środa, 15 czerwca 2016

KAŻDY DOSTANIE TO, W CO WIERZY TEATR POWSZECHNY

Okrągły stół jest ogromny w Teatrze Powszechnym. Jakby uzmysławiał ogrom spraw, powagę sytuacji, istotę zjawisk wymagających odpowiedniej przestrzeni, atmosfery, kontekstu do ich przeanalizowania. Przy nim zasiedli widzowie, a  na nim, wokół niego- krążą, grają, prowokują, moderują, wchodzą w interakcje z widzami -aktorzy.  Danie główne to dyskusja o naszej kondycji, marzeniach, potrzebach, stanie świadomości i ducha, zaangażowania w sprawy swoje i świata tu i teraz. W subtelnym, wybiórczym, pomysłowym nawiązaniu do MISTRZA I MAŁGORZATY Michaiła Bułhakowa. Branie na super hiper poważnie tego, co się w sferze spektaklu/performansu/ spotkania graniczy ze śmiesznością. W tę pułapkę wpadają niektórzy krytycy, i wiadomo, że ocena nie może wypaść pozytywnie. Kongenialne odniesienia, rygorystyczne porównania, sztywne wyciąganie wniosków z akcji scenicznych prowadzi na manowce. Poza tym dotyczy tylko konkretnego spektaklu.  A on za każdym razem się znacznie zmienia. Zależy od widzów, ich aktywności, reakcji, zaangażowania w spektakl, udziału w interakcjach scenicznych a także od samych aktorów, ich przygotowania, szybkości reakcji na odpowiedzi widzów, umiejętności panowania nad przebiegiem spotkania, co decyduje o jego ostatecznym kształcie. 

Pomysł jest świetny. Świeży, do końca nieprzewidywalny, choć zamknięty w pewnych umownych ramach określonych przez scenariusz, układ pytań skierowanych do widzów, przygotowanego materiału filmowego, wyświetlanego w trakcie spektaklu i nawiązanie do MISTRZA I MAŁGORZATY /to nie jest adaptacja/.  Prowokacja, podstęp, obscena, silna, bezpośrednia, nieustająca, permanentna interakcja aktorów z widzami to atuty tego projektu. Jego siła, ale jeśli jest opór, słabość. Wymaga nieprawdopodobnego przygotowania aktorów, tak by mogli właściwie natychmiast reagować na reakcje widzów. Poczucie humoru, dystans ale i bezczelność, odwaga w zadawaniu często osobistych, intymnych pytań, kierowania próśb, zachęt do czynnego włączania się w przebieg, grę, zachowania ważne dla przebiegu akcji scenicznej. Bo chodziło o przełamanie wstydu, wyjście ze starych kolein zasad, norm biernego zachowania się widzów w teatrze. Ciekawość propozycji artystycznej, otwartość na nią i chęć brania udziału w proponowanych działaniach.

Miałam szczęście, bo spektakl budził duże zainteresowanie, widzowie  aktywnie, bez zahamowań odpowiadali, wyjaśniali, uczestniczyli w mniej lub bardziej trudnych dla nich sytuacjach. Było ciekawie, bo i starzy, i młodzi ludzie doskonale się bawili, rozumiejąc formę tego spektaklu. Jego otwarty, eksperymentalny, niepowtarzalny kształt. Nieprzewidywalność narracji. Kierunku w jakim będzie podążać. Treści bieżące, w kontekście historycznym, prowokującym do przewartościowania, zmuszającym do zastanowienia, przemyślenia ale i do podejmowania szybkiej reakcji, natychmiastowej  decyzji, dawania odpowiedzi nikogo nie szokowały. Były naturalne, nam współczesne. Oczywiście można było tylko obserwować, zachowywać się zachowawczo jak na tradycyjnym spektaklu, gdy wystarczy tylko patrzeć, rejestrować, myśleć. Podglądać. Ale to też wiele o widzu mówi. Jemu samemu jak i reszcie obecnych. Rzeczywiście, ci, którzy weszli na spektakl z wejściówkami, nie mieli prawa głosowania. Byli poza zasięgiem statystyki spotkania. Ale w pozostałych działaniach scenicznych mogli czynnie uczestniczyć. Mieli taką możliwość.

Aktorzy sprawili się doskonale. Swobodni, bezwstydni bez zażenowania przeprowadzali swój plan. Konsekwentnie, uporczywie, zadziornie parli do przodu prowokacyjni, bezczelnie taktowni, nieustępliwi. Uważnie czuwali nad całością. Poczucie humoru, demonstrowany dystans, ale i bezkompromisowe zaangażowanie w drążeniu tematów powodowało, że spotkanie przebiegało dynamicznie, zaskakująco dowcipnie, a nawet intymnie. To wątki osobiste widzów, ich wypowiedzi nadały ton, choć oczywisty jest fakt, że w określonych scenariuszem ramach. Nonszalancki Michał Czachor/Woland/, Jacek Beler/jego adiutant Korowiow/, urocza, bezpośrednia, rozbrajająca Klara Bielawka/bufetowa Hela/, niepokojący, zadziorny, prowokacyjny Mateusz Łasowski/kot Behemot/, niepewny, zagubiony, neurotyczny Dawid Rafalski/Mistrz/ i cudowna, walcząca o dzieło Mistrza Julia Wyszyńska/Małgorzata/ fantastycznie wchodzą w role i reagują na dynamicznie zmieniające się sytuacje.

Jolanta Janiczak napisała interesujący tekst /scenariusz/, Wiktor Rubin wyreżyserował odważny, pomysłowy, ważny dla nas wszystkich spektakl prowokację, konfrontację, sparring. Podejmują próbę odpowiedzi na pytanie czy rzeczywiście każdy dostanie to, w co wierzy. Wolność, demokracja, umiejętności adoptowania się do nowych, zmieniających się warunków ekonomicznych, społecznych, politycznych, poczucie satysfakcji, szczęścia, wstydu, zaufania to główne zagadnienia podejmowane w ramach projektu. System wdrażanej demokracji,  w sumie nadal bardzo młodej, kontra jednostka z całokształtem swojej historii, osobowości, potrzeb, nadziei i oczekiwań jest tu w centrum zainteresowania. Spotkanie ma na celu sprowokowania w nas refleksji na ten temat. Zastanowienia się nad naszym osobistym stosunkiem do zachodzących zmian w naszej współczesności. Nawet jeśli nie bierzemy czynnego udziału w spektaklu. Konfrontuje opinie innych ludzi z naszymi. Dane statystyczne-bezdusznie bezwzględne-z osobistymi doświadczeniami konkretnych ludzi. Zderza się w tym spotkaniu rzeczywistość zbiorowa z indywidualną. Aktorzy wychodzą w miasto, rejestrują typowe sytuacje, zachowania, wypowiedzi i w formie wideo ilustrują podczas spektaklu zagadnienia przygotowane do głosowania przez widzów. A potem jest komentarz, ciąg dalszy. Nieprzewidywalny do końca. Zaskakujący, bo przecież każdy z nas jest światem nieznanym. I tylko jeśli zechce odkrywa się, włącza do akcji spektaklu nadając mu indywidualny charakter, przebieg, nastrój.

Spektakl, na którym byłam, dowiódł, że o sprawach poważnych, ogólnych można i należy rozmawiać w teatrze pozwalając przemówić obu stronom: publiczności i artystom. Nie ma czwartej ściany, nie ma ścian. Jest wspólna przestrzeń zaangażowania, wspólnie wypracowywana, poszerzana kreatywnością, wrażliwością i otwartością widzów i aktorów, którzy nie tracą poczucia humoru, dystansu do siebie i poruszanej tematyki. Jest interesująco. Zaskakująco ożywczo, świeżo, zabawnie. Interaktywnie.

Jesteśmy w teatrze. Teatr się wtrąca w nasze życie ale i konsekwentnie umożliwia nam wtrącanie się w przebieg jego propozycji. Wkraczanie w obszar jego wiary,  dotyczącej przekonania graniczącego z pewnością, że sztuka potrafi zmieniać ludzi, świat. Ma moc i każdy dostanie to, w co wierzy. Jeśli wierzy. Dostatecznie mocno i mądrze.

KAŻDY DOSTANIE TO, W CO WIERZY 
reżyseria - Wiktor Rubin
tekst i dramaturgia - Jolanta Janiczak

scenografia - Mirek Kaczmarek
kostiumy - Jolanta Janiczak, Hanna Maciąg
muzyka - Bartosz Dziadosz (Pleq)
światło - Marek Kozakiewicz
video - Hanna Maciąg, Marek Kozakiewicz
inspicjent - Kuba Olszak

obsada: Klara Bielawka, Julia Wyszyńska, Jacek Beler, Michał Czachor, Mateusz Łasowski, Dawid Rafalski

premiera: 12 mrca 2016
fot.: Magda Hueckel/Teatr Powszechny w Warszawie

sobota, 11 czerwca 2016

XVI MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUKI MIMU

XVI MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUKI MIMU

"INFINITA" Familie Floz - Niemcy

Pierwszy dzień XVI.Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Mimu mamy za sobą. I cudowne wzruszenia, śmiech obok zadumy nad losem ludzkim. Delikatnym i okrutnym, kruchym i twardym. Bezgranicznie samotnym, w wiecznej walce. Bezsłownym ale nie w ciszy. Z twarzą zastygłą w masce dzieciństwa niepostrzeżenie zmieniającą się na maskę starości. Nieunikniony kołowrót życia pokazany został w dynamicznej, perfekcyjnej narracji ruchu, muzyki, światła. Z poczuciem humoru, z elementami zabawy- również z publicznością- ilustrując triumfy i porażki bohaterów. Artystom udało się zindywidualizować grane postacie. Grali dzieci i starców. Mężczyzn i kobiety. Dzięki aktorstwu,clownadzie, akrobatyce, teatrowi maski i cieni -wspieranej przez prostą, funkcjonalną scenografię, pomysłową choreografię, układy sceniczne- widzom łatwo przychodziło rozpoznawać zamysł działań budujących przekaz, który obok smutku dawał wiele radości. Poruszona, rozbawiona publiczność/sala full/ nagrodziła występ wspaniałych artystów owacją na stojąco. Potrzebujemy wzruszeń, prawdy. Zabawy. Tak profesjonalnych, interdyscyplinarnych spektakli. Brawo!
http://www.mime.pl/program-16-edycji/10-06-pi%C4%85tek-godz-20-00-infinita-familie-floz-niemcy/
fot.: Kasia Chmura-Cegiełkowska

„LES AIMANTS - Compagnie Mangano Massip - Francja


Dzień drugi festiwalu nie rozczarował. O, nie! Wręcz przeciwnie. LES AIMANTS /MAGNESY/ bliższy teatrowi tańca w wykonaniu Sary Mangano i Pierre'a - Yves'a Massipa /Compagnie Manganoto/ to kolejny spektakl, który opowiada o przemijaniu. INFINITA dotyczył nieubłaganego procesu fizjologicznej erozji życia, dzisiejszy pokazywał rozpad związku, wygaszanie uczucia, koniec miłości. Nie analizuje jej ewolucji, przemiany z biegiem dni, z biegiem lat, ale podkreśla kluczowe, najważniejsze momenty gwałtownych uniesień zarówno te pozytywne, jak i negatywne. To, co jeszcze łączy te spektakle to niebywale doskonały poziom przygotowania i wykonania technicznego przez aktorów. Precyzja, profesjonalizm, doświadczenie. Zgranie. Niebywała naturalność, giętkość i lekkość ruchu, gestu, sugestii. Wyrazistość, czystość, pełna synchronizacja, co buduje prawdę przekazu. Jasność jego odczytu bez utraty delikatności, subtelności, głębi. Mimo, że akcja jest nielinearna, widz nie ma trudności w zrozumieniu zawartych w kolejnych scenach stanów uczuciowych pary. Odróżnienia jawy od snu. Przyciągania od odpychania. Wniknięcia w ciągle ewoluujące relacje bohaterów. Odczuwania wszelkich niuansów emocjonalnych, rozszfrowania różnorodności psychologicznych splątań, zależności, postaw, sytuacji. Obrazy kolejnych scen są bardzo precyzyjnie skomponowane, tak zestawione, by odzwierciedlić rzeczywisty sens jaki sobą niosą.

Pierwsza scena jest kwintesencją tematu sztuki. Kobieta i mężczyzna z wyciągniętymi przed siebie rękoma z niebywałym impetem wpadają na siebie. W zwarciu, które ich całkowicie blokuje, bo mimo wysiłków, prób, starań nie mogą się poruszyć ani do przodu ani do tyłu, nadal nie zamykają rąk w objęcie, uścisk, przytulenie. To otwarcie i chęć wykonania jakiegoś ruchu decyduje o klinczu w jakim się znaleźli w przestrzeni gdzie wszytko jest nie na swoim miejscu, jakieś wykoślawione, zaburzone, w nieładzie. Później sytuacja będzie się zmieniać. Będą się przytulać, będą unikać objęć-raz jedno, raz drugie. Jakby czas się cofał, wracał do początku. Nie ma wątpliwości, że to rutyna, znużenie, przyzwyczajenie, nuda, codzienność staje się największym wrogiem trwałego zainteresowania sobą, w konsekwencji związku. I to mężczyzna będzie chciał się uwolnić od kobiety. Próbuje jej wielokrotnie wręczyć, wcisnąć, dać pozew rozwodowy, ona z uporem się nie zgadza go przyjąć. Kobieta też nie będzie bez winy. We śnie czy na jawie w scenie na łóżku odrzucana, ignorowana, niezauważana przez mężczyznę w końcu go symbolicznie dusi. Jest jeszcze jedna scena w sypialni/łóżko w pionie/, w białej- czystości symbolu welonu- pościeli. Czuła, delikatna, subtelna. I tu kobieta wymyka się, wysuwa, ginie. Mężczyzna pozostaje w niej uwięziony. Początek spektaklu jest końcem miłości-każdy chce pójść w przeciwnym kierunku i tylko niezwykłe przyciąganie oboje jeszcze ze sobą mocno trzyma. Co to jest, nie wiadomo. Czasem musi pozostać tajemnicą ta magia związku. Nie pozwalającą, by ostatecznie opuściło jedno drugie. Bo cokolwiek się w tej historii miłosnej wydarzyło, przez sam fakt jej zaistnienia stało się nieśmiertelnym, niewidzialnym węzłem nie dającym się uwolnić tym, którzy się kochali. Tej miłości nie da się unieważnić. Zniszczyć. Jej siła działa. Nawet wtedy, gdy samo uczucie już dawno wygasło. Najważniejsze jest to, że miłość zaistniała. Zabyła.

I tym razem słowo nie zakłóca przestrzeni odbioru sztuki. Nie zaburza, nie manipuluje, nie ingeruje. Nie wzmacnia, nie przeczy mowie ciała. Po prostu w tym wypadku nie istnieje, bo nie jest potrzebne. Inne, bardziej intensywne środki wyrazu je zastąpiły. Musiały, by to co najważniejsze zostało jednak wypowiedziane. I pięknie, i wzruszająco. Z maestrią.
http://www.mime.pl/program-16-edycji/11-06-sobota-godz-20-00-les-aimants-mangano-massip-compagne-francja/
fot.: Kasia Chmura-Cegiełkowska

LES COLLECTIONNEURS - Hippocampe Mime Corporel Thatre z Francji

Dzień trzeci spotkania ze sztuką mimu pozwolił oswoić się z pantomimiczną formą ekspresji, wejść głębiej w ten świat bez słów, szczególnie dla tych widzów, którzy zetknęli się z pantomimą po raz pierwszy. Tym razem przedstawiono LES COLLECTIONNEURS - Hippocampe Mime Corporel Thatre z Francji. Teatr ten swym nastrojem przypomina sztukę Tadeusza Kantora, świat Brunona Schulza. Związany jest mocno z życiem człowieka. Jego marzeniem, pragnieniem, losem. Surrealistyczne sytuacje, symboliczne rekwizyty, kostium jest jak druga skóra. Multiplikowanie postaci, zwielokrotnianie bytów alternatywnych mających źródło w jednej postaci wzmacnia siłę oddziaływania, treść przekazu, który do końca nie jest jasny, zrozumiały. Osadzony jest poza czasem w krainie wrażliwości, na styku jawy, snu, personifikującego się marzenia. Dlatego pewnie ma tak zaskakujący czasem przebieg, formę, kształt. Co zaskakuje, wywołuje poczucie zagubienia, błądzenia, zmusza do szukania sensów.

Zaczyna się i kończy opowieść od sceny z dnia urodzin. Na środku widzimy biało czerwony tort urodzinowy z symboliczną świeczką. Oglądamy rytuał życia i śmierci marzenia, nadziei na spełnienie. Anonimowy dorosły człowiek bez właściwości mógłby być każdym z nas. Choć jest ubrany w czarny kostium, maskę i kapelusz. Toczy się na naszych oczach życie ; od narodzin, poprzez szkołę, wychowanie, zabawę, po ślub, którego ostatecznie nie będzie. Pojawiają się książki-źródło wiedzy i wyobraźni, również ta w czerwonej okładce/zakazana, obsceniczna, pamiętnik może/, później ostentacyjnie niszczona przez jedną z trzech panien młodych. Są też duże, małe i wielkie pudełka z czerwoną wstążką, o różnym kształcie i wielkości. Niespodzianki, zaskakujące prezenty lub ich brak.

Artyści swoim spektaklem tworzą przestrzeń do zaistnienia dowolnej, równoprawnej interpretacji. Ich własna mówiąca o tożsamościach równoległych nie do końca się narzuca sama z siebie. To prawda, ze snujemy czasem fantazje na temat swoich bytów alternatywnych ale przekaz sceniczny nie jest przekonującym tego dowodem. To raczej otwarta forma, prowokująca nieoczywiste skojarzenia, pozwalająca snuć zupełnie indywidualne fantazje, tworzyć własne historie, znaczenia odczytywanych obrazów. Znaki, gesty, działania są proste ale w konkretnych scenach sens kompozycji nie jest oczywisty, zamknięty, przesądzony. Precyzyjnie dopowiedziany. Zilustrowany. 

To powoduje, że widz może czuć się zagubiony. Osamotniony w szukaniu uzasadnień poszczególnych układów scenicznych. Sytuacja ta pozbawia go pewności siebie, wprowadza w stan ciągłych wahań, pytań o sens, powoduje pojawienie się napięcia spowodowanego niedostateczną wiedzą o treści, podtekście poszczególnych scen. W konsekwencji trudno jest złożyć wszystkie obrazy w jeden spójny, jasny, zrozumiały przekaz całości. Pozostaje impresja, wrażenie, skojarzenie. Ważna rola wyobraźni. Wrażliwości. U każdego widza inna, równie uprawniona.

Spektakl ten ma zupełnie inną dynamikę, ambicje i ograniczenia wynkłe z przyjętej przez artystów tematyki niż te obejrzane w dniach poprzednich. Bo chodzi nie o zmianę człowieka pokazanego w czasie ale zaznaczenie zwielokrotnionego, alternatywnego isnienia tej samej osoby. Spektakl sprawdza byty równoległe, w masce i bez niej jednocześnie, męskie i zeńskie. To bardzo trudno przekazać na scenie. To bardzo trudno odczytać, opierając się tylko i wyłącznie na tym, co się widzi podczas spektaklu. Bez słów.

A jednak bez słów się nie obejdzie, słowem wskazówką jest tytuł: LES COLLECTIONNEURS / Kolekcjonerzy/. Niestety, nie pomaga. Raczej utrudnia. Staje wspak. Lecz my się nie zrażajmy. Kolekcjonujmy spektakle sztuki mimu. Powodzenia.:)
http://www.mime.pl/program-16-edycji/12-06-niedziela-20-00-les-collectioneurs-mime-corporel-theatre-hippocampe-francja/
fot.: Kasia Chmura-Cegiełkowska


WIECZÓR HISTORII PANTOMIMY - Sara Mangano i Pierre-Ives Massip - Francja 


Dzień czwarty ofiarował nam wstępem wolnym na spotkanie z gośćmi tegorocznego festiwalu. Sara Mangano i Pierre-Yves Massip z Francji, którzy w swym nauczaniu opierają się na zrozumieniu i wykorzystaniu trzech głównych szkół mimu: Marcela Marceau, Etienne’a Decroux i Jacques’a Lecoqa, przybliżyłi nam teoretyczne podstawy sztuki mimu. Wykład swój ilustrowali krótkimi etiudami przekuwając teorię w praktykę. Dużą radością było obserwowanie ich metamorfoz. Możliwość naocznego przekonania się o różnicach pomiędzy pantomimą a tańcem. Próba wspólnego dociekania czym tak naprawdę jest pantomima.  Bo są jej różne rodzaje i kluczowym się tu wydaje być forma ruchu i jego znaczenie, sens przekazu. Niewątpliwie jest to sztuka poetycka, mocno ukorzeniona w ziemi/rzeczywistości/ z głową skierowaną ku niebu/metafizyce/. Gdzie maska, kostium, ciało, twarz budują charakter postaci, który z ruchem i jego znaczeniem/intencją, myślą/ tworzą  pantomimę. Ruch jest rzeźbieniem znaczeń, krajobrazów przepływających z wewnątrz na zewnątrz.

Wszystko zawarte jest w słowie MIMESIS. Należy otworzyć się na świat wszstkimi zmysłami, by go móc obserwować, poznać, naśladować twórczo. Znaczenie powietrza/wdechu i wydechu/, przestrzeni/opór, ciężar,kształt/, która jest partnerem mima, jego ciało, ciała tego poszczególne części/głowa=myśli, klatka piersiowa=emocje, miednica=ruch, energia,podejmowanie działania/, umiejętność kompozycji i dekompozycji/mim musi potrafić oddzielić każdy element swego ciała, by nadać mu kształt/ mają decydujące znaczenie dla budowania silnej obecności artysty na scenie. 

Artyści zaprezentowali niebywały kunszt sztuki mimu. Pokazali, że trzeba na świat patrzeć oczami dziecka, czuć go sercem poety, rozumem szukać sensu znaczenia tego, czego w kontakcie z nim doświadczają a ciężką pracą, uporem wypracować technikę. By móc swoją twórczością- światem wewnętrznych znaczeń - nas porazić, z nami się porozumieć, komunikować.  Tak więc to poezja i technika mimu pozwalają wyczarować wzruszenie, będące dowodem na naszą -artystów i widzów-wzajemną wrażliwość. 

Słowa jednak to nie wszystko. Choć bardzo ważne, bo porządkowały wiedzę na temat sztuki mimu, to jednak sposób w jaki ją ilustrowali artyści było najpiękniejsze. I najważniejsze. Potwierdza to początek spotkania, gdy przywitali się z nami razem z lalką wyobrażającą ich mentora Marcela Marceau, sami ubrani w czarny kostium z zasłoniętymi twarzami czarną tkaniną. I to było wzruszające, bo tak jak Marcel Marceau zainspirował Sarę Mangano i Pierre'a-Ives'a Massipa sztuką mimu, nauczył podstaw, pokazał technikę, tak oni nas krok po kroku w nieprawdopodobnym skrócie uczyli tego podczas tej jednej poglądowej lekcji. Pokazali, co znaczy wdech i wydech. Cztery żywioły/ziemia,powietrze, ogień, woda/. Jak swoim światem wewnętrznym, umiejętnościami kształtować można krajobraz zewnętrzny. Kształt uczuć i rzeczy. Relacje międzyludzkie. Przyspieszonym kursem poglądowym zaprezentowali różne style mimiczne wykorzystując te same główne rekwizyty/stół, krzesło, szklanka/. Trzeba jednak podkreślić, że to głównie ich wielkiemu kunsztowi/technika, warsztat, talent, doświadczenie/ różnice np. pomiedzy tańcem a pantomimą stawały się bardziej przez nas wyczuwalne, widoczne, wątpliwości mniej wątpliwe. No cóż, to klasa mistrzowska! Było cudownie. Było magicznie. Sztuka mimu zachwyciła. Zauroczyła.  Wspaniale reagowały dzieci.  Następnym razem przekonajcie się o tym osobiscie. Warto. Naprawdę warto! Powodzenia:)

WIECZÓR WSPÓŁCZESNEJ PANTOMIMY - skład międzynarodowy

Dzień piąty zaoferował obfitość tematów, technik, formy, stylów. To już tradycja festiwalu. Etiudy -krótkie, intensywne, wyraziste- jak mgnienia przemykały przez scenę Teatru na Woli. Ledwie można było nadążyć za zmieniającymi się układami, tematami, obrazami. Każdy jest inny, ostateczny kształt uzyskuje tuż przed sceniczną  prezentacją. Dzięki temu doświadczamy całej różnorodności, bogactwa sztuki pantomimy. Wypowiedzi pozawerbalnej. Jakby słowa zawodziły lub nie były potrzebne. Bo najważniejsze wydaje się działanie. Ruch, gest, czyn. Mowa ciała. A ta musi być perfekcyjnie precyzyjna. Inaczej wszystko rozmywa się w niepokojącą nieoczywistość, rozpada  na odrębne niekompatybilne elementy nie tworzące oczekiwanej, pożądanej, upragnionej czytelnej całości. Które etiudy przemówiły, każdy widz musi ocenić sam.



ŁAWECZKA to historia miłosna, wzruszająca instrukcja JAK JĄ ZDOBYĆ dla zakochanego w dziewczynie chłopaka. Bardzo dobra technika.Wyrazista, Jasna. Przejrzysta.
WSPOMNIENIE BALETNICY przekazuje nam tylko nostalgię. Możemy ją poczuć, choć baletnice są karykaturą naszego wyobrażenia o balecie. O nim  samym marzeniem.
NAUCZYCIEL TAŃCA jest zabawny, pomysłowy, taktowny, cierpliwy. Idealny. Popis. Obfitość sytuacji, emocji, znaczeń. Niekoniecznie do tanga trzeba dwojga.
OSTATNI LOT nie do końca jest dla mnie zrozumiały. Samolotu nie ma, pilotka ocalała i jest zadowolona jakby się cieszyła z przebiegu zdarzeń lub może jest w szoku po wypadku. Interpretacja jest otwarta i zagadkowa. W zasadzie to emocjonalny odlot mima. Taniec ze spadochronem.
KRÓL jest raczej błaznem, majestatu zabawną, marną imitacją. Chyba że jest królem życia. Lecz nie marionetką. Tyranem. To  clown w masce. Wesołek, fircyk, figura, której nie ma powodu się obawiać. Jest niegroźny. Pozycja bawi go i ta beztroska może się i nam udzielić. No cóż, władzy nie należy traktować poważnie a z przymrużeniem oka. A może to tylko beztroski pozór kryjący tyranię maską?
SZALONA PANI NAUKOWIEC ciągle uśmiechnięta, zdziwiona, zaaferowana nie jest niebezpieczna, raczej ciekawa, Nie ustaje w poszukiwaniu, eksperymentowaniu, przeprowadzaniu doświadczeń. Jeśli zrobi komuś krzywdę, to jedynie samej sobie. Nam nie zagraża. Choć rzeczywiście szaleństwo ma w geście i twarzy wyrazie. Nie przekonała mnie, nie poruszyła.
KABARET to tylko kostium. Dosadne, jednoznaczne skojarzenie. Podkreślona czerwienią, teatrzykiem kukiełkowym figura. Rozczarowanie.
POCZĄTEK to scena zbiorowa przy ognisku-miejscu kształtującej się wspólnoty, idei. Kolorowy, tętniącym ciepłem, nadzieją obraz. Budujący, symboliczny, pełen energii, optymizmu. Do niego można wracać zawsze gdy braknie sił, pomysłu, energii. Gdy się wątpi lub upada. Dobrze jest pamiętać o początku wszelkiej nadziei.
GOOD MORNING, GOODSE jest chyba o tym, jak sprawować kontrolę nad światem z porannego budzenia się do życia.
HERBATKA O PIĄTEJ podobała mi się. Forma w formie. Powściągliwy, kontrolowany dowcip. Przemyślany. Precyzyjny. Dopracowany. Wycyzelowany.
RANDKA W KINIE jest pomysłowa, wyrazista, ale taka oczywista!!!Zabawa przednia, wyśmienita. Czysta przyjemność. Rozbrykanie w kinie, wariacje na temat.
POMIĘDZY STRONAMI, ach!!, jakże mi się podobał. Inspirująca powściągliwość formy z pomysłowością układów scenicznych. Cudowna opowieść o parze, jej relacji, związku; czuła, świeża, nie do podrobienia. Ile to może opowiedzieć dwoje ludzi dysponujących tylko sobą i dwoma kawałkami papieru! Doskonałe tempo, konsekwentny, precyzyjny przekaz. Iskrzenie energii!Czułość.
ETAP PODRÓŻY to piękne zakończenie wieczoru. Mądry, alegoryczny, symboliczny obraz tematu wygnania. Wiecznej tułaczki. W różnorodnym, otwartym, dowolnym szerokim skojarzeniu. Od biblijnych rodziców: Józefa i Marii z dzieciątkiem Jezus, poprzez wojenne przesiedlenia, eksterminacje, przymusowe migracje. Łącznie z bieżącym bolesnym kontekstem uchodźczym. Minimalistyczna scenografia sugerująca wieczne zawsze i wszędzie, fantastyczne, proste kostiumy, rekwizyty, charakteryzacja-wszystko w dominancie bieli przenoszą nas w świat sugestii zarówno życia i śmierci, nadziei i cierpienia, dobra i zła, snu i jawy, symbolu i znaku uogólnienia. Z najpiękniejszym gestem ofiarowania, obdarowania, jaki może wykonać każdy uchodźca, człowiek, artysta- tu czymś indywidualnym, tylko własnym, z głębi duszy i ciała-sztuką artysty w obrazie wyciągającego ręce obcego ze skrzypcami w kierunku każdego z nas-widza, tubylcy, biernego obserwatora. Sztuką jest dać ale i sztuką jest dar przyjąć, zaakceptować to, co nieznane, na pozór wrogie, czego się boimy. Każdy człowiek jest nośnikiem wartości, ma coś istotnego do zaoferowania. Sztuka mimu w tej scenie również. Pokazuje coś bardzo ważnego. Obszar wspólnej wrażliwości, czucia i zrozumienia. To tylko kolejny etap pewnej podróży w pantomimie drogi, w której wspólnie uczestniczymy, każdy na swój sposób. Jesteśmy sobie potrzebni. Może nawet niezbędni. A sztuka, również sztuka mimu, ma nam wiele do zaoferowania. Wystarczy się na nią otworzyć. Z nią być. Piękny, przejrzysty i przez to wzruszający choć prosty w formie plastyczno pantomimicznej był to etap podróży, rozbudził nadzieję na kontynuację. Ze sztuką mimu obcowanie. Bardzo mi się podobał.

Obsada wieczoru: Haruka Moriyama, Gregg Goldston, Vojtech Svoboda, Anna Kukuczkova, Bartłomiej Ostapczuk, Ewelina Grzechnik, Marta Grądzka, Paulina Szczęsna, Renata Birska, Paulina Staniaszek, Ireneusz Wojaczek….

LUSTRO LESZEK MĄDZIK SCENA PLASTYCZNA KUL

Dzień przedostatni zafundował dwukrotną prezentację spektaklu LUSTRO Leszka Mądzika. Już wcześniej go widziałam w CSW ale nadal czar sztuki działa. Nastrój intensywnego obrazu, powsciągliwego, kontrolowanego ruchu, atmosfera tajemniczości hipnotyzuje, pozwala wniknąć w głąb intymnego, wsobnego świata Brunona Schulza. Ale czy tylko jego? Teatr kompozycji i światła zmusza widza do uważnego wnikania w sugestywny świat przedstawiany, który oddala się i zbliża, intensywnije i rozmywa ni to na jawie, ni to we śnie. Żywe, trójwymiarowe obrazy emanują wysmakowaną, doskonałą formą. Przywołują miniony świat jak fotomorgana. Umożliwiają podróż w czasie. Smakowanie. Kontemplację. Choć są realne, wydają się być czystą iluzją, projekcją, powiokiem wrażliwości artysty.

Sztuka Leszka Mądzika jest wyjątkowa. To moja estetyka.

fot.:Kasia Chmura- Cegiełkowska

BACHANTKI  według Eurypidesa 
WROCŁAWSKI TEATR PANTOMIMY


Dzień ostatni festiwalu był kontrowersyjny. Podzielił publiczność. Jedni zobaczyli w spektaklu BACHANTKI Eurypidesa w formie nowoczesnej, zniekształconej, metaforycznej, drudzy TEOREMAT Pier Paolo Pasoliniego bez BACHANTEK, jeszcze inni elementy tych tych dwóch utworów w kompilacji pantomimicznej. Ja dostrzegłam walkę nowego, atrakcyjnego, fascynującego bohaterów świata z zafałszowanym, brutalnym starym, skostniałym porządkiem. Przybysz jest nadzieją wyzwolenia dla wszystkich. I ta zmiana się dokonuje. Dramat pozostaje tylko w warstwie hipotetycznej. Każda rewolucja wymaga ofiar. Ta jest bezkrwawa. Nie kończy się tragicznie. Wszyscy korzystają. Patriarchalny, opresyjny system władzy, również rodzicielskiej, małżeńskiej, oparty na terrorze, rytuale, zastąpiony został układem: każdy dostaje, na czym mu zależy, o czym marzy, co ma głęboko w sobie samym ukryte. co mu w duszy gra. Jakby został przywrócony porządek, ten niewymuszony strachem. Jakby uwolniono dusze bohaterów. Odblokowano emocje, ich prawdziwe i ukrywane dotąd tożsamości. Już nie kryją się za maską strachu, przyjętej pozy, wykonywanej roli, zajmowanej pozycji. Ale pozostał złowrogi las siekier wbitych w obszar toczonej gry jaką jest życie/rewir boiska do koszykówki?/. Jak przestroga, ostrzeżenie. Potencjalna groźba zbrodni. To między nimi poruszają się od początku do końca bohaterowie. Gąszcz siekier gęstniał, zawężał pole manewru. Było coraz trudniej się poruszać bohaterom ale to właśnie wyzwalało rosnące napięcie. Każda siekiera to powód do okrutnej zbrodni ale też to potencjalne narzędzie zbrodni. Ale nie ma ani dramatu, ani zbrodni ani ofiar. Jest dobra zmiana.

Spektakl na początku snuje się leniwie, statycznie z elementami znaczącego gestu, jak rozpoznanie pola bitwy, obmyślanie strategii, w końcu nabiera tempa. Nie potrafi jednak wypracować oczekiwanego nastroju grozy z tekstu BACHANTEK. Nie jest w stanie przekonać o  dramacie metamorfozy rodziny pod wpływem obcego z TEOREMATU. Poza kilkoma etiudami pantomimicznymi całość rozczarowuje, bo jest powierzchowna, spłycona, po prostu banalna i nudna. Sceny rozciągnięto ponad miarę. Skutecznie wygaszono potencjał dramatyczny, które niosą oba dzieła według których zrealizowano spektakl. Używane rekwizyty/np.jeleń/, pomysły scenograficzne /np. boisko do koszykówki/, układy choreograficzne/np.długotrwały bezruch/, pomysły mimiczne /np. Heidegger z offu bezgłośnie wypowiadany na scenie/ są trudne do uzasadnienia, wystarczająco jasne do interpretacji. W efekcie widzowie czuć mogą niedosyt, zawód, rozczarowanie. Bo o jakich emocjach opowiada spektakl? Co próbuje przekazać? Czy pantomima jest w tym wypadku właściwym środkiem wyrazu?  Na te pytania każdy winien odpowiedzieć sobie osobiście. Najważniejsze, że sami skonfrontujemy swoje oczekiwania, nadzieje z propozycją artystów, ich intencjami, wysiłkiem twórczym. Najważniejsze jest ze sztuką obcowanie. A z nią, jak to w życiu, też różnie bywa.

BACHANTKI według Eurypidesa

reżyseria: Maćko Prusak,
dramaturgia: Marta Giergielewicz,
scenografia: Mirek Kaczmarek,
oprac. muzyczne: Maćko Prusak
obsada: Anna Nabiałkowska, Agnieszka Dziewa, Paula Krawczyk-Ivanov, Mariusz Sikorski,
Zbigniew Szymczyk, Jan Kochanowski, Anatoliy Ivanov, Radek Kasiukiewicz (gościnnie)

Premira spektaklu 10.06.2016 Wrocław,
Premiera Warszawska 19.06.2016
fot.:Kasia Chmura-Cegiełkowska
http://www.wroclaw.pl/bachantki-we-wroclawskim-teatrze-pantomimy

PODSUMOWANIE

Festiwal się zakończył, ale spektakle, wrażenia, emocje z nim związane pozostały w każdym z nas. Także nauka sztuki mimu.  Jej różnych odmian, form, kombinacji. Nauka komunikacji ciała. Jego możliwości ekspresji. Całe bogactwo różnorodności. Bo nie wystarczy na scenie milczeć, trzeba innymi środkami przedstawić swój zamysł. Ciałem, formą wyrazić myśl i intencję. To, co wychwycą zmysły, co pomyśli głowa, poczuje serce. I to w sposób możliwie perfekcyjny, precyzyjny technicznie. Niebanalny. Czuły. Adekwatny. Pantomima w sposób niewerbalny przedstawia, informuje, komunikuje się z nami ale i tak, to co widzimy nazwamy używając słów. Taki paradoks. Tyle tylko, że każdy z nas snuje własną opowieść. Widz jest kolejnym przekaźnikiem otrzymanej energii.

Pantomima uczy człowieka wzmożonej uważności obserwacji świata. Zasadza się na przetworzeniu tego obrazu w samym sobie, znalezieniu własciwej, adekwatnej formy dla komunikatu, którym chce się podzielić. Tak więc mim wzbogaca sobą- swoją wrażliwością, inteligencją, wiedzą i talentem- rozumienie i czucie świata. Wrażliwość pobudza wrażliwość, wzmacnia ją i rozszerza. Emocje pobudzają emocje, wzmacniają je i rozszerzają. Pomiędzy mimem i widzem przepływa energia. Ufundowana na szczególnym wzruszeniu, zabawie, luźnym skojarzeniu. Kontemplacji.

I za to bogactwo wrażeń dziękujemy organizatorom i sponsorom, wszystkim artystom, realizatorom tego festiwalu. Za ich trud i zaangażowanie. To było święto sztuki mimu. Poezji mimicznej, w której realizm z iluzją przenikają się, wzbogacają a człowiek stara się znaleźć w życiu punkty stałe, ale nie jest to take proste. I to zmaganie człowieka z życiem, ze światem, z samym sobą, pokazanie go w jego wrażliwości umożliwia sztuka mimu, która dzieli się wszystkim, co potrafi człowieka zmienić, wzmocnić, zbudować. Pozytywna energia pantomimy sprawia, że widzowie chcą z nią być. Do zobaczenia więc w przyszłym roku. Do zobaczenia.

piątek, 10 czerwca 2016

LIFE IS CRUEL, PEOPLE ARE BAD TEATR OCHOTY



LIFE IS CRUEL, PEOPLE ARE BAD. True or false? Tak naprawdę nie wiem. Domyślam się, że i prawda, i fałsz. Podobnie, jak autorzy i wykonawcy spektaklu o tym tytule w Teatrze Ochoty. Bo choć to stwierdzenie wynika z doświadczania świata, to w tym przypadku przynależne jest wiekowi dojrzewania, kontestacji i prowokacji. Kiedy jest się nadwrażliwym młodym człowiekiem zmuszonym do wyjścia z bajkowego świata dzieciństwa a świadomość czarnej mocy świata dorosłego, do którego wkracza, pozbawia go poczucia bezwzględnego bezpieczeństwa, wolności, nieodpowiedzialności i beztroski. Naturalna wiara we wszystko skażona zostaje nihilizmem, relatywizmem. I ma się ogromny, niepowstrzymany apetyt na życie, smakowanie go, poznawanie.

Młodzi ludzie chcą spróbować wszystkiego, doświadczyć nowego, eksperymentować, kochać. Być dorosłymi w życiu osobistym i zawodowym. Porywają się bezstresowo na przełamywanie tabu, zdobywanie niemożliwego już z nowego punktu widzenia. I skaczą na głęboką wodę. Dostali szansę zrealizowania spektaklu według ich pomysłu w ramach projektu POLOWANIE NA MOTYLE, który organizuje Teatr Ochoty. I skorzystali z okazji. I pokazali, co potrafią. Wybrzmiało, co im w duszy gra. Zainscenizowali jeszcze bardzo niewinny, choć pełen pierwszych dojrzałych doświadczeń, krajobraz wewnętrznych rozterek, obserwacji, obaw i nadziei młodości. Wkroczyli pewnie w dorosłe życie. W poważną sztukę. Wygrali trzecią edycję konkursu. Brawo!

Pokazują siebie samych na granicy świata dziecięcego i dorosłego. Wyruszają w podróż. Są w drodze. W abstrakcyjnej przestrzeni w zieleni, kolorze nadziei. Pustej jeszcze, bez zbędnego obciążenia czymkolwiek, kimkolwiek. Pełnej oczekiwań, marzeń, spełnienia rodzących się potrzeb. Baśń miesza się z twardym życiem. Są jeszcze naiwni, nieporadni, bezbronni. Mentalnie infantylni i cudownie radośni, otwarci i odważni. Bez lęku sięgają po owoce dla nich do niedawna zakazane. Wkraczają w nowy rewir rzeczywistości nie oglądając się za siebie, w przeszłość. Ciekawi, ufni rozpoczynają kolejny etap życia. Nie dostrzegają jednak, że wchodzą w koleiny wypracowane przez poprzednie pokolenia, powielają te same błędy, myślą stereotypowo. Sami muszą się przekonać jak trudno uwalniać się im przyjdzie od tego obciążenia. Na własnej skórze odczuwają okrucieństwo świata. Natury nie da się oszukać. To co miało wyzwolić, więzi. Uwiera. Liczy się to, co powierzchowne, płytkie, doskonałe. Łatwo osiągane. Ważne jest tu i teraz. Łapczywi, niezaspokojeni, pożądliwi nie cenią prawdziwej przyjaźni, potrzebują jej ale nie rozpoznają. Wszystko jest przed nimi. Wszystko jest możliwe. To dopiero pierwsze kroki skierowane w dorosłość. Pierwsze błędy, doświadczenia. Smak odpowiedzialności i czekających ich wyzwań, trudów.

Ale ten zbyt długi seans teatralny jest pełen energii, zaangażowania, witalności całego zespołu. Świeżej, nieopierzonej zadziorności, braku pokory w pokładanej w widzach ufności na to, że jeśli nawet nie zrozumieją to poczują falę radości tworzenia, wypowiadania się we własnym imieniu. Imponuje ten spektakl siłą współtworzenia całości teatralnego przekazu, wysiłkiem szukania odpowiednich środków komunikacji, ekspresji. Pozwala pokazać się aktorom w pełni ich możliwości. Śpiewają, tańczą, mają duże, rozbudowane, ważne, trudne role. Włożyli w swoje dzieło sceniczne ogromną pracę. Zwłaszcza, że wszystko zależało od nich samych. I zapał, radość tworzenia pozostała, nie wypaliła się, nie zgasła. I udziela się widzom. Tak, to jest bezcenna wartość dodana tego spotkania. Nieoczekiwana nagroda. Przyjemność. Zachęta do kontaktu ze sztuką.

Założycielami grupy KĄSAJ FABUŁKĘ są Mateusz Pastewka i Michał Wanio. Ich wspólne zamiłowanie do teatru narodziło się w Teatrze Ochoty, gdzie jako dzieci poznali się w Ognisku Teatralnym, do którego uczęszczali przez 4 lata. Do grupy należą również: Joanna Połeć, Paulina Masiak i Paweł Plewa. Czas pokaże, jak ich talent się rozwinie. W którym kierunku pójdą. Czy upór, siła charakteru, łut szczęścia pozwoli im osiągnąć sukces. Nie mogą powiedzieć, że nie mieli szansy. Kolejne role, kolejne spektakle, projekty udowodnią, czy ją wykorzystali w pełni. Jeśli są takie możliwości realizacji, rozwoju, jakie daje konkurs POLOWANIE NA MOTYLE Teatru Ochoty, to życie nie jest do końca okrutne, ciężkie a czuwający nad młodymi aktorami ludzie i kibicujący młodym artystom widzowie, którzy przychodzą na ich autorski spektakl-nieczuli, źli. Powodzenia.:)

LIFE IS CRUEL, PEOPLE ARE BAD
reżyseria: Michał Wanio
scenariusz: Michał Wanio, Edyta Januszewska
scenografia i kostiumy: Marta Zając
charakteryzacja: Anna Laskowska
asystent reżysera: Mateusz Pastewka
koordynacja produkcji: Olga Stefańska
muzyka: Krzysztof A. Janczak

obsada: Edyta Januszewska, Paulina Masiak, Joanna Połeć, Paweł Plewa, Michał Wanio

plakat: materiał Teatru Ochoty

czwartek, 9 czerwca 2016

TRIATLON TEATR OCHOTY



TRIATLON automatycznie kojarzy się ze sportem, rywalizacją, walką o zwycięstwo. Łączy trzy różne dyscypliny, etapy. W tym wypadku trzy jednoaktówki /sceny/ z trzema publicznościami wystawione zostały symultanicznie w miejscach pozascenicznych teatru /na zapleczu, w garderobie, foyer/ by pokazać zmagania o dominację, rację, słuszność.  A w każdej mówi się o teatrze, relacjach międzyludzkich. Każda pokazuje konfrontację ambicji, marzeń, przekonań z rzeczywistością w konflikcie pokoleń, płci, interpretacji sztuki. Krótkie, intensywne, dramatyczne scenki dotyczą istoty problemów wokół pracy artystycznej ale poza sceną. Pokazują to, co jest ważne, najważniejsze i dlaczego w interpretacji sztuki i czego jest ona wyrazem. Ilustrują na styku scena-widownia dramatyczną relację pary będącej w długoletnim związku małżeńskim, czekającej na spektakl. Zawsze wtedy, gdy spotyka się, walczy o swoje człowiek z drugim człowiekiem. Kobieta z kobietą. Mężczyzna z mężczyzną. Kobieta z mężczyzną. Stary z młodym. Doświadczony z debiutantem. Mąż z żoną.  Aktor z aktorem. Widz z aktorem. Z całym bagażem uwarunkowań, ograniczeń, zależności. Splątań. Różnych punktów widzenia.

Niewątpliwie jest to doskonała propozycja teatralna. Transparentna, wyrazista, mocna. Inteligentne, emocjonalne teksty- każdy spójny, mięsisty, elektryzujący- pozwalają stworzyć wiarygodne, żywe, z krwi i kości postacie, archetypy postaw, problemów, sytuacji. Reżyserzy sprawnie prowadzą doskonale wywiązujących się ze swych zadań aktorów, zarówno doświadczonych, jak i tych dopiero u progu kariery, tak by maksymalnie wykorzystać materiał dramatyczny debiutantów. A ten pozwala fantastycznie zaistnieć na scenie tak małej, że aktor, widz jest na wyciągnięcie ręki. Trzeba przyznać, że to trudne, wymagające warunki grania dla aktorów, ale z drugiej strony bardzo atrakcyjne dla widzów. Wyjątkowo! Gwarantują niezwykłe doznania artystyczne, bo nie sposób się schować, ukryć, zdystansować. Jesteśmy wszyscy razem-aktorzy i widzowie- w środku wydarzeń, sytuacji, problemu. Zakleszczeni w oku cyklonu akcji. Powietrze gęstnieje od uwalniających się emocji, iskrzenie pomiędzy bohaterami wzmaga odczuwanie intensywnych przeżyć. A widzimy, że są życiowe, ważne, konkretne. Natychmiast rozpoznawalne. Doświadczamy niezwykłego uczucia jakby role się mieszały. Widzowie stają się aktorami, współuczestnikami wydarzeń. Aktorzy grają widzów. Bo wszyscy jesteśmy nośnikami cech, ambicji, stereotypów, ról społecznych, płci przedstawianych na scenie. Utożsamienie z postacią dramatyczną jest natychmiastowe, automatyczne, bezbolesne. To jeden z atutów tego spotkania.

A przecież teksty napisały trzy różne osoby,  sceny wyreżyserowali trzej różni reżyserzy. A jednak tworzą imponująco spójną jednię. Tematycznie, aktorsko, reżysersko. Żałuję tylko bardzo, że moment scenicznego starcia męża i żony nie był grany na żywo, nie został wyreżyserowany inaczej. Rozumiem zamysł dramaturgiczny. Rozumiem celowość decyzji reżyserskiej/wyciemnienie, akcja z offu/.  Ale zobaczenie face to face a nie tylko wysłuchanie tego dialogu byłoby przeżyciem fenomenalnym, bo był to element genialnej kulminacji. Reżyserka jednak nie pokazała nam jej, uruchomiła skutecznie naszą wyobraźnię, uprzednio nas do finału przygotowując.

Gratulacje należą się wspaniałym wykonawcom, którzy podczas jednego wieczoru musieli trzy razy zagrać tę samą scenę, zdolnym, obiecującym dramatopisarzom, reżyserom, każdy z innym doświadczeniem, różną wrażliwością, choć myślę, że proponujących podobną estetykę teatralną. I Teatrowi Ochoty za tak owocną inicjatywę artystyczną jaką jest  konkurs POLOWANIE NA MOTYLE dla młodych dramaturgów. Scenariusz TRIATLONU powstał na bazie tekstów autorstwa finalistów czwartej edycji. Sprawdził się pomysł, by doświadczeni artyści wspierali debiutantów. Pozwoliło to na pełne wydobycie i pokazanie potencjału tekstów młodych twórców. To naprawdę doskonały spektakl. Prosty, skromny ale na swój niezwykły sposób realizacyjny wyrafinowany. Sztuka potrafi jednoczyć różne indywidualności, łączyć scenę z widownią, niwelować granice. Pokazuje prawdę, która jeśli nawet przedstawia trudne relacje międzyludzkie, to jednak buduje w nas nadzieję, wyzwala potencjał twórczy. Ale przekonajcie się o tym osobiście. Moim zdaniem warto. Warto.


TRIATLON
reżyseria: Adam Nalepa / Anna Wieczur-Bluszcz / Igor Gorzkowski
scenariusz: Beniamin Maria Bukowski / Grzegorz Staszak / Alicja Kobielarz
scenografia i kostiumy: Magdalena Dąbrowska
koordynacja produkcji: Olga Stefańska
asystenci reżyserów: Alicja Kobielarz, Grzegorz Staszak

obsada: Hanna Klepacka, Anna Maria Jarosik / Przemysław Bluszcz, Anna Sroka-Hryń / Maciej Cymorek, Janusz Nowicki

zdjęcie: materiały teatru

poniedziałek, 6 czerwca 2016

ŻYCIE I ŚMIERĆ JANINY WĘGRZYNOWSKIEJ


Ten skromny na pozór projekt/instalacja preformatywna  ŻYCIE I ŚMIERĆ JANINY WĘGRZYNOWSKIEJ bardzo mnie zainteresował. Nie tylko pokazał sam proces odkrywania artystki, o której się nic, kompletnie nic nie wie/na początku zarówno autor i wykonawca Ludomir Franczak, jak i widz/, ale odtworzył mozół odzyskiwania, ratowania pamięci o niej wszystkimi możliwymi sposobami /archiwum, wywiady z ludźmi, którzy ją znali, zbieranie pamiątek, dokumentów, informacji/, bo zadziwiająco szybko po jej śmierci o niej zapomniano a cała spuścizna artystyczna i osobista została rozproszona. Nikt jej nie zabezpieczył, nie ratował. Obrazy Janiny Węgrzynowskiej, które były przechowywane w składziku wspólnoty mieszkaniowej zniknęły, rzeczy osobiste, reszta gdzieś w szczątkowej ilości cudem ocalała. Obecnie obrazy czasem pokazują się na internetowych aukcjach Allegro.

Te okruchy pamięci po Janinie Węgrzynowskiej, dowody na jej istnienie pozbierał Ludomir Franczak. Zajęło mu to dwa lata. Projekt/instalacja podzielona jest na dwie części. Pierwsza prowadzi drogą poszukiwań Ludomira Franczaka, by odtworzyć życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej. Druga to wniknięcie w ten odzyskany przez niego, a przecież utracony, zanikający w jakimś sensie świat artystki i jej twórczości. Instalacja pozwala wejść w głąb jej obrazu. Pokazuje, co się za nim kryje; nie tylko życie i śmierć samej Janiny Węgrzynowskiej ale życie i śmierć jej twórczości. Piękny to pomysł. Pięknie zrealizowany.

Janina Węgrzynowska jest lepiej znana za granicą niż w Polsce. To ironia losu. Złośliwego losu. Lub nasza niedbałość, brak wiedzy i zrozumienia jej twórczości. A przecież "była malarką op-artową, graficzką magazynu Argumenty, autorką wielu plansz reklamowych i programowych w Telewizji Polskiej, twórczynią logo Cepelii i Polskiego Lnu, projektantką plakatów i okładek książkowych, autorką dwóch programów Studia Eksperymentalnego Telewizji Polskiej oraz spektaklu laserowego, prezentowanego w Teatrze Studio w Warszawie. Poświęcając się całkowicie pracy żyła i tworzyła na uboczu głównych wydarzeń, jednocześnie cały czas próbując pokazać w swojej sztuce problemy „człowieka uwikłanego we współczesność".*

Jest coś bardzo wzruszającego w tym projekcie/instalacji, bardzo osobistego. Może to ten stosunek artysty do artysty, widza do artysty kiedy uświadamia sobie, że cały wysiłek twórczy, myśl, czas, trud z nim związany wyrażający się w konkretnych pracach tak szybko przepada. Ginie. Rozmywa się w niebycie. I świadomość, że tak wiele trzeba wysiłku włożyć, by ten proces przynajmniej powstrzymać. To, co ocalało zachować i pokazywać. I starać się zrozumieć kruchość ludzkiej egzystencji, rolę szczęścia i przypadku. Samotności artysty i człowieka. Próbować rozwikłać, co tak naprawdę się stało. Krok po kroku przybliżać się do odkrywania motywacji, przyczyn, sensu tworzenia. Szukać odpowiedzi na pytania dlaczego i po co. Skąd, z czego i jak inspiracja twórcza się rodzi i rozwija. Do czego prowadzi. A tu były same tajemnice, zatarte działaniem czasu i człowieka ścieżki dostępu.

Obejrzenie tego projektu/instalacji performatywnej , autorskiej wariacji na temat, uzmysławia wpływ osobowości i charakteru artysty na jego dzieło, jego samodzielny byt. Wskazuje sprzeczności jakie tworzą się na styku codziennego życia i procesu twórczego. Pokazuje, jak jedno drugie inspiruje. Wyzwala potencjał, uzasadnia. Jak też ogranicza. Jak boli. Prawie niemożliwe do pogodzenia oba te światy współistnieją, przenikają się. Ich pozorna niekompatybilność sprawia trudności w dotarciu do sedna, odkrywa nowe przeszkody. Nadal zdaje się być dla świata do końca niezrozumiałe to, co się wydarzyło, co ocalało. A jednak jakimś cudem zaistniało to życie i ta twórczość. Nie wszystek umarła. I ma znaczenie, ma wartość. I sens. Ten proces przywracania pamięci i pracy nad spuścizną się nie zakończył. Trwać powinien dalej. I dalej. Również w nas. Bo ma też wymiar uniwersalny. Pokazuje życie i śmierć artysty i jego dzieła. Tytaniczny, uporczywy wysiłek żyjących, by ocalało. Świadczyło i inspirowało. Dawało do myślenia i czucia. Uwrażliwiało. Przybliżało sztukę nowoczesną, abstrakcyjną, dla niektórych tak hermetyczną i niezrozumiałą. To spotkanie z ŻYCIEM I ŚMIERCIĄ JANINY WĘGRZYNOWSKIEJ nam to umożliwi. Przekonajcie się jednak sami. Osobiście.  Powodzenia:)

Ja się przekonałam. Spotkałam bratnią duszę, podobnie jak ja myślącą o dziele sztuki. Janina Węgrzynowska po wyjściu z wystawy malarstwa zauważyła, że świat rzeczywisty na zewnątrz galerii/muzeum jest dynamiczny, w ruchu, skąpany w ciągle zmieniającym się świetle w przeciwieństwie do tego zastygłego, uchwyconego w jakimś momencie, uwięzionego w obrazie. Te swoje spostrzeżenia wykorzystała później w swojej pracy artystycznej zwracając uwagę na ruch i światło. Możemy to zobaczyć w pracach, które pokazuje projekt. Ja zastanawiałam się kiedyś nad statycznością rzeźb. Szukałam tych, które wprawiane są w ruch. W jakiś zadziwiający sposób zaprzeczają raz na zawsze nadanej formie, zmieniają się, żyją. Ruch i światło w sztuce jest również moją fascynacją.
PLACÓWKA: Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej
LUDOMIR FRANCZAK

Projekt realizowany w ramach programu Placówka Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego.
Produkcja: Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, Fundacja Kaisera Söze
Partner: Dzielnicowy Dom Kultury „Węglin”


TERMINY:
18 czerwca, godz. 19:00 i 20:00
Spektakl/instalacja trwa ok. 45 min.
BILETY: 10 pln
Rezerwacja miejsc: bilety@instytut-teatralny.pl
tel. +48 791 877 377

czwartek, 2 czerwca 2016

UKRAIŃSKI DEKAMERON TEATR POLSKI w Warszawie



UKRAIŃSKI DEKAMERON , "teatr śmiechu i grzechu", w reżyserii Vlada Troickiego w Teatrze Polskim , luźno nawiązujący do DEKAMERONU  Boccacia, bo dzieje się na ukraińskiej biednej wsi, jest pieczołowicie, solidnie, po bożemu przygotowany, z niebywałym rozmachem inscenizacyjnym wystawiony, bardzo dobrze zagrany. Śpiewny, taneczny, melodyjny, wizualnie piękny. Rozbrzmiewa muzyką / folk, walc, blues, reggae/, wykonywaną też na żywo, która komentuje, wycisza, stanowi interludium,  śpiewem ukraińskich piosenek. Wibruje ludycznością, zabobonem, rytmem i pragnieniem zwykłego, normalnego życia.  Przenikania się sacrum i profanum. Metafizyki i powszedniości. Pytania teraźniejszości o przyszłość, życie po życiu. Ma bogatą scenografię, która przenosi nas w różne światy przeżyć duchowych i cielesnych. Sytuuje akcję na pograniczu jawy i snu. Efekty specjalne wzbogacają plastyczność scen. Tworzą baśniowe światy. Działają na zmysły. Akcja często toczy się na wielu planach, tak że jednocześnie działa mistyczna i narracyjna ich siła. Łączy się tajemnica i codzienność. Miłość i zdrada. Życie i śmierć. Anioły i diabły. Rozwiązłość, rozpasanie, rozpusta i świętość. Iluzja i real świata. To co widzialne i przeczuwalne. Mądrota  z głupotą. Zdrowy rozsądek z naiwnością. Podświadome i świadome. Jak życie i śmierć. Prawda i kłamstwo. Duchowość i cielesność. Zderzają się na scenie wszelkie sprzeczności, koegzystują, uzupełniają się. Jakbyśmy byli świadkami kształtowania się i jednocześnie upadku świata. Poznawania jego prawdziwej, niejednoznacznej, na pozór sprzecznej natury. 
A jednak bogactwo, rozmach, różnorodność zastosowanej formy, użytych środków, zestawionej treści przytłacza, może spowodować, że się gubimy w narracjach lub mamy problem złożenia ich w całość teatralnej wypowiedzi. Dużo nie znaczy wcale zrozumiale, przejrzyście, jasno. Brakuje zwięzłości, syntezy, skrótu scenicznego. Tak bogato rozbudowana inscenizacja, przeładowana, galopująca zmiennością powoduje w końcu wytracenie ostrości dramaturgicznej. Staje się zbyt długa, zawiła i nużąca. Dla niektórych niezrozumiała, niejasna, trudna w odbiorze, ciężka tematycznie. Rozumiem, że szkoda było twórcom zrezygnować z tego nagromadzonego piękna, włożonego wysiłku, tej wielowarstwowości znaczeń, sensów, scenek rodzajowych, ale w efekcie zatraca się, ginie, rozmywa-zagadana, przeestetyzowana, przeładowana- istota rzeczy.

Trud, wysiłek, talent włożony w realizację tej inscenizacji jest ogromny! Przytłacza. Zapiera dech. Powoduje jednak paradoksalnie poczucie niedosytu. Zmęczenia. Mimo lekkości, komizmowi pierwszej części spektaklu, która przenosi nas na nieokreśloną wieś ukraińską, to tak naprawdę otoczenie jest mroczne, przytłaczające, melancholijne. Ludziom nic nie zagraża, poza ich własną nienasyconą żądzą, seksualnością, naiwną, prostolinijną naturą. Co prawda w drugiej części spektaklu śmierć ze swymi córkami Dżumą i Cholerą szukają swych ofiar ale łatwo je przechytrzyć, bo i one pragną jeśli nie miłości to rozkoszy, rozpusty, zaspokojenia  pożądania. Wolności, wyzwolenia. Są bardzo ludzkie w tym względzie. Diabły, Anioły nie próżnują. Wszystko, co jest na tym świecie- widzialne i niewidzialne-pragnie żyć. Żyć. Ale i kochać, i używać życia. Jakby w tym cielesnym, intymnym obcowaniu spełniało się duchowe posłannictwo, pragnienie, wrażliwe, czułe, i ludzkie, i boskie spełnienie. Sens istnienia. Spektakl kończy się pytaniem do śmierci o to, kiedy ona sama umrze. I ona odpowiada, że dopiero wtedy gdy usłyszy ciszę milczących/martwych,zamordowanych/ dzieci. My po tej pełnej wrażeń inscenizacji nie usłyszymy nigdy ciszy. Będzie grało w nas wieloma swymi intensywnymi obrazami. Zauroczenia lub rozczarowania. Może nawet zbyt wieloma. Zawsze jednak będziemy w nim widzieli wysiłek twórczy, intencje artystów, by rozwikłać tajemnice życia i śmierci w pogoni za spełnieniem ludzkiego, przyziemnego, emocjonalnego wymiaru rozkoszy. Cała reszta pozostanie milczeniem. Formalnym wypełniaczem, pytaniami retorycznymi, popisem potencjału możliwości.

Wyobrażam sobie, że ukraińska wioska, miejsce gdzie diabeł mówi dobranoc, nawiedzana jest zarazą, plagą, pomorem codzienności życia. Nie tak, jak u Boccacia. Tu nie bogactwo a ubóstwo jest ciągle zagrożone. Każdy dzień może być ostatnim. Naznaczony powszednią klęską, katastrofą, apokalipsą. Opowieść nie jest więc tak fascynująca. Bo poczucie utraty jest znane, oswojone. Wpływa to na dramaturgię. Jest wygaszona, sprowadza zjawisko do żartu, rodzajowości. A nad wszystkim czuwa natura. Jej rytm, kształt, potrzeby. Dlatego pewnie tak łatwo wkracza w świat rzeczywisty ten metafizyczny,  pozazmysłowy. To on przejmuje inicjatywę, zawłaszcza scenę. Z całym arsenałem racjonalnych, ludzkich argumentów. A to jest przecież tylko rozszerzenie pola widzenia, pola siłowej walki ze śmiercią. Ta nie odpuści. Wie swoje. A my przecież chcemy poznać naturę człowieka, nie to co go ogranicza ale wynosi ponad zwyczajność, znój. Pozwala miłości panować nad śmiercią. Skupienie się na zaspokojeniu żądzy ciemnej strony mocy/śmierć, diabły/ oddala nas od sfery ludzkiego pragnienia i jego spełnienia. Nagromadzenie tak wielu, tak bardzo skomplikowanych obrazów plastycznych wyczarowanych na scenie satysfakcjonuje nasze zmysły. Ale już skupienie na racjonalnych przesłankach narracji powoduje, że nie podążamy za ich sensem. Są nam obojętne, wydają się nieistotne. Nie budzą emocji jak pierwsza, narracyjna część spektaklu/tak, tak, lubimy słuchać opowieści, historii/. Nie rekompensują nam tego złożone, piękne kompozycje sceniczne. Zaburzają, neutralizują napięcie. Są ważne dla siebie samych. Odrębne. Wsobne. Monumentalne.

UKRAIŃSKI DEKAMERON oszałamia formą, której treść uzyskuje prowincjonalny, marginalny charakter. Z pretensjami uniwersalizacji. Trochę szkoda wysiłku aktorów, którzy się ze swoich ról wywiązali, na tyle, na ile im reżyserska fantazja i umiejętności pozwoliły. Pozostały obrazy, każdy sam w sobie piękny. Nie stanowią jednak w sumie konsekwentnej, precyzyjnie tworzonej stylistycznie całości. Zarówno treści, jak i formy. Potencjał ogromny, wykonana praca również. Warto przekonać się osobiście, co dla każdego widza ta artystyczna propozycja znaczy. Znaczyć może.

UKRAIŃSKI DEKAMERON   KLIM

przekład: Agnieszka Lubomira Piotowska
reżyseria: Vlad Troicki
scenografia: Vlad Troicki, Marta Zając
kostiumy: Marta Zając
oprawa muzyczna: Wojciech Czerwiński
choreografia: Katarzyna Anna Małachowska. 

obsada: Marta Alaborska, Maja Berełkowska, Izabella Bukowska, Marta Dąbrowska, Ewa Domańska, Joanna Halinowska, Marta Kurzak, Ewa Makomaska, Katarzyna Anna Małachowska, Natalia Sikora, Joanna Trzepiecińska, Piotr Bajtlik, Adam Biedrzycki, Tomasz Błasiak, Tomasz Brzostek, Wojciech Czerwiński, Paweł Krucz, Dominik Łoś, Krystian Modzelewski, Jerzy Schejbal

premiera: 7.05.2016

zdjęcie: plakat Teatru Polskiego w Warszawie

WZIOŁOWSTĄPIENIE TEATR WIERSZALIN W SUPRAŚLU



WZIOŁOWSTĄPIENIE, spektakl autorski Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin, opowiada o przenikaniu się świata materialnego i niematerialnego podlaskiej wsi, gdzie człowiek nierozerwalnie związany z przyrodą nadal wierzy w nadprzyrodzony dar i moc uzdrawiania ziołami. Ludyczność, folklor, język, koloryt Podlasia w czasowych ramach jednego pokolenia budują charakter artystycznej wypowiedzi, która wykorzystuje historyczne, naukowe oraz literackie źródła pisane i przekazywaną ustnie wiedzę z pokolenia na pokolenie/ przekazy mistyczno-religijne, tradycja żywa/, by scharakteryzować Podlasie, jego specyfikę, koloryt i mentalność. A wszystko w cyklicznym rytuale życia. Z  poczuciem humoru, z przymrużeniem oka zarówno na naukę, jak i na ludowe wierzenia, stare sposoby radzenia sobie z biedą choroby, niemocy. Jako propozycja dobrej zabawy.

Szeptuchy, uzdrawiacze, znachorzy, zioła pomagają gdy medycyna konwencjonalna i wszystko inne zawodzi. Człowiek potrzebuje wsparcia duchowego, opieki, uzdrawiającej mocy przyrody. Wierzy w naturalne dążenie organizmu do przywracania mu równowagi. Nadzieja przecież umiera ostatnia. Po wyczerpaniu wszelkich dostępnych racjonalnych i nieracjonalnych możliwości.  Nigdy zresztą nie wiadomo, co ostatecznie może człowiekowi pomóc. Placebo czasem przecież też działa. Nieznana jest do końca potęga natury. A że trąci czasem zabobonem, starym rytuałem, czarami, cóż to komu szkodzi, gdy nic już nie pomaga! Pozwala skorzystać z każdej szansy powrotu do zdrowia. Uspokaja, gdy wiemy, że wyczerpaliśmy wszystkie sposoby ratunku.

Obserwujemy więc świat prosty, wierzący, ufający naturze, w którym postęp nie jest tak widoczny jak w aglomeracjach miejskich czy innych regionach kraju. Mowa regionalna, potoczna, czasem niezrozumiale brzmiąca, a nawet trochę obco, działa jak wypowiadane zaklęcia, jest oznaką przynależności, wtajemniczenia. Ale ludzie okazują się być poczciwi, radzą sobie w życiu z chorobą, śmiercią. Uczą się, kształcą ale o mocy medycyny niekonwencjonalnej, ludowej nie zapominają, nie wstydzą się, nie odrzucają jej. Bo w życiu potrzebna jest magia. Blask słońca ale i księżyca. Powiew nowoczesności ale i zapach, smak ziół. Ten silny, organiczny związek natury człowieka i zwierząt z przyrodą, tym, co ma do zaoferowania, jest mocno podkreślany.

Spektakl toczy się wartko, rodzajowo. W różnym tempie, tonie. Zabawia żartem, opowieścią miejscową/Hajnówka, Sokółka, Puciłki/. Ale też parodią systemu wychowawczego, kształcenia. Omawia starania nauki zastanawiając się nad wyjaśnionymi przypadkami medycznymi. Nie stroni od mowy mocnej, dosadnej, siarczystego przekleństwa, licznych wulgaryzmów, niewybrednych połajanek, żartobliwej nuty na granicy dobrego smaku, gustu. Kpiarski ton, rubaszność, obsceniczność wpisana jest w formę wypowiedzi bez żenady. Miesza się więc to, co naukowe z tym, co ludowe, wysokie z niskim pokazując trudną  prozę życia, znojną pracę, nieustającą walkę o przetrwanie, ciemną stronę śmierci zneutralizowaną poczuciem humoru, zabawnym kontekstem.

Spektakl choć kontrowersyjny, rozczarowujący niektórych,  zagrany jest sprawnie. Ku pamięci. Ku pokrzepieniu. Ratowaniu ziołami, obecnością człowieka przy człowieku. Dla jednych kabaretowo kpiarski dla innych wartościowy, bo zachowuje etnograficzną substancję Podlasia, ratuje od zapomnienia świat, który nieuchronnie odchodzi w niepamięć. Pokazuje boksowanie się racjonalizmu z tym, co irracjonalne. Pomysłowa, prosta scenografia podkreśla charakter, specyfikę miejsca i czasów, na przestrzeni których żyli bohaterowie/od dzieciństwa po śmierć, UMARŁA KLASA  Kantora/?/ /. Pomocne są teorie filozoficzne, naukowe metody, cytaty z książki o ziołolecznictwie ojca Klimuszko a bergmanowska scena z SIÓDMEJ PIECZĘCI  gdy rycerz gra ze śmiercią w szachy puentuje WZIOŁOWSTĄPIENIE. Bo gdy przychodzi ostateczny koniec, święty Boże nie pomoże. Nic ani nikt.

WZIOŁOWSTĄPIENIE
Inscenizacja i reżyseria: Piotr Tomaszuk
Współpraca reżyserska: Rafał Gąsowski
Współpraca scenograficzna: Mateusz Kasprzak
Opracowanie muzyczne: Piotr Tomaszuk, Rafał Gąsowski
Projekcje multimedialne: Mateusz Kasprzak
Plastyka ruchu scenicznego: Rafał Gąsowski
Projekt kostiumów: Piotr Łasiewicki
Koordynacja produkcji: Dariusz Matys
Wykonanie kostiumów: Piotr Łasiewicki, Helena Irska, Paulina Liziakowska-Michaluk
Wykonanie dekoracji: Stefan Wyszkowski, Paulina Liziakowska-Michaluk, Jan Łuba, Adam Zaręba, Mariusz Malinowski
Światło: Piotr Łasiewicki

Obsada:
Prof. Konstanty Organ-Szczątkowski - Piotr Tomaszuk
Kastuś - Rafał Gąsowski
Werek - Dariusz Matys
Józuk - Mateusz Krzyżewski
Natalka - Monika Kwiatkowska
Nastusia - Sylwia Nowak