poniedziałek, 1 lipca 2013

„Sonata widm” czyli niech żyje starość

Czy zdążyliście na „Sonatę widm”? Widownia była w nadkomplecie, więc ci, którzy się postarali, byli. I, co najważniejsze, zostali oczarowani, poruszeni, emocjonalnie wstrząśnięci, intelektualnie i artystycznie usatysfakcjonowani, a każdy z osobna na swój indywidualny, znany tylko sobie, sposób. I do tego stopnia, że to przeżycie uniosło wszystkich z posad do standing ovation. Bo czary teatru zadziałały. Magia sztuki zadziałała. A to zdarza się rzadko. Nawet bardzo rzadko. Taki zachwyt sztuką. Takie nią olśnienie.

Może dzięki temu, że poprzez słowo, ciało, taniec, muzykę, ruch, dźwięk zbliżyliśmy się do teatru totalnego. Współcześnie klasycznego. Z nowoczesnym tekstem sprzed ponad wieku. Aktualnym. Mocnym i prawdziwie bolesnym. Muzyką klasyczną wygrywającą czule i przejmująco budzące się w nas emocje. Z ludzką kreacją w centrum. A wszystko zbalansowane, precyzyjne niezauważalnie.

Ale tych, którzy nie byli, o tym nie przekonam. Bo jak mam opisać to teatru na nas oddziaływanie? Kiedy słowa się kończyły, zaczynał się taniec, który uaktywniał mowę ciała, wzmocnioną dźwiękiem muzyki klasycznej. A ciało, średnio na scenie siedemdziesięcioletnie, robiło wszystko, co miało wyrazić, odkryć, dopowiedzieć, rozszerzyć. Ważne, że scena stała się miejscem, gdzie tekst, i to wybrzmiały w języku szwedzkim, łączył się z ruchem i muzyką i grą aktorską w sojuszu, by unieważnić, co wydaje się nam oczywiste, oswojone, znane. By odkryć prawdę w nas i o nas, ludziach.

Nie uwierzycie mi, gdy wam powiem, że starość ze śmiercią w tle ma twarz młodości, która z biegiem dni, biegiem lat dojrzewała do przetrwania i mądrości. Bo ta starość, postrzegana gołym okiem, unieważniana była na scenie siłą ducha, doświadczenia, wirtuozerii gry. Teatr to gra, bo jest rewirem gry życia. W każdym precyzyjnym geście, wybrzmiałym słowie, muzyce wykonywanej przez aktorów na wielu instrumentach, przemianie. Poprzez kumulację sił witalnych płynących ze sceny, które odkrywały nam tajemnice natury ludzkiej: złożonej, podstępnie manipulującej naszą percepcją i losami, walczącej dobrem ze złem i walczącej złem z dobrem. Starość to wola braku złudzeń, siły spokoju i opanowania. To czas podsumowania i prawdy. Rozliczenia. Starość nie ma nic do stracenia, stać ją na zdzieranie pokładów kłamstw, złudzeń, matactw, intryg, wszelkich podłości i niegodziwości, warstwa po warstwie, brutalnie i bezkompromisowo, do końca. Ale potrzebuje siły, by być wiarygodna, sprawcza i skuteczna. Sztuka teatru pokazała swoją moc kreacji w tej przemianie schorowanych, bezbronnych, na skraju życia strzępów ludzkich w widma, które bezwzględnie rozprawiły się z wszelkim fałszem, złem, by znów powrócić do swej roli starych ludzi.

Nie dacie mi wiary, że nie należy wymazywać starości ze słownika pojęć, z życiorysów. Nie posłuchacie mnie, że nie należy się jej bać, bo jest równoprawnym okresem życia. Może najważniejszym, najpełniejszym. My jednak wydajemy się być zaskoczeni, kiedy się nagle i nieoczekiwanie pojawia i postrzegamy ją jak widmo zła, chorobliwą, niechcianą zjawę , niematerialną istotę z innego świata i natychmiast odpalamy program wyparcia, by zniknęła. Sztuka pokazała, że niesłusznie. Zupełnie niesłusznie. Tylko starość w odsłonie szwedzkich aktorów była w stanie uwiarygodnić w tak przejmujący i mocny sposób przesłanie sztuki. Tylko ona mogła jej nadać głębię, wielowymiarowość i grozę z lekkością, siłą i precyzją dojrzałej młodości.

Tekst sztuki Strindberga można przeczytać, muzyki granej na spektaklu posłuchać, ruch sceniczny sobie w wyobraźni wykreować, ale jeśli spektaklu nie widzieliście, nie złożycie tego w teatr widm w takt muzyki Beethovena i Chopina ze starością, która gra pierwsze skrzypce. I wygrywa wszystko cudownie dojrzale, mądrze, z dystansem, a przede wszystkim z poczuciem humoru.

Tylko ten, kto ten spektakl widział, słyszał i poczuł, będzie mógł z pamięci zawsze go przywołać, zawsze kiedy tylko będzie potrzebował jego mądrości lub za nim zatęskni. Dlatego warto było odrzucić całą ubezwłasnowolniającą nas codzienność, by wejść w obszar działania teatru i rozprawić się z widmami cywilizacyjnych splątań. Niech żyje teatr. Niech żyje starość!


SONATA WIDM  AUGUST STRINDBER
Dramaten (Sztokholm, Szwecja)

scenariusz - Mats Ek, Irena Kraus
reżyseria i choreografia - Mats Ek
scenografia i kostiumy - Bente Lykke Møller
reżyseria światła - Erik Berglund
charakteryzacja - Barbro Forsgårdh, Thea Kristensen Holmberg


Stary, dyrektor Hummel - Stina Ekblad (klarnet)
Student - Hamadi Khemiri
Dozorczyni - Thérèse Brunnander (fortepian)
Zmarły (Konsul) - Yvan Auzely (saksofon)
Dama w czerni - Ana Laguna
Pułkownik - Gunnel Fred (wiolonczela)
Mumia, żona Pułkownika - Staffan Göthe (fortepian)
Panna, córka Starego i Mumii - Melinda Kinnaman
Baron - Jonas Bergström
Johansson, służący Starego - Johan Holmberg (kontrabas)
Bengtsson - Malin Ek
Dama w bieli, była narzeczona Starego - Etienne Glaser
Kucharka - Hulda Lind Jóhannsdóttir
Dziewczynka - Niklas Ek



Cała muzyka w spektaklu grana jest na żywo przez aktorów na scenie.

Muzyka wykorzystana w przedstawieniu:
Ludwig van Beethoven: Largo z Koncertu potrójnego c-dur na skrzypce, wiolonczelę i fortepian opus 56, Allegretto z sonaty fortepianowej d-moll opus 31 nr 2, Adagio sostenuto z sonaty fortepianowej cis-moll opus 27 nr 2, Dla Elizy.
Fryderyk Chopin: Nokturn cis-moll, Indeks Browna nr 49, fragment nokturnu b-moll opus 9 nr 1, nokturn h-dur opus 32 nr 1 oraz nokturn c-moll, Indeks Browna nr 108, Marsz żałobny z sonaty fortepianowej b- moll opus 35.

0 komentarze:

Prześlij komentarz