wtorek, 26 lipca 2016

JAK WAM SIĘ PODOBA SZEKSPIR W PARKU IMKA



Od razu informuję: mnie się podoba. Ta prostota, ta kongenialna z zamysłem autora inscenizacja. Na łonie przyrody, w parku, w centrum miasta stołecznego Warszawy, w całości, znaczy że bez skrótów, cięć, tekstowych kolaży, toksycznych intelektualnych łamańców, przesuwania akcentów, kosmicznych interpretacji, konotacji, odjazdowych pomysłów formalnych, wydumanych wariacji. Bez dekoracji, góry rekwizytów,  w prostym czarno białym kostiumie /białe bluzki, koszule, czarne spodnie o różnej długości z różnicującym postacie akcencie jakby białe kołnierzyki po pracy w korporacji wieczorem wyżywali się robiąc w końcu to, co im naprawdę w duszach gra i śpiewa, jakby sztuka im przywracała siły do walki i życia/, chyba bez charakteryzacji z piosenką na ustach gdy tego akcja wymaga. Tak, to gratka. Nowa wakacyjna tradycja. Szekspirowski parkowy start up. Brawo!!!

Podoba mi się to uwolnienie widzów, którzy absolutnie taktownie robili, co chcieli. Na trawie, na leżakach, na poduchach spali, chodzili, jedli, pili, rozmawiali, wchodzili, odchodzili i wracali. Komórki włączali, wyłączali świat prawdopodobnie tym niepoprawnym zachowaniem ratując. Niektórzy od początku do końca stali/ponad trzy godziny/. WOW!!!Mali i duzi, dzieci i dorośli, koneserzy teatru i teatralni neofici. Rodziny pełne i niepełne, towarzystwa umówione, skrzyknięte, przypadkowe. Widzowie spontaniczni i nałogowi. Cudowna mieszanka świeżego spojrzenia z przejrzałą, zmurszałą wiedzą o dziele, o Szekspirze, o teatrze. Gdy zapachy, odgłosy miasta, szumy, hałasy oraz różne inne dźwięki wdzierały się niegroźnie brutalnie w teatralny soudtrack. Także naturalne zmiany oświetlenia fundowane przez zachodzące słońce, wschodzący księżyc, sztuczne światło. I temperatura spotkania tworzyła niezwykły, niecodzienny nastrój, zmuszając widzów do otulania ciała kocem. Uśmiechy jednak nie gasły. Rosła radość i satysfakcja ze spotkania z tym, co się lubi najbardziej: dobrze zainscenizowaną sztuką klasyczną, wakacyjną atmosferą, miłym towarzystwem.

Błogo było. I zabawnie. Cudownie swobodnie. I profesjonalnie teatralnie. Szekspir zrozumiały, mądry i błyskotliwy. Inspirujący. Wiecznie żywy, wiecznie  młody w tłumaczeniu poetycznym, dynamicznym Stanisława Barańczaka. Ku pokrzepieniu i do myślenia poprzez śmiech i łzy. Poprzez prostotę inteligentnego tekstu, nieskomplikowanej fabuły, jasnego przesłania i nie przeszkadzającej interpretacyjnej nadbudowy, która by go więziła i zaciemniała. Talenty aktorskie, solidna robota reżyserska, realizacyjna sprawność uczyniła Szekspira klarownym, dowcipnym, jasnym jak otwierające się niebo gwieździste nad nami konstytuujące prawo moralne i miłość do sztuki w nas. W guście, w estetyce, na poziomie każdego widza.

Bawił i Szekspir fabułą swej komedii, i aktorzy sztuką swej profesji. Łukasz Lewandowski siłą swego talentu i dojrzałości warsztatowej, Bartłomiej Kasprzykowski świeżością interpretacji swej komediowej roli, pozostali wspaniali godnie, z szacunkiem i adekwatną atencją do granych postaci, ich pozycji i roli w komedii. Dziewczyny urodą, wdziękiem, sprytem i inteligencją zachwycały. Teatralna uczta w Domu Słowa Polskiego była wyśmienita. Teatr IMKA w plenerze doskonale się sprawdził. Magia sztuki działała!!!

A jak Wam się podoba? Szekspir w parku. Wstęp wolny.


JAK WAM SIĘ PODOBA WILLIAM SZEKSPIR
Tłumczenie:Stanisław Barańczak
Reżyser: John Weisgerber
Asystent reżysera: Areta Nastazjak
Kompozytor: Marcin Nierubiec
Kostiumy: Katarzyna Rysiak
Zdjęcia: Michał Ignar
Choreografia: Paulina Andrzejewska
Producent: Ewa Jedynasty
Asystent producenta: Maja Szopa

OBSADA:
Książę - Wojciech Machnicki
Fryderyk - Antoni Barłowski
Amiens - Wojciech Sikora
Jakub - Łukasz Lewandowski
Oliwer - Bartłomiej Magdziarz
Jakub / Dionizy / Walenty - Łukasz Kurczewski
Orlando - Jacek Knap
Le Beau - Bartłomiej Magdziarz
Karol / Ambroży / Hymen - Dominik Bąk
Adam - Zbigniew Borek
Lakmus - Bartłomiej Kasprzykowski (dublura Bartosz Mikulak)
Koryn - Stanisław Banasiuk
Sylwiusz - Sebastian Bieżyński
Rozalinda - Hanna Konarowska
Celia - Diana Zamojska
Febe - Helena Chorzelska
Anielka - Kamila Bujalska



poniedziałek, 25 lipca 2016

KACI MARTIN McDONAGH NATIONAL THEATRE LIVE

Kaci w Multikinie konkurs

KACI to napisana w 2015 roku  czarna komedia  Martina McDonagha , którą polscy widzowie mogli obejrzeć w ramach cyklu "Sztuka brytyjska na wielkim ekranie" w sieci Multikina. To wypowiedź artysty na temat  poczucia sprawiedliwości w kontekście zniesienia kary śmierci przez powieszenie oparta na wnikliwej obserwacji  codziennego życia zwyczajnych ludzi, obywateli małej angielskiej społeczności/miasto Oldham na północy Anglii/. Zderzenie wielkiej polityki z małą apokalipsą codzienności.

Wszystko zaczyna się w celi skazanego na śmierć mordercy kobiet, gdzie za chwilę ma być wykonany wyrok przez powieszenie, tyle tylko, że cały czas skazaniec opiera się, broni przed strażnikami twierdząc, że jest niewinny. Kat robi swoje nie biorąc pod uwagę domagającego się sprawiedliwości młodego mężczyzny, co kończy zaistniałe zamieszanie. Wyrok zostaje wykonany. Za chwilę dowiadujemy się, że kat, dumny z siebie, próżny i pyszny, traci posadę. Ale lądowanie ma miękkie, bo prowadzi z żoną rodzinny interes, pub, w którym spotykają się stali bywalcy, by odetchnąć, pogadać, wypić piwo w męskim towarzystwie. To tu toczy się dalsza akcja, która pozwala poznać bliżej miejscowe klimaty, losy i charaktery bohaterów. Kontekst zdroworozsądkowej interpretacji kary śmierci. Odpowiedzialności karnej za popełnione czyny.

Bohaterowie znają się doskonale, pozwalają sobie na wiele we wzajemnych relacjach. Duma, poczucie wyższości, kompleksy, flegma angielska jednocześnie komplikują i obnażają sytuacje, charaktery, poglądy. Doskonała zabawa widza możliwa jest dzięki perfekcyjnemu tekstowi operującemu żywym językiem, pełnemu wnikliwych obserwacji zachowań,  znajomości życia, miejscowych zwyczajów, rytuałów mieszkańców brytyjskiej prowincji. W błyskotliwych, pełnych angielskiego humoru dialogach mieszają się sprawy intymne i osobiste, rodzinne i społeczne. Bezbłędnie zagrany spektakl przez znakomitych aktorów budujących postaci z krwi i kości śmieszy i pozwala poznać specyfikę lokalnej mentalności.

Mamy bowiem do czynienia ze ze społecznością prostych ludzi. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Każdy zna swoje miejsce. Choć w swym życiu bohaterowie sztuki niewiele osiągnęli, karier nie zrobili, są ludźmi raczej biednymi, przeciętnymi, to jednak razem im się dobrze, bezpiecznie ze sobą żyje. Pracuje i odpoczywa. W pubie przekomarzają się, przechwalają z nudów i małych, niegroźnych próżności, bo nie czyni to nikomu większej przykrości, krzywdy i upokorzeń. Załatwiają sprawy między sobą. Są solidarni, mądrzy na miarę własnych potrzeb i możliwości. Poczciwi, skazani na siebie nie wstydzą się swoich przywar, nawyków, niedoskonałości. Nie są w stanie się nawzajem zranić. Szanują się według zasług i zajmowanej pozycji. Przeżywają zwyczajne szczęście i zwyczajne troski. Doświadczają zwyczajnych nieszczęść.

Charakterystyka bohaterów w ich własnym środowisku pokazana lekko, z poczuciem humoru, z przymrużeniem oka to duża wartość sztuki. Trzeba być jednym z nich, trzeba być częścią tego świata, by móc go tak finezyjnie nam pokazać. Martin McDonagh napisał sztukę ze zdumiewającą dbałością o szczegół a reżyser Matthew Dunster doskonale realistycznie pokazał. I mimo, że świat w teatrze przedstawiony opowiada o szczególnym miejscu i ludziach, to dzięki pietyzmowi artystycznego przekazu uzyskuje walor uniwersalny. Odnajdujemy w nim ślady własnego życia, charakterów, słabości, trosk, obaw, tęsknot, problemów. Sztuka uczy przy okazji wyrozumiałości i dystansu patrzenia na własne życie. Sugeruje, że nie należy przejmować się ponad miarę i nie martwić na zapas. W solidarności ludzkiej trzeba szukać spokoju i ukojenia. Umiejętność śmiania się z siebie to skuteczne lekarstwo.  Wybaczanie, akceptowanie, wzajemne zrozumienie gwarantuje znośną egzystencję. Naturalnie pojmowana sprawiedliwość i porządek  zaspokaja potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Bo przecież nikt nie jest doskonały a los zawsze sprawiedliwy.

Scenografia -cela więzienna, pub połączony z mieszkaniem właścicieli, cafe bar -przenosi real na scenę. Kostiumy adekwatne są do miejsca i czasu akcji. Fantastyczne, perfekcyjne aktorstwo tworzy ostateczny wyrazisty  styl i formę sztuki. Po prostu wszystko jest na swoim miejscu. Z finezją o mocy naturalności ale i z błyskiem maniery czarnej komedii. Nie mamy wątpliwości, że to tylko sztuka. Jednak sztuka o prawdziwych, konkretnych korzeniach wrośniętych w wymierne, realne życie. To jest bardzo brytyjska inscenizacja o bardzo zwyczajnym, prostym człowieku, nieodrodnym synu lokalnej społeczności, który zderza swoje OSOBISTE, INDYWIDUALNE poczucie rozumienia winy i kary z tym wielkim, stanowionym, obowiązującym PRAWEM I SPRAWIEDLIWOŚCIĄ.


wtorek, 12 lipca 2016

COMING OUT PRZODOWNIK

COMING OUT to nie tylko ujawnienie światu swojej orientacji seksualnej ale też jakim się jest naprawdę. Całkowite odkrycie się, obnażenie, wystawienie na żer nieprzewidywalnej oceny. Choćby to było trudne do zakomunikowania i trudne do zaakceptowania. Szokujące, dziwne, niestosowne. Lub porażająco banalne, żenująco oczywiste ale do pewnego momentu z jakichś powodów ukrywane, strzeżone tajemnicą, kamuflażem, milczeniem-ze wstydu, z lęku, konieczności, natury rzeczy, okoliczności, nieporadności.

Tak dzieje się z bohaterkami spektaklu, które  zróżnicowane wiekowo składają się w jedną osobę. Jakby spotkała się młodość, dojrzałość i starość, każda w swoim coming outcie. Trzy kobiety, ich historie i niezaspokojone pragnienie miłości, więzi, bliskości, poczucie porażki, klęski, niespełnienia i wielka samotność. Nieradzenie sobie w życiu. I cierpienie z tego wynikające. Kumulująca się ekstremalna frustracja przechodzaca w szaleństwo lub wycofanie gdy dając z siebie wszystko dostaje się tylko odrzucenie, pogardę, obojętność. Wielkie niszczące nic. Rozczarowanie światem, ludźmi, losem zabija wolę życia w słabych, nieprzygotowanych, nieodpornych, nie potrafiących się przystosować, zmienić, przeprogramować.

Może to nie była miłość tylko chęć posiadania mężczyzny, osoby, obiektu pożądania? A uzależniające uczucia, zaborcze działania, toksyczne związki, bezpłodna przeszłość  wypełniająca rozbuchane przestrzenie wewnętrznej, emocjonalnej pustki nie stworzyły jakiejkolwiek więzi, nie dały szansy na trwałość, rozwój, metamorfozę. Ocalenie, ratunek, szczęśliwe zakończenie.

Spektakl obala z piedestału apoteozę szczęśliwej, spełnionej,  zadowolonej z siebie singielki. Bezlitosnie pokazuje, jak bardzo człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Nawet wtedy, gdy ten traktuje kobietę podle, przedmiotowo, instrumentalnie, nawet wtedy, gdy ona traktuje mężczyznę podle, przedmiotowo, instrumentalnie. Widzimy, jak łatwo stać się ofiarą dziedziczenia zachowań i postaw swoich rodziców. Jak wielkie znaczenie ma to, jakimi ludźmi byli. Błędzy wychowawcze zbierają żniwo w życiu dzieci. Są przyczyną ich sukcesów i klęsk. Są odpowiedzialne za skuteczność radzenia sobie z nimi. Spuścizna doświadczeń przeszłości bywa gorzka, trudna do zaakceptowania, do zniesienia. Niemożliwa do przezwyciężenia, wyparcia. Nie wystarczy być. Nie wystarczy być razem. Ten sceniczny coming out jest pocałunkiem śmierci. Bez prawa do jakielkolwiek nadziei.

Młodość Simone Godet/dynamiczna Anna Gojarska/ ze stygmatem zimnego, nieludzkiego, samolubnego, nieustannie zdradzającego matkę ojca wygenerowała niską samoocenę, brak pewności siebie, pragnienie posiadania na wyłączność a nie dla budowania bliskich relacji. Powoduje to, że dziewczyna podporządkowuje się partnerowi, mimo że ją bije, gwałci i znieważa.Toksyczny związek z ojcem przerodził się w toksyczny związek z chłopakiem. Wzmonił ból odrzucenia, zawodu, poświęcenia, bo pragnienia bliskości, miłości, zainteresowania szukała u obu. Zdradzona nie potrafi się z tym pogodzić. Wymierzając karę i ojcu, i uzależnionemu od matki partnerowi, niszczy też siebie. To porażka młodości, to porażka rodziców. Wszystkich łamiących kręgosłupy emocjonalnej odporności tym, których winni kochać i za których winni być odpowiedzialni. To postawa roszczeniowa, ostro konsumpcyjna, chęć posiadania bez zobowiązań, branie bez dawania, związki bez związku pożądania z miłością to fundament wampirycznego stylu dzisiejszego życia. Wykluczenie czułości, bliskości, więzi.Wielka samotność, zagubienie. Furia wielkiej pustki.

Dojrzałość Justyny Jabłońskiej/zdyscyplinowana, opanoana Agnieszka Wosińska/ ma smak obowiązku i rozsądku. Rutyny, nudy, bylejakości, rezygnacji z walki. Rodzina, dzieci, mąż, praca ubezwłasnowolniają. Zakłamana mała stabilizacja więzi. Ale homoseksualny, bezkompromisowy coming out niszczy wszystko. Uwolnienie prawdy nie wyzwoliło a unicestwiło dotychczasowe życie w całym teraźniejszym i przyszłym wymiarze. Poszerzyło pole rażenia, powiększyło przestrzeń wyrządzonej krzywdy, bezsilności, wykluczenia. Pozostały wyrzuty sumienia, które mogą się tylko i wyłącznie pogłębiać. Poczucie winy, straty, przegranej będzie rosnąć. Głupota, interesowność i obojętność świata triumfuje.

Starość Lilli /energetyczna, zdystansowana, ironiczna Krystyna Tkacz/to wygaszanie, niepamięć, dziwaczenie. Redukcja, odejmowanie, rezygnacja. Maksymale stany bezsilności i zawodu. Rozczarowania. Dołujące przebłyski przywoływanych sukcesów. Rachunek życia nieodwołalnie ujemny. Przyczynek depresji i samoudręczania. Smakowanie goryczy przegranej walki o godne życie. Wypieranie świadomości nieważności siebie. Dojrzewanie do śmierci. Końcówka przechodzenia z nicości egzystencjalnej w nicość wieczną. Niebytu w niebyt ostateczny. Bolesnego braku w brak bezbolesny. Starość się nikomu nie udaje. Zignorować się nie da. Gnębi, uwiera, boli.

Relacje kobiet wiele nam mówią o środowisku, otoczeniu, w którym żyją. Za każdym razem jest brzydkie, głupie, złe, przygnębiające, jakby było jedną z ważnych przyczyn stanu rzeczy. Jakby definiowało status, kształtowało portrety psychologiczne bohaterek, usprawiedliwiało ich sytuację, pozycję. Przymus religijny, kulturowy, moralny, obyczajowy, społeczny to kaganiec zmuszający do znormatyzowanych zachowań, ograniczający wolną wolę, wiążący w kanonie, konwenansie, przypisanej roli. W efekcie wypacza emocjonalnie, udziwnia, wyklucza. Uniemożliwia życie w zgodzie z własną naturą. Bez szansy na szczęście. Ale też muszą być jeszcze inne przyczyny tego, że losy bohaterek tak się tragicznie kończą. Zły los, brak szczęścia, brak jednego dobrego Samarytanina, który by im pomógł. Samotność w tylu negatywnych odmianach się nie obroniła. Kryzys tylko przyśpieszał upadek. Przemijanie pokazane w czarnych barwach skutków zarówno suwerennych, jak i nieświadomych wyborów, starzenia się ciała, malejącej wydolności fizycznej i intelektualnej zabiło wszelką nadzieję. Brakuje mądrości pozwalajcej wykorzystać życiowe doświadczenie, by ratować radość życia.

W tej sztuce coming out, czyni człowieka bezbronnym. Degraduje go, niszczy. Jest siłą fatalną. Jednoznacznie negatywną. Źle świadczy o kobietach, źle mówi o mężczyznach. O ich otoczeniu. Kobiety są słabe, mężczyźni je wykorzystują. Krajobraz jest wyjałowiony, brudny, zły. Mentalność społeczna jarmarczno-cepeliowska.  Dominuje atmosfera kłamstwa i obłudy. Nastrój zaścianka i wykluczenia. Przyzwolenia na zło. Jakby autor celowo stanął po stronie tych, którzy nie są w stanie się sami obronić, nie dają sobie rady, skazani są na przegraną. I pokazał, że relacje międzyludzkie są zaburzone. Nie ma komu zaufać, nie ma na kim polegać. Nie kochając naprawdę, na dobre i na złe, chcemy za wszelką cenę być kochani. Egoistyczni, zaburzeni.

Stereotypowo potraktowane przez autora postacie bohaterów, infantylne, naiwne, proste charaktery, słabe, łatwe do skrzywdzenia osobowości, jednowymiarowe losy- odarte z tajemnicy, czytelne, łatwo rozpoznawalne- blisko związane są z doświadczeniem realnego życia. Gładko, bez oporu poddają się ocenie. To reżyseria, scenografia, piosenki i muzyka wykonywana na żywo fantastycznie zsynchronizowana z decydującą o efekcie końcowym grą aktorek powoduje, że spektakl jest emocjonalnym, przejmującym, sugestywnym przeżyciem. Trzyma napięcie, generuje zmienne nastroje, adekwatnie oddaje sensy, buduje puenty. Perfekcyjne tempo, zróżnicowana ekspresja, łączą się w punktach wspólnych. Nie pozwala odetchnąć, zdystansować się, przykuwa uwagę. Widzowie bez trudu rozpoznają problemy, utożsamiają się z bohaterkami, przejmują ich losem.

Aleksandra Popławska przeprowadziła widzów na drugę stronę lustra. Przeniknęła w głąb. Stworzyła spektakl komplementarny z wypowiedzią Marka Kality w OBRZYDLIWCACH. Ona pokazała mroczną stronę życia, wyborów kobiet opowiadając o mężczyznach, on mroczną, tajemniczą stronę mężczyzn wiele mówiąc o kobietach. Otrzymaliśmy ciekawy dyskurs teatralny o bolesnej egzystencji wspólczesnego człowieka, na wysoko równym aktorsko, porównywalnym artystycznie poziomie, mocno wciągający emocjonalnie. To bardzo dobry teatr. Angażujący widza, anektujący całą jego uwagę. Pozwalający mu bezpiecznie  wkroczyć w obsceniczną, ukrywaną sferę życia, zanurzyć się w jej mętnym, zaburzonym, niebezpiecznym nurcie. Poczuć prozaiczny, pogardzany przez sztukę wysoką skumulowany banał, irytującą bezmyślność zachowań, wyborów, brnięcie w kłopoty. Ale jest jakieś czułe, nie pozbawione prawdy ale i zrozumienia traktowanie bohaterów, autentyczność ich losów. Ujętych bez oceny, bez ironi czy sarkazmu. Odium winy i kary. Twórcy, reżyserzy, aktorzy pozwolili widzom polubić postacie sceniczne; niedoskonałe, słabe, w kryzysie. Z piętnem, skazą, błądzeniem. W kiczowatym ale fantastycznie funkcjonalnym, znaczaczącym otoczeniu języka, czasu i miejsca, sytuacji. Gdy słabość jest atutem, banał wzmocnieniem.  A coming out przywilejem wysokiego ryzyka.

Brawo dla Krystyny Tkacz, Agnieszki Wosińskiej, Anny Gorajskiej! Każda inna, energetyczna, witalna, świeża w swoim monologu, każda wykorzystała okazję do zaprezentowania swojego talentu, potencjału, możliwości. Brawo dla scenografa i muzyków tworzących nastrój i konteksty. Brawo dla Aleksandry Popławskiej za odwagę i intuicję, zapożyczenia, odniesienia, które spowodowały, że wszelkie słabości, mielizny, uproszczenia przekuła w intrygujący walor. Przewrotną całość w sukces.


COMING OUT   JACEK GÓRECKI

Reżyseria: Aleksandra Popławska
Scenografia: Tomasz Mreńca
Kostiumy/projekcje: Maria Matylda Wojciechowska
Opracowanie muzyczne: Paweł Juzwuk
Muzyka na żywo: Maciej Dłużniewski, Piotr Leniewicz, Karol Ludew

OBSADA
Lilli: Krystyna Tkacz (gościnnie)
Justyna Jabłońska: Agnieszka Wosińska
Simone Godet: Anna Gorajska

PREMIERA 8 lipca 2016

piątek, 8 lipca 2016

MIKRO TEATR 2 KOMUNA// WARSZAWA


Projekt MIKRO TEATR zakłada maksymalnie 16 minutowe, przygotowane tylko przez czterech realizatorów spektakle przy użyciu nie więcej niż jednego rekwizytu, dwóch mikrofonów i jednego rzutnika. Wszystkiego może być mniej, nigdy więcej poza wyznaczoną normę. W sensie znaczeń wszystkiego może być więcej, mimo redukcji, ograniczeń formalnych.

DUPKI Michała Borczucha w ciągu restrekcyjnie wyznaczonego czasu, z udziałem dwójki wspaniałych, ciekawych wszystkiego, radosnych bobasków oraz Janka Dravnela  i Sebastiana Pawlaka, ich dorastających wcieleń/w realu ich ojców/, bardzo sugestywnie, skrótowo ale nader obrazowo opowiedział o inicjacji seksualnej młodego człowieka odkrywającego kobiece ciało, poznającego ciało własne w konwencji: "Mój pierwszy raz". Lekkość i bezpośredniość szczerości opowieści czyniły ją zabawną, bezpretensjonalną choć przecież podążała znanym każdemu traktem. Żadnych niespodzianek, zaskoczeń poza formalną kompozycją całości. Dojrzewanie poprzez odkrywanie własnej seksualności w kolejnych doświadczeniach po narodziny swojego dziecka. Jednocześnie dwójka niemowląt niewinnie baraszkująca wśród balonowych piłek do zabawy pod koniec sflaczałych jak zużyte prezerwatywy to dwóch już dorosłych, o czarnych jak noc i długich jak kobiece włosy, mężczyzn wracających do początku swego dojrzewania. Okazuje się, że można wybić się na oryginalność przekazu w tak minimalnym czasie. Wystarczy pomysł, koncepcja konstrukcji całości i brawurowe wykonanie. Ostatecznie jest to pewna linearna historia na konkretny temat używająca szokujących środków ekspresji, bo przecież wykorzystano udział niczego nieświadomych maluchów.
. 
"Kiedy myślę o formule Mikro Teatru to myślę: gdzie kończy się teatr a zaczyna performance? Gdzie teatr zamienia się w akcję? Gdzie teatr zamienia się w instalację? Czy ramy czasowe są w ogóle potrzebne do opowiedzenia historii? Czy historia jest w ogóle potrzebna teatrowi? Czy teatrowi jest w ogóle potrzebny czas, widz i reżyser? 16 pustych minut interesuje i przeraża mnie najbardziej."- powiedział reżyser Michał Borczuch.Kiedy oglądam Mikro Teatr Michała Borczucha nie zastanawiam się jeszcze nad jego formułą. Słucham o czym mówią aktorzy, jakich środków używają, by uwiarygodnić niełatwy osobisty przekaz sceniczny. Spekuluję, co oznaczają ich czarne jak smoła twarze, peruki o długich, kruczych włosach. Co kryją, co uniwersalizują. Element zaskoczenia, tajemnicy doprowadza do stwierdzenia, że chodzi o grę słów grą metafory skrótu, o historię anonimowego DUPKA zajmujacego się swoją i płci przeciwnej DUPKĄ. Sprytnie i prosto. Dowcipnie. O płci, seksualności, dojrzewaniu. Indywidualnym doświadczeniu dorastania.


CIAŁAM DZIAŁEM mówi swą wypowiedzią mikro teatralną Justyna Sobczyk/prowadzi Teatr 21/. Podjęła temat aktorstwa, jego żródeł, badania granic między tym co jest a co nie jest grą aktorską, uczestniczenia czy wykluczenia aktora z procesu twórczego. Skonfrontowała dwa modele pracy nad rolą. Zastanawia się czy aktor ma tylko grać czyli posłusznie wykonywać koncepcje, zadania, pomysły innych i w związku z tym tylko użycza ciała, kompetencji bez angażowania swego świata wewnętrznego, osobistego, intymnego pozostając w pełnej autonomi, podchodzi z dystansem do kreowanej  postaci scenicznej czy jest równoprawnym współtwórcą spektaklu włączającym własne doświadczenia, pomysły, będąc pełnoprawnym partnerem reżysera. Oba sposoby eksploracji ciała, udziału aktora w budowaniu bohatera scenicznego, w podejsciu do wykonywania zawodu prezentuje Magdalena Czerwińska i Martyna Peszko w pustej przestrzeni scenicznej, którą wypełniają sobą w dynamicznym ruchu scenicznym, akrobatycznej choreografii. Z wykorzystaniem na początku spektaklu wideo o kolejowym transporcie czołgów/a może dział opancerzonych?/ w Toruniu. Niewątpliwie aktorki działają ciałem, posługują się jego materią. Ilustrują "ciała jestem działem", zakładając świadome, przemyślane jego wykorzystanie w procesie twórczym. Bardzo to był udany mikro spektakl. Krótki ale intensywny, skutecznie wizualizujący dwa przeciwstawne punkty widzenia.  Świetnie wykorzystujący minimalną, narzuconą z góry ilość czasu.



TEMPO, TEMPO to tytuł sugerujący rolę czasu w dzisiejszym pędzie życia. Jedynym rekwizytem zawieszonym u powały po przekątnej sceny był błękitno- niebieski hamak jak kokon, instrument muzyczny lub wskazówki zegara, bezpieczne schronienie służące do obserwacji świata. Może być oczywiście czymś więcej w tym performensie. Każdy widz indywidualnie go interpretuje.

W hamaku ukryli swe ciała Weronika Szczawińska  i Piotr Wawer, precyzyjnie uruchamiający swój mikro spektakl. Nakręcają sprężynę spotkania. Tematem jest czas; jego przeżywanie, doświadczanie, jego ważność, istota, charakter. Twórcy udowodnili, że mimo restrykcyjnego ograniczenia z nonszalancją traktują czas, uwalniają się z jego ograniczającej presji. Pokazali dowcipnie, konsekwentnie, z dystansem jak jest marnowany, jak może być odzyskiwany/widzom podarowano kilka minut ciszy, z którymi mogli robić, co chcą/ i konsekwencje tego, że jest sprowadzany do towaru/można sobie kupić czas np.antenowy/. Prostota zmyślnych pomysłów, zabiegów formalnych bawiła publiczność. Minimalistyczna narracja i symboliczna akcja, żelazna dyscyplina-nieustanny pomiar czasu- zderzona z luzem podejścia do tematu wypracowała jednak klarowny przekaz banalnej, oczywistej treści eksperymentalnego projektu. Ale idea tego cyklu doskonale wpisuje się w to, co i jak robi /robiła dotąd w teatrze Weronika Szczawińska. Zaskakujące interdyscyplinarne kompozycje, niebanalne, złożone narracje, nowatorskie, wymagające zaufania od widza  pomysły inscenizacyjne. W tym wypadku mikro poważny żart teatralny. Super poprowadzony pomysł jednego tematu.





Całość projektu pokazała, że ograniczenia formalne nie wpłynęły na jakość przekazu. Zdyscyplinowały go, choć nie ma się co łudzić; więcej czasu to jednak zawsze więcej możliwości. Milczenia w teatrze nie ma się co bać, może być bardzo ważne. Zazwyczaj ograniczenia wyzwalają większą kreatywność, zmuszają do zastosowania pomysłów radykalnych. Są bardziej wymagające zarówno dla twórców, jak i publiczności. Myślę że nie czas a ciało w procesie twórczym teatru wydaje się głównym tematem całości MIKRO TEATRU 2. Ciało ograniczone czasem. Nie poddało się. Zaistniało obok słowa znacząco. Micro spektakle udowodniły, że nie ma granic wolności ekspresji artystyczej. Zawsze można znaleźć odpowiednią formę dla treści, które chce się przekazać, sensów, które pragnie się wyartykułować, celów, które chce się osiągnąć, emocji, które stara się wyzwolić. Kreacja unieważnia wszelkie granice, ograniczenia traktuje jak próbę, zadanie, pokonuje piętrzące się trudności. Twórcy MICRO TEATRU 2 udowodnili, że potrafią sprostać wyzwaniom, ograniczeniom formalnym. Potwierdzili swoją klasę. Sprawili, że było to interesujące, zabawne spotkanie. Zadanie, ćwiczenie, doświadczenie. Próba. Eksperyment. Udany, bo generujący maksimum frajdy. Dla twórców i publiczności. Ale przekonajcie się osobiście. Warto. Powodzenia:) 

środa, 6 lipca 2016

IN UNSEREM NAMEN MAXIM GORKI THEATER BERLIN

Na początku było słowo. Niezrozumiałe, inne, obce. W swym rozwinieciu, spiętrzeniu układało się w tekst. Publiczność wtargnęła w rewir sceny, aktorzy w rewir publiczności. Za ogólnym przyzwoleniem, z akceptacją, otwartością, ciekawością. Na niezrozumiałe, inne, obce. Przemieszane narracje autorskie w różnych językach przeplatały performatywne działania. Inicjowały prowokacje, zaskoczenie, reakcje. W imieniu uchodźców. Tych, którzy przeżyli, dotarli do celu. Niezrozumiali, inni, obcy.

To słowo "ŻYJEMY, ŻYJEMY" niesie cały ładunek opowieści o losie uratowanego uchodźcy, który ucieka przed śmiercią zafundowaną przez wojnę.  Radość i gorycz ocalenia. Bo walka o ich los się nie skończyła. W kraju, który udziela im pomocy panuje chaos biurokratyczno-prawny, organizacyjny, instytucjonalny. Euforia zderzana z niechęcią, rezerwą, ostrożnością. Prawo źle działa, pracownicy biur imigracyjnych są przeciążeni ilością spraw, przepisy są skomplikowane, sprzeczne, niejasne. Media milczą, są nieobiektywne, choć przecież demokratycznie niezależne. To generuje ogrom problemów a oczekiwania przybyłych, by godnie żyć są płonne. Napotykają wiele przeszkód, barier, ograniczeń. Spotykają wiele obojętności, agresji, niechęci i niezrozumienia. I choć uchodźcy deklarują chęć szczerą poznania ludzi, miejsca, kultury miejsca, do którego przybyli, to nie chcą zrezygnować z tego, co sobą reprezentują. Można wyczuć postawę roszczeniową, która żąda i się domaga. Wie czego chce. Nie boi się, nie do końca podporządkowuje. Jest w tym żal, desperacja i szalona pewność siebie. Przybyli do tych, którzy ich zaprosili i zaczynają rozumieć w jakim celu. Czują się zawiedzeni, oszukani, sfrustrowani. Zmęczeni, osłabieni, wyczerpani. Bo może jednak ten nowy wspaniały swiat tak naprawdę ich nie chce. Może deportować, zatrudniać na własnych prawach i warunkach. Może brutalnie wykorzystać.

Aktorzy w teatrze tworzą sytuacje, które pozwalają bezpośrednio odczuć nieoczywistość statusu uchodźcy poprzez stawianie widzów w konkretnej relacji z aktorem imigrantem. Symulacja zdarzeń zaistniałych, wysłuchiwanie indywidualnych histori, dynamika i zaskoczenie działaniami scenicznymi wzmaga siłę oddziaływania sztuki, w tym wypadku performatywnej. Aktorzy mówią słowem, działaniem w uchodźców imieniu, publiczność reakcjami w swoim. Ale przecież IN UNSEREM NAMEN /w naszym imieniu/ ci, którzy rządzą podejmują decyzje o przyszlości uchodźców i obywateli kraju, który ich przyjmuje. Czy decydenci przygotowani są do sprostania wymogm, oczekiwań, problemom? Czy zadowolą wszystkich? Nie wygląda to dobrze. Napływ uchodźców do państw zachodnich rodzi wiele konfliktów, napięć, dylematów na wielu polach. Wyrządza wiele zła. Krzywdzi. Sztuka pokazuje do czego to prowadzi. Uczula na działanie władzy. Uświadamia ogrom odpowiedzialności. Wykorzystuje teksty  Elfriede Jelinek/ PODOPIECZNI/ i Ajschylosa/ BŁAGALNICE/ wzmacniając wagę przedstawianego zjawiska. Niewątpliwie konieczne jest zaangażowanie społeczne, kontrola władzy, gdy zachodzi potrzeba wywieranie na niej  nacisku dla przeprowadzenia koniecznych zmian prawnych.

Sztuka jest gorąca, aktualna, ważna. Emocjonująca. Bardzo. Pozwala wejść w środek zdarzeń. Poczuć ich wagę. Zmierzyć się z konkretnym problemem. Tu i teraz. Natychmiast. Wybrzmiewa w naszym wspólnym imieniu. By ocalić godność uchodźcy, twarz obywatela świata Zachodu, życie człowieka.

Ależ mi tego brakuje w polskim teatrze! Dziękuję MAXIM GORKI THEATER!! Dziękuję TEATROWI POWSZECHNEMU!

IN UNSEREM NAMEN
reżyseria: Sebastian Nübling
współpraca reżyserska, przygotowanie chóru, muzyka: Lars Wittershagen
tekst: Sebastian Nübling, Ludwig Haugk i Julia Pustet na motywach „Błagalnic” Ajschylosa, „Podopiecznych” Elfriede Jelinek, 42. Sesji Komisji Wolności Obywatelskich Bundestagu oraz oryginalnych tekstów aktorów
scenografia: Magda Willi
wideo: Jesse Jonas Kracht
kostiumy: Ursula Leuenberger
dramaturgia: Ludwig Haugk
współpraca dramaturgiczna, research: Julia Pustet

obsada: Maryam Abu Khaled, Ayham Majid Agha, Tamer Arslan, Elmira Bahrami, Vernesa Berbo, Karim Daoud, Marina Frenk, Mateja Meded, Cynthia Micas, Orit Nahmias, Tim Porath, Dimitrij Schaad, Hasan Taşgın, Thomas Wodianka, Mehmet Yılmaz

Warszawa, 4.07.2016

COMMON GROUND MAXIM GORKI THEATER BERLIN

fot. Esra Rotthoff
W ramach Festiwalu Sztuki i Społeczności MIASTO SZCZĘŚLIWE zorganizowanego przez Teatr Powszechny zobaczyliśmy spektakl MAXIM GORKI THEATER pod tytułem COMMON GROUND, który przyjechał do Warszawy z Berlina. Reżyserka Yael Ronen zgromadziła aktorów, którzy przybyli lata temu jako emigranci do Berlina z terenu byłej Jugosławi i razem z nimi wybrała się do Bośni na spotkanie z ich rodzinami, ekspertami, dzisiejszą rzeczywistością miejsc i ludzi ich macierzystej ojczyzny/Belgrad, Sarajewo, Nowy Sad, Prijedor/. Zebrany materiał stał się podstawą bardzo osobistej wypowiedzi teatralnej. Intensywnej. Intymnej. Autentycznej. Współczesnej. Szukającej punktów wspólnych, kompromisu, płaszczyzny porozumienia, współpracy, budowy fundamentów dla walki, pracy, życia. Najważniejsze jest to, by nie milczeć. I działać. Opowiedzieć swoją historię, znaleźć i nazwać źródło dręczącego bólu, cierpienia, traumy. Prawda wyzwala? Zmienia? Trudno powiedzieć. Trudno przesądzić. Ale od czegoś trzeba zacząć.

Spektakl podejmuje nieśmiertelny temat okrucieństwa wojny, jest próbą określenia ewolującej złożonej tożsamości, pokazuje poczucie winy dzieci ofiar i katów, ich trudne wzajemne relacje, relatywizm kary za popełnione zbrodnie ludobójstwa, życie emigrantów w Berlinie w kontekście wojny na Bałkanach, spuścizny rozpadu Jugosławi. Tego, co się działo w latach 90-tych ubiegłego stulecia po doświadczeniach I-ej i II-ej wojny światowej. I stan na dzień dzisiejszy. Zwłaszcza groźba odradzającego się nacjonalizmu. Budzących się znów demonów wojny. Lęku przed obcym. Mipulowanie propagandą. Historia jednak kołem się toczy.

Bo czyż nie jest tak zawsze po wielkich i małych wojnach, gdy wyrządzone krzywdy nigdy nie zostaną zadośćuczynione, pamięci nie daje się zresetować, poczucie winy tych, którzy przeżyli nie maleje, bezkarność winowajców nikogo nie dziwi a żyć trzeba dalej? I wieczne pytanie jak należy o wojnie i jej skutkach, o tym co nadal gnębi i boli tych, którzy przeżyli, mówić. W jakiej formie, by pomóc tym, których dotknęła, nie rezygnując ze świadczenia prawdy tym, których trzeba przestrzec, uczulić na zło wojny, jej symtomy i skutki. Kiedy świat jest nieustannie informaowany przez media o konfliktach, toczących się wojnach, katastrofach, wypadkach, kataklizmach, atakach terrorystycznych i ich masowych ofiarach, które nie szokują, nie obchodzą, nie budzą zainteresowania gdy bezpośrednio nas nie dotyczą. Świat zobojętniał na wiadomości o masowych ofiarach tragicznych wydarzeń. Ich liczba choć konkretna i przerażająca pozostaje wartością abstrakcyjną, ignorowaną. Jakbyśmy byli już znieczuleni na ból i cierpienie innych gdy sami czujemy się bezpiecznie, myśląc, że nic nam nie grozi a to, co złe nas nie dotyczy i nigdy nie dotknie. Lub jesteśmy bezsilni wobec tego, co funduje bezduszny los i cyniczna polityka światowa. Umywamy ręce, odwracamy się do swojego tylko życia i zamykamy się w apokalipsie spraw osobistych. Choć warto wiedzieć. Warto poczuć ten indywidualny armagedon poszerzającego się pola walki. Wojny na Bałkanach już nie ma a jednak toczy sie w każdym z tych, których dotknęła. Bez względu na to czy uczestniczyli w walce czy nie. Czy byli katami czy ofiarami. Wojna w jej ofiarach się nie zakończyła, jest nie zagojoną raną.

Spektakl COMMON GROUND jest taką próbą przepracowania złożonych problemów psychologicznych, etycznych, moralnych, egzystencjalnych wynikających ze zderzenia realiów, wymogów współczesnego życia ze skutkami wojny i rozpadu Jugosławi, polityką, propagandą. To mocna emocjonalna, bardzo intymna wypowiedź artystyczna oparta na faktach, prawdziwych historiach /wojennych, powojennych, rodzinnych/, osobistych przeżyciach, doświadczeniach, dylematach, rozterkach aktorów biorących udział w tym projekcie.

Sprawa tożsamości i prawdy wydaje się tu być fundamentalna. Uczciwości i zaufania. Szczerości. Otwartości na siebie, swoje pochodzenie, historię. Chęć wybaczenia, a przynajmniej wysłuchania, zrozumienia i akceptacji. Choć rodzi to wiele problemów. I nie jest łatwe. Zarówno dla artystów, jak i dla widzów.

Skutki okrucieństw wojny zderzone z bezkarnością cynicznych, zimnych winowajców nie dają spokoju. Obywatele byłej Jugosławi, podzieleni, skłóceni nie mogą żyć razem, nie mogą żyć bez siebie. Nic dziwnego, że dopiero na obczyźnie, na przykład w Berlinie, wspólna egzystencja jest możliwa. I przyjaźń, i praca. I wspólne poszukiwanie swojej tożsamości, miejsca w życiu. Mówienie o tym co kogo boli, co każdy czuje, co myśli, jaki jest stosunek do ojczyzny w przeszłości i dziś.

Siłą spektaklu są szczere, bolesne relacje aktorów. Minimalizm formy. Opowiadanie o niegasnącym poczuciu winny z powodu prowadzenia beztroskiego zachodniego stylu życia na emigracji podczas toczącej się bratobójczej wojny w ojczyźnie. Świadomy wybór obojętności i dystansu rodziców, który po latach przerodził się w wyrzut sumienia ich dziecka. Relacje wieokrotnie gwałconych kobiet w czasie wojny, które na zawsze będą czuć się upokorzone, poniżone, zbrukane. Uprzedmiotowione. Zwielokrotnione w sumie o abstrakcyjnie niewyobrażalnej wielkości. Strata najbliższych, których miejsca pochuwku się nie zna. Marny los ofiar, szczęśliwy oprawców jakby sprawiedliwości nie było na tym świecie. Jakie mają być relacje dziecka ofiary i dziecka kata na obczyźnie? Poczucie winy dzieci, ich stosunek do przeszłości, do rodziców, do wspólczesnej byłej Jugosławi.  I zdumiewa jednak ten brak zrozumienia świata dla tego, co się z nią stało i dlaczego. I obojętność, bezsilność wobec wyzwań współczesnych zagrożeń. Cykliczność odradzania się nacjonalizmu, faszyzmu, wojny. Artyści sugerowali, że nie należy tracić nadziei, bo może kosmici przybędą na ziemię i od tych plag nas wyzwolą. Tylko oni będą w stanie zapanować nad ciemną stroną mocy człowieka. My nie poradziliśmy sobie z nią, nie radzimy i chyba nie poradzimy. Bo niepojęte jest jak można postawić pomnik pamięci katom w miejscu kaźni ich ofiar. Nie wiadomo nadal jak sobie radzić z niegodziwością i niesprawiedliwością losu. Wybaczać ale pamiętać? Nie, to brzmi jak naiwny, dziecinny banał. Gdy wiemy, że ludobójstwo nie zostaje własciwie osądzone i nieuniknienie ukarane. Nacjonalizm wydarty z korzeniami. A piętno wojny się dziedziczy z pokolenia na pokolenie. Dzielenie ludzi, narodów i zarządzanie strachem jest nadal skutecznym orężem manipulacji polityki i nadal prowadzi do chaosu wojny.

Tymczasem żyć trzeba dalej.  Mimo tęsknoty. Mimo depresji. Mimo wszystko. Z pieśnią na ustach. Z nadzieją. Ze sztuką, która pozwala wyzwolić się od smutku, tęsknoty za rajem utraconym/niewinnością, ojczyzną, spokojem, beztroską/, od bólu i cierpienia. Choć na chwilę. Chwilę poczucia, że zrobiło się wszystko, co było w mocy tu i teraz na przyszłość. Taki właśnie COMMON GROUND. Ku przestrodze, dla zastanowienia i wiedzy tych, którym się wydaje, że ich zło tego świata nie dotyczy, nie mają i nigdy nie będą mieć w nim swego udziału.

To był ważny, emocjonalny wieczór. Przywołujący wspomnienie wrażeń po spektaklu PRZEKLĘTY NIECH BĘDZIE ZDRAJCA SWEJ OJCZYZNY /Oliver Frljić/, który też gościł w Teatrze Powszechnym w Warszawie.  Teraz czekam na spektakl, który podjąłby temat polskich demonów, które dzielą i rządzą. Zarządzają strachem. Dekonstruują. Rujnują. Niszczą.

COMMON GROUND
reżyseria: Yael Ronen
scenografia: Magda Willi
kostiumy: Lina Jakelski
video: Benjamin Krieg
dramaturg: Irina Szodruch
muzyka: Nils Ostendorf
obsada: Vernesa Berbo, Niels Bormann, Dejan Bućin, Mateja Meded, Jasmina Musić, Orit Nahmias, Aleksandar Radenković

Warszawa, 3.07.2016