysłodawców, samozwańczych autorów dzieł wtórnych, poślednich, wymęczonych, z naciąganym znaczeniem, wydumaną, nieczytelną interpretacją.

Akcja dzieje się w przestrzeni w ruinie, w budowie lub w remoncie. W dwóch ścianach, kącie do mieszkania. W zagraconym, bez właściwości, z drutem kolczastym wokół ogrodzenia squacie.  W bałaganie pomieszania porządków. Niejednoznaczne to miejsce, różni bohaterowie, luźne sytuacje, niezobowiązujące relacje międzyludzkie. Artystyczne never ending work in progress. Kogel-mogel  społeczny, mentalny, uczuciowy, z którego może się potencjalnie narodzić anarchistyczne myślenie, domowy terroryzm, awangardowy rewolucjonizm, a w efekcie dzieła radosnej twórczości, twory indywidualnych koncepcji prowadzących donikąd.

Ważny wydaje się być dom, ten porzucony, rodzinny i ten umowny, przejściowy jako bastion zwyczajnego szaleństwa. Ziemia niczyja, wielka pustka, w której rodzi się  trudne do zdefiniowania głębokie, konsekwentne, konceptualne NIC. W efekcie udawania, markowania, naśladowania, wykonywania ruchów pozorowanych. Mozolne, nudne, nieskuteczne usiłowanie. Podszywanie się pod kogoś, kim się nie jest. Powielanie pomysłów dawno odkrytych. Bo nic tu nie jest autentyczne, rzeczywiste, prawdziwe. Naprawdę nowe i świeże. Zupełnie własne. Rządzą kalki wyobrażeń, pragnień, marzeń sformatowane przewodnikami, poradnikami, modami. Przeszłością. Wychowaniem i uzależnieniem od rodziców /finansowym/. Recyklingiem obcej, bo na pewno nie własnej wyobraźni. Jeśli tu poprawność i codzienność przeradza się w bunt, to jest on, niestety, bezowocny.  Wszystko jest cudze, za nie własne pieniądze, na czyjś koszt. Zaczynamy mieć pewność, że nikt tu nie jest naprawdę sobą. Każdy zasklepiony we własnej pozie/ życia, działania, sztuki, itd/ pozbawiony jest tej prawdziwej, silnej, autentycznej energii, mającej moc sprawczą.

Każdy z bohaterów sztuki w indywidualny sposób stara się, pręży, jest w ciągłym ruchu. Artystycznym zaangażowaniu. Wydaje się mu, że się buntuje, tworzy, pracuje, poprawia siebie, ratuje świat. Na swój niedoskonały, zawodny obraz i podobieństwo. To syzyfowe wysiłki, second hand życie i plagiaty dzieł sztuki. Komiczny, wtórny, żenujący cyrk obracania powszedniości, wszystkiego, co jest w domu, pod ręką w sztukę. Książka Doris Lessing obecna na scenie, jest dla Agnieszki Olsten i Sławomira Rumiaka tylko punktem odniesienia. Artyści nie adaptują jej na potrzeby spektaklu, piszą własny scenariusz.  Twórcy sztuki teatralnej mają autorski koncept. Obieranie ziemniaków w Zachęcie przez Julitę Wójcik jest jednak czym innym niż obieranie ziemniaków w domu, w teatrze przez Alice. Performance Mariny Abramović  ma inny wymiar w  galerii sztuki niż np. Alice zawieszona na miotle przy ścianie. Instalacja BIAŁA CHMURA, będąca kompozycją puszek, plastikowych butelek i szczotek do czyszczenia toalet, pozbawionych logo, jest tu sztuką dla sztuki. Rzeźba PORTRET TOTALNY KAROLA MARKSA. Instalacja. autorstwa Krzysztofa W.Bednarskiego, w spektaklu z jajkiem niespodzianką, ma dziecinny, naiwny, nieszkodliwy wymiar. Rozrzucone makarony jak kłębowisko kabli śmieszy, dziura w twarzy rzeźby LENINA wypełniona warzywami przypomina malarskie portrety Giuseppe Arcimboldo. Spektakl cały jest zbudowany z odniesień do prac konceptualistów, bo SZTUKA KONCEPTUALNA jest bohaterem tego spektaklu, przyczyną i skutkiem bezsilności bohaterów wobec rzeczywistości, życia, świata. Tak pięknie artystycznie tłumaczy nieskuteczność wszelkich wysiłków. Pokazuje, że sama kreacja, w tym wypadku i ona jest wtórna, nie wystarczy, jeśli nie ma tej furii, determinacji, motywacji w sobie, która nie jest tylko pozą, pustym wyborem, modną ideą fix. To prawda, że bombę można wykonać w domu, rewolucja może narodzić się z prozaicznej, niewinnej przyczyny, ale jeśli nie ma w tym autentycznego pragnienia, marzenia, szczerej frustracji, prawdziwie dzikiej siły, stanie się jej karykaturą, wynaturzeniem, dewiacją.  Będzie marną imitacją, dowodem na brak konceptu.

Bohaterowie nie są w stanie wymyślić nic nowego, nic do końca autorskiego. Alice /doskonała  Agnieszka Kwietniewska/ bardzo stara się porządkować, stwarzać, rejestrować na nowo świat, który ją otacza. Popełnia błędy, wchodząc w koleiny życia, które porzuciła. Nie zrobi krzywdy nikomu więcej niż samej sobie. Łudząc się, że buduje świat na własnych warunkach, oszukuje tylko siebie. Ostentacyjne ignoruje dizajnerski, drogi, snobistyczny gadżet, wyciskarkę do cytryn Starcka, przyniesioną w prezencie od Marry i Reggiego, co jest pustym gestem. Pozostali bohaterowie też są nieszkodliwi. To zarzut, bo nie sposób się przejąć ludźmi, którzy mogą tylko powielać błędy przeszłości, wykorzystują zużyte pomysły, pochodzące z innego czasu, innego miejsca, kontekstu. Zachód pożera własny ogon. Przeżuwa sam siebie. Wydala nic niewarte, choć uświęcone glejtem aktu twórczego, ekskrementy, gówno. W rzeczywistości konceptualista Piero Manzoni słysząc od konceptualisty Marcela Duchampa, że jego prace to gówno, wpadł na pomysł, by je puszkować i sprzedawać. W sztuce mowa jest o trudnym pomiarze tego, co współczesna konsumpcyjna nacja, ciągle głodna, niezaspokojona, wydala. Jak bardzo jest jego śmierdząca, kłopotliwa do "zagospodarowania" skala.

Mogłoby być bardzo wzniośle, poważnie ale nic z tego, jest zabawnie. Bo poznając bohaterów, dojdziemy do wniosku, że z tej materii burzy rewolucji nie będzie. Jedynie pretensjonalne, dziecinne, rozmemłane wiele hałasu o nic. Łącznie z końcową kulminacją-instalacją z ziemniaków, drutów, monet, wybuchającą coca-colą ze wstrząśniętej butelki. Po drodze obserwujemy, jak wyczerpuje się, gubi i ośmiesza wywrotowy potencjał kreacji życia, sztuki, buntu.  Nie uda się bohaterom odciąć od przeszłości, dotychczasowych źródeł finansowania. Bunt nie doprowadzi ich do wybicia się na niezależność czy samodzielność. A znajomość sztuki do wypracowania własnego  języka ekspresji artystycznej. Squattersi pozostaną społecznością przypadkową, bez właściwości, bez charakteru. Rozśrodkowaną mentalnie. Niezdolną do zmian. Pozbawioną energii, siły napędowej, motywacji. Sztuka teatralna brutalnie to obnaża. Oparta na sztuce konceptualnej, sama się taką staje. Ze wszelkimi tego konsekwencjami.

Spektakl jest jak jego bohaterowie; intrygujący ale trudny do przeniknięcia. Za sprawą koncepcji twórców, w konsekwencji scenariusza. Może też dlatego, że pozbawiony dramaturgii, odpowiedniego tempa, rytmu, braku pogłębionych psychologicznie portretów postaci, co powoduje, że są jednak anonimowe, emocjonalnie pozostaje obojętny. Widz błądzi, gubi się w niezrozumiałej narracji teatralnej, jak bohaterowie w swojej rzeczywistości. Mimo uporządkowania, mimo wskazówek. Bez znajomości  książki Doris Lessing, konkretnych projektów konceptualnych, odniesień, kontekstów nie jest łatwo zorientować się, jakie są intencje twórców, dokąd mają prowadzić wysiłki aktorów. A ci są wspaniali, szczególnie wtedy, gdy mają trochę więcej tekstu do grania. Sprawni fizycznie, dowcipni, komiczni robią wszystko, by umożliwić widzom poznanie tego konceptualnego teatralnego obrazu, instalacji. W końcu dobrze byłoby zrozumieć, dlaczego świat Zachodu jest adecyzyjny, grzęźnie w marazmie, kryzysie, niezdolny jest do zmiany prowadzącej do rewolucji. Bawi się, bezpiecznie eksperymentuje, ostentacyjnie blaguje. W hipokryzji poprawności, pewności finansowego zabezpieczenia, bez lęku, cierpienia egzystencjalnego nie szuka nowych pomysłów. Konsekwentnie korzysta ze starych. Warto poznać podłoże słabości, bezsilności kolejnego pokolenia wobec słomianego buntu, którego samo jest autorem i ofiarą.

Życie jest sztuką ale trzeba mieć na nie naprawdę własny, autorski odważny, świeży, zaskakujący koncept. W pełnej wolności wszelkiej ekspresji. Sztuka jest życiem, jeśli konsekwentny, bezkompromisowy wybór nam na to pozwala. I talent. I pasja. I dużo, dużo szczęścia. Powodzenia.:)



DOBRA TERRORYSTKA DORIS LESSING
tłumaczenie: Andrzej Szulc
scenariusz: Agnieszka Olsten, Sławomir Rumiak
reżyseria: Agnieszka Olsten
scenografia: Sławomir Rumiak
kostiumy: Angelika Józefczyk
reżyseria światła: Robert Mleczko
muzyka: Kuba Suchar
inspicjentka: Beata Szaradowska
obsada:
Dominika Biernat-MARY
Monika Obara-ROBERTA
Dominika Ostałowska-MATKA
Anna Paruszyńska-FAYE
Agnieszka Kwietniewska (gościnnie)-ALICE
Marcin Pempuś-PHILIP
Bartek Porczyk-REGGIE
Krzysztof Zarzecki-JASPER

premiera: 20.10.2017

PUSZKI+BUTELKI+SZCZOTKI=http://www.furgaleria.pl/blog/33/Upcykling+czyli+o+sztuce+ze+%C5%9Bmietnika..html
MARKS= http://bednarski.art.pl/katalog/26/3#navbar
JAPONKI +KLAMKI= http://joemonster.org/art/19085

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/249572.html