Wróciłam z Teatru Dramatycznego. Uff,
dobrze, że się skończyło i to na dobre. Znów standing ovation. Nie wiem, czy to
z powodu zachwytu czy też z poczucia ulgi, że to ostatnie, pożegnalne przedstawienie "Operetki" Witolda Gombrowicza w reżyserii Wojciecha Kościelniaka.
Mnie nie uniosło, bo nie zachwyciło. Ale może po tej pełnej widowni,
huraganowej owacji, dyrektor teatru, Tadeusz Słobodzianek, zmieni zdanie i tytuł powróci na afisz w
następnym sezonie.
Może w końcu ktoś jeszcze
przyjdzie. Ludzie potrzebują śpiewogry z karykaturalnymi figurami. W końcu
było tylko 12 spektakli. Trochę mało jak na przebój i teatralny
sukces. Trzeba dać zespołowi szansę, czas. W końcu może doszlusuje do przyzwoitego
poziomu i się zgra, i zaśpiewa równo. Może w końcu zakupią lub wypożyczą
mikroporty, by tekst był słyszalny. Może wyświetlą tekst sztuki nad sceną. Nie
wszyscy czytali czy przerabiali Gombrowicza wcześniej. Nie wszyscy zdążyli
przekartkować program, który dostali za darmo. Może ktoś w końcu dostrzeże, że
sztuka się rozłazi i nie wiadomo o co chodzi. Bądźmy miłosierni. Może jednak w
końcu nie.
A przecież jest teatralnie
trendy and cool atmosfera. Gombrowiczowska postdrama musicalowa. Parę procent Gombrowicza w spektaklu. Tyle go słychać, reszty się domyślamy. Koryto z wodą, czerwony dywan, no, mokro i czerwono. Goła Albertynka, cud dziewczynka. Gołe męskie dupy też są, nawet
nie jedna a dwie, bardzo poprawnościowo wypinane w stronę publiczności. Dramat prawdziwy z rewolucją
jest, pomysły reżyserskie są. Muzyka na żywo z dwóch fortepianów, nawet lynchowski pomruk
mroczną stronę sztuki, grozę udawaną, wygrywa. Śpiew jest, piękne głosy. Ale jakieś oddzielne, skrzekliwe. No się dzieje. Niby
we współczesności. Atrakcyjne życie celebritys, świat mody, high life zbrukany
przaśnością, przemoc wobec głupich kobiet, zbliżenie i zezwierzęcenie zdziecinniałych mężczyzn.
Niby Gombrowicz pełną gębą i po gębie, ale do siebie niepodobny. Ale z jakąś miną nierozpoznawalną. Na pewno jest w tytule, na afiszu i w programie. Tyle , że go ze sceny nie słychać, nie widać, nie czuć. Przepadł zakamuflowany w nowomodnej formie, która go tak skutecznie zawoalowała, ukryła, jakby się wstydziła wyjątkowego języka dramatu. Gombrowiczowska fraza nie wybrzmiała zaledwie wymamrotana. Zniekształcona nabrała kształtu dziwolągu, ciała obcego. Człowiek stara się, umysł i percepcję natęża, wrażliwość wystawia na próbę. A tu jakieś nowe gombrowiczowsko musicalowe popapranie wychodzi, tandeta, tania pod publiczkę sztuczka. A przecież język Gombrowicza to atut, znak szczególny, klejnot w koronie języka polskiego. Dzięki niemu Masłowska, Demirski godne kontynuatory, nowe wariacje, smaczki językowo formalne. Nie dziwi, że Gombrowicz dla świata jest martwy. My go nie rozumiemy, nie potrafimy wystawić, by wybrzmiał z mocą należnego mu światowego formatu. Arystokrata języka i formy został dobity na polskiej scenie, zabełkotany, formą spłaszczony, unieważniony.
Niby Gombrowicz pełną gębą i po gębie, ale do siebie niepodobny. Ale z jakąś miną nierozpoznawalną. Na pewno jest w tytule, na afiszu i w programie. Tyle , że go ze sceny nie słychać, nie widać, nie czuć. Przepadł zakamuflowany w nowomodnej formie, która go tak skutecznie zawoalowała, ukryła, jakby się wstydziła wyjątkowego języka dramatu. Gombrowiczowska fraza nie wybrzmiała zaledwie wymamrotana. Zniekształcona nabrała kształtu dziwolągu, ciała obcego. Człowiek stara się, umysł i percepcję natęża, wrażliwość wystawia na próbę. A tu jakieś nowe gombrowiczowsko musicalowe popapranie wychodzi, tandeta, tania pod publiczkę sztuczka. A przecież język Gombrowicza to atut, znak szczególny, klejnot w koronie języka polskiego. Dzięki niemu Masłowska, Demirski godne kontynuatory, nowe wariacje, smaczki językowo formalne. Nie dziwi, że Gombrowicz dla świata jest martwy. My go nie rozumiemy, nie potrafimy wystawić, by wybrzmiał z mocą należnego mu światowego formatu. Arystokrata języka i formy został dobity na polskiej scenie, zabełkotany, formą spłaszczony, unieważniony.
Dużo niczego, wielkie nic. Nic w nicość obrasta i pęcznieje na naszych oczach. Nikt niczego nie rozumie. I nikt nic sobie z tego nie robi. Więc i ja też nie. O, przepraszam Słobodzianek z tym kończy na dobre. W końcu to koniec. Kwiaty. Aplauz. Zdziwione miny aktorów. Po dobrej chwili rozluźnione i zadowolone. Publiczności miny też. Łatwiej i szybciej ze standig ovation position uciekać. Pa, pa Kościelniak. Pa, pa Gombrowicz. Pa, pa Gombrowicza przez świat zrozumienie.
OPERETKA Witold Gombrowicz
Teatr Dramatyczny w Warszawie
Reżyseria: Wojciech
Kościelniak
Muzyka: Piotr DziubekScenografia i projekt animacji: Damian Styrna
Kostiumy: Katarzyna Paciorek
Asystenka kostiumografa: Małgorzata Biegańska
Choreografia: Ewelina Adamska-Porczyk
Korepetytor śpiewu białego: Tetiana Sopiłka
Korepetytor śpiewu: Anna Ozner
Wykonanie animacji: Eliasz Styrna
Asystentka reżysera: Marta Ścisłowicz
Asystenka kostiumografa - Małgorzata
BiegańskaInspicjent: Julian Potrzebny
OBSADA
Pianiści - Piotr Dziubek/ Piotr Mania/ Marcin Partyka
Całkowicie zgadzam się z tym, co pani napisała. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiestety, nie cieszy mnie to. Bo to znaczy, że jest nas już dwoje , że jednak klapa, klops, koniec. Że nic z tego spektaklu nie da się uratować, ocalić. Mogłabym się mylić, posunąć za daleko. Ale może nie warto kłamać, warto spojrzeć prawdzie w oczy. By Gombrowicz zbyt często nie przewracał się w grobie. Bardzo dziękuję za głos. Zapraszam ponownie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA więc Widz się zdecydował, by pisać to, co widzi swoim Okiem. Będę na pewno czytał. Życzę wytrwałości i powodzenia. Wojtek Majcherek
OdpowiedzUsuńAch, gdybym dożyła tej pociechy, by każdy widz zdecydował się pisać, co widzi swym szkiełkiem i okiem, i czuciem, i czymkolwiek może i zechce. Jeśli mu czas pozwoli. U Pana i u innych blogerów, czy gdziekolwiek indziej. Lista możliwości jest długa, choćby na e-teatrze. Na widowni zasiada taka różnorodna wspaniałość, taki potencjał punktów widzenia. Róg obfitości. Gdyby chciała przemówić! Ta publiczność, ten widz bezcenny w swej indywidualności.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia i uwagę jaką mi Pan poświęca. Tylko Pan może się domyślać, co mu zawdzięczam. Życzę wszystkiego dobrego.
Przez parę m-cy w drodze do pracy mijałam plakat TD promujący Operetkę. Tak się złożyło, że udało mi się dotrzeć dopiero na ostatnie przedstawienie. I tu mieszane uczucia ... Owacje na stojąco, owszem były, zakładam, że to jednak z odczucia ulgi, że się skończyło! Jak dla mnie jedynym pozytywem tego spektaklu była muzyka (na niej koncentrowała się cała moja uwaga!). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA więc byłyśmy na tym samym przedstawieniu! Widziałyśmy to samo ale pewnie nie tak samo. Tak to już jest. Idealne życie, idealne dni, idealni ludzie czy spektakle to marzenie, cel. Zazwyczaj należy się cieszyć tym, co jest ciekawe, co nas zainteresuje, co nam się spodoba. Ostatnio w kolejce po bilet usłyszałam w rozmowie, że czasem do teatru przychodzi się po jedną frazę. I to jest To! Dobrze, jeśli coś da się dla pamięci ze spektaklu ocalić. Może to być właśnie muzyka. Spotkałam tez osobę, która po raz kolejny szła na ten spektakl, bo jej się spodobał. Nie mam nic przeciwko, jestem za. Zawsze wizyta w teatrze dla mnie jest ciekawa. Spotykam interesujących ludzi. Mają zawsze tyle do powiedzenia. Pomyślałam, ze może dobrze by było, gdyby mieli gdzie, jeśli zechcą, swymi wrażeniami z innymi się podzielić. Dlatego założyłam ten blog. Zapraszam ponownie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń