czwartek, 28 września 2017

OPOWIEŚĆ ZIMOWA TEATR NARODOWY

Najmocniejszą stroną OPOWIEŚCI ZIMOWEJ  o zazdrości i zemście prowadzącej do tyranii Williama Szekspira w reżyserii Marcina Hycnara jest jej wymiar wizualny. Sugestywny, silny, fascynujący. Przyciąga uwagę, przykuwa ją i do końca więzi. To on jest głównym narratorem emocjonalnych znaczeń. To on komunikuje, opisuje, komentuje, puentuje. Buduje nastrój, wyzwala emocje. Prowadzi nas przez ludzkie niebo, czyściec i piekło. Najpierw polaryzuje scenę na czerń i biel /świat jest szachownicą=podłoga, więzieniem=ściany są kratami, ludzie na niej pionkami /, co z góry pozycjonuje charakterologiczny ostry, jednoznaczny, ostateczny podział na dobrych i złych bohaterów, pozytywną i negatywną stronę mocy natury ludzkiej, systemów jakie tworzy i którymi zarządza. A priori. Wkraczamy do ziemskiego nieba. Krainy miłości, szczęścia, powodzenia. Idealnej, czystej, dozgonnej przyjaźni męskiej, kobiecej.  Później przestrzeń się zmienia, jest bez właściwości. To jakby czyściec. Królewskie komnaty to zupełnie pusta przestrzeń pozostawiona dla działań, zachowań, emocji ludzi.  Jedynie tron naznaczony silnie piętnem szaleństwa tu króluje. Akcja przenosi się też na wieś ale umiejscowiona jest w bezbarwnym barze, jedynie kostiumy stroją bohaterów w barwy rajskich ptaków. Są zabawne, szalone, błazeńskie, pochodzą z różnych porządków czasu i rzeczy/film, muzyka, burleska, popkultura, itd/. Czerń sali sądowej przełamana jest akcentem pomarańczowej więziennej sukni królowej, wiemy przecież, że czystej, niewinnej, niezrozumiale skrzywdzonej okrutnie. Pokój szpitalny reprezentowany jest jedynie przez nowoczesne, doskonale wyposażone łoże boleści, na którym król dojrzewa do świadomości, ile zła wyrządził żonie, rodzinie, królestwu, przyjacielowi. Cierpi, odczuwa ból straty. Piękny jest tunel przejścia i fascynujące morze wyczarowane z mgły i światła. Na końcu przenosimy się w wymiar  ostateczny. Dominująca krwawa czerwień sugeruje piekło. Generuje przemianę, oddycha żarem emocji i myśli. Jest tyglem, w którym z popiołu spraw, błędów przeszłych ma narodzić się nowa, lepsza, bardziej optymistyczna -już nie ziemska chyba- rzeczywistość. Nauka i nadzieja dla tych, którzy przetrwali.

To przekaz plastyczny scenografii i kostiumów, efekt wizualny wypracowany przez Martynę Kander jest decydujący w odbiorze sztuki, tekst jakby odsuwa się na plan dalszy. Może dlatego nie ma wskazania na  jednoznaczne, wyraźne motywacje, przyczyny, które uzasadniałyby w jakikolwiek sposób, dlaczego obserwujemy obraz samo nakręcającego się, zabójczego, chorego szaleństwa zazdrości mężczyzny, męża, króla Sycylii Leontesa  oskarżającego o zdradę kobietę, żonę, królową Hermionę i zemstę na niej. Ale niewykluczone, że pojawiła się podskórnie inna zazdrość, która się nakłada na pierwszą  lub w ogóle jest pierwszoplanowa, choć ukrywana, nie wyjawiona- wynik długoletnich, męskich relacji Leontesa i Poliksenesa, króla Czech, jego starego, dobrego, wiernego przyjaciela i próba zemsty na nim gdy  widzi, jak silna więź, fascynacja rodzi się pomiędzy nim a jego żoną Hermioną. Chora wyobraźnia sugeruje Leontesowi, że rodząca się dopiero damsko -męska  przyjaźń jest ważniejsza od starej, która ich, mężczyzn, łączy. Paranoja po prostu się pojawia, jakby znikąd, bez wyraźnej przyczyny, bez powodu.  I toczy się z coraz większą prędkością jak kula śniegowa. Rośnie w siłę i niszczy po drodze wszystko. Ma podłoże seksualne, ambicjonalne, mimo że nie ma żadnych sugestii, że chodzi o drugą kobietę, trudno dostrzec w nim także jakikolwiek aspekt polityczny. To go zaskakuje, i z niebywałą gwałtownością panuje nad nim, bo nie stawia tamy powinność stanu i pozycji, brak jest oporu rozsądku, nie zwycięża irracjonalnego, okrutnego w skutkach szaleństwa miłość do żony i dzieci/ułomne, drugie nienarodzone jeszcze/, myśl o przyszłości królestwa, za które winien być odpowiedzialny.

Inscenizacja wykorzystała techniczne możliwości sceny narodowej, potencjał zespołu aktorskiego, który jak zwykle nie zawodzi. Szekspir w jego późnym dziele, jest niejednoznaczny, mroczny, wyostrzony. Jakby u progu śmierci pozwalał sobie na badanie granic szaleństwa, prowadził dywagacje o nieobliczalności człowieka, nieprzewidywalności jego czynów, myśli, psychiki gdy skrywa swoją prawdziwą naturę, jej motywacji ukrytą siłę i głębię. Jest w stanie zniszczyć wszystkich i wszystko aby ukoić ból zawodu i zdrady, nawet jeśli jest tylko urojoną zmorą, niewiarygodnym cieniem prawdy. Samo przypuszczenie, domysł, myśl, projekcja, wyobrażenie ma niszczącą, zabójczą moc. Oto ciemna strona realnej siły ludzkiej kreacji, potęga sprawcza zmysłów. Nieuzasadnione przeczucie, które przeradza się w tyranię.

W jakim zakresie Oskar Hamerski to zagrał a Marcin Hycnar przedstawił reżyserując OPOWIEŚĆ ZIMOWĄ Williama Szekspira, każdy winien odpowiedzieć sobie sam. Jeśli zechce, zobaczyć może odniesienia do bieżącej polityki, aluzje do polskiej rzeczywistości, choć twardych dowodów, bezpośrednich tropów na to w inscenizacji nie ma. Spektakl, teatr czeka. Powodzenia:)

OPOWIEŚĆ ZIMOWA WILLIAM SHAKESPEARE
reżyseria: Marcin Hycnar
scenografia i kostiumy: Martyna Kander
muzyka i aranżacja: Urszula Borkowska
muzyka: Michał Lamża
ruch sceniczny: Maćko Prusak
reżyseria światła: Maciej Igielski
projekcje wideo: Tomasz Gawroński

obsada: Oskar Hamerski, Patrycja Soliman, Wiktoria Wolańska, Mateusz Rusin, Bartłomiej Bobrowski, Justyna Kowalska, Robert Jarociński, Mateusz Kmiecik, Arkadiusz Janiczek, Jarosław Gajewski, Karol Dziuba, Kinga Ilgner, Joanna Kwiatkowska – Zduń, Piotr Piksa, Paweł Tołwiński, Jakub Gawlik, Kacper Matula, Paweł Paprocki, Adrian Zaremba, Łukasz Borkowski, Hubert Paszkiewicz, Michał Barczak

premiera: 20 maja 2017

zdjęcie:Tomasz Urbanek/East News

środa, 27 września 2017

NOC KRETÓW (WELCOME TO CAVELAND) NOWY TEATR

Ten spektakl bawił, wprowadzał w dobry nastrój, dał nową, umowną, choć przewidywalną, perspektywę spojrzenia na życie inne niż ludzkie. Niestety, to co zobaczyć można było, bardzo je przypominało. Zeszliśmy do jaskini ze specyficznym mikroklimatem, jej mieszkańcami. Wkroczyliśmy w noc, my przyzwyczajeni do funkcjonowania w ciągu dnia ludzie. Podglądaliśmy życie kretów i uzmysłowiliśmy sobie, że są bardzo w swych zachowaniach podobni do nas, ludzi. A więc jest to spektakl o nas w innej, alternatywnej rzeczywistości i skórze/futrze, hahaa/. Bardzo korespondującej ze współczesnością.

Krety są wielkości człowieka i jak on się zachowują. Pracują dużo, ciężko jedzą obficie, smakowicie, kopulują instynktownie, mechanicznie, rodzą dzieci, gdy muszą, umierają gdy trzeba i potrafią się  pięknie bawić, grają jak undergroundowa kapela rockowa super przebojowe kawałki. Najgorsze, że jak ludzie, mordują/scena w teatrze cieni/. Człowiekowi trudno jest wymyślić coś zupełnie nowego, zresztą do końca przecież  nie wiadomo, czy my ludzie jesteśmy podobni do zwierząt, czy to zwierzęta do nas, ludzi.

Tu pomysł, reżyseria i scenografia Philippe'a Quesne wykorzystuje teatralność, świat mitów, wyobraźnię. Odnosi się do tego co znamy i lubimy. Co sprawia nam przyjemność, gwarantuje dreszczyk emocji i funduje doskonałą zabawę wszelką konwencją sztuki.  Obserwujemy mozolne przedzieranie się kretów przez materię ziemi, dekonstrukcję otoczenia, dokonywane w nim zmiany. Przedzieramy się z nimi przez kolejne plany akcji, zdzieramy zasłony, cieszymy się z powstających na żywo grafitti. Wszystko jest czytelne, bez mowy, bez używania zbędnych słów/pisane lub wypowiedziane niewyraźnie/, bez wymyślnych narracji, opowieści, skomplikowanych interakcji, relacji. Wszystko wydaje się jasne i proste. Bohaterowie sympatyczni, swojscy, znani. Doskonale pomrukiwaniem, gestem, czynem się komunikują ze sobą i z nami.

Nawiązuje w swej ogólnej wymowie ten spektakl do filmu Wernera Herzoga JASKINIA ZAPOMNIANYCH SNÓW, który pokazuje odkrytą stosunkowo niedawno jaskinię CHAUVET, udostępnia jej malowidła i zastanawia się nad mentalnością ludzi, artystów, którzy je tworzyli. Interesująca jest motywacja, dla której powstały, cel tworzenia, ich  przeznaczenie, rola, sens. Niewątpliwie ludzie prehistoryczni posiedli umiejętność przystosowania się, przetwarzania rzeczywistości, zmiany otoczenia.  Sztuka stanowiła sposób komunikacji, pozwalała się porozumieć, bez czego nie byłoby możliwe przetrwanie. Mimo dokonujących się zmian: miejsca, czasu, klimatu. Artysta na pewno nie czuł się z tych samych powodów twórcą jak dziś. Od tamtego czasu /ok. 40 tyś. lat/ uległa mutacji perspektywa patrzenia człowieka w przeszłość, on sam też się zmienił. Być może prehistoryczni artyści, jak dzisiejsi Aborygeni, uważali, że to nie oni tworzą rysunki, bo tylko użyczają swoje ciało duchowi, który wnika w nie/ich palce, dłonie/.  Człowiek jest narzędziem siły wyższej, która nad nim panuje, której trzeba się poddać. Myślenie nic nie da, bo człowiek nie ma możliwości zgłębienia motywacji, celów, woli Bogów. Nie wnikają więc w istotę dzieła, sens tworzenia, nie roztrząsają jego znaczenia. Dziś, by móc zrozumieć te rysunki w jaskini Chauvet, należy z niej wyjść , trzeba zdystansować się i poznać wszystko, co po czasie prehistorycznym zostało/inne jaskinie, ich zawartość, szczątki, malowidła, szkielety, figurki, narzędzia służące do polowania, itd/. Niewątpliwie cechowała człowieka jaskiniowego inna mentalność, właściwa mu duchowość. Społeczność, którą tworzył, doceniała przenikanie się i płynność wszystkiego. Sztuka była rodzajem komunikacji, porozumiewania się. Dziś zdajemy sobie sprawę, że trzeba wiedzieć bardzo wiele, by móc przybliżyć się do tego, co tak naprawdę chcieli nam powiedzieć o sobie, o swym świecie. Nawet jeśli nie myśleli w ogóle o nas.

Jest jednak poziom porozumienia poprzez piękno, prawdę, dobro zaklęte w świecie i sztuce, jej działaniu, które unieważnia miniony czas , wszystko, co zmienia ludzi. Powoduje odczuwanie silnej bliskości, mocnej więzi, trwałej wspólnoty. Tego, co łączy, spaja, utrwala a nie dzieli, niszczy, burzy. Tego, co wspólne, niewyzbywalne, trwałe. Dzięki zakodowanej w duchowości człowieczej wyobraźni i wrażliwości. Która wiele uczy a przede wszystkim wzrusza.

A więc WELCOME TO CAVELAND, na wspólną zabawę z kretami! Wierzcie, nie wierzcie NOC KRETÓW była cudna, wesoła, energetyczna. :)


Pomysł, reżyseria i scenografia: Philippe Quesne




Philippe Quesne
Po nauce w szkole plastycznej i dziesięciu latach pracy jako scenograf teatralny oraz aranżer przestrzeni wystawowej Philippe Quesne zakłada w 2003 grupę o nazwie Vivarium Studio, skupiającą aktorów, plastyków i muzyków. Tworzy i reżyseruje spektakle w przestrzeniach o charakterze „wiwarium”, służących obserwacji ludzkich mikrokosmosów. Spektakle (La Démangeaison des ailes, 2004; Des Expériences, 2004; D ‘après Nature, 2006 ; L’Effet de Serge, 2007; La mélancolie des dragons, 2008; Big Bang, 2010; Swamp Club, 2012; Anamorphosis, 2013) są międzynarodowymi koprodukcjami, a zespół prezentuje je w wielu krajach.

Od 2014 jest dyrektorem teatru Nanterre-Amandiers. W 2016 wystawił Caspar Western Friedrich w Kammerspiele w Monachium oraz Welcome to Caveland w Kunstenfestivaldesarts w Brukseli.

Charakterystyczną cechą teatru Quesne’a jest równouprawnienie scenografii wobec innych elementów spektaklu – aktorów czy samego performansu. To teatr, w którym kontempluje się obrazy.

Quesne nazywany jest wielkim czarodziejem teatru, który w ostatnich latach stał się jednym z ulubionych gości europejskich festiwali teatralnych./materiały Nowego Teatru/


VIDEO: https://www.youtube.com/watch?v=TZhPQFXSReU, https://www.youtube.com/watch?v=ChfVywggZV4

FANTAZJA TR WARSZAWA


FANTAZJA Anny Karasińskiej proponuje ekstremalnie minimalistyczną formę teatralną z maksymalnie rozpasaną wyobraźnią, zarówno u aktorów, jak i widzów. Bo zabawa polega na dowolności skojarzeń, całkowitej swobodzie interpretacyjnej, poczuciu humoru, otwartości na wszystko co nieznane, szalone, nietypowe. Jedyną obecnością na scenie jest ciało ludzkie, jego ubranie. Aktorzy używają własnych imion, bo każdy w decydującej mierze czerpie z siebie, poprzez siebie przedstawia. Nie ma żadnych wspomagaczy, rekwizytów, scenografii. Jesteśmy jednak nadal w teatrze, podział na scenę i widownię jest nie zaburzony, tradycyjny.  Z offu przez cały spektakl reżyserka moderuje przebiegiem spektaklu, decyduje o tym, co się dzieje na scenie, co aktorzy mają grać. Wyznacza aktorom ubranym w absolutnie neutralne, sportowe kostiumy/dominują szare, beżowe nijakie bluzki i ciemne spodnie/ zadania, podsuwa tematy, ustawia sytuacje. Poza tym nic nie ma poza czernią kotar luźno spływających wzdłuż ścian i podłogi. To pozwoli snuć wszelkie projekcje fantazji. Aktorzy jak ćwiczebne figury wchodzą, posłusznie wykonują polecenia swojego reżyserskiego guru. Może to też być słyszalny głos w ich głowie lub w głowie widzów. Może jest to głos demiurga, który w nieznanym, nie określonym celu przeprowadza eksperyment, w którym widzowie nieświadomi tego też biorą udział. Hulaj dusza, ograniczeń  w domysłach, CO TO OSTATECZNIE JEST, nie ma. Na początku dowiadujemy się, że całość nie ma dokładnego scenariusza. Akcja jest dynamiczna, zmienna, za każdym razem przedstawienie ma inny przebieg. Ważna jest natychmiastowa reakcja, celna improwizacja, łatwość wchodzenia w rolę, umiejętność skupienia na sobie uwagi. Inwencja, wyobraźnia, kreatywność. 

Spektakl jest w zasadzie bardzo statyczny, opiera się na mowie ciała, geście, a przede wszystkim mimice, grymasie, wyrazie twarzy, spojrzenia, itd. Jest bardzo zindywidualizowany. Dialogów właściwie nie ma, no, może są dwa. Interakcji nie ma za wiele również. Nie doczekamy się tradycyjnej akcji, konsekwentnej, sążnistej narracji na konkretny temat, problem, sprawę. Jest opowiedziana i zilustrowana historia o wężu. Najważniejsze są emocje, ich wyraz. Przekaz. Najważniejsza jest komunikacja w tak bardzo ograniczonym zakresie słów, jakie mają do dyspozycji aktorzy. Ale głównie to  nie oni mówią a reżyserka. 

Prostota, bezpośredniość, szczerość, natychmiastowa reakcja na postawione zadanie decyduje o celności interpretacji, takiej reakcji, która wszystkich zadowala. Bo są to polecenia krótkie, sytuacje skondensowane, okrojone, maksymalnie minimalistyczne. Wszystko po to, by zostawić jak najwięcej przestrzeni niczym nie zaburzonej, nie zaśmieconej, nie odciągającej od meritum celu, jaki winno się osiągnąć. Przy czym wyobraźnia aktorów i widzów często zderza się w finale reakcji aktorów na postawione zadanie.  

Tak, przez godzinę bawią się aktorzy z widzami w teatr wyobraźni, ścigają się w wymyślaniu szybkich reakcji, stwarzaniu w myśli kontekstu, wizualizacji optymalnego obrazu dla określonej z góry sytuacji. Aktorzy mają ograniczone środki wyrazu, nie mogą się ukryć w kostiumie roli, i tak obnażeni skazani są na zdradzanie widzom własnych walorów, cech osobniczych, intymnych, własnych tylko. Oczywiście wykorzystują stereotypy myślowe, wzorce, standardowe szablony obowiązujących reakcji, zachowań. 

Pomysł sceniczny na sprawdzenie siły wyobraźni, otwartości, możliwości komunikacyjnych w ogromnym ograniczeniu możliwości jest świeży, zaskakujący, nietypowy. Bardzo dowcipny, inteligentny, oparty na grze skojarzeń. Prowokowaniu fantazji. Podążanie za nią jest niemożliwe.  Bo tu mamy tylko trening, rozpoznanie, ćwiczenie. Sprawdzanie czy to działa. Na poziomie sygnalizującym, elementarnym wystarcza, satysfakcjonuje. Ale czy nie jest do jednorazowego użytku? Być może, ale ujmuje ta lekkość, swoboda przyjętej konwencji, intensywność formy, która przynosi wytchnienie, śmieszy, bawi. Może dopiero później daje do myślenia.

Wbrew pozorom, spektakl poruszał wiele tematów. Prowokował i zderzał wiele skojarzeń, obrazów, myśli. Ośmielał i dawał pewność co do tego, że wszystkie skojarzenia, pomysły na wyobrażenia danej sytuacji są możliwe. Nie wyznaczał granic, nie tworzył barier, nie narzucał ograniczeń. W efekcie stawiał pytania, które z czasem dopiero do widzów dotrą. Przyniosą refleksję gdy znów zechcą widzowie na temat FANTAZJI myślami poszaleć. Rozpamiętywać. Bo działają podskórnie, w indywidualnym wymiarze.  Czy to jest jeszcze teatr? Czy taka koncentracja intensywności, wywołująca wrażenie całkowitej improwizacji opartej na indywidualnej emocją zaprawionej wrażliwości wystarczy? Co z tego wynika? Co zostaje?

Oto moja fantazja na temat spektaklu. Gdzieś wysoka, nad nami na widowni i scenie znajduje się demiurg, niczym Bóg decydujący o tym, co ma się wydarzyć. Panuje, porządkuje, włada. Mamy wolną wolę, bo ta pozwoliła nam w teatrze na ty spektaklu być. Ale do końca całkowitej swobody nie ma. Głos, niczym imperatyw wewnętrzny, siła wyższa pojawia się i inicjuje myśl-zadanie, w krótkich komunikatach sugeruje sytuacje do odegrania. A każdy z nas, łącznie z aktorami na scenie podążają za nimi, rozwijając natychmiast swoje interpretacje. Skupiamy się posłusznie na efektach wykonywanych poleceń. Te zderzają się w niewidzialnym sparingu, porozumiewają, komunikują. Wywołują żywą, spontaniczną reakcję widowni/śmiech, prychnięcia, komentarze, klaskanie/. Zmiany ustawień aktorów są liczne, tempo narzucone  duże. Nie ma czasu na myślenie. Starcza go tylko na reakcję. Galopujemy wciągnięci w wir zdarzeń, na które nie mamy właściwie wpływu. Jednak mimo wszystko manipulowani, ustawiani, sprawdzani. A, że się doskonale bawimy, nie widzimy, nie odczuwamy tego, jak łatwo ulegamy sugestiom, jak szybko przychodzi nam się podporządkować temu głosowi nie naszemu, bo pochodzącemu z zewnątrz. Nie kwestionujemy go, nie oceniamy, nie sprzeciwiamy się mu, nie odrzucamy. Bo wydają się niewinne, proste, oczywiste. odnoszą się do naszego wspólnego doświadczenia, wyuczonych zasad zachowania, oczekiwanych reakcji, podobnego kojarzenia, z niewielkim odbiciem interpretacyjnym. Oceniamy za to grę, wykonanie zadań. Natychmiast konfrontujemy je z własnymi fantazjami. Zapominamy, że przed nami stoją aktorzy i choć używają swych prawdziwych imion,  muszą wykonywać polecenia, najszybciej, najlepiej jak potrafią, w które a priori wpisany jest już komentarz, informacja, interpretacja, zakodowane ustawieniem znaczenie ostateczne jak mamy rozumieć kontekst, sens, cel, który nie jest ukryty, nieznany a jasno określony, dopowiedziany, wyjaśniony. My nie musimy a jednak z dużą przyjemnością ulegamy, wchodzimy do tej gry automatycznie, spontanicznie, naturalnie. A więc tak to jest z tym rządem dusz? Z tym wnikaniem w nas dla zawładnięcia naszej myśli, mowy i uczynku? W każdym razie tak to może się zaczynać. Za naszą zgodą, akceptacją.

FANTAZJA to drugi spektakl  po EWELINA PŁACZE  zrealizowany przez Annę Karasińską w TR Warszawa. Z sukcesem:)  

FANTAZJA 
 reżyseria: Anna Karasińska
 dramaturgia:Magdalena Rydzewska, JacekTelenga
         scenografia i kostiumy:Paula Grocholska
         choreografia: Magda Ptasznik
         reżyseria światła: Szymon Kluz
         asystentka reżyserki, inspicjentka: Malwina Szumacher
         kierowniczka produkcji: Katarzyna Białach

  obsada: Agata Buzek, Dobromir Dymecki, Rafał Maćkowiak, Maria Maj, Zofia Wichłacz,
               Adam Woronowicz

premiera: 9 kwietnia 2017

wtorek, 26 września 2017

POCIĄGI POD SPECJALNYM NADZOREM TEATR DRAMATYCZNY


Plakat do spektaklu POCIĄGI POD SPECJALNYM NADZOREM -intrygujący, piękny, dwuznaczny- sugeruje tajemnicę możliwego przenikania się sacrum z profanum. Ocalenia czystości, niewinności, ufności w trudnej prozie życia zupełnie zwyczajnego człowieka, żyjącego w miejscu gdzie diabeł mówi dobranoc, w czasach najokrutniejszej wojny nowożytnej. Gdy jest sytuacją zaskoczony, w ogóle do niej nie przygotowany. Jakby dawał pewność, że Milosz Pipka, główny bohater, już nie dziecko jeszcze nie mężczyzna, o delikatnych, subtelnych rysach twarzy postąpi jak trzeba, przejdzie z dziecięctwa w wiek męski z godnością, męstwem i odwagą dojrzałości. A to daje nadzieję i przynosi otuchę. Unieważnia nieznośną lekkość bytu.

Bo jest to rzecz o inicjacji, o dojrzewaniu, o tym, że zawsze i wszędzie można walczyć o przetrwanie. Poprzez dystans poczucia humoru, który rozładowuje największe lęki, poprzez śmiałe/instynktowne, lubieżne, rozpasane/ zachowania seksualne, czynne, zakonspirowane zaangażowanie w działania ruchu oporu. Prostota tych środków ratunku i walki jest rozbrajająco naturalna, jakby przypadkowa, zaskakująca, spontaniczna /pieczątki z niemiecki tekstem odciskanie na pupie miejscowej, młodej dziewczyny/. Człowiek zawsze może znaleźć sposób ocalenia sięgając po motywacje, predyspozycje, siłę drzemiącą w nim samym. I w jego, nawet najbanalniejszym, groteskowym otoczeniu. Jeśli popełnia błąd, upada, to nie załamie się ostatecznie, a szukając, uczy się, korzysta z wiedzy mądrzejszych, starszych, bardziej doświadczonych ludzi. Ze spuścizny-jak ze wzoru postępowania, inspiracji, odniesień- przeszłych pokoleń/wspomnienia o rodzinie, szczególnie ojcu, dziadku Milosza/.

Zatrzymujemy się więc na stacji kolejowej. Ogniskującej zwyczajne życie  zwyczajnych ludzi ale w niezwyczajnych czasach. I to zderzenie tego, co dotąd było naturalne, oczywiste, proste z sytuacją nową, wymagająca samookreślenia, zmiany, dostosowania jest najciekawsze. Marazm życia na stacji kolejowej przerywany jest przejazdem pociągów pod specjalnym nadzorem. Miedzy peron, na którym od czasu do czasu pojawiają się retrospekcje, drezyna a zagracone, typowe biuro wdziera się gwałtem okrucieństwo wojny. To mocny scenograficzny gest. Ostry kontrapunkt. Całość ilustrowana jest muzyką wykonywaną na żywo, co szczególnie uatrakcyjnia oglądanie sztuki. Światło buduje nastrój, kostium podkreśla wymowę charakterystyki postaci. Zawsze jednak z przymrużeniem oka, w samoobronie poczucia humoru, bez powagi, grozy, patosu, który nie ma prawa tu zagościć. Zapanować nad ludźmi. Bo w miejscu gdzie nie ma Boga, mitu, alegorii, symboli a człowiek jest pozostawiony sam sobie i nie ma na nic wpływu, wszystko jest dozwolone. Możliwe. W sposób naturalny i prosty niewinne.

Zwykłe, banalne, prowincjonalne życie, a więc i akcja spektaklu, toczy się niespiesznie. Grzęźnie w meandrach poszczególnych narracji. Różnorodność opowieści/wspomnienia, sny, przeżycia, relacje, sprawozdanie, piosenka/ buduje obraz mentalny normalnych, zdroworozsądkowo myślących ludzi. Cieszących się życiem, pomagających sobie w miarę możliwości, bezpośrednich, bez wielkich ambicji. Szukających miłości, spokoju, spełnienia na własną miarę sił i możliwości. Milosz Pipka Otara Saralidze, delikatny i niewinny w posturze i charakterze, podążając drogą prób i błędów, upadku, obserwacji i wewnętrznych dywagacji w poszukiwaniu męskości, osiąga dojrzałość godną ludowego herosa. Doszlusowuje do spokoju wiecznego, choć nie był to przecież jego cel życia. Poprzez śmierć- co budzi współczucie, smutek straty,żal- dorasta do archetypu świętego, jakim go z powodzeniem w pełnym realizmie i naturalności przedstawia spektakl i zapowiadający go plakat. Zmieniając się, pozostał sobą: prostodusznym, prostolinijnym,  ani śmiesznym, ani tragicznym, normalnym, młodym człowiekiem, osiągającym cel u kresu drogi do siebie samegoDyżurny ruchu Całusek w roli seksualnego mentora, nie przegapia żadnej okazji, by się sprawdzić i zaspokoić. Nie awansuje, nie pretenduje do roli bohatera, korzysta z życia z fantazją. Żyje zgodnie ze swoja naturą, robi swoje. Robert Majewski wygrywa  lekko i naturalnie wszelkie cechy komediowe, również te podskórnie dramatyczne. Zawiadowca stacji w interpretacji Henryka Niebudka to miłośnik gołębi i niestraszny strażnik moralności. Chodzi w poplamionym odchodami ptasimi mundurze, wieszczy Sąd Ostateczny, który przyniesie kres tej prowincjonalnej Sodomie i Gomorze. Jego żona, przepięknie, wzruszająco grana przez Małgorzatę Niemirską, z godnością dojrzałej, doświadczonej kobiety sprostała próbie seksualnego pokuszenia. Zobaczyliśmy wstyd i pożądanie, matczyne ciepło i troskę, takt przyjaciółki, walkę jej bohaterki z samą sobą. Aktorka lirycznie wykonała piosenkę o wiśniach, która uzasadniała jej postawę, stan emocjonalny. Z czułością i troską mądrości życiowej opowiadała o konsekwencjach relacji chłopaka i dziewczyny. W roli tej objawiła się siła klasycznego aktorstwa, mocno akcentującego skrajnie różne, gwałtownie zmieniające się stany emocjonalne granej postaci. Warsztat, precyzja, doświadczenie Małgorzaty Niemirskiej osiągnęły cel: Żona Zawiadowcy robi piorunujące wrażenie!!! To wspaniała rola.  Pozostałe aktorki: bezpruderyjna, zmysłowa Telegrafistka Święta Marty Kowalik, tajemnicza, nad wyraz giętka, choć połamana cyrkówka Wiktoria Freire Agaty Wątróbskiej, niewinna, szczera, prostolinijna Masza Agaty Góral dopełniły portrety kobiet, niekoniecznie mrocznych przedmiotów pożądania świata męskiego. 

Spektakl na podstawie prozy Bogumila Hrabala  w komunikatywnym przekładzie Andrzeja Czcibora-Piotrowskiego swój swojski nastrój, urok wesołej naiwności, ujmującej prostoty, szczerej intencji, spójność i przejrzystość konstrukcji zawdzięcza reżyserii Jakuba Krofty, który tak wykorzystał doskonałą adaptację Janusza Andermana i poprowadził aktorów Teatru Dramatycznego, że wprowadzając widza w spokojną, znojną, nudną codzienność prowincji w czasach wojny, która się gdzieś daleko toczy, o czym sygnalizuje tylko wiszący w biurze portret Hitlera, inspekcja i  przemykające pociągi pod szczególnym nadzorem, pokazał jej specyfikę, witalność, siłę. Ujawnił cenę, jaką można zapłacić za dojrzałość. Odpowiedzialnie podjętą męską decyzję, bo znane jest jej ryzyko. Milosz Pipka, podobnie jak jego dziadek, przeciwstawił się swoją indywidualną postawą machinie wojennej. Wykonał niebezpieczne zadanie. Gdyby wszyscy poszli jego śladem wojna miałaby zupełnie inny przebieg. Nie tak okrutny, złowieszczy, dalekosiężny. I to jest to przesłanie. Mówi o dojrzewaniu jednostki do dorosłości, do podejmowania przez nią świadomych decyzji, które ważne są nie tylko dla niej samej ale mogą zdecydować o losach wielu innych ludzi. Ba, ludzkości, całego świata, gdyby wszyscy, literalnie wszyscy poszli jej śladem. Wskazuje skąd czerpać wiedzę, nadzieję i miłość. Pomaga zachować czystość, niewinność, prawość, która może śmieszyć ale tak naprawdę może też ratować z wszelkiej opresji godność i honor. Szacunek do samego siebie. Zwykłą ludzką przyzwoitość. Nie nakazuje postępować tak, jak trzeba. Pokazuje jak w sposób niewymuszony, naturalny rodzi się dojrzała świadomość siebie i świata. I jak ważna jest społeczność, do której się przynależy. Jej stosunek do życia, do śmierci, do tego, co się na świecie dzieje. Bo dojrzewanie Milosza Pipka przebiega pod jej specjalnym nadzorem. 




POCIĄGI POD SPECJALNYM NADZOREM 
BOGUMIL HRABAL
przekład: Andrzej Czcibor-Piotrowski
adaptacja: Janusz Anderman
reżyseria: Jakub Krofta
scenografia, kostiumy: Aneta Suskiewicz
muzyka: SzaZa/ Paweł Szamburski i Patryk Zakrocki
reżyseria świateł: Damian Pawella
projekcje: Jakub Lech

obsada:
Otar Saralidze - Milosz Pipka
Henryk Niebudek – Zawiadowca
Małgorzata Niemirska - Żona Zawiadowcy
Robert Majewski - Dyżurny ruchu Całusek
Mariusz Wojciechowski -Maszynista Książę
Marcin Sztabiński - Grzeczny, dyrektor ruchu
Piotr Siwkiewicz - Radca Murarick
Martyna Kowalik- Telegrafistka Święta
Agata Góral – Masza
Agata Wątróbska - Wiktoria Freie

premiera: 22.09.2017

zdjęcie, plakat : Kasia Chmura-Cegiełkowska, na plakacie Otar Saralidze, plakat wykonała ekipa w składzie: Aneta Suskiewicz - stylizacja, Anka Korzeb - makeup, Maja Wójcik -postprodukcja

piątek, 22 września 2017

ANONIM TEATR SOHO


Spektakl ANONIM wyreżyserowany przez Karolinę Kowalczyk według scenariusza Alicji Kobielarz w Teatrze SOHO tak wyraziście charakteryzuje bohaterów i ich wzajemne relacje, że nie budzi wątpliwości jego przesłanie- coraz bardziej stajemy się samotnymi, zamkniętymi w sobie, anonimowymi ludźmi. Śle ku nam komunikat, że zawsze jest szansa na zmianę sytuacji, relacji, życia. Ostrzega nas przed całkowitą alienacją, bo jej skutki są złe, destrukcyjne, smutne.

Poznajemy ojca, rasowego naukowca, który, nie interesował się nigdy swoim dzieckiem. Zamknięty coraz bardziej w swoim świecie badań, poszukiwań, wylogował się całkowicie z realu, z życia żony, córki, innych ludzi. Nic dziwnego, że jej nie zna, nie wie kim jest, co robi. Opuścił ją, zdezerterował, zamknął się w swoim świecie nauki, w sobie, w domu. Bardziej lub mniej świadomie. A że jest człowiekiem coraz starszym, jego sytuacja się komplikuje, zaostrza.

Córka, młoda, zdolna dziewczyna, mogła być kim tylko by zechciała. Wybrała tworzenie komiksów jako formę ekspresji i komunikacji ze światem. Jest równie samotna, niezorganizowana, niezaradna życiowo jak ojciec. Dziesięć lat była za granicą. Teraz wróciła i próbuje nawiązać kontakt z ojcem. Nie jest to łatwe, bo oboje nie potrafią ze sobą rozmawiać, być. Oboje się nie znają. Ich spotkania są katastrofą.

Tak naprawdę są dla siebie ludźmi obcymi, anonimami. Podobnie jak trzecia osoba obecna w sztuce- młody chłopak, o którym nic nie wiadomo, bo nie chce zdradzić kim jest, co robił i dlaczego najpierw pomaga ojcu, później córce. Spełnia rolę łącznika, katalizatora, dobrej duszy. Jest tym, który pokazuje czego obojgu brakuje. Ojcu opieki, zainteresowania, wspomagania. Córce miłości, której nie zna, chłopaka, przyjaciela, kumpla, którego nie ma, wsparcia, towarzystwa, którego bardzo pragnie. Wizualizuje ich potrzeby materialne, fizjologiczne, emocjonalne, uczuciowe. Spełnia je, daje przedsmak tego, jak wspaniale, cudownie i szczęśliwie można żyć, realizować się i rozwijać. Tytułowy ANONIM to brakujące ogniwo w relacjach międzyludzkich, które łączy, scala, pozwala zrozumieć sytuację, drugiego człowieka. Dopełnia, naprawia, uczy. Po prostu jest. To anielska cierpliwość, bezinteresowność, prostota. Po prostu idealne dziecko, opiekun, idealny przyjaciel, kumpel, idealny partner, kochanek. Ale też ANONIM to synonim OBCEGO,  NIEZNANEGO, WYALIENOWANEGO jakim się dziś człowiek staje.

Sztuka w bardzo przystępny, by nie powiedzieć łopatologiczny sposób uzmysławia błędy jakie popełniamy w relacjach z ludźmi, jak destrukcyjne sytuacje sami sobie stwarzamy. A jeśli z najbliższymi w ogóle nie mamy kontaktu lub mamy tak zaburzoną komunikację, jak to spektakl pokazuje, nic dziwnego, że stajemy się ANONIMAMI. Ale nieznajomy chłopach udowadnia też, że nie jest to sytuacja beznadziejna, całkowicie bez wyjścia, choć na taką wygląda. Dając przykład, rozbudza nadzieję. Unieważnia, to co było w przeszłości i od podstaw, uczy krok po kroku, co zrobić, by ścieżki życia ojca i córki na powrót się połączyły. Nic dziwnego, że chłopak w końcówce sztuki przepada, znika. Jakby był hologramem, archetypem zachowań, postaw, reakcji, których bohaterowie nigdy nie znali,  nie stosowali lub odrzucili. Albo zapomnieli. Ten wzór, program naprawczy jest już niepotrzebny, bo został z sukcesem wdrożony.

Spektakl ma przemyślaną konstrukcję opartą na kontraście zarówno postaw, charakterów, jak i otoczenia. Pomysłowa, ciekawa, dopełniająca scenografia podkreśla wagę i ostrość poruszanych problemów. Życie codzienne jest szare, bure, byle jakie, zabałaganione a więc i na scenie dominują te kolory, które  je ilustrują. Nieatrakcyjne. Ojca w świecie nieustannych badań, córki tworzącej w stercie nierozpakowanych od powrotu z zagranicy pudeł. Dla tej mizerii egzystencji w kryzysie stworzyła Katarzyna Załęska szarą, zakratowaną ścianę, na której wyświetlane były geometryczne galimatiasy, abstrakcyjne ścieżki, labirynty. A w momentach gdy córka zaczynała tworzyć, podświetlano okienka i stawały się żywymi, kolorowymi komiksowymi obrazkami, które na naszych oczach uzyskiwały treść, kształt i formę ostateczną. Te chwile pracy były radosne, szczęśliwe. Poprzez wyrazistość grafiki komiksu, autentyczność ruchu, wydawały się mieć więcej witalności, siły w sobie niż to realne, osobiste życie córki. Pokazywały piękno kreacji. Jej moc i walor twórczy. Jakby podpowiadały, że w prawdziwym życiu też wszelka zmiana, korekta i równie silna intensywność jest możliwa. Scenografia i światło, i muzyka wykonywana na żywo fantastycznie podbiły myśl autorki i reżyserki sztuki.

Spektakl pokazuje prostą, elementarną drogę odkrywania, jak poznać siebie nawzajem, jak być ze sobą, dla siebie. Jak wykonać pierwszy krok naprawy życia, relacji. Jak wychodzić z samotności, opuszczenia. Bo cały potencjał twórczy jest w nas. To jego wartość. W dzisiejszych czasach naprawdę nie do przecenienia. Tak łatwo być dziś ANONIMEM, galopującą samodestrukcją. Tak łatwo być dziś  ANONIMEM, który każdemu w opresji może pomóc.


ANONIM
reżyseria: Karolina Kowalczyk
scenariusz: Alicja Kobielarz
muzyka na żywo: Maciej Witkowski
scenografia/kostiumy/ projekcje: Katarzyna Załęcka
światła: Zofia Krystman
koordynacja produkcji: Alicja Brudło
realizacja scenografii: Tomasz Grabowski, Mikołaj Grabowski, Marcin Harasimowicz
szycie kostiumów: Joanna Kotowicz
charakteryzacja: Agata Król
producent: Studio Teatralne Koło

obsada: Bartosz Mazur, Wiktor Korzeniewski, Diana Zamojska

premiera: 16 września 2017 r.

czwartek, 21 września 2017

CEZARY IDZIE NA WOJNĘ KOMUNA/WARSZAWA


CEZARY IDZIE NA WOJNĘ  Cezarego Tomaszewskiego wpisuje się w cykl PRZED WOJNĄ/WOJNA/PO WOJNIE KOMUNY//WARSZAWA, która zaniepokojona tym, co się dzieje na świecie postanowiła otwarcie zadać pytania:"Czy jesteśmy przygotowani do wojny? Czy pamięć o wojnie ułatwia podtrzymanie pokoju? Czy woja może być sprawiedliwa? Czy polityki historyczne otwierają rany i zbroją społeczeństwa do walki?".  Przecież wojna to stan permanentny: okres pokoju przygotowuje do niej, czas wojny to walka, po wojnie to jej dalszy koszmar przeżywania, wspominania przez tych, którzy przeżyli, bo nie sposób o niej zapomnieć i lęk, że  jej zło się powtórzy.

Cezary Tomaszewski podjął się przepracowania okresu PRZED WOJNĄ, bo w takim żyje. Pomyślał o sobie a ponieważ  jest mężczyzną w wieku poborowym, zaczął przygotowania. Jego projekt ma wymiar osobisty i nieheroiczny, wpisany jest jednak w obowiązujące zasady, kodeksy, wymagania. W atmosferę współczesnych klimatów, które określa spuścizna historyczna. Patos walki w triumwiracie wartości: BÓG, HONOR, OJCZYZNA.To buduje kontekst, narzuca porządek działań, wymusza podporządkowanie się procedurom. Cezary poddaje się regulaminowi, który określa jego zdolność do służby wojskowej. Jest badany, przechodzi serię ćwiczeń, co ma  sprawdzić jego psycho-fizyczną zdolność do bycia żołnierzem. Przygotuje do walki i przetrwania.

Cezary, który idzie na wojnę, zmultilikowany do czterech takich jak on chwatów, nie ma szans. Pójdzie, nie pójdzie, przegra. Wszystkie starania spełzną na niczym. Bo całe przygotowanie przeradza się w show. Jest zaprzeczeniem stereotypu walecznego żołnierza. Zrywa z faceta gorset twardziela i ubiera go w trykot. Wypełza tu cała ludzka słabość. To, co jest zazwyczaj fizyczną, ciężką wyczynową, męską zaprawą przekształca się w niezborny, lekko traktowany trening tanecznego układu. W tym pozornym zachowaniu dekownika, nieudacznika, lekkoducha przejawia się zwyczajny, ludzki strach, obawy, lęki. Instynktowna myśl młodych, silnych, zdrowych ludzi, by się wywinąć, pokazać z jak najgorszej strony i za wszelką cenę uniknąć kategorii A. Dają sobie tym samym szansę przetrwania. Z jednej strony Cezary z kolegami w żołnierskim drylu ujawnia to, co w nim jako jednostce jest najbardziej ludzkie, z drugiej pokazuje, jak bardzo system podtrzymujący żołnierski etos, narodową dumę, konieczność obrony granic, poświęcenia życia za ojczyznę  jest skostniały, niewydolny, zakłamany. Śmieszny. Jak bardzo zmieniło się podejście do kwestii militarnego zaangażowania jednostki. Cezary skutecznie rozsadza mit żołnierza jako ofiary złożonej na ołtarzu ojczyzny, a może już Europy, nawet świata.

Można ten spektakl traktować jako antywojenną, bardzo krytyczną wypowiedź. W komediowo-farsowym wydaniu. Podważa muzyką poważną SYMFONII WOJENNYCH Dymitra Szostakowicza, patriotycznymi pieśniami narodowymi ze ŚPIEWNIKA DOMOWEGO  Stanisława Moniuszki, choreografią, między innymi Niżyńskiego w POPOŁUDNIU FAUNA, kostiumem, grą to, co w warstwie tekstowej, myśli autora przekaz niesie, co wszyscy już o wojnie wiemy. Te dwa poziomy strumieni informacyjnych kompromitują się nawzajem. Ośmieszają. Znoszą. To one toczą na naszych oczach sceniczną wojnę  z anachronicznym podejście do tematyki wojennej i służby wojskowej, z mentalnością zaprzeszłą. Nic dziwnego, stara retoryka już nie działa, by dać dziś przekonujące motywacje, wiarygodne uzasadnienie konieczności walki, w której sens by młodzi uwierzyli. A gdy wiary nie ma, nie ma też woli walki. Stare strategie propagandowe są dziecinne, wyczerpane, martwe. Infantylne, naiwne. Mają tak naprawdę wartość sentymentalną. Mogą tylko śmieszyć. I tak też się dzieje.

Dlatego z Cezarego nie będzie żołnierza, bo tak naprawdę nie wie dlaczego miałby umierać za ojczyznę. Nie dostaje znikąd przekonywującego uzasadnienia. Życie ma tylko jedno i jest dla niego ważne, a dobra zabawa w markowym ubraniu chyba najważniejsza. Zresztą po co myśleć o przyszłości, gdy liczy się tylko tu i teraz na haju maksymalnego zadowolenia. Gdy nie ma narracji, która mogłaby dziś kogokolwiek przekonać o konieczności uczestniczenia w wojnie. Gdy miliony zabitych w ostatniej wojnie światowej są już martwą, anonimową liczbą.  Z dzisiejszego punktu widzenia, po tym jak się ocenia Powstanie Warszawskie czy inne zrywy powstańcze, wojny, które są już dla współczesnych abstrakcją, myśl o umieraniu dla tych, którzy będą żyli w przyszłości, wydaje się idiotyczna, naprawdę bezsensowna i niezrozumiała. Patriotyzm, ojczyzna, obowiązek, dyscyplina to tak naprawdę wyrazy obce.

Jest wesoło, zabawnie, śmiesznie. Dlatego spektakl odbiera się tak ciepło. Jako wyzwolenie. Napięcie zostało rozładowane poczuciem humoru, rozbrojone dystansem, lekkością. Zabawą. Bo kojarzymy sceny spektaklu na przykład z obozem szkoły przetrwania, treningiem, ćwiczeniami gimnastycznymi /tu w zamyśle polowymi/, kampanią promocyjną klubu sportowego, przygotowaniem drużyny przed meczem lub reklamą produktów np. firmy NIKE.


Jaka tam wojna? Ta jest głęboko  wrośnięta. Mocno ukryta.  W Cezarym. W tobie. We mnie. W nas.

Tu tak naprawdę CEZARY IDZIE NA WOJNĘ z wojną.


CEZARY IDZIE NA WOJNĘ

reżyseria: Cezary Tomaszewski

występują: Michał Dembiński, Weronika Krówka, Oskar Malinowski, Bartosz Ostrowski, Łukasz Stawarczyk

realizatorzy: Bracia (Agnieszka Klepacka, Maciej Chorąży), Antoni Grałek, Tomasz Kowalski, Justyna Wąsik * (stypendystka Prezydenta Miasta Lublin), Klaudia Hartung-Wójciak

fot. Pat Mic

http://teatralny.pl/recenzje/analiza-ramowa,2322.html

środa, 20 września 2017

OJCIEC TEATR ATENEUM


Tytuł sztuki jest prosty, surowy. Jasno wskazuje temat choć nie w prost wyznacza jego zakres. Mówi o osuwaniu się w śmierć. Resetowaniu. Wyłączaniu. I to w ten sprytny sposób, że naocznie się o tym my, widzowie, przekonujemy. Doświadczamy tego. Widzimy to tak, jak Ojciec. Wchodzimy w jego skórę. Obserwujemy kolejne fazy choroby, przeżywamy jego zmieniające się stany starczej świadomości, nowe problemy, którym musi stawić czoło, redukujący się świat do najprostszej egzystencji, trwania. Przystosowywanie się do nowej sytuacji nie przebiega bez zgrzytów-prowokuje nadpobudliwość, drażliwość, roszczeniowe nastawienie do otoczenia. Poza tym widzimy stadium przejścia, ten moment, gdy niedyspozycje mężczyzny są dla wszystkich jeszcze zaskoczeniem. Słabnie kojarzenie, rozpoznanie osób, sytuacji, orientacja w czasie i przestrzeni, wracają fragmenty zdarzeń, sytuacje, wspomnienia, silne uczucia z przeszłości a ucieka ze świadomości to, co się wydarzyło w czasie teraźniejszym. Gdy zdaje sobie sprawę, że traci kontrolę nad sobą i swoim życiem, staje się uzależniony w decydującym stopniu od innych buntuje się, reaguje nerwowo.

Ojciec pokazany jest w końcówce życia. Po stracie żony. Traci pamięć, popada stopniowo w demencję. Zmienia się, zaskakując tym siebie i otoczenie. Nie jest lekko, nie jest łatwo, bo rodzi to wiele niemiłych a nawet niebezpiecznych sytuacji. Jego relacje ze światem, zwłaszcza że są to ludzie mu najbliżsi, oddani, opiekuńczy, komplikują się. Zaburzona jest komunikacja, brakuje wzajemnego zrozumienia, cierpliwości, czasu. Trudno się dogadać. Widzimy, że nie będzie już nigdy lepiej, może być już tylko gorzej. W dodatku  nie można się było do tego przygotować. Mimo ogólnej wiedzy o starości i tego, że się panu Bogu nie udała. Ludziom też. Ten stan, traktowany jako chorobowy, zawsze jest, mimo wszystko, zaskoczeniem. Zarówno Ojciec, jak i jego córka Anna, nie chcą na początku zaakceptować, że nastąpiła nieodwracalna zmiana w stanie jego zdrowia. Odraczana jest decyzja umieszczenia rodzica w domu spokojnej starości. Anna Magdaleny Schejbal jest spokojna, opanowana, cierpliwa, odpowiedzialna, przywiązana do ojca. Jest dobrą córką. Choć i ona w śnie przeżywa skrajne wyczerpanie- chce Ojca udusić własnymi rękami. On nie przyjmuje do wiadomości, że wymaga stałej opieki. Stąd jego niechęć do dziecka i uzasadniona obawa. Przywołuje  wyidealizowany obraz młodszej córki, która nie żyje, a do której tęskni, bardzo mu jej brakuje ale z premedytacją ten fakt wykorzystuje przeciwko Annie. Chłodny stosunek, nieprzyjemne w stosunku do niej, jej partnera i opiekunki zachowanie, stwarzają dystans, ostro sygnalizuje, że nie akceptuje zmian, jest krzywdzony, niesprawiedliwie, a nawet źle traktowany. Jedynie Pierre /Przemysław Bluszcz/, nowy partner Anny po jej nieudanym małżeństwie, jest stanowczy, brutalny, po męsku komentuje sytuację, ma konkretne propozycje. Stawia sprawę jasno-Ojciec musi odejść. Opiekunka może zrezygnować z pracy, ale córka nie przestanie być córką. Musi sprostać wyzwaniom, musi sobie poradzić. Decyzja nie jest łatwa, choć, przeczuwają to wszyscy łącznie z Ojcem, nieunikniona.

Starość to naturalna kolej rzeczy, kolejny etap życia.  Ale jak nadać jej status normalności, by była znośna, oto dopiero wyzwanie! Problemy się multiplikują. Konflikty kumulują. Potrzeba dużo wolnego czasu lub pieniędzy, by zapewnić rodzicowi godną starość, niezbędną opiekę. By nikt nie czuł się krzywdzony, ograniczany. Tak, by jedno drugiemu nie rujnowało życia. Decyzje są na pewno trudne, bolesne. I to pokazuje nam spektakl.

Minimalistyczna scenografia w zielonkawym odcieniu spokoju i neutralności wieloznacznie sugeruje, że może to być mieszkanie ojca, mieszkanie córki, szpital lub pokój w domu spokojnej starości. Jedynie uszaty fotel nosi znamiona przytulnego siedziska, rewiru spokoju, charakter jego właściciela. Reszta pozostaje bez właściwości. Bez wyrazu. Trudna do scharakteryzowania, do określenia. Rozmywa się jak sytuacja, w której znaleźli się bohaterowie. Muzyka, światło, projekcje to dodatkowo akcentuje, delikatnie podkreśla.

Ta niejednoznaczność, jest charakterystycznym walorem tego spektaklu. Niepewność tego, kogo widzimy, co rozpoznajemy. Podążamy za zmieniającymi się stanami świadomości Ojca, zmieniającymi się osobami w  pozostałych rolach/podwójna obsada/, by móc zrozumieć, poczuć, co tak naprawdę się z Ojcem dzieje. I jest to bardzo interesujące doświadczenie.

Ojciec Mariana Opani jest wiarygodny na każdym etapie przemian. Aktor naturalnie, lekko precyzyjnie niuansuje skrajne uczucia, stany psychiczne, emocjonalne. Stopniuje z wyczuciem, nie szarżuje. Nie tworzy postaci jednoznacznej, tragicznej czy złamanej. Potrafi wyzwolić w granej postaci wigor zalotnika, upór witalnego mężczyzny, który panuje nad sytuacją, jest stanowczy, wojowniczy, z sukcesem zachowuje pozory. Dopóki może, trzyma się swoich wersji wydarzeń. Ma poczucie humoru, jest szarmancki, ciepły, nostalgiczny, czuły. Ale i złośliwy, nieprzyjemny, bezlitosny, twardy. Marian Opania pokazuje kolejne fazy osobowościowych, charakterologicznych i psychicznych przemian swego bohatera. Z poczuciem zagubienia, dezorientacji, niepewności, lęku, obaw, zagrożenia bezpieczeństwa włącznie. To piękna, ważna, przejmująca, wielka rola. Mistrzowska. Możliwa dzięki doskonałemu tekstowi Floriana Zellera i inteligentnej, powściągliwej ale pomysłowej reżyserii Iwony Kempy.


OJCIEC FLORIAN ZELLER

przekład – Bogusława Frosztęga
reżyseria i opracowanie muzyczne – Iwona Kempa
scenografia i kostiumy – Justyna Elminowska
reżyseria światła i projekcje – Mateusz Wajda

obsada:
Andre’ – Marian Opania
Anne, jego córka – Magdalena Schejbal
Pierre – Przemysław Bluszcz
Laura – Paulina Gałązka
Mężczyzna – Dariusz Wnuk
Kobieta – Małgorzata Mikołajczak / Paulina Kondrak
prapremiera polska – 8 kwietnia 2017

Nominacja dla Mariana Opani do Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza za najlepszą kreację aktorską w sezonie 2016/2017

fot. Krzysztof Bieliński

wtorek, 19 września 2017

DZIECIĘ STAREGO MIASTA TEATR WARSawy




To przedstawienie jest o Polsce i Polakach. Na scenie panuje chaos, galimatias, pomieszanie z poplątaniem, co kojarzy się automatycznie z naszymi współczesnymi klimatami, polskimi narodowymi krajobrazami. Stare walczy z nowym. Niskie, małe, indywidualne urasta do wielkiego ponad miarę znaczenia. Demonizuje się i eskaluje patos, dominuje irytująca przesada, dusi przerost narodowego ego. Spektakl łączy przewrotnie, ironicznie tekst Józefa Ignacego Kraszewskiego z piosenkami religijnymi, dziecięcymi, co podkreśla silne zakorzenienie wartości podstawowych w infantylności, naiwności natury ludzkiej, która boi się gdy czuje się zagrożona.  Lokuje akcję w przestrzeni starych obrazów, również nagrobnych, na scenie króluje ruchoma kapliczka Matki Boskiej z Małgorzatą Rożniatowską, która je kwaszone ogórki, pluje pestkami słonecznika, siedzi na kupie sztucznych kwiatów, obłożona jest wielkimi torbami z zakupami. Sacrum wyrasta z profanum i na powrót się w nim zanurza. Przaśny to i śmieszno- smutny obraz małej wiary, wielkiego lęku, strasznej grozy. Wszystko odnosi się do anachronicznego, romantycznego pojęcia patriotyzmu, kiczowatego, płytkiego katolicyzmu, zaprzeszłej idei walki narodowo-wyzwoleńczej, Polski jako Chrystusa narodów, Matki Polki, symboli narodowych w modyfikacji kumulujących się zmian, emocji, egzaltacji.

Diagnoza sceniczna wprost krzyczy, że topimy się w oceanie stereotypów, trupów ciągle zmartwychwstałych, demonów narodowych lęków i wynaturzeń. Jesteśmy więźniami historii duszącej nas przymusem, nakazem wykraczającym ponad zdrowy rozsądek. Emocjonalnie rozbuchani, ideologicznie skołowani, religijnie urobieni zapominamy o instynkcie rozumu, który sugeruje inną drogę, niż tą która prowadzi do ślepej afirmacji śmierci za ojczyznę. Ten rozziew pomiędzy koniecznością a normalnością rodzi jednak frustrację. Nieustanne szukanie wroga pozbawia ufności, brak dostatecznej wiary w człowieka, w siebie. Sprofilowani na nieustanną walkę, czujność paradoksalnie nigdy nie jesteśmy wolni, swobodni, niezależni. Naprawdę radośni, spontaniczni, zadowoleni. Wyluzowani, zdystansowani. Z jednego jarzma, na moment uwolnieni, natychmiast popadamy w kolejne. Nie ma mowy na jakąkolwiek analizę, weryfikację, przemodelowanie świata wartości i priorytetów. Utknęliśmy, zapętlamy się, dziedziczymy to, co dawno winniśmy odrzucić. Wszelkie zmiany są tylko po to, by nic się nie zmieniło.

To przedstawienie jest wizualizacją mentalnego zniewolenia Polaków, uwikłanych silnie, niezmiennie w spuściznę historyczną. Gdzie ja to naród, a Polska to nadal zbiorowy obowiązek. Dziś szczególnie mocno odczuwa się to pomieszanie najważniejszych pojęć: Bóg, Honor, Ojczyzna, wiara, nadzieja, miłość, patriotyzm, naród, wolność i niepodległość.  Każde z nich skąpane jest we krwi niewinnie przelanej, w słusznej sprawie/miska z krwią=czerwona farba, w której zanurza ręce matka, krew, którą maluje swój obraz syn a matka nanosi czerwone krzyże/. Naznaczone obawą przed wstydem, hańbą. Podsycane strachem realnym i wydumanym.

Na scenie oprócz Matki Boskiej, figury pocieszającej ale i profilującej maluczkich rozpoznajemy archetypy Matki Polki, samotnie wychowującej syna  Franka /Patryk Szwichtenberg/  na żołnierza, wysyłającej go na śmierć, granej brawurowo groteskowo przez Jolantę Olszewską. Jest też przedstawiciel ideowej opcji narodowej, organizator systemu podniecania żaru walki z wrogiem Polski/Wojciech Brzeziński/. Anna, młoda dziewczyna/Anna Jakubowicz/, która bezrefleksyjnie wchodzi w koleiny Matki Polki, za chwilę powtórzy jej los jest traktowana instrumentalnie, nie ma właściwie możliwości wyboru. Przedstawiciel młodego pokolenia, Edward, który studiował za granicą, w Niemczech/Marcin Januszkiewicz/, zwraca uwagę na rolę pracy, zabezpieczenia finansowego, rozsądnego, chłodnego pragmatycznego myślenia i działania.  Jest marginalizowany.  I pojawia się tez barwna figura globtrotera/maska afrykańska, wieniec kwiatów hawajskich, proporzec  przywiązany do ramy roweru/, zesłańca, kombatanta stylizowana na postać z rycin Artura Grottgera poruszająca się na rowerze/prawie nie do rozpoznania Mariusz Drężek/ w czapce z wyraźnie przypominającymi Myszki Miki uszami. Znak to i symbol, że historia się powtarza, a my nie wyciągamy nadal wniosków, nie zmieniamy punktów widzenia, nie rozszerzamy swojego horyzontu myślenia,  niczego z oglądu i doświadzeń świata się nie nauczyliśmy.

Religia, dom i wychowanie, ideologia zagrożenia, zarządzania strachem stwarza system, który mimo deklarowanej wolności i w imię tejże wolności nadal zniewala umysł. Za fasadą scenografii panuje bałagan, który tworzy zbieranina różności jakie można znaleźć na strychu lub w piwnicy niejednego domu. Przypomina stan naszego narodowego umysłu, który jest krajobrazem wynaturzonych idei, zmurszałych postaw, niekompatybilnych, boksujących się z galopującą współczesnością. To zagracone zaplecze bez właściwości jest budulcem, z niego czerpiemy, z niego tworzymy dzień dzisiejszy. By zapełnić pustkę z olbrzymią kanapą, figurą Matki Boskiej i straszącymi, nic nam już nie mówiącymi anonimowymi przodkami z portretów. Nawet obraz Andrzeja Wróblewskiego z jego cyklu ROZSTRZELANIA nie do końca buduje jasny kontekst.

To jest i straszne, i śmieszne to nasze nic nierozumienie  z historii, przez nas współczesnych, odwróconych od przyszłości, choć się oficjalnie do tego nie przyznamy. Rozdarci, sfrustrowani, zastraszeni i kochamy, i nienawidzimy Polski, jak śpiewa nam wzruszająco w finale Matka Boska Małgorzaty Rożniatowskiej. I nie chcemy w ojczyźnie być i nie możemy bez niej żyć. Jak to zrozumieć? Jak to pojąć?

Bez wątpienia trzeba znać historię, interesować się literaturą i sztuką, trzymać rękę na pulsie najświeższych wydarzeń, by w pełni docenić wysiłek twórców. Obraz sceniczny wydaje się prosty ale czy jest dla widzów, zwłaszcza młodych do końca jasny? No cóż, nikt nie obiecywał, że będzie transparentny. Chyba każdy sam winien odpowiedzieć sobie na pytanie: jak to naprawdę jest z tą Polską?


DZIECIĘ STAREGO MIASTA

reżyseria: Cezi Studniak
scenografia: Michał Hirsulidis
muzyka: Krzysztof Wiki Nowikow
dramaturgia: Michał Pabian
kostiumy: Katarzyna Adamczyk

Obsada:
Małgorzata Rożniatowska
Jolanta Olszewska
Ewa Jakubowicz
Patryk Szwichtenberg
Marcin Januszkiewicz
Mariusz Drężek
Wojciech Brzeziński

data premiery: 24-05-2017

fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska

poniedziałek, 18 września 2017

TWÓRCY OBRAZÓW TEATR NARODOWY


„… To nie jest takie proste. Kiedy się nad tym zastanowić. Być twórcą obrazów”. To nie jest takie proste. Kiedy się nad tym zastanowić. Być twórcą swego życia. Obrazu siebie stwarzanego z tego, co boli, uwiera, nie daje spokoju, niszczy.  Gdy się już wie, jakie może być okrutne, destrukcyjne, brudne. Kreacja jako napęd życia, twórczości, sposób ratunku dla siebie i wskazanie drogi ocalenia dla innych może być sposobem na przetrwanie, jeśli tylko człowiek odważy się zaryzykować i będzie szukać, pytać, drążyć. Uporczywie, bezczelnie, bezkompromisowo. Wtedy przekucie każdego bólu, porażki, będzie tym, co go nie zabije a wzmocni, określi, stworzy. I da szansę osiągnięcia sukcesu. Doprowadzi do wymarzonego celu.

Spektakl podejmuje interesujący temat inspiracji twórczych, ilustruje proces dojrzewania do aktywnego uczestniczenia w życiu kulturalnym, przedstawia różne portrety psychologiczne tych, którzy są twórcami obrazów: scenicznych, filmowych, literackich, plastycznych/poprzez elementy scenografii-np. prace Laszlo Moholy Nagy/, życiowych /tych intymnych, ukrytych, zakamuflowanych ale i wizerunku publicznego/. Tak więc mamy do czynienia z bogactwem przenikających się wzajemnie głównych bodźców wyzwalających wszelką kreację artystyczną. Spektakl daje szansę na przyjrzenie się i poznanie jądra, źródła, pierwotnej przyczyny motywacji działania twórczego. Jego uzasadnienia, jego sensu, jego wysiłku, jego dążenia do zaistnienia nie tylko dla siebie samego ale do konfrontacji ze światem zewnętrznym. Interesujący to zamysł i ważny. I pięknie przedstawiony. W żywej kompozycji obrazu teatralnego, wykorzystującego film, doskonały tekst, łączący aktorstwo dojrzałe, głębokie, doświadczone z tym spontanicznym, intuicyjnym ale wyrastającym z tej samej podstawy pasji, talentu, prawdy życiowej. Czerpiącego z autentycznego filmu WOŹNICA ŚMIERCI/projekcja fragmentów/, opierającego się na autentycznych postaciach/BOHATEROWIE/. Co dodatkowo potwierdza i wzmacnia wiarygodność przekazu. Budzi zainteresowanie. Gmatwając fikcję z prawdą wysnuwa  ekstrakt, esencję, istotę sztuki. Z jednej strony bardzo, bardzo zakorzenionej w rzeczywistości doświadczonej, namacalnej, powszechnie znanej, z drugiej uwolnionej siłą wyobraźni, wrażliwości artysty. Zawsze modyfikowanej, manipulowanej, zmienianej. Przetwarzanej.

Jedno doświadczenie życiowe-alkoholizm ojca- wyzwala różne sposoby radzenia z problemem przeżytej traumy w życiu prywatnym i karierze zawodowej artystów, których poznajemy na scenie. Daje ciekawe spektrum walki ze spuścizną emocjonalną dzieciństwa, okresu dojrzewania. Z pamięcią doświadczeń. Z własnym stosunkiem do niej. Poznajemy dojrzałą pisarkę, Selmę Lagerlöf, laureatkę nagrody Nobla, genialnie scharakteryzowaną scenicznie przez Annę Seniuk, która poprzez pisarstwo pragnie ocalić sens swego życia, szacunek do ojca i siebie. Pisze książki, by zapanować nad żywiołem emocji związanych z przeszłością. Cała jej twórczość kluczy wokół jednego tematu. Każda jej książka jest próbą przepracowania jednego problemu. Poznajemy też ambitną, bezczelną, niepokorną, dociekliwą młodą aktorkę , Torę Teje, pysznie graną przez Martę Wągrocką na początku kariery teatralnej /tak też jest w istocie/w jej brutalnych realiach środowiskowych. Ona stała się silna, niezależna, twarda gdy odrzuciła, zapomniała, zniszczyła całą pamięć o ojcu, jego pijaństwie. Nie ma wyrzutów sumienia. Nie rozpamiętuje przeszłości, nie usprawiedliwia ojca a dokonuje wyboru i prze do przodu ku obranemu celowi. Przeciwwagą kobiecego punktu widzenia, dopełnieniem jasności kontekstu są mężczyźni w osobie reżysera filmowego, Victora Sjöströma/wiarygodny Piotr Grabowski/ i eksperymentującego odważnie operatora, Juliusz Jaenzon/uroczy Marcin Przybylski/. Z różnych perspektyw możemy spojrzeć na twórców obrazów. Ten sam problem  każdy z bohaterów rozwiązuje na swój sposób. 

Dobrze, że reżyser Artur Urbański zawierzył aktorom. Podąża za autorem. Spełniona, doświadczona, sławna pisarka w głębokim dramatycznie obrazie Anny Seniuk i drapieżna, drażliwa, bezpośrednia a nawet bezczelna, zmysłowa młoda aktorka w portrecie Marty Wągrockiej, reprezentują na pozór sprzeczne podejście do życia, inaczej radzą sobie z alkoholizmem ojca, stosunkiem do niego. Mają jednak ze sobą wiele wspólnego. To obraz komplementarny, dopełniający się. Pokazujący, co było na początku i na końcu samodzielnych, bezkompromisowych wyborów kobiet artystek. Mężczyźni są równie ambitni, mają konkretne plany artystyczne, do których konsekwentnie dążą. Ale jakże są różni od kobiet! W sumie każdy idzie własną drogą twórczą, w innym krajobrazie przyjętych taktyk dla realizacji wytyczonych strategii. Cel jest jednaki: każdy na swój indywidualny sposób pragnie poradzić sobie z trudną przeszłością, z życiem, które ściąga na dno, uwiera, drażni /jak ziarnko piasku w bucie, które trzeba wyrzucić lub włożyć do muszli, by się przekształciło w perłę/, chce tak je przetworzyć, by zahartowało, ocaliło i sprecyzowało to w co się wierzy, że jest ważne.  Wszyscy bohaterowie mają pasję, upór i cierpliwość. Imperatyw wewnętrzny, by obrócić brud tego świata w wartość, która nie będzie ich niszczyć a wzmocni, wyniesie na pożądany, możliwie najwyższy poziom ducha. Przyniesie w perspektywie sukces, którego pragnienie też jest napędem wszelkiego działania.

A więc sukces. Wielkich pasji, zdyscyplinowanego aktorstwa i doskonałej oprawy plastycznej. Kameralny spektakl lokuje widza w klaustrofobicznej przestrzeni łączącej miejsce montażu filmów/trzy duże stoły, na nich szpule celuloidowej taśmy/, biura i sali projekcyjnej. To mroczna jaskinia, w której zaszywają się bohaterowie, by mogli wypracować, zmontować ostateczną, wiarygodną, mocną artystycznie dla świata wersję swego życia, ekstrakt do dalszej indywidualnej obróbki przez odbiorcę- widza, co pozwala mu z bliska obserwować dojrzałe, perfekcyjne aktorstwo Anny Seniuk i temperament, świeżość, intuicję, grę ciałem Marty Wągrockiej. Obie ważne, obie naturalne, swobodne, pewne w swoich rolach. Są dla siebie partnerkami, bratnimi duszami. Jak matka z córką, nauczycielka,  mentorka z uczennicą, raczej wspomagają się niż walczą ze sobą o swoje racje. Wspólnie nieustępliwie dociekają, przeprowadzają wiwisekcje siebie. Panowie, jakby w gorsecie konwenansu, poprawności ról społecznych, dominacji patriarchatu, a priori narzucającego porządek świata, stanowią dopełnienie. Niezbędny kontrastujący, dramatyzujący walor w tej palecie barw scenicznych.

Jednak podszyte jest łagodnością to boksowanie się, uporczywe prowokowanie, dociekanie prawdy, tajemnic i odkrywanie bohaterów, nieustępliwa chęć zrozumienia siebie nawzajem w relacjach, niełatwych przecież, nie pozbawionych iskrzenia, presji w dążeniu do dopięcia swego, w obronie prawdy o sobie, w brutalnych realiach życia. Spektakl maluje, mimo wszystko, czułą impresję pozwalającą przybliżyć się do poznania na czym polega przetwarzanie życia w sztukę. Czerpanie z siebie, innych i możliwych dostępnych środków ma udowodnić, że wszystko może być tworzywem, które buduje a nie tylko niszczy. I, że jest to proces nieskończonej walki, wymagający twardego, silnego charakteru, przejścia drogi bólu, upokorzeń, porażek, upadków i błędów zanim dojdzie się do wymarzonego celu. Najpierw jest rzeczywistość i w procesie twórczym zostaje zmodyfikowana, wykorzystana, użyta. Powstałe dzieło, w tym wypadku książka, która jest punktem wyjścia dla kolejnych artystów do ich własnej twórczości/film z nowatorskimi efektami specjalnymi/. Sztuka karmi się nie tylko rzeczywistością ale i samą sobą. Ciągle opowiada przez różnych artystów tą samą historię, choć używa różnych narzędzi, środków wyrazu. Bywa kamuflażem. Ratunkiem. To często walka o przeżycie, zachowanie godności, obrona człowieczeństwa, chęć odciśnięcia własnego piętna na świecie i kolejna inspiracja dla tych, którzy się z dziełem zetkną i nałożą na nie własny laserunek wiedzy, doświadczenia, wrażliwości.

Tak jest też ze sztuką teatru a więc i z tym spektaklem, obrazem scenicznym. Sam w sobie jest żywą kreacją indywidualną i zbiorową. Dzieło wypracowane jest wspólnie. Jak widownia, jego odbiorca, go odczyta, zrozumie, przetworzy dla siebie, trudno przewidzieć. Jeśli zechce podzielić się wrażeniami ze światem, proces twórczy nadal będzie trwał-otwarty, nieskończony, nieprzewidywalny. Bo widzowie wychodzą ze spektaklu z własną wizją tego, co zobaczyli.  Też są twórcami obrazów.

TWÓRCY OBRAZÓW  PER OLOV ENQUIST

reżyseria: Artur Urbański
scenografia i kostiumy: Magdalena Maciejewska
projekcje wideo: Marek Zamojski

asystent reżysera: Tomasz Żebrowski
realizatorzy dźwięku: Piotr Gos, Marek Wojtulanis
realizatorzy światła: Janusz Brodacki, Łukasz Obuch-Woszczatyński
realizatorzy wideo: Mariusz Chałubek, Paweł Woźniak

obsada: Anna Seniuk, Marta Wągrocka, Piotr Grabowski, Marcin Przybylski

Premiera: 16 września 2017r., Scena Studio 
Fot. Maciej Landsberg, projekt ELIPSY

piątek, 8 września 2017

XIV FESTIWAL KULTURY ŻYDOWSKIEJ WARSZAWA SINGERA


XIV FESTIWAL KULTURY ŻYDOWSKIEJ WARSZAWA SINGERA już się zakończył ale dla tych, którzy w nim uczestniczyli pozostanie ważnym wspomnieniem, czasem radości, przemyśleń, nauki, mądrych, wzruszających artystycznych przeżyć. Wszystko, co widzowie zobaczyli, wysłuchali w nich pozostanie: spektakle teatralne, koncerty jazzowe, poetyckie, muzyki poważnej, klezmerskiej, religijnej  i nie tylko oraz spotkania z pisarzami, artystami, gośćmi festiwalowymi, czy może też konferencja naukowa, spacery po Warszawie, zwiedzanie Synagogi, cmentarza żydowskiego na Bródnie, warsztaty, lekcje języka jidisz, tańca, zajęcia kulinarne i wiele, wiele innych interesujących spotkań. Teatromani mieli możliwość nadrobienia zaległości repertuarowych Teatru Żydowskiego a także obejrzenia spektakli gościnnych i przedpremierowych. Wybór nie był łatwy. Czas też stanowił poważne ograniczenie. Często o tej samej godzinie odbywało się kilka imprez. Program bowiem był bogaty i różnorodny. Każdy mógł spędzić interesująco czas, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, potrzebami. Impulsem była ciekawość, pasja, fascynacja. Trzeba było dokonywać selekcji, z konieczności rezygnować z wielu atrakcyjnych propozycji.

Ale najważniejsze było to wspólne ze sobą, z bogactwem kultury żydowskiej obcowanie. Odnawianie i wzmacnianie relacji międzyludzkich. Wspólne dyskusje, rozmowy, spotkania. Celem stało się dostrzeganie poezji w najtrudniejszej prozie życia, szukanie ukojenia w bolesnych wspomnieniach, dociekanie sensu cierpienia i śmierci. Zasadności odzyskiwania utraconego czasu, przywracania i utrwalania pamięci o przeszłości, ludziach i ich losach. Zaproponowano powrót do przeszłości, wiwisekcję teraźniejszości, by móc patrzeć bez lęku i obaw w przyszłość. Bo artyści Teatru Żydowskiego z Gołdą Tencer nie boją się podejmować odważnych, trudnych współczesnych tematów. Spektakle Mai Kleczewskiej są tego koronnym dowodem. Nagrodzony, doskonały DYBUK i kontrowersyjny ale mocno przejmujący MALOWANY PTAK to wspaniałe spektakle prezentujące najwyższy poziom artystyczny. Są oskarżycielskie, prowokacyjne, plastycznie, choreograficznie  i tekstowo gorące emocjonalnie. Dramaturgicznie perfekcyjne. Nie pozwalają widzowi na letniość uczuć czy powściągliwość myśli. Na obojętność. Chwytają mocno za gardło, czule za serce. Dają do myślenia.

Performance SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Agaty Duda-Gracz przepięknie przeniosło widzów w świat wrażliwości jawy i snu Brunona Schulza. Pozwoliło każdemu w pełnej wolności błąkać się we własnym rytmie, czasie i formie, tworząc tym samym indywidualny seans poetyczno-metafizyczny. Można było być jak Bruno Schulz, tu i teraz w zawsze i wszędzie. To było wyjątkowe spotkanie ze sztuką, niesamowite przeżycie. Wspaniale, że ten performance powstał!!

Gościnny spektakl CZEKAJĄC NA GODOTA Teatru Yiddishpil z Izraela pokazał interesującą interpretację dramatu Samuela Becketta. Dwaj wędrowcy, Vladimir i Estragon, są tu francuskimi Żydami uciekającymi z okupowanego przez nazistów Paryża. Bohaterowie mówią różnymi językami/jidisz, francuski, hiszpański/, co pokazuje jak trudno się im skomunikować, zrozumieć. Utknęli w wolnej strefie na południu Francji, 3 km do granicy z Hiszpanią, w czasie drugiej wojny światowej, na przełomie zimy i wiosny 1943 roku /wyświetlany jest dokładny czas akcji, słychać naloty, strzały, wybuchy, odgłosy bitwy/. Cała sytuacja odnosi się do sytuacji uchodźców, widzimy bowiem koniec linii kolejowej, rampę na stacji końcowej, ciemność wokół i samotne, bezlistne drzewo- drogowskaz. Niewykluczone, że Godotem jest zwykły człowiek, Bóg, siła wyższa albo sama śmierć. Czekanie  wynika z sytuacji w jakiej znaleźli się bohaterowie, którzy są w stanie swoistego klinczu, zniewolenia, uwięzienia, nie są w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji, nie potrafią odpowiedzieć sobie na pytania: co dalej mają zrobić?, czy w ogóle można coś zrobić?, dokąd się udać?, w którą pójść stronę?, jak się ratować?, jak przetrwać? Opuszczeni przez ludzi i Boga bohaterowie są bezradni, zagubieni, zdezorientowani. Znaleźli się w sytuacji absurdalnej, trudnej do zaakceptowania ale konkretnej, prawdziwej, realnej. Niepewność, strach, zagubienie symbolicznych wiecznych tułaczy, uchodźców, tkwiących w pułapce czasu i miejsca, trudności komunikacyjne, niemożność porozumienia się, dogadania przełamywana jest poczuciem humoru, lekkością gry. Kontekst, dystans i spokój bohaterów, ich wzajemne zrozumienie i relacje nadają mu cechy konkretnego przypadku. Nie jest on wyłącznie abstrakcyjną, symboliczną tylko alegorią życia ale zyskuje rys zarówno szczególny, indywidualny, jak i ogólny, zbiorowy. Oczywiście nie wiemy, czy ostateczne wyjście z zaklętego kręgu czekania na Godota uwolniło bohaterów, przeniosło ich w nowy świat, kolejną sytuację bez sensu, bez wyjścia czy pozostaje ono symbolicznym przekroczeniem granicy życia, odważnym powitaniem śmierci. Z wyraźną ulgą bohaterowie opuszczają miejsce, które ich niszczy, degraduje. Stan dotychczasowego trwania w bezsensownym, wrogim, zabójczym  świecie na ten moment skończył się. Godot jest przeczuwaną, spersonifikowaną śmiercią/to przecież człowiek ją tu zadaje/, a czekanie na nią to okrutne, puste, marnotrawione życie. Jakiekolwiek działanie, walka nie ma sensu. Człowiek jest słaby, pozbawiony wpływu na cokolwiek. Właściwie liczy się tylko relacja międzyludzka, stosunek człowieka do człowieka, jaki może sam tworzyć, budować. Ale też to, czy w końcu człowiek podejmie ryzyko, czy się odważy, podejmie próbę, by cokolwiek zmienić. I to jest tu najistotniejsze w temacie czekania na oczywiste, czekania na nieuniknione, czekania aż ktoś za bohaterów podejmie decyzję, wskaże kierunek działania, wyjaśni sens wszystkiego, przyniesie wybawienie w postaci ostatecznego rozwiązania wszelkich problemów. Wytłumaczy niewytłumaczalne. Zrozumie niezrozumiałe.  Pokocha, zaakceptuje bezwarunkowo. Wchłonie lęk egzystencjalny. Weźmie na siebie całą odpowiedzialność za skutek i jego przyczynę. Wyzwoli, ocali lub zada cios ostateczny. Będzie sprawczy, silny, decyzyjny. Wydaje się, że jak żydowscy bohaterowie dramatu umieszczeni w kontekście wojny, tak współcześni uchodźcy i my, świat zachodni, czekamy na Godota, który podejmie za nas decyzję, będzie wiedział, co dalej robić, jak się zachować. To czekanie nie doprowadza do rozwiązania problemu. A czas wydaje się bezsensownie marnotrawiony. Trwamy tak w kryzysie bezdecyzjności, bezdziałania, w coraz groźniejszym stanie chaosu.

Cudownie dał nam poczuć jednię Boga i człowieka koncert kantoralny AHAVA RABA-POKÓJ, MIŁOŚĆ, MUZYKA,  uroczyście otwierający festiwal w Synagodze im. Nożyków. Religia, tradycja poprzez sztukę pozwoliła poczuć  siłę wiary, sens życia, rolę modlitwy. Dane człowiekowi możliwości wyboru, talenty mają mu pomóc w wyrażeniu więzi z Bogiem, drugim człowiekiem. Umożliwiają afirmację życia i śmierci. Ale w miłości i pełnej prawdzie winny go  przybliżyć do pokoju. Do odczuwania złożoności, komplikacji świata.  Yaakov "Yanky" Lemmer z fantastyczną maestrią, czułością i lekkością śpiewał a Frank London, Merlin Shepherd, Patrick, Farrell, Guy Schalom i Benjy Fox-Rosen grali czerpiąc ze źródeł muzyki klezmerskiej, chasydzkiej i kantoralnej, będącej sercem i duszą wschodnioeuropejskiej tradycji żydowskiej. Dali mistrzowski, energetyczny, nastrojowy koncert, pełen duchowości, pasji, radości, piękna. Równie interesująco było na koncercie finałowym festiwalu, który uświetnił David D’Or, światowej sławy izraelski kontratenor i kompozytor, który po raz pierwszy wystąpił z wielką gwiazdą izraelskiej sceny muzycznej, Miri Mesiką.

Nurt jazzowy festiwalu pozwalał publiczności cieszyć się spotkaniem ze znanymi zespołami, orkiestrami, wspólnym słuchaniem i przeżywaniem muzyki czerpiącej inspiracje z różnych kulturowych źródeł. Improwizacje, wariacje muzyczne i wokalne zachwycały publiczność, która doskonale się bawiła. Podobnie było na koncertach klezmerskich/Orkiestra Teatru Sejneńskiego/ czy poezji śpiewanej a także podczas recitalu OD SERCA DO SERCA Moniki Chrząstowskiej, pięknie interpretującej piosenki Wiery Gran, opowiadającej o jej życiu, drodze twórczej, traumach. Ciekawy, bo przybliżający poezję Gertrudy Stein był spektakl BARDZO UWAŻAJ NA...Barbary Dziekan, która z talentem, naturalnym wdziękiem i poczuciem humoru namawia nas -za inteligentną autorką tekstów- do życia pełnią, w zgodzie ze sobą, do szacunku, otwartości, wolności, walki o nią. Do świadomego, intensywnego bycia, zanurzenia się w prostej ale wzmacnianej własną wrażliwością egzystencji.  Zawiódł mnie tylko koncert BOOGIE STREET, w którym usłyszeliśmy Renatę Przemyk w repertuarze Leonarda Cohena. Koloratura aranżacji muzycznej i interpretacji wokalnej zagłuszyła intencje i przesłanie autora. Nie było w tym występie ani Przemyk, ani Cohena, jakich znamy, jakich kochamy, jakich czujemy. Jacy nam w sercu grają i śpiewają. Jedynie tekst-mocny, inteligentny, nastrojowy, poetyczny- nieśmiało się przebijał przez rozbudowaną mocno instrumentalizację muzyczną, wyszukany wokal. Na szczęście poezja ocalała. A publiczność to hojnie nagrodziła. Naturalnie i wzruszająco wypadł za to recital CZAS WSZYSTKO ZMIENIA Sławomira Zygmunta, śpiewającego poezję Krzysztofa Baczyńskiego, Bolesława Leśmiana, Boba Dylana, Leonarda Cohena oraz duetu Simon& Garfunkel. Przed koncertem uhonorowano artystę Medalem Zasłużony Kulturze GLORIA ARTIS. Gratulacje!

Ogromne mnie poruszyło spotkanie, na którym aktorzy Teatru Żydowskiego-Rafał Rutowicz, Piotr Sierecki, Gołda Tencer, Jerzy Walczak, Ernestyna Winnicka-czytali opowiadania anonimowych Żydów ujęte w książce REJWACH Mikołaja Grynberga. Relacje dawały świadectwo traum, metamorfoz osobowościowych i mentalnych, bolesnych przeżyć spowodowanych wojną. Bezpretensjonalne, szczere, prawdziwe uświadamiały, jak pamięć doświadczeń, strata kochanych, najbliższych osób, bolesne przeżycia wojenne, głęboko wrośnięty w podświadomość lęk i niekończąca się samotność wpływają na życie ocalałych z zagłady. Udowodniły siłę oddziaływania bezpośredniej relacji. Moc prostej, intymnej opowieści skomplikowanego życia. Pomyślałam, że jest to gotowy w koncepcji,-słusznie oparty na indywidualizmie talentów, cech osobowych występujących aktorów- intensywny, mocny, kameralny spektakl, który na pewno wzbudziłby zainteresowanie u publiczności. Z powodzeniem mógłby być grany, przynajmniej raz na jakiś czas.

Podobnie ważne było spotkanie W KUCHNI MAMY SONI: SKRAWKI PAMIĘCI -GOŁDA TENCER I JEJ GOŚCIE. Usłyszeliśmy życiorys Gołdy Tencer, opowiedziany przez nią samą, utkany ze skrawków jej pamięci. Z tego, co ocalało, przetrwało, daje nadal świadectwo/fotografie, listy, fartuszek szkolny, skrzypce Żyda, złoty zegarek z obozu w Ravensbrück/.  Usłyszeliśmy, że "Pamięć to ojczyzna Żydów".Wzruszająca, prosta, szczera była to opowieść, ilustrowana piosenką, muzyką. Zakorzeniona w historii, tradycji, obrządku. Wciągająca w emocjonalną, trudną, patchworkową podróż w czasie głównej bohaterki, jej rodziny, ale też historia Teatru Żydowskiego. Znów była to relacja nadająca najwyższą rangę pamięci, której nośnikiem jest każdy człowiek. Dzięki niej ma szansę wiedzieć kim jest, jaki ma cel w życiu, jaki jest jego sens. I waga, i znaczenie. Piękne to było spotkanie. Intymne, czułe, odwołujące się do tego, co dla Gołdy Tencer w jej życiu było i jest najważniejsze.

Interesująco wypadło też czytanie performatywne sztuki SZYC Hanocha Levina. Aktorzy Teatru Żydowskiego- Piotr Chomik, Henryk Rajfer, Joanna Rzączyńska, Ernestyna Winnicka- z werwą, zaangażowaniem, wstępną interpretacją, niedopiętą dramaturgią, bez scenografii, choreografii, muzyki, czy innych środków wyrazu absolutnie celnie oddali specyfikę twórczości autora sztuki. Tekst był tu najważniejszy, charakterystyka postaci i relacji międzyludzkich. Pokazał prawdę o ludziach, ich nieskomplikowanym życiu, które jest interesem, nieustającą negocjacyjną walką, grą, w której znać trzeba wartość wszystkiego ale i poszukiwaniem miłości, szczęścia, spełnienia. Mówił o marzeniach, celach, ambicjach bohaterów dowcipnie, dosadnie, bez ogródek, wprost. Dotarł do źródła natury ludzkiej, roli jaką pełni, co sobą stanowi. Levin, w tym pokazanym nam work in progress, bardzo mi się podobał. Wybrzmiał przyziemnością egzystencji ludzkiej, normalnością jej okrutnych, prostych prawd, oczywistych reguł i zasad, koniecznością przemijania, zwyczajnością śmierci. Uczciwie, bez usprawiedliwiania potraktował bohaterów, dla których szczęście, spełnienie, zaspokojenie kojarzy się z  konsumpcją krwistego kawałka mięsa, ulubionej kiełbasy, uwielbianych frytek. Myślę, że nie tylko mnie taka surowa ale na swój sposób jednak czuła  interpretacja zainteresowała. Ciekawie byłoby ją zobaczyć w teatrze w kształcie ostatecznie dopracowanym.

Równie intrygująco wypadł pokaz przedpremierowy spektaklu GINCZANKA. CHODŹMY STĄD w reżyserii i adaptacji Krzysztofa Popiołka. Niepokojąca scenografia/zniszczone, klaustrofobiczne przedwojenne lokum ze zniekształconymi, zaplamionymi lustrami/, muzyka wykonywana na żywo tworzą kontekst dla poezji -przepełnionej lękiem, niszczącą samotnością i bolesnym poczuciem zagubienia, świadomością nieustannego zagrożenia. To, co poetka przeżyła, pamięć o tym, decyduje o jej stanie psychiczno- emocjonalnym. Ginczance, granej przez Ewę Dąbrowską, towarzyszy dziewczynka, jej niewinne, czyste, ufne, wolne wcielenie. Tym bardziej dominuje atmosfera klinczu, uwięzienia, sytuacji bez wyjścia. Strachu.  Obsesyjnego kluczenia wokół tematu nadchodzącej katastrofy, nieuniknionego pożegnania, przedwczesnej śmierci. Poczucia winy, że  się nadal żyje. Spektakl przywołujący wiersze Ginczanki /mówione, śpiewane/, pokazujący ocalone, stare fotografie, przedwojenny film z dansingiem w restauracji ADRIA z tańczącymi parami na wirującym parkiecie, daje przejmujący obraz niezasłużonego niczym przemijania, z którym nie sposób się pogodzić, przeczucie końca niewinności, nadziei, którego nie można zaakceptować. Opór nic nie daje a znieczulenie nie działa. Świat znany, kochany odszedł bezpowrotnie. Życie piękne, wartościowe, czułe brutalnie zostało unicestwione. Tylko mała dziewczynka mogła pisać: "Nie boję się ogromu świata" a więc i ogromu osobistego bólu, strachu i poczucia klęski, o czym jeszcze nie wiedziała. Nie można po doświadczeniu i skutkach wojny, narodzić się na nowo. Lub uciec. Wszelkie próby są nieskuteczne. Wszędzie jest tak samo. Przygnębiająco, smutno, źle. Bez nadziei na szczęście normalnego życia. Premiera spektaklu będzie miała miejsce w październiku. Czekam, czekamy.

Nie sposób przemilczeć gościnnego spektaklu A TOURIST'S GUIDE TO WARSAW Państwowego Teatru Żydowskiego z Bukaresztu. W tonacji komediowej farsy, z lekkością  przemyca prawdę o relacjach dorosłego, niespełnionego ale zaradnego biznesowo artysty z jego znającą życie i ludzi despotyczną matką. Pokazuje problem odzyskiwania utraconego przez Żydów przedwojennego mienia o znacznej wartości/ warszawska kamienica w doskonałym stanie, w świetnej lokalizacji/. Spektakl tematycznie celnie wstrzelił się w naszą bieżącą, warszawską rzeczywistość, co dodatkowo wzbudziło zainteresowanie/w realu można obserwować reprywatyzacyjną komisję śledczą/. I znów poruszany jest temat pamięci. Tęsknoty za życiem, światem, rajem utraconym. Za miłością, bliskością przeciw destrukcyjnej samotności, którą bardzo mocno doświadczają wszyscy bohaterowie sztuki. Za atmosferą Warszawy, miastem szczególnym, które jest cmentarzem, pomnikiem, miejscem, które się kocha i pragnie w nim żyć.  Warto się przyjrzeć obrazowi pamięci przeżyć, który wpływa na całe życie człowieka. Publiczność warszawska nie  pogardziłaby takim spektaklem Teatru Żydowskiego. Miałby na pewno powodzenie.

W Teatrze Studio można było zobaczyć PSALM, spektakl Teatru OPERA MODERN. Interdyscyplinarny projekt z muzyką wykonywaną na żywo, śpiewem operowym, pantomimiczną choreografią, sugestywną scenografią poruszał problemy współczesne życia pary uchodźców i pary przedstawicieli świata, która ich przyjmuje oraz splątanie ich wzajemnych relacji. Temat jest aktualny, gorący, ważny. Opowiada o kondycji współczesnego człowieka, jego mentalności. O problemach, wymogach, koniecznościach bieżącego życia jednostki, współczesnej rodziny, którym trudno sprostać/dużo obciążającej pracy, brak czasu dla rodziny/. Które są w kolizji z tym, co nowe, obce, inne, niestandardowe. Potrzebujące uwagi, czasu, troski, miłości, a przede wszystkim cierpliwości i zaangażowania. Spektakl wymaga od wykonawców wszechstronnego, specjalistycznego przygotowania/zdolności wokalne, aktorskie, taneczne/, gotowości do sprostania niełatwym wyzwaniom. Umiejętności przekazania psychologicznej prawdy, szczerości intencji, budowania przekonujących, wiarygodnych charakterystycznych portretów bohaterów. Zakończenie jest smutne, bolesne. Przesłanie jasne, trudne do zaakceptowania, do wykonania. Wiemy o tym z autopsji. Przyglądamy się sobie w teatrze jak w lustrze. Spektakl poprzez analizę rzeczywistości bieżącej szuka dla nas pocieszenia, ratunku. Odwołuje się do intuicji, do tytułowego psalmu, który pozwala ludziom czerpać siłę z wiary w Boga a poprzez nią nie tracić wiary w człowieka. Interesujący jest to projekt z mocnymi, plastycznymi obrazami scenicznymi i pięknym śpiewem solistów. Cieszę się, że udało się go zrealizować i publiczności pokazać. Myślę, że z czasem nabierze większej intensywności, spójności i mocy zgrania wszystkich tworzących go elementów. Brawa należą się twórcom i artystom, wszystkim, którzy odważyli się wypracować tak ważny tematycznie i bardzo trudny realizacyjnie projekt!

Oferta festiwalu była imponująca! Ciekawa, różnorodna, bogata. Żegnała lato, witała jesienne, pracowite już klimaty. Fantastycznie pozytywnie przygotowała widzów do nowego sezonu teatralnego. Rozgrzała ich i wyostrzyła apetyt na artystyczne życie poza festiwalowe. Przypomniała repertuar Teatru Żydowskiego. Pokazała jego możliwości, chęć rozwoju i otwartość, elastyczność. I uzmysłowiła wagę podejmowanych tematów, znaczenie dyskutowanych problemów. Teatr Żydowski to nowoczesny, silny programowo teatr. Ale nadal nie ma swojej siedziby a jego spektakle, co celnie ujęła Gołda Tencer na koncercie inaugurującym festiwal,  jak dybuki pojawiają się na różnych gościnnych scenach teatralnych Warszawy/Nowy Teatr, Teatr Kwadrat, Klub Garnizonowy/. Obserwujemy bardzo smutną, zupełnie niezrozumiałą, wyjątkowo trudną logistycznie, organizacyjnie, finansowo walkę o przetrwanie. Ale Teatr Żydowski a razem z nim i FESTIWAL KULTURY ŻYDOWSKIEJ WARSZAWA SINGERA to wszyscy, którzy go tworzą i w jego życiu uczestniczą. Ci, którzy ciężko pracują, by trwał  i rozwijał się nadal oraz ci, którzy tak licznie przybywają na jego wezwanie. Nic nie zawiodło; ani artyści, ani publiczność. Pogoda też w niczym nie przeszkodziła. Było pięknie, było ciekawie, energetycznie. Organizator, FUNDACJA SHALOM, i TEATR ŻYDOWSKI z Gołdą Tencer odnieśli wielki sukces!:)

Do zobaczenia więc za rok, na kolejnym FESTIWALU WARSZAWA SINGERA! Tymczasem Teatr Żydowski wchodzi w nowy sezon 2017/2018. Na pewno będzie  grał swój repertuar, w którym każdy widz znajdzie coś interesującego dla siebie, na pewno będzie wystawiał nowe sztuki, dawał premiery. Warto w tym teatrze być, warto mu sekundować, warto go w gościnnych, przyjaznych mu teatrach warszawskich szukać. Powodzenia :)